Akrazja - ebook
Akrazja - ebook
– Poczekaj, nie odkładaj na bok tego zdjęcia – mówię do mego wnuka, Jasia. – Pamiętasz może, gdzie i kiedy je robiłeś? To zdjęcie będzie na okładce mojej książki.
– Pamiętam, bo to był bardzo ważny dla mnie wieczór. Uliczki Filadelfii, zasypane pierwszym w tamtym roku śniegiem, w świetle księżyca wyglądały pięknie i tajemniczo. Następnego dnia rano miałem wyznaczony termin obrony pracy doktorskiej. Wybrałem się na krótki spacer przed snem. Oświetlone puste wnętrze kawiarni i para w środku przyciągnęły mój wzrok. Powodowany niewyjaśnionym impulsem zrobiłem przez szybę zdjęcie kobiecie w zielonym swetrze i towarzyszącemu jej mężczyźnie. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Był to niekontrolowany odruch. Nie miałem pojęcia kim są, a oni na pewno nie wiedzieli, że są fotografowani.
– Aha. Czyli Akrazja. Któreś z nich, kiedyś, może zobaczy książkę napisaną w obcym języku. Wyobraź sobie, że wszystko, co stać się może, kiedyś się zdarzy.
– No tak. Teoretycznie tak. Kiedy fotografowałem, nie przyszło mi to do głowy. Po prostu zrobiłem zdjęcie maleńkiej, cichej kawiarenki w zimową noc. Przyznaj, że to ładne nastrojowe zdjęcie.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65778-43-7 |
Rozmiar pliku: | 716 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Porzucona... Jakie śmieszne słowo – jakbym była kwiatem albo chustką”.
Anna Achmatowa_(,) tłum. Eugenia Siemaszkiewicz
Jesień miała się ku końcowi. Zimny, porywisty wiatr przeganiał z miejsca na miejsce opadłe liście. Z szarego, wieczornego nieba spadały duże płatki śniegu, zamieniając się natychmiast w mokre plamy na chodniku. Miasto wyglądało inaczej, niż pamiętał, dziwnie obco. Nieznajome ulice, prowadzące nie wiadomo dokąd. Obawiał się nawet, że może zabłądzić w mieście, w którym spędził dzieciństwo i młodość. Tracił orientację w szybko zapadającym mroku.
„Powinienem wrócić do hotelu – myślał. – Ubrałem się zbyt lekko, nie mam nawet parasola. Mężczyźni w moim wieku nie lubią, kiedy śnieg pada im na głowę i spływa kroplami wody po twarzy. Z kroplą wody na czubku nosa wyglądam jak stary idiota. Nos mogę wytrzeć przed wejściem do kawiarni, ale jak mam do niej trafić... Powinna znajdować się nieopodal kościoła. A kościół gdzie? Kościół stał, jak pamiętam, na wzniesieniu, więc musi być widoczny. Czego ja tu szukam w zapadających szybko ciemnościach, zmoczony czymś, co nie jest już deszczem, a jeszcze nie jest prawdziwym śniegiem. No, cóż. Sam zaproponowałem spotkanie. Przyjechałem na pogrzeb, trzeba było po pogrzebie wrócić do hotelu, przespać się i rano wyjechać. Mam jeszcze czas, żeby tak zrobić. Jeżeli nawet pomyśli o mnie, że jestem arogancki i niesłowny, to przecież nic nowego. I tak z pewnością nie ma o mnie dobrego zdania po tym, co trzydzieści lat temu zrobiłem z naszym małżeństwem, o którym już prawie zapomniałem i dobrze, że zapomniałem. To spotkanie może tylko odnowić dawne pretensje i urazy. Obejrzymy siebie nawzajem, stwierdzimy, o dziwo zgodnie, że oboje zmieniliśmy się, niestety, na niekorzyść, a nie odwrotnie, potem pożegnamy się na zawsze, albo prawdopodobnie na zawsze, chyba że jakiś nieoczekiwany i trudny do przewidzenia przypadek skrzyżuje nasze ścieżki”.
Przystanął, zatrzymał się na chwilę, gotów zawrócić. Jednak po namyśle zdecydował inaczej.
„Najlepiej będzie, jeżeli wejdę, przywitam się, przeproszę i powiem, że muszę natychmiast wrócić, dostałem pilną i ważną wiadomość. Ona spojrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczyma i stwierdzi z wyrzutem: ’Mogłam, się tego spodziewać’. Albo powie z przekąsem: ’Wiedziałam, że tak będzie’. Poczuję się jeszcze gorzej niż w tej chwili. To bez sensu. Wracam do hotelu”.
Znowu zatrzymał się przed oświetloną witryną lokalu i z zaskoczeniem stwierdził, że nie zabłądził. Stoi przed kawiarenką, w której byli umówieni. Popchnął drzwi, a one otworzyły się bezszelestnie i znalazł się w ciepłym wnętrzu.
„Najlepiej by było, gdyby nie przyszła – pomyślał z nadzieją. – Może wpadnie na ten pomysł i dojdzie do wniosku, że przecież nie ma żadnego powodu żebyśmy się spotkali”.
Rozejrzał się. Kawiarnia była prawie pusta. Kilku mężczyzn siedziało przy narożnym stoliku, przy oknie samotna kobieta w zielonym swetrze. Ona? Miał wątpliwości czy to ona. Był krótkowzroczny, w dodatku jego wzrok nie oswoił się jeszcze z oświetleniem kawiarni. Ale kobieta już go zauważyła i podniosła rękę w geście powitania. Ten gest był znajomy. Przywołał przeszłość. Przypomniał sobie, że zawsze przychodził spóźniony, a kiedy przychodził, ona zawsze na niego, tak samo jak teraz, czekała.
O tym, że po wielu latach w tym samym czasie znaleźli się oboje w rodzinnym mieście, dowiedział się przypadkowo. W jakimś niejasnym, niczym nieuzasadnionym odruchu wykręcił, wciąż jeszcze pamiętany, numer telefonu rodziców Aliny. Szybko, już po drugim sygnale, usłyszał jej głos. Spodziewał się, że to raczej jej matka odbierze telefon, a wtedy tonem życzliwie obojętnym zapyta o nią, wyjaśniając, dlaczego znalazł się w mieście. Sądził, że była teściowa potraktuje go chłodno i z rezerwą, a rozmowa ograniczy się do kilku konwencjonalnych zdań. Kiedy zamiast głosu teściowej usłyszał głos Aliny, powiedział bez namysłu i bez wstępu:
– Mówi Hubert. Czy mogłabyś spotkać się ze mną?
Dziwne. Wcale nie była zaskoczona. Jej niezmieniony głos zabrzmiał jak echo przeszłości.
– Dzisiaj, tam gdzie zawsze? O której? – Jakby nie rozdzielał ich ani czas, ani to, co się kiedyś między nimi wydarzyło.
Natychmiast przypomniał sobie małą kawiarenkę za kościołem św. Jakuba, w której spotykali się dawno, kiedy oboje byli bardzo młodzi.
„Jestem wzruszony i przejęty jak licealista, który umawia się z dziewczyną na randkę. Jakbym nie był starym panem profesorem, jakby nie minęło... ile? Chyba trzydzieści lat... Tak. Około trzydziestu, może więcej”.
Gdyby ktoś tydzień temu powiedział mu, co się wydarzy, uznałby to za absurd.
Zdejmował powoli przemoczoną kurtkę, z namysłem wieszał ją na wieszaku, jakby chciał odwlec chwilę powitania. Nie patrzył na Alinę. Wiedział przecież, że zobaczy starzejącą się kobietę, a ta myśl sprawiała mu przykrość. Czyżby bez sensu spodziewał się, że zobaczy czekającą na niego przy stoliku kawiarni smukłą dziewczynę z ciemnym warkoczem? Odrzucił ten obraz, ale wyobraźnia szybko podsunęła mu inny, równie nierealny. Trzydziestoletnia Alina patrzy na niego z rozpaczą w oczach i pyta: „Dlaczego?”. On wymyśla nieprawdziwe powody i argumenty, boi się powiedzieć prawdę, boi się, że ją zrani, skrzywdzi, a wtedy sam pozostanie z poczuciem winy i wyrzutami sumienia.
„Po co obudziłem dawne demony” – myślał z niechęcią, podchodząc do stolika. Alina wstała, uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła rękę.
– Nie byłam pewna, czy przyjdziesz. Obawiałam się, że rozmyślisz się w ostatniej chwili.
– Przecież to ja zaproponowałem spotkanie.
– Tak, to prawda, ale zawsze byłeś nieprzewidywalny. To był twój urok, ale też najtrudniejsza do zaakceptowania wada.
– Może lepiej nie zaczynajmy od wyliczania moich wad. Mam ich teraz jeszcze więcej, niż miałem.
– Dobrze. Nie zaczynajmy od wad.
Zamilkli. Potem spojrzeli na siebie i równocześnie parsknęli śmiechem.
Podeszła kelnerka, przyjęła zamówienie. Przyglądał się ukradkiem Alinie. Czas potraktował ją łagodnie. Była elegancka, nawet jakby wyładniała. Pojawiło się w jej wyglądzie i sposobie bycia coś nowego, intrygującego, jakiś rys nonszalancji, swobody, co jej dodawało uroku, a jego peszyło i onieśmielało.
– Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? – zapytała.
– Dlaczego się na to zgodziłaś? – zapytał.
Roześmiała się.
– Tyle lat minęło, odkąd widzieliśmy się ostatni raz, a ty wciąż, jak dawniej, odpowiadasz pytaniem na pytanie. Wiedziałam, że jesteś w mieście. Gdybyś nie zadzwonił, poszukałabym sama kontaktu z tobą. Chciałam się z tobą spotkać, żeby usłyszeć odpowiedź na pytanie...
– Nie zamierzasz chyba...
– Ależ zamierzam. Teraz już mogę spokojnie wysłuchać odpowiedzi na pytanie, dlaczego mnie porzuciłeś. Chcę wiedzieć. Jestem ciekawa. Nie obawiaj się, nie ma żadnego innego powodu niż ciekawość. Przez długi czas to pytanie bez odpowiedzi tkwiło we mnie, nurtowało, bolało. Rozumiem zrozpaczoną dziewczynę, którą wtedy byłam, ale patrzę na nią teraz z dystansem, jak na kogoś obcego. To jak będzie? Powiesz, dlaczego mnie porzuciłeś?
– Sama wiesz. Byłem wtedy bez pamięci zakochany w innej kobiecie.
– Wciąż kochasz ją bez pamięci? Nie było to tylko zauroczenie, oszołomienie urodą, magiczną aurą wokół jej osoby? Jak się wam ułożyło życie, czy jesteś szczęśliwy? – zasypała go pytaniami, jakby nie oczekując od razu odpowiedzi. – Czasami o was myślałam. Może wyda ci się to dziwne, ale chciałam, żebyś był szczęśliwy. Jeżeli jest mi tak okrutnie ciężko, myślałam, to może się to przynajmniej na coś przyda, może będziesz szczęśliwy z inną kobietą. Bo widzisz, ja ciebie kochałam prawdziwie i gotowa byłam za twoje zadowolenie z życia płacić każdą cenę, jakby szczęście miało cenę, za którą można je mieć. Kto wie, czy nie było w tym jakiegoś utajonego wyrachowania, wiary w sprawiedliwość losu, który mnie wynagrodzi i kiedyś zwróci mi ciebie. Kiedy oznajmiłeś, że mnie zostawiasz, wpadłam w rozpacz, wszystko straciło sens, znalazłam się w czarnym tunelu bez wyjścia. Trwało to bardzo długo. Jednak minęło. Czas, cichy morderca, potrafi wszystko zdławić. Jeżeli nie popełnisz samobójstwa i nie zniszczysz sam siebie, razem ze swoim cierpieniem, czas pomoże zabić największą, najprawdziwszą miłość. Zamorduje ją po cichu, dzień po dniu, zostanie tylko szary popiół. Wystarczy dmuchnąć, a popiół rozwieje się bezpowrotnie. Chciałam cię spotkać, żeby zadać ci pytanie, dlaczego mnie porzuciłeś. Pozostał jeszcze ten popiół. Daruj mi patos. Nie umiem wyrazić swoich myśli bez metafory. Może ja te popioły przeszłości przechowuję z rozmysłem, a może nie z rozmysłem? Sama nie wiem. Uff... poszło mi trudniej, niż myślałam, ale dobrze, że mam już za sobą uzasadnienie, czemu po tylu latach pytam o to samo. Nie zaplątałeś się w moim sentymentalnym gadulstwie? Wiesz, o co mi chodzi?
Milczał, myśląc, że jest to to samo pytanie, które kiedyś, bardzo dawno temu zadała mu, płacząc, a wtedy też nie umiał odpowiedzieć. Bał się, że cokolwiek powie, zrani ją jeszcze bardziej. Teraz sytuacja była inna. Alina nie wyglądała jak ktoś, kogo łatwo zranić. Nieuchwytna zmiana w jej sposobie bycia, którą od początku zauważył, sugerowała, że jest teraz osobą pewną siebie i swoich reakcji. Ironiczny dystans. Kiedyś była inna. Prostolinijna, jednoznaczna, bardzo szczera i trochę naiwna. Taka była.
Przedłużające się milczenie stawało się kłopotliwe. Alina patrzyła mu w oczy otwarcie, bez skrępowania, uśmiechała się. On unikał jej wzroku. Odetchnął z ulgą, kiedy podeszła kelnerka, chcąc ich uprzedzić, że za pół godziny zamykają lokal, w którym zresztą byli już tylko oni.
– Jestem zawiedziona, a ty, jak zauważyłam, jesteś zadowolony, że nie mamy czasu. To chociaż powiedz, czy wciąż kochasz Tamarę, czy macie dzieci, czy jesteś szczęśliwy?
– Nie, nie mamy dzieci... To znaczy, ona ma syna.
– To nie jest twój syn?
– Nie. Nigdy nie byliśmy małżeństwem. Tamara porzuciła mnie po paru latach wspólnego życia i wyjechała, nawet nie wiem dokąd.
– A ty?
– Zająłem się pracą, karierą naukową, badaniami. Nie ożeniłem się. Nie czułem potrzeby. Uniwersytet zastępował mi rodzinę. Jest nas takich kilku w moim środowisku.
Pora zamykać kawiarnię. Kelnerka wyciera stoliki i ustawia krzesła. Spojrzał na Alinę zakłopotany.
– Rzeczywiście, zaraz zamykają. Mieliśmy zbyt mało czasu, żeby opowiedzieć sobie nawzajem, jak nam się życie ułożyło. Wyszłaś za mąż?
– Dwa razy i mam dwoje dzieci. Jedno z pierwszego małżeństwa, drugie z drugiego. Rozwiodłam się też dwa razy. Z pierwszym mężem po dziewięciu latach, z drugim po dwunastu. Za kilka miesięcy zostanę babcią. Zabawne. Wystarczy kilka zdań, żeby opisać całe, długie życie. Właściwie nie odpowiedziałeś na moje pytanie, a teraz musimy już wychodzić. Spójrz, jaka brudna, posępna szarość za oknem. Pada mokry śnieg.Awantura
„...myślałem, że miłość jest łatwa, niestety, wikłają się sprawy”.
Hafiz (Hafez), Ej, przynieś nam saki wina
– Jak możesz tak mnie traktować po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?
– Co masz na myśli? Co dla mnie zrobiłaś? Upolowałaś mnie i tyle. Osaczyliście mnie, ty i twoi rodzice. Byłem młodym, naiwnym dupkiem i nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się wokół mnie dzieje.
– Prawdą jest tylko to, że jesteś młodym dupkiem, ale przyznaj, wcale nie byłeś naiwny. Odwrotnie, byłeś i jesteś sprytny i wyrachowany. Wykorzystałeś mnie i moich rodziców. Zniszczyłeś mi życie.
Na podłodze koło fotela, na którym siedzi Edyta, leży stos chusteczek i puste po nich opakowania. Paweł patrzy na nią z niechęcią, jednak nie bez współczucia.
– Spójrz na siebie. Wyglądasz jak żałosne czupiradło. Popracuj trochę nad sobą. Co się z ciebie zrobiło? Nie jedz tyle, panuj nad emocjami, zajmij się sobą, zamiast histeryzować bez powodu, albo z byle powodu.
– Powinieneś mnie wspierać. Jestem twoją żoną, a ty mnie niszczysz, kpisz ze mnie, krytykujesz, przestałeś się ze mną liczyć. Znikasz z domu, unikasz mnie. Nigdy nie masz dla mnie czasu. Nie wiem, gdzie chodzisz, co robisz i co myślisz. To przez ciebie zrobiłam się gruba i brzydka. Podejrzewam... wydaje mi się, że masz kochankę...
– Jeszcze nie mam, ale muszę się nad tą sugestią zastanowić. Może byłoby to jakieś wyjście? Przydałaby się jakaś ładna, spokojna dziewczyna, przy której mógłbym odreagować stres małżeński. Czego ty właściwie chcesz? Zrobiłaś się nie do wytrzymania. O co ci chodzi?
– Czego chcę? Chcę, żebyś mnie zauważał, nie kpił ze mnie, żebyś rozmawiał ze mną i liczył się z moim zdaniem. Chcę, żebyś mnie kochał. A teraz chcę ci coś powiedzieć.
– Trudno cię nie zauważyć. Od kilku tygodni awanturujesz się codziennie. Na razie jeszcze liczę się z twoim zdaniem, ale przyznaję, że wolałbym nie słuchać tego, co mi zarzucasz. Co do ostatniego punktu... To zależy bardziej od ciebie niż ode mnie. Jestem z natury estetą. Ożeniłem się ze śliczną, wesołą, inteligentną dziewczyną, wydawało mi się, że ona mnie kocha, a ja ją. W niczym nie przypominasz tamtej dziewczyny. W dodatku nie wiem, o co ci chodzi. Czego ode mnie oczekujesz? Ta rozmowa jest bez sensu, zresztą podobnie jak poprzednia. Jeżeli masz coś istotnego do powiedzenia, to nie płacz, tylko mów. Słucham.
– Nie mogę rozmawiać w atmosferze, jaką stwarzasz.
– Wobec tego nie rozmawiaj. Wychodzę.
– Dokąd?
– Nieistotne.
– Kiedy wrócisz?
– Nie wiem. Postaram się zadzwonić.
Edyta wstaje z fotela i wychodzi z pokoju z płaczem. Paweł krzywi się z niesmakiem, podchodzi do okna. Bezmyślnie patrzy na ulicę oświetloną zachodzącym słońcem. Zbliża się zima, miasto wygląda szaro i smutno. Nawet słońce świeci wypłowiałym, mętnym blaskiem, jakby resztkami sił. Wiatr unosi niesprzątnięte liście.
„Bez sensu – myśli Paweł. – Absurdalne. Cokolwiek zrobię lub powiem jest bez sensu. Jeżeli teraz wyjdę, to przecież tu wrócę i wszystko zacznie się od początku. Ona teraz poszła wypłakiwać się przed swoją mamusią, która nieuchronnie przypomni, że ostrzegała ją przede mną. Obie zgodnie dojdą do wniosku, że poleciałem na majątek, dom, pieniądze. Bzdura. Nieprawda. Byłem w niej bez pamięci zakochany. Teraz wprost trudno w to uwierzyć. Co zrobiliśmy z tą miłością? Wystarczyło zaledwie pół roku wspólnego życia i co? Skaczemy sobie do oczu z byle powodu. Bez powodu. Wszystko może być powodem. Nasze wspólne życie to pole minowe, każdy krok jest niebezpieczny. Na zapleczu naszego małżeństwa snują się jej rodzice. Dyskretni, taktowni. Nie wtrącają się. Nic nie mówią. Ale przecież myślą. Gdybym ja miał zapłakaną córkę, też bym, do jasnej cholery, myślał. Może nawet wcale nie byłbym taki taktowny i dyskretny. Oni też w końcu przestaną być taktowni i zaczną zadawać pytania. A tu brak odpowiedzi na pytanie, czemu ona czuje się nieszczęśliwa, jeżeli powinna być szczęśliwa. Kto jest temu winien? Jasne. Nie ma nikogo innego, kto za to odpowiada. Pawełek jest winien. Wpuściliśmy tego gada, gołodupca do domu, zapewniliśmy im obojgu wszelkie warunki, żeby tylko nasza córka była szczęśliwa, a ona nie wygląda na szczęśliwą. Prawda? Prawda. Ja też nie czuję się szczęśliwy. W dodatku mam poczucie winy za niepopełnione grzechy. To, że ja nie czuję się szczęśliwy, nie ma dla nich znaczenia. Znaczenie ma, i to duże, że Edyta płacze. Cóż. Dla mnie też ma to znaczenie. Zbrzydła, płacze bez powodu. Może jest chora? Dlaczego dotąd nie przyszło mi to do głowy? E, tam! Gdyby była chora, powiedziałaby mi o tym. Nie, nie będę jej o nic pytał. A już z pewnością nie dzisiaj. Nie chcę kolejnej awantury, dość tego!”.
Paweł wychodzi do przedpokoju, zdejmuje kurtkę z wieszaka.
– Wychodzisz, Pawełku?
Matka Edyty staje w drzwiach. Chce coś powiedzieć, waha się przez chwilę.
– Nie chcę ci przeszkadzać, ale może zanim wyjdziesz, wejdź do Edyty. Odnoszę wrażenie, że ona ciebie potrzebuje.
– Nie sądzę. Rozmawialiśmy całe długie przedpołudnie. Chyba wystarczy.
– A o czym rozmawialiście?
– O to już proszę zapytać Edytę.
– Pytałam.
– Domyślam się.
– Sądzę, że...
– Przepraszam, śpieszę się. Powinienem niedługo wrócić.
Paweł szybko wkłada kurtkę i wychodzi. Stoi na podjeździe z rękoma w kieszeni. Nie może się zdecydować, co ma robić. Wyprowadzić samochód z garażu? Musiałby poprosić teścia o kluczyki i dowód rejestracyjny. Iść? Ale gdzie ma iść i po co? Może lepiej byłoby wrócić do domu i jakoś sprawę załagodzić? Jaką sprawę? Przecież nie ma żadnej sprawy. Edyta nie pierwszy raz zrobiła awanturę bez powodu. Chciała rozmawiać nie wiadomo o czym i od słowa do słowa rozmowa zamieniła się w wymianę wzajemnych pretensji. Każde powiedziało nie to, co naprawdę myśli, po to tylko, żeby dokuczyć i odpłacić z nawiązką za to, co usłyszało od strony przeciwnej.
„A jest ’strona przeciwna’? Od kiedy Edyta stała się dla mnie, a ja dla niej ’stroną przeciwną’? Od czasu, kiedy przeszła do obozu wroga – odpowiada sam sobie Paweł. – Jej rodzice od początku uważali mnie za chłystka, który uwiódł ich córeczkę, żeby wejść w posiadanie tego, czego dorobili się ciężką pracą. Wmawiali jej to tak długo, aż uwierzyła. Wszystko dostał na tacy, wprowadził się do ich domu, korzysta z ich pieniędzy i nie potrafi docenić tego, co ma. W dodatku nie szanuje i nie kocha ich córki. Dlaczego, ciemny idiota, zgodziłem się na wspólne mieszkanie z teściami? Trzeba było coś wynająć, żyć na własny rachunek, nie pozwolić na wtrącanie się do naszego życia. To prawda. Ale prawdą jest i to, że aby być samodzielnym, ambitnym, honorowym, potrzebne są pieniądze, czyli środki do życia, a ja, oprócz płomiennej miłości, miałem tylko stypendium. Sam jakoś sobie radziłem. Edyta, rozpieszczona jedynaczka, nawet gdyby chciała, nie umiałaby jakoś sobie radzić. Zresztą nie musiała. Ma wielkodusznych rodziców, gotowych zrobić wszystko dla jej szczęścia i wygody. Zaakceptowali nawet takiego chłystka jak ja. Zwabili mnie do złotej klatki. Przesadzam. Sam skwapliwie i z entuzjazmem do tej klatki wlazłem”.
Zapada wczesny zmierzch. Zapalają się światła w oknach mijanych domów. Paweł uświadamia sobie, że odszedł daleko od domu i znanej okolicy i nawet nie wie, gdzie się znalazł. Zniszczone chodniki, szare kamienice z liniejącymi tynkami. O tej porze roku to, co brzydkie i ubogie, wydaje się jeszcze gorsze.
– Hej, młody! Masz, może papierosa?
– Nie palę.
– Nie musisz. Dwa kroki stąd jest kiosk.
– Przecież powiedziałem – nie palę.
– Ale ja palę.
Paweł patrzy na chudego obszarpańca. „Podejrzane indywiduum – myśli z niepokojem. – Może jednak lepiej będzie, jeżeli kupię mu te papierosy i niech sobie idzie do diabła. Albo lepiej dam mu piątkę i niech sam sobie kupi”.
Wyciąga portfel z kieszeni.
– No, no... – mruczy obszarpaniec. – A to gość mi się trafił. Głupi, czy co? A pan to tak zawsze w ciemnej ulicy, przy byle łachmycie skórzany portfel wyciąga? Wyrwałbym z ręki i szukaj wiatru w polu.
– To dlaczego pan nie wyrwał?
– Sam się dziwię. Mam nadzieję, że postawisz mi, młody, wódeczkę i talerz pierogów.
– A jeżeli nie?
– To nie.
– To po co pan mnie zaczepiał?
– A tak sobie. Bo nie mam co robić i z kim gadać. Smutno samemu. A pan też samotny jakiś. Szwenda się pan po ciemku bez celu. Gdybym to ja był taki młody i śliczny, zrobiłbym nowe otwarcie. To jak z tymi pierogami?
– Ale tutaj nie ma żadnej restauracji.
– Po co nam restauracja? Jest „Zacisze”, dawniej był tam bar mleczny, a teraz pani Helena lepi najlepsze w tym mieście pierogi.
– Daleko?
– Za rogiem. Idziemy?
– Niech będzie.
Pawła zaskoczyła własna decyzja, ale jest przecież głodny, niby dlaczego nie miałby spróbować najlepszych w tym mieście pierogów, które lepi pani Helena.
– Idziemy razem do knajpy na pierogi, więc może się przedstawię – mówi ciemny typ. – Zenek jestem.
– Mam na imię Paweł. Nazwisko też podać?
– E, nie trzeba. Chyba że ci zależy. Do pierogów wystarczy Paweł. Ty stawiasz. Chwilowo nie mam kasy.
– Skąd wiesz, że ja mam?
– Nie wyglądasz na takiego, co nie ma. O, jesteśmy już na miejscu.
Paweł jest przygotowany na najgorsze, jednak okazuje się, że „Zacisze” nie jest mordownią. Elita tu wprawdzie nie bywa, przychodzą studenci, emeryci i ludzie, którzy płacą bonami z opieki społecznej. Jest ciepło, czysto, samoobsługa.
– Coś takiego – dziwi się Zenek – samoobsługa? Dawniej nie było. Może i lepiej, że samoobsługa. Czas jakiś tu nie przychodziłem. Chorowałem. Poczekaj, Paweł. Przyniosę pierogi.
Zenek przynosi miskę pierogów i dwa talerze. Obaj są głodni, jedzą z apetytem, ale zdaniem Pawła pierogi albo są przereklamowane, albo Zenek ma małe wymagania.
– To mów, jak jest. Jesteś żonaty? – pyta Zenek.
– Jestem.
– Jeżeli jesteś żonaty, to dlaczego jesz pierogi w „Zaciszu”? Żona wygoniła?
– Sam się wygoniłem.
– Bez powodu?
– Powód zawsze można znaleźć.
– Fakt. Ale czasami lepiej nie szukać powodu. Dobrze mieć żonę i dom. Wiem, bo miałem.
– I co, teraz nie masz?
– Poszukałem powodu, znalazłem, potem ona znalazła powód i tak to było. Fiuut! I nie ma. Lepiej dobrze przemyśl te powody, co to je znalazłeś. Ja już sobie idę, a ty posiedź w cieple, najedzony i przemyśl powody, zanim wrócisz do domu. Dobrze radzę. Cześć! Dziękuję za towarzystwo. Za pierogi już zapłaciłem. Nie przejmuj się. Bonami zapłaciłem, z opieki społecznej.
– Zwrócę. Poczekaj, rozliczymy się.
Ale Zenek tylko machnął ręką, zdjął kapotę z wieszaka i poszedł w ciemną noc.
– Można posprzątać? – zapytała młoda kobieta ze ścierką i tacą w ręku. – Smakowały pierogi?
– Smakowały, bo byłem bardzo głodny. Ale chyba jednak są przereklamowane. Słyszałem, że pani Helena lepi najlepsze w tym mieście pierogi. Te, które jadłem, są raczej przeciętne.
Kobieta spojrzała na Pawła ze smutkiem.
– Pani Helena wspaniałe pierogi lepiła. Zmarła miesiąc temu. Teraz bierzemy z hurtowni. Ludzie z początku byli niezadowoleni, ale teraz kupują, jedzą, nie narzekają. Przyzwyczaili się.nota biograficzna autorki
Maria Towiańska-Michalska (urodzona w 1929 r. w Lidzie koło Nowogródka) – autorka opowiadań. Dzieciństwo spędziła na Polesiu. Przesiedlona po wojnie do Słupska, studiowała w Szczecinie, do którego powróciła po wyjściu za mąż, gdzie mieszka do dziś. Opowiadania publikowała m.in. w: „Głosie Szczecińskim”, „Kościele nad Odrą i Bałtykiem”, „Kresach Literackich”, „Kurierze Szczecińskim”, „Kwartalniku Literackim”, „Listach Oceanicznych”, „Łuninieckich Nowinach”, „Pani”, „Pograniczach”, „Polish Kurier”, „Przeglądzie Polskim”, „Twoim Stylu”, „Zeszytach Żeglarskich”, „Zwierciadle”. Wydała zbiory opowiadań: Engram (FORMA 2015), Z Ameryką w tle (FORMA 2016) i Akrazja (FORMA 2017).w serii piętnastka ukazały się:
Henryk Bereza „Względy”, „Zgłoski”, „Zgrzyty”
Kazimierz Brakoniecki „Dziennik berliński”
Maciej Cisło „Błędnik”
Jan Drzeżdżon „Łąka wiecznego istnienia”
Anna Frajlich „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Laboratorium”
Paweł Gorszewski „Niecierpiące zwłoki”
Tomasz Hrynacz „Noc czerwi”
Lech M. Jakób „Poradnik grafomana”, „Poradnik złych manier”
Paweł Jakubowski „Kopuła”
Zbigniew Jasina „Drzewo oliwne”
Gabriel Leonard Kamiński „Pan Swen (albo wrocławska abrakadabra)”
Bogusław Kierc „Cię-mność”
Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Kronika powrotu”, „Ulice Szczecina”, „Ulice Szczecina (ciąg bliższy)”
Krzysztof Lisowski „Czarne notesy (o niekonieczności)”, „Motyl Wisławy. I inne podróże”
Krzysztof Maciejewski „Dziewięćdziesiąt dziewięć”, „Osiem”
Tomasz Majzel „Opowiadania w liczbie pojedynczej”, „Treny Echa Tropy”
Piotr Michałowski „Cisza na planie”
Mirosław Mrozek „Odpowiedź retoryczna”
Ewa Elżbieta Nowakowska „Merton Linneusz Artaud”
Halszka Olsińska „Bliskie spotkania”, „Małostki”, „Złota żyła”
Paweł Orzeł „Cudzesłowa”
Mirosława Piaskowska-Majzel „(Po)między”
Karol Samsel „Jonestown”, „Prawdziwie noc”, „Więdnice”
Bartosz Sawicki „Krucha wieczność”
Eugeniusz Sobol „Killer”
Ewa Sonnenberg „Wiersze dla jednego człowieka”
Wojciech Stamm „Pieśni i dramaty patriotyczne i osobiste”
Grzegorz Strumyk „Re _ le rutki”
Leszek Szaruga „Kanibale lubią ludzi”
Wiesław Szymański „Skrawki”
Michał Tabaczyński „Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane”
Paweł Tański „Glinna”, „Kreska”
Maria Towiańska-Michalska „Akrazja”, „Engram”, „Z Ameryką w tle”
Andrzej Turczyński „Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze”
Miłosz Waligórski „Długopis”
Henryk Waniek „Notatnik i modlitewnik drogowy (1984-1994)”
Leszek Żuliński „Suche łany”