- promocja
Altanka pod magnolią - ebook
Altanka pod magnolią - ebook
Życie Moniki rozpada się na kawałeczki wraz ze śmiercią jej ukochanej córeczki, Aurelii. Mimo upływu trzech lat kobieta nie potrafi pogodzić się ze stratą dziecka, dlatego podejmuje decyzję o przeprowadzce do małej miejscowości, w której próbuje odzyskać wewnętrzną równowagę i skupić się na pracy jako ilustratorka. Jej świat przewraca się do góry nogami, gdy dowiaduje się o istnieniu dziewczynki łudząco podobnej do jej córki. Zdeterminowana postanawia ją odnaleźć. Jaką rolę w jej życiu odegra dwóch mężczyzn: architekt krajobrazu, Grzegorz oraz fryzjer, Piotrek? Gdzie kończy się granica między rozpaczą a obłędem? Czy zdruzgotanej kobiecie uda się w końcu odzyskać spokój ducha?
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-893-3 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ktoś nocą lasem na koniu gnał.
Tętniło echo wśród olch i brzóz,
Gdy ojciec syna do domu wiózł.
– Cóż tobie, synku, że w las patrzysz tak?
– Tam ojcze, on, król olch, daje znak,
Ma płaszcz, koronę i biały tren.
– To mgła, mój synku, albo sen.
„Pójdź chłopcze w las, w ten głuchy las!
Wesoło będzie płynąć czas.
Przedziwne czary roztoczę w krąg,
Złotolitą chustkę dam ci do rąk”.
– Czy słyszysz, mój ojcze, ten głos w gęstwinie drzew?
To król mnie wabi, to jego śpiew.
– To wiatr, mój synku, to wiatru głos,
Szeleści olcha i szumi wrzos.
„Gdy wejdziesz chłopcze w ten głuchy las,
Ujrzysz me córki przy blasku gwiazd.
Moje córki, nucąc, pląsają na mchu,
A każda z mych córek piękniejsza od snu”.
– Czy widzisz, mój ojcze, tam tańczą wśród drzew
Srebrne królewny, czy słyszysz ich śpiew?
– O, synku mój, to księżyc tak lśni,
To księżyc tańczy wśród czarnych pni.
„Pójdź do mnie, mój chłopcze, w głęboki las!
Ach, strzeż się, bo wołam już ostatni raz!”
– Czy widzisz, mój ojcze, król zbliża się tu,
Już w oczach mi ciemno i brak mi tchu.
Więc ojciec syna w ramionach swych skrył
I konia ostrogą popędził co sił.
Nie wiedział, że syn skonał mu już
W tym głuchym lesie wśród olch i brzóz.
Johann Wolfgang Goethe, Król Olch
W swobodnym przekładzie Wisławy SzymborskiejPROLOG
Ekspedientka za ladą nie radziła sobie najlepiej z obsługą kasy fiskalnej. Była powolna, a na dodatek ciągle się myliła. Prawdopodobnie pracowała tu od niedawna, przez co nie zdążyła jeszcze nabrać wprawy, ale Monice to nie przeszkadzało. Cierpliwie czekała, aż kobieta podliczy należność i wyda jej resztę.
Tak naprawdę tylko ze względu na nową sprzedawczynię zdecydowała się wejść do środka, zamiast pojechać do cukierni za miastem, w której nikt jej nie znał. Widok obcej kobiety dodał jej animuszu. Gdyby przez wielkie szyby lokalu dostrzegła właścicielkę, z którą dawniej często ucinała sobie krótką pogawędkę, na pewno nie znalazłaby w sobie wystarczająco odwagi, by zrobić tu zakupy. Nie potrafiłaby znieść jej oceniającego spojrzenia.
Tymczasem nowa ekspedientka patrzyła na nią z wypisaną na twarzy obojętnością. Bez cienia pogardy czy współczucia. Bez wymuszonego uśmiechu albo przeciwnie: grymasu pełnego konsternacji. Patrzyła na nią jak na każdego innego klienta.
Monika od roku robiła wszystko, co mogła, by wtopić się w tłum: nosiła przeciwsłoneczne okulary i czapki z daszkiem, chodziła ze spuszczoną głową i zakradała się bocznymi uliczkami. Mimo tych wszystkich starań ludzie często ją rozpoznawali. Wodzili za nią wzrokiem, szeptali za jej plecami i wytykali ją palcami. Traktowali ją lekceważąco, a czasem głośno komentowali to, co ją spotkało. Nieraz wracała do domu, zanosząc się płaczem.
– Doliczyć torbę papierową? – zapytała kobieta, wyrywając ją z zamyślenia.
Monika zorientowała się, że zapomniała wziąć z domu torbę wielokrotnego użytku na zakupy, a wolała, żeby nikt nie dowiedział się, po co przyszła do cukierni. Bała się reakcji ludzi mijanych na ulicy. Nie musieli nawet nic mówić; ich spojrzenia były tak wymowne, że czuła, jak pod ich wpływem rozpada się na milion kawałków.
– Tak, poproszę – odparła.
Choć początkowo nieporadność ekspedientki nie stanowiła dla Moniki problemu, z każdą chwilą zaczynała odczuwać coraz większe zniecierpliwienie. Obawiała się, że do cukierni wejdzie jakiś znajomy i „nakryje ją na gorącym uczynku”. Zobaczy, co kupiła, i uzna ją za wariatkę, którą przecież nie była. Chyba spaliłaby się wówczas ze wstydu i uciekła, gdzie pieprz rośnie.
Gdy kobieta wydała jej resztę, pospiesznie złapała za uchwyt torby i szybkim krokiem ruszyła w stronę samochodu zaparkowanego pod cukiernią. Dopiero po przekroczeniu drzwi swojego domu odetchnęła z ulgą. Weszła do salonu otwartego na kuchnię, który został ozdobiony girlandami z balonów oraz kolorowymi banerami. Na ścianie wisiała galeria zdjęć przedstawiających najważniejsze momenty ich rodzinnego życia.
Monika wyjęła z torby białe, kwadratowe pudełko i ostrożnie postawiła je na stole jadalnianym. Gdy opuściła tekturowy bok, jej oczom ukazał się pokaźny tort, udekorowany jadalnymi kwiatami, białymi koralikami oraz różową polewą.
– Wszystkiego najlepszego, Perełko – wyszeptała, po czym zdmuchnęła świeczkę.ROZDZIAŁ 1
2 lata później
Zatrzymała się w progu swojego nowego mieszkania z wielkim kartonem w dłoniach. Odstawiła go na podłogę, obserwując, jak panowie z firmy świadczącej usługi przeprowadzkowe wnoszą ostatnie rzeczy do środka. Mimowolnie musnęła palcami naszyjnik z pereł, by upewnić się, że nadal jest na swoim miejscu. Zlustrowała salon, po czym z uznaniem pokiwała głową.
Podobało jej się tu. Okolica, w której zamieszkała, niemal od razu przypadła jej do gustu. Nowo wybudowany, czteropiętrowy blok stał na samym skraju dużego osiedla, a z okna w jej salonie roztaczał się widok na łąkę oraz niewielki las. Tak bliski kontakt z naturą był czymś, o czym Monika marzyła od wielu lat. Nawet jeśli w tym momencie nie umiała tego w pełni docenić, wiedziała, że za jakiś czas podziękuje sobie za tę decyzję. Zwłaszcza że praca zdalna wymagała ciszy, a dźwięki ulicznego zgiełku i samochodowych klaksonów skutecznie ją dekoncentrowały. W pobliżu nie było też żadnych placów zabaw, co dla Moniki stanowiło ogromną zaletę tego miejsca.
Sam budynek również robił imponujące wrażenie. Został oddany do użytku zaledwie pięć lat wcześniej, nic więc dziwnego, że prezentował się nowocześnie. Orzechowe ramy okienne oraz stalowe balustrady idealnie współgrały z biało-czarną elewacją. Mimo iż blok był nieduży, miał nie tylko windę, lecz także przestronne klatki schodowe.
Monika nadal nie mogła uwierzyć w to, jak nieoczekiwanie potoczyło się jej życie. Gdyby trzy lata temu ktoś jej powiedział, że w niedalekiej przyszłości weźmie rozwód, sprzeda dom i wprowadzi się do bloku położonego w małej miejscowości pod Wrocławiem, prawdopodobnie by go wyśmiała. Potrzebowała jednak tej zmiany. To właśnie tutaj – w miejscu, w którym nikt jej nie znał, miała zacząć wszystko od nowa. W wieku trzydziestu ośmiu lat zacząć pisać nowy rozdział swojego życia.
Głęboko odetchnęła powietrzem przesiąkniętym zapachem farby. Zmrużyła oczy i rozejrzała się po jaskrawym wnętrzu. Promienie słońca nachalnie wdzierały się do środka przez drzwi balkonowe, odbijając się od białych ścian. Po prawej stronie od wejścia znajdowało się miejsce jej pracy: długie biurko z nadstawką i wygodnym krzesłem, a także komoda i półki na ścianie wypełnione książkami. Po lewej stronie stało łóżko ze stalową ramą. Do tego maleńka kuchnia oraz łazienka, i tyle. Więcej nie potrzebowała.
Nie łudziła się, że przeprowadzka zwróci jej radość życia, ale miała nadzieję, że uczyni jej rzeczywistość choć odrobinę znośniejszą.
Nie pragnęła wiele. Chciała nauczyć się czerpać przyjemność z prostych rzeczy. Skupić się na teraźniejszości, zamiast bez końca rozpamiętywać przeszłość. Cieszyć się tym, że gałęzie czereśni rosnących za oknem obsypują się pąkami białych kwiatów. Albo że trawnik pod jej balkonem w końcu się zazielenił. Wybrać się do pobliskiego warzywniaka po szparagi i truskawki. Nazrywać chabrów, by uwić z nich wianek. Zanurzyć dłonie w ciepłej wodzie pobliskiego stawu. Z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust wsłuchiwać się w słowiczy trel. Jednym słowem: robić wszystko to, co wiosną cieszy człowieka najbardziej. Czy po tym wszystkim, czego doświadczyła, było to w ogóle możliwe? Jeśli tak, to jak przestać koncentrować uwagę na minionych wydarzeniach?
Monika usłyszała szmer dobiegający z końca korytarza. Odwróciła głowę i zobaczyła chłopaka pchającego na wózku inwalidzkim mężczyznę w podeszłym wieku. Rozmawiali ze sobą ściszonym tonem. Starszy pan był wątłej postury. Wyraziste brwi, garbaty nos i mocno wystający podbródek nadawały mu groźny wygląd. Chłopak zatrzymał wózek tuż obok Moniki.
– Cześć, piękna – odezwał się, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
Wyglądał na dużo młodszego od niej, Monika oszacowała, że mógł mieć jakieś dwadzieścia pięć lat. Krótko ostrzyżone włosy zafarbowane na blond z widocznymi odrostami, kolczyk w jednym uchu oraz bardzo smukła sylwetka sprawiały, że przypominał członka amerykańskiego boysbandu rodem z lat dziewięćdziesiątych. Choć taki wizerunek dawno wyszedł z mody, nie sposób było mu odmówić uroku osobistego.
Monika obejrzała się przez ramię, by upewnić się, że chłopak mówił do niej.
– Wątpisz w swoją urodę? – zapytał rozbawiony, unosząc jedną brew. – Tak, mówiłem do ciebie. Jesteś tu nowa, prawda? Może mógłbym ci się na coś przydać, na przykład pomóc w rozpakowywaniu tych kartonów?
– Dzięki, to miłe, ale chyba sobie poradzę – bąknęła zmieszana. Propozycja nieznajomego zbiła ją z pantałyku. Domyśliła się, że próbował ją w ten sposób poderwać, dlatego starała się go grzecznie spławić.
– Jasne, rozumiem, ale gdybyś jednak zmieniła zdanie, mieszkam na końcu tego korytarza. Ostatnie drzwi po lewej stronie.
– Zapamiętam.
– Jestem Piotrek. – Podał jej rękę. – A to mój dziadek, Jonasz.
Starszy mężczyzna łypnął na nią spode łba, po czym zacisnął usta w wąską kreskę i odwrócił wzrok. Najwyraźniej nie miał ochoty na pogawędkę.
– Monika. – Uścisnęła dłoń Piotrka.
– Jestem też dobrym kompanem do rozmów, gdybyś szukała towarzystwa – dodał. – Dziadek nie jest zbyt gadatliwy, więc sama rozumiesz… Jeśli znajdziesz czas, to zapraszam do siebie na kawę.
Skinęła głową. Chłopak najwyraźniej wyczuł jej zakłopotanie, bo po tej krótkiej wymianie zdań grzecznie się pożegnał i odszedł.
Choć Monika gustowała raczej w innym typie mężczyzn, mile było sobie uświadomić, że nadal uchodzi za atrakcyjną kobietę. Za swój największy atut uważała długie i bardzo gęste włosy o głębokim, kasztanowym odcieniu. Lubiła też swoją kształtną figurę: pełny biust, zaokrąglone biodra oraz wyraźne wcięcie w talii, a także wyraziste rysy twarzy i wydatne kości policzkowe. Nie przeszkadzały jej nawet pierwsze drobne zmarszczki tworzące się wokół oczu. Mimo iż zdawała sobie sprawę ze swoich walorów, nie przywiązywała większej wagi do tego, jak wygląda. Wprawdzie nakładała delikatny makijaż i lubiła nosić sukienki, ale wszystko to robiła bez większego zaangażowania. Z czasem przestało jej zależeć na tym, jak odbiorą ją inni.
Przestąpiła próg swojej kawalerki i zamknąwszy drzwi za ekipą, przycupnęła na brudnych panelach. Jak zdoła oddzielić przeszłość grubą kreską i zapomnieć o tym, co się wydarzyło? Na to pytanie nie znała odpowiedzi.
Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, wybrała się na wieczorny spacer po okolicy. Wdychając w nozdrza zapachy wczesnej wiosny, przemierzała deptak oddzielający osiedle, na którym mieszkała, od lasu. Potem usiadła pod pniem rozłożystej olchy i wyciągnęła z torby szkicownik oraz ołówek, jednak zamiast rysować, poczuła nagłą potrzebę, by przelać swoje myśli na papier. Pozwoliła słowom płynąć…Moja Najdroższa Perełko,
człowiek, który stoi za stwierdzeniem, że czas leczy rany, zapewne nigdy nie doświadczył śmierci swojego dziecka. Nie szedł w kondukcie pogrzebowym za małą, białą trumienką. Nie widział, jak składa się ją do grobu i zasypuje ziemią. Nie kładł kwiatów na granitowym pomniku. Nie chował do kartonów zabawek, którymi nikt już nie będzie się bawił. I nie przygotowywał z przyzwyczajenia śniadania, którego nikt później nie zje. Gdyby tego wszystkiego doświadczył, takie słowa bez wątpienia nigdy nie padłyby z jego ust. Zrozumiałby bowiem, że nie mają one absolutnie nic wspólnego z rzeczywistością. Czas nie leczy ran ani nie łagodzi smutku.
Liczę dni, które minęły, odkąd odeszłaś. Nie wiem, po co to robię. Pewnie nadal podświadomie łudzę się, że upływ czasu jest w stanie cokolwiek zmienić – że pozwoli mi dostrzec ukryte znaczenie tego, co się wydarzyło. Możliwe też, że robię to po to, aby wymierzyć sobie karę za to, że straciłam na moment czujność. Prawda jest taka, że to ja powinnam była tamtego dnia umrzeć. Nie Ty. Żałuję, że tak się nie stało.
„Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie”. Ja zbyt długo w nią spoglądałam, przez co zaczęłam pogrążać się w chaosie. Stałam się innym człowiekiem – takim, jakim nigdy nie chciałam być. Jeśli miłość wyzwala w nas najlepsze cechy, to znaczy, że rozpacz uwydatnia te najgorsze…? Myślę, że jestem dowodem na to, że tak właśnie jest.
1115 dni. Tyle czasu upłynęło od chwili, w której moje życie zostało bezpowrotnie pozbawione sensu. Wiesz, że to prawie dwadzieścia siedem tysięcy godzin? Dwadzieścia siedem tysięcy godzin spędzonych w świecie, w którym Cię nie ma.
Wydaje mi się, że wszystko, co robię, jest bezcelowe. Że tak naprawdę tylko próbuję wypełnić sobie czas w oczekiwaniu na moment, w którym będę mogła do Ciebie dołączyć. Jak znaleźć w sobie siłę, by każdego dnia wstawać z łóżka i wykonywać codzienne obowiązki? Nie wiem. Nadal się tego uczę. Uczę się, jak pokonać tę obezwładniającą niemoc i żyć z poczuciem winy, które przygniata od wewnątrz. Uczę się, jak oddychać. Jak rozmawiać z innymi ludźmi, zamiast ich unikać. Jak się uśmiechać. Jak przestać dziwić się temu, że świat jest nadal taki sam jak w dniu, w którym odeszłaś.
Nie potrafię tego pojąć. Budzę się zaskoczona, że słońce wzeszło i rozświetla swoimi promieniami ulicę. Dziwię się, że obłoki leniwie suną po niebie. Że przyroda budzi się do życia, a ludzie mijający mnie na ulicy głośno śmieją się do telefonów.
Zupełnie tak, jakby nic się nie zmieniło. A przecież zmieniło się wszystko.
Mój świat bez Ciebie jest niczym. Przesuszonym kwiatem. Wyschniętym korytem rzeki. Łzą wymykającą się spod powieki. Rozdzierającym serce wrzaskiem.
Rozpaczą.
Tęsknię za Tobą, Córeczko.
Tęsknię za tym, kim byłam, zanim mnie opuściłaś.
Tęsknię za byciem mamą. Czy mam prawo jeszcze się nią nazywać?
MamaROZDZIAŁ 2
Nazajutrz obudziła się niesamowicie wypoczęta, co wcale nie było takie oczywiste. Przez ostatnie trzy lata zmagała się z bezsennością, która nasilała się w sytuacjach stresowych. Wieczorami długo nie potrafiła zasnąć, rano zaś zrywała się z łóżka skoro świt. Spała niespokojnym i płytkim snem albo budziły ją koszmary. Wprawdzie ostatnio ten problem stracił na sile, ale Monika spodziewała się, że pierwszej nocy w nowym mieszkaniu nie zmruży oka. Na szczęście jej przypuszczenia się nie potwierdziły.
Odrzuciła kołdrę na bok, ale zanim wstała, przez kilka minut przeciągała się w łóżku. W trakcie tego porannego rytuału Monika zauważyła, że na parapecie za oknem siedzi drozd. Wszędzie rozpoznałaby tego ptaka o brzuchu pokrytym charakterystycznymi cętkami w kształcie litery „v”, gdyż kilka lat temu wykonywała na zlecenie jego ilustrację. Przygotowując się do tego zadania, obejrzała setki zdjęć, zapamiętując każdy szczegół jego wyglądu. Teraz wzięła jego obecność za pomyślną wróżbę.
Może ta przeprowadzka wyjdzie jej na dobre, pomyślała. Może pozwoli jej się w pełni skoncentrować na pracy, którą tak bardzo lubiła, zanim przerodziła się w przykry obowiązek? Może doda jej odwagi, by otworzyć się na nowe relacje? Miała nadzieję, że z czasem pozbędzie się wrażenia, że jest przez innych bacznie obserwowana i poddawana ocenie.
Podniosła się z łóżka, by wykonać poranną toaletę i zaparzyć sobie mocną kawę, zanim przysiądzie do komputera. Rozpakowywanie rzeczy, których nie miała zbyt wiele, poszło jej tak sprawnie, że mogła niemal od razu po przeprowadzce wrócić do pracy.
Postawiła na biurku kubek, nad którym unosiły się kłębki pary, po czym sięgnęła po tablet graficzny i zaczęła szkicować.
Od ośmiu lat pracowała jako ilustratorka. Dzięki swoim umiejętnościom oraz doświadczeniu ugruntowała sobie solidną pozycję w tej branży. Choć początki jej pracy okupione były łzami, dziś nie narzekała na brak zleceń. Wypracowała sobie swój własny, unikatowy styl rysowania, który cieszył się dużym uznaniem wśród odbiorców jej prac. Tworzyła ilustracje głównie do książek dla dzieci, ale nierzadko zdarzało jej się przyjmować zlecenia dla czasopism, agencji reklamowych oraz firm przygotowujących kartki okolicznościowe.
Kochała tę pracę i była wdzięczna za to, że może zarabiać na życie, robiąc coś, w czym czuła się dobra. Nadal miała w pamięci lata spędzone w korporacji, które odcisnęły piętno na jej psychice. Ciągła presja narzucana przez pracodawców, konieczność wyrabiania nadgodzin, rywalizacja wśród pracowników i sztywne zasady panujące w miejscu pracy wykańczały ją psychicznie. Mimo to długo nosiła się z zamiarem odejścia, ponieważ obawiała się utraty stałego dochodu.
Do rewolucji w ich poukładanym dotąd życiu w pewnym sensie przyczynił się jej mąż, Alek. Nie mogąc dłużej znieść widoku przybitej żony, znalazł na strychu jej teczkę z czasów studenckich i bez słowa położył ją na stoliku.
– Co to jest? – zapytała, unosząc wzrok znad książki.
– Myślę, że dobrze wiesz, co to jest – odparł łagodnie. – I myślę też, że sama nieraz miałaś ochotę ją odszukać i przejrzeć.
Potem, jak gdyby nigdy nic, wyszedł z pomieszczenia. Nie nakłaniał jej do zmian, nie prawił morałów ani nie zasypywał radami. Podsunął tylko drobną sugestię. W mig pojęła, co chciał jej przekazać. On jeden zawsze wierzył w jej zdolności.
Monika obrzuciła teczkę przelotnym spojrzeniem i wróciła do czytania, ale nie umiała dłużej skoncentrować się na książce. Ziarenko wątpliwości zostało zasiane.
Teczka leżała na stoliku przez następne trzy dni, ale ilekroć przechodziła obok niej, jej serce z niezrozumiałych przyczyn zaczynało bić szybciej. Monika zaczęła przypominać dziecko, przed którym postawiono wielki słój cukierków i zabroniono się nimi częstować. Mimo iż wiedziała, że powinna zachować zdrowy rozsądek i pomyśleć o dobru rodziny, czuła narastającą chęć, by otworzyć teczkę i z nostalgią powspominać stare czasy. Nie zrobiła tego, bo wiedziała, że jeden rzut oka na stare rysunki wystarczy, żeby przewrócić całe swoje życie do góry nogami. W chwilach słabości przypominała sobie zalety pracy w korporacji: stałe zatrudnienie, wysoka pensja, premie, kursy. Jednak i to nie przynosiło oczekiwanego skutku. Nadal czuła, że coś ją w życiu omija.
W końcu poddała się. Sięgnęła po teczkę i zaczęła przeglądać jej zawartość. Gdy jej mąż się zorientował, że uległa pokusie, uśmiechnął się półgębkiem, lecz nie skomentował tego, żeby jej nie zniechęcić. W głębi duszy zawsze jej kibicował i wierzył, że uda jej się spełnić marzenia. Przeglądając stare rysunki, Monika pozwoliła wspomnieniom odżyć.
Ukończyła projektowanie graficzne. Zanim założyła rodzinę, wierzyła w to, że uda jej się zrobić wielką karierę w tej dziedzinie, ale, jak to zwykle bywa, proza życia dała o sobie znać, a marzenia zeszły na drugi plan. Pragmatyzm zwyciężył nad chęcią samorozwoju.
Po kilku latach małżeństwa ich sytuacja materialna uległa poprawie. Alek, jako informatyk, zarabiał wystarczająco, by utrzymać rodzinę i spłacać kredyt na dom w razie, gdyby Monika straciła pracę. To zaważyło na jej decyzji. Następnego dnia po tym, jak zajrzała do teczki, zaniosła do biura swoje wypowiedzenie, a potem założyła własną działalność.
Pierwszy rok był walką o przetrwanie, która kosztowała ją sporo nerwów i łez wylanych w mężowskie ramię. Potem udało jej się zdobyć kilka kreatywnych zleceń, a jej prace zaczęły zyskiwać rozgłos. Pracodawcy szanowali ją za sumienność, dotrzymywanie terminów oraz twórcze podejście do pracy i wyczucie estetyki. Po ośmiu latach w tej branży zyskała renomę świetnej ilustratorki.
Otrząsnęła się z tych rozmyślań. Praca nad nowym rysunkiem pochłonęła ją tak bardzo, że nawet nie zauważyła, kiedy wybiła godzina, o której zwykle jadała obiad, a jej żołądek zaczął się skręcać z głodu. Niestety Monika nadal nie zdążyła zrobić zakupów spożywczych, w związku z czym lodówka świeciła pustkami. Postanowiła poszukać jakiejś restauracji. Włożyła wygodną sukienkę, złapała za swoją torebkę i wyszła z mieszkania.
Gdy zamykała drzwi na klucz, usłyszała za sobą czyjś głos:
– Cześć!
Machinalnie odwróciła głowę i zobaczyła Piotrka. Tym razem był sam.
– O! Hej! Dobrze, że cię widzę – zwróciła się do niego.
– Tak?
– Nie orientujesz się, czy nie ma tu w pobliżu jakiegoś lokalu, w którym można smacznie zjeść?
– Wybierasz się na obiad?
Skinęła głową.
– Tak się składa, że właśnie zamówiłem pizzę. Sami nie damy rady jej zjeść. Dziadek musi przestrzegać diety. Może wpadniesz do nas na obiad?
Bezpośredniość chłopaka ponownie wprawiła ją w zakłopotanie. Jego zachowanie wskazywało na to, że wcale nie zamierzał tak łatwo się poddawać i wciąż szukał sposobów, by spędzić w jej towarzystwie więcej czasu. Sęk w tym, że ona nie miała ochoty nawiązywać nowych znajomości. Nie bez powodu wybrała blok zlokalizowany na samym skraju osiedla – z dala od tłumów i nachalnych spojrzeń ludzi. Pragnęła odnaleźć spokój ducha, a spotkania towarzyskie temu nie sprzyjały.
– Sama nie wiem… – mruknęła.
– Och, daj spokój. Będzie miło! – Szturchnął ją poufale w ramię. – Sami nie damy rady zjeść takiej ilości pizzy. Szkoda, żeby się zmarnowała, a ty nie będziesz musiała tracić czasu na dojazd. Dochodzi szesnasta, założę się, że umierasz z głodu.
Jak na komendę z jej brzucha dobiegło głośne burczenie. Nie mogła zaprzeczyć jego słowom.
– Po prostu nie chciałabym się narzucać – tłumaczyła pokrętnie, nie wiedząc, jak inaczej grzecznie odmówić.
– No coś ty! To żaden problem! Chodź, chodź. – Bez skrępowania złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą. – Dziadek bardzo się ucieszy z towarzystwa!
Monika szczerze w to wątpiła, mając w pamięci ich poprzednie spotkanie, ale postanowiła to przemilczeć.
– Fajnie będzie cię gościć – ciągnął niezrażony Piotrek. – Na ogół jadamy tylko we trójkę!
Zdawało jej się, że się przesłyszała. We trójkę? Z kontekstu ich wczorajszej rozmowy wywnioskowała, że chłopak mieszka tylko z dziadkiem Jonaszem. Kim zatem była ta trzecia osoba?
Ciąg dalszy w wersji pełnej