Anna Boleyn. Obsesja króla - ebook
Anna Boleyn. Obsesja króla - ebook
Urodzona w angielskiej rodzinie szlacheckiej Anna, jako nastolatka zostaje wysłana z na dwór Małgorzaty, księżnej Sabaudii i namiestniczki Niderlandów. Decyzję o tym, by opuściła rodzinne gniazdo w Hever i podjęła służbę dworską, podejmuje jej wyrachowany ojciec. Pobyt na niderlandzkim, a później na francuskim dworze, staje się dla dziewczynki szansą na rozwój i poznanie samej siebie. Anna dużo czyta, pochłaniając dzieła postępowych pisarzy, które interesują ją bardziej od dworskich flirtów. Zaczyna też dostrzegać nierówności płci i upokorzenia, jakich w świecie zdominowanym przez mężczyzn doświadczają kobiety.
Kiedy wreszcie, już jako dojrzała i pewna siebie panna, wraca do Anglii, przykuwa uwagę samego Henryka VIII. Widząc zainteresowanie króla, żądni wpływów męscy przedstawiciele jej rodziny – nie bacząc na pragnienia Anny – podejmują szereg działań, aby popchnąć ją w jego ramiona. W pewnym momencie sam monarcha proponuje, by została jego kochanką, ona jednak odrzuca zaloty, przypominając mu, że jest żonatym mężczyzną – na dodatek takim, który niedawno romansował z jej siostrą Marią.
Odrzucenie potęguje obsesję Henryka, któremu Anna ostatecznie ulega. Perspektywa urodzenia królewskiego potomka, oraz możliwość podniesienia rangi rodu Boleynów i wywarcia zemsty na zawistnikach, okazuje się zbyt nęcąca, by oprzeć się pokusie…
Drugi tom serii to porywająca historia kobiety,
która wyprzedzała swoje czasy i której działania na zawsze zmieniły oblicze Anglii
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367276528 |
Rozmiar pliku: | 8,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zazna udręki: to jedno mu powiem.
Na smukłej szyi obróżkę albowiem
Ujrzy, a na niej z diamentów litery:
„Noli me tangere”, niech nikt nie stoi
O mnie, gdyż Cezar jeno mię oswoi.
Sir Tomasz Wyatt,
przekł. Stanisław Barańczak
Przysięgam, lepiej pod strzechą się rodzić,
Wesołe życie w niedostatku pędzić,
Niż się jaskrawym smutku pysznić blaskiem,
Złotą tęsknotę w sercu swojem nosić.
William Szekspir,
_Król Henryk VIII_,
Akt 2, Scena 3,
przekł. Leon UlrichRozdział I
1512
Przeglądająca się w srebrnym zwierciadle Anna stwierdziła, że ma ziemistą cerę i zbyt wiele pieprzyków, ale przynajmniej twarz zachowuje modny owalny kształt. Jej jedenastoletnie ciało wciąż jeszcze nie zdradzało zarysów kobiecej figury, żywiła jednak nadzieję, że w ciągu najbliższego roku się to zmieni. Maria bowiem w wieku trzynastu lat miała już biust.
Cofnęła się, spoglądając na siebie. Ludzie często powtarzali, że Maria jest piękniejszą z dwóch sióstr Boleyn. Obie były brunetkami, miały długie, lśniące włosy, wysoko osadzone kości policzkowe i spiczaste podbródki. Obie były smukłe, zgrabne i pełne gracji, ponieważ wychowano je w zgodzie z zasadami obowiązującymi na królewskich dworach. Co więc czyniło siostrę piękniejszą? Dlaczego układ rysów Marii był ładniejszy? Niepokoiło to dojrzewającą Annę, która nieustannie słyszała, że musi gotować się na wspaniałą przyszłość, w której niezwykle ważne mają być królewskie względy i majętny małżonek.
Może to przez te pieprzyki i smagłą cerę. Tę drugą można było skorygować, wybielając za pomocą pasty ze sproszkowanych białek jaj i ałunu. Na szczęście miała ładne usta i ciemne oczy, które babka Butler zawsze nazywała jej największym atutem.
– I wiesz już, dziecko, jak ich używać, by uzyskać pożądany efekt – mawiała. Anna nie do końca rozumiała, co to znaczy, ale babcia była Irlandką, nieco osobliwą, i często mówiła zaskakujące rzeczy. Wszyscy to akceptowali, bo dziedziczyła wielki majątek, będący jednym z głównych źródeł rodzinnej fortuny.
Anna ustawiła lustro na skrzyni i obróciła się przed nim. Wyglądała bardzo korzystnie w zielonej sukni, która mocno wysmuklała jej talię. W ciemnym kolorze także było jej do twarzy. Jedyne, co by zmieniła, to krój rękawów, ponieważ przylegały do nadgarstków i nie zakrywały mankamentu, którego zawsze boleśnie była świadoma. Zwykle skrywała we wnętrzu dłoni mały palec prawej ręki, aby nikt nie mógł zobaczyć niewielkiego dodatkowego paznokcia. Gdyby tylko miała suknię z szerokimi rękawami, które by go zakryły! Matka mówiła, że przejmowanie się taką drobnostką jest niedorzeczne. Dla Anny jednak nie była to drobnostka, a w dniu, w którym Maria przegrała jedną z ich niezliczonych kłótni i nazwała tę skazę piętnem czarownicy, problem stał się jeszcze poważniejszy.
Anna odegnała to znienawidzone wspomnienie. Nie chciała go roztrząsać tego pięknego dnia późnego lata. Miała przed sobą godzinę wolnego czasu przed lekcją z kapelanem i nie zamierzała marnować ani minuty. Szybko wezwała swoją służącą, zmieniła ubranie na codzienne, zeszła po schodach, przeszła przez kamienny most zwodzony nad zamkową fosą, po czym uniosła fałdy sukni i pobiegła przez ogród na łąki nad rzeką Eden, po których tak lubiła się przechadzać.
Miała stąd wspaniały widok na zamek Hever, siedzibę jej rodu, i na otaczające go bujne, zalesione okolice Kentu. Teraz jednak bardziej zainteresował ją widok ukochanego brata, Jerzego, który wylegiwał się w trawie, grając na lutni, w pogniecionym ubraniu, ze zmierzwioną grzywą ciemnobrązowych włosów.
– Szukają cię w domu – powiedziała i uklękła obok. – Powinieneś właśnie siedzieć z nosem w książkach. Jeśli nie wrócisz, złoją ci skórę.
Jerzy uśmiechnął się do niej.
– Mam pomysł na piosenkę. Posłuchaj!
Grał dobrze jak na dziewięcioletniego chłopca, a jego kompozycja zdawała się na tyle wyrafinowana, że można ją było przypisać komuś o wiele starszemu. Chłopak miał talent. Mógłby się wybić jako muzyk, gdyby – zgodnie z oczekiwaniami ojca – nie musiał robić kariery na dworze.
Anna i Jerzy zawsze byli sobie bliscy. Wyglądali podobnie i myśleli podobnie.
– Wiem, wiem. Nie mogę spędzać czasu na muzykowaniu i pisaniu wierszy – westchnął, naśladując ton ojca.
– Nic dobrego ci to nie przyniesie! I ostatecznie nie czułbyś ukontentowania. Nigdy nie miałbyś dość. Przestań się więc lenić. Ojciec Davy jest wściekły.
Mimo tej kąśliwej nagany, współczuła Jerzemu. Wiedziała, jak bardzo dręczy go świadomość, że jest najmłodszym z trzech synów. To szesnastoletni Tomasz miał odziedziczyć Hever oraz wszystkie ziemie i majątek ojca. I to właśnie Tomasz, ku zazdrości Jerzego, został wysłany na dwór potężnego księcia Buckingham w pobliskim Penshurst, aby nauczyć się dworskich manier i sztuki walki, które miały mu posłużyć w jego świetlanej przyszłości. Był jeszcze Henryk, bystry dwunastolatek, którego przeznaczeniem stały się studia na uniwersytecie w Oksfordzie, gdyż ojciec zdecydował o powierzeniu go Kościołowi, oszczędzając sobie tym samym ciężaru jego utrzymywania. Byli też inni chłopcy – ku wielkiej rozpaczy matki – spoczywający w kościele Świętego Piotra. Anna nigdy nie oswoiła się z przerażającym widokiem swoich maleńkich, zmarłych braci, leżących w kołyskach w żałobnych strojach, by rodzina mogła odmówić ostatnie modlitwy i pożegnać się z nimi. Lady Boleyn była bardziej przywiązana do najmłodszego Jerzego niż do Tomasza i Henryka. W sercu Jerzego płonęła jednak zaciekła złość względem starszych braci. W przeciwieństwie do nich sam będzie musiał wywalczyć sobie miejsce w świecie. Ojciec często mu o tym przypominał.
Rywalizacja Anny z Marią i zazdrość Jerzego o starszych braci była czymś, co ich łączyło. Anna często czuła, że razem z Jerzym, jako dwoje najmłodszych Boleynów, są sami przeciwko całemu światu. Ona nie była piękna, a on nie był dziedzicem, dlatego od małego trzymali się razem. Niektórzy brali ich za bliźnięta.
– Chodź! – nakazała, pociągnęła go w górę za rękę i razem wrócili do zamku. Gdy przebiegli przez dziedziniec i wpadli do nowego holu wejściowego ojca, duchowny już na nich czekał. Ich nauczyciel był małym, przygarbionym człowiekiem o wesołej twarzy i policzkach rumianych jak jabłka.
– Ach, zechciałeś zaszczycić nas swoją obecnością – powiedział do Jerzego. – I to w samą porę, bo właśnie dostaliśmy wiadomość, że twój ojciec wraca wieczorem do domu, a nie chcielibyśmy go powitać nowiną, że popadłeś w kłopoty, prawda?
– Nie, ojcze Davy… – Jerzy starał się wyglądać na skruszonego.
– Panienka Anna może do nas dołączyć – rzekł ojciec Davy. – Może da przykład temu młodemu niecnocie.
– A gdzie jest Maria? – zapytał Jerzy, przewracając oczami.
– Czyta – odpowiedział ojciec Davy. – Dałem jej do lektury książkę o królach i królowych. To dobre ćwiczenie dla jej umysłu. – Nie było tajemnicą, że praktycznie poddał się w kwestii nauczania Marii.
Anna poszła za nimi do prywatnego pokoju przyjęć, z którego rodzina korzystała wieczorami, i usiadła przy dębowym stole. Wiedziała, że ma szczęście, skoro jako dziewczyna jest dobrze kształcona. Ojciec miał bardzo postępowe poglądy i zależało mu, by jego potomstwo poradziło sobie w życiu – co oczywiście świadczyłoby dobrze również o nim. Sam znakomicie znał języki obce, dzięki czemu w ostatnich tygodniach przebywał na dworze namiestniczki Niderlandów w Mechelen, w księstwie Burgundii, i dlatego kładł szczególny nacisk na to, by jego dzieci także biegle nimi władały.
Anna miała problemy z francuskim, mimo że w pozostałych sferach świetnie sobie radziła. Marii dobrze szło z francuskim, ale fatalnie w każdej innej dziedzinie. Dzięki temu, że ojciec Davy był znanym twórcą muzyki kościelnej i utalentowanym nauczycielem, Anna potrafiła tworzyć przyzwoite wiersze i pieśni. Maria zaś męczyła się, torturując swoją lutnię, a fakt, że nie miała słuchu muzycznego, wcale nie pomagał. Anna tańczyła z gracją, podczas gdy Maria niezdarnie człapała po parkiecie. Śpiew Anny przypominał słowicze trele, a głos Marii był bez wyrazu. Marię jednak, co wszyscy powtarzali, wyróżniała uroda i nie miało znaczenia, że jest głupiutka. Większość mężczyzn nie dostrzegała niczego poza jej pięknem i posagiem, jaki mógł dać ojciec. Nieważne więc, że kiedy nadchodził czas lekcji, rzadko na nich bywała.
Kreśląc na papierze zgrabne litery italiką, Anna rozmyślała, że dziewczęta ze szlacheckich rodów z kręgu Boleynów w większości ledwie potrafiły trzymać pióro. Tego dnia w ramach ćwiczeń miała napisać list w języku francuskim, co stanowiło wyzwanie, jednak była zdeterminowana, by je dobrze wykonać. Lubiła się uczyć i zdobywać wiedzę, a do tego uwielbiała pochwały, jakich nie szczędził jej ojciec Davy.
Z pobliskiej kuchni dobiegały tymczasem głośne stukanie i krzątanina. Domownicy szykowali się na powrót pana, a matka wydawała polecenia i zaglądała do garnków, ku wyraźnemu rozdrażnieniu kucharza. Anna pomyślała z radością o wieczornej uczcie.
Wystrojona w nową zieloną suknię, zajrzała do wielkiej sali. Stoły zostały nakryte przepięknym śnieżnobiałym płótnem. Na dużym stole przy wielkiej pozłacanej solnicy rozłożono najlepsze srebra, a na niższych ławach, ustawionych prostopadle do niego – zastawę z polerowanej cyny. Wzdłuż blatów, na środku, leżały pasy dekoracji roślinnych, przeplatanych świecami i dzbanami wina. Hever był małym zamkiem, a sala nie należała do dużych w porównaniu z innymi, które widziała Anna, lecz wystarczająco wystawna, jak na początkującego dyplomatę i ulubieńca króla przystało: miała wielki kamienny kominek i efektowną rzeźbioną ścianę. Promienie wczesnowieczornego słońca wpadały teraz przez strzeliste okna, osadzone wysoko w grubych murach, rzucając złocistą poświatę i kryształowe refleksy na imponującą wystawę zastawy rodowej na kredensie i kosztowne ścienne tkaniny. Ojciec lubił chwalić się przed sąsiadami swoim bogactwem. Dziś wieczorem przyszli wszyscy: Wyattowie z Allington, Sackville’owie z Buckhurst Park i Hautesowie z Ightham Mote.
Zazwyczaj rodzina jadała w salonie, przy długim polerowanym stole. Był to przytulny pokój z dębową boazerią i malowanymi fryzami. Wisiał tam również jeden z kosztownych arrasów, którymi ojciec niebywale się szczycił. Wszystko to jednak było codziennością, niczym nowym. Uczta w wielkiej sali stanowiła zaś wydarzenie i Anna czekała z niecierpliwością na jej rozpoczęcie.
Ojciec wrócił do domu. Wezwał Annę na spotkanie przed kolacją do swojego gabinetu. Siedział tam, na swym wysokim, rzeźbionym krześle, kiwając głową z aprobatą, kiedy się kłaniała. Odkąd pamiętała, był w jej życiu dominującym człowiekiem, którego najmniejsze słowo było równoznaczne z prawem dla rodziny i służby, i któremu razem z rodzeństwem musieli okazywać bezwarunkowe posłuszeństwo, bo tak zostali wychowani. Kiedy Anna i Maria wyjdą za mąż, rolę tę przejmą ich mężowie. Wpojono im bowiem, że kobiety są słabymi istotami i zawsze powinny podlegać mądremu przewodnictwu mężczyzn.
Kiedy sir Tomasz Boleyn był w domu, wszystko koncentrowało się wokół niego. Rzadko się to jednak zdarzało. Jeśli bowiem nie przebywał zagranicą, robiąc użytek ze swoich talentów dyplomatycznych, które zjednały mu przychylność króla Henryka, zazwyczaj bawił na królewskim dworze, gdzie pracował na swoją reputację uczestnika turniejowych pojedynków, dworzanina i ogólnie wszechstronnie uzdolnionego człowieka. W wieku trzydziestu czterech lat wciąż pozostawał przystojnym, sprawnym mężczyzną i znakomicie jeździł konno. Był też nadzwyczaj dobrze wykształcony – jego dzieciom wydawało się, że wie wszystko. Nawet sam wielki niderlandzki uczony, Erazm, poświęcił mu dwie książki. Dzięki tym zaletom szybko i wysoko awansował w szeregach królewskich dworzan, stając się jednym z najlepszych przyjaciół i partnerów króla Henryka w pojedynkach na kopie, o czym chętnie wszystkim przypominał. Przed trzema laty, podczas koronacji króla, został pasowany na rycerza, a następnie mianowany osobistym sługą Jego Wysokości.
„To najbardziej pożądane stanowisko”, przechwalał się, „ponieważ dzięki niemu jestem w codziennym kontakcie z królem. Cieszę się wielkimi względami. Mam posłuch u Jego Królewskiej Mości”. Z dumą też opowiadał o protektoracie, z którego mógł korzystać. Anna wiedziała, że wielu ludzi chciało, by sir Tomasz Boleyn zwracał się w ich imieniu do króla i że gotowi byli zapłacić mu za to niemało.
Ucieszyła się, widząc wilczy uśmiech na pucołowatej twarzy ojca, gdy wyprostowała się po złożeniu ukłonu.
– Mam dobre wieści – powiedział. – Namiestniczka Małgorzata była bardzo zainteresowana twoimi osiągnięciami i pragnie przyjąć cię do siebie jako jedną z osiemnastu dam dworu. To wielkie wyróżnienie, bardzo pożądane.
– Chodzi o mnie, sir? – zapytała Anna. – Z pewnością o Marię…
– Wiem, że to dość niezwykłe, by młodsza siostra awansowała przed starszą, a Maria mówi dobrze po francusku – powiedział, taksując Annę wzrokiem. – Wierzę jednak, że posiadasz to, czego potrzeba, aby odnieść sukces na dworze i przynieść mi chlubę. Wobec Marii mam zaś inne plany. A namiestniczka prosiła właśnie o ciebie.
Anna poczuła narastającą ekscytację.
– Kiedy mam jechać, sir? – westchnęła, wyobrażając sobie wspaniałe pałace, piękne suknie, olśniewających lordów i damy, uśmiechającą się do niej namiestniczkę, podczas gdy składa pokłon, któremu wszyscy się przyglądają.
– Następnej wiosny – oznajmił ojciec. Na myśl o tylu miesiącach jej ekstaza nagle prysła. – Trzeba poczynić wiele przygotowań. Twoja matka wie, co należy zrobić. Dobrze, że będzie miała zajęcie.
Ojciec i matka prawie wcale nie rozmawiali ze sobą, chyba że musieli.
– Musisz ciężko pracować nad swoim francuskim – kontynuował. – Dokończysz edukację na dworze w Burgundii. Nie ma lepszego miejsca. Oferuje ono wiele możliwości dla szlachetnie urodzonej młodej panny i jest powszechnie dobrze postrzegane. Będziesz miała szansę na małżeństwo, które przyniesie korzyść całej naszej rodzinie. Mam nadzieję, że doceniasz swoje szczęście.
– Och, tak, sir! – wykrzyknęła Anna. To było niemal zbyt wiele do przyswojenia.
– Pragnę ci przypomnieć, że konkurencja o miejsca na dworze namiestniczki jest zacięta i istnieje wiele osób gotowych zaoferować znaczne korzyści materialne w zamian za zapewnienie zaszczytu nominacji swoim córkom. Każda z _filles d’honneur_ musi umieć się modnie ubrać, tańczyć i śpiewać, potrafić zabawiać panią i ważnych gości błyskotliwą rozmową oraz wie, jak się zachowywać w towarzystwie namiestniczki w miejscach publicznych i podczas wydarzeń państwowych. – Ojciec pochylił się do przodu w swoim krześle, przybierając surowy wyraz twarzy. – To właśnie dla takiej okazji jak ta zapewniłem tobie i Marii dobre kształcenie, choć Maria niewiele z niego skorzystała. Ale ty, Anno… będziesz brylować. I nie mam wątpliwości, że znaczne wydatki, które poniosłem, by zapewnić ci odpowiedni strój dworski, okażą się dobrą inwestycją.
– Tak, ojcze. Dziękuję.
– Możesz odejść. Już prawie czas na obiad.
Podekscytowana Anna pobiegła na górę, do komnaty współdzielonej z Marią, która właśnie zapinała na szyi złoty wisiorek w kształcie byka: zawsze nosiła go na specjalne okazje. Dziewczęta dostały po jednym takim klejnocie od ojca, byk bowiem był herbem jego rodziny; co więcej, jego wyobrażenie zostało wplecione w ich nazwisko.
Maria nachyliła się w stronę lustra. Spoglądała czarnymi, uwodzicielsko kocimi oczami na odbicie Anny.
Anna rozkoszowała się nowiną, zastanawiając się, jak przekazać ją Marii z możliwie największym impetem. Nie potrafiła już dłużej się powstrzymywać.
– Wyjeżdżam na dwór! – oznajmiła.
Maria odwróciła się z wyrazem zdumienia i wściekłości na twarzy.
– Ty? – krzyknęła. – Ale to ja jestem starsza.
– Ojciec ma tego świadomość, ale namiestniczka poprosiła o mnie.
– Namiestniczka?
– Zostałam wezwana na dwór niderlandzki, żeby jej służyć. To wielki zaszczyt otrzymać taką posadę. Ojciec tak powiedział.
– A co ze mną? – Piękna twarz Marii zaczerwieniła się z oburzenia. – Czy nie mam jechać także i ja?
– Nie. Ojciec powiedział, że ma wobec ciebie inne plany.
– Jakie plany? – syknęła Maria.
– Nie wiem, nie powiedział. Sama go zapytaj.
– Zapytam! Nie może mnie tak pominąć.
A jednak to uczynił. Anna delektowała się tą rozkoszną świadomością. Po raz pierwszy w życiu dobrze się czuła jako ta mniej piękna i młodsza siostra.
Elżbieta Howard, lady Boleyn, rozwinęła kłębek płowego aksamitu i przyłożyła go do Anny.
– Pasuje ci – oznajmiła. Kupiec, stojący uniżenie u jej boku, rozpromienił się. – Weźmiemy ten, a także ten porządny czarny, żółty adamaszek i karmazynowe frędzle. Proszę przesłać rachunek, mistrzu Johnson.
– Oczywiście, moja pani, oczywiście – odpowiedział kupiec, zbierając odrzucone tkaniny i wycofując się z salonu.
– Cieszę się, że namiestniczka powiadomiła nas z dużym wyprzedzeniem – oświadczyła matka. – Daje nam to czas na uszycie potrzebnych sukni. Powinnaś być wdzięczna, że ojciec tak hojnie cię wyposaża. – Uniosła podbródek córki do góry i uśmiechnęła się do niej. – Masz piękne oczy i wrodzony wdzięk – stwierdziła. – Dobrze sobie poradzisz i sprawisz, że będę z ciebie dumna.
Serce Anny przepełniało poczucie szczęścia. Kochała matkę bardziej niż kogokolwiek innego na świecie.
Elżbieta Howard również miała smagłą cerę, ale jej podłużna twarz, typowa dla Howardów, była zaokrąglona. Miała też wydatne usta i piękne oczy. W młodości zachwycano się jej urodą, a mistrz Skelton, poeta, przyrównywał w wierszach jej wdzięki do uroków cudownej Trojanki Kresydy. To było źródłem drobnej matczynej próżności. Źródłem wielkiej próżności było zaś jej arystokratyczne pochodzenie. Nie pozwalała nikomu zapomnieć, że wywodzi się ze szlachetnego rodu Howardów, i nie było tajemnicą, że gdyby jej rodzina nie popadła w królewską niełaskę, przeciętny wówczas Tomasz Boleyn, mimo że jego dziadek był hrabią Ormonde, nie mógłby nawet aspirować do jej poślubienia. Kiedy jednak jej pozbawiony tytułów ojciec dopiero co opuścił Tower, gdzie odbywał karę za opowiedzenie się po niewłaściwej stronie w walce o tron, którą wygrał nieżyjący już król Henryk, szanse na zawarcie przez nią godnego małżeństwa zdawały się nikłe. Zgodziła się więc związać z młodym i ambitnym mężczyzną, którego niedalecy przodkowie parali się handlem.
Dzięki temu jednak Boleynowie byli bogaci. Za sprawą swojej smykałki do interesów i do małżeństw z zamożnymi dziedziczkami, stale powiększali majątek i ziemie. Pradziadek Anny, sir Geoffrey, był kupcem, zupełnie jak ów człowiek, który dopiero odszedł ze swoimi tkaninami, ale otrzymał tytuł lorda majora Londynu1 i został pasowany na rycerza. W ten właśnie sposób można było zaistnieć w świecie i to właśnie nowi i zdolni ludzie, tacy jak Boleynowie, a nie stara szlachta, cieszyli się względami młodego króla Henryka.
Niemniej, bez względu na wszystko, co ojciec zrobił (i nadal czynił), by stać się wystarczająco dobrym mężem w oczach swoich wysoko postawionych i potężnych teściów, nikt nie miał wątpliwości, nawet dzieci, że matka poślubiła kogoś niższej rangi.
– Będziesz równa każdej innej damie dworu – powiedziała teraz do Anny. – Masz wszelkie prawo być dumną ze swojego pochodzenia z rodu Howardów. Pamiętaj, że my, Howardowie, wywodzimy się od króla Edwarda Długonogiego i od wszystkich angielskich monarchów, poczynając aż od Wilhelma Zdobywcy, więc w twoich żyłach płynie królewska krew i musisz być jej godna.
– Tak, matko – odrzekła Anna z ukłonem.
Wracała powoli do swojej komnaty, rozmyślając o tym, co powiedziała lady Boleyn. Była dogłębnie dumna ze swojego dziedzictwa, zwłaszcza teraz, gdy Howardowie zostali zrehabilitowani i powrócili do łask na dworze. W galerii zatrzymała się przed portretem dziadka Howarda, hrabiego Surrey. Była pełna podziwu dla tego sprawiedliwego i uczciwego arystokraty, głowy rodziny, i dla jego syna, którego portret wisiał dalej – wuja Tomasza ze strony matki, żołnierza i dworzanina o surowej twarzy i mocnym charakterze. Miała tylko kilka wspomnień związanych z jego żoną – ciotką, po której nosiła imię – ale w jej pamięci nigdy nie zatarł się fakt, że nieżyjąca już księżniczka Anna York była córką króla Edwarda IV i siostrą matki obecnego króla. To w pewnym sensie czyniło króla Henryka jej kuzynem.
Anna od dawna wiedziała, że wszelka miłość, jaką jej rodzice być może z początku do siebie czuli, dawno już wygasła, bo unikali się nawzajem, kiedy tylko mogli. Łatwo było zrozumieć, dlaczego matka patrzyła na ojca z góry. Trudniej jednak przychodziło pojąć, dlaczego ojciec traktował matkę, tę niezwykle dobrą partię, z nieskrywaną pogardą.
Annę niepokoiło, że matka była kiedyś porównywana do trojańskiej piękności Kresydy. Kresyda bowiem przyrzekła dozgonną miłość księciu Troilusowi, jednak gdy została brutalnie pojmana przez Greków, zdradziła go z bohaterskim Diomedesem. Ojciec Davy przeczytał im tę historię, gdy uczyli się o greckich mitach.
– Jej imię stało się synonimem kobiety niewiernej – wyjaśnił poczciwy zakonnik. Anna stłumiła gniew. Najwyraźniej nie wiedział, co Skelton napisał o jej matce. Cała piątka (Tomasz i Henryk byli wtedy w domu) spojrzała po sobie z oburzeniem.
Anna jednak nigdy nie słyszała o jakiejkolwiek skazie na honorze matki. Lady Boleyn zarządzała swoim domostwem z należytym znawstwem i wolała wieś od tętniącego życiem dworu, chociaż czasami, gdy zachodziła potrzeba, udawała się tam jako dama dworu królowej Katarzyny.
W domu Anna i Maria pomagały matce w destylarni, gdzie przygotowywały kompoty i dżemy, podczas gdy matka destylowała słodkie wody lub sporządzała lekarstwa i okłady z ziół zebranych w ogrodzie.
– Bardzo ważne jest, abyście obie nabyły umiejętności, które pozwolą wam prowadzić wspaniały dom – przypominała im nieustannie. – Dama powinna dbać o to, aby jej służba była zajęta, nie tylko wydając rozkazy, ale i dobrym przykładem.
Niekiedy jednak, gdy Anna podnosiła wzrok znad swojego zajęcia, ze zdziwieniem zauważała, że matka stoi w bezruchu, patrząc w dal i nucąc melodię z uśmiechem, jak gdyby przebywała w swoim tajemnym świecie. I wtedy znów zastanawiała się, czy matka ma kochanka.
Czas, który miał się dłużyć, nagle przyspieszył. Zatrudniono drogich korepetytorów, którzy udzielali jej i Marii zaawansowanych lekcji śpiewu i tańca, umiejętności, które Anna łatwo nabyła i z których czerpała przyjemność.
– Brawo! – wołał nauczyciel, gdy obracała się, podskakiwała i podrygiwała przy dworskich tańcach: branlach, farandoli i _basse_. Przychodziło jej to z taką łatwością, jakby była do tego stworzona. Maria, z rękami i nogami powyginanymi pod dziwnym kątem, spoglądała na nią z wyrzutem. Ojciec nie wyjawił, jakie ma plany wobec starszej córki, a Anna teraz wątpiła, czy miał w ogóle takowe. Tymczasem w Marii gotowała się gniewna zazdrość, która często wręcz kipiała. Siostry, jak to często bywa, żyły w swoim towarzystwie, co nie sprzyjało spokojnej egzystencji.
Sir Tomasz był jednak nieugięty. Anna miała iść w świat jako jego ambasadorka, chodzące świadectwo jego wielkości. Jeśli istniał jakikolwiek talent, który mógłby się przydać na dworze, miała go rozwinąć. Ojciec Davy, który miał za zadanie podnieść umiejętności muzyczne Anny, stwierdził, że ma naprawdę dobry głos, co ją ucieszyło, gdyż o jego pochwały nie było łatwo.
Starał się także wzbudzić w Annie i Jerzym miłość do poezji. Siedzieli razem godzinami, układając i spisując wiersze, a potem składając je w książki. Ojciec Davy powiedział Annie, że ma do tego wyjątkowy talent, zwłaszcza jak na kobietę. Powstrzymał się od uwagi o tym, że zdaniem Marii sad rymuje się z sądem.
W ciągu tych miesięcy, kiedy czekała na przygotowanie garderoby, stała się wytrawną hafciarką. Robiła bordiury do obramowania dekoltów i czepków, pikowane rękawy i sakiewki, a swoje batystowe koszule nocne ozdabiała jaskrawym szkarłatem i zielenią. Odnalazła przyjemność w upiększaniu swoich ubrań nowymi detalami: tu obwódka, tam kontrastowy kolor i – obowiązkowo – długie, wiszące rękawy, by ukryć dodatkowy paznokieć. Jej opiekunka, pani Orchard, pulchna dama o matczynym usposobieniu, która była z nią od urodzenia i miała jej towarzyszyć jako opiekunka w czasie podróży, zajmowała się zwykłym szyciem, wyszywaniem i obrabianiem pończoch i halek. W miarę upływu tygodni stos gotowej garderoby, gromadzony w nowym podróżnym kufrze Anny, rósł i rósł. Jesienią ojciec powrócił na dwór niderlandzki, pozostawiwszy matkę na czele przygotowań do wyjazdu córki.
– Pamiętaj – rzekł do Anny przed odjazdem – twoim zadaniem jest doskonalenie cech, które zapewnią ci dobre małżeństwo. W tym celu kazałem cię kształcić i wpajać cnoty.
Ojciec był wielce gorliwy w kwestii cnoty. Zawsze ostrzegał swoje córki przed fatalnymi konsekwencjami – głównie dla niego – jeśli ją stracą. Były jego majątkiem, jego klejnotami, jak lubił to ujmować, a ich sukces stanowił dla niego sprawę pierwszorzędną.
W tych ostatnich miesiącach w Hever Anna nie mogła znieść nużącej rutyny. Z utęsknieniem czekała na ucieczkę do pełnego przepychu świata dworskiego. Źródłem największej ekscytacji dla niej i Marii zawsze była podróż w towarzystwie lokaja i pokojówki do oddalonego o pięć kilometrów Edenbridge na targ, który odbywał się tam w każdy czwartek, tylko po to, by zaprezentować swoje stroje. Była to bowiem okazja do założenia najlepszych sukni. Jeśli nie były na lekcjach albo nie szyły, grały w karty albo odwiedzały z matką domostwa sąsiadów – i nieustannie kłóciły się o drobnostki, aż lady Boleyn traciła cierpliwość i wysyłała je do pokoju, żeby ochłonęły.
Ich codzienność była podporządkowana niezmiennemu cyklowi pór roku. Ową jesień 1512 roku zwiastował jak zwykle dzień Świętego Michała, po którym wkrótce następował dzień żniw, kiedy to kościół Świętego Piotra przy zamku wypełniał się kłosami pszenicy i brzmieniem dziękczynnych hymnów. Był to okres dobrobytu, kiedy cała okoliczna szlachta udawała się na polowania. Ojciec zadbał o to, by Anna i Maria sprawnie jeździły konno, więc pozwalano im brać udział w nagonce lub udawać się na łowy z jastrzębiami w towarzystwie sąsiadów. Wieczorami zaś delektowali się upolowaną przez nie pożywną dziczyzną, podawaną na grubych chlebowych pajdach nasączonych sosem pieczeniowym.
W deszczowe dni ćwiczyły w długiej galerii nad jadalnią, co było świeżo wprowadzonym udoskonaleniem zamku, które ojciec uznał za niezbędne. Jego córki chodziły w tę i z powrotem, mijając obrazy i tkaniny ścienne, przy czym zwykle sprzeczały się i plotkowały, nieraz urozmaicając to szczypaniem i kuksańcami.
Gdy nadeszła jesień, rozpalono w kominkach i piecykach, a zamek wypełnił się słodkim aromatem świec z wosku pszczelego. W ich migoczącym blasku trójka najmłodszych Boleynów grała w karty, kości i szachy albo się droczyła, zadając sobie nawzajem zagadki, póki nie padła na swoje puchowe pościele.
Przez wiele nocy Anna nie mogła zasnąć. Zasłony w adamaszkowym łożu były odsunięte, a światło księżyca pobłyskiwało w szybkach w kształcie rombu. Wyobrażała sobie, że czeka ją świetlana przyszłość we wspaniałym dworze, który znajdował się daleko za morzem, na innej ziemi.
Po Zaduszkach, kiedy noce były ciemne, a duchy podobno przechadzały się po lesie naprzeciwko zamku, nadszedł okres adwentu, a następnie święta Bożego Narodzenia i Dwunastu Dni. Zanim Anna zdążyła się zorientować, nadszedł dzień Ofiarowania Pańskiego, potem święto Zwiastowania – a wkrótce miała nadejść majówka, kiedy to razem z Marią zawsze przestrzegały dawnego zwyczaju wczesnego wstawania, by powitać majowy rozkwit.
Wraz z majem w domu pojawił się ojciec, który powrócił z Niderlandów. W końcu nadszedł też czas wyjazdu Anny.
1 Czyli burmistrza. Lord major Londynu był wybierany przez mieszczan, a nie wyznaczany przez króla (przyp. red.).Rozdział III
1515
Anna dotarła do Paryża w zimny dzień na początku stycznia, kilka tygodni później niż planowano. Zwłoka ta była frustrująca – wróciła do Hever po żmudnej podróży, aby się przekonać, ku swemu rozczarowaniu, że Maria już dawno wyjechała na dwór. Było to jednak konieczne, ponieważ dojrzewające ciało Anny zaczynało wyrastać z pięknych dworskich sukien i matka zdecydowała, że część z nich należy wymienić, a część przerobić. Wezwała zatem krawca i powierzyła pani Orchard obowiązek dopilnowania, by jej córka była odpowiednio wyposażona do służby królowej Francji.
Przygotowanie nowej garderoby przeciągnęło się o miesiąc, a potem nastała niesprzyjająca pogoda: sztormy uniemożliwiły przepłynięcie Kanału Angielskiego, więc Anna była zmuszona pozostać w Hever na Boże Narodzenie, stęskniona za Burgundią, zła i rozżalona, gdyż jej siostra mogła cieszyć się życiem na francuskim dworze, wysłana z domu odpowiednio wcześnie, by uczestniczyć w ceremonii ślubnej _per procura_ nowej królowej Marii w Greenwich, jej zaślubinach z królem Ludwikiem w Abbeville i jej triumfalnym wjeździe do Paryża.
Tęskniła za Jerzym. Nie spotkała ani jego, ani ojca, bo sir Tomasz zabrał chłopca na dwór na czas uroczystości, w nadziei, że król uczyni go jednym ze swoich paziów. I choć jej starsi bracia wrócili na święta z Penshurst i Oksfordu, to żyli w światach zbyt odległych od jej świata, by mogła uzyskać od nich jakiekolwiek pocieszenie.
W dzień Świętego Szczepana odsunęła zasłony i z wielką ulgą stwierdziła, że wiatry ustały. Potem pozostało już tylko spakować rzeczy i przygotować się do podróży.
Jej brat Hal został wyznaczony do eskorty, a dwóch stajennych z Hever miało pilnować powozu z bagażami.
Teraz nareszcie była w Paryżu, pięknym mieście, które wydawało się być pełne możliwości. Kiedy z Halem jechali wzdłuż lewego brzegu Sekwany, w towarzystwie przewodnika, któremu zapłacili za eskortę, widzieli przed sobą Île de la Cité z pałacem zdobionym wieżyczkami, strzelistą Sainte-Chapelle i potężne wieże katedry Notre-Dame, z kamiennymi elementami wykończonymi w jasnych kolorach. Wtem wielkie dzwony katedry zaczęły bić i zawtórowały im inne miejskie kościoły.
– Ktoś ważny umarł – powiedział Hal, marszcząc ciemne brwi.
Paryż rozrósł się znacznie poza swoje kamienne mury miejskie, lecz kiedy wjechali na stare miasto, zmysły Anny zostały wręcz porażone tłokiem, hałasem i odorem. Zmarszczyła nos, próbując oddychać przez usta, gdy torowali sobie drogę po ulicach przepełnionych wyraźnie poruszonymi ludźmi. Mijając skrzyżowanie dróg, ujrzeli procesję duchownych odzianych w żałobne szaty.
– Niewątpliwie coś się wydarzyło – oświadczył Hal. Przed nimi widniały wieże Luwru, pałacu królewskiego, lecz nie on był ich celem. Gdy zbliżali się do Paryża, polecono im jechać dalej na południe, do Hôtel des Tournelles, gdzie mieli trafić na dwór. Anna nie mogła się doczekać.
Kiedy jednak dotarli na miejsce, imponujący budynek wyglądał na opuszczony i zamknięty. Hal podszedł do sługi leżącego przy bramie.
– Czy dworzanie są w środku? – zapytał.
– Nie słyszałeś? – odpowiedział mężczyzna. – Król nie żyje. Dwór się wyniósł.
Nowina ta spadła na Annę niczym cios. Hal spojrzał na nią z niepokojem.
– Gdzie jest królowa? – dociekał.
– Udała się na odosobnienie do Hôtel de Cluny, po drugiej stronie rzeki. – Zapytany wskazał kierunek i odwrócił się.
– Przykro mi, siostrzyczko – rzekł Hal, zwracając się do zdenerwowanej Anny.
– Modlę się, żeby nie odprawili mnie do domu. Owdowiała królowa również potrzebuje pomocy. Ciekawe, co się stało z królem.
– Maria z pewnością nam to wyjaśni – stwierdził brat. Choć raz Anna cieszyła się na myśl o spotkaniu z siostrą.
Dalsza część dostępna w pełnej wersji.