- nowość
- W empik go
Anna Kliwijska. Sekret królowej - ebook
Anna Kliwijska. Sekret królowej - ebook
Anna Kliwijska jest przeciętną niemiecką księżniczką i nie ma w sobie nic, co sama podziwia u innych kobiet. Niespodziewanie jednak uśmiecha się do niej los! Oto owdowiały król Anglii przysyła swatów i kiedy układ o małżeństwie zostaje zawarty, Anna wyrusza w podróż do Anglii. Wie, że nie jest pięknością, ale bardzo chce się spodobać narzeczonemu i żarliwie się o to modli. Modły jednak nie pomagają, bo Henryk nie kryje irytacji – prawdziwa Anna nie przypomina damy z portretu, którą był oczarowany.
W noc poślubną Anna jest spięta ze strachu. Zastanawia się, co będzie, jeśli nie spodoba się królowi – czy mąż ją oddali, czy może odeśle pod katowski miecz, jak uczynił to z Anną Boleyn? Nie wie, jak go do siebie przekonać, ale ma świadomość, że musi to uczynić. Nawet jeśli małżeństwo nie zostanie skonsumowane, jej obecność na dworze będzie problematyczna. W dodatku Annie zagrażają krążące po pałacu plotki o jej przeszłości, które mogą ściągnąć na nią gniew króla. Czy ta mądra i energiczna młoda kobieta zdoła zaprzyjaźnić się z mężem lub zdobyć jego miłość?
Alison Weir ukazuje Annę Kliwijską jako uroczą i pełną życia damę, którą wszyscy szanują i kochają – nawet król, który odrzucił ją jako żonę. Annie udaje się także nawiązać przyjazne relacje z kolejnymi żonami Henryka, Katarzyną Howard i Katarzyną Parr, a jego dzieci otacza serdeczną troską.
Historia na tym się jednak nie kończy, Anna bowiem ukrywa pewien sekret...
Czy można zakochać się w dziele sztuki?
Jak mityczny Pigmalion zapałał uczuciem do posągu
Galatei, tak Henrykowi VIII spodobała się
Anna Kliwijska sportretowana przez Holbeina
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367276849 |
Rozmiar pliku: | 7,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1530
Anna spoglądała przez okno w przedbramiu na przejeżdżający poniżej powóz, podekscytowana wytworną zmysłowością swej nowej jedwabnej sukni i w pełni świadoma, czego oczekują od niej rodzice. Dziewczyna w wieku czternastu lat powinna doskonale znać etykietę i umieć oczarować gości swoimi zaletami.
Każdego lata vater, dla poddanych książę Jan III, przywoził małżonkę i dzieci do wielkiego pałacu Schwanenburg, który stał na stromym skalistym wzgórzu, górując nad potężnym Renem i pięknym miastem Kleve. Tego dnia na krótko dołączyli do nich sympatyczny onkel Otto von Wylich, pan Gennep, oraz tante Elżbieta, która nie pozwalała nikomu zapomnieć, że jest wnuczką księcia Jana I. Wraz z nimi miał przybyć Otto, bękarci syn onkela. Mimo że dwór kliwijski cieszył się opinią moralnie prawego, nieślubne dzieci miały na nim swoje miejsce. Dziadek Anny ze strony ojca, książę Jan II, któremu nie bez powodu nadano przydomek Dzieciorób, spłodził ich sześćdziesiąt troje. Chociaż zmarł, gdy Anna miała sześć lat i pamiętała go jak przez mgłę, żywe świadectwo jego niebywałej płodności mogła dostrzec wokół siebie na dworze oraz w szeregach wielkich rodów kliwijskich. Wydawało się nawet, że była spokrewniona z niemal wszystkimi w zjednoczonych księstwach i hrabstwach Kleve, Mark, Jülich, Berg, Ravensberg, Zutphen i Ravenstein, którymi władał jej ojciec.
Kiedy powóz zatrzymał się przed bramą, książę Jan powitał gości. Był jak zwykle odziany w strojne szaty, jego ciemne włosy zostały pięknie ułożone, grzywka i broda starannie przystrzyżone, a postawną sylwetkę okrywał szkarłatny adamaszek. A że uwielbiał zadawać szyku, również żonie i dzieciom polecił wystroić się w wytworne jedwabie i założyć klejnoty.
Anna stała w rzędzie ze swoim młodszym rodzeństwem, Wilhelmem i Amalią. Vater i mutter nie musieli przypominać dzieciom o ukłonach, gdyż kurtuazję wpajano im od kołyski. Nie dawano im też zapomnieć, że są potomkami królów Francji i Anglii oraz kuzynami potężnego Karola V, cesarza Świętego Cesarstwa Rzymskiego, władcy vatera. We wszystkich ich działaniach musiała być odzwierciedlona świadomość tego faktu.
Gdy młody Otto von Wylich opuścił karocę, serce Anny niemal zamarło. Stąpający po bruku starszy o dwa lata kuzyn, nie przez więzy krwi, a powinowactwo, wyglądał niczym dar od Boga. Och, był taki piękny – te fale niesfornych kasztanowych kosmyków, wyraziste kości policzkowe, mocno zarysowana szczęka, pełne usta i radosne oczy; ten jego czar, gdy witał się ze wszystkimi, okazując gospodarzom należyty szacunek, z niewielką dozą nieporadności często spotykanej u chłopców w tym wieku… Kiedy podniósł się z ukłonu przed Anną, obezwładnił ją uśmiechem.
Była już zaręczona, a więc niemal zamężna, i to od jedenastego roku życia. Przy oficjalnych okazjach nazywano ją Madame la Marquise, jako że jej przyszłym mężem miał zostać Franciszek, markiz Pont-à-Mousson, najstarszy syn księcia Lotaryngii, Antoniego. Nigdy się nie spotkali, nie widziała nawet jego portretu, a perspektywa małżeństwa wciąż wydawała się nierealna, chociaż ciągle przypominano o jej doniosłym przeznaczeniu. Część posagu została już przekazana i przez długi czas przewidywała, że ślub odbędzie się, gdy Franciszek osiągnie czternaście lat (co miało nastąpić w tym właśnie roku), a więc będzie w wieku uprawniającym go do wstąpienia w związek małżeński.
Ze względu na młody wiek nie brała udziału w ceremonii zaręczyn, jej zgoda zaś była domniemana w kontrakcie, który podpisał za nią ojciec. Przyuczana do swoich obowiązków od niemowlęctwa, zaakceptowała bez zastrzeżeń wybranego dla niej męża, lecz teraz, ujrzawszy Ottona von Wylicha, po raz pierwszy zapragnęła, by nie decydowano za nią. Nie mogła oderwać wzroku od jego ujmującego uśmiechu.
Kiedy starała się ukryć fakt, że jej świat właśnie zadrżał w posadach, vater prowadził gości przez imponującą Salę Rycerską, a jego poważna twarz o wyrazistych rysach ożywiła się, gdy wskazał Ottonowi zdobne rzeźby.
– Powiada się, że salę tę zbudował sam Juliusz Cezar – oznajmił z dumą.
– Dobrze pamiętam wielkie uroczystości, które się tu odbywały – dodała tante Elżbieta.
Powoli przeszli przez pokoje reprezentacyjne. Dla Anny w tej chwili istniał jedynie stojący blisko Otto i jego skupiony na niej wzrok.
– Urządziliśmy te apartamenty na wzór wielkich francuskich pałaców nad Loarą – chełpił się vater, wskazując na wspaniałe meble i arrasy. Anna spostrzegła, jak wuj i ciotka wymienili zazdrosne spojrzenia. Mutter wydawała się tego zupełnie nie zauważać – cały ten splendor się jej należał, ponieważ była wielką dziedziczką i wniosła vaterowi w wianie rozległe włości i tytuły, uświetniając dwór Kleve w sposób jednocześnie królewski i pokorny, pełna godności, jak przystało kobiecie. Zarówno ona, jak i vater ściśle przestrzegali zawiłych reguł etykiety ustanowionych przez książąt na wzór ich burgundzkich przodków – w kwestiach kurtuazji i stylu dwór Burgundii od prawie wieku wiódł bowiem prym w wytwornym świecie chrześcijańskim. Mutter i vater przyjmowali również nowe idee ze znakomitego dworu francuskiego, położonego niedaleko na zachód od Kleve, oraz prądy intelektualne z Włoch, docierające na północ za pośrednictwem gości podróżujących w górę Renu. Anna czasami wyczuwała, że dwór vatera jest zbyt wyrafinowany i wolnomyślicielski jak na gust mutter i znacznie bardziej liberalny niż dwór w Jülich. Matka jednak nigdy nie krytykowała tego, co działo się w Kleve.
Gdy dotarli do prywatnych apartamentów, podano wino, musujące Elbling, które vater regularnie sprowadzał z winnic nad Mozelą. Onkel Otto i tante Elżbieta ochoczo przyjęli swoje puchary. Szczęśliwie nie było jeszcze wieczoru – zasady na dworze panowały bowiem surowe i od godziny dziewiątej Hofmeister, który bardzo poważnie podchodził do swoich obowiązków, trzymał wino pod kluczem, nawet to należące do księcia.
Popijając z kielichów wykonanych z najwyższej jakości szkła weneckiego, dorośli rozmawiali, początkowo zdystansowani, a potem stopniowo się rozluźniając, podczas gdy ich dzieci siedziały, przysłuchując się w milczeniu. Anna była doskonale świadoma obecności Ottona, który usiadł obok niej.
– Twój ojciec ma wspaniały pałac – powiedział.
– Mam nadzieję, że będziesz miał okazję obejrzeć go dokładniej – odparła.
Współczuła mu, ponieważ jako bękart – choć przecież nie był temu winien – nie mógł odziedziczyć wspaniałych rezydencji.
– Jestem przekonana, że dobrze ci się żyje w Gennep.
– Nie tak dobrze, jak tobie tutaj, Anno – odpowiedział, po raz kolejny uśmiechając się zniewalająco. Słysząc swoje imię z jego ust, poczuła ekscytację. – Mam jednak wiele szczęścia. Ojciec i macocha, nie mając innych dzieci, traktują mnie jak prawowitego syna.
– Ale masz przyjaciół?
– Tak. Pobieram także nauki i mam życzliwego tutora. Pewnego dnia jednak będę musiał znaleźć własną drogę w świecie, prawdopodobnie w Kościele.
– O nie! – wykrzyknęła, nie zdoławszy się powstrzymać. – To znaczy… z pewnością mógłbyś wieść szczęśliwsze życie, robiąc coś innego.
Uśmiechnął się.
– Masz na myśli przyjemności, z których musiałbym zrezygnować – powiedział, sprawiając, że się zarumieniła. – Uwierz mi, ja też o nich myślę. Nie jestem jednak dziedzicem, Anno, i po śmierci ojca wszystko przejdzie na mego kuzyna. Cóż innego mógłbym zrobić?
– Vater znajdzie ci tu posadę lub uczyni to doktor Olisleger, jego kanclerz. Jestem tego pewna!
– To miłe z twojej strony, Anno – szepnął.
Ich oczy spotkały się, a ona wyczytała w jego spojrzeniu wszystko, czego właśnie pragnęła.
– Niczego nie chciałbym bardziej niż trafić na dwór Kleve. W ten sposób mógłbym widywać cię częściej.
Na te słowa zaparło jej dech w piersiach.
– W takim razie wstawię się za tobą – obiecała.
Zauważyła, że matka przygląda się im z lekkim grymasem dezaprobaty na twarzy. Vater z kolei zaczynał przechodzić do swojego ulubionego tematu i czuła, że niebawem padnie imię Erazma. Wielki uczony humanista był autorytetem vatera, człowiekiem, którego ów podziwiał ponad wszystko i do którego porad uciekał się w sprawach religijnych.
– Erazm mówi, że Kościół to nie papież, biskupi i duchowieństwo – oświadczył. – To cały lud chrześcijański.
Tante Elżbieta spojrzała nań z powątpiewaniem, podczas gdy wyraz twarzy mutter pozostał nieodgadniony.
Anna wiedziała, że mutter nie zgadzała się z vaterem w kwestiach wiary. Pobożna jak zakonnica, prawdopodobnie zadrżała w sercu, słysząc, że lekceważy się Ojca Świętego w Rzymie, tak jakby nie miał żadnego znaczenia.
– Erazm głosi powszechny pokój i tolerancję – kontynuował vater, nie bacząc na nic. – Nie może istnieć wyższy ideał niż właśnie to. Stanowi on inspirację dla sposobu, w jaki żyję, w jaki rządzę moim księstwem i dworem, a także w jaki wychowuję moje dzieci.
– To wielki ideał – zauważył onkel Otto – acz niebezpieczny. Nawet jeśli nie ma takiego celu, podjudza przeciwników Kościoła, a od tego już tylko krok do herezji Marcina Lutra.
– Luter w wielu kwestiach mówi rozsądnie – odparł vater. – W Kościele istnieją nadużycia i należy je skorygować.
– Mój pan zakazał dzieł Lutra – wtrąciła szybko mutter.
– W rzeczy samej, zrobiłem to dwukrotnie – potwierdził. – Niektóre z jego zarzutów wobec Kościoła są jednak uzasadnione. Nikt nie powinien płacić księżom za odpuszczanie grzechów i wybawianie z czyśćca. Źle także, że książęta Kościoła żyją w zbytku, podczas gdy nasz Pan był prostym cieślą. Jednakże odrzucenie pięciu sakramentów jest zwykłą herezją.
– Twój zięć by się z tobą nie zgodził – zauważył onkel Otto.
– Elektor Saksonii ma skrajne przekonania – powiedział vater z troską – i obawiam się, że Sybilla została nimi zarażona, ponieważ jako żona winna podążać za swoim mężem. Elektor chce, abym dołączył do jego związku szmalkaldzkiego niemieckich książąt luterańskich, ale nigdy tego nie zrobię.
– A jednak sprzymierzyłeś się z nim przez ożenek – upierał się onkel. – Masz koneksje ze związkiem, czy ci się to podoba, czy nie.
Teraz to mutter wyglądała na strapioną. Wydanie córki za protestanta musiało być całkowicie sprzeczne z jej przekonaniami.
Zapowiadał się spór, ale właśnie wtedy dzwon na szczycie Johannisturm na wewnętrznym dziedzińcu wybił godzinę czwartą i mutter wykorzystała okazję do jego zażegnania. Anna domyśliła się, że matka nie chce, aby potomstwo słyszało więcej krytycznych uwag na temat Kościoła i prawdziwej wiary, w której je wychowała.
– Dzieci – powiedziała pogodnie – może oprowadzicie kuzyna Ottona po innych częściach pałacu?
Młodzianie poderwali się na równe nogi, a Anna rozradowała się w duchu.
– To będzie dla nas przyjemność – powiedział z przekonaniem trzynastoletni Wilhelm. Anna przeczuwała, że Otto wkrótce usłyszy wykład na temat architektury Schwanenburga i chwalebnej historii Kleve, i nie pomyliła się. Gdy wracali przez apartamenty reprezentacyjne, Wilhelm, który miał wszystkie zalety z wyjątkiem poczucia humoru, pokory i taktu, zaczął opowiadać o swych narodzinach w Schwanenburgu i o tym, jak bogate i dostatnie jest to księstwo.
– Naszego ojca nazywają Janem Pokojowym, bo rządzi rozsądnie – przechwalał się. – Kiedy ożenił się z naszą matką, wniosła mu w wianie księstwa Jülich i Berg. Gdy zostanę księciem kliwijskim, odziedziczę to wszystko i będę tak mądry jak ojciec.
Anna dostrzegła, że kuzyn powstrzymuje uśmiech.
– Otto nie przybył, by tego słuchać, bracie – powiedziała. – Mamy piękny dzień, a ciebie zwolniono z popołudniowych lekcji.
Odwróciła się do Ottona i poczuła, że robi się jej gorąco.
– Chciałbyś wejść na Schwanenturm? Widoki są wspaniałe, a ja mogę opowiedzieć ci legendę o Lohengrinie.
– Jest zbyt gorąco, by wspinać się tak wysoko po schodach – zaprotestowała Amalia, zaciskając usta w dzióbek.
– Amalio, ależ jesteś leniwa – westchnęła Anna.
– Chciałbym zobaczyć te widoki – powiedział Otto, wciąż wpatrując się w Annę błyszczącymi oczami – a wysiłek dobrze nam zrobi.
– Myślę, że kuzyn Otto wolałby zobaczyć Spiegelturm – rzucił Wilhelm, jak gdyby go nie słyszał. – Książęce archiwa są bardzo interesujące.
– Och, Wilhelmie, zawsze musi być tak, jak ty chcesz! – zawołała Amalia.
– Możesz zabrać tam Ottona potem – oznajmiła Anna stanowczo. – Najpierw chce zobaczyć Schwanenturm.
– W takim razie ty go tam zabierz – zarządził brat. – Ja pójdę obejrzeć kilka rzeczy, które chcę mu pokazać.
– Idę z tobą – postanowiła Amalia. – Pomogę ci je znaleźć.
– Po prostu nie chce ci się wchodzić po schodach – zadrwił Wilhelm. Perspektywa towarzystwa dwunastoletniej siostry najwyraźniej nie wzbudziła jego zadowolenia.
– Chodźmy – zwróciła się Anna do Ottona. – Niech sami się kłócą.
Odciągnęła kuzyna, zanim Wilhelm zdążył ją powstrzymać. Nigdy wcześniej nie czuła takiego szczęścia. Jej życie było wypełnione szyciem i obrządkami religijnymi, obwarowane zasadami i nieustającą czujnością matki, a szansa na krótką chwilę sam na sam z tym najprzystojniejszym w świecie młodzieńcem przekraczała jej najśmielsze marzenia. Niewiarygodne, że udało się to tak łatwo, bez żadnego wysiłku z jej strony.
Mutter nie pochwaliłaby tej eskapady, zawsze bowiem pouczała, że młoda dama nie powinna przebywać sama z mężczyzną, aby nie narazić na szwank swojej reputacji. I chociaż nie wyjaśniła dokładnie, w jaki sposób mogłoby się to stać, niewątpliwie była to rzecz straszna. Ale Otto się nie liczył, prawda? Należał do rodziny i był niewiele starszy od Anny.
Nad nimi górował potężny Schwanenturm, kładąc swój kwadratowy cień na brukowanym dziedzińcu. Anna zdawała sobie sprawę, że Otto kroczy tuż za nią, i cieszyła się, że włożyła nową suknię z czerwonego jedwabiu ze złotym gorsetem wyszywanym perłami. W takim stroju i z rozpuszczonymi na plecach jasnymi włosami mogła czuć się pięknie. Wszyscy wprawdzie zgadzali się co do tego, że pięknością rodu jest jej siostra Sybilla, której portret urzekł elektora skośnymi oczami i długimi złotymi włosami, ale teraz Anna rozkoszowała się myślą, że i ona może wyglądać ładnie.
Na ich widok strażnicy pełniący służbę przy wrotach stanęli na baczność.
– Wieżę tę postawił mój przodek, książę Adolf – wyjaśniła, pchając toporne drzwi.
– Pozwól – rzekł Otto, przejmując jej trud.
Anna poszła przodem, unosząc swą piękną spódnicę, by wejść po schodach.
– Stara wieża zawaliła się jakieś sto lat temu – ciągnęła, starając się ukryć skrępowanie. – Książę Adolf odbudował ją znacznie większą, niż była wcześniej.
– Jest zdecydowanie wysoka! – zauważył Otto. – Te schody ciągną się w nieskończoność. Odpoczniemy trochę?
Anna odwróciła się i zobaczyła, że patrzył na nią z podziwem.
– Jesteś bardzo ładna – powiedział – a ta suknia tak pięknie na tobie leży.
Jego spojrzenie powędrowało z uznaniem od jej smukłej talii do obfitych piersi skrytych pod aksamitnym gorsetem.
Podekscytowana pochwałami, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Wiedziała, że nie powinna pozwalać mu na poufałość, a sobie na przyjmowanie komplementów, a jednak rozpierała ją taka duma, że nie chciała odejść ani zepsuć chwili.
Z lekką zadyszką weszli na ostatnie schody prowadzące do wieżyczki na szczycie budowli i wkroczyli do wąskiego, skąpo umeblowanego pokoju z oknami po każdej stronie. Sfatygowany turecki kobierzec musiał w swoim czasie kosztować fortunę. Anna podeszła do okna z widokiem na rzekę. Przed nią rozciągało się miasto Kleve z mozaiką czerwonych dachów i iglic.
Otto stanął tuż za nią.
– Piękny widok – zauważył, spoglądając jej przez ramię. Czuła jego oddech na uchu. – Opowiedz mi zatem o Lohengrinie.
Jego głos był jak pieszczota.
Próbowała skupić się na legendzie, którą obiecała opowiedzieć, ale zawładnęło nią dziwne, upajające uczucie. Czy to była miłość? Widziała, jak mocno kochali się jej rodzice, a słuchając plotek dam i pokojówek, dowiedziała się, że miłość może być również rodzajem szaleństwa, które sprawia, że ludzie zachowują się tak, jakby postradali zmysły; że potrafi ona uczynić człowieka ekstatycznie szczęśliwym lub rozpaczliwie smutnym. A teraz, stojąc w tym zakurzonym małym pokoju, bez świadków, po raz pierwszy sam na sam z młodym mężczyzną, zrozumiała, co znaczy fascynacja drugą osobą. To było wspaniałe, ale też przerażające uczucie, popychające ku czemuś doniosłemu i niebezpiecznemu, przed czym nie potrafiła się powstrzymać.
A powinna! Wkrótce miała zostać mężatką i dotąd wpajano jej absolutną wierność wobec przyszłego męża.
– Czy wiesz, dlaczego to miejsce nazywa się Łabędzią Wieżą? – zwróciła się do Ottona, zmuszając się do zebrania myśli. – Przypuszczam, że w Limburgii niewiele słyszałeś legend związanych z Kleve.
– Matka opowiadała mi je, gdy byłem mały – odparł – ale większości nie pamiętam.
– Nad nami, na szczycie wieżyczki, znajduje się złoty wiatrowskaz – powiedziała Anna, wstrzymując nieco oddech. – Widnieje na nim łabędź, którego starzy hrabiowie Kleve umieszczali na swoich herbach na cześć Rycerza Łabędzia, tajemniczego Lohengrina… Spójrz tutaj.
Odwróciła się i wyciągnęła z gorsetu emaliowany wisior.
– To mój osobisty znak. Dwa białe łabędzie symbolizują niewinność i czystość.
Otto ujął jej dłoń w swoją i pochylił się, by spojrzeć z bliska, po czym nieoczekiwanie musnął pocałunkiem nadgarstek. To przyprawiło ją o wyjątkowo przyjemny dreszcz.
Nie była zupełnie szalona – jeszcze nie. Uczono ją, że cnotliwa kobieta nie może pozwolić mężczyźnie na pocałunki, dopóki nie uczyni jej swoją narzeczoną. Cofnęła dłoń, a Otto wyprostował się.
Jej głos nieco drżał, gdy kontynuowała opowieść:
– Łódź Lohengrina prowadziły dwa białe łabędzie, kiedy dawno temu płynął po Renie do księżniczki Kleve o imieniu Elsa. Była w trudnym położeniu, ponieważ miejsce jej zmarłego męża próbował zająć tyran, zmuszając ją do ślubu. Lohengrin przyszedł księżniczce z pomocą, obalił tyrana i sam ją poślubił.
Oczy Ottona odbijały się w oczach Anny.
– Jeśli była tak piękna, jak pewna księżniczka z Kleve, którą znam, to chylę czoła przed Lohengrinem – odparł nieco zachrypniętym głosem.
Policzki Anny nagle rozgorzały. Nie miała pojęcia, jak zareagować na taki komplement.
– Był słynnym bohaterem – wyjaśniła, starając się zachować spokój – ale dzień po ślubie kazał Elsie obiecać, że nigdy nie zapyta o jego imię ani pochodzenie. Nie wiedziała, że był rycerzem Świętego Graala i często wysyłano go na tajne misje, niemniej zgodziła się i żyli razem bardzo szczęśliwie, doczekawszy się trzech wspaniałych synów. Byli moimi przodkami.
– Zaraz powiesz, że wszystko źle się skończyło – domyślił się Otto.
– Tak właśnie było. Elsa chciała się dowiedzieć, czy jej synowie odziedziczą po ojcu wielki spadek i nie mogąc się powstrzymać, zadała mu pytanie, którego przysięgła nigdy nie stawiać. Kiedy to zrobiła, zrozpaczony Lohengrin wyrwał się z jej objęć i opuścił zamek – dokładnie ten zamek. Na dole, na rzece, czekała na niego łódź z dwoma łabędziami, którą przybył do Kleve. Odpłynął na niej i nigdy więcej go nie widziano.
Otto kręcił głową, przyglądając się jej.
– A co się stało z Elsą?
– Nieszczęsna pogrążyła się w żalu i zmarła. Tak mocno kochała Lohengrina.
Po raz pierwszy do Anny dotarło, jak straszna musiała to być strata dla Elsy. Ta przykra świadomość najpewniej odbiła się wyraźnie na jej twarzy, ponieważ Otto bez ostrzeżenia podszedł bliżej, przyciągnął ją do siebie i objął. Zanim zdążyła go powstrzymać, przywarł ustami do jej warg i dotknął jej języka swoim. To była najdziwniejsza rzecz, jakiej doświadczyła – jednocześnie cudowna i odpychająca. Nigdy nie sądziła, że całowanie może być właśnie takie! Wiedziała natomiast, że nie powinna tego robić. Co pomyśleliby o niej rodzice?
– Nie – rzekła, odpychając go. Przytrzymał ją jednak mocno w uścisku.
– Tak! – szeptał. – Proszę, nie odmawiaj nam tej przyjemności! To przecież nic złego. Nie musisz się obawiać.
– Mogę stać się brzemienna – odparła, a on ku jej zaskoczeniu wybuchnął śmiechem.
– Mogę – przestrzegła. – Matka Lowe powiedziała, że całowanie prowadzi do dzieci.
– A kim jest matka Lowe? – zapytał, muskając jej nos swoim, gdy bezskutecznie próbowała uwolnić się z objęć.
– To moja piastunka.
– Co ona wie! Nie rodzi się dzieci od całowania. To zupełnie niewinne i widać było, że ci się podobało.
Wciąż trzymał ją mocno, uśmiechając się tak ujmująco, że poczuła, jak miękną jej kolana. Rozmowa o takich rzeczach z mężczyzną była ekscytująca.
Pocałował ją ponownie, tym razem delikatnie i czule, a potem położył ją na dywanie, całując jej oczy i głaszcząc policzki. Jednocześnie jego dłonie powędrowały gdzie indziej, a wspaniałe doznania, które w niej wzbudził, zagłuszyły zdrowy rozsądek. Powiedział, że nie ma się czego obawiać, a ona mu uwierzyła. Był gościem w domu jej ojca – dobrze wychowanym młodym mężczyzną, który przecież wiedział, jak należy postępować. I było w nim rosnące, zapierające dech w piersiach podniecenie, które się jej udzieliło.
– Och, Anno! – szeptał, wpatrując się w nią i owijając jej włosy wokół palców. Jego oddech stawał się coraz szybszy i bardziej drżący. – Pozwól mi się kochać! Nie skrzywdzę cię.
Jego usta ponownie zwarły się z ustami Anny, z większą żarliwością, a potem sięgnął w dół, odsunął na bok piękne jedwabne spódnice i koszulkę i, ku jej zdumieniu, zaczął delikatnie dotykać intymnych części ciała. Nie opierała się, pogrążona w doznaniach i wrażeniach, o których nigdy wcześniej nawet nie śniła.
– Takie usta jak tu – wyszeptał, pieszcząc językiem jej wargi – masz i tam, i służą do tego samego celu.
Opuszki jego palców poruszały się rytmicznie, coraz śmielej eksplorując jej wnętrze, a Anna poczuła, jak narasta w niej najwspanialsza przyjemność. Nie czuła szoku ani żadnego wstydu, tylko zdziwienie, jak mało zna własne ciało. Oto było szaleństwo, o którym mówiły kobiety! Czy dotychczas w ogóle żyła?
To, co nastąpiło, było absolutnie wspaniałe, a ona poddała się temu bez dalszego namysłu, niezdolna zachować rozsądku. Odrobina bólu i zaraz uniosła się do nieba! W miarę narastania przyjemności poczuła skurcz ciała Ottona. Westchnął, a potem, gdy powoli rozluźnił się na niej i w niej, trzymając ją mocno i mrucząc nieskładnie wyznania miłości, uległa fali niepowstrzymanej ekstazy, która narastała i narastała, aż zdawało jej się, że zemdleje.
Leżała oszołomiona, gdy odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się.
– Podobał ci się nasz pocałunek, Anno?
Przytaknęła, myśląc, jak piękne są jego oczy.
– Och, słodka Anno – mruknął, całując ją – podobało ci się, prawda? To było widać.
– Tak – westchnęła. – Nigdy nie sądziłam, że może istnieć taka przyjemność.
Leżała w jego ramionach z błogim uczuciem, pragnąc przeciągnąć tę chwilę najdłużej jak to możliwe.
– Właśnie to Bóg zaplanował dla mężczyzn i kobiet! – uśmiechnął się.
– Nie uczyniliśmy nic złego, prawda?
Wracała jej trzeźwość myślenia, a wraz z nią świadomość, że uczestniczyła w czymś zakazanym.
– Oczywiście, że nie. – Uwolnił ją z objęć i usiadł, sznurując spodnie. – Ale niech pozostanie to naszą tajemnicą. Nasi rodzice by tego nie zrozumieli. Uważają, że takie przyjemności powinny być zachowane do ślubu, ale nie widzę nic złego w cieszeniu się nimi wcześniej.
Annę ogarnęło poczucie winy, że uniesiona falą szaleństwa złamała zasady wpajane jej przez matkę. Ale to było tak cudowne! Dlaczego zatem czuła wkradający się strach? Zapewne odczuwała lęk przed zdemaskowaniem, to wszystko. Lecz jakże mogła żałować czegoś, co przyniosło jej tyle radości?
– Czy możemy się pobrać, Anno? – zapytał Otto, patrząc na nią tęsknie.
– Och, bardzo bym tego chciała! – zawołała. – Jestem jednak przyrzeczona synowi księcia Lotaryngii.
Głos uwiązł jej w gardle.
Patrzył na nią zdziwiony.
– Nie wiedziałem.
Pokręciła głową.
– Nie tego chcę, ale ojciec dąży do sojuszu z Lotaryngią.
Z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że to, co zrobiła z Ottonem, miało być zachowane do ślubu, i że skradli coś, co słusznie należało się Franciszkowi.
– Zaręczyny można zerwać – zauważył Otto.
Anna potrząsnęła głową.
– Wątpię.
Poczuła łzy napływające do oczu, mając świadomość, że na jej twarzy rysuje się udręka.
Wstała, doprowadziła się do porządku i ruszyła w stronę drzwi.
– Dokąd się wybierasz, najdroższa? – zapytał Otto, patrząc na nią zdumiony.
– Powinniśmy wracać. Jesteśmy tu zbyt długo – powiedziała.
Wziął ją w ramiona i pocałował ponownie, długo i tęsknie, nie pozostawiając wątpliwości co do swoich uczuć. Teraz należeli do siebie i nic nie mogło tego zmienić: to właśnie mówiły jego usta. Wrzała od emocji. Chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale zmusiła się do odejścia, nie mając odwagi dłużej pozostawać z nim w odosobnieniu.
– Kocham cię, Anno – usłyszała jego szept.
Ignorując ból między nogami, pospiesznie zeszła po schodach. Osamotniona i zrozpaczona, chciała wypłakać smutek w swej komnacie, gdzie czekała czysta woda, mydło i ręczniki, które usuną ślady grzeszności, i gdzie będzie mogła zdjąć suknię, z której była tak dumna, a która teraz nosiła piętno utraty jej godności. Otto miał rację: to, co między nimi zaszło, musiało pozostać tajemnicą.
Anna nie potrafiła opisać tego, co się wydarzyło, lecz miała świadomość, że gdyby rodzice się dowiedzieli, zostałaby obarczona winą. Nie powinna była zostawać sama z Ottonem, nie mówiąc o tym, że pozwoliła mu się całować i pieścić. Powiedzieliby, że będąc gościem w domu jej ojca, zhańbił ją, księżniczkę Kleve. A jednak tak nie było! Oddała mu się dobrowolnie i przeżyła rozkosz, Otto zaś wyznał jej miłość i mówił o małżeństwie, choć nigdy nie będą do siebie należeć.
Gdy wyszła z wieży, łzy ponownie napłynęły jej do oczu. Modliła się, by strażnicy nie zauważyli jej zgryzoty.
– Anno? – zawołał za nią Otto. – Wszystko w porządku?
– Spiegelturm jest tam – zawołała łamiącym się głosem. – Będą na ciebie czekać. Powiedz im, że boli mnie głowa i że poszłam się położyć.
Zostawiwszy go, pospiesznie udała się do swojej komnaty. Na szczęście była pusta, bo matka Lowe oddawała się popołudniowej drzemce.
Z płaczem rozpięła gorset i rękawy, pozwoliła sukni opaść na podłogę, po czym nalała wody z dzbana do stojącej obok miski. Kiedy się szorowała, zauważyła krew na koszulce. Czy to była miesięczna dolegliwość, przed którą ostrzegała ją mutter? Kiedy zapytała, dlaczego kobiety muszą krwawić, mutter powiedziała po prostu, że taka jest wola Boga i że dowie się więcej po ślubie.
Czy krew miała coś wspólnego z tym, co się wydarzyło?
Zmieniła koszulkę, a tę zabrudzoną włożyła do miski z wodą. Co zrobić z sukienką? Na jej podszewce także była krew, więc wzięła wilgotną szmatkę, której użyła do umycia się i starła ją. Wkrótce plama prawie zniknęła i by ją dostrzec, trzeba było wiedzieć o jej istnieniu. Odłożyła wilgotną suknię do skrzyni i założyła inną, z kremowego jedwabiu w karmazynowe pasy, następnie przejrzała się w lustrze, sprawdzając, czy aby nie widać, że płakała. Jej oczy były nieco zaczerwienione, ale mogła to zrzucić na ból głowy. Zresztą taka była prawda – głowa bolała ją od ciężaru miłości, poczucia winy i rozpaczy, które teraz będzie musiała dźwigać.
Kiedy dzwon w wieży oznajmił porę wieczerzy, zbiegła po schodach i na czas dotarła do komnaty jadalnej. Vater nie tolerował spóźnień. Otto już tam był, razem z onkelem Ottonem i tante Elżbietą. Mimo że miała ochotę rzucić mu się w ramiona i wiedziała, że on gorączkowo łaknie jej spojrzenia, zmusiła się, by na niego nie patrzeć. Nikt nie mógł domyślić się tajemnicy, która ich połączyła.
– Czujesz się już lepiej, moja droga? – zapytała tante Elżbieta.
– Znacznie lepiej, dziękuję – odpowiedziała.
– Zmieniłaś suknię, dziecko – zauważyła mutter.
– W tamtej było mi za gorąco.
Modliła się, by Otto nie zdradził ich sekretu jakimś przypadkowym słowem lub spojrzeniem, zwłaszcza że mutter potrafiła być bardzo spostrzegawcza.
Posiłek stanowił istną udrękę, ale starała się zachowywać zwyczajnie i spokojnie jeść podanego karpia i pieczoną wieprzowinę. Nie śmiała myśleć o tym, co wydarzyło się wcześniej, bo rumieniec na twarzy mógłby ją zdradzić, ale nie było to łatwe – bliskość siedzącego nieopodal, prezentującego się wspaniale Ottona powodowała bowiem, że odczuwała w brzuchu pulsowanie miłości i pożądania. Z całych sił starała się zachowywać spokój i nie sądziła, by ktokolwiek zauważył, że coś jest nie tak.
Po kolacji przybyli muzykanci księcia z trąbkami, lutniami i harfami. Mutter najchętniej słuchała muzyki harfowej, był to jej ulubiony instrument, a gdy wybrzmiała ostatnia nuta, obdarzyła grających uśmiechem, który tak rzadko zdobił jej oblicze.
– Chciałabym potańczyć – powiedziała Amalia tęsknie – albo pośpiewać.
Mutter zmarszczyła brwi.
– Moje drogie dziecko, wiesz, że publiczny kobiecy śpiew i taniec są nieskromne.
– Wiem – mruknęła Amalia ponuro – ale tak bardzo kocham muzykę i tańce.
Tante Elżbieta spojrzała na nią z dezaprobatą.
– Odziedziczyła miłość do muzyki po mnie – rzekła mutter tonem wyjaśnienia
Elżbieta posłała jej słaby uśmiech, podczas gdy mężczyźni rozmawiali o polityce.
– Cesarz ma ambicje. Chce księstwa Geldrii dla siebie – mówił vater – ale przypadnie ono narzeczonemu Anny.
Anna dostrzegła, że Otto zmarkotniał. Vater kontynuował, nie bacząc na to.
– Książę Karol jest bezdzietny, a Franciszek, jako jego prawnuk, będzie dziedziczył. Sam mam roszczenia do księstwa Geldrii, ale zrzekłem się ich w ramach umowy zaręczynowej i jestem zadowolony, że moja córka będzie księżną geldryjską.
Anna starała się zachować spokój, nie cieszyła jej bowiem ta perspektywa. Jej wyobrażenie na temat Franciszka przeszło od wizji uprzejmego i uśmiechniętego chłopca do obrazu podejrzliwego i pełnego dezaprobaty mężczyzny.
– Cesarz również ma prawa do Geldrii, czyż nie? – zapytał onkel Otto.
– Tak, poprzez swą matkę – odparł vater. – Jeśli jednak zacznie naciskać, będziemy na to przygotowani. Kleve może i jest częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego, ale jest też jednym z głównych niemieckich księstw. Nie pozwolimy, by dyktował nam warunki i będziemy chronić naszą niezależność. Mamy własne sądy i własną armię, a ja sprawuję kontrolę nad naszą polityką zagraniczną.
Wilhelm słuchał uważnie.
– Jednak Karol jest bardzo potężny, mielibyście nie lada orzech do zgryzienia – powiedział onkel Otto.
– Równie dobrze może wyruszyć na wojnę z Anglią, jeśli król Henryk, pragnący poślubić nałożnicę, będzie nadal dążył do rozwodu z ciotką Jego Cesarskiej Mości, Katarzyną. Liczę na to, że będzie zbyt zajęty zarówno tą sprawą, jak i Turkami wkraczającymi na jego wschodnie granice, by przejmować się Geldrią. Mam odpowiednie środki, by zebrać potężną armię.
Książę przerwał, gdy służący napełniał mu ponownie kielich.
– Poznałem króla Anglii, gdy osiem lat temu odwiedziłem jego królestwo w świcie cesarza.
– Jaki on jest? – zapytał Wilhelm.
– Przystojny, zuchwały i dumny ze swojego nowego tytułu. Za napisanie dzieła przeciwko Marcinowi Lutrowi papież właśnie mianował go Obrońcą Wiary.
Rozmowa ciągnęła się w nieskończoność.
Anna nie miała szans na jakąkolwiek wymianę zdań z Ottonem, ponieważ między nią a nim posadzono Wilhelma i Amalię, a teraz, dokładnie o dziewiątej, Hofmeister przybył po wino, sygnalizując, że nadszedł czas spoczynku. Dworzanom nie wolno było przesiadywać do późna, grać w karty, pić czy choćby rozmawiać, a vater lubił dawać dobry przykład.
Zgromadzeni rozeszli się zatem, życząc sobie dobrej nocy. Opuszczając komnatę, Anna poczuła czyjąś dłoń wciskającą jej coś do ręki, a gdy się odwróciła, zobaczyła tęskne spojrzenie Ottona. Na szczęście nikt tego nie zauważył, wyszła więc z jadalni, by przyjąć błogosławieństwo rodziców i pospieszyła do swojej komnaty.
Dopiero tam otworzyła dłoń, w której ujrzała malutką paczuszkę zawiniętą w skrawek adamaszku. W środku znajdował się pierścień pokryty czerwoną emalią, a obok karteczka z napisem: „Słodka Anno, przyjmij ten dowód mojego szacunku. W herbie mojej rodziny widnieje czerwony pierścień, więc przedmiot ten ma dla mnie wielkie znaczenie. Mam nadzieję, że będziesz go nosić i myśleć życzliwie o swoim słudze”.
Podarował jej swój wyjątkowy pierścień! Nie był to wprawdzie pierścionek zaręczynowy, lecz przecież tak samo symbolizował wieczną miłość. Nie odważyła się zatrzymać liściku i chociaż pękało jej serce, podarła go na drobne kawałki i wyrzuciła przez okno. Pierścionek zaś ukryła pod obluzowaną deską w rogu swojego łóżka.
Dwa dni później, kiedy rodzina von Wylichów wyjechała, Anna czuła się rozdarta między nieszczęściem z powodu konieczności pożegnania się z Ottonem, a ulgą, że nie musiała odpierać jego żarliwych, potajemnych prób rozmowy z nią. Kiedy zniknął, zabierając ze sobą obawę przed zdemaskowaniem, mogła odetchnąć i upominać samą siebie, że dla własnego dobra nie powinna o nim rozmyślać. Nie odważyła się też poprosić ojca o miejsce dla niego na dworze, aby jej jawne zainteresowanie losem kuzyna nie doprowadziło do niezręcznych pytań. A jednak niezwykle trudno było powrócić do niekończącej się, codziennej rutyny i czasu spędzanego wraz z Amalią głównie w apartamentach matki, pośród innych kobiet. Rzadko bywały same, z wyjątkiem nocy w ich wspólnej sypialni.
Więcej szczęścia miał Wilhelm, który od siódmego roku życia kształcił się pod okiem uczonego radcy vatera, pana Heresbacha, którego polecił im sam Erazm. Kiedy brat był ledwie pięcioletnim dzieckiem, Erazm zadedykował mu książkę i chłopiec nigdy nie przestał się tym przechwalać, teraz zaś biegle władał łaciną i francuskim. Anna i Amalia mówiły tylko po niemiecku, ponieważ mutter nie była zwolenniczką edukacji kobiet wykraczającej poza naukę czytania i pisania.
– Niestosownym jest, by wielkie damy zajmowały się nauką – powtarzała. – Nie ma potrzeby, byście władały innymi językami.
Anna nie potrafiła sobie wyobrazić, aby matka kiedykolwiek uległa takiej namiętności, jakiej doświadczyła ona sama. Mutter, którą Anna bardzo przypominała z wyglądu, lecz nie pod innym względem, była na to zbyt dostojna, opanowana i pobożna. Pilnowała swoich córek niemal bezustannie i nawet gdy odpoczywały na świeżym powietrzu, pozostawała w pobliżu, podążając za nimi ze swoimi damami w pewnej odległości.
– Nigdy nie oddalamy się na krok! – narzekała Amalia, gdy mutter obserwowała, jak przechadzają się po ogrodzie. Annę ta czujność drażniła jeszcze bardziej.
– Księżna to mądra dama – zganiła ją matka Lowe, gdy siostry po powrocie do domu skarżyły się na zasady mutter. – Rzadko widuje się matkę, która tak sumiennie opiekowałaby się swymi dziećmi.
Matka Lowe – mimo swej pulchności, pucołowatych policzków i warkoczy ciasno zwiniętych wokół uszu – również była wielce dostojna. Anna i Amalia wiedziały ponad wszelką wątpliwość, że kobieta darzy je miłością, choć w porozumieniu z mutter nakazywała im skromność, czystość i pokorę. Wszystko, czego się nauczyły, miało na celu uczynienie ich cnotliwymi żonami książąt, a jeśliby zboczyły z wyznaczonej dla nich wąskiej ścieżki lub poddały się fantazjom, mutter i matka Lowe zaraz skierowałyby ich uwagę ku nabożeństwom i robótkom ręcznym. Nie daj Boże – modliła się Anna – by kiedykolwiek dowiedziały się, jak bardzo nie posłuchała ich pouczeń!
– Musicie być jak mniszki – powtarzała mutter.
Miała skłonność do wygłaszania krótkich morałów, gdy zasiadały do szycia. Minął już tydzień od wyjazdu gości i Anna zastanawiała się z niepokojem, czy matka dostrzegła jej zachowanie wobec Ottona.
– Musisz nauczyć się trzymać spojrzenie na wodzy. Nigdy nie pozwól mu błądzić tam, gdzie nie powinno. Bądź powściągliwa w gestach i mimice.
Nawet jeśli mutter coś zauważyła, nie mogła wiedzieć o wszystkim – pocieszała się Anna, tłumiąc dręczące ją bezustannie poczucie winy i wciąż dziwiąc się, że zlekceważyła nauki mutter. Władanie spojrzeniem? Niczym nie władała!
Nie jestem godna bycia żoną – wymawiała sobie z żalem. – Nie jestem godna miłości mojej rodziny. Gdyby wiedzieli, jaka naprawdę jestem, odrzuciliby mnie, bo na to właśnie zasługuję.
Nie wspomniała o swoim nieszczęściu. Musiała zachować ten sekret dla siebie, znosząc w milczeniu radość, smutek i poczucie winy – to była jej kara.
Teraz częściej pragnęła rozrywki, która urozmaiciłaby dni wypełnione powtarzającym się cyklem modlitw, robótek ręcznych, tkania, gotowania i nauk związanych z prowadzeniem wielkiego domu. Można by było posłuchać muzyki, ale grę i śpiewy potępiano tu jako nieprzyzwoite. Amalia, która sprytnie obeszła tę zasadę, miała lutnię ukrytą w stercie rzeczy upchniętych pod łóżkiem. Grała na niej cicho w nocy lub gdy udało jej się wyrwać na chwilę do komnaty i wiecznie zapisywała słowa układanych przez siebie piosenek. Annie jednak brakowało śmiałości i odwagi, poza tym nie umiała grać na żadnym instrumencie, a już na pewno nie potrafiła śpiewać.
Wydawało się, że świat Anny na zawsze będzie mieścił się w granicach zamku i kaplicy, choć niekiedy – ze względu na fakt, że w Kleve wychowywano córki na dobre gospodynie – pozwalano jej i siostrze podejmować gości na wieczerzy wraz z księciem i księżną. Goście, których odpowiednio dobierano, należeli do kręgu uczonych humanistów, duchownych lub rajców, których vater faworyzował. Chwalili wdzięk i łaskawość Anny, na co mutter patrzyła z aprobatą. Uważała, że dobrze postąpiła, wychowując córki w cnocie.
Anna kochała swoją surową mutter. Była ona opoką, na której opierał się ich świat, ich ostoją w potrzebie. Jej opanowanie i spokojny ton symbolizowały dobro i bezpieczeństwo, a jej wiara była inspirująca.
Podobnie jak vater, mutter przyjaźniła się z uczonymi humanistami, ale grono osób mile widziane w jej kręgu i przy jej stole było jednomyślne w negowaniu nauk Marcina Lutra. W kwestii duchowego pokrzepienia mutter polegała na swoim spowiedniku, ojcu Gerechcie, przeorze klasztoru w Cantave niedaleko jej rodzinnego Jülich. Był on mnichem z bardzo surowego zakonu kartuzów, lecz choć preferował ascetyczne życie i odosobnienie w swoim klasztorze, okazywał czułą troskę i miłość wobec duszyczek wciąż przebywających w świecie i co tydzień odwiedzał dwór. Napisał dwa traktaty przeciwko Lutrowi, ale nie zionęły one nienawiścią. Anna uwielbiała słuchać jego kazań, ponieważ mówił wyłącznie o miłości.
– Nigdy nie zapominajcie o miłości Boga do człowieka – napominał, uśmiechając się życzliwie do niej i Amalii, gdy siedziały z mutter przy stole. – Jesteście chrześcijańskimi księżniczkami i musicie mieć przed sobą Najświętsze Serce Boże jako obiekt szczególnej czci i naśladowania.
Anna starała się postępować zgodnie z jego radami, ale z wiekiem zaczęła odkrywać, że świat oferuje zbyt wiele rozrywek, z których większość była dla niej zakazana. Mutter, oczywiście, nie zważała na pokusy ze świata. Jej misją było wychowanie dzieci na dobrych katolików.
– Zawsze przypominam im o rodzinnej dewizie: _Candida nostra fides_, nasza wiara jest czysta – rzekła, sącząc subtelnie wino. – I tak musi pozostać. Dwór mojego męża to szkoła tej nowej nauki. Co prawda możemy się wiele nauczyć z owych niedawno odkrytych na nowo tekstów starożytnej Grecji i Rzymu, ale obawiam się, że inspirują one ludzi do kwestionowania nauk Kościoła.
– Nowe studia nad dawnymi dziełami wydawały się cudownym objawieniem kilka lat temu – oświadczył ojciec Gerecht, gdy podano owoce – jednak Wasza Miłość ma rację, okazało się to również niebezpieczne, ponieważ rzeczywiście doprowadziło ludzi do kontestowania spraw wiary i doktryny.
Wyglądał na strapionego.
– Niektórzy uważają, że Pismo Święte powinno być dostępne dla wszystkich.
Nie wymienił nazwiska Erazma; nie musiał tego robić, ponieważ wszyscy wiedzieli, że Erazm opowiadał się za tłumaczeniem Pisma Świętego na języki ojczyste i sam przetłumaczył jego część. Powszechnie wiadomo było, że vater się z nim zgadzał.
Mutter nigdy nie skrytykowałaby vatera ani otwarcie nie podważyłaby jego zdania, a ponieważ vater kochał Erazma, nie chciała go krytykować. Po prostu siedziała zamyślona, z gracją manewrując sztućcami.
Ojciec Gerecht pokręcił głową.
– Jeśli osobom świeckim pozwoli się czytać Pismo Święte, mogą zacząć się chełpić, że rozumieją je lepiej niż duchowni, którzy wszak są specjalnie kształceni i obdarzeni mocą Ducha poprzez święcenia kapłańskie, by je interpretować.
Wilhelm, przysłuchujący się z zainteresowaniem rozmowie, nagle przemówił.
– Wybacz mi, ojcze, ale słyszałem, że nie wszyscy księża uczą się właściwie interpretować Pismo Święte dla swojej trzody, a niektórzy interpretują je wybiórczo dla własnych celów.
– Wilhelmie! – wykrzyknęła zaskoczona mutter.
Stary mnich uśmiechnął się.
– Wasza Łaskawość, to naturalne dla chłopca w tym wieku, by zadawać pytania, a jeśli słyszał takie opinie, powinien usłyszeć też, że bardzo rzadko tak się dzieje. Niestety, we wszystkich dziedzinach życia, nawet w kapłaństwie, zdarzają się przewrotne dusze. Większość jednak jest pobożna i sumienna w swoim powołaniu. Czy taka odpowiedź cię ukontentuje, młody paniczu?
– Tak, ojcze.
Wilhelm nie wyglądał na przekonanego.
– Mam taką nadzieję – powiedziała surowo mutter.
Wilhelm pochylił głowę.
Do piętnastych urodzin Anny pozostało już niewiele czasu. Przypadały we wrześniu, a Amalii w październiku i zawsze obchodziły je wspólnie – zazwyczaj była to skromna kolacja z udziałem rodziców i kilkorga wybranych gości, którzy przynosili podarki i składali życzenia. Niemniej była to okazja, by się wystroić.
Anna stała w koszuli na środku swojej komnaty, przyglądając się pięknym szatom rozłożonym na łóżku. Amalia wierciła się niecierpliwie, ubrana już w suknię o barwie soczystej zieleni, z szerokim pasem z czarnego aksamitu i misternymi nacięciami na przylegających rękawach.
– Czarny aksamit wygląda zbyt ponuro, Anno – powiedziała.
– Tak, ale to moja najdroższa suknia.
Anna pochyliła się nad piętrzącym się przed nią, dużym kłębem karmazynowego aksamitu.
– Wybiorę tę. A na głowę założę to nowe nakrycie, odsłaniające warkocze.
Podniosła Stickelchen1 wysadzany klejnotami, z pięknymi haftami i zdobnym złotym obszyciem.
– Pasuje doskonale, Madame la Marquise – potwierdziła matka Lowe, wbiegając do pokoju ze stertą czystej bielizny, by włożyć ją do skrzyni u podstawy łóżka. – Teraz, gdy jesteś już prawie piętnastoletnią damą, musisz wyglądać stosownie do swej roli! Lecz ten karmazyn nie pasuje do czepka. Może założysz czerwoną jedwabną suknię?
Anna zawahała się. Nie wkładała sukni od czerwca i nie chciała tego robić teraz. Widniało na niej niezatarte piętno tego, co zaszło między nią a Ottonem, i ktoś mógłby je dostrzec.
– Nie, chyba założę czarną – powiedziała szybko. – Ten złoty pas z dużą klamrą będzie świetnie pasował.
Matka Lowe zasznurowała jej suknię.
– Muszę stwierdzić, moja pani, że przybrałaś na wadze – zauważyła. – Ostatnim razem sznurowałam ją ciaśniej.
– To dlatego, że za bardzo lubi swoje Kuchen – zadrwiła Amalia.
Annie nie było do śmiechu. Nie jadła więcej ciasta niż zwykle, ale zdawała sobie sprawę, że jej biust urósł dość szybko w ciągu ostatnich tygodni, a brzuch stał się bardziej okrągły. Wiedziała, że to normalne w wieku dorastania, ale i tak nie chciała utyć.
Założyła pas. To była prawda. Przybrała w talii.
– Będę musiała zwrócić uwagę na dietę – powiedziała.
– Młode damy w twoim wieku często stają się pulchniejsze – pocieszyła ją matka Lowe. – Jeśli będziesz mniej jeść, wszystko wróci do normy, uwierz mi na słowo.
Tak się jednak nie stało. Miesiąc później, gdy jak każdej zimy wiatr smagał szczyty wież, bruk był śliski od wilgotnych, rdzawych liści, a domownicy przygotowywali się do przeprowadzki do Düsseldorfu, Anna musiała zmierzyć się z faktem, że jej brzuch i piersi zdecydowanie nabrzmiały. Czy możliwe, że coś było z nią nie tak, skoro czuła się bardzo dobrze? I jaka mogłaby to być choroba?
Do głowy przyszło jej przerażające wyjaśnienie: kiedy zamężne damy dworu jej matki zachodziły w ciążę, puchły im brzuchy. Znikały potem na kilka miesięcy w swoich włościach, po czym pojawiały się na dworze, szczupłe jak trzcina i rozprawiały o swoich nowych dzieciach. Ale ona nie miała prawa być w ciąży! Po pierwsze nie była mężatką, a Otto zapewniał, że pocałunki, nawet te bardziej intymne, niczym nie grożą. Matka Lowe straszyła zaś nimi jedynie po to, by zniechęcać podopieczne do całowania się z każdym młodzieńcem, z którym zechcą.
Lecz jeśli Otto się mylił? Jeśli całowanie nie było tak niewinne, jak twierdził?
1 Nakrycie głowy noszone przez kobiety w XVI wieku na obszarze Nadrenii Północnej-Westfalii. Czepek wykonywano z jedwabiu i zdobiono perłami oraz innymi kamieniami szlachetnymi. Anna Kliwijska nosi Stickelchen na słynnym portrecie pędzla Hansa Holbeina Młodszego z 1539 roku.