- W empik go
Arlekin w szkółce miłości - ebook
Arlekin w szkółce miłości - ebook
Pierre Carlet de Chamblain de Marivaux (1688-1763), francuski pisarz i dramaturg urodzony w Paryżu. Uważany za najwybitniejszego dramaturga francuskiego XVIII wieku. Pisał komedie dla Comédie-Française i Comédie-Italienne w Paryżu. „Arlekin w szkółce miłości” to komedia romantyczna. Po raz pierwszy została wystawiona 17 października 1720 roku przez Comédie Italienne. W tej sztuce wróżka próbuje zmusić Arlekina do zakochania się w niej. Zamiast tego Arlekin zakochuje się w pasterce Sylwii. Z pomocą służącego wróżki Trywelina, tej dwójce udaje się oszukać wróżkę i żyć długo i szczęśliwie.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-933-1 |
Rozmiar pliku: | 278 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KOMEDYA W JEDNYM AKCIE
przedstawiona po raz pierwszy przez aktorów trupy włoskiej w Paryżu, dnia 16 lipca 1720.
OSOBY:
WRÓŻKA.
TRYWELIN, służący wróżki.
ARLEKIN, młodzieniec porwany przez wróżkę.
SYLWIA, pasterka, ulubiona Arlekina.
PASTERZ zakochany w Sylwii.
DRUGA PASTERKA, kuzynka Sylwii.
Rzesza tancerzy i śpiewaków.
Rzesza chochlików.
Scena przedstawia kolejno pałac wróżki i wieś sąsiadującą z pałacem.SCENA I.
WRÓŻKA, TRYWELIN.
TRYWELIN do wróżki, która wzdycha. Wzdychasz, pani, jak widzę; i grozi ci niestety, iż wzdychać będziesz długo, jeśli rozsądek nie położy temu końca. Czy pozwolisz mi pani, abym wyraził moje mniemanie?
WRÓŻKA. Mów.
TRYWELIN. Młodzieniec, którego porwałaś z objęć rodziców, jest co się zowie piękny chłopak: postawa kształtna, włos kruczy, lica najpowabniejsze w świecie. Spał w lesie kiedyś go spostrzegła i istotnie można go było wziąć za obraz śniącego Amora. Nie dziwi mnie tedy bynajmniej nagła skłonność, jaką zapłonęłaś ku niemu.
WRÓŻKA. Czy jest coś naturalniejszego, jak kochać to, co jest godne kochania?
TRYWELIN. Och, bez wątpienia; wszelako przed tą przygodą dość sobie pani smakowałaś w wielkim czarnoksiężniku Merlinie.
WRÓŻKA. Więc cóż? jedno wybiło mi z głowy drugie: to również rzecz bardzo naturalna.
TRYWELIN. Najnaturalniejsza w świecie. Jednak nastręcza się maleńka uwaga: a mianowicie, iż uprowadzenie śpiącego młodzieńca wypadło w chwili, gdy za kilka dni masz zaślubić tegoż Merlina. Och, to już zaczyna być poważne; i, mówiąc między nami, w tym wypadku bierzesz głos natury nieco zanadto dosłownie. Wszelako toby jeszcze uszło; w najgorszym razie, ot, mała niewierność: rzecz bardzo brzydka u mężczyzny, u kobiety łatwiejsza do wyrozumienia. Kiedy kobieta jest wierna, zasługuje na podziw; ale istnieją osoby skromne, nie mające tej próżności aby je podziwiano. Pani należysz do tych właśnie: mniej chwały a więcej szczęścia; doskonale!
WRÓŻKA. Mówić o chwale osobie mego stanowiska! Byłabym, doprawdy, bardzo naiwną, aby się krępować dla takiej drobnostki.
TRYWELIN. Dobrze powiedziane: idźmyż więc dalej. Przenosisz pani uśpionego młokosa do pałacu i czyhasz na chwilę przebudzenia, obleczona w strój iście zdobywczy i w przybór godny owej szlachetnej wzgardy jaką żywisz dla próżnej chwały. Spodziewałaś się ze strony ładnego chłopca zdziwienia o krok tylko graniczącego z miłością: i oto naraz budzi się i wita cię spojrzeniem nawskroś głupkowatem, znamionującem skończonego ciemięgę. Zbliżasz się; ten gamoń ziewa raz po razu, ile tylko sił ma w płucach, przeciąga się, odwraca i zasypia na nowo. Oto ciekawa historya przebudzenia, które zdawało się obiecywać tak zajmującą scenę. Wychodzisz, wzdychając z żalu i, być może, wypędzona basowem chrapaniem, najpotężniejszem jakie kiedykolwiek wyszło ze śmiertelnej krtani. Mija godzina: młodzian budzi się ponownie i nie widząc nikogo krzyczy: Hej!... Na to uprzejme wezwanie wracasz; Amor przeciera oczy. Czego sobie życzysz, młodzieńcze? Jeść, odpowiada. Czy nie jesteś zdziwiony mym widokiem? dodajesz. Pewnie, pewnie, odrzecze. Od dwóch tygodni, które tu bawi, rozmowa znajduje się ciągle na tym punkcie. Wszelako pani go kochasz; co gorsza, równocześnie utrzymujesz Merlina w nadziei, iż jemu, Merlinowi, oddasz swoją rękę, w istocie zaś, jak mi wyznałaś, zamiarem twoim jest, jeśli możebna, zaślubić tego młokosa. Szczerze powiem, iż...
WRÓŻKA. Odpowiem ci w dwóch słowach. Jestem oczarowana postacią tego młodzieńca; nie wiedziałam, wykradając go, że jest tak mało rozgarnięty. Wszelako głupota jego nie razi mnie; kocham w nim, obok tych powabów które już posiada i te, których użyczy mu dusza, skoro się przebudzi. Cóż za rozkosz słyszeć z ust równie uroczego chłopca, jak mówi, klęcząc u mych stóp: Kocham ciebie! Dziś już, ze swoją śniadą cerą, jest najpiękniejszym mężczyzną w świecie; ale usta jego, oczy, wszystkie rysy staną się wręcz czarującemi, gdy odrobina miłości pogłębi ich wyraz: a, być może, staraniom moim uda się rozniecić ten płomień. Często patrzy na mnie; codziennie zdaje mi się, że dochodzę do punktu, w którym będzie zdolny odczuć mnie i odczuć siebie: wówczas z miejsca gotowa jestem wziąć go sobie za męża. Ta godność ubezpieczy go wreszcie od wściekłości Merlina; ale, nim to nastąpi, nie śmiem drażnić tego czarnoksiężnika, równie potężnego jak ja sama, i wolę raczej przewlekać z nim najdłużej jak będę mogła.
TRYWELIN. Ale jeżeli w naszym młodzieńcu nie obudzi się ani dowcip, ani miłość, jeśli wszelkie trudy wychowawcze spełzną na niczem, wyjdziesz wówczas za Merlina?
WRÓŻKA. Nie; bowiem nawet wychodząc zań nie mogłabym przemódz na sobie, aby się wyrzec mego ślicznego chłopca; i gdyby kiedykolwiek miał mnie pokochać, to, mimo wszystkich węzłów i ślubów, wyznaję, nie ręczyłabym za siebie.
TRYWELIN. Och! byłbym o tem głęboko przekonany, nawet bez pani zapewnienia. Gdy chodzi o kobietę, pokusa i upadek znaczy jedno i to samo. Ale widzę naszego pięknego głuptaska; idzie tu ze swoim nauczycielem tańca.SCENA II.
ARLEKIN wchodzi niezgrabny, skurczony, z miną głupkowatą; NAUCZYCIEL TAŃCA, WRÓŻKA, TRYWELIN.
WRÓŻKA. I cóż, mój przemiły dzieciaku, wydajesz się smutny; czy może coś ci się nie podoba? czy masz jaką przykrość?
ARLEKIN. Albo ja wiem?
WRÓŻKA do Trywelina, który się śmieje. O, bardzo sobie wypraszam te śmiechy; obrażasz mnie. Kocham go: to wystarcza, abyś go szanował. (Przez ten czas Arlekin łapie muchy. — Wróżka mówi w dalszym ciągu do Arlekina). Czy chcesz zacząć lekcyę, drogie dziecko?
ARLEKIN, jak gdyby nie rozumiejąc. Hę?
WRÓŻKA. Czy chcesz zacząć lekcyę, dla mojej miłości?
ARLEKIN. Nie.
WRÓŻKA. Jakto, odmawiasz mi tej drobnostki, mnie, która cię tak kocham?
(Arlekin spostrzega wielki pierścień na palcu wróżki; bierze ją za rękę, ogląda pierścień i podnosi głowę, parskając głupkowatym śmiechem).
WRÓŻKA. Chcesz żebym ci go dała?
ARLEKIN. Ano.
WRÓŻKA zdejmuje pierścień z palca. Arlekin chwyta go łapczywie. Mój drogi Arlekinie, kiedy dama coś podaje, taki ładny chłopiec powinien pocałować ją w rękę.
(Arlekin bierze niezgrabnie rękę wróżki i cmoka, mlaskając).
WRÓŻKA do Trywelina. Nie jest pojętny, ale nawet niezgrabstwo jego sprawia mi przyjemność. (Dodaje:) Pocałuj teraz swoją rękę. (Arlekin całuje wierzch swojej ręki, wróżka wzdycha i dając mu pierścionek, powiada): Masz, ale w zamian za to odbądź ładnie lekcyę.
(Mistrz tańca uczy Arlekina jak się składa ukłon. Arlekin ożywia tę scenę w miarę pomysłów jakie wpadną mu do głowy).
ARLEKIN. Nudzę się.
WRÓŻKA. Dosyć już tej nauki; będziemy się starali zabawić mego pana.
ARLEKIN, skacząc z radości. Zabawić, zabawić!SCENA III.
WRÓŻKA, ARLEKIN, TRYWELIN, RZESZA ŚPIEWAKÓW I TANCERZY.
(Wróżka sadza Arlekina koło siebie na ławce z darni. Podczas gdy śpiewają i tańczą, Arlekin gwiżdże).
ŚPIEWAK do Arlekina.
Piękny młodzieńcze, miłość ciebie woła.
ARLEKIN, podnosząc się niezdarnie. Nie słyszę: gdzie ona jest? (Woła) Hop, hop!
ŚPIEWAK śpiewa dalej.
Piękny młodzieńcze, miłość ciebie woła!
ARLEKIN siadając. Niechże się drze głośniej.
ŚPIEWAK, ukazując mu wróżkę.
Widzisz tę postać tak wdzięczną?
Jej oczy, blaski niecące dokoła,
Bez słów ci mówią swą melodyą dźwięczną:
Piękny młodzieńcze, miłość ciebie woła.
ARLEKIN, zaglądając w oczy wróżki. Phi! to ci pocieszne.
ŚPIEWACZKA, przebrana za pasterkę, do Arlekina.
Kochaj, ach, kochaj, a znajdziesz się w niebie.
ARLEKIN. Naucz mnie, naucz mnie tego paniusia.
ŚPIEWACZKA śpiewa dalej, patrząc nań.
Szkoda chwilki bodaj jednej;
Ach, cóż za szczęście dla pasterki biednej,
(wskazuje na śpiewaka)
Że Atys lepiej umie to od ciebie!
WRÓŻKA. Drogi Arlekinie, czy te tkliwe pienia nic w tobie nie budzą? Co czujesz?
ARLEKIN. Jeść mi się chce.
TRYWELIN. To znaczy, że wzdycha do kolacyi. Ale oto przyszedł kmiotek, który chce nas uraczyć wiejskim tańcem swojej okolicy, poczem pójdziemy jeść.
(Kmiotek tańczy).
WRÓŻKA siada z powrotem i sadza przy sobie Arlekina, który zasypia. Skoro taniec skończył się, wróżka ciągnie go za ramię i powiada: Zasypiasz? Czemżeby cię można rozerwać, maleńki?
ARLEKIN budzi się z płaczem. Hu, hu, hu! Tatulu! Hu, hu, hu! Matuli niema?
WRÓŻKA do Trywelina. Zabierz go, może jedzenie rozproszy żałość jaka go ogarnęła. Kiedy powieczerza, pozwól mu przechadzać się wedle upodobania.