Audrey Hepburn w blasku sławy - ebook
Audrey Hepburn w blasku sławy - ebook
Gwiazda kina, ikona Hollywood. Świat dobrze zna ją z wielkich kinowych ról, ale o wiele mniej z jej roli kobiety, żony i matki. Jej kariera rozwijała się błyskawicznie, ale życie wcale jej nie oszczędzało.
Notka:
Aktorka, gwiazda Hollywood, ikona
Kobieta, której powołaniem była filmowa kariera
„Najważniejsze to cieszyć się życiem, być szczęśliwym, tylko to się liczy” – Audrey Hepburn
Holandia, 1944 rok. Wokoło szaleje wojna. Młodziutka Audrey Hepburn próbuje uciec od rzeczywistości naznaczonej głodem i strachem – tak odkrywa swoją miłość do tańca. Marzy o karierze primabaleriny. Jest jej jednak pisana inna przyszłość.
Po wojnie Audrey obierze nowy cel: studia aktorskie w Ameryce! Talent zaprowadzi ją prosto do Hollywood. Wkrótce zagra u boku wielkich gwiazd, takich jak Gregory Peck i Humphrey Bogart. Jednak jej życie nie będzie idealne, pomimo błyskawicznej filmowej popularności. W związku z ukochanym mężczyzną będzie czuła się samotna, pomyśli nawet, że mąż wybrał ją dla jej kariery i sławy, a nie z miłości. Poroni kilka wyczekanych ciąż, urodzi martwe dziecko, Nigdy natomiast nie podda się w dążeniu do spełnienia marzeń, chociaż będzie musiała poświęcić dla nich wszystko, co najważniejsze.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8753-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bruksela, maj 1935 roku
Audrey kuliła się w szafie w swoim pokoju i mocno przyciskała do siebie pluszową małpkę, wyświechtaną już po licznych nocach spędzonych w łóżku dziewczynki. Małpka była prezentem od ojca, Josepha – jedynym prezentem, jaki dziewczynka pamiętała ze swojego sześcioletniego życia. Ojciec włożył ją do rączki córki pewnego dnia po powrocie z podróży służbowej.
– Przypomina mi ciebie, Małpeczko. Ma takie same duże brązowe oczy jak ty – powiedział, potargał jej krótkie ciemne włosy i wrócił do swoich zajęć. Gest ten zaskoczył Audrey. Ojciec przeważnie zachowywał w stosunku do niej i jej starszych braci, Alexa i Iana, jedynie chłodny dystans.
– Nie chcę znowu prosić ojca o pieniądze! – Ze znajdującego się obok salonu usłyszała teraz syk matki, Elli. – Josephie, jak mam mu wytłumaczyć, że znowu brakuje nam na życie, mimo że w banku dobrze zarabiasz?
Audrey wzdrygnęła się, słysząc kąśliwą i drwiącą odpowiedź ojca:
– Kochanie, czyżby poproszenie ojca o niewielkie wsparcie finansowe było poniżej godności baronowej Elli van Heemstra? Przecież jesteś jego oczkiem w głowie, z pewnością ci nie odmówi.
– Jesteś nieodpowiedzialny! – krzyknęła Ella na swojego męża. Jej głos drżał z ledwo tłumionej wściekłości. Audrey zasłoniła uszy i podciągnęła kolana pod brodę. Mocno przeżywała fakt, że matka, wytworna dama, która zawsze nad sobą panowała, tak się denerwuje.
Odpowiedź ojca przypominała szmer, którego siedząca w szafie dziewczynka nie była w stanie zrozumieć. Przez chwilę słyszała tylko kroki matki na skrzypiących deskach podłogi w salonie.
– Jak śmiesz trwonić cały nasz… mój majątek! – Głos Elli znów stał się głośniejszy i Audrey się przeraziła. Żałowała, że jej braci nie ma w domu, czuła się samotna i zagubiona. Jej rodzice często się kłócili, ale nigdy tak ostro jak dziś. – Poza tym… Nie podoba mi się, że coraz bardziej sympatyzujesz z ruchem narodowosocjalistycznym.
Teraz słowa ojca stały się znowu tak wyraźne, że bez trudu je słyszała. Zdenerwowana, oddychała w futro swojej małpki.
– Przestań, Ellu – powiedział Joseph złowieszczo spokojnym głosem. – Przecież tobie samej ten ruch bardzo się podobał. Wspiera go każdy, kto ma choć trochę rozumu.
– Tak, na początku niektóre aspekty tej ideologii wydawały mi się całkiem nieźle przemyślane – przyznała Ella. – Teraz jednak coraz bardziej się od niej oddalam. Moim zdaniem naziści zbyt mocno gardzą ludźmi.
Audrey w zamyśleniu bawiła się rąbkami swoich sukienek, które wisiały na wieszakach nad nią i dotykały jej głowy. Nie rozumiała, o czym rozmawiają rodzice, używali zbyt wielu nieznanych jej słów.
– A twoja nienawiść do Żydów… – wyjąkała Ella. – Do katolików, osób czarnoskórych… Josephie, to mnie przeraża.
Do wnętrza szafy dotarły tylko niezrozumiałe fragmenty odpowiedzi ojca. Rodzice rozmawiali jeszcze przez dłuższą chwilę, ale spokojniej i ciszej niż wcześniej. Audrey miała już nadzieję, że i tym razem się pogodzą, nagle jednak usłyszała odgłos gwałtownie przesuwanego krzesła i huk. Zaskoczona, wstrzymała oddech i ścisnęła małpkę tak mocno, że prawie ją spłaszczyła. Drzwi do salonu otworzyły się i na schodach rozległy się energiczne kroki zmierzające w stronę drzwi wejściowych.
Ogarnięta złym przeczuciem dziewczynka upuściła maskotkę, otworzyła drzwi szafy i podbiegła do okna. Gdy na dole trzasnęły drzwi wejściowe, ona akurat podsunęła stołek pod parapet, weszła na niego i otworzyła okno. Na widok schodzącego po schodach i niosącego walizkę ojca poczuła lodowate zimno.
– Ojcze! – zawołała zdławionym głosem, a ponieważ zdawał się jej nie słyszeć, krzyknęła jeszcze raz głośniej: – Ojcze!
Joseph zatrzymał się z walizką w ręku i odwrócił się do córki. Spojrzał na nią chłodno i obojętnie, po czym ponownie się odwrócił i odszedł bez słowa.
Przerażona dziewczynka zaczęła płakać.
– Ojcze! – zakwiliła raz jeszcze, on jednak już się za siebie nie obejrzał.
Przez długi czas po jego odejściu stała na stołku i płakała, było jej ciężko na sercu z żalu i niepewności, ponieważ przeczuwała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo.
Wreszcie drzwi do jej pokoju cicho się otworzyły i do środka weszła matka, równie zapłakana. Wzięła córkę w ramiona i przez chwilę stały w milczeniu, pogrążone we wspólnym nieszczęściu.
– Czy on wróci? – szepnęła Audrey.
Ella potrząsnęła głową i przygryzła wargę.
– Nie, kochanie. Odszedł.
– Ale dokąd?
Jej matka wykonała nieokreślony gest ręką.
– Nie wiem. Być może wyjechał do Londynu, do swojego starego domu. – Wyciągnęła haftowaną chusteczkę i otarła łzy.
– Co z nami będzie? Bez ojca? – spytała ledwo słyszalnie Audrey.
Ella przytuliła ją do siebie raz jeszcze i sześciolatka poczuła, jak matka się spina, jak ponownie staje się tą energiczną kobietą o silnej woli, która nie dopuszcza do siebie żadnych uczuć.
– Poradzimy sobie sami, Audrey. Ty, ja i twoi bracia. – Podała jej chusteczkę. – A teraz otrzyj łzy. Nie chcę, żeby pokojówka widziała nas w takim stanie.
Dziewczynka posłusznie wytarła policzki, poszła po swoją małpkę i wtuliła w nią twarz. Była odrętwiała. Poczucie, że od tej pory w jej życiu będzie brakowało dużej części miłości, stało się jeszcze silniejsze i już nigdy jej nie opuściło.ROZDZIAŁ 1
Maj 1944 roku
Gdy nad Arnhem przeleciały głośno dwa samoloty, zadrżały oprawione w ołowiane ramy szyby w sali baletowej konserwatorium. Dziewczyny tańczyły dalej, jakby nic się nie stało. Przyzwyczaiły się już do tego, że maszyny wojenne zagłuszały muzykę z gramofonu.
– _Un_, _deux_, _trois_ – wyrecytowała spokojnie madame Marova. – _Un_, _deux_, _trois_, _allongé_… – W długiej, lejącej się sukni i znoszonych przedwojennych baletkach szła wzdłuż szeregu dziewcząt ćwiczących na drążku. Czasem delikatnie korygowała to ułożenie ramion, to znów nachylenie głowy. – Ręka na zewnątrz, Frido. Femke, stopy! Stopy!
Dziewczęta robiły wszystko, aby zadowolić madame Marovę. Surowa, ale uwielbiana nauczycielka była czołową postacią konserwatorium w Arnhem, choć z miesiąca na miesiąc warunki jej pracy ulegały pogorszeniu. Od czterech lat Holandia znajdowała się pod niemiecką okupacją. Ludność żyła w strachu, każdy znał kogoś, kto został rozstrzelany przez Niemców za jakieś rzekome przewinienie. Wiele uczących się baletu dziewcząt nie miało odwagi wyjść z domu i nie przychodziło na zajęcia. Ponadto brakowało jedzenia, a uczennice, które wciąż ćwiczyły, były wychudzone, niektóre wręcz wycieńczone.
Madame Marova doszła do końca rzędu.
– Bardzo ładnie, Eddo – pochwaliła i przez chwilę przyglądała się życzliwie piętnastolatce, która była całkowicie skupiona na swoich ruchach.
Audrey drgnęła. Wciąż nie mogła się przyzwyczaić do imienia Edda, choć nazywano ją tak od początku niemieckiej okupacji – przynajmniej w szkole i w konserwatorium. W chwili wybuchu wojny matka zdecydowała się na wyjazd do Holandii i zamieszkanie z dziadkami.
– Audrey jest na wskroś Brytyjką – powiedziała Ella, przyglądając się swojej córce spod przymrużonych powiek. – Niestety, twój ojciec uparł się na angielskie imię. Jednakże w tych czasach nie możemy ryzykować i mówić do ciebie po imieniu. Niemcy nienawidzą wszystkiego, co brytyjskie. Gdybyś była pół-Brytyjką, mogliby cię zabrać.
Od tego czasu Audrey miała w głowie straszne sceny, które prześladowały ją w nocy. Kilka razy widziała, jak Niemcy wyciągają matki i dzieci – a nawet całe żydowskie rodziny – i prowadzą je z domów do ciężarówek, a następnie wiozą na dworzec kolejowy, aby wywieźć je do Niemiec. Nie mówiło się o tym publicznie, jednak wszyscy wiedzieli, że te rodziny już nigdy nie wrócą. Dlatego słusznie zmieniła imię na holenderskie i od tej pory nazywano ją Eddą.
– W ciągu ostatnich kilku miesięcy poczyniłaś ogromne postępy – szepnęła do niej cicho madame, być może po to, by nie wzbudzić zazdrości u innych dziewcząt. W tamtych czasach balet był jedyną rzeczą, która choć na godzinę odrywała Audrey od ponurej codzienności. – Myślę, że mogłabyś zostać prawdziwą primabaleriną!
Zarumieniła się z radości i po kolejnych instrukcjach od nauczycielki z gracją postawiła nogę na drążku, tak jak inne młode baletnice. Gdy jej wzrok padł na wielokrotnie cerowane białe rajstopy, zacisnęła wargi. To nie był powód do wstydu, innym dziewczynom też brakowało wszystkiego – wiele nosiło dziurawe tutu, niektóre miały prowizorycznie połatane buty. Mimo wszystko Audrey pragnęła, by było inaczej.
– _Un_, _deux_, _trois,_ _demi plié_…
Zamknęła oczy i poddała się dźwiękom dobiegającym z gramofonu. Zanurzyła się w olśniewającym świecie, zobaczyła siebie jako primabalerinę w śnieżnobiałym tutu z pierzastymi falbanami, nieskazitelnych baletkach i białych kwiatach w brązowych włosach, stojącą na scenie i tańczącą rolę Odetty w _Jeziorze łabędzim_. To była jej ucieczka od wojennej codzienności, marzenie, któremu się oddawała, gdy chciała odwrócić swoją uwagę od burczącego z głodu żołądka lub strachu o dwóch starszych braci. Alex ukrywał się gdzieś w podziemiu, a Ian na oczach zszokowanej rodziny został wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty.
Audrey lekko zakręciło się w głowie, gdy się wyprostowała, by przejść do następnej pozycji, ale pod zamkniętymi powiekami wciąż widziała obraz siebie jako sławnej baletnicy, której wszyscy biją gromkie brawa.
– Co się z tobą dzieje, Eddo? – Do jej ucha dotarł zatroskany głos madame Marovy. – Źle się czujesz?
Dziewczyna otworzyła oczy i zamrugała, by pozbyć się zawrotów głowy.
– Nie, dam radę. – Bała się, że jeśli przyzna, jak słabo się czuje, madame Marova wykluczy ją z treningu.
– Na dzisiaj koniec! – Nauczycielka baletu klasnęła w dłonie. – Eddo, żebyś nam tutaj nie zemdlała. Tak jak Vicky w zeszłym tygodniu. Ta cholerna wojna doprowadza nas wszystkich do granic wytrzymałości. Eddo, macie w domu dostatecznie dużo jedzenia?
Audrey tylko patrzyła na nią bez słowa. Po chwili madame klepnęła się w czoło.
– Co za głupie pytanie, przepraszam, dziecko. Kto w tych czasach chodzi najedzony?
Majowy wieczór był przyjemnie łagodny. Wieczorne słońce rzucało na Arnhem miękkie światło, oświetlając zadbane ścieżki parku, przez który Audrey przechodziła w drodze do domu, a także wszystkie rabaty kwiatowe i fontanny. Miasteczko mogłoby wydawać się idylliczne, gdyby nie to, że wszędzie pełno było niemieckich żołnierzy, stojących bezczynnie i obserwujących wszystko i wszystkich.
Wkrótce dziewczyna dotarła do starego dworku swoich dziadków, u których wraz z matką znalazły schronienie. Kiedyś był to okazały budynek, ale od pewnego czasu wymagał remontu – szyby dwóch okien były popękane, a podczas ostatniej wiosennej burzy odpadło kilka dachówek. Jednak w czasach zdominowanych przez wojnę, głód i ciągły strach przed okupantem nikt nie miał czasu ani możliwości, aby zająć się takimi pracami.
W żołądku Audrey zaburczało, ogarnęło ją znajome uczucie pustki. Na obiad była tylko cienka zupa. Dziewczyna miała nadzieję, że na kolację dostanie coś innego niż ten okropny chleb z mąki grochowej.
– Tu jesteś, dziecko – przywitał ją dziadek, który wyrywał chwasty przed domem. – Wejdź, czekamy na ciebie z jedzeniem.
– Chleb z mąki grochowej? – spytała i zmarszczyła nos.
Dziadek się roześmiał.
– Nie rób takich ceregieli. To jest przysmak. Całe narody zazdrościłyby nam, Holendrom, gdyby wiedziały o naszym pysznym chlebie z mąki grochowej.
– Na pewno – mruknęła ironicznie Audrey.
– Ale do tego będzie trochę domowej roboty dżemu malinowego babci – obiecał dziadek i odprowadził ją do środka.
– No, przynajmniej tyle.
Ella i babcia siedziały już przy stole w kuchni.
– Jak było na balecie? – zapytała matka, rozdając chleb. Każde z nich dostało tylko jeden mały kawałek.
– Cudownie. Jak zwykle. – Przez chwilę przed oczami Audrey pojawiły się sceny wspaniałego przedstawienia baletowego z nią w roli primabaleriny, poruszającej się z gracją i wdziękiem. – Vicky już nie przyjdzie. Madame mówi, że jest tak niedożywiona, iż taniec byłby dla niej zbyt niebezpieczny.
Ella nie odpowiedziała, lecz zaczęła błądzić wzrokiem po kościstej sylwetce Audrey. Dziewczyna szybko zasłoniła pierś serwetką, by ukryć swoje wychudzone ciało, i niemalże przekornie zaczęła przeżuwać skórkę chleba. Nie wyobrażała sobie, by matka zabroniła jej tańczyć. Bez baletu, o którym nieustannie marzyła, byłaby tylko w połowie sobą. Fantazje o tańczeniu pomagały jej zasnąć w nocy, nawet gdy była głodna, i to na marzeniach o nim skupiała się w ciągu dnia, gdy myślała o braciach, których miejsca pobytu nikt nie znał.
Dziadek również zauważył spojrzenie Elli i od razu ruszył wnuczce na pomoc.
– No już dobrze, dobrze, na pewno nie dojdzie do tego, że nasza Audrey nie będzie mogła tańczyć. Już prawie lato, a w babcinym ogródku zostało jeszcze trochę warzyw i owoców, prawda?
Jakby na potwierdzenie swoich racji babcia podsunęła jej słoik z dżemem.
– Jedz, moje dziecko.
– Boję się tylko nadchodzącej zimy – mruknął dziadek, spojrzał w dal i się zamyślił. – Nie widać końca wojny. Zima będzie ciężka.
– Gdybyśmy tylko znowu dostali jakąś wiadomość od chłopców – westchnęła Ella.
Audrey patrzyła w dół, żeby nie musieć widzieć bólu w oczach matki. Serce ściskało jej się za każdym razem, gdy mówiono o jej braciach. Ona również bardzo się o nich martwiła.
Dziadek ścisnął dłoń córki.
– Nie przejmuj się zbytnio, kochanie. Alex się nie da. Jest bystry. Nie złapią go, w końcu zna tę okolicę o wiele lepiej niż Niemcy. I czy nie jesteś z niego dumna, że wspierał ruch oporu w podziemiu?
Ella się wyprostowała. Audrey z mieszaniną fascynacji i smutku obserwowała, jak jej matka z trudem stara się emanować spokojem. Strach i rozpacz zawsze trwały krótko, potem Ella znów nabierała siły. Dla tej arystokratki najważniejsze było opanowanie. Tak ją wychowano i tak wychowywała również Audrey.
– Masz rację, ojcze. Oczywiście, że jestem dumna z Alexa. – Ella westchnęła i wytarła usta serwetką. – On przynajmniej od czasu do czasu się odzywa. Ale Ian… – Znów się rozpadła, Audrey dostrzegła łzy w jej oczach. – Odkąd wywieziono go do Niemiec, nie dał znaku życia. Pewnie każą mu harować w jednej z tych upiornych fabryk amunicji.
Babcia położyła dłoń na ramieniu Elli w geście pocieszenia.
– Modlę się, żeby obaj bezpiecznie wrócili do domu.
– Żeby tylko twoje modlitwy przyniosły jakiś skutek – mruknęła Ella.
Od wybuchu wojny Audrey również często się modliła, ale od pewnego czasu nie wierzyła już w siłę samych myśli. Jeśli chciało się coś zmienić, należało przejść do działania.
– Przy okazji – dziadek wepchnął do ust ostatni kawałek swojego skromnego posiłku – ruch oporu planuje kolejne spotkanie. Dzisiaj mnie o tym poinformowano. Oczywiście musimy zachować dyskrecję, bo Niemcy mają wszędzie oczy i uszy. Ale ktoś musiałby dać znać mieszkającym dalej chłopcom.
Audrey zerwała się z miejsca.
– Dziadku, mogę zrobić to raz jeszcze.
– Nie ma mowy! – włączyła się Ella i energicznie posadziła córkę z powrotem na krześle. – Raz pozwoliłam ci przekazać wiadomość do ruchu oporu i niemal umarłam ze strachu! Audrey, masz dopiero piętnaście lat, proszę, trzymaj się od tego z daleka!
– Ale mamo! Przecież mój wiek jest moją ogromną zaletą. Nikt nie podejrzewa mnie o to, że chodzę na farmy pod miastem i potajemnie przekazuję informacje rolnikom. Wygląda to tak, jakbym wybierała się na przejażdżkę rowerową albo na spacer.
Spojrzała błagalnie na dziadka, który odchrząknął.
– Ello, dzieciak ma rację. Kiedy młoda, ładna dziewczyna jeździ po farmach, nikt nie zwraca na to uwagi. Inaczej byłoby, gdybym to ja, stary człowiek i były burmistrz, chodził po gospodarstwach w Arnhem. Niemcy od razu pomyśleliby, że coś knuję.
– Pozwól mi na to, mamo – błagała Audrey. – Ja też chcę zrobić, co w mojej mocy, by ta straszna wojna jak najszybciej się skończyła.
Widziała, jak matka walczy z samą sobą. Wreszcie jej zacięta mina złagodniała.
– No dobrze, dziecko. Ale błagam cię, bądź ostrożna. Gdyby tobie też coś się stało, chybabym tego nie przeżyła.
Dziewczyna posłusznie przytaknęła. Pomogła mamie i babci pozmywać naczynia i pozamiatać kuchnię, po czym życzyła wszystkim dobrej nocy i poszła spać. Słońce jeszcze nie zaszło, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy nabrała nawyku wczesnego kładzenia się do łóżka. Miała nadzieję, że uda jej się przespać uczucie głodu, które wkrótce znów miało się pojawić. Aż do chwili zaśnięcia rozkoszowała się marzeniami o balecie.
I o ojcu. Przytulała swoją mocno już podniszczoną małpkę i jak co wieczór zastanawiała się, gdzie jest teraz jej ojciec. Czy dobrze sobie radzi w ogarniętym wojną Londynie? Dlaczego nigdy nie nawiązał z nimi kontaktu? Ciekawe, czy jeszcze czasem o niej myśli. Wpatrywała się przez okno w jarzące się pomarańczowoczerwonym blaskiem wieczorne niebo i jej serce ściskało się z tęsknoty. Od tamtego dnia w Brukseli, kiedy nie odwrócił się, by ponownie na nią spojrzeć, w jej duszy pojawiła się ogromna wyrwa. Dziewczyna czuła się niekochana i nic niewarta. Bo dlaczego Joseph nigdy więcej nie spróbował nawiązać z nią kontaktu ani się z nią spotkać? Przecież żaden ojciec nie mógłby tak po prostu zostawić swojego dziecka, prawda?
Następnego dnia była sobota. Audrey obudziła się wcześnie – z wrażenia przed czekającą ją misją źle spała. Włożyła żółtą letnią sukienkę w kwiaty, którą babcia uszyła dla niej w zeszłym roku ze skrawków materiału. Ubranie wisiało na jej chudym ciele.
W kuchni matka i dziadkowie siedzieli już przy skromnym śniadaniu. Uwadze dziewczyny nie umknęły zatroskane spojrzenia, jakimi ją obrzucili. Tylko dziadek puścił do niej zachęcająco oko.
– Proszę, moje dziecko. – Babcia nalała jej do kubka cienką ziołową herbatkę.
– Nie musisz tego robić – powiedziała nagle Ella. Audrey podniosła wzrok na matkę. Wyglądała blado i miała zaciśnięte usta.
Dziewczyna zdobyła się na słaby uśmiech.
– Ale chcę. Alex jest bardzo odważny i walczy w ruchu oporu, więc i ja poradzę sobie z przekazaniem kilku prostych wiadomości.
– Z pewnością dasz sobie radę, mała. – Dziadek uśmiechnął się do niej i wyciągnął z kieszeni spodni dwie złożone w małe prostokąty kartki papieru. – Proszę. Jedną wiadomość przekażesz gospodarzowi de Grootowi, a drugą Timmermansowi, rozumiesz? Wiesz, gdzie znajdują się ich gospodarstwa, prawda?
Audrey pokiwała głową. Schyliła się i schowała karteczki do swoich sznurowanych butów. Patrząc na nią, nikt nie domyśliłby się, że przenosi tajne wiadomości.
– Bardzo dobrze. – Dziadek położył z uznaniem swoją wielką, ciepłą dłoń na jej ramieniu, podczas gdy Ella i babcia przyglądały się temu ze ściągniętymi brwiami.
– Pospiesz się, dziecko, żebyś jak najszybciej wróciła – ostrzegła babcia.
– Weź rower. – Usta Elli były pozbawione koloru. – Im szybciej wrócisz, tym szybciej przestanę się martwić.
– Pospieszę się – obiecała Audrey, wypiła ostatni łyk wodnistej herbaty i wstała. – Do widzenia.
Troje dorosłych stało przy oknie i odprowadzało ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła na ścieżce.
Był wspaniały wczesnoletni poranek, dziewczyna czuła na ramionach ciepłe promienie słońca i głęboko wdychała słodkie, pachnące tulipanami powietrze. Dwóch niemieckich żołnierzy patrolowało pierwszy róg ulicy, co jak zwykle pogorszyło jej nastrój i wywołało w niej delikatne poczucie zagrożenia. I tak była zdenerwowana. Wiedziała, że prawdopodobnie nikt jej nie zaczepi – wyglądała jak nastolatka, która korzystając z ładnej pogody w weekend, wybrała się na małą przejażdżkę rowerową – ale pamiętała dostatecznie dużo sytuacji, w których żołnierze wypytywali obywateli Holandii o to, dokąd się wybierają.
Do gospodarstwa rolnika de Groota dotarła szybko, musiała tylko przejechać przez niewielki las i podążać piaszczystą polną drogą. Rolnik pracował w pobliżu stajni, więc w ciągu pięciu minut Audrey dostarczyła mu wiadomość i wyruszyła dalej.
Posiadłość Timmermansa znajdowała się na przeciwległym krańcu Arnhem, droga zajęła zatem więcej czasu. Pedałowała energicznie, pełna nadziei, że drugą wiadomość uda jej się przekazać równie bezproblemowo. Gdy przejeżdżała obok znajdującego się na odludziu domu, zobaczyła niemieckiego żołnierza, który bezczynnie opierał się o drzewo, jakby na coś czekał. Był niewiele starszy od Audrey. Starała się na niego nie patrzeć, pełna nadziei, że jej nie zatrzyma. Ku jej zaskoczeniu jedynie uśmiechnął się do niej z zakłopotaniem.
Teraz zrobiło się już naprawdę ciepło i kiedy dziewczyna wreszcie dotarła do celu, była spocona. W posiadłości panowała cisza, w promieniach porannego słońca budynek wyglądał na opustoszały. Poza muczeniem krów na sąsiednim pastwisku nie było słychać żadnego dźwięku. Nie wiał wiatr, nie poruszał się żaden liść.
– Mijnheerze Timmermansie?
Audrey położyła rower na zakurzonej ziemi i się rozejrzała. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Okrążyła dom i spojrzała przez otwarte drzwi stajni w ziejącą pustkę.
W końcu zapukała do drzwi i zobaczyła, że są uchylone. Zawahała się, pchnęła je i zrobiła krok w głąb ciemnego korytarza, w którym pachniało stęchlizną.
– Mijnheerze Timmermansie?
Jej oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Dziewczyna wstrzymała w napięciu oddech. Zauważyła, że właz do piwnicy jest otwarty, i usłyszała, że dochodzą stamtąd jakieś szmery i szelesty. Potem znowu zrobiło się cicho.
Audrey stała przez minutę w bezruchu, po czym nieśmiało spróbowała raz jeszcze:
– Mijnheerze Timmermansie?
W następnej chwili jej serce zaczęło mocniej bić i ogarnęła ją panika, bo ktoś złapał ją od tyłu, a jakaś dłoń zacisnęła się na jej szyi. Sparaliżowanej ze strachu dziewczynie nawet nie przyszło do głowy, że mogłaby walczyć.
Gwałtownie się odwróciła i spojrzała w twarz swojemu bratu Alexowi. Był brudny, śmierdział i wyglądał na tak samo przerażonego jak ona. Na jego twarzy powoli pojawiał się uśmiech.
– Audrey! Na litość boską, co ty tu robisz?
– Alex! – Audrey rzuciła się starszemu bratu na szyję i przez chwilę stali tak w półmroku korytarza. – Tak się cieszę, że cię widzę i że nic ci nie jest!
– Ciii! – Alex przyłożył palec wskazujący do ust. – Cicho. Co prawda wydaje się, że okolica jest czysta, nigdy jednak nie wiadomo, kiedy zakradną się Niemcy. Zejdź ze mną do piwnicy.
Sprowadził siostrę po wąskich schodach na dół, gdzie w półmroku siedziało jeszcze dwóch młodych mężczyzn. Przez piwniczne okienko wpadał wąski pas światła. Audrey usiadła z nimi na wypełnionym słomą worku. Była spięta i podekscytowana.
– To są Piet i Claes. Na kilka dni ukryliśmy się u Timmermansa, a potem zaczniemy robić nowe plany.
Dwaj młodzi mężczyźni skinęli Audrey głową.
– Gdzie ty się ostatnio ukrywałeś? Ja i matka strasznie się o ciebie martwiłyśmy.
Alex machnął ręką.
– Nie musicie się o mnie martwić. Dajemy sobie radę. Przez pewien czas byliśmy w Amsterdamie, gdzie z kilkoma innymi bojownikami ruchu oporu zaatakowaliśmy niemiecki obóz.
– Naprawdę? – Audrey wpatrywała się w brata wielkimi oczami.
– Tak. – Po tych słowach Alex wyglądał na zdruzgotanego, Piet i Claes również posmutnieli. – Nie żeby coś to dało. Nie wyrządziliśmy im większych szkód. Po raz kolejny była to tylko kropla w morzu potrzeb. Nas, Holendrów, jest po prostu za mało, żebyśmy mogli coś zdziałać przeciwko okupantom.
– Hm. – Audrey przytuliła się do brata, delektując się tymi kilkoma minutami, które mogli razem spędzić. – Przynajmniej mogę powiedzieć mamie, że nic ci nie jest.
– Zrób to. A jak w ogóle znalazłaś się na tej farmie?
– Mam dostarczyć Timmermansowi informację o tajnym spotkaniu ruchu oporu. Ale w takim razie po prostu przekażę ją tobie.
Alex wziął od niej kartkę i schował ją do kieszeni spodni.
– Później dam mu znać. Poszedł szukać jakiegokolwiek pożywienia. A teraz idź, siostrzyczko, zanim mama zacznie się martwić.
Audrey jeszcze raz mocno przytuliła się do brata, starając się go zapamiętać – kucającego w ciemnej piwnicy, z brudną twarzą i w znoszonym ubraniu. Gdy wchodziła po schodach, zrobiło jej się ciężko na sercu. W tamtych czasach nigdy nie było wiadomo, czy nie widzi się ukochanej osoby po raz ostatni.
Dziadkowie i matka siedzieli przy stole w kuchni i na nią czekali. Kiedy Audrey weszła, matka zerwała się z miejsca i ją przytuliła, co było niezwykłe, bo Ella rzadko fizycznie okazywała uczucia.
– Dzięki Bogu, że wróciłaś, dziecko!
– Jestem z ciebie dumny – powiedział dziadek. – Wszystko poszło gładko?
Audrey przysunęła sobie krzesło i podekscytowana opowiadała o tym, co przeżyła. Ella najpierw pobladła, a potem na jej woskowej twarzy pojawił się lekki rumieniec.
– Tak się cieszę, że Alexowi nic nie jest! – powiedziała i splotła palce. – Choć oczywiście byłabym szczęśliwsza, gdyby nie brał udziału w tak niebezpiecznych akcjach, które i tak nie zmieniają naszej sytuacji.
Babcia pokiwała głową, jednak dziadek jej się sprzeciwił.
– Ktoś musi coś robić. Czy my, Holendrzy, mamy siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż ktoś nas wyzwoli? To dobrze, że ten chłopak przeszedł do działania.
– Ojcze, wiem, że masz rację. – Ella przez chwilę wpatrywała się w swoje dłonie, po czym ponownie się rozpromieniła i spojrzała na córkę. – Ty i ja powinnyśmy znów aktywnie wspierać ruch oporu, Audrey. Czas na tajne przedstawienie.
– Tajne przedstawienie – szepnęła Audrey z błyskiem w oczach. – Wspaniale.
– Widzę, że przed wami dużo pracy – mruknął dziadek i zostawił trzy kobiety same. Babcia również się wycofała, by ugotować kilka ziemniaków na skromny obiad.
Przez resztę dnia Ella i Audrey były zajęte szyciem baletek z wszelkiego rodzaju skrawków filcu przechowywanych w kufrach na strychu. Przez cały ubiegły rok uczestniczyły już w tajnych przedstawieniach; zresztą Ella, z madame Marovą u boku, miała ogromny wpływ na ich organizację. Spektakle odbywały się potajemnie w piwnicach różnych sąsiadów. Uczennice madame bezgłośnie tańczyły w półmroku do utworu baletowego, innym razem ktoś cicho recytował wiersze. Opłaty za wstęp były przekazywane na rzecz walczących w ruchu oporu. Oczywiście należało zachować najwyższą ostrożność, gdyż okupanci pod żadnym pozorem nie mogli się o niczym dowiedzieć.
– Tym razem to van der Heijdenowie zgodzili się udostępnić swoją piwnicę. Madame Marova przyszła dziś rano, kiedy cię nie było, i poprosiła mnie o pomoc. Powiedziała, że wiele z twoich koleżanek tańczy teraz boso, ponieważ nie mają już baletek.
Audrey pokiwała głową znad robótki.
– To prawda. To jest horror. Ale… – Podniosła do góry kawałek filcu, który szyła, i przyjrzała mu się krytycznie. – Ale, mamo, te filcowe kapcie to jakiś żart. Stopy nie mają w nich odpowiedniej przyczepności. Ile ja bym dała za parę nowych point!
Ella westchnęła.
– Wiem. Mam nadzieję, że nadejdzie czas, kiedy będziemy mogli powrócić do normalności. Czas, kiedy będziesz mogła w biały dzień występować przed dużą publicznością, kiedy nie będziesz już tak chuda, że będę się bała, że zdmuchnie cię wiatr…
– Czy madame powiedziała ci, do czego będziemy tańczyć?
– Do utworu ze _Śpiącej Królewny_.
– _Śpiąca Królewna_… – Audrey na chwilę zamknęła oczy i zobaczyła siebie stojącą na dużej scenie w błyszczącym kostiumie i nowych pointach. Dała się pochłonąć pięknemu marzeniu, tak dalekiemu od żałosnej rzeczywistości.
Tydzień później nadszedł czas przedstawienia. O zmierzchu sąsiedzi przybyli do domu van der Heijdenów i natychmiast zostali zaprowadzeni do piwnicy, której okna były całkowicie zasłonięte. Audrey i jej rodzina przyszli wcześniej, żeby się rozgrzać. Z pozostałymi dziewczynami z konserwatorium spotkała się w kuchni, gdzie po cichu się rozciągały i sprawdzały sobie fryzury.
I wtedy, niczym cień, w drzwiach pojawiła się madame Marova i zasygnalizowała swoim uczennicom, że nadszedł już czas na ich wielkie wejście.
– Cicho, _mes filles_! Po kolei zacznijcie schodzić do piwnicy! Powoli, nie pchać się, bo jeszcze któraś spadnie. Edda, spinka do włosów ci się poluzowała, popraw ją, proszę.
Dziewczęta, które miały na nogach filcowe buty, zeszły gęsiego na dół, gdzie przywitała je pełna napięcia cisza.
Audrey zobaczyła swoją matkę i dziadków siedzących w pierwszym rzędzie prowizorycznej widowni składającej się z kolorowych krzeseł i stołków. Przyszło około dwudziestu sąsiadów i mieszkańców miasta. Wszyscy w milczeniu czekali na przedstawienie. Dziadek skinął zachęcająco głową, a matka nerwowo ściskała torebkę, tak jakby sama miała tremę.
– Dobry wieczór państwu – powiedziała bardzo cicho madame Marova. – To cudownie, że po raz kolejny możemy powitać tak wielu gości na naszym tajnym przedstawieniu! Moje baletnice bardzo się cieszą, że będą mogły pokazać państwu kilka sekwencji ze _Śpiącej Królewny_. Jak zawsze przy wyjściu stoi jedna z dziewczyn z puszką na datki. Prosimy o niewielkie wpłaty dla naszych bojowników ruchu oporu, aby wesprzeć ich kampanię przeciwko okupantom!
Audrey spojrzała na widownię. Twarze obecnych pogrążone były w półmroku, nikt nie odważył się poruszyć, nikt nie klaskał. Wszyscy wiedzieli, że zachowanie ciszy było najwyższym priorytetem. Z tej piwnicy, przed którą w nieregularnych odstępach czasu pojawiały się niemieckie patrole, nie mógł wydostać się żaden dźwięk.
Dziewczęta zajęły swoje miejsca, a madame dała cichy znak staremu pianiście, który czasami zapewniał akompaniament na lekcjach baletu w konserwatorium. Najciszej, jak się dało, zagrał kilka taktów i dziewczyny zaczęły tańczyć. Parkiet był oświetlony tylko przez dwie stare lampy stojące.
Audrey całkowicie poddała się muzyce, przeniosła się w świat poza ciemną piwnicą, w świat, w którym mogła być lekka i beztroska, w którym unosiła się jak piórko. Gdy na chwilę wróciła do rzeczywistości i zerknęła w stronę widowni, zauważyła tęskne spojrzenie matki.
Cicha muzyka zbyt szybko umilkła, przedstawienie dobiegło końca. Dziewczęta i madame Marova ukłoniły się. Podczas pierwszych występów Audrey czuła się dziwne, bo nikt nie bił braw, ale oczywiście aplauz dwudziestu klaszczących osób zwróciłby uwagę żołnierzy.
– Dziękuję! – szepnęła madame Marova do widzów. I tak samo bezszelestnie, jak przyszli, wszyscy wstali i weszli po schodach. Każdy jednak wrzucił coś do trzymanej przez Femke puszki.
Przy wyjściu madame Marova położyła dłoń na ramieniu Audrey.
– Eddo, jak zwykle byłaś fantastyczna.
Zachwycona Audrey uśmiechnęła się promiennie.
Tymczasem Ella zarzuciła na ramiona córki chustę, by chronić ją przed wieczornym chłodem.
– Tak, było nieźle – powiedziała bez namysłu. Audrey wiedziała, że po matce nie może spodziewać się większej pochwały, dostrzegła za to dumę w jej oczach. Mimo to życzyła sobie, by matka choć raz przestała zachowywać dystans. Jej słowa sprawiły, że z perspektywy czasu sukces wydawał się dziewczynie pusty. Lekko oszołomiona, weszła cicho po schodach.
Na górze przytuliła się do dziadka, który szepnął jej do ucha:
– Przysięgam, że wszyscy patrzyli tylko na ciebie. Rozejrzałem się po widzach, wszystkie oczy były utkwione w tobie. Dziś wieczorem byłaś gwiazdą, twój taniec miał najwięcej gracji i wyrazu.
– Dziękuję ci, dziadku – szepnęła Audrey. Dziewczyna odzyskała radość i poczuła przyjemne ciepło w brzuchu.ROZDZIAŁ 2
Listopad 1944 roku
Lato przeszło w jesień, a następnie w zimę. Krążyły pogłoski, że alianci planują inwazję na Holandię, jednak nikt nie wiedział, czy to prawda. We wrześniu i w październiku Audrey z pasją oddawała się lekcjom baletu, uciekając od trudnej rzeczywistości dzięki marzeniom o wspaniałej karierze baletnicy, od listopada jednak marzenie przychodziło jej coraz trudniej.
– _Mes chères filles_ – powiedziała pewnego dnia z żalem madame Marova, błądząc wzrokiem po garstce pozostałych uczennic. – Chce mi się płakać. W lecie było was dwadzieścia, teraz jest was tylko pięć.
Audrey i cztery jej towarzyszki opuściły ze smutkiem głowy. Siedziały po turecku na podłodze wokół madame, każda mniej lub bardziej załamana.
– W zeszłym tygodniu Femke przeszła kryzys – wymamrotała chuda blondynka o imieniu Tomke. – Zdaniem lekarza jest niedożywiona do tego stopnia, że zagraża to jej życiu, ale nic nie mógł zrobić.
– Marijke nie może więcej przychodzić, bo jest już za słaba, żeby wstać – szepnęła Vicky, która nawet nie starała się ukryć długiego rozdarcia w swoim tutu. – Matka boi się o jej życie.
Wszystkie dziewczęta zauważyły, że madame Marova z trudem nad sobą panuje. Chociaż na zajęciach była surowa, bardzo kochała swoje uczennice.
– Wiem – zdołała z siebie wydusić. – Większość osób sobie nie radzi. I dlatego, moje drogie dziewczynki…
Audrey gwałtownie podniosła głowę. Ogarnęła ją nagła panika, że madame Marova chce odwołać zajęcia baletowe na jakiś czas, a może nawet na zawsze. Nie zanosiło się na poprawę sytuacji.
– Nie, madame! – krzyknęła z przerażeniem w brązowych oczach, które na tle wychudzonej twarzy wydawały się jeszcze większe niż zwykle.
– Niestety, moja droga Eddo. – Nauczycielka baletu przysunęła się do niej i położyła dłonie na jej ramionach. – Musi tak być. To nasze ostatnie wspólne zajęcia baletowe. Rozmawiałam już z dyrektorem konserwatorium. Zgadza się ze mną, że wy, dziewczyny, nie jesteście już zdolne do wysiłku fizycznego.
– Ale ja nadal mogę tańczyć! – odparła gwałtownie Audrey, w której oczach stanęły łzy. – Głód mi nie przeszkadza, dam radę!
Madame Marova uśmiechnęła się smutno, podczas gdy pozostałe dziewczyny wpatrywały się w swoje pointy.
– Eddo, to zbyt duże ryzyko. Spójrz na siebie, jesteś chuda jak zapałka. I myślisz, że nie zorientowałam się, iż podczas tańca kręci ci się w głowie? Nawet jeśli starasz się to ukryć.
– Ale… – Głos Audrey się załamał. Nauczycielka przyciągnęła ją do siebie i pogłaskała po włosach. – Ale ja nie mogę żyć bez baletu… Przecież pani wie, że moim marzeniem jest zostanie zawodową baletnicą!
– Wiem. – Madame Marova wstała i wygładziła swoją sukienkę. – Ale nic nie mogę na to poradzić. Tak strasznie mi przykro. Może pewnego dnia, kiedy wojna się skończy…
– A kiedy to nastąpi? – mruknęła Vicky.
Dziewczyny ubrały się cicho, żeby wrócić do domu. Madame stanęła w drzwiach i w milczeniu złożyła pocałunek na czole każdej z nich. Audrey czuła pieczenie oczu. Nie zważając na ostry wiatr ani na deszcz, który wkrótce ją zmoczył, szła w stronę domu. Niebo było ciemne i zdawało się wisieć niżej niż zwykle. Przy tak brzydkiej pogodzie nawet żołnierze się pochowali.
Audrey poczuła skurcz w żołądku nie tylko z głodu – przede wszystkim z żalu. Nie mogła zrozumieć, że odebrano jej to, co najpiękniejsze: balet. Bez tańca jej życie nie miało sensu. Wszystkie marzenia – w których stawała na scenie i jednoczyła się z muzyką, rozpływała się, upojona giętkością – odeszły, przepadły na zawsze.
Po powrocie do domu szybko minęła dziadka, który stał przy drzwiach wejściowych i wpatrywał się w ulewę.
– Dziecko, co jest? – krzyknął przerażony. – Czy coś się stało?
– Tak, coś się stało – zawołała Audrey i pobiegła do kuchni, gdzie wpadła na matkę, która złapała ją za nadgarstki.
– Audrey! Dlaczego wbiegłaś do domu z takim impetem?
– To już koniec, mamo! – wydusiła z siebie dziewczyna. – Z baletem, z konserwatorium, ze wszystkim… Już nie zostanę primabaleriną, nie będzie już lekcji, madame wysłała nas wszystkie do domu!
Ella wymieniła z dziadkami znaczące spojrzenie.
– Wiedziałam, że tak będzie. Jesteście po prostu za słabe, by tańczyć. Przykro mi, Audrey, ale tak będzie najlepiej.
– Po wojnie będziecie mogły wrócić do lekcji. – Babcia próbowała ją pocieszyć.
– Po wojnie, po wojnie! – krzyknęła Audrey. – Przecież to nigdy nie nastąpi! Wojna trwa, odkąd skończyłam dziesięć lat! A za pół roku będę miała szesnaście! Ta przeklęta wojna odbiera mi wszystko! Balet, braci…
– Hamuj się – ostrzegła automatycznie Ella.
– Ach, ale to dziecko ma rację – mruknął dziadek. – Ta cholerna wojna kradnie jej młodość i przyszłość. – Powoli wyszedł na zewnątrz.
Jak to ostatnio często bywało, Audrey zakręciło się w głowie. Ściany kuchni zaczęły wokół niej wirować. Zaniepokojona Ella dotknęła czoła córki.
– Dziecko, jesteś cała rozpalona. Natychmiast kładź się do łóżka.
Dziewczyna posłusznie poszła do swojego pokoju i położyła się na łóżku w ubraniu. Pusty żołądek i żal wywołany zakończeniem zajęć połączyły się w uczucie nie do zniesienia. Każdy oddech sprawiał jej ból. Gdy zamknęła oczy, pod powiekami zobaczyła niewyraźną sylwetkę ojca. Bracia odeszli, odebrano jej balet, żeby chociaż miała ojca! Mógłby ją wspierać w tym trudnym czasie.
– Żałosny drań! – szlochała i waliła pięścią w poduszkę, zanim zapadła w niespokojny sen.
Od tej pory Audrey spędzała większość czasu w łóżku. Była zbyt słaba, by wstać. Często gorączkowała i wtedy pojawiały się różne fantazje. Obrazy braci, ojca i koleżanek z baletu wirowały wokół niej niczym liście na wietrze. Kiedy czuła się lepiej, siadała na łóżku i patrzyła przez okno na śnieg, który od grudnia piętrzył się na zewnątrz.
Przez drzwi usłyszała stłumioną rozmowę matki i dziadków. Często mówili „o tej strasznej, pełnej głodu zimie” lub o aliantach, którzy byli ostatnią nadzieją na uwolnienie się od tej niedoli.
– Umarł trzyletni syn van Dijków – powiedział dziadek pewnego styczniowego poranka, nieświadomy tego, że Audrey podsłuchuje. – Z głodu. Jeszcze jedno dziecko. To jest niewiarygodne. Dlaczego pozwalają nam umierać jak zwierzętom?!
Usłyszała, jak dziadek uderzył pięścią w stół. Jej rodzina również nie miała praktycznie nic do jedzenia. Czasami Audrey tęskniła za chlebem z mąki grochowej lub pieczonej trawy, który był jeszcze w lecie. Często na dwa dni musiał jej wystarczyć jeden ziemniak tłuczony z gorącą wodą. Parę razy dziadek znalazł cebulki tulipanów, którymi się żywili, ale nawet one nie łagodziły bólu brzucha.
W którejś chwili straszna zima się skończyła i cicho, prawie niezauważalnie obudziła się wiosna, ale ona również nie przyniosła żadnych zmian. Ludność Arnhem była jak pogrążona w głębokim śnie, ulice praktycznie opustoszały, dzieci nie chodziły do szkoły. Nastąpił wyjątkowy stan, jakiego ten kraj nigdy wcześniej nie doświadczył.
Na początku maja Audrey skończyła szesnaście lat, ale gdyby nie życzenia od matki, w ogóle przegapiłaby swoje urodziny. Czasy, kiedy dawano jej prezenty, dawno minęły, bo codziennie walczyli z głodem.
Dzień po urodzinach Ella, która chodziła głównie w szlafroku, poczłapała do pokoju Audrey. Matka również była tylko cieniem dawnej siebie. Kobieta, która zawsze przywiązywała tak wielką wagę do zadbanego i odpowiedniego wyglądu, była blada jak ściana, a jej twarz bardzo wychudła.
– Otwórz okno – powiedziała markotnie. – Panuje tu straszny zaduch, a na zewnątrz jest wspaniałe wiosenne powietrze. – Przechyliła się nad łóżkiem Audrey i otworzyła okno.
– Nie obchodzi mnie to – mruknęła dziewczyna, która nawet nie otworzyła oczu. Ale napływające do pokoju łagodne, pachnące kwiatami powietrze nie pozostawiło jej obojętną. Nagle uświadomiła sobie, że czuje jeszcze jeden zapach. Ella też to zauważyła, bo podeszła bliżej i wyjrzała przez okno.
– To… To jest… Audrey! – wydyszała. Córka gwałtownie usiadła na łóżku, przez co zaczęło jej się kręcić w głowie, i również wyjrzała na ulicę. Na początku myślała, że ma halucynacje.
Na zewnątrz stało dwóch palących papierosy żołnierzy. To właśnie dym papierosowy poczuły Ella i Audrey. Był to obraz prawie znajomy, a jednak coś wydawało się inne niż zwykle.
W jednej chwili dziewczyna nabrała chęci do życia.
– Mamo, wyjdźmy na zewnątrz! Szybko, to nie są Niemcy, spójrz na mundury, to są… – Reszta jej słów zginęła w zduszonym szlochu.
Ramię w ramię opuściły sypialnię, pobiegły korytarzem i wyszły frontowymi drzwiami. Zamarły na progu, oślepione jasnym słońcem.
Dwaj żołnierze przywitali się z nimi uprzejmie po angielsku, a dalej, na końcu ulicy, pojawił się cały brytyjski pluton. Zrobili triumfalny wjazd, jak niegdyś legiony w starożytnym Rzymie, a za nimi niezliczone rzesze Holendrów wiwatowały i śpiewały. Dziadkowie też już usłyszeli hałas i wyszli na zewnątrz. Dziadek zasłonił dłońmi twarz i padł na kolana na schodach przed domem.
– To już koniec! – wrzasnęła Audrey do jego ucha, żeby przekrzyczeć coraz głośniejszy pochód. – Dziadku, to koniec!
– Nie mogę w to uwierzyć – szepnął mężczyzna przez łzy. Audrey po raz pierwszy w życiu widziała, jak jej wspaniały, dowcipny, niezłomny dziadek płacze. Babcia i Ella też były oszołomione. Cała czwórka stała blisko siebie, wpatrywała się w zbliżający się do nich pochód aliantów i słuchała wiwatów ludności.
Jeden z dwóch żołnierzy, wciąż stojących przed ich domem i czekających na swoich towarzyszy, spojrzał na Audrey, której koszula nocna ledwo skrywała kościstą sylwetkę. Dziewczyna nie miała na ciele ani grama tłuszczu. Zawstydzona, objęła się rękami, żałując, że nie założyła przynajmniej jakiejś sukienki.
– Masz, weź to.
Audrey poczuła się cudownie, że ktoś mówił do niej po angielsku – w języku, w którym rozmawiała z ojcem przez sześć lat i który od wybuchu wojny był potępiany. Nikt już go nie używał, aby się nie wyróżniać. Wpatrywała się w młodego człowieka, patrzyła w jego przyjazne niebieskie oczy. Wyciągnął do niej tabliczkę czekolady.
– Weź, spokojnie.
Czuła mrowienie w palcach, gdy przyjmowała przysmak zawinięty w błyszczący złoty papier. Wszystko to wydawało się snem, z którego zaraz się obudzi.
– Dziękuję – wydukała po angielsku.
– Jak masz na imię? – zapytał jeden z żołnierzy.
Spojrzała na niego, a po jej kręgosłupie przebiegł dreszcz.
– Audrey – wychrypiała. – Mam na imię Audrey. – Już nigdy więcej nie będzie nazywana Eddą. Czasy, kiedy musiała się ukrywać z powodu swojego częściowo brytyjskiego pochodzenia, wreszcie się skończyły.
Żołnierze uśmiechnęli się do niej i dołączyli do swoich rodaków, którzy w tym czasie już się przybliżyli.
– No już, rozpakuj tę czekoladę – zachęcił ją z uśmiechem dziadek, który już trochę się uspokoił. – Pewnie nie pamiętasz już jej smaku.
– Ostatni raz jadłam ją wiele lat temu – mruknęła Audrey, powoli i ostrożnie odwijając sreberko. Odłamała kawałek czekolady i włożyła go do ust, potem odłamała drugi, a następnie podała tabliczkę mamie i dziadkom. Smak dosłownie eksplodował w jej ustach, był słodki i obiecujący.
Słodycz była dla Audrey jak omen. Teraz wszystko będzie lepiej, teraz odzyska swoje życie. Wykorzysta każdą szansę, aby zrealizować swoje marzenia, które uważała już za stracone.
Od tej pory wszystko szło z górki. Przez wiele dni na ulicach Arnhem panowała radość, tak jakby zorganizowano jeden wielki festyn. Ludzie śmiali się, tańczyli i rzucali się sobie w ramiona. Po zaledwie kilku dniach do domu wrócił Alex; pewnego ranka stanął na progu, brudny i obdarty. Audrey krzyknęła z radości i rzuciła mu się w ramiona. Ian również powrócił, ale w jego przypadku wszystko trwało dłużej. Ponieważ Niemcy były pogrążone w chaosie, całą drogę z Berlina do Arnhem przeszedł pieszo.
Audrey była szczęśliwa, że jej rodzina ponownie się połączyła, i stopniowo w jej serce wkradała się nadzieja, że wkrótce będzie mogła znowu tańczyć. W tej chwili oczywiście w kraju nadal panował ogromny bałagan, wciąż brakowało żywności, ale burmistrz zapowiedział, że niedługo dotrą do niego dostawy pomocy z ONZ, z których skorzysta każdy mieszkaniec.
Stara szkoła Audrey została natychmiast przekształcona w centrum pomocy i dwa tygodnie po triumfalnym wkroczeniu aliantów dziewczyna – podobnie jak reszta mieszkańców – stała na szkolnym dziedzińcu, z niecierpliwością oczekując przybycia zapowiadanych ciężarówek z pomocą. Kiedy pojazdy w końcu pojawiły się na horyzoncie, ludzie zaczęli krzyczeć z radości – jak to często bywało w tych dniach. Mieszkańcy Arnhem cierpliwie czekali na swoją kolej, aby otrzymać żywność, lekarstwa i odzież.
Kiedy Audrey stała wraz z braćmi w prowizorycznym, zbudowanym ze szkolnych ławek punkcie wydawania towarów, zaczęła się trząść.
– Chcecie koce? – zapytała młoda kobieta, która zajmowała się rozdzielaniem niezliczonych pudeł i paczek.
Z radości Audrey odebrało mowę, ale bracia szybko odezwali się za nią.
– Tak, prosimy. Dla naszych dziadków. I leki na ból głowy dla naszej babci.
Młoda kobieta podała Ianowi kilka koców i pudełek z lekarstwami.
Audrey po prostu się w nią wpatrywała. Po długiej zimie pełnej niedostatku i trudów pracownicy ONZ wydawali się jej ratującymi wszystkich aniołami. Była pod ogromnym wrażeniem troski, jaką te młode osoby okazywały ludziom, i dbałości o to, by każdy otrzymał to, czego potrzebuje.
Kobieta za szkolną ławką uśmiechnęła się do niej.
– Podnieś koszyk, inaczej nie będę mogła go napełnić.
Audrey zawstydziła się, że stoi tak bez słowa, i szybko postawiła kosz na ławce. Zafascynowana patrzyła, jak kobieta wkłada do niego bulion, peklowaną wołowinę, boczek, margarynę i przetwory owocowe.
– Taki widok bardzo cieszy żołądek – zauważył Alex, a pracownica ONZ się uśmiechnęła.
Audrey nie mogła nasycić wzroku widokiem darów, gdy kobieta dodała jeszcze cukier, rodzynki, miód, czekoladę, mleko w proszku i mieloną kawę.
– Myślę, że to powinno wystarczyć do następnej dostawy – powiedziała.
– Dziękujemy! – odpowiedzieli rozentuzjazmowani Ian i Alex. Ian podniósł ciężki kosz. Przecisnęli się przez nadal czekający tłum i wyszli na szkolny dziedziniec.
– Mam ochotę od razu… – mruknął Alex i wyjął z koszyka tabliczkę czekolady.
Ian pacnął go w palce.
– Nie zrobisz tego, w domu sprawiedliwie się wszystkim podzielimy. – Odwrócił się do swojej młodszej siostry, która wyglądała na zamyśloną. – Co się dzieje, siostrzyczko? Zobaczyłaś ducha?
Audrey pokręciła głową i spróbowała się uśmiechnąć. Nadal była absolutnie przytłoczona chęcią pomocy i hojnością pracowników ONZ. Nie mogła uwierzyć w to, że obcy ludzie z zagranicy robili wszystko, by ją uratować.ROZDZIAŁ 2
Sierpień 1948 roku
Deszczowa wiosna przeszła w łagodne angielskie lato. Audrey weekendy zazwyczaj spędzała z matką w Hyde Parku, gdzie czytały lub drzemały. Często leżała na kocu piknikowym, wdychała zapach świeżo skoszonej trawy, patrzyła w bezchmurne, błękitne niebo i marzyła.
Madame Rambert nie podała jeszcze żadnych konkretów na temat planowanego zagranicznego tournée, a na zajęciach nadal panował rygor, ale Audrey – w przeciwieństwie do innych dziewczyn, które się poddawały i wolały pójść na kurs sekretarski – zacisnęła zęby i walczyła dalej. Dyscyplina, którą Ella narzucała jej od dzieciństwa, i poświęcanie się, robienie wszystkiego, by osiągnąć cel, pomagały jej w chwilach zwątpienia, gdy myślała, że z bólu nie da już rady zrobić ani jednego kroku. W tym czasie Alice zrezygnowała już z nauki w szkole baletowej – nie widziała sensu, by dalej się męczyć, a ponieważ od kilku tygodni była zaręczona, wiedziała, że i tak pójdzie inną drogą.
Moira i Audrey zostały więc same. Spędzały razem każdą wolną minutę. Czasem w przerwie na lunch szły do pobliskiej kawiarni, żeby zobaczyć coś innego niż ubrane zawsze na biało baletnice z gładkimi fryzurami i usłyszeć coś innego niż dźwięki fortepianu i skrzypienie parkietu towarzyszące im w każdy dzień powszedni od rana do wieczora.
– Ech, madame znów nie była dziś w zbyt przyjaznym nastroju – westchnęła Moira i usiadła w plecionym fotelu na tarasie swojej nowej ulubionej kawiarni. Był ciepły dzień pod koniec sierpnia.
– Jutro z pewnością będę mieć siniaki. Trzy razy uderzyła mnie w rękę swoją laską. I to tylko dlatego, że się potknęłam! Iris była tak blisko mnie, że nie mogłam nic na to poradzić.
– A mnie znowu nazwała holenderską dziewuchą od serów – powiedziała zrezygnowana Audrey i otworzyła menu. – Moje stopy przypominały jej okrągłe gomółki sera, na których umiem się tylko chwiać.
Moira się roześmiała.
– Nie przejmuj się nią. Poniża nas wszystkie i pewnie myśli, że w ten sposób zachęca do działania. Wczoraj nazwała Tabithę zwiędłym liściem na wietrze, a do Rebeki powiedziała, że jest sztywna jak żołnierz przed pałacem Buckingham. A przecież wcale nie ma tego na myśli. Doskonale wiesz, że jesteśmy najlepszymi baletnicami w całym Królestwie.
– Hm. – Audrey nie była przekonana. – Mimo to trochę pochwał z jej strony z pewnością by nie zaszkodziło.
– Nieważne. Co zamawiasz?
Przejrzała menu. Szybko policzyła, na co będzie ją stać przy jej skromnych dochodach. Wyjścia do kawiarni powinny być okazjonalne, ale ostatnio Moira coraz częściej namawiała ją, by jej towarzyszyła. Przyjaciółka nie miała zbyt wielu powodów do zmartwień, bo rodzice wspierali ją finansowo, podczas gdy Audrey i Ella nadal łapały się każdej dorywczej pracy, jaką tylko im zaproponowano.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_