- W empik go
Bad mother - ebook
Bad mother - ebook
Autorka bestsellerów „New York Timesa”, Mia Sheridan, przedstawia pełną niespodziewanych zwrotów akcji historię pościgu pewnej detektywki za seryjnym mordercą, który ciągle z niej drwi...
Kiedy Sienna Walker zostaje zwolniona z nowojorskiej policji, ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewa, jest druga szansa w miejscu, do którego przysięgła nigdy nie wracać. Nie może sobie jednak pozwolić na odrzucenie oferty pracy, nawet jeśli bolesna przeszłość rodzinna i zerwane zaręczyny sprawiają, że w Reno nie czuje się już jak w domu.
Sytuację pogarsza pierwsza prowadzona przez nią sprawa – dotycząca seryjnego mordercy, który ma obsesję na punkcie Sienny. Zabójca zostawia przy ofiarach zagadkowe wskazówki i zaadresowane do niej mrożące krew w żyłach listy, w których szczegółowo opisuje morderstwa popełnione rzekomo przez jego matkę. Sprawa staje się coraz bardziej osobista, gdy zabójca wciąga w swoją grę również jej byłego narzeczonego. Sienna nabiera pewności, że ten, kto stoi za makabrycznymi morderstwami, to ktoś… bliski.
W pewnej chwili będzie musiała zmierzyć się ze swoimi skomplikowanymi uczuciami i zrozumieć, że bez względu na to, jak daleko uciekamy od swojej przeszłości, ona zawsze w końcu nas dogania.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-562-8 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Reno, Nevada, jedyne miejsce na ziemi, do którego przysięgła nigdy nie wracać. Niestety z tą przysięgą poszło coś nie tak i było to wynikiem dziwnego połączenia zrządzenia losu i jej własnych decyzji podejmowanych pod wpływem emocji.
„Zmieniłabyś to?” Sienna zadała sobie to pytanie po raz setny.
I po raz setny wciąż nie była pewna odpowiedzi.
Tylko że… Właściwie to była pewna. Gdyby miała wybór, zrobiłaby to raz jeszcze.
Gdy otwierała drzwi komisariatu, rozciągało się nad nią bezchmurne pustynne niebo – jaskrawoniebieskie i bezkresne. Po chwili weszła w błogosławiony chłód klimatyzowanego budynku.
– W czym mogę pomóc? – zapytała z uśmiechem kobieta w recepcji.
Sienna uśmiechnęła się także, choć nie aż tak szeroko.
– Jestem Sienna Walker, przyszłam na spotkanie z sierżantką Dahlen.
– Och, cześć! Jesteś tą nową detektywką z Nowego Jorku, prawda? Chelle Lopez, miło cię poznać. Podoba ci się w Reno?
– Cześć, Chelle, mnie też miło cię poznać. Tak naprawdę to jestem z Reno. To znaczy, stąd pochodzę.
Na okrągłej twarzy recepcjonistki pojawiło się zaskoczenie.
– W takim razie witamy w domu.
Sienna powstrzymała się przed zrobieniem zdegustowanej miny, choć pod wpływem słów Chelle żołądek skręcił jej się w supeł. Patrzyła, jak kobieta podnosi słuchawkę i informuje sierżantkę Dahlen, że ma gościa.
– Za chwilę przyjdzie.
– Świetnie, dzięki – powiedziała Sienna, a Chelle odebrała telefon.
Wkrótce zaśmiała się z czegoś, co powiedziała osoba na linii, i zniżyła głos, co oznaczało, że to rozmowa osobista.
Sienna ledwie zdążyła usiąść, gdy do holu weszła bardzo wysoka, rzucająca się w oczy kobieta po pięćdziesiątce z krótko obciętymi, sterczącymi niemal białymi włosami. Skupiła się na gościu.
– Sienna Walker?
– Tak. Sierżantka Dahlen? Miło poznać panią osobiście – odrzekła Sienna, wstając.
Kobieta miała na sobie czarny spodnium, czarną koszulę i czerwone szpilki. Podeszła do niej i szybko uścisnęła jej dłoń, podczas gdy Sienna uniosła podbródek, bezskutecznie próbując spojrzeć jej w oczy.
– Zapraszam tędy.
Sierżantka Dahlen prowadziła Siennę przez posterunek tętniący popołudniową aktywnością zapracowanych policjantów. Stawiała tak długie kroki, że Sienna prawie za nią biegła. Kiedy weszły do gabinetu, Dahlen zamknęła za nimi drzwi, gestem wskazała krzesło przed biurkiem i obie usiadły. Następnie podniosła słuchawkę stojącego na biurku telefonu i poprosiła kogoś, żeby do niej przyszedł. Sienna szybko omiotła wzrokiem nieskazitelnie czysty pokój – wydawał się tak samo uporządkowany jak kobieta, która go zajmowała.
Dahlen odłożyła słuchawkę, odchyliła się do tyłu, skrzyżowała nogi i zaczęła przyglądać się Siennie.
– Pani kapitan i ja jesteśmy weteranami armii – powiedziała wreszcie.
– Tak, proszę pani, Darrin mówił mi o tym.
– Ingrid. – Urwała, a jej oczy zwęziły się lekko. – Nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobiła dla moich towarzyszy broni.
Sienna pokiwała głową. Czuła zdenerwowanie.
– Darrin powiedział to samo.
„Gdyby sopel mógł zamienić się w człowieka, wyglądałby jak sierżantka Dahlen” – pomyślała Sienna. „Piękna, ale w zimny, ostry sposób”.
Dahlen, a właściwie Ingrid, uniosła podbródek, jakby czytała w myślach Sienny i się z nią zgadzała.
– Mimo to nie potrzebuję ani nie chcę kłopotliwej buntowniczki przyprawiającej mnie o ból głowy i przysparzającej zbędnej papierkowej roboty. Nienawidzę zbędnej papierkowej roboty.
– Nie, proszę pani, nie zamierzam sprawiać temu wydziałowi, a zwłaszcza pani, żadnych problemów. To, co wydarzyło się w Nowym Jorku, było… sytuacją wyjątkową. Już się nie powtórzy. – Głos Sienny brzmiał słabo, nawet w jej uszach. Skoro więc głos ją zawiódł, wyprostowała się, próbując pokazać, że jest silna. Miała graniczące z pewnością przeczucie, że Dahlen nie toleruje słabeuszy.
Sierżantka jeszcze przez chwilę przyglądała się Siennie, a ona oparła się pokusie, by się skrzywić. Jeśli ta kobieta podczas przesłuchań patrzy tak na podejrzanych, wydział musi mieć niesamowicie wysoki wskaźnik rozwiązanych spraw. Pod wpływem tego lodowatego wzroku każdy by się załamał. Wreszcie spojrzała w stronę okna, a Sienna cicho westchnęła.
– W policji w Reno mamy obecnie poważne braki kadrowe, kiedy więc Darrin poprosił o przeniesienie cię, sprawa była dość prosta.
Sienna powstrzymała się przed wzdrygnięciem.
– Ale – ciągnęła Dahlen – Darrin powiedział mi też, że kiedy nie tracisz nad sobą panowania, jesteś cholernie dobrą detektywką i że każdy wydział chciałby mieć cię na pokładzie.
„Dziękuję, Darrinie. Za to i za wiele innych rzeczy”.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by sprostać temu wspaniałemu opisowi, pani sierżant.
– Mam taką nadzieję.
Sienna odwróciła się, bo ktoś nagle zastukał w szybę w drzwiach. Po chwili do gabinetu zajrzała ciemnowłosa kobieta.
– Wejdź, Kat – rzuciła Ingrid.
Kobieta o imieniu Kat usiadła obok Sienny. Miała włosy upięte w ciasny kok i pełne czerwone usta. Przypominała Siennie dziewczynę Bonda w garniturze – o ile dziewczyna Bonda w ogóle mogłaby się pokazać w garniturze, choćby tak modnym i dobrze leżącym jak ten Kat.
– Katerino Kozlov, to jest Sienna Walker, twoja nowa partnerka.
Kat odwróciła się i zaczęła bez skrępowania mierzyć Siennę oceniającym, ale nie nieżyczliwym wzrokiem.
– Dzięki Bogu udział procentowy testosteronu w tym miejscu właśnie zmniejszył się o kolejny ułamek – powiedziała i lekko się pochyliła. – A największym dostawcą wspomnianego testosteronu jest oczywiście Ingrid. – Uśmiechnęła się do Dahlen.
Ta lekko uniosła brwi, poza tym jednak nie wydawała się rozbawiona. Sienna próbowała powstrzymać uśmiech, bo nie chciała sprawić wrażenia, że już pierwszego dnia pracy drwi ze swojej szefowej.
Kat wyciągnęła rękę.
– Witamy w wydziale zabójstw. Mów mi Kat.
Sienna uścisnęła jej dłoń.
– Cześć, Kat, miło cię poznać.
– No to skoro uprzejmości mamy już za sobą, może zaprowadzisz Siennę do jej biurka i ze wszystkim ją zapoznasz.
Kat wstała.
– Chodź, partnerko, pokażę ci najważniejsze pomieszczenie w tym budynku, czyli to, w którym trzymamy kawę.
Sienna podziękowała Dahlen i ruszyła za swoją nową koleżanką.
Pokój socjalny był mały, ale w sam raz, z kuchenką w rogu i ustawionym z boku stołem, przy którym akurat nikt nie siedział. Kat wyjęła papierowy kubek i machnęła nim w stronę Sienny, unosząc pytająco brwi.
– Dzięki, chętnie – odparła Sienna.
Kat nalała dwie kawy i podała jedną Siennie, po czym odwróciła się i oparła o blat.
– No więc co takiego przeskrobałaś? – spytała.
Sienna zaśmiała się zaskoczona i upiła łyk cienkiej kawy. Nie spodziewała się tak bezpośredniego pytania tak szybko, choć dobrze wiedziała, że wśród gliniarzy plotki rozchodzą się z prędkością światła.
– Nie wykonałam rozkazów.
Kat wyglądała na lekko rozczarowaną.
– Niesubordynacja? Cholera, miałam nadzieję, że poszło o romans z szefem albo coś równie soczystego.
Sienna krótko zachichotała. „Gdyby tylko…”
– Cóż, to było trochę bardziej skomplikowane, ale niezbyt soczyste. Rozkazy, które zlekceważyłam, wydał burmistrz.
Kat uniosła brwi.
– Ach. – Najwyraźniej analizowała tę informację. – Wyświadczyli ci więc przysługę i wywalili cię z miasta, zanim burmistrz zdążył zażądać twojej rezygnacji lub zwolnienia.
– Widać nie bez powodu jesteś detektywką.
Kat uśmiechnęła się, skinęła głową w stronę drzwi i wyrzuciła kubek do śmieci.
– Pokażę ci twoje biurko. Będziemy spędzały ze sobą dużo czasu. Jeśli zdecydujesz, że masz ochotę opowiedzieć mi szczegóły tej historii, nie będziesz musiała iść daleko.
Sienna ruszyła za Kat do ich miejsca pracy, gdzie prywatność zapewniała jedynie cienka ścianka działowa. Stały tam dwa standardowe metalowe biurka, takie same jak te w Nowym Jorku. Otworzyła szufladę, trafnie zgadując, że usłyszy zgrzyt. Znajomy mebel wydawał się jedyną rzeczą w jej życiu, która się nie zmieniła. „Witamy na komisariacie w Reno, Sienno”.
***
Sienna była zaskoczona, że osiedle przyczep wygląda nieco mniej nędznie, niż zapamiętała. Być może było to spowodowane złocistym światłem zachodzącego słońca, które zmiękczało kontury rozpadających się przyczep i wypalonej trawy. A może to dlatego, że w pamięci wyolbrzymiła obskurność tego miejsca. A może dlatego, że w pewnym momencie pojawił się ktoś, kto próbował odnowić osiedle przyczep „Rajski Zakątek” – trudno chyba o bardziej nieadekwatną nazwę – i odniósł pewien, choć minimalny sukces.
A być może była to mieszanka wszystkich tych rzeczy.
W każdym razie miała przed sobą dokładnie taki sam układ elementów, choć dziewczyna, którą kiedyś była i która tu dorastała, stała się już kimś innym. Gdy spoglądała w stronę miejsca, gdzie dawniej mieszkała, miała dziwne poczucie braku równowagi – mimo że siedziała w samochodzie i patrzyła przez okno – zupełnie jakby grunt pod jej nogami lekko się przesunął.
„Dlaczego cię tu przygnało?” Po spotkaniu z nową szefową i partnerką pojechała właśnie w tym kierunku – ale nie podjęła tej decyzji świadomie, czuła się, jakby kierowała nią wyłącznie pamięć mięśniowa.
„Serce również jest mięśniem”. Tak, i może to właśnie tego mięśnia używała. Wychowała się na tym osiedlu przyczep. Każdego ranka aż do dnia, w którym ukończyła liceum, wyruszała stąd do szkoły. Przeżyła tu jedne ze swoich najszczęśliwszych, a także najgorszych chwil.
Tu się zakochała. Gdy zwróciła głowę w prawo i spojrzała w miejsce, w którym stała jego przyczepa, poczuła, że ściska jej się serce. Oczywiście przyczepa już do niego nie należała. Ani do jego matki Mirabelle. Sienna była pewna, że teraz mieszka tu ktoś inny. A on odniósł wielki sukces. I chociaż okazało się, że nie wiedziała o nim tak dużo, jak jej się kiedyś wydawało, w głębi serca była pewna, że pierwszą rzeczą, na którą wydałby zarobione pieniądze, byłby dom dla matki. Prawdziwy dom, a nie przyczepa z plastikowymi ścianami kołysząca się nawet przy lekkim wietrze.
Na myśl o Mirabelle poczuła skurcz pod mostkiem i nieświadomie podniosła rękę, by rozmasować to miejsce. Tęskniła za nią. Nadal. Mirabelle była jedyną prawdziwą matką, jaką Sienna kiedykolwiek miała, bo jej własna przypominała raczej nasiąkniętą alkoholem skorupę człowieka i nie zwracała uwagi na istnienie córki. Kobieta, po której Sienna odziedziczyła zielone oczy i włosy w odcieniu złocistego blond, i na szczęście niewiele więcej, zmarła pięć lat temu. Kiedy Sienna się o tym dowiedziała, poczuła jedynie przelotny smutek, który może towarzyszyć świadomości, że kolejne zmarnowane życie dobiegło końca.
Wysłała ojcu czek, aby pomóc w pokryciu kosztów kremacji, i przekazała w imieniu matki darowiznę na rzecz lokalnej organizacji charytatywnej, która pomagała uzależnionym od narkotyków i alkoholu w powrocie do zdrowia. To było dla niej wystarczające zamknięcie rozdziału. Ojciec bardzo szybko zrealizował czek i od tamtej pory z nim nie rozmawiała.
Opuściła to miejsce jedenaście lat temu, nie żegnając się z żadnym z rodziców. Bolało ją tylko rozstanie z Mirabelle, jednak ten ból został zagłuszony przez inny, o wiele silniejszy, i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że jej żałoba ma warstwy.
Wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w to, co kiedyś było jej domem. I cofnęła się w czasie.
***
Mirabelle otworzyła drzwi przyczepy i wytarła dłonie w ścierkę do naczyń.
– Sienna? Co się stało, skarbie?
Dziewczynka zaszlochała cicho i pozwoliła Mirabelle wciągnąć się do przyczepy, zaprowadzić do kraciastej sofy i posadzić. Kobieta zajęła miejsce obok niej, obróciła się tak, że siedziały kolano w kolano, wzięła dłonie Sienny w swoje i ścisnęła je delikatnie. Sienna poczuła zapach cytryn i konwalii, który przyniósł jej ukojenie, zanim Mirabelle zdążyła wypowiedzieć choćby słowo.
Nabrała powietrza i zadrżała.
– Dostałam zaproszenie na urodziny do Amybeth Horton, a tata powiedział, że przyniesie do domu trochę pieniędzy, żebym mogła kupić jej prezent, ale tego nie zrobił i teraz nie mogę iść.
Prawdę mówiąc, ojciec może o tym nie zapomniał. Prawdopodobnie w ogóle nigdy nie zamierzał tego zrobić i nawet nie zwrócił uwagi na jej prośbę. Tamtego popołudnia wrócił do domu pijany, a ona mu nie przypomniała, ponieważ gdy był w takim stanie, najlepiej było w ogóle do niego nie podchodzić. Zawsze był złośliwy i okrutny, a alkohol tylko potęgował te cechy. Sienna się skrzywiła, a rozczarowanie wywołane tym, że tak bardzo cieszyła się na coś, w co została włączona, a rodzice znowu ją zawiedli, wydobyło na wierzch całą jej nędzę. Nie mogła pójść tam bez prezentu. To byłoby upokarzające. Inne dziewczyny, z którymi trzymała Amybeth, też nie były bogate, ale miały więcej niż rodzina Sienny. I to pod każdym względem.
Sienna żałowała, że była tego aż tak bardzo świadoma, lecz miała czternaście lat, nie była już dzieckiem i po prostu zauważała wszystko. Od zawsze. Nie tak jak wiecznie szczęśliwy, nieprzejmujący się niczyim zdaniem Gavin. Kiedy chciał, też potrafił być spostrzegawczy, jednak to, co widział, najwyraźniej nie raniło go tak bardzo jak jej.
Gavina nie było teraz w domu. Wiedziała o tym i tylko dlatego tu przyszła. Nie chciała, żeby widział, jak płacze, ale potrzebowała matki. Potrzebowała Mirabelle.
Kobieta ściągnęła brwi i wytarła kciukiem policzek Sienny, gdy z jej oka spłynęła łza.
– Och, kochanie, tak bardzo mi przykro. – Na jej ślicznej twarzy pojawił się wyraz po części smutku, po części złości, zacisnęła jednak usta i przechyliła w zamyśleniu głowę. – Kiedy te urodziny?
– Dzisiaj – odparła Sienna i nabrała powietrza, gdy poczucie nieszczęścia zaczynało słabnąć.
Wciąż była rozczarowana, lecz siedziała w schludnej i wysprzątanej przyczepie, a Mirabelle słuchała z taką uwagą, jakby ból Sienny naprawdę miał znaczenie. Przyszła do niej jedynie po pocieszenie, wiedziała, że kobieta też nie ma pieniędzy. Pracowała jako asystentka magika o imieniu Argus, życzliwego Greka, który nazywał Siennę „Siennoulla” i czasami przynosił w białym pudełku z czarną wstążką domowej roboty baklawę, a Sienna i Gavin zajadali się nią, aż mieli pełne brzuchy i usta pokryte miodem. Występy magika nie były jednak zbyt popularne i Mirabelle ledwie mogła opłacić rachunki. Argus mawiał jednak, że radość, jaką przynosi ludziom ich przedstawienie, jest warta znacznie więcej niż bogactwo.
Sienna wiedziała, że to niewinne kłamstewko, ponieważ Argus pozwalał Gavinowi, który rewelacyjnie grał w karty, grać w pokera online pod swoim nazwiskiem, a potem dzielili się zyskami, co ukrywali przed Mirabelle. Sienna nie lubiła mieć tajemnic przed Mirabelle, ale wiedziała, że dodatkowe pieniądze, o których Argus mówił, że pochodzą ze sprzedaży biletów, oszczędzają jej trochę stresu i pozwalają im opłacić wszystkie rachunki, nawet jeśli pod koniec miesiąca za dużo nie zostaje.
Była już na tyle dorosła, by wiedzieć, że sztuczki, które wykonywali, były tylko sztuczkami, nie potrafiła jednak powstrzymać się od patrzenia, jak Argus i Mirabelle ćwiczą. Czuła wtedy w sercu czysty zachwyt i aż zapierało jej dech z radości, gdy coś im się udawało.
W samych ich ruchach, gdy perfekcyjnie wykonywali numer, było coś urzekającego i pięknego.
– Dzisiaj… – powtórzyła Mirabelle.
Sienna otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz Mirabelle chwyciła ją za rękę i pociągnęła za sobą.
– Chodź ze mną. Mam pomysł.
– Pomysł? Mirabelle…
Poszły do sypialni z tyłu przyczepy. Mirabelle puściła rękę Sienny i podeszła do komody stojącej obok drzwi. W tym pokoju pachniało konwaliami jeszcze intensywniej, a na łóżku leżała kołdra w żółte róże. Mirabelle otworzyła górną szufladę komody, wyjęła małe drewniane pudełko, uniosła wieczko i sięgnęła do środka. Sienna zauważyła plik zdjęć, lecz Mirabelle zakryła je dłonią, zanim dziewczyna zdążyła zobaczyć, kto na nich jest. Jej rodzina? Mirabelle nigdy o niej nie wspominała. W domu nie wisiały żadne zdjęcia – z wyjątkiem portretów Gavina – no i w święta nigdy nie odwiedzali żadnych krewnych, ale może mieli z nimi jakiś zatarg.
Sienna zapragnęła o to zapytać, nie chciała jednak naruszać prywatności Mirabelle.
Kobieta wyjęła coś z pudełka i uniosła. Sienna zamrugała. Była to piękna, delikatna, srebrna bransoletka z bladofioletowymi kamieniami.
– Myślisz, że spodobałaby się twojej przyjaciółce?
Dziewczynka spojrzała jej w oczy.
– Czy by się spodobała? Och, tak, ale nie mogłabym…
– Możesz i zrobisz to. – Mirabelle ujęła dłoń Sienny i wcisnęła w nią bransoletkę. Cały czas trzymając dziewczynę za rękę, spuściła wzrok, jakby rozważała kolejne słowa. – Wiem, że nigdy dotąd nie mówiłam o ojcu Gavina – zaczęła niepewnie, napotykając zaciekawione spojrzenie Sienny – ale to nie był dobry człowiek. Brutalny i okrutny, więc zabrałam Gavina i od niego odeszłam.
– Och – szepnęła Sienna. – Tak mi przykro.
Ale Mirabelle się uśmiechnęła.
– Niepotrzebnie, kochanie. Nasze życie jest lepsze bez niego. – Coś jednak zmieniło się w wyrazie jej twarzy, jakby nie była do końca pewna tego, co powiedziała.
– No i… No i masz Argusa – powiedziała Sienna, chcąc sprawić, by ta dziwna mina zniknęła z twarzy Mirabelle.
– Tak. Tak, mam Argusa – odrzekła z delikatnym uśmiechem, puściła dłoń Sienny, a ta rozwarła palce.
Bransoletka rzucała blask wprost na jej twarz.
– To nie jest droga rzecz – zastrzegła szybko Mirabelle. – Ale chodzi o coś więcej. O związane z nią trudne wspomnienia. Powinnam była oddać ją dawno temu. – Przez kilka chwil wpatrywała się zmartwiona w bransoletkę, po czym jakby się otrząsnęła, a jej twarz rozjaśnił uśmiech. – To musi być przeznaczenie, że ją zachowałam i że teraz będzie należała do Amybeth. Niech tworzy nowe wspomnienia. Dobre.
Pełna wątpliwości Sienna zaczęła rozważać propozycję. Bransoletka była śliczna. No i lubiła Amybeth. Chętnie dałaby jej taki prezent, nie była jednak pewna, czy powinna pozwolić Mirabelle, by oddała coś, co – wbrew temu, co powiedziała – wyglądało na cenne.
Ale gdyby rzeczywiście takie było, to Mirabelle chyba by ją sprzedała? Sienna kilka razy widziała, jak kobieta załamuje ręce i zmartwiona przegląda rachunki.
– Ja…
– Och! Mam też idealne pudełko – powiedziała z uśmiechem Mirabelle i przyciągnęła Siennę do siebie. – Zgódź się, Sienno, idź na urodziny i baw się dobrze. Nic nie ucieszyłoby mnie bardziej.
Sienna odwzajemniła uśmiech i poczuła taką miłość i wdzięczność, że z trudem mogła oddychać.
– Dobrze, Mirabelle. Dziękuję. Tak bardzo ci dziękuję.
***
Uwagę Sienny przyciągnął mały chłopiec i oderwał ją od wspomnień, przez które zbierało jej się na płacz. Boże, już od tak dawna nie pozwalała sobie na tak zupełne zanurzenie się w myślach o przeszłości. Dziecko wybiegło zza jednej z przyczep i schowało się za drzewem, zasłaniając usta dłonią, jakby chciało stłumić głośny śmiech. Troje innych dzieci skręciło za ten sam róg co ono i każde schowało się za drzewem lub werandą. Bawiły się w chowanego. Na tę jedną zabawę Mirabelle nigdy nie pozwalała. Powtarzała, że boi się, że któreś z dzieci utknie w miejscu, w którym się schowało. Gdy to mówiła, wyglądała na szczerze przejętą, więc Sienna i Gavin jej słuchali. Przynajmniej do czasu, aż wyszła z domu.
Sienna lekko rozchyliła usta i zdusiła emocje. Obserwowała tę niewinną zabawę, a odnajdywane dzieci piszczały ze szczęścia. Te dzieciaki były jeszcze takie małe. Pełne optymistycznej radości. Za małe, by zdawać sobie sprawę, że z powodu ich pochodzenia inni będą patrzyli na nie z góry. Nie przejmowały się swoimi znoszonymi ubraniami ani zepsutym samochodem rodziców, który prawdopodobnie wybuchnie gdzieś na drodze, przez co ludzie znajdujący się w pobliżu rzucą się w krzaki w obawie, że jakiś szaleniec strzela do tłumu.
Jej uśmiech zniknął, gdy powiedziała sobie, że lepiej by było nie przenosić swojej niepewności i wstydliwych wspomnień na te dzieci. Może będą na tyle silne, by nie pozwolić, żeby pochodzenie je definiowało. A może ich rodzice – choć biedni – troszczą się o nie? „Może mają matki takie jak Mirabelle, a nie takie jak moja”.
Jęknęła z frustracji, przekręciła kluczyk w stacyjce i uruchomiła silnik. Nie miała teraz czasu na takie rzeczy, zresztą w niczym jej nie pomagały. Nie wiedziała, po co tu przyjechała – może tylko po to, by udowodnić samej sobie, że da radę. No dobrze. A więc zobaczyła osiedle, stawiła mu czoła, przetrwała to i mogła żyć dalej ze świadomością, że chociaż jest teraz bliżej niego, to ono nie ma nad nią prawdziwej władzy. To tylko miejsce. Nie żyje i nie oddycha.
Skręciła i wcisnęła gaz do dechy, aż koła zaczęły obracać się w miejscu, a kłęby kurzu eksplodowały w postaci ziarnistej chmury.
„Skoro nie żyje i nie oddycha, to dlaczego przed nim uciekasz, jakby mogło cię w jakiś sposób ścigać?” Postanowiła nie słuchać tego szeptu, bo wiedziała, że nie znajdzie dobrej odpowiedzi.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział drugi
– Nie ma to jak od razu rzucić się w wir pracy – powiedziała Kat, gdy wciąż lekko oszołomiona Sienna wysiadła z samochodu.
Spodziewała się, że na skutek emocji, które przetaczały się przez nią tego pierwszego wieczoru po powrocie do rodzinnego miasta, będzie całą noc przewracała się z boku na bok, jednak po rozpakowaniu się i zjedzeniu kanapki na wynos zapadła w ciężki, pozbawiony snów sen. Kiedy więc jej nowa partnerka zadzwoniła o trzeciej czternaście nad ranem, Sienna z trudem wymacała dzwoniącą komórkę na podłodze obok łóżka.
Sienna szła z Kat w stronę pustej ulicy pod wiaduktem, gdzie stało kilku policjantów. Naprzeciwko nich wznosił się duży budynek wyglądający na zakład produkcyjny, a na rogu dostrzegła pusty przystanek autobusowy. Spojrzała w górę, gdzie reflektor świecił jasno ze szczytu pochyłości opadającej ku autostradzie.
– Ekipa kryminalistyczna już tu jest. Wkrótce zapakują ofiarę, więc cieszę się, że będziesz mogła zobaczyć, w jakiej pozycji została znaleziona. Zadzwoniłam też do Dahlen. Jest już w drodze, dotrze pewnie za mniej więcej pół godziny. – Kat sięgnęła do kieszeni, wyjęła dwie pary ochraniaczy na buty i wręczyła jedną Siennie.
Dwóch policjantów pilnujących miejsca zdarzenia spojrzało przez ramię, gdy zbliżały się do stóp pochyłości. Skinęli głowami Kat i patrzyli zaciekawieni na Siennę. Nie zadała sobie trudu, by się przedstawić, zamiast tego skierowała się prosto do miejsca na górze, gdzie pracowali technicy kryminalistyczni. Schyliła głowę, bo zaczynało robić się stromo, i sklepienie wiaduktu było coraz niżej.
Zbliżywszy się do miejsca zbrodni, przystanęły, założyły ochraniacze na buty, po czym podeszły tam, gdzie pracowało troje członków ekipy – dwoje zgarbionych z powodu braku miejsca i jedna klęcząca przed kobietą umieszczoną na czymś, co wyglądało na drewniane krzesło. Płaska powierzchnia na szczycie pochyłości była dostatecznie wysoka i szeroka, aby ofiara zmieściła się w pozycji siedzącej.
„Co to ma być, do cholery? Krzesło pod wiaduktem? To ewidentnie zostało zainscenizowane”.
Sienna przyjrzała się uważniej. Starsza kobieta z przechyloną na bok głową. W ustach miała knebel. Oczy otwarte, wzrok przygnębiony, bez kresu. Jeden z członków ekipy poruszył się lekko, by zdjąć coś pęsetą z uda kobiety, i Sienna zobaczyła, że ofiara ubrana jest w strój typowy dla pracujących w kasynach barmanek: krótką czarną spódniczkę i białą koszulę, chociaż bez żadnego charakterystycznego logo ani kolorów, które pomogłyby zidentyfikować lokal. Być może ta kobieta miała kiedyś na sobie kamizelkę lub inny element stroju, który pomógłby w ustaleniu tego, gdzie pracowała, ale teraz niczego takiego nie było. Gdy Sienna podeszła bliżej, dostrzegła dwie małe dziurki na koszuli w miejscu, w którym powinien być przypięty identyfikator z imieniem, albo więc został usunięty, albo odpadł. Ręce kobiety były skrępowane taśmą nałożoną luźno i niedbale, wykorzystaną raczej do przymocowania jej do dłoni kart do gry niż do ograniczenia ruchów. „Dziwne”. Nogi zostały przyklejone do krzesła taśmą klejącą, na szyi miała fioletowe i czerwone ślady. Sienna, której krew ostygła o kilka stopni, przysunęła się nieco bliżej, przekrzywiła głowę i pochyliła się, by spojrzeć ofierze w oczy.
Obok rozbłysły flesze, gdy jeden z członków ekipy zrobił kilka zdjęć.
– Widać wybroczyny? – spytała stojąca za jej plecami Kat, która najwyraźniej wiedziała, czego Sienna szuka: specyficznych czerwonych kropek na gałkach ocznych, które wskazywałyby na to, że kobieta została uduszona.
Sienna kiwnęła głową. Szybko odzyskała jasność umysłu dzięki połączeniu jasnych świateł, chłodnego, nocnego powietrza i przypływu adrenaliny od stanięcia twarzą w twarz z ofiarą, która zginęła gwałtowną śmiercią.
Oszacowała, że kobieta ma jakieś sześćdziesiąt lat. Jej farbowane, brązowe włosy z dwoma centymetrami siwych odrostów były związane w koński ogon, który częściowo się rozsypał, prawdopodobnie gdy walczyła o życie. Życie, które tak tragicznie straciła. Sienna zauważyła jej szorstką, nadmiernie pomarszczoną i zwiotczałą skórę i pomyślała, że mogło to być ciężkie życie. Spojrzenie detektywki przeniosło się na cętkowaną szyję ofiary.
– Wygląda na to, że użyto garoty – powiedziała, uważnie oglądając ślady.
– Tak. – Kat wskazała miejsce po lewej stronie. – Tutaj widać, w którym miejscu zabójca przeciął skórę. Rana lekko krwawi. Kobieta jeszcze wtedy żyła, ale już niezbyt długo.
Sienna miała nadzieję, że była to szybka śmierć. W każdym razie cierpienie ofiary dobiegło już końca. Ale smutek Sienny i tak nie przechodził. Niezależnie, czy to wszystko stało się szybko, czy nie, kobieta musiała być przerażona.
– Art, lekarz medycyny sądowej, to potwierdzi.
Jedna z członkiń ekipy kryminalistycznej, młoda kobieta o prostych czarnych włosach i dużej wadzie zgryzu, która nadawała jej nieco króliczy wygląd, ostrożnie wyjęła z rąk ofiary karty, oderwała taśmę i wyciągnęła je w stronę Sienny i Kat.
– Wydaje się, że w którymś momencie jej ręce zostały przymocowane do oparcia krzesła. – Ruchem głowy wskazała w tamtą stronę. – Są tam resztki kleju, a na nadgarstkach widać siniaki.
Tak, Sienna dostrzegła je teraz – różowoczerwone cętki w miejscu, w którym kobieta była skrępowana.
– Dlaczego więc, do cholery, rozwiązał ją i włożył jej w ręce karty do gry?
Kobieta najwyraźniej wiedziała, że Sienna nie oczekuje odpowiedzi, więc spojrzała tylko na karty i delikatnie je rozłożyła.
– Jest ich sześć lub siedem.
– Możesz je odwrócić? – poprosiła Sienna.
Czy ofiara wygrała w jakąś grę i rozwścieczyła przeciwnika? Policjant powiedział, że pracowała w kasynie, ale przecież nie grałaby w miejscu zatrudnienia. Hazard podczas pracy był zabroniony, prawdopodobnie istniały też zasady zakazujące pracownikom grania w ogóle. Nie, gdyby to robiła, zauważono by to na monitoringu, przesłuchano by ją i pewnie zwolniono, a karty zostałyby skonfiskowane. Ochronie kasyna nic nigdy nie umyka, więc może kobieta skończyła pracę i grała w karty z przyjaciółmi? Ale jeśli tak, to dlaczego wcześniej się nie przebrała?
– Te karty to wiadomość – mruknęła Sienna.
– Pozostawiona przez zabójcę – dodała Kat.
– Tak – zgodziła się Sienna. – Ale dlaczego?
Techniczka odwróciła je i rozłożyła jeszcze szerzej. Było ich siedem. Ósemka pik, dziewiątka kier, walet kier, piątka karo, walet pik, as trefl i dwójka karo. Jeżeli w kartach ukryto jakąś wiadomość, to Sienna jej nie dostrzegała. Ale przecież nigdy nie była dobra w grze w karty. Potrafiła tylko tasować, a i to bardzo niezgrabnie.
Jeśli karty stanowiły jakąś wiadomość lub wizytówkę, to na pierwszy rzut oka przesłanie było nieczytelne. Przynajmniej dla niej.
– Rozumiesz coś z tego? – zwróciła się do Kat.
Policjantka przyglądała im się przez chwilę, po czym pokręciła głową.
– Nie, ale żadna ze mnie karciara. No chyba że chodzi o uno. To moja specjalność.
Sienna przygryzła wargę, lecz się nie roześmiała. Zawsze czuła, że to niewłaściwe śmiać się przy zwłokach ofiary morderstwa. Inni policjanci różnie do tego podchodzili – wielu z nich żartowało – ale wiedziała, że to mechanizm radzenia sobie z trudną sytuacją i ich za to nie osądzała.
– Zapakuj je nam, Malindo – poprosiła Kat. – A tak przy okazji, to jest Sienna Walker, moja nowa partnerka – zwróciła się do trojga członków ekipy kryminalistycznej i wskazała wszystkich po kolei. – Malinda Lu, Abbott Daley i Gina Marr.
Sienna mruknęła coś powitanie.
– Macie szacunkowy czas zgonu? – zapytała Malindę, która stała najbliżej.
– Zmarła zaledwie kilka godzin temu – odparła Malinda. Mówiła bardzo cicho i z lekkim akcentem, którego Sienna nie potrafiła zidentyfikować. – Stężenie pośmiertne dopiero co się rozpoczęło. Zgaduję, że to cztery godziny. Nie więcej niż sześć.
Sienna zmarszczyła czoło i zwróciła się do Kat:
– Kto ją znalazł?
– Bezdomny, który czasem tu nocuje. Był nawalony i zachowywał się agresywnie w stosunku do funkcjonariuszy. Zabrali go do aresztu. Później spiszę jego zeznanie i sprawdzę, czy pamięta coś jeszcze, ale chyba przyszedł tutaj, zobaczył ją, postanowił napić się przed snem i ruszył tyłek do sklepu spożywczego kilka przecznic dalej. To wszystko działo się około godziny temu. Wezwano nas ze sklepu. Na razie nie ma powodu, by uważać go za podejrzanego. Ledwie był w stanie chodzić, a co dopiero dźwigać krzesło i ciało pod górę, jednocześnie niosąc sobie flaszkę. – Wskazała miejsce, gdzie leżała rozbita butelka, a na betonie widniały ślady rozlanego taniego alkoholu. Kat spojrzała za siebie, na ulicę poniżej. – Tą drogą jeździ autobus, z którego byłby bezpośredni widok na to miejsce. Dowiem się, o której jest ostatni kurs, i skontaktuję się z kierowcą. Uważam jednak, że została zabita gdzie indziej, a tutaj morderca tylko odpowiednio ją upozował.
„Upozował”.
– Ale dlaczego? Po co posadził ofiarę na krześle? – wyszeptała Sienna i pochyliła się, by sprawdzić, co jest za krzesłem. Tylko żwir. – Dlaczego jej po prostu nie porzucił?
– Nie wiem – odparła Kat. – Ale skoro już nie żyła, to z pewnością nie chodziło o zapewnienie jej komfortu.
– I dlaczego tutaj? – Sienna wskazała głową zbocze. – To dziwne. – Spojrzała na ciemny budynek po drugiej stronie ulicy. – A może tam był jakiś pracownik albo ktoś inny? Może coś widział?
– Sprawdziłam firmę. To Armstrong and Sons, produkują narzędzia, w soboty mają zamknięte.
Sienna znów popatrzyła na kobietę. Po kręgosłupie przebiegł jej lekki dreszcz. Karty zostały już zapakowane, ale przeanalizowała w myślach ich układ. Wyglądało na to, że nie dało się z nimi wygrać. Kobieta siedząca przed nią, zimna i milcząca, przegrała więcej niż raz.ROZDZIAŁ CZWARTY
Rozdział czwarty
Cholera, to był ciężki dzień. Gavin rzucił kurtkę na krzesło w salonie, poluzował krawat, podszedł do minibarku i nalał sobie obficie burbona.
Mieli aktualizację systemów i schrzaniło się wszystko, co tylko mogło się schrzanić. Nie wspominając o tym, że przez większość czasu był zamknięty w małym pokoju bez okien, co nie poprawiało mu nastroju. Wypił tak potrzebny mu łyk alkoholu i poczekał na znajome pieczenie w gardle. Nie pamiętał, kiedy ostatnio potrzebował mocnego drinka, by rozluźnić napięcie w ramionach po dniu pracy, ale ten dzień był dostatecznie trudny, by to uzasadnić. Stał przy oknie swojego mieszkania na ostatnim piętrze, z którego roztaczał się wspaniały widok na panoramę Reno i pustynię. Resztka trunku spłynęła gładko. „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”. Postawił pustą szklankę na stoliku obok i skręcił szyję najpierw w lewo, a potem w prawo. Napięcie w mięśniach trochę zelżało. Czuł się lepiej.
Oczywiście mama powiedziała mu, że musi znaleźć dobrą kobietę, która będzie robiła mu masaż barków, żeby nie musiał zawsze łagodzić stresu szklaneczką burbona lub półgodzinnym pobytem w saunie, którą zbudował w łazience.
Możliwe. I być może pewnego dnia zacznie szukać na poważnie. Do tej pory nie spotkał jednak nikogo, kto by utrzymał jego zainteresowanie na dłużej, miewał tylko krótkie, nieskomplikowane związki. O ile „związki” to w ogóle właściwe słowo. Westchnął i rozmasował ostatnie napięte mięśnie karku.
Jego myśli błądziły, a burbon wywołał przyjemne odrętwienie. Problem polegał na tym, że wszystkie kobiety porównywał do niej. I żadna nie dorastała jej do pięt. Co na tym etapie było już niedorzeczne. W swojej głowie postawił ją na piedestale, ponieważ miał poczucie winy. A jeśli dodać do tego, że była jego pierwszą miłością, jego pierwszym wszystkim, to oczywiste, że stanowiła ogromną konkurencję. Tak działała psychologia i musiał się z tym pogodzić. Wreszcie pójść do przodu. Dać jakiejś innej kobiecie szansę na strącenie tamtej z miejsca, które wciąż zajmowała w jego sercu.
Potarł grzbiet nosa, by złagodzić tępy ból głowy, którego początek już wyczuwał.
Jezu, dlaczego w ogóle teraz o niej myśli? Nie robił tego od dłuższego czasu. Przynajmniej nie świadomie.
– To stres – mruknął pod nosem, odwrócił się od okna, wziął szklankę i podszedł do minibarku. – Kilka drinków po długim dniu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. – Wziął pilota, włączył zamontowany na ścianie płaski telewizor, opadł na kanapę i upił łyk drugiego drinka, zapadając się w miękką jak masło skórę.
Położył nogi na pufie przed sobą i zmieniał kanały, aż znalazł wiadomości. Chętnie obejrzałby jakiś mecz lub coś innego, przy czym łatwiej byłoby mu się wyciszyć, ale nic takiego nie leciało. Starał się jednak być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami w swoim mieście – dla bezpieczeństwa zawsze dobrze było wiedzieć, co się dzieje – więc zdecydował się na wiadomości.
„Przechodzimy teraz do konferencji prasowej na żywo w komisariacie w Reno. Policja prosi o pomoc w zidentyfikowaniu zamordowanej zeszłej nocy kobiety”.
Gdy spojrzał na wyświetloną na ekranie podobiznę, szybko dopił drinka i ściągnął brwi. Nie od razu wydała mu się znajoma, ale może to dlatego, że nie miała żadnych cech szczególnych. Była mniej więcej w wieku jego matki, wyglądała na nieco zmęczoną, co zwykle oznaczało, że życie nie było dla niej łaskawe lub że dokonywała złych wyborów na tyle konsekwentnie, by pozostawiły ślad.
Ale… to czyjaś matka… a może babcia, siostra lub żona. To musi być straszne dowiedzieć się z wieczornych wiadomości, że ukochana osoba została zamordowana. Wydawało mu się, że policja rzadko wybiera ten sposób, chyba że była to sprawa wymagająca jak najszybszego rozwiązania, ponieważ w niebezpieczeństwie znajdowały się również inne osoby.
Kamera na chwilę przesunęła się w bok i Gavin wyprostował się gwałtownie, po omacku odstawiając szklankę na puf.
Nie trafił, szklanka spadła na podłogę, ale nie roztrzaskała się na grubym dywanie. Zostawił ją tam i sięgnął po pilota, żeby podkręcić dźwięk. „To niemożliwe”.
Kąt kamery znów się rozszerzył, a Gavin gapił się w telewizor. „O cholera”. Sienna Walker. Był oszołomiony, jakby w jakiś sposób przyciągnął ją myślami, ponieważ czuł w pobliżu jej obecność. Zerknął na logo stacji telewizyjnej, zastanawiając się, czy może włączył jakąś ogólnokrajową, a Sienna tak naprawdę jest na konferencji prasowej nowojorskiej policji, gdzie przecież jeszcze niedawno pracowała. Ale nie, była tutaj, w Reno, stała wśród miejscowych policjantów, których mundury tak dobrze znał, ponieważ czasami pracował z nimi nad tą czy inną sprawą związaną z bezpieczeństwem. A jeszcze częściej musiał wzywać ich do kasyna do pijanych i agresywnych klientów, których trzeba było usunąć siłą.
Znów cały się spiął, ale wreszcie opadł na oparcie kanapy i słuchał informacji przedstawianych przez policjantkę, która prosiła opinię publiczną o kontakt, jeśli w ciągu ostatnich tygodni lub dni zaginęła jakaś kobieta podobna do tej ze zdjęcia. Najwyraźniej na razie nie było żadnych podejrzanych ani przypadków zaginięć, które pasowałyby do ofiary.
Zakręciło mu się w głowie, skupił się na Siennie. Robiła oszałamiające wrażenie nawet z zaczesanymi do tyłu włosami, w prostych szarych spodniach i białej bluzce. Była piękna jedenaście lat temu, a teraz była jeszcze piękniejsza. Potrafił być wobec siebie na tyle szczery, by przyznać, że to poruszenie w jego wnętrzu to tęsknota. Uderzyło go to jak młot kowalski.
Nigdy nie odpuścił.
Nawet gdy zyskał pewność, że ona już nie będzie jego.