Bez dziadka. Pamiętnik żałoby - ebook
Bez dziadka. Pamiętnik żałoby - ebook
"Bez dziadka. Pamiętnik żałoby" to wyjątkowo dojrzały i błyskotliwy debiut. Autorka stworzyła przejmującą opowieść o porażeniu śmiercią, która jest nieodwołalna, ale również o ciszy, która paradoksalnie wiele wyraża i jest nie do zniesienia. To niezwykle intymna rozmowa z bliską nieżyjącą osobą, a także bardzo wnikliwe oraz odważne studium starości, tego wielkiego skandalu nieuchronnie związanego z powolnym odchodzeniem. Tekst przeszywa czytelnika lękiem i bólem, a jednocześnie daje niemały ładunek nadziei. Można powiedzieć, że ""Bez dziadka"" jest swoistym trenem napisanym prozą, w którym nie brakuje pytań o charakterze metafizycznym – o duszę, czyściec i niebo. Jolanta Jonaszko ma bez wątpienia dar snucia narracji, w prostym, klarownym języku jest ukryta epifania. Okazuje się, że literatura stanowi idealne miejsce do spotkania z nieobecnymi, tymi, którzy żyją już tylko w naszej pamięci.
Damian Romaniak
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65778-51-2 |
Rozmiar pliku: | 623 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Boję się wchodzić do Twojego pokoju. Wynieśli Cię z niego, zanim przyjechałam. Mama mówiła, że parę dni wcześniej tak bardzo chciałeś chodzić, jeszcze wstałeś, przeszedłeś kilka kroków, choć Twoje nogi nie miały już prawa iść. Ale poszły. Siłą woli doszły do drzwi.
Do drzwi, które zawsze były otwarte, żeby można było zajrzeć i sprawdzić, czy śpisz, czy słuchasz radia, czy swoich myśli. A teraz są zamknięte i nikt ich nie otwiera, nikt do nich nie podchodzi. Mama mówi, że zburzy ścianę i pozbędzie się tego pokoju, tych drzwi i tej pustki za nimi. Póki co jeszcze są.
Szuflady. Zamknięte, jeszcze nie opróżnione. Sztuczna szczęka. Niedossane landrynki. Pudełeczko na karty z kropelkami do oczu. Ptasie mleczko. Cisza. Ta cisza jest tu tak nie na miejscu. Mówiliśmy do Ciebie głośno, czasem krzyczeliśmy. Słuchawki miałeś nastawione tak głośno, że słyszałam to, co Ty. Operę, Okudżawę, wiadomości, pogodę, reklamy, Twoje chrapanie i komentarze, Co tu się wyprawia, no co się na tym świecie wyprawia?!
Nie wiem, dziadek, nie wiem.
Cisza jest Twoim przeciwieństwem. Tak jak mrok mi nie przeszkadza, przypomina mi o tej walce, której nie dało się wygrać. Mimo niemieckich szpitali, kopert, wymian soczewek, Twojego dokładnego zakraplania. Tak jak mrok jest w porządku, bo wchodził stopniowo, tak cisza jest nowa i nagła, cisza jest z innej bajki. Tej, której mi nigdy nie opowiedziałeś.
Uciekam od niej do płaczu Jakubka. Mówiłeś: śpiewa jak Pavarotti. Ostatnim razem, gdy byliśmy w domu, nuciłeś ze mną marsz, żeby go uspokoić. Tam ta ra ram, śpiewaliśmy razem, a Jakubek się śmiał.
On naprawdę się śmieje? Do mnie?, pytałeś. Ślad opiekuńczości przemknął po Twojej twarzy, przeskoczył rów między jedną zmarszczką a drugą i skrył się za łóżkiem, obok Twojej białej laski. Nuciliśmy na dwa głosy. Teraz nucę sama, a Jakubek płacze, chce jeść.
Przestałeś jeść we wtorek, kiedy Kubuś zaczął. Przestałeś mówić w środę, kiedy Kubuś bez ustanku ćwiczył swój głosik. Mówiłeś o nim mój następca. Mówiłeś: trzeba zrobić mu miejsce. Nie trzeba było. Miejsca mamy dużo, trzeba zamykać drzwi. Krzesła trzeba ustawiać inaczej, żeby zapełnić to miejsce przy stole. Na fotelu, na leżaku na balkonie, wieczorem pod prysznicem, między 18.00 a 18.30 przy umywalce.
Jest tyle miejsca, dziadek. Tyle pustego miejsca.
Nie chciałeś nas fatygować. Umarłeś w czwartek, po pracy mamy, przed wolnym piątkiem i weekendem. Żeby nie trzeba było brać wolnego. Pochowaliśmy Cię w czwartek, kiedy Kubuś kończył pięć miesięcy.
Czy słyszałeś moją mowę pożegnalną? Starałam się mówić głośno i wyraźnie. Mama stała za mną i trzymała mnie za ramię. Miała mnie zastąpić, jakbym nie doczytała do końca, ale się udało. Mówiłam do Twojego roześmianego zdjęcia. Do Twojego rozkopanego grobu.
Na Twój pogrzeb przyszło sporo ludzi. Wyszło nawet słońce. Byli trębacze, którzy grali na pogrzebie babci i tak Ci się podobali. Był ksiądz, który dawał mi ślub. Było dużo kwiatów, łez i słów. Tylko Ciebie brakowało.
+ + +
Nie pożegnaliśmy się, jak należy. Ostatnim razem, gdy wyjeżdżałam, spałeś, a ja nie chciałam Cię budzić. Miesiąc wcześniej, gdy się żegnaliśmy, siadłam na skraju Twojego łóżka. Tym razem nie spałeś. Twoje zamknięte oczy drżały jak w płytkiej fazie snu. Złapałeś mnie za rękę swoją ciepłą dłonią i ścisnąłeś.
Ale masz zimne ręce, czemu takie zimne?, powiedziałeś i schowałeś je na chwilę pod swój gruby, zielony koc. Gdy żegnałam się z Twoim ciałem we wtorek, Twoje ręce były zimniejsze od moich, a ja nie mogłam ich ogrzać.
Dziękuję Ci bardzo, że przyjechałaś. Uważaj na siebie i bądź zdrowa, powiedziałeś, zanim wyjechałam. Twoja Twarz, którą zobaczyłam w lustrze naprzeciwko łóżka, była skrzywiona bólem. Przez chwilę wolałam patrzeć w lustro niż prosto na Ciebie, ale w nim twoja starość była jeszcze bardziej wyraźna. Zmarszczki się wyostrzyły, szczególnie ta między oczyma. Żuchwa wysunęła się lekko do przodu, byłeś blady, bledszy od ściany i bledszy niż wcześniej.
Nie mogłeś wypowiedzieć zdań, choć wiedziałam, że są już ułożone, czekają tylko na chwilę, w której wargi także ułożą się odpowiednio. A one drgały, nie dawały się okiełznać. Było trudno się porozumieć. Czytałam list od Ali, powoli, wyraźnie, dopytując, czy nic Ci nie umyka. Byłeś skupiony na słowie, mimo tej pięty, do której krew już nie dopływała i która przerywała tekst bólem, nie dawała spokoju.
Achillesowa, no achillesowa!, mówiłeś wtedy, zaciskając pięści pod kocem, ale nic, czytaj dalej, czytaj czytaj.
Kryłeś cierpienie i pięści pod kocem, ale ja je widziałam. Dopiero, gdy ból był już nie do zniesienia, prosiłeś o lek, o którym wiedziałeś, choć nic nie mówiłeś, że to morfina. Że ból ukoi, ale skutkiem będzie brak kontaktu, majaczenie, odpływanie w inną rzeczywistość. Skutkiem, który tak ciężko nazwać ubocznym.
Ale Ty się broniłeś, koncentrowałeś i wracałeś do nas z tych innych światów. Czytaj, czytaj, ja słucham. Potem czułeś, że coś jest nie tak. Że przez chwilę Cię z nami nie było. Pytałeś mnie wtedy, co się działo, mówiłeś, że coś było chyba bardzo złego, że przepraszasz. Na wszelki wypadek.
Jak też, wiesz, piszę tak na wszelki wypadek. Jakby się okazało, że Cię zastałam właśnie, że jest łączność. Bo jakby się potem okazało, że nasłuchiwałeś i czekałeś, ale żadne słowo stąd nie było wysyłane, to by było bardzo źle. Nie lubiłeś ciszy.
+ + +
Dzień po pogrzebie znów wyszło słońce, jakby nigdy nic. Noc przebiegła spokojnie. Nie tak jak ostatnio.
Halo halo, jest tam kto? Można prosić kawę?, wołasz. O czwartej nad ranem. Budzę się, schodzę po schodach do Twojego pokoju, łapię Cię za ramię, żebyś wiedział, że jestem i już nie krzyczał. Potem wyjmuję Twój aparacik z górnej szuflady, wkładam Ci go do ucha i mówię wyraźnie, ale nie za głośno.
Dziadek, jest jeszcze noc, wszyscy śpią.
Noc? Niemożliwe! A myślałem, że to już ranek. A to przepraszam, to ja poczekam.
Nic nie szkodzi, śpij jeszcze.
Kiedy ja nie mogę. Ale spróbuję.
Zamyślasz się. Twoje białe gałki oczu uciekają do góry, pod sufit. Jola, wiesz, ja już naprawdę długo żyję, już prawie wiek...
To bardzo dobrze. Udaję, że nie wiem, o co chodzi.
No dobrze, dobrze, ale już chyba wystarczy, jak myślisz?, mówisz. Człowiek musi kiedyś odejść. Tonem, jakby dalej chodziło o tę kawę. Tylko już spokojnie, bez krzyków.
Nie spiesz się jeszcze, dziadek, na razie śpij, porozmawiamy rano.
Wyjmuję Ci aparat z ucha i wkładam do szuflady, ale Ty leżysz skupiony. Dalej słuchasz tych myśli o śmierci, które nie pozwalają Ci spać.
Oswajasz się z nią. Nas też próbujesz przygotować na ten wczorajszy dzień, tę ostatnią noc. Tę, która przebiegła tak spokojnie. Nikt już nie wołał o kawę, nikt nie przepraszał, nie czekał. Można było się wyspać, choć mama i tak obudziła się o piątej. Może z przyzwyczajenia, albo ze smutku. Teraz odpoczniecie, mówię i sama do końca w to nie wierzę. Może nie teraz, a za jakiś czas. Teraz jeszcze nasłuchujemy, noc czy nie noc, czy może jeszcze zawołasz.
Ale Ty milczysz, jednak śpisz. Nie słyszę Twojego uprzejmego dziś jest lepiej, nie słyszę, że czujesz się w porządku. Już mnie nie uspokajasz. Nie dawkujesz nam Twojego bólu jak cukierków, po trochu, żeby nas nie przygnębić, a sobie choć trochę ulżyć.
W górnej szufladzie są landrynki. Wiesz jakie dobre? Daj mnie ze dwie i sobie weź też, mówisz, już po południu. A ja biorę, co dajesz. Wyjmuję je z szuflady.
Ale dobre, przyznaję.
A nie mówiłem?
+ + +
Na twój pogrzeb przyjechała rodzina z Warszawy. Adam nie tylko patrzy jak Ty, ale i mówi jak Ty, i przeprasza jak Ty. Często bez potrzeby, ale tak wdzięcznie, z taką pokorą, że nogi się uginają, szczególnie dzień przed Twoim pożegnaniem. Często mówi nie dziękuję, nie fatygujcie się, nawet herbaty nie chciał, jak przyjechał o północy, żeby problemu nie robić. Żeby gotująca woda nas nie obudziła.
Kłaniał się przy przywitaniu, całował w rączki, nawet miał taką czarną czapkę, którą odłożył na górną półkę. Wpatrywał się z czułością w Kubusia, jak ten się bawił. Tak jak Ty byś się wpatrywał, gdybyś tu był i widział.
Wcześniej widziałam go kilka razy, ale nigdy takiego między wami podobieństwa. Może w tym pierwszym momencie, kiedy Cię zabrakło, po prostu Ciebie szukałam. W ludziach z Tobą spokrewnionych i obcych. W słowach, które używałeś i o które mnie pytałeś. W drobiazgach, które pod koniec życia były dla Ciebie tak ważne. Gdzie dokładnie leży aparacik? Który jest do lewego, a który do prawego ucha? Gdzie leży płyta do czytania? Który klawisz to start, a który pauza?
Żeby tylko nie pomylić z przewijaniem, bo wtedy to już koniec, od początku muszę słuchać! Ponaklejaliśmy Ci wypukłe znaczki, żeby łatwiej było je rozróżnić.
Rok przed śmiercią zaczęło Ci się kręcić. Lewo z prawo. Tak jakbyś po tylu latach niewidzenia zapomniał, co te słowa znaczą. Chodziłeś po ścianach, macałeś wypukłości, ramy obrazów i szedłeś po nich do kuchni, ale coraz częściej się gubiłeś, a my Cię znajdowaliśmy. Przed szafą, w rogu pod schodami, z wyciągniętą do przodu ręką. Bezbronnego.
Masz ci los, gdzie ja znowu zawędrowałem?
Wtedy zrozumiałam, jakie to ważne, żeby buty nie stały na środku korytarza, bo się o nie potkniesz. Żeby szklanka nie stała na skraju ławy, bo możesz ją potrącić. Żeby herbata nie była zbyt gorąca, bo się oparzysz.
Adam ułożył swoje buty równiutko na półeczce, o nie byś się nie potknął. Tylko moje kapcie walają się pośrodku i przypominają, że coś jest z tym światem nie w porządku.
+ + +
Kiedy mama mówiła, że Twój czas już się zbliża, nie wierzyłam. Było już tyle kryzysów. Zażegnamy i ten. Zmienimy leki, złapiemy Cię za rękę, podkręcimy grzejnik. Będziemy mierzyć ciśnienie jeszcze skrupulatniej, nie damy sercu zwariować.
Karteczka, na której zapisywaliśmy ciśnienie leży jeszcze na parapecie. Ptasiego mleczka już nie ma, opakowanie wyrzuciliśmy do papierów. Na karteczce są cztery kolumny, na datę, godzinę, ciśnienie i puls. Zapisywaliśmy wszystko dokładnie, szukaliśmy jakiejś reguły w tych wiecznych fluktuacjach. Rano ciśnienie było niższe, a wieczorem wyższe. Gdy mama wyjeżdżała, to skakało jeszcze bardziej. Jeśli było za wysokie, dawaliśmy captopril albo primacor pod język. Jeszcze zostało kilka listków w apteczce. Wtedy ciśnienie spadało, ale Ty czułeś się gorzej. Dawałam Ci wtedy trochę koniaku, ale to nie zawsze pomagało.
Jola, zawieź mnie do siebie, położę się, mówisz wtedy, a ja łapię Cię pod rękę, Ty wstajesz, opierając się o stół, ja wymieniam pod Tobą krzesło na wózeczek, pytasz: Mogę?
Mówię: Tak, prosto do ucha. Potem powoli opadasz, a ja ciągnę Cię na wózeczku przez duży pokój, korytarz, do Twojego pokoju. Patrzysz w stronę okna i pytasz:
To już zmrok?, a ja mówię: Jeszcze nie całkiem, taka szarość.
Potem wstajesz, odsuwam wózek, robimy dwa kroki w stronę łóżka, siadasz, macasz szafkę po prawej, wiesz już, gdzie jesteś. Pomagam Ci się ułożyć. Ty ostatkiem sił, ale dziękujesz. Przykrywam Cię dwoma kocami, jednym podgrzewanym, pytam czy ciepło. Mówisz Jeszcze nie, za chwilę. A potem, jak dobrze pójdzie, zasypiasz, a ja dopijam Twoją kawę w kuchni. A jak gorzej, to tak leżysz z oczyma skierowanymi przed siebie. W takim przerażającym półśnie, z którego ani wybudzić się nie da, ani w sen pogrążyć.
Takie może czekanie, kiedy to wszystko się skończy.w serii piętnastka ukazały się:
Henryk Bereza „Względy”, „Zgłoski”, „Zgrzyty”
Kazimierz Brakoniecki „Dziennik berliński”
Maciej Cisło „Błędnik”
Jan Drzeżdżon „Łąka wiecznego istnienia”
Anna Frajlich „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Laboratorium”
Paweł Gorszewski „Niecierpiące zwłoki”
Tomasz Hrynacz „Noc czerwi”
Lech M. Jakób „Poradnik grafomana”, „Poradnik złych manier”, „Rzeczy”
Paweł Jakubowski „Kopuła”
Zbigniew Jasina „Drzewo oliwne”
Gabriel Leonard Kamiński „Pan Swen (albo wrocławska abrakadabra)”
Bogusław Kierc „Cię-mność”
Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Kronika powrotu”, „Ulice Szczecina”, „Ulice Szczecina (ciąg bliższy)”
Krzysztof Lisowski „Czarne notesy (o niekonieczności)”, „Motyl Wisławy. I inne podróże”
Krzysztof Maciejewski „Dziewięćdziesiąt dziewięć”, „Osiem”
Tomasz Majzel „Opowiadania w liczbie pojedynczej”, „Treny Echa Tropy”
Piotr Michałowski „Cisza na planie”
Mirosław Mrozek „Odpowiedź retoryczna”
Ewa Elżbieta Nowakowska „Merton Linneusz Artaud”
Halszka Olsińska „Bliskie spotkania”, „Małostki”, „Złota żyła”
Paweł Orzeł „Cudzesłowa”
Mirosława Piaskowska-Majzel „(Po)między”
Karol Samsel „Jonestown”, „Prawdziwie noc”, „Więdnice”
Bartosz Sawicki „Krucha wieczność”
Eugeniusz Sobol „Killer”
Ewa Sonnenberg „Wiersze dla jednego człowieka”
Wojciech Stamm „Pieśni i dramaty patriotyczne i osobiste”
Grzegorz Strumyk „Re _ le rutki”
Leszek Szaruga „Kanibale lubią ludzi”
Wiesław Szymański „Skrawki”
Michał Tabaczyński „Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane”
Paweł Tański „Glinna”, „Kreska”
Maria Towiańska-Michalska „Akrazja”, „Engram”, „Z Ameryką w tle”
Andrzej Turczyński „Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze”
Miłosz Waligórski „Długopis”
Henryk Waniek „Notatnik i modlitewnik drogowy (1984-1994)”
Leszek Żuliński „Suche łany”