Bez powrotu - ebook
Bez powrotu - ebook
Detektyw Julia Krawiec ma wreszcie okazję, by poznać się ze swoją przyrodnią siostrą Lidią.
Spotykają się podczas rodzinnej uroczystości, kiedy to dziewczyna próbuje dać Julii do zrozumienia, że w jej życiu dzieje się coś niepokojącego. Nim jednak zdąży wyjaśnić sprawę, odbiera tajemniczy telefon i wybiega wzburzona ze spotkania. Od tej chwili ginie po niej wszelki ślad. To jednak dopiero wstęp do tragicznych wydarzeń. Już wkrótce Julia wraz z komisarzem Górnym, przy okazji poszukiwań Lidii, natrafiają na ślady brutalnej zbrodni, która łączy się z serią morderstw. Ofiary nie są przypadkowe, a zabójca typuje je według sobie tylko znanej strategii.
W tym samym czasie pewien chłopiec prowadzi grę „Do trzech pań sztuka”. Zabawa wydaje się niewinna, jednak to tylko pozory. Wraz z każdym jej etapem ginie kolejna kobieta. Chłopiec nie zamierza jednak przerwać wyliczanki. Jego celem jest doprowadzenie swojej gry do upragnionego finału.
Marta Zaborowska po raz kolejny daje nam kryminał pełen trudnych pytań i ujawnia prawdę o ciemnej stronie ludzkiej natury.
Marta Zaborowska – z wykształcenia politolog. Autorka sagi kryminalnej z Julią Krawiec w roli głównej: Uśpienie, Rajskie ptaki, Gwiazdozbiór (nominowany do Nagrody Wielkiego Kalibru) oraz Czarne ziarno. Do jej dorobku zalicza się również powieść kryminalną Jej wszystkie śmierci, a także thriller psychologiczny Lęki podskórne.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-980-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa-Bielany, ulica Barcicka
Dawno temu, za głębokim morzem i wysoką górą, w zielonej krainie Agulo żyła sobie księżniczka Wody o imieniu Gara. Była młoda i piękna, jej czarne włosy lśniły niczym skrzydła kruka. W końcu przyszedł czas, gdy Gara zapragnęła wyjść za mąż. Jej mężem nie mógł zostać byle kto, lecz jedynie ten, którego szczerze pokocha. O tym, czy znajdzie się ktoś taki, mogła dowiedzieć się tylko w jeden sposób. Wiesz, kochanie, w jaki? Nie wiesz, maleńka, skąd mogłabyś to wiedzieć… W takim razie słuchaj uważnie dalej.
Dolores Riva Ortega położyła swoją ciepłą dłoń na czole dziewczynki i pogładziła delikatną skórę, zahaczając o miękką linię jej włosów. Zrobiła to odruchowo. Karinka lubiła jej pieszczoty, zwłaszcza przed snem. Wystarczyło, by mała przytuliła policzek do poduszki, a Dolores zaraz przygaszała światło i siadała na brzegu łóżka. Otulała drobne ramiona kołdrą, by dziewczynka nie czuła wieczornego chłodu, po czym powtarzała ten sam rytuał: muskała opuszkami palców jej czoło, rysując na nim mniejsze i większe kółka. Ten monotonny ruch sprawiał, że oczy Karinki zamykały się i pod powieki przychodził dobry sen.
Tak działo się przez pięć lat, więc i tym razem Dolores nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej. To, że zamiast nocy był teraz środek dnia, a chłód zastąpiło letnie słońce wdzierające się przez nagrzane okna, nie robiło różnicy. Znaczenia nie miało też to, że nie były same – poza nianią i dziewczynką niewielki pokój wypełniało siedem osób.
– Otóż wraz z nadejściem nowego roku miał odbyć się w wiosce festyn – mówiła dalej Dolores, nie odrywając dłoni od czoła Karinki. – A zwyczaj nakazywał, by wszystkie panny, które chcą poznać swoją przyszłość, zebrały się przy zaczarowanej fontannie, do której wpadała woda z siedmiu strumieni płynących z gór. Wystarczyło nachylić się nad jej taflą i przejrzeć w lustrze wody. Jeśli pozostawała krystalicznie czysta, dziewczynie wróżono szczęście. Bywało jednak, że woda mętniała i burzyła się, wieszcząc tym samym pannie zgubę i los naznaczony hańbą. Żadna z dziewcząt nie chciała mieć złamanego serca ani okryć się złą sławą. Pochylały się więc nad fontanną z obawą, ale i nadzieją, że w jej toni zobaczą niezmącone odbicia swoich twarzy. Kiedy przyszła kolej na Garę, księżniczka nachyliła się nad brzegiem i odetchnęła z ulgą, widząc, że woda jest czysta i spokojna. Nim jednak podniosła głowę, woda nagle pociemniała, zmętniała i spiętrzyła się, jakby zadął w nią ostry wiatr. Po chwili pokryła się czerwienią, zupełnie jak gdyby do fontanny wpadło rozżarzone słońce. Przerażona Gara nie rozumiała, co się stało ani dlaczego. Wtem poczuła na swym ramieniu czyjąś dłoń. Gdy się obróciła, zobaczyła starego mędrca, który powiedział do niej: „To, co musi się wydarzyć, wydarzy się. Uciekaj od Ognia, Garo, albo on cię pochłonie!”.
Dolores przerwała opowiadanie. Zza rękawa swojej czarnej sukni wyjęła chustkę, po czym dyskretnie wytarła nią skrzydełka nosa i wilgotny kącik oka. Kiedy chustka wróciła na swoje miejsce, kobieta uśmiechnęła się do dziecka przepraszająco.
– Wybacz mi, skarbie, na czym to skończyłam? Ach, na starym mędrcu i klątwie. Słuchaj więc dalej. Jeszcze tego samego dnia z sąsiedniej wyspy Ognia, nad którą wznosił się groźny wulkan, przypłynęły łodzie, a na jednej z nich król tej wyspy wraz ze swoim synem, księciem o imieniu Jonay. Oni także chcieli powitać nowy rok i przyłączyć się do zabawy trwającej w krainie Agulo. Gdy tylko łodzie dobiły do brzegu, przybysze wyszli na piasek, a mieszkańcy wioski powitali ich radośnie. Los chciał, że pierwszą kobietą, jaką ujrzał Jonay, była piękna Gara. Młodzi natychmiast zakochali się w sobie. Kilka dni później ogłoszono ich zaręczyny. Gara i Jonay nie posiadali się ze szczęścia. Jednak gdy informacja o zrękowinach rozeszła się po okolicy, na wyspie Wody zatrzęsła się ziemia, a wulkan na wyspie Ognia zaczął wyrzucać w niebo płomienie i piekący pył. Wtedy przypomniano sobie o przepowiedni starego mędrca. Związek Wody i Ognia zwiastował nieszczęście dla obu królestw. Strach padł na mieszkańców wysp, a wraz z nim pojawiła się złość na Garę i Jonaya. Rodzice Gary natychmiast odwołali ślub, a Jonay, przepędzony z krainy Agulo, wrócił na wyspę Ognia i miał nigdy więcej nie pokazywać się na wyspie Wody. Garze również nakazano zapomnieć o ukochanym. Jednak miłość młodych trwała nadal. Żadne z nich nie potrafiło pogrzebać łączącego ich uczucia.
– Już wystarczy – odezwał się kobiecy głos spod ściany. – Odejdź od niej, Dolores. Moja córka tego nie potrzebuje.
Beata Morawska zbliżyła się do pochylonej nad dziewczynką sześćdziesięcioletniej niani. Wykonała przy tym ruch, jakby chciała chwycić ją za łokieć i odciągnąć od Karinki, jednak kobieta zwinnie uchyliła się od jej dotyku.
– Przecież nie możesz siedzieć przy niej cały czas. – Morawska nie zamierzała ustępować. – To już twoja czwarta godzina. Czas odpocząć. Potrzebujesz chwili oddechu, jak my wszyscy zresztą – dodała.
Dolores wyprostowała plecy, ale wciąż nie ruszała się z miejsca.
– Chcę dokończyć. Nie przerywa się opowiadania w połowie.
Obróciła się przez ramię w nadziei, że któraś z osób siedzących pod ścianą ją poprze. Na reakcję swojej matki nie mogła liczyć. Josefa miała zamknięte oczy i była odcięta od tego, co działo się tuż obok. Wyglądała, jakby spała, i tylko co jakiś czas z jej ust wydobywało się ciche: _mi corazon… mi corazon_…¹ Córka Dolores, dwudziestosześcioletnia Pilar, błądziła gdzieś myślami. Gdyby mogła, wsunęłaby do uszu słuchawki z jakąś operową arią i przeniosła się z tego niewielkiego pokoju w zupełnie inne miejsce. Najlepiej na swoją ukochaną scenę w teatrze, byle dalej stąd. Dwie starsze panie, które Dolores poznała lata temu w kościelnym kółku modlitewnym, również zdawały się nie zauważać jej proszącego wzroku. Siedziały z pochylonymi głowami i przesuwały w palcach koraliki różańców. Przyjaźń z rodziną Rivów Ortegów, choćby nie wiadomo jak zażyła, nie dawała im prawa do wtrącania się w sprawy chlebodawców Dolores, czyli państwa Morawskich.
Niania przesunęła więc spojrzenie na ostatnie krzesło. Siedział na nim trzydziestodwuletni mężczyzna, ubrany w czarne spodnie i białą koszulę, której rękawy opinały się na umięśnionych ramionach.
Rafał Morawski zaszurał nogami, a następnie dźwignął się z krzesła.
– Pozwól jej – powiedział krótko do żony.
Stanął w żołnierskim rozkroku tuż za plecami Dolores i skrzyżował ręce na piersiach. Nie patrzył ani na Beatę, ani na nianię. Był skupiony tylko na twarzy leżącej dziewczynki.
– Nic złego się przecież nie dzieje – dodał, nie odrywając spojrzenia od dziecka. – Poza tym sama wiesz, jak nasza córka kocha bajki.
– Zwariowałeś… – parsknęła Beata. – Jak Boga kocham, wszyscy powariowaliście.
Odeszła na kilka kroków i zatrzymała się pod oknem. Nerwowo poprawiła koronkowy kołnierzyk swojej ciemnoszarej sukienki. Szykowała się, by dorzucić jeszcze kilka gorzkich słów, ale Rafał ją uprzedził.
– Dolores chce tylko pomóc. Powinniśmy być jej wdzięczni.
Musiał zauważyć, jak zadrżały jej usta. Wyminął siedzącą na stołku nianię i podszedł do żony.
– Chodź do mnie. – Przyciągnął ją i przytulił do odprasowanej koszuli. – To nie jest pora na udowadnianie sobie czegokolwiek – powiedział, gładząc Beatę po głowie. – Przez to wszystko ledwie się trzymasz. Jesteś blada jak papier.
Przylgnęła do jego tułowia. Rzeczywiście, od rana czuła się fatalnie. Mdliło ją. Do tego ten niewielki pokój, w którym stłoczyli się w kilka osób, stał się tak duszny, jak gdyby wypompowano z niego cały tlen.
– Otworzę okno. – Pilar ochoczo się poderwała. – Josefa też zaraz zemdleje, cały czas łapie się za serce.
– Żadnego hałasu! – Beata zatrzymała ją, zanim zdążyła chwycić za klamkę. To, że wszyscy dusili się w ciężkim powietrzu, niczego nie zmieniało. Okno musiało pozostać zamknięte, by ani jeden dźwięk z ulicy nie dostał się do wnętrza. – W domu ma być cisza. Rozumiesz, Pilar? Cisza.
Odczekała, aż Pilar z Rafałem wrócą na swoje miejsca pod ścianą. Znów zrobiło się spokojnie, tak jak tego chciała. Obróciła się plecami do pokoju i spojrzała przez szybę na ogród. Na rozłożysty klon stojący tuż przy ogrodzeniu i na drewniany domek zawieszony przy jego pniu. Dopiero co go zainstalowali, nie zdążyli nawet polakierować desek, by zabezpieczyć je przed wilgocią. Może jeszcze uda im się to zrobić przed jesienią, może to wszystko jakoś się potoczy…
– Mów, Dolores. Opowiadaj dalej – dobiegł ją głos męża.
Postanowiła nie reagować. Zacisnęła tylko zęby, po czym oparła czoło o rozgrzaną słońcem szybę.
Nogi stołka, na którym siedziała Dolores, zaszurały cicho po posadzce.
– W dzisiejszych czasach nikt nie chce słuchać starych legend – odparła ciężkim głosem niania. – Dorosłych nic nie obchodzą, a dzieci są takie niecierpliwe. Nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu. Ale ona jest inna. Lubi, jak jej opowiadam.
– Wszyscy posłuchamy. Mów – ponaglił ją Rafał.
Beata drgnęła. Kątem oka widziała, jak dłoń niani ponownie dotyka czoła jej córki.
– Skończyłam na tym, że młodych rozdzielono. Jonay o niczym tak nie marzył jak o tym, by znów znaleźć się przy ukochanej. Pewnej nocy obwiązał się w pasie baranimi pęcherzami wypełnionymi powietrzem i rzucił się w morze. Kiedy dotarł na ląd, już świtało. Gara, która wciąż go wypatrywała, natychmiast padła mu w ramiona. Nie było siły, która mogłaby ich rozdzielić. Chwycili się za ręce i zaczęli uciekać przed siebie, w głąb wyspy. Pod ich stopami trzeszczały zgniatane w pędzie gałęzie, we włosy wplątywały się zwisające z drzew pajęczyny. Biegli tak długo, aż znaleźli się pośrodku laurowego lasu. W końcu przystanęli, by odpocząć. Oparli plecy o omszałe pnie drzew i nasłuchiwali. Zamiast śpiewu ptaków słyszeli odgłosy pogoni, którą król krainy Agulo wysłał, by schwytać zbuntowaną córkę i jej ukochanego. Kiedy straże były już blisko, Gara i Jonay musieli zadecydować: mogli dać się schwytać, by rozdzielono ich na zawsze, lub razem zginąć. Nie wyobrażali sobie życia bez siebie. Wdrapali się więc na najwyższy szczyt wyspy, zwany El Cedro, i ociosali dwie gałęzie, tak by ich końce utworzyły ostre szpikulce. Patrząc sobie w oczy, oparli ostrza o swoje serca i przytulili się do siebie bardzo, bardzo mocno. Cedrowe gałęzie przebiły ich na wylot².
– Dosyć! – Krzyk Beaty odbił się od ścian. – Ani słowa więcej, Dolores. Popatrz na moją córkę. Myślisz, że to, co robisz, sprawia jej radość? Ona cię nie słyszy. Martwe dzieci nie słuchają bajek.
Niania zakołysała się na stołku. Rozumiała ból, jaki przeszywał Morawską. W bólu wykrzykuje się różne słowa. Miała do niego prawo. Gdyby tylko wiedziała, że to, co mówi, nie jest do końca prawdą.
– Nie ma pani racji – odpowiedziała, starając się mówić ze spokojem. – One tak szybko nie odchodzą. Mała dziewczynka wciąż jest tu z nami i na nas patrzy. I słyszy lepiej, niż się pani wydaje.
Beata zwęziła oczy.
– Naprawdę chcesz wiedzieć, co mi się wydaje? Że zmarłym należy się spokój. W głowę zachodzę, jak mogłam dać się wam tak otumanić! Musiało mi odjąć rozum, że zgodziłam się przywieźć tu ciało i pozwolić na ten cały cyrk. Gdybym tylko wiedziała, że będziecie dręczyć ją po śmierci… – Wzrok Morawskiej zawirował wokół postawionej na stołkach trumny. – Moja biedna maleńka…
To było nierozsądne, że nie wzięła leków uspokajających. Akurat dzisiaj, w najtrudniejszym dniu swojego życia. Na trzeźwo widok martwego dziecka jest nie do zniesienia. Mąci zmysły i łamie człowieka. Powinna się znieczulić choć trochę, ale przez to, co stało się nad ranem, zapomniała o pigułkach.
O tym, że przed pogrzebem ciało zostanie przywiezione na kilka godzin do ich domu, dowiedziała się niespodziewanie. Było przed siódmą, leżała w łóżku wycieńczona po kolejnej nieprzespanej nocy. Usłyszała od Rafała, że przywiozą ją tuż po dziewiątej, więc niech lepiej doprowadzi się do jako takiego porządku. Nie rozumiała, co strzeliło mu do głowy. Zasłaniał się jakimiś bzdurnymi argumentami, ale jak się później okazało, kazał sprowadzić ich córkę na wyraźną sugestię Dolores, z czego również nie zamierzał się tłumaczyć. Powiedział tylko, że tak trzeba. Jeżeli liczył na to, że dla świętego spokoju Beata zgodzi się na wszystko, miał rację. Poddała się po krótkiej wymianie zdań. Nie miała sił na walkę.
Nie widziała jej cztery dni, z których każdy był gorszy od poprzedniego. Trzęsła się, kiedy otwierano trumnę. Na prośbę Rafała zakład pogrzebowy zadbał, by odkryte części ciała ich córki nie były sine. Pociągnęli jej dłonie i policzki lekkim różem, by sprawiała wrażenie jedynie śpiącej. Jej mąż wykupił tę usługę głównie ze względu na Piotrusia. Nie wyobrażał sobie, by ich synek nie mógł pożegnać się z siostrą, a przecież ostatnie wspólne chwile nie powinny być dla niego koszmarem. Miałby zapamiętać ją taką bladą, niemal przezroczystą? Stąd ten makijaż i udawany sen.
– Zupełnie nie rozumiem, o co tyle hałasu. Przecież moja matka chce dobrze, więc co za problem? – odezwała się Pilar, wyrywając Beatę z zadumy.
Morawska poczuła, jak jej gardło zamienia się w wąską szczelinę.
– Ty nigdy w niczym nie widzisz problemu.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramion. Drgnęły pod obcisłym czarnym golfem, podrzucając jednocześnie rozrzucone na nich pukle w kolorze dojrzałej marchwi. Pod względem urody Pilar wymykała się schematowi kobiety o południowych korzeniach. Jej jasna, niemal biała cera kontrastowała z jaskrawą barwą włosów, nadając ich właścicielce raczej irlandzki wygląd. Kiedy Beata zobaczyła ją po raz pierwszy, przyszedł jej na myśl słynny portret Lukrecji Borgii. Pilar była dla niej właśnie niczym Lukrecja: zabójczo piękną kobietą o stu twarzach.
– Rafał uznał, że to nawet dobrze, by uroczystości pożegnalne odbyły się według starej tradycji. Było tak? – Pilar zwróciła się w stronę Morawskiego.
Nie musiała długo czekać, aż jej przytaknie. Znów się postarał. Nie zawiódł wcześniej Dolores i nie zamierzał teraz zawieść jej córki.
– Ustaliliśmy to przecież – odparł bez mrugnięcia okiem.
Beata podeszła do białej trumny i poprawiła wystający za jej brzeg rąbek koronki, który wywinął się podczas układania ciała.
– Ja nic takiego nie ustalałam – rzuciła z wyrzutem w stronę męża. – I nie dam się wciągnąć w odprawianie waszej diabelskiej magii nad moim dzieckiem.
Dusiło ją w piersiach coraz bardziej. Od wycelowanych w nią spojrzeń i widoku martwej Karinki. Gdyby tylko mogła, rozgoniłaby to całe towarzystwo na cztery wiatry. Zostałyby w saloniku tylko we dwie, matka i córka. Tyle rzeczy chciała jej powiedzieć. Kiedy wyrzuciłaby już z siebie wszystko, dołączyliby do nich Rafał i Piotruś. Jej mały chłopczyk, który w całym tym zamieszaniu zszedł na dalszy plan.
Urodzili się jedno po drugim, w odstępie zaledwie kwadransa. Różowe wrzeszczące bąble, podobne do siebie jak dwie krople wody. Mijały lata, a ich buzie wciąż wyglądały jak lustrzane odbicia. Różnili się od siebie jedynie długością włosów i ubrankami. Gdyby nie to, nikt poza rodzicami nie wiedziałby, czy ma do czynienia z dziewczynką, czy z chłopcem.
Teraz jedno z bliźniąt leżało w trumnie, a drugie patrzyło niewiele rozumiejącym wzrokiem po twarzach zebranych. Malec starał się być niezauważalny, a już na pewno nie zamierzał przeszkadzać w rozmowie starszych. Odczekał, aż zapadnie cisza, po czym zachęcony przez jedną z przyjaciółek Dolores podszedł do niej i zajrzał do jej torebki. Miła pani o łagodnym spojrzeniu dobrze wiedziała, że nie przychodzi się do domu, w którym są dzieci, bez czegoś słodkiego. Paczka z mlecznymi krówkami zaszeleściła, a na twarzy chłopca po raz pierwszy tego dnia pojawił się uśmiech.
– Lubię – powiedział szeptem Piotruś. – Mogę dwie?
Oczy mu się świeciły, gdy odchodził z cukierkami w garści. Podszedł do trumny i położył jeden na poduszce, tuż obok głowy Karinki. Z drugim, przeznaczonym dla siebie, usiadł na podłodze, przy nogach jednego ze stołków podtrzymujących drewnianą skrzynię. Nikt nie odważył się zwrócić mu uwagi, że jego ciemnogranatowy garniturek pobrudzi się od kurzu, ani tym bardziej, że martwe dzieci nie jedzą słodyczy.
Beata odczekała, aż Piotruś przełknie krówkę, po czym wyciągnęła ręce, by zabrać go z podłogi. Jej też nie obchodził kurz na garniturku syna, a jedynie jego wierzgające nogi. Wystarczyłoby jedno nierozważne kopnięcie, by trumna osunęła się ze stołka i gruchnęła o podłogę.
Piotruś na widok gestu matki pokręcił przecząco głową. Nie zamierzał opuścić siostry. Byli nierozłączni, dlaczego więc akurat teraz miałby zostawić ją samą? Obiecał, że będzie grzeczny, podwinął nogi pod pośladki i znieruchomiał, jak od niego oczekiwano.
– Powinniśmy zaczynać. – Pilar spojrzała na zegarek, a potem na Beatę. – Możemy? Bo czas leci…
Morawska wzruszyła z rezygnacją ramionami.
– Moje zdanie przestało się liczyć dawno temu.
– Obiecuję, że nie zrobimy jej krzywdy. – Głos Pilar zabarwił się współczuciem. – Po prostu nam zaufaj.
– Macie godzinę. Za równe sześćdziesiąt minut trumna wyjedzie z domu do kaplicy.
– Zdążymy – zapewniła Dolores, po czym obróciła się w stronę Josefy. – _Mamá? Estamos empezando, es hora_³.
Josefa podniosła pooraną zmarszczkami twarz, ledwie widoczną spod żałobnej mantyli. Czarna, gęsta koronka zakrywała jej oczy i policzki. Dostrzec można było jedynie wąskie usta, które poruszały się wraz z wymawianymi słowami modlitwy.
– _Es hora, mamá_⁴ – powtórzyła głośniej Dolores.
Podtrzymywana przez Pilar staruszka dźwignęła się z krzesła. Zaszeleściła swą gęstą, sięgającą podłogi spódnicą, po czym wyjęła z jej płytkiej kieszeni _chácaras_⁵. Przypominały duże, wypukłe kastaniety. Pilar sięgnęła do swojej torebki i zrobiła to samo. Choć dwie pary kastanietów były w rodzinie Ortegów od pokoleń, miała blade pojęcie o tym, jak ich używać. Postanowiła improwizować; w końcu wybijanie rytmu kołatkami nie może być aż tak trudne. Spojrzała na matkę w oczekiwaniu na sygnał_._
Dolores kiwnęła głową, po czym nachyliła się nad trumną. Powiedziała coś szeptem wprost do ucha martwej dziewczynki. Następnie wsunęła dłonie pod jej łopatki i chwyciła mocno, by unoszony tułów dziecka nie wyślizgnął się jej z rąk. Miała w tym wprawę; nie pierwszy raz brała w ramiona któreś z dzieci Beaty i Rafała. Nosiła je od dnia, w którym przyszły na świat. Kiedy podrosły i uznały, że bieganie na własnych nogach podoba im się o wiele bardziej niż noszenie przez nianię, robiła to już znacznie rzadziej. Bywały jednak dni, gdy zmęczone całodzienną zabawą maluchy zarzucały jej na szyję swoje łapki i prosiły, by odniosła je do łóżek.
Teraz przyszło jej unieść Karinkę po raz ostatni. Nie poczuła już na swym policzku jej ciepłego oddechu ani tego, jak dziewczynka zawija na swoim małym palcu lok z jej włosów, układając go nad czołem w siwy, haczykowaty zadziorek. Ciało Karinki było zesztywniałe i nieruchome. I dużo zimniejsze niż jeszcze kilka dni temu.
Kobieta podtrzymała opadającą główkę dziewczynki, jak robią to matki swoim nowo narodzonym dzieciom w obawie, że oderwie się ona od reszty ciała.
– Zaczniemy od pani. – Wycelowała spojrzeniem w przerażoną Beatę, a potem zwróciła się do Rafała: – Na pana też przyjdzie kolej, ale najpierw matka. Proszę ją wziąć.
Nie mogła odmówić. Miałaby odepchnąć od siebie martwe dziecko? Zamanifestować, że to, co każą jej robić, jest obrzydliwe? Uznaliby, że już jej nie kocha, że jej nie zależy. Wyciągnęła więc ręce. Wytrzymaj, powtarzała w myślach, gdy stopy córki uderzyły ją po udach. To wszystko zaraz się skończy. Musisz dać radę, twój synek na ciebie patrzy.
– Niech pani przytuli ją tak jak zwykle – nakazała Dolores. – Powinna leżeć na pani sercu i czuć, jak bije. Tylko ostrożnie, żeby się nie chybotnęła. Nie bać się. Niech się pani nie boi, przecież to pani córka! Ona czuje, że pani drży. Nie trzeba drżeć. Trzeba z nią zatańczyć.
Kiedy niania upewniła się, że ciało Karinki przywarło bezpiecznie do tułowia Beaty, odebrała od Pilar wysłużone _chácaras_.
– Zajmij się lepiej wstążkami – poleciła Pilar, wskazując na stojący pod krzesłem wiklinowy koszyk. Na jego dnie leżało kilka kolorowych tasiemek z materiału, popisanych ciemnym flamastrem. Pilar chwyciła koszyk i wyjęła pierwszą z nich, po czym podeszła do podtrzymywanego przez Beatę martwego dziecka.
– Na co czekasz? – Dolores oderwała wzrok od sznurków, którymi mocowała _chácaras_ do przegubów swoich rąk. – Zaczynaj. My będziemy grać.
Uderzenie w _chácaras_ nastąpiło, zanim Pilar zdążyła zawiązać wokół stopy Karinki pierwszą wstążkę. Była biała jak bose nóżki dziecka, z których Dolores uprzednio nakazała zdjąć buty i skarpetki. Owinęła tasiemkę wokół kostki i ułożyła ją tak, by ciemny napis był niewidoczny dla żałobników. Jego treść mogła znać tylko zmarła. W końcu to ona miała zanieść prośby żegnających ją osób prosto do nieba.
– Wiąż tak, żeby nie poodpadały – nakazała Dolores, nie przerywając gry na kastanietach. – Mają się mocno trzymać.
Kiedy do pojedynczych stukotów instrumentu dołączyły kolejne dźwięki, wybijane przez Josefę, Pilar wiązała już na stopie dziewczynki kolejną, tym razem czerwoną tasiemkę. Po chwili z nóg Karinki zwisała już barwna tęcza wstążek.
– Dlaczego pani nie tańczy? – Dolores przerwała nagle wystukiwanie melodii i spojrzała z wyrzutem na Beatę. – Trzeba tańczyć wokół trumny. Nie wolno tak stać, taniec matki jest najważniejszy!
Powstrzymując napierający w gardle krzyk, Beata zmusiła się do zrobienia kilku kroków. Nie miała jednak zamiaru podrygiwać do dźwięków muzyki. Czuła, że słabnie, pod jej powieki podeszły ciemne plamy. Zachwiała się na tyle niebezpiecznie, że gdyby nie Rafał, który w ostatniej chwili podbiegł i podtrzymał ją w pasie, runęłaby z martwym dzieckiem na podłogę.
– Oddaj mi ją – usłyszała. – Teraz moja kolej.
Był znacznie silniejszy. Pochwycenie Karinki pod ramiona było dla niego niczym podrzucenie większej lalki.
– Do serca przytul. – Dolores znalazła się w mgnieniu oka przy Morawskim. – Niech pan pamięta, co mówiłam: musi poczuć bicie serca.
Kastaniety znów zadźwięczały, ich głuche postukiwanie wypełniało pokój. Rafał wciąż huśtał w ramionach zmarłą córkę. Dwukrotnie obszedł tanecznym krokiem trumnę, po czym na dany przez Dolores sygnał ułożył dziewczynkę z powrotem na miękkiej poduszce. Dopiero teraz Beata naciągnęła na jej stopy podkolanówki, upychając w nie kolorowe wstążki, i włożyła jej białe pantofelki. Zesztywniałe w stawach ręce dziecka ułożyła tak, by dłonie złączyły się jak do modlitwy, a między palce wsunęła różaniec i obrazek z Matką Boską.
Josefa powoli przestawała uderzać w _chácaras_. Jej modlitwy przypominające trans cichły. Dolores również odłożyła swój instrument i przyklękła pod trumną. Oparła dłoń o jej brzeg i pochyliła w bólu głowę. Potem do dziecka zbliżyli się wszyscy: Piotruś, dwie przyjaciółki z kółka modlitewnego, Josefa, Beata i Rafał. Jako ostatnia podeszła Pilar. Choć zrobiła to całkiem bezgłośnie, Morawski nie musiał odwracać się przez ramię, by wiedzieć, że stanęła tuż za nim. Zapach jej ciężkich perfum z dodatkiem olejku z drzewa sandałowego rozpoznałby wszędzie. Nie zmieniała go, od kiedy podarował jej pierwszy flakonik półtora roku temu. Powiedziała, że odtąd pozostanie mu wierna. Nie musiał pytać, czy chodzi jej wyłącznie o zapach. To, co było niedopowiedziane, miała wypisane na twarzy.ROZDZIAŁ II
Julia zeskoczyła z drabiny i zanurzyła wałek malarski w czarnej tablicowej farbie.
– Człowiek to nie szpilka – powiedziała, poprawiając na głowie zrobioną z gazety czapkę.
Oparła trzonek wałka o tackę i wlała do niej ostatnią partię tablicówki. Gdyby wiedziała, że ściana będzie chłonąć tyle farby, kupiłaby przynajmniej litr więcej.
Pomysł z malowaniem zrodził się w jej głowie, gdy zaczęła czyścić ścianę z zapisków na temat śmierci Leona Rawskiego. Usunięcie śladów po ciemnym flamastrze szybko okazało się niewykonalne. Mogła więc albo odmalować mieszkanie i kupić przenośny flipchart, o który potykałaby się na każdym kroku, albo znów skorzystać ze ściany, z tym że w dużo bardziej praktyczny sposób. Wybrała czarną ścieralną tablicówkę.
– To nie może być przypadek, że dwie osoby znikają w tym samym czasie – zamruczała, wspinając się ponownie po szczeblach drabiny.
– Niczego takiego nie powiedziałem. – Adam Górny podszedł do okna i uchylił je, żeby wpuścić do pokoju podmuch świeżego powietrza.
– Mówię do siebie. Na głos lepiej mi się myśli.
– W oparach farby? Nie miałaś kiedy zabrać się do tej roboty, tylko akurat teraz, w środku nocy? Normalni ludzie śpią o tej porze.
Nasączony farbą wałek przesunął się równo po ścianie, pozostawiając po sobie kolejny czarny pasek.
– Normalnym ludziom nie znikają siostry podczas rodzinnych uroczystości – zauważyła. – Cały czas zastanawiam się, co łączy Lidię z tą kobietą z czwartego piętra i kim ona jest, ta Majewska.
– Zrobiliśmy z Szymańskim wstępny rekonesans. Bardzo wstępny, zaznaczam.
Julia machnęła ręką z wałkiem.
– Mów.
– Majewska ma dwadzieścia siedem lat. Pochodzi z Płocka. Jej rodzina nadal tam mieszka.
– Ktoś już ich powiadomił o zaginięciu?
– Na razie Majewska nie zaginęła. Trzymajmy się faktów. Mamy przypuszczalne pobicie, i to wszystko. Nie widzę powodu, żeby stawiać na nogi jej bliskich.
Julia obróciła się na drabinie.
– Przypuszczalne pobicie? To jakiś żart?
– Ani trochę. Sprawa tak właśnie została zaklasyfikowana.
– Wiedziałam… Protokolik, pieczątka i do szuflady!
– Od zajścia minęło zaledwie kilka godzin.
– Wiesz, co można zrobić z człowiekiem przez kilka godzin? Z ciałem kobiety?
Docisnęła wałek do ściany, tak że niemal wygięła jego plastikowy uchwyt.
– Dowiedziałeś się czegoś o jej mężu?
– O byłym mężu – poprawił ją Górny. – Jacek Majewski. Rozeszła się z nim rok po ślubie. To zaskakujące, że taka młoda kobieta jest już po rozwodzie.
– Zaskakujące to było sto lat temu. Dawno minęły czasy, w których kobiety trzymały się byle kogo, aby tylko nosić obrączkę na palcu.
– Odezwała się feministka. Może to mąż ją wystawił, tego nie wiesz.
– Wiem za to, co mówią policyjne statystyki. Gdy nagle znika żona, to zwykle za tym zniknięciem stoi jej mąż. Nieważne, czy były, czy obecny. Ale zawsze mocno skrzywdzony. Biedaczek – dodała Julia.
– Nie znasz gościa, a już wydałaś wyrok?
– Nie mówię konkretnie o Majewskim. Mówię generalnie, o męskiej psyche. Traktujecie nas jak inwentarz, który staje się waszą własnością, gdy podpisujemy ślubny kwit. Kiedy inwentarz próbuje się buntować i kładzie na stół pozew rozwodowy, przestaje być wesoło, a zaczyna być groźnie. Dlatego musimy się dowiedzieć, kto wniósł sprawę o rozwód. On czy ona. To wiele wyjaśni.
Julia, odwrócona plecami do pokoju, nie widziała, jak Górny staje tuż pod drabiną.
– Muszę cię o coś zapytać. – Jego głos spoważniał. – Ile tak naprawdę wiesz o swojej siostrze?
Oderwała wałek od ściany. Pośliniła palec i niespiesznie zmazała nim niewielką plamę, która chwilę temu odbiła się na suficie od zbyt gwałtownego ruchu ręki.
Wiedziała, że prędzej czy później to pytanie będzie musiało paść. Górny nie był przecież ani głupi, ani naiwny. Spośród wielu scenariuszy dotyczących sprawy zniknięcia obu kobiet wybrał ten, którego obawiała się najbardziej.
– Niczego nie można wykluczyć, Julia – powiedział wprost. – Mamy dwa puste mieszkania, dwie zaginione kobiety, dziwne zachowanie Lidii i… dużo krwi. Podobnie jak ty chciałbym wierzyć, że twoja siostra nie miała nic wspólnego z tym, co się stało z Majewską, ale chyba rozumiesz…
Rozumiała. Nie miała nic na jej obronę. Musiałaby być pozbawiona wyobraźni, stawiając ją poza podejrzeniami. Lęk, który widziała w jej oczach, mógł być zwykłą grą. Ojciec przecież nawet nie zająknął się o tym, że kobieta ma jakieś problemy. Nie wiedział o nich, chociaż byli ze sobą tak blisko, czy może nigdy nie istniały? Jej nagłe zniknięcie mogło być świetnie skrojoną taktyką. Sama przyznała, że na ślub czekała tylko ze względu na spotkanie z Julią. Czy to był jej kolejny chwyt, żeby zapewnić sobie alibi? Potem ulotniła się pod pretekstem jakiejś podejrzanej sytuacji. Równie dobrze mogła być ofiarą, co przyczyną wydarzenia na Wilanowskiej w mieszkaniu numer dziesięć.
– Możesz zejść z tej drabiny? – Górny musnął nogawkę jej spodni od dresu.
Zeszła na sztywnych nogach. Ściągnęła z głowy papierowy kapelusz i rzuciła go z rezygnacją w kąt.
– Nic o niej nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Nie wiem, kim jest Lidia.
Górny objął ją ramieniem i mocno przycisnął do siebie.
– Znajdziemy je obie – zapewnił, robiąc unik przed wałkiem, który Julia wciąż trzymała w dłoni. – To wszystko na pewno da się jakoś logicznie wyjaśnić.
Zegarek na jego ręce cichym piknięciem dał znać, że wybiła jedenasta.
– Zbieram się. Muszę jeszcze zajrzeć na Nowolipki. Szymański pewnie klnie, że zostawiłem go z robotą w sobotni wieczór. Miał umówioną pannę, a siedzi i obdzwania szpitale i schroniska dla bezdomnych.
– Mówiłeś, że sprawa leży.
– Powiedzmy, że wykonujemy z Szymańskim nieoficjalne czynności śledcze.
– Ty naprawdę wierzysz, że Majewska wciąż żyje.
– To, w co wierzę, nie ma żadnego znaczenia. Szansa na to, że ktoś ją załatwił, jest taka sama jak to, że doszło do zwykłego wypadku i trafiła na oddział lub do jakiegoś przytułku. O ile nie błąka się gdzieś po ulicach.
Szpital? Przytułek? Miała na końcu języka, że Aleksandra nie wyszła przecież z mieszkania sama. Jak zatem miałaby błąkać się po mieście? Na to, że odnajdzie się w schronisku, Julia tym bardziej nie liczyła.
Patrzyła jednak bez słowa, jak Górny sięga po płaszcz i narzuca go na swój odświętny garnitur. Wciąż miał go na sobie, odkąd wyszedł rano z domu na ślub Emilii i Edmunda. Nadstawiła policzek do pożegnalnego pocałunku, po czym zaryglowała za nim drzwi. Wróciła do pokoju i przyjrzała się czarnej ścianie. Mimo że pokryła ją już dwiema warstwami farby, ponownie złapała za wałek. Dopiero po nałożeniu trzeciej uznała, że ściana jest gotowa.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki