- promocja
Bliskie spotkania z uzależnieniem - ebook
Bliskie spotkania z uzależnieniem - ebook
W tej niezwykle aktualnej książce Gabor Maté przygląda się epidemii uzależnień trawiących nasze społeczeństwo. Autor odpowiada na pytanie, dlaczego jesteśmy tak podatni na uzależnienia, oraz wskazuje, co jest potrzebne, aby wyrwać się z ich więzów.
Autor oprowadza nas po „świecie głodnych duchów” prezentując dramatyczne historie swoich pacjentów uzależnionych od narkotyków. Przedstawia syntezę badań nad uzależnieniami, rozwojem mózgu i osobowości. Dzieli się także śmiałymi spostrzeżeniami i nowatorskimi odkryciami.
Dr Maté przeciwstawia się powszechnie panującym poglądom traktującym uzależnienie jako chorobę genetyczną lub indywidualną porażkę moralną. Autor skłania się ku twierdzeniu, że w rzeczywistości jest to przypadek, w którym ludzki rozwój przebiegł nieprawidłowo.
Bliskie spotkania z uzależnieniem to panoramiczne, współczujące i bardzo intymne, a także holistyczne spojrzenie na naturę uzależnień.
Gabor Maté w odważny, mądry i głęboko etyczny sposób łączy osobiste z globalnym, duchowe z medycznym, psychologiczne z politycznym. To uzdrowiciel, którego powinniśmy czcić, a jego książka pojawia się w najbardziej odpowiednim momencie.
Naomi Kleim, autorka No logo i Doktryny szoku
Gabor Maté jest lekarzem psychiatrą. Przez wiele lat prowadził prywatną praktykę jako lekarz rodzinny, a następnie był zatrudniony na szpitalnym oddziale opieki paliatywnej. Około roku 2000 podjął pracę w przychodni opiekującej się osobami uzależnionymi od narkotyków we wschodniej dzielnicy Vancouver, gdzie staraniem fundacji dobroczynnej założono hotele dla narkomanów.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-727-1 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkie występujące w książce osoby, cytaty, przykłady i historie są prawdziwe, nie dodawałem żadnych upiększających szczegółów, nie tworzyłem postaci zlepionych z różnych osób. Prywatność pacjentów chronią pseudonimy, wyjątek stanowią dwie osoby, które wprost wyraziły chęć wystąpienia pod własnymi imionami. W dwóch innych przypadkach zmieniłem wygląd opisywanych osób, również po to, by uniemożliwić ich rozpoznanie.
Osoby, których życie zostało tu opisane, wyraziły na to zgodę po przeczytaniu fragmentów przybliżających ich historie. Również osoby, których zdjęcia zostały zamieszczone w książce, udzieliły na to zgody.
W znajdujących się na końcu przypisach do każdego rozdziału umieściłem informacje bibliograficzne dotyczące badań naukowych, do których się odwołuję. Z powodu braku miejsca nie stworzyłem listy wszystkich artykułów, z których korzystałem podczas pisania. Zapraszam specjalistów – i innych czytelników – by skontaktowali się ze mną, jeżeli chcieliby uzyskać bardziej szczegółowe informacje. Można to zrobić za pośrednictwem strony www.drgabormate.com. Jestem otwarty na wszelkie komentarze, nie będę jednak w stanie udzielać konkretnych porad medycznych.
I wreszcie uwaga na temat fotografii znajdujących się w książce. Wspaniałe zdjęcia Roda Prestona są najlepszym dowodem słuszności stwierdzenia, że jeden obraz wart jest miliona słów. Rod pracował w Downtown Eastside i dobrze zna ludzi, o których piszę. Na portretach precyzyjnie i z czułością uchwycił ich doświadczenia. Jego strona to www.rodpreston.com._Czym tak naprawdę jest uzależnienie? To znak, sygnał, objaw cierpienia. To język opowiadający o trudnościach, który musimy zrozumieć._
Alice Miller, _Gdy runą mury milczenia_¹
_W poszukiwaniu prawdy ludzie robią krok do przodu i dwa kroki w tył. Cierpienie, błędy i zmęczenie, których pełne jest życie, cofają ich w tej drodze, ale pragnienie prawdy i upór popychają ich naprzód. I kto wie? Może w końcu dotrą do prawdy._
Antoni Czechow, _Pojedynek_
1.
Cytaty, jeśli nie ma innego wskazania w tekście (przypisie), w tłumaczeniu Marii Reimann.GŁODNE DUCHY: ŚWIAT UZALEŻNIENIA
_Ten Kasjusz wyblakły i chudy_
William Szekspir, _Juliusz Cezar_ (przeł. Leon Ulrich)
Mandala, buddyjskie koło życia, składa się z sześciu światów. Każdy z nich zamieszkują istoty reprezentujące różne sposoby ludzkiego istnienia. W świecie bestii rządzą nami podstawowe instynkty i pragnienia, takie jak głód i pożądanie seksualne, które Freud nazwał id. Mieszkańcy świata piekieł uwięzieni są w straszliwym gniewie i strachu. W świecie bogów uwalniamy się od zmartwień i ego dzięki doświadczeniom zmysłowym, estetycznym lub religijnym, jednak tylko na chwilę i nie poznawszy duchowej prawdy. Nawet ten wspaniały stan nie jest więc wolny od poczucia straty i cierpienia.
Mieszkańcy świata głodnych duchów są przedstawieni jako istoty o wątłych szyjach, małych ustach, wychudzonych kończynach i dużych, wzdętych, pustych brzuchach. To kraina uzależnienia, w której nieustannie poszukujemy czegoś, co pozwoli ugasić nienasycone pragnienie ulgi i spełnienia. Bolesna pustka trwa wiecznie, bo substancje, rzeczy i dążenia, którymi próbujemy ją zapełnić, nie są tym, czego potrzebujemy. Nie poznamy jednak tej potrzeby, jeśli pozostaniemy w świecie głodnych duchów. Przeżywamy życie w udręce, nigdy w pełni obecni.
Niektórzy ludzie spędzają większość życia w jednym ze światów. Wielu z nas porusza się między nimi, czasem zahaczając o wszystkie jednego dnia.
Jako lekarz zajmujący się narkomanami¹ w Downtown Eastside w Vancouver, mogłem poznać ludzi, którzy prawie całe życie są głodnymi duchami. Sądzę, że próbują w ten sposób uciec ze świata piekieł, gdzie doświadczają straszliwego lęku, gniewu i rozpaczy. Ich bolesna tęsknota jest w pewien sposób podobna do pustki odczuwanej czasem przez ludzi, których życie potoczyło się szczęśliwiej. Ci, których odrzucamy jako „ćpunów”, to nie przybysze z obcej planety, ale kobiety i mężczyźni tkwiący na krańcu kontinuum, w którego różnych miejscach jesteśmy wszyscy. Sam jestem dobrym tego przykładem. Całe życie wyglądasz, jakbyś był głodny – powiedziała mi kiedyś bliska osoba. Obserwując szkodliwe nawyki moich pacjentów, musiałem stanąć twarzą w twarz także z własnymi.
Żadne społeczeństwo nie zrozumie siebie, jeśli nie przyjrzy się swojej ciemnej stronie. Wierzę, że proces uzależnienia jest jeden, bez względu na to, czy przybiera formę nadużywania niebezpiecznych substancji, jak w przypadku moich pacjentów z Downtown Eastside, rozpaczliwych prób samoukojenia przez objadanie się lub robienie zakupów, obsesji na punkcie hazardu, seksu albo internetu, czy wreszcie społecznie akceptowanych, a nawet pochwalanych, zachowań pracoholików. Narkomanom często odmawia się szacunku i współczucia. Opowiadam ich historie z dwóch powodów: chcę, żeby ich głosy zostały usłyszane, i chcę rzucić światło na przyczyny i naturę ich beznadziejnych prób uwolnienia się od cierpienia poprzez zażywanie narkotyków. Mają bardzo wiele wspólnego ze społeczeństwem, które ich odrzuca. Nawet jeśli wydaje się, że wybrali złą drogę, nadal możemy się od nich wiele nauczyć. W ich życiu, jak w krzywym zwierciadle, możemy zobaczyć siebie.
Jest wiele pytań, nad którymi należy się zastanowić. Między innymi:
- Jakie są przyczyny uzależnień?
- Jaki rodzaj osobowości jest podatny na uzależnienia?
- Co na poziomie fizjologicznym dzieje się w mózgu osób uzależnionych?
- Ile wyboru ma tak naprawdę osoba uzależniona?
- Dlaczego „wojna z narkotykami” to porażka i w jaki sposób można bardziej po ludzku i skuteczniej leczyć poważne uzależnienia?
- Jakie są możliwe drogi wyzwolenia dla umysłu uzależnionego, choć nie od narkotyków, czyli: jak leczyć uzależnienia behawioralne tak częste w naszej kulturze?
Narracja tej książki opiera się na moim doświadczeniu lekarza pracującego w narkotykowym getcie w Vancouver i na pogłębionych wywiadach z moimi pacjentami. Przeprowadziłem ich tak wiele, że nie wszystkie mogłem zacytować. Wielu pacjentów zgodziło się na rozmowę w nadziei, że ich historie pomogą innym zmagającym się z nałogiem albo pomogą społeczeństwu zrozumieć, jakim doświadczeniem jest uzależnienie. Prezentuję też informacje, przemyślenia i wglądy pochodzące z wielu innych źródeł, włącznie z moimi własnymi wzorcami uzależniania się. I wreszcie przedstawiam syntezę tego, czego możemy dowiedzieć się dzięki badaniom nad uzależnieniami, rozwojem mózgu i osobowości.
Chociaż w ostatnich rozdziałach dzielę się przemyśleniami i sugestiami dotyczącymi leczenia uzależnionego umysłu, ta książka nie zawiera recept. Mogę tylko opowiedzieć, czego nauczyłem się jako człowiek, i opisać to, co widziałem i zrozumiałem jako lekarz. Czytelnicy przekonają się, że nie każda historia dobrze się kończy. Jednak żadna istota nie jest pozbawiona szansy na odkupienie, o czym świadczą zarówno odkrycia nauki, jak i to, czego dowiemy się, gdy wsłuchamy się w głos serca i duszy. Tak długo, jak trwa życie, możliwy jest ratunek. Najważniejsze pytanie brzmi: jak wspierać tę możliwość w sobie i w najbliższych?
Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy – tak jak i ja – są głodnymi duchami: osobom zakażonym wirusem HIV żyjącym na ulicy, osadzonym w więzieniach, a także tym szczęśliwszym, mającym dom, rodzinę i pracę, w której odnoszą sukcesy. Obyśmy wszyscy odnaleźli spokój.
1.
Autor używa kilku określeń dla osób uzależnionych od narkotyków. Często, jak w tym przypadku, stosuje określenie drug addicts, tłumaczone zazwyczaj – i także przeze mnie – jako „narkomani”, „narkomanki” lub „osoby uzależnione od narkotyków”. Piszący o uzależnieniach starają się odchodzić od określeń „narkoman”, „narkomanka” jako nacechowanych negatywnie (tak jak drug addicts w języku angielskim). W języku potocznym słowa te są jednak powszechnie stosowane. Gabor Maté pisze o negatywnym postrzeganiu przez społeczeństwo osób uzależnionych i określenia te są z tym postrzeganiem spójne. Uznałam, że będą one w wielu miejscach bardziej trafne niż neutralne sformułowanie „osoby uzależnione od narkotyków”. Autor posługuje się również określeniem drug users lub po prostu users, co tłumaczę jako „użytkownicy narkotyków” lub „użytkownicy”. „Użytkownicy” to niestygmatyzujące określenie osób używających narkotyków (przyp. tłum.).Rozdział 2
Śmiertelny uścisk narkotyków
_Nigdzie indziej skutki smutnego życia nie zapisują się tak wyraźnie, jak w ludzkim ciele._
Naguib Mahfouz, _Palace of Desire_
W kaplicy pogrzebowej East Hastings starszy ksiądz odprawia ceremonię pożegnalną dla Sharon. – Była żywiołowa i radosna. „Oto jestem! Sha-an-na”, ogłaszała, wpadając do pokoju. Każdy, kto na nią patrzył, cieszył się życiem.
W raczej pustej kaplicy oprócz rodziny znajduje się niewielu żałobników. Jest kilku pracowników Portland, jego pięciu albo sześciu mieszkańców i jeszcze kilka osób, których nie znam.
Słyszałem, że w młodości Sharon była piękna jak modelka. Sześć lat temu, kiedy ją poznałem, wciąż można było dostrzec ślady tej urody pomimo coraz bledszej skóry, zapadniętych policzków i brakujących zębów. W ostatnich latach Sharon często cierpiała z powodu bólu. Na lewej goleni miała dwie otwarte rany powstałe w wyniku wywołanych wkłuciami infekcji bakteryjnych. Nawracająca infekcja powodowała złuszczanie się kolejnych przeszczepów, aż wreszcie chirurdzy plastyczni ze Szpitala św. Pawła uznali dalsze interwencje za bezcelowe. W stale opuchniętym lewym kolanie pojawiał się i znikał ropień kości. Tego zapalenia kości i szpiku nigdy nie udało się wyleczyć, bo Sharon nie była w stanie poddać się trwającej od sześciu do ośmiu tygodni hospitalizacji, koniecznej do zastosowania kuracji antybiotykowej, nawet wtedy, kiedy wydawało się, że jedyną alternatywą jest amputacja. Niezdolna do dźwigania własnego ciężaru, Sharon w wieku około trzydziestu lat musiała poruszać się na wózku inwalidzkim. Pędziła chodnikami Hastings z zadziwiającą prędkością, wykorzystując swoje silne ramiona i prawą nogę, żeby się rozpędzać.
Ksiądz taktownie unika mówienia o bólu Sharon i uzależnieniu, które zawiodło ją do Downtown Eastside, i oddaje cześć jej witalności.
– Wybacz nam, Panie, bo nie umiemy doceniać (…). Życie jest wieczne, miłość jest nieśmiertelna (…). Z każdej przemijającej radości powstaje coś pięknego (…). – intonuje. Na początku słyszę tylko litanię pogrzebowych klisz i jestem zirytowany. Wkrótce jednak czuję się pocieszony. Zaczynam rozumieć, że w obliczu przedwczesnej śmierci nie istnieją klisze.
– Na zawsze Sharon, jej głos, jej dusza (…). Za wieczny pokój, nieśmiertelny pokój…
Niosącym otuchę słowom księdza towarzyszy cichy płacz kobiet. Ksiądz zamyka modlitewnik i rozgląda się poważnie po kaplicy. Kiedy schodzi z ambony, rozlega się muzyka: Andrea Bocelli śpiewa sentymentalną włoską arię. Żałobnicy mogą pożegnać Sharon, której ciało leży w otwartej trumnie u stóp ołtarza. Po kolei podchodzą, pochylają głowy, a potem składają kondolencje rodzinie. Beverly, której twarz szpecą wywołane braniem kokainy zaczerwienienia, podchodzi do trumny. Podtrzymuje wspierającą się o chodzik Penny. Były bliskimi przyjaciółkami Sharon. Tom, którego alkoholowe wrzaski co wieczór rozlegają się w Hastings, wystroił się w najlepsze ubrania. W białej koszuli i krawacie – zupełnie trzeźwy i ponury – w modlitewnym skupieniu nachyla się nad ozdobioną kwiatami trumną i żegna się.
Biała od pudru twarz Sharon ma naiwny, niepewny wyraz, rumiane usta są zamknięte i lekko krzywe. Mam wrażenie, że ten nieco zamroczony dziecięcy wygląd prawdopodobnie lepiej oddaje wewnętrzny świat Sharon niż głośna, nieokrzesana postać, którą znałem ze swojego gabinetu.
Ciało Sharon znaleziono w jej łóżku w kwietniowy poranek. Leżała na boku, wyglądała jak we śnie, ręce i nogi ułożone spokojnie, niewykręcone bólem i cierpieniem. Mogliśmy tylko spekulować na temat przyczyny śmierci, ale przedawkowanie wydawało się prawdopodobną hipotezą. Choć od dawna miała HIV i jej poziom odporności był bardzo niski, Sharon nie była chora. Wiedzieliśmy, że od wyjścia z ośrodka odwykowego intensywnie zażywała heroinę. W jej pokoju nie było żadnych akcesoriów związanych z narkotykami. To, co ją zabiło, wzięła prawdopodobnie w mieszkaniu sąsiada, a potem wróciła do siebie.
Nieudana próba odwyku zasmuciła wszystkich, którzy się o nią troszczyli. Wydawało się, że tak dobrze jej idzie. – Kolejne cztery tygodnie bez działki, Maté – obwieszczała dumnie w comiesięcznym raporcie telefonicznym. – Czy może mi pan przysłać receptę na metadon? Nie chcę po nią przychodzić, będzie mnie tylko kusić, żeby znowu wziąć.
Pracownicy odwiedzający ją w ośrodku mówili, że była pełna życia, w dobrym humorze, radosna i optymistyczna. Pomimo powrotu do heroiny jej śmierć była szokiem i nawet teraz, patrząc na jej ciało, trudno tę śmierć zaakceptować. Żywotność, radość i niepohamowana energia Sharon były ważną częścią naszego życia. Po uprzejmych i uroczystych słowach księdza powinna była wstać i wyjść razem z nami.
Po ceremonii żałobnicy przez chwilę jeszcze kręcili się po parkingu, zanim się rozeszli – każdy w swoją stronę. Jest bardzo jasno i słonecznie, to pierwszy w tym roku wiosenny dzień w Vancouver. Witam się z Gail, rdzenną Kanadyjką, która dzielnie zbliża się do końca trzeciego miesiąca bez kokainy. – Osiemdziesiąt siedem dni – uśmiecha się do mnie. – Nie mogę w to uwierzyć. Nie jest to tylko zasługa jej silnej woli. Dwa lata wcześniej Gail trafiła do szpitala z powodu groźnej infekcji jamy brzusznej. Żeby zapobiec zapaleniu jelit, konieczna była kolostomia. Poprzecinane odcinki jelita powinny być ponownie połączone chirurgicznie już dawno, ale do zabiegu nigdy nie doszło, ponieważ dożylne zażywanie kokainy przez Gail zagrażało jego powodzeniu. Pierwszy chirurg odmówił dalszego zajmowania się Gail. – Rezerwowałem salę operacyjną za darmo co najmniej trzy razy – powiedział mi. – Nie zamierzam znowu ryzykować. – Trudno się było z nim spierać. Nowy specjalista niechętnie zgodził się przeprowadzić operację, ale zrobił to tylko pod warunkiem, że Gail nie będzie brać kokainy. Wiedziała, że jeżeli nie skorzysta z tej ostatniej szansy, już do końca życia będzie oddawać kał do plastikowego pojemnika przyklejonego taśmą do brzucha. Torbę, czego najbardziej nienawidziła, trzeba zmieniać czasami nawet kilka razy dziennie.
– Jak się masz, doktorze – mówi zawsze uprzejmy Tom, lekko łapiąc mnie za ramię.
– Miło cię widzieć. Jesteś dobrym człowiekiem. – Dzięki – odpowiadam. – Ty też. Wciąż podtrzymywana przez swoją potężną przyjaciółkę Beverly, chuda Penny prostuje się. Prawą ręką opiera się na chodziku, lewą osłania oczy przed południowym słońcem. Penny dopiero niedawno zakończyła sześciomiesięczny cykl dożylnych antybiotyków przepisanych na infekcję kręgosłupa, która zgarbiła jej plecy i osłabiła nogi. – Nigdy nie spodziewałam się, że Sharon umrze przede mną – mówi. – Zeszłego lata w szpitalu naprawdę sądziłam, że to już koniec. – Byłaś tak blisko, że nawet ja się przestraszyłem – odpowiadam. Oboje się śmiejemy.
Przyglądam się tej małej grupce istot ludzkich, które zebrały się na pogrzebie towarzyszki, zmarłej w wieku trzydziestu lat. Jak wielka jest siła uzależnienia, myślę, skoro pomimo chorób, bólu i cierpienia psychicznego nie mogą się wyzwolić z jego śmiertelnego uścisku. – W nazistowskich obozach pracy, jeżeli jednego więźnia złapano na paleniu papierosa, zabijano wszystkich mieszkańców baraku – powiedział mi kiedyś Ralph, jeden z pacjentów. – Za jednego papierosa! A jednak ludzie nie pozwalali sobie odebrać radości, chęci życia i przyjemności, jaką dawały niektóre substancje, takie jak alkohol, nikotyna, czy co tam jeszcze. Nie wiem, ile w tym historycznej prawdy, ale jako kronikarz własnego uzależnienia i losów innych narkomanów z ulic Hastings Ralph dotknął samego sedna: ludzie są w stanie poświęcić życie, żeby uczynić daną chwilę znośną. Nic nie może przerwać ich nałogu – ani choroba, ani utrata miłości i bliskich, ani wyzucie z dóbr doczesnych i godności, ani nawet strach przed umieraniem. Pragnienie jest najsilniejsze.
Jak zrozumieć śmiertelny uścisk uzależnienia? Dlaczego Penny daje sobie w żyłę pomimo ropnia kręgosłupa, który prawie spowodował paraplegię? Czemu Beverly nie przestaje brać kokainy pomimo HIV, wrzodów, które wciąż musiałem osuszać, i nawracających infekcji stawów, przez które lądowała w szpitalu? Co kazało Sharon wrócić do Downtown Eastside i nałogu po sześciu miesiącach odwyku? Dlaczego przestała myśleć o HIV i żółtaczce, o infekcji kości i chronicznym, palącym, przeszywającym bólu odsłoniętych zakończeń nerwowych?
Jak piękny byłby świat, gdyby rację mieli wyznawcy prostego poglądu, że przykre konsekwencje wystarczą za nauczkę. Otwarcie kolejnego fast foodu kończyłoby się bankructwem, w naszych domach nie byłoby telewizorów, a hostel Portland mógłby stać się lukratywnym biznesem: na przykład silącym się na śródziemnomorskość luksusowym apartamentowcem dla miejskich yuppie, podobnym do budowanych właśnie w okolicy hoteli Firenze i España.
* * *
Na poziomie fizjologicznym uzależnienie od narkotyków jest wynikiem wywołanego przez substancję zaburzenia chemii mózgu, choć (o czym będę pisał później) zaburzenie to pojawia się, zanim jeszcze rozpocznie się zażywanie substancji zmieniających świadomość. Jednak ludzi nie da się zredukować do biochemii ich mózgów, a nawet – jeżeli byłoby to możliwe – ludzki mózg na poziomie fizjologicznym kształtuje się również pod wpływem doświadczeń i emocji. Osoby uzależnione dobrze o tym wiedzą. Choć łatwo mogłyby uznać, że za ich pęd ku autodestrukcji odpowiadają procesy chemiczne w ich mózgach, niewiele z nich to robi. Rzadko przyjmują wąskie medyczne rozumienie uzależnienia jako choroby pomimo jego niewątpliwej wartości.
Na czym polega śmiertelnie niebezpieczna atrakcyjność narkotycznego doświadczenia? Zadałem to pytanie wielu moim klientom z Portland Clinic. – Masz tę biedną, opuchniętą, owrzodzoną nogę i czerwoną, gorącą, bolącą stopę – mówię do Hala, przyjaznego, skorego do żartów mężczyzny po czterdziestce, jednego z moich nielicznych pacjentów płci męskiej bez kryminalnej przeszłości. – Żeby dostać antybiotyki dożylne, musisz codziennie stawiać się na pogotowiu. Masz HIV. Ale nie odpuszczasz wstrzykiwania sobie speeda¹. Jak myślisz dlaczego?
– Nie wiem – odpowiada Hal, a jego bezzębne dziąsła tłumią słowa. – Zapytaj kogokolwiek… choćby mnie, czemu zażywa coś, co sprawia, że przez pięć minut się ślinisz, wyglądasz jak zjebany, coś, co zaburza ci fale w mózgu tak, że nie możesz jasno myśleć ani normalnie mówić, a potem znowu masz na to ochotę. – I dostajesz wrzodów na nodze – podpowiadam uprzejmie. – Tak, wrzody. Pytasz dlaczego. Naprawdę nie wiem.
W marcu 2005 roku prowadziłem podobną rozmowę z Allanem. Allan jest około czterdziestki i również ma wirusa HIV. Kilka dni wcześniej wylądował w szpitalu Vancouver z powodu ostrego bólu w klatce piersiowej. Powiedziano mu, że to zapalenie wsierdzia, infekcja zastawek serca. Zamiast dać się przyjąć do szpitala, Allan zgłosił się po drugą opinię do Szpitala św. Pawła, gdzie powiedziano mu, że wszystko jest w porządku. Teraz, żeby zasięgnąć trzeciej opinii, przyszedł do mojego gabinetu.
W trakcie badania widzę, że chociaż nie jest chory, jest w fatalnej formie. – Co powinienem zrobić, doktorze? – pyta, rozkładając ramiona w geście bezradności. – Okej – mówię, patrząc w jego kartę. – Twój ojciec zmarł na serce. Twój brat zmarł na serce. Dużo palisz. Miałeś zapalenie wsierdzia wywołane dożylnym zażywaniem narkotyków. Leczę cię na niewydolność serca, nawet teraz masz opuchnięte nogi, bo serce nie daje rady. Bierzesz silne leki na HIV, a z powodu żółtaczki twoja wątroba ledwie zipie. Ale ciągle bierzesz. I pytasz mnie, co masz robić. Powiedz mi, co tu nie gra?
– Miałem nadzieję, że to powiesz, doktorze – mówi Allan. – Powiedz mi, że jestem pierdolonym debilem. Inaczej nie zrozumiem.
– Dobra – zgadzam się. – Jesteś pierdolonym debilem.
– Dzięki, doktorze.
– Kłopot polega na tym, że nie jesteś pierdolonym debilem. Jesteś uzależniony. Co to tak naprawdę znaczy?
Cztery miesiące później, o północy, Allan umierał, zimny i siny, na podłodze w swoim pokoju w jednym z pobliskich hosteli. Podobno wstrzykiwał sobie metadon, który został skradziony podczas włamania do jednej z aptek, a następnie zmieszał go z metamfetaminą, czy czymś tam jeszcze. Według policji to małe niezależne narkotykowe przedsiębiorstwo zabiło co najmniej osiem osób.
– Nie boję się umierania – powiedział mi jeden z klientów. – Czasem dużo bardziej boję się życia.
To strach przed życiem, jakie znają, sprawia, że wielu moich pacjentów nie przestaje brać. – Kiedy jestem na haju, nic mnie nie obchodzi. Nie mam żadnych problemów – powiedział jeden z nich, wyrażając uczucie znane wielu osobom uzależnionym. – Po prostu zapominam – powiedziała Dora, zatwardziała kokainistka. – Zapominam o problemach. Wszystko wydaje się trochę mniej beznadziejne, niż jest, aż do następnego ranka, kiedy jest jeszcze gorsze… Latem 2006 roku Dora wyprowadziła się z Portland z powrotem na ulicę, gdzie ciągle próbowała zdobyć towar. W styczniu zmarła z powodu licznych ropni mózgu² na oddziale intensywnej terapii Szpitala św. Pawła.
Alvin jest po pięćdziesiątce, jest tęgi, ma szerokie ramiona, kiedyś pracował jako kierowca tira. Zażywa metadon jako lek na uzależnienie od heroiny, ostatnio zaczął zażywać więcej metamfetaminy. – Przez pierwszą połowę dnia chce mi się od tego rzygać – mówi – ale po ośmiu albo dziewięciu chmurach z lufy… Jak się czuję? Przede wszystkim jak kompletny idiota, sam nie wiem, chyba chodzi o ten rytuał.
– Pozwól, że powtórzę – odpowiadam. – Wydajesz tysiąc dolarów miesięcznie, żeby zaznać rozkoszy mdłości i czucia się jak idiota? Dobrze cię zrozumiałem? Allan się śmieje. – Rzygam tylko za pierwszym razem w ciągu dnia. Przez jakieś trzy do pięciu minut jestem na haju, a potem pytam sam siebie, po co to zrobiłem. Ale jest już za późno. Coś sprawia, że ciągle to robisz, i to właśnie nazywamy uzależnieniem. Nie umiem tego powstrzymać. Przysięgam na Boga, że tego nienawidzę, naprawdę nienawidzę. – Jednak ciągle coś z tego masz. – Jasne, inaczej bym tego nie robił. To trochę jak orgazm.
Oprócz przypominającej orgazm chwilowej przyjemności narkotyki sprawiają również, że ból staje się mniej dojmujący, a w codzienności można dostrzec coś, dla czego warto żyć. „Jedno ze wspomnień jest tak wyraźne i doskonałe, że w niektóre dni oddaję się tylko jemu”, pisze Stephen Reid, pisarz, który odsiedział wyrok za napad na bank i sam siebie nazywa ćpunem. „Jestem zachwycony zwyczajnością – bladym niebem, błękitnym świerkiem, zardzewiałym drutem kolczastym na płocie, umierającymi żółtymi liśćmi. Jestem na haju. Mam jedenaście lat i odczuwam jedność ze światem. Całkowicie niewinny, zanurzam się w niewiedzy”. Podobnie Leonard Cohen opisywał „obietnicę, piękno, zbawienie w papierosach”.
W moich rozmowach z uzależnionymi wątki powracają jak wzory na gobelinie: narkotyki jako środek znieczulający na psychiczny ból; antidotum na przerażającą pustkę; lek na zmęczenie, nudę, osamotnienie i brak poczucia przynależności; lekarstwo na stres i trudności w relacjach z ludźmi. I jeszcze – jak w opisie Stephena Reida – narkotyki mogą, choćby na krótką chwilę, otworzyć wrota do duchowej transcendencji. Te same przyczyny niszczą życia głodnych duchów na całym świecie. Oddziałują ze śmiertelną siłą na uzależnionych od kokainy, heroiny i metamfetaminy mieszkańców Downtown Eastside. Przyjrzymy im się bliżej w kolejnym rozdziale.
* * *
Mamy w Portland fotografię, na której ubrana w czarny kostium kąpielowy Sharon siedzi na brzegu zalanego słońcem basenu i moczy nogi w czystej, migoczącej, błękitnej wodzie. Wypoczęta i spokojna, patrzy wprost w obiektyw. To ta młoda, radosna kobieta, o której w kazaniu wspominał ksiądz, uchwycona przez fotografa na kilka miesięcy przed śmiercią, rozkoszująca się ciepłem jesiennego popołudnia, w domu swojego sponsora z programu 12 kroków.
Przez dwanaście lat życia w Downtown Eastside Sharon nie była w stanie ukończyć programu 12 kroków. Była tak silnie uzależniona od kokainy i tak dysfunkcyjna, że zanim zamieszkała w hostelu Portland, nie wolno jej było tam nawet przychodzić. – Tak to działa – tłumaczy mi dyrektorka Stowarzyszenia Portland, Kerstin Stuerzbecher, w przedsionku kaplicy po pogrzebie Sharon. – Są tylko dwie możliwości: albo sprawiasz zbyt dużo kłopotów, żeby tu zamieszkać, albo sprawiasz tyle kłopotów, że możesz już zamieszkać tylko tutaj. I tylko tutaj umrzeć – dodaje, kiedy wychodzimy na słońce.
1.
Potoczne określenie amfetaminy (przyp. red.).
2.
Infekcje ropne spowodowane przez bakterie, które przedostały się do tkanek podczas dożylnego zażywania narkotyków i z krwią przemieściły do organów wewnętrznych, takich jak płuca, wątroba, serce, kręgosłup.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
E. Leyton, Death on the Pig Farm: Take one, recenzja książki The Pickton File Stevie’ego Camerona, „The Globe and Mail” 16 czerwca 2007.
2.
A. Applebaum, Gułag, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2003, s. 366.
3.
V.J. Felitti, Adverse Childhood Experiences and Their Relationship to Adult Health, Well-being, and Social Functioning (wykład na konferencji Building Blocks for a Healthy Future, Red Deer, Alberta, 24 maja 2007).
4.
J. Panksepp, Social Support and Pain: How Does the Brain Feel the Ache of a Broken Heart?, „Journal of Cancer Pain and Symptom Palliation” 2005, 1 (1), s. 29–65.
5.
N.I. Eisenberger, Does Rejection Hurt? An FMRI Study of Social Exclusion, „Science” 10 października 2003, s. 290–292.
6.
R. Shanta i in., Childhood Abuse, Neglect and Household Dysfunction and the Risk of Illicit Drug Use: The Adverse Childhood Experiences Study, „Pediatrics” 2003, 111, s. 564–572.
7.
P. Levi, Pogrążeni i ocaleni, przeł. Stanisław Kasprzysiak, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 196.
8.
Tamże, s. 22.
9.
S. Bellow, Przypadki Augiego Marcha, przeł. Wacław Niepokólczycki, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1990, s. 7.
10.
P. Gay, Freud: A Life for Our Time, W.W. Norton, New York 1998, s. 44.