Bóg jest wystarczająco duży, by obronić się sam. Apologia świadka - ebook
Bóg jest wystarczająco duży, by obronić się sam. Apologia świadka - ebook
Bóg nie potrzebuje złotoustych adwokatów, ale ludzi, którzy będą o Nim świadczyć. Którzy nie uciekają od szorstkości chrześcijaństwa, nie mają gładkich odpowiedzi, za to dają w zastaw własne życie. Afrykański teolog Katchekpele o spotkaniu z Bogiem opowiada językiem żywym i pełnym paradoksów. Jasno określa zadanie świadka: prowadzić tego, kto Bogiem gardzi, do konfrontacji z Nim twarzą w twarz; nie przez mówienie o swoim wspaniałym życiu, tylko o tym, co się widziało i słyszało. Świętym nazywa człowieka zaskoczonego przez Pana i oddychającego Nim pełną piersią. Nie ukrywa przy tym, że to szaleństwo.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-604-9 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta niewielka książeczka to nic innego, jak scherzo. Autora naszła ochota, by się zabawić, a przy okazji rozbawić czytelnika, o ile się taki znajdzie. Innymi słowy, autor nie podchodzi do siebie zbyt poważnie – ale to nie znaczy, że musimy kierować się jego opinią na własny temat. Książka, która uderza w zabawny ton, może traktować o sprawach poważnych, i nawet jeśli autor z własnej powagi się podśmiewa, nie idźmy zbyt pochopnie w jego ślady. Można przecież, raz na jakiś czas, castigare mores ridendo1… Książka nie jest bezwartościowa, jeśli pisząc ją, autor zdołał ująć w sposób precyzyjny jedną czy dwie myśli.
Scherzo to forma muzyczna lekka i żwawa, tak pomyślana, by zaintrygować słuchacza, zanim ten do końca ją pojmie. By zdążyła wybrzmieć, zanim słuchacz skupi na niej uwagę, i skończyła się, gdy słuchacz wciąż jeszcze się uśmiecha, zachwycony początkiem. A jeśli tajemnicę Tego, o którym ośmiela się mówić niniejsza książka, dałoby się zdefiniować w podobny sposób?
Gdy Bóg Jezusa Chrystusa – bo o Nim rzecz będzie, nie o jakimś pierwszym lepszym bogu2– postanawia się ludziom objawić, prawie zawsze pozwala ujrzeć się tylko z tyłu (jak Mojżeszowi, Wj 33,23), albo przechodząc, jak Eliaszowi (1 Krl 19,12). W historii Bóg pozwala się dostrzec dopiero, gdy przeszedł, już przeszedł, a nawet – zszedł ze świata żywych… Fides de absentibus, wykłada św. Tomasz z Akwinu: „Poznaniem przez wiarę nie uobecnia się zaś przedmiot wiary doskonale rozumowi. Wiara odnosi się bowiem do rzeczy nieobecnych, a nie do obecnych”3. Nieobecnych – nie w sensie, że nigdy nie zaistniały, ale ponieważ poznajemy je za pośrednictwem tego, co już się wydarzyło (por. Hbr 11,1).
Przejście, a więc Pascha, w oryginale Pessa’h – to dla naszego Boga typowe. Można powiedzieć, że nasz Bóg jest Bogiem, który przechodzi. „Przeszedł właśnie, i wszystkie ogrody Izraela drżą jeszcze, poruszone Jego przejściem, jak gorącymi falami podmuchu potężnej eksplozji. Nic już nie będzie takie samo po Jego przejściu, a przejście to trwa i trwa” – pisze Christian Bobin4. Wiadomo już, dlaczego ci, którzy chcą Go złapać za rękę, ujrzeć twarzą w twarz lub wręcz wyzwać na pojedynek, albo ten, którego będę tu nazywał burzycielem, wciąż przegapiają moment, gdy On przechodzi. Jeśli mamy mówić o Nim prawdę, musimy przyznać, że będzie On zawsze o krok do przodu wobec wszystkiego, co o Nim powiemy. Posłuchajmy jeszcze Christiana Bobina: „Nie możemy o Nim powiedzieć niczego, co nie byłoby z miejsca przedatowane. On zawsze jest już o krok dalej. Podobnie Jego słowo – jest w nieustannym ruchu, bez końca w ruchu”.
Ten Bóg to nie jest żaden gentleGod (przez nieuwagę omal nie napisałem gentleman i myślę, że akurat tego określenia by się nie wyparł). To ktoś, kto zawsze robi to, co chce. W końcu jest Bogiem, to On tu rządzi. Zresztą chrześcijanie właśnie o to Go proszą dzień w dzień, gdy odmawiają modlitwę Ojcze nasz: „Bądź wola Twoja!”. Czyż wypowiadając te słowa, nie prosimy Go, by zawsze robił to, co Mu się podoba, nie zaś to, co podoba się nam? Prosimy Go o to, bo mamy przeczucie, że to, co się nam podoba, często wcale nie jest piękne. Przeciwnie: układy i układziki, na jakie jesteśmy gotowi pójść z własnym życiem, bywają po prostu paskudne. Przeczuwamy też, że nawet robiąc, co Mu się żywnie podoba, Bóg nigdy nas nie skrzywdzi. Oto dlaczego chrześcijanie proszą Go każdego ranka, po wielokroć, żeby robił, co Mu się podoba, nie zaś to, co podoba się im.
Zapewne dlatego Bóg Jezusa Chrystusa pozostaje dla nas wielką tajemnicą. Nie da się Go opisać równaniem matematycznym ani ująć w statystykach. Nie ogarnie Go nasza filozofia ani metafizyka, prognozy socjologiczne nie są w stanie przewidzieć Jego działania. Planując strategie polityczne, próżno usiłujemy przypisać Mu miejsce na szachownicy. Żadne wersje historii, ani te historyczne, ani historycystyczne, nie wydają się kompletne, gdy chodzi o Niego. Nie można Go obliczyć ani wydedukować. Kościelna biurokracja także pozostaje wobec Niego bezradna.
Wydaje się natomiast, że Bogu może podobać się scherzo. Sam przecież przyznaje, że stworzył Lewiatana dla zabawy (Ps 104,26). To jeszcze nic. Jednorodzony Syn Boży ograł diabła, podsuwając mu przynętę w postaci swojej męki krzyżowej. Szatan, nie domyślając się podstępu, łapczywie rzucił się na ofiarę… i połknął haczyk. Łakomstwo go zgubiło5. „To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża. Po rozbrojeniu Zwierzchności i Władz, jawnie wystawił na widowisko, powiódłszy je dzięki Niemu w triumfie”6 (Kol 2,15). No cóż, gdy mamy do czynienia z Kimś takim, statystyki to ostatnia rzecz, którą będziemy się przejmować.
Wiemy, co niesie wieść gminna – Bóg umiera. Powtarzają to zarówno tryumfujący ateiści, jak i zaniepokojeni chrześcijanie. Tych ostatnich znam nieźle, bo od paru lat jestem księdzem. „To już nie to, co kiedyś, proszę księdza. Ludzie stracili wiarę, mamy laicyzację. Za moich czasów było zupełnie inaczej…” – biadają niemal ze łzami. Ateiści powtarzają to samo, ale stosują tonację zupełnie odmienną. Chrześcijanie boją się, że Bóg umiera. Ateiści cieszą się, że już umarł. Ci pierwsi są przekonani, że Boga trzeba pilnie reanimować, i czasem przechodzą od słów do czynów, podejmując nadludzkie wysiłki, by Boga „zbawić”. Ci drudzy sprawdzają, czy grób jest odpowiednio solidny, i na wszelki wypadek dokładają kolejną betonową płytę. I jeszcze jedną. Dobrze wiedzą, że sam kamień nie wystarczy, gdyż wykazuje on niebezpieczną tendencję do przesuwania się. Chrześcijanie umierają z niepokoju, bo uwierzyli, że ich Bogu grozi niebezpieczeństwo. Ateistom serce rośnie, gdy dowodzą, myląc nieraz własne wyobrażenia z rzeczywistością, że Bóg znalazł się w sytuacji beznadziejnej. Tak jedni, jak i drudzy uważają, że należy zabrać głos w miejsce Boga, bo – z różnych powodów – wątpią, że On to zrobi.
Wtedy na scenę wchodzi kolejny protagonista, który psuje zabawę. Oświadcza, że istnieje takie zjawisko, jak powrót do pobożności, czym wywołuje irytację ateisty, który miał dotąd wszelkie powody, by skakać z radości, oraz uśmiech na twarzy zestrachanego chrześcijanina. Niestety, zaraz dodaje, jak na dobrego naukowca przystało, że zjawisko to może przyjmować różne formy i że ta następna na pewno będzie się różnić od poprzedniej. W tym momencie chrześcijanin zazwyczaj czuje irytację, natomiast ateista zaczyna się uśmiechać. Czytelnik już zrozumiał, że tych dwojga dręczy ta sama przypadłość. Wierzą święcie, że Bogu grozi śmierć. Diagnoza jest jedna, ale każdy wymaga innej terapii.
Pierwszy krok będzie jednak taki sam wobec obydwóch – należy zastosować pewną dozę poczucia humoru. Zarówno zatroskani chrześcijanie, jak i triumfujący ateiści najczęściej uderzają w bardzo poważne tony. Wyobraźmy sobie dla odmiany chrześcijanina lekkoducha i zawadiakę. Może jest początkujący, jeszcze niezatruty ciężką atmosferą debaty pomiędzy chrześcijanami a ateistami. A może już zjadł sobie na tych dysputach zęby i dorósł do tego, by dostrzec ich zabawną stronę? W każdym razie jest to chrześcijanin „bez nawyków” – jak go określa znakomity toubab, Robert Scholtus7. Chrześcijanin taki pozwoli nam zrozumieć, że pomimo najmniej przychylnych statystyk, pesymistycznych wyników prognoz opartych na najskuteczniejszych algorytmach czy też przekonań głoszonych przez Iksińskiego, Bogu nic nie grozi. Być może nawet ryknie śmiechem, nieprzystojnie przerywając dyskutantom i za nic mając ich zabójczo precyzyjne i wielce uczone argumenty.
– Jeśli mówicie o Bogu, którego wyznaję, to śpieszę donieść, że spotkałem Go nie dalej jak wczoraj. Wszystko u Niego w porządku.
A gdy ktoś zażąda dowodów na istnienie Boga, uśmiechnie się przepraszająco:
– Wybacz, ale nie zrobiłem sobie z Nim selfie.
Potem, poważniejąc, opowie mu swoją historię.
Święty Tomasz twierdzi z przekonaniem właściwym chrześcijanom z globalnego Południa, do których należę (a mówi się, że wiara przeniosła się właśnie tutaj i że tu najwięcej jest chrześcijan „bez nawyków”8): Generatio fidelium fortior est quam mundum (Pokolenie wierzących jest silniejsze niż świat)9. Jakież to pretensjonalne! Owszem. Pretensjonalne jak moja wiara. Mam czelność twierdzić, że dzięki niej będę przenosił góry. Fakt, że na razie żadnej jeszcze nie przeniosłem, zupełnie mnie nie zniechęca. Każdego ranka zaczynam próbować od nowa.
Drogi początkujący chrześcijaninie, chciałbym przede wszystkim przestrzec cię przed pułapką, jaką burzyciele zastawiają na takich jak ty. Otóż będą oni usiłowali cię przekonać, że musisz mianować się adwokatem Boga. Zrozum, że to bezcelowe. Boga nie trzeba bronić, nawet przed tymi, którzy robią wokół Niego niezdrową atmosferę.
Bóg to duży chłopiec i naprawdę potrafi sam o siebie zadbać.
– Skoro tak – zapyta ktoś – to po co w ogóle chrześcijanie mają zabierać głos, jeśli nie po to, żeby stawać w obronie Boga?
Odpowiedź jest prosta. Bóg nie potrzebuje adwokatów, tylko świadków. Bo cokolwiek by się działo, Bóg nadal przechodzi. Podczas gdy my, ludzie, uprawiamy szermierkę na argumenty, starając się za wszelką cenę dowieść swoich racji, On zdążył już przejść i sprawił, że ci, którzy zdołali Go dostrzec, choćby od tyłu, aunque es de noche10, uśmiechają się szczęśliwi. Czasem ktoś domaga się od tych uśmiechniętych dowodu. Mają wykazać, że Bóg istnieje, mają Go pokazać, postawić twarzą w twarz z wątpiącym. Osobiście odradzam wdawanie się w tego typu gierki, to daremny trud. Owszem, Bóg może zechcieć zwrócić ku komuś swoje oblicze, ale nikt z nas nie jest w stanie Go do tego zmusić. Jedyny Bóg, jakiego możemy pokazać światu, to Ten, który przeszedł. Który w Jezusie Chrystusie przeszedł ze śmierci do życia i jako zwycięzca wyszedł z otchłani. My, chrześcijanie, jesteśmy świadkami Tego, który przeszedł (por. 1 J 1,1).
Zadanie świadka do skomplikowanych nie należy. Trzeba po prostu mówić o tym, co się widziało. Mamy opowiadać o Bogu, który przeszedł, ale zdążyliśmy dostrzec Go od tyłu… Opowiadać każdemu, kto zechce posłuchać, o tym, co się stało, gdy Bóg przeszedł przez nasze życie. A jeśli ktoś nie chce słuchać, tylko domaga się, żebyśmy tu i teraz pokazali mu oblicze Boga? Cóż, możemy przekazać Bogu jego życzenie i umówić ich na spotkanie… twarzą w twarz.
Nadając książce tej podtytuł Apologia świadka11, nie chciałem dać do zrozumienia, że świadka trzeba bronić. Jestem pewien, że poradzi sobie sam. Chodziło mi o mowę obrończą, którą świadek mógłby wygłosić. Ktoś zaraz mi wytknie, że to nonsens – świadkowie przecież nie wygłaszają mów obrończych, robią to adwokaci. Owszem, to prawda, ale postaram się przekonać czytelnika, że ta konkretna sytuacja stanowi wyjątek od reguły. Gdy pozwanym jest Bóg, mowę obrończą powinien wygłosić świadek.
Z Bogiem Jezusa Chrystusa jakoś tak już jest, że tu u nas, na niskości, co i rusz ląduje na ławie oskarżonych. Czasy się zmieniają, ale On pozostaje sobą. Nieodmiennie przychodzi do swoich, a swoi Go nie przyjmują. Mało tego, osądzają Go i wydają na śmierć. Nie zmienimy tego.
On zresztą też nie zabiega o to, by bronili Go adwokaci. Piłatowi, który próbuje uświadomić Mu, jakie ma opcje: „Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić Ciebie i mam władzę Ciebie ukrzyżować?”, uprzejmie zamyka usta…
Mamy więc z jednej strony adwokata, który spokojnie wraca do domu na kolację, niezależnie od tego, czy jego klient został uniewinniony, czy też skazany, a z drugiej świadka, który nie ma pojęcia, jak poradzi sobie w krzyżowym ogniu pytań i dlaczego ktokolwiek ma mu uwierzyć, skoro on sam nie jest pewien, czy na pewno trzyma stronę Pozwanego… Nie będziemy decydować, kto jest bardziej godny Boga – czy ten, któremu wszystko uchodzi na sucho, czy raczej ten, kto ląduje w tarapatach. Nie mamy do tego uprawnień. Czytelnik szybko jednak się domyśli, w czyim imieniu wypowiada się autor.
1 Śmiechem poprawiać obyczaje – przyp. tłum.
2 Osobom, które chciałyby odświeżyć swoje wiadomości na ten temat, polecam lekturę książki Remiego Brague, Du Dieu des chrétiens et d’un ou deux autres, Flammarion 2008.
3 Św. Tomasz z Akwinu, Summa filozoficzna, ks. III, rozdz. XL, Kraków 1933. Por. Summa contra gentiles, przeł. Z. Włodek, W. Zega, 3 t., W drodze, Poznań 2003–2011.
4 Christian Bobin, L’homme qui Marche, Le Temps qu’il fait, Cognac 1995.
5 Temat rozwijany przez ojców Kościoła, np. w Kazaniu 263 św. Augustyna na święto Wniebowstąpienia Pańskiego czytamy: „Radował się szatan, kiedy umarł Chrystus i przez tę śmierć Chrystusa szatan został pokonany, jakby chwycił pokarm podany w pułapce. Cieszył się ze śmierci, jakby był przełożonym nad śmiercią. Cieszył się z tego, co mu groziło. Pułapka na szatana – to krzyż Pana. Pokarm, przy pomocy którego został schwytany – śmierć Pana” (przeł. J. Jaworski, cyt. za: https://wiez.pl/2019/03/25/zwiastowanie-czyli-przyneta-na-diabla/; data dostępu wszystkich źródeł internetowych: lipiec 2022). Więcej zob. René Girard, Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica, przeł. E. Burska, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 2002.
6 Cytaty biblijne za: Biblia Tysiąclecia, biblia.deon.pl.
7 Chesterton pisze w Ortodoksji, że jest coś zabawnego w historii żeglarza, który sądził, że jako pierwszy odkrył Anglię, a ostatecznie się przekonał, że wiele osób dotarło tam przed nim. Mnie też wydawało się, że jestem szalenie oryginalny, gdy pracowałem nad tekstem niniejszej książki. Miałem już sporo napisane i wtedy trafiłem na Petit christianisme d’insolence Scholtusa (Lessius, Namur–Paris 2015). Czytając tę książkę, poczułem się jak w domu. Będę więc ją często i bez żenady cytował, uroczyście, jakbym wznosił kielich, niczym syn czczący pamięć ojca, który podjął trud uprawy ziemi, by potomkowie mogli beztrosko mieszkać w żyznej krainie, jaką im podarował. Wyraz toubab w gwarze zachodnioafrykańskiej oznacza białego. W kontekście kolonialnym wyraz ten kojarzył się, jak można sobie wyobrazić, z bojaźnią i drżeniem, ale zarazem niósł bardzo smakowitą sugestię lekceważenia, gdy wypowiadało się go półgłosem, by nazwać obcego po naszemu. Aż tu pewnego dnia można odkryć, że z toubabem łączy nas pokrewieństwo, i zaczynamy widzieć w tym obcym własnego przodka.
8 W tym momencie można zadać sobie pytanie o potrzebę kultywowania „nawyków” i własnych tradycji, którą napotyka się tak często w lokalnych wspólnotach, a która odbiera tę lekkość, na jaką nam pozwala fakt, że liczymy sobie zaledwie sto lat… ale to już temat na inną rozmowę.
9 Por. Tomasz Gałuszka OP, Św. Tomasz z Akwinu. Lectura Super Matheum cap. i–II, Esprit, Kraków 2011.
10 „Choć pośród nocy”, fragment wiersza św. Jana od Krzyża Znam dobrze źródło – przyp. tłum.
11 W oryginale pojawia się tu słowo „obrona”. Pojęcie „apologia” jest nieco szersze, zawiera w sobie zarazem usprawiedliwienie i pochwałę, oddaje jednak myśl autora – przyp. red.