Burzowa góra - ebook
Burzowa góra - ebook
Podczas obchodów przesilenia letniego w Stenträsk na powierzchni bagna zostaje zauważone ciało. Przypuszcza się, że jest to zaginiona żona Wikinga Stromberga.
Jednak ciało z bagna wkrótce zostaje zidentyfikowane jako mężczyzna, na dodatek, który nie zginął przez utonięcie.
Ktoś wbił mu kołek w serce i przybił ciało na dnie bagna.
Dla Wikinga to odkrycie oznacza zawrotną podróż w głąb rodzinnej historii. Wkrótce nie może być już pewien, co jest prawdą, a co kłamstwem, a nawet tego, kim jest on sam.
Burzowa górato ostatnia część trylogii opowiadająca o Stenträsk w północnej Szwecji i dramacie, w którego centrum znajduje się szef policji Wiking Stromberg. Pierwsze dwie części Krąg polarny i Zimne bagno odniosły natychmiastowy sukces, zostały docenione przez krytyków i były jednymi z najlepiej sprzedających się powieści kryminalnych.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-102-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To tutaj osiedlili się nowo przybyli.
Postawili domy po obu stronach zatoki Långviken, wąskiej bruzdy po lewej stronie rzeki Luleälven, wcinającej się głęboko w krajobraz kilka mil na północ od Stenträsk.
Iskrzący się świat, piękny na swój sposób, twardy jak głęboko zamarznięta ziemia.
Wznosząca się nad nim góra, ani wysoka, ani płaska, rozciągała się między niebem a rzeką i mokradłami. W dialekcie okolicznych Samów, którym posługiwano się w okolicy, nazywano to miejsce _dálkke_ i _várre:_ góra i burza.
Nie było to miejsce gościnne. Między świerkowym lasem a gołym skalistym zboczem sterczały kamienne kopce, targane wiatrami karłowate brzozy, niewielkie strumyki i groźne urwiska w trudnym do pokonania bałaganie.
Obie rodziny były przekonane, że to właśnie one pojawiły się tu pierwsze. Rodzina Långströmów nadeszła ze wschodu, gdzie były kopalnie żelaza. Rodzina Stormbergów, używająca swojego nazwiska, oznaczającego Burzową Górę, jako głównego argumentu, pochodziła z nizin, z wybrzeża. Wśród przodków rodu było wielu poborców podatkowych i wójtów, co być może było prawdą, jednak w tym przypadku nie miało żadnego znaczenia. Tak przynajmniej uznała rodzina Långströmów.
Przez ponad sto lat istniała tu wioska Långviken, ze swoimi domostwami i chatami, stodołami i karczmami, konfliktami, małżeństwami i narodzinami dzieci.
Nikt z mieszkających tu ludzi nie miał poczucia, że żyje w izolacji, dopóki nie pojawiła się droga.
A potem, kiedy koncern energetyczny Vattenfall postanowił zaledwie kilka kilometrów stąd zbudować największą elektrownię wodną w Europie, skończyła się historia osady. Lustro wody miało się podnieść na tyle, że zakryłoby czubki sosen. Långviken miało zostać zalane w imię energetycznej przyszłości bez surowców kopalnych.
I właśnie w tym miejscu nasza opowieść przyspiesza, jeszcze przed morderstwami i włamaniem w Kaltis, zanim wyszły na jaw skrywane tajemnice i życiowe kłamstwa, bo podobnie jak cienie na dnie zapory zaczęła się tworzyć historia, opowieść o tym, co kiedyś tu było.STENTRÄSK, MIDSOMMAR 2021 ROKU
ciało żony wikinga stormberga wypłynęło na powierzchnię bagna w trakcie tańców na polanie, a dokładniej – to właśnie wtedy nadeszła wiadomość.
Ciało znalazł ktoś, kto zbierał jagody. Znajdowało się niedaleko miejsca, w którym zaginęła tamtego letniego dnia już dobre trzydzieści lat temu, w północno-zachodniej części bagna.
Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy, niczym wielka fala wśród morza tańczących wokół umajonego masztu na Kvarndammsvallen, sprawiając, że orkiestra ucichła w trakcie piosenki.
Wiking, który niedawno stracił matkę i sam przeszedł leczenie onkologiczne z piekła rodem, przyjął wiadomość ze sceptycznym spokojem.
– To na pewno są szczątki człowieka? Nie łosia czy innego zwierzęcia? – spytał, bazując na swoim doświadczeniu.
Jego kolega, Roland Larsson, spojrzał w kierunku Stormberget, Burzowej Góry.
– To czaszka podobno.
– Pojadę za wami – oświadczył Wiking.
Przed chwilą dotarł na miejsce uroczystości. Formalnie nadal przebywał na zwolnieniu lekarskim i nie pełnił obowiązków szefa policji, a więc nie był na służbie.
Kilka koleżanek jego matki podeszło bliżej, by złożyć mu kondolencje. W pierwszej chwili pomyślał, że to z powodu odnalezionych szczątków żony, ale okazało się, że chodzi o jego matkę. Karin była w swoim czasie zastępczynią szefa gminnego działu pomocy społecznej. Na kilka dni przed wyznaczonym terminem przyjęcia pierwszej dawki szczepionki przeciwko covid zachorowała i zmarła. Wiking podziękował nieco skrępowany i przedstawił im Alice, swoją nową kobietę.
– A teraz w końcu znaleziono Helenę – odezwał się jeden z mężczyzn, taksując Alice błyszczącymi oczami. – Pewnie czujesz ulgę, że to wszystko wreszcie się skończyło? – zwrócił się do Wikinga.
– Co mam zrobić? Chcesz, żebym wróciła do Luleå? – wyszeptała Alice, kiedy wszyscy się rozeszli.
– Nie, jedź do mieszkania.
– Jesteś pewien? Ludzie mogą uznać, że to dziwne.
Wiking spojrzał na nią pytająco.
– Będę sama w twoim mieszkaniu. Może powinieneś wspominać swoją żonę w spokoju?
– Niech zadzwonią gdzieś i złożą zażalenie.
Alice opuściła Kvarndammsvallen, nie oglądając się za siebie.
Wiking udał się na parking za komisariatem, otworzył drzwi swojego volvo i wsiadł do środka. Siedział chwilę, przyglądając się chmurom pędzącym po niebie za kościelną wieżą. Zbierało się na deszcz. Miał sucho w ustach, co było działaniem ubocznym naświetlań. Ślinianki zostały upieczone. Kazano mu żuć gumę, czego nienawidził.
Zastanawiał się, czyje szczątki wyrzuciło bagno.
W lusterku wstecznym zobaczył kolegów kierujących się na parking i wsiadających do radiowozu. Włączył silnik, wciskając guzik na desce rozdzielczej.
Jednego był pewien.
To nie szczątki Heleny wypłynęły w bagnie.
Ruszył za radiowozem i skręcił na drogę numer 374, minął Pålberget i wjechał na teren bazy robotów. Podążył pełną zakrętów leśną drogą, pozbawioną jakichkolwiek znaków drogowych. W końcu zaparkował na nawrotce obok wiekowej wyblakłej tablicy z zakazem wjazdu:
OBSZAR CHRONIONY
Cudzoziemcom wstęp wzbroniony
RESTRICTED AREA
Entry prohibited for aliens
SPERGEBEIT
Zutritt für Ausländer verboten
ZONE PROHIBEE
Accès interdit aux étrangers
SUOJA-ALUE
Pääsy ulkomaalaisilta kielletty
САНКТУАРЬ
Доступ запрещен для иностранцев
Zbieraczem jagód okazał się mężczyzna, czterdziestolatek z wielką brodą i latarką na brzuchu. Uniósł rękę w geście powitania i się przedstawił: Ludvig. Roland Larsson zanotował jego dane osobowe.
– Proszę mi powiedzieć, co pan zbiera tu, na bagnach? Teraz, w czerwcu.
Ludvig uśmiechnął się niepewnie i pokazał zawartość jednej ze swoich kieszeni. Były w niej ptasie jajka.
– Trznadel czubaty – powiedział. – Dość rzadki gatunek, ale niezagrożony wymarciem. Nie popełniłem żadnego przestępstwa.
Wiking przyglądał się małym jajeczkom, białym w brązowo-czerwone kropki.
– Trznadel czubaty składa jaja w maju – powiedział. – To są jaja piecuszka.
Złodziej jaj, najwyraźniej dość niedoświadczony, wyglądał na załamanego. Piecuszek należał do najczęściej występujących w Szwecji ptaków.
– Może pan wskazać miejsce, w którym znalazł pan szczątki? – poprosiła Fatima Al-Aziz, aspirantka z Rättvik, która po skończonych studiach została w komisariacie.
Ruszyli gęsiego przez mokradła, funkcjonariusze blisko mężczyzny, Wiking na samym końcu. Nie odeszli daleko, chyba nawet niespełna sto metrów.
– Coś mu wyrosło – powiedział mężczyzna, wskazując na ciało.
Niewątpliwie były to szczątki ludzkie, chociaż zostało zaledwie kilka kości: czaszka, miednica, ręce i nogi. Wszystko unosiło się na wodzie jakiś niecały metr od brzegu, otoczone skąpą bagienną roślinnością. Rosły tu wrzośce bagienne, krzewy żurawiny, a za krzakami bagniaka Wiking dostrzegł resztki ptasiego gniazda.
Po co dorosłemu mężczyźnie jaja piecuszka?
– Dziękuję – zwrócił się Roland Larsson do złodzieja jajek. – Przejmujemy sprawę. Może pan wracać do domu.
Mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu, który świadczyłby o tym, że zamierza ruszyć się z miejsca, stał i przyglądał się szczątkom kości, oczekując dalszego ciągu.
– Prosimy, żeby pan natychmiast się stąd oddalił – odezwała się Fatima Al-Aziz, wskazując ręką nawrotkę na końcu drogi.
Mężczyzna wymruczał coś pod nosem i odszedł wolnym krokiem.
– Szkielet może się unosić na wodzie? – spytała Fatima cicho.
– Prawo Archimedesa – rzucił Roland Larsson. – Zależy od masy właściwej wody. Jajko umieszczone w szklance z wodą pójdzie na dno, ale jeśli dodać do wody trochę proszku do pieczenia, to utrzyma się na powierzchni. Jeśli w bagnie będzie wystarczająco dużo różnych brudów, to wszystko wypłynie.
Larsson ukucnął obok szczątków, trzymając w ręku miarkę.
– Wzrost niecały metr osiemdziesiąt – stwierdził, składając miarkę. – Ile wzrostu miała Helena?
– Metr sześćdziesiąt osiem – powiedział Wiking.
– Metr osiemdziesiąt to średni wzrost Szweda – rzuciła Fatima. – Mało która kobieta jest tak wysoka – dodała.
Wszystko zdawało się wskazywać na to, że mieli do czynienia ze szczątkami mężczyzny.
– Co mu wystaje z klatki piersiowej? – spytał Wiking. Podszedł bliżej i stanął obok kolegi.
Szkielet miał liczne przebarwienia, częściowo był też porośnięty mchem i roślinami przypominającymi algi. Wydawał się nienaruszony, silne stawy trzymały kości na miejscu. Brakowało jedynie kilku palców u rąk i nóg, a po lewej stronie klatki piersiowej widniała dziura. Brakowało też żeber. Widać było kawałek spróchniałego drewna przy samym kręgosłupie, być może był to kawałek pnia.
– Drewniany kołek? – zdziwiła się Fatima. – Czy może po prostu kawałek drzewa? Jakby wyrastał mu z ciała.
– Pierwotnie musiał być znacznie grubszy – stwierdził Roland. – Może to jakiś pręt?
Stali obok siebie, wpatrując się chwilę w ludzkie szczątki: w wypełnione mchem oczodoły i sterczące ku niebu palce. Roland naciągnął na dłoń rękawiczkę i ponownie ukucnął. Sięgnął po wystający z ciała patyk. Jego prawa stopa straciła oparcie i ześlizgnął się do wody. Wiking i Fatima chwycili go za ręce i mokrego od piersi w dół wyciągnęli na brzeg. Szkielet kołysał się spokojnie na powierzchni lekko falującego bagna. W dłoni Rolanda został kawałek drewna. Rozpadł mu się w palcach. Spojrzał na szkielet w bagnie.
– Został przekłuty drewnianym kołkiem. To on trzymał go na dnie – powiedział.
Wszyscy spojrzeli na miejsce, gdzie kiedyś było serce mężczyzny.
– Kołek spróchniał, więc ciało wypłynęło na powierzchnię – wyjaśnił Wiking.
Wiatr przybrał na sile, szarpał krzakami wełnianki i kosówką. Niebo pociemniało.
Przebity kołkiem. Jak wampir, zamyśliła się Fatima.
– To mogło się wydarzyć w średniowieczu? – spytała.
– Niewykluczone, chociaż wątpię – odpowiedział Wiking. – W tym miejscu jest dużo wody, bagno bardziej przypomina jezioro. Drewniany kołek nie przetrwałby w wodzie kilkaset lat. Wypłynąłby na powierzchnię wcześniej.
Spadły na nich pierwsze krople deszczu, ciężkie i ciepłe.
– Musimy wygrodzić teren i wydobyć nieboszczyka w całości najszybciej, jak to możliwe – oświadczył Roland. – No i muszę się przebrać w coś suchego – dodał, po czym zwrócił się do Wikinga: – A co z tobą? – spytał. – Kiedy kończy ci się zwolnienie lekarskie?
Wiking odwrócił twarz do deszczu.
– Być może nigdy – powiedział.
Opady przybrały na sile, ale nadal było jasno. Światło dzienne w wieczór świętojański w Stenträsk znikało na moment około północy, ale tak naprawdę mrok nigdy tu nie zapadał. Słońce nie zachodziło, odpoczywało jedynie około godziny niczym wielki łuk spinający horyzont, po czym wracało na górskie szczyty.
Wiking ruszył w deszczu, kierując się do Stenträsk, włączył radio. Jacyś młodzi ludzie śmiali się i rozmawiali o podcastach, partnerach i o porannym programie. Wyłączył audycję. Błoto zmieszane z wodą ochlapywało koła wozu, wycieraczki rzęziły. Zaczął się zastanawiać, czy może jednak powinien sięgnąć po gumę do żucia, ale oparł się pokusie.
Zaparkował przed blokiem na Kvarndammsvägen i wziął do ręki komórkę. Miał kilka wiadomości z recepcji miejscowego komisariatu. Odezwała się też lokalna prasa i program radiowy Norrbotten 4, wszyscy prosili o komentarz w związku ze znaleziskiem na bagnach. I nic dziwnego. Po napadzie w Kaltis zniknięcie Heleny było najbardziej tajemniczym lokalnym wydarzeniem.
Odpisał, że nie ma nic do powiedzenia.
Ruszył na górę do mieszkania na drugim piętrze, które kiedyś było ich mieszkaniem. Jego i Heleny. Może głównie jej, bo przecież to ona nalegała, żeby wrócili do jego rodzinnego miasta.
Teraz wiedział już dlaczego.
Tuż pod miastem znajdowała się największa w Europie baza robotów, gdzie testowano broń masowego rażenia. Helena Isaksson nie była córką dyplomaty, była sowieckim nielegałem, której szefowie zlecili dotarcie do wyników testów. Wiking i ich dwójka dzieci, Markus i Elin, pełnili rolę zakładników, sprawiając, że Helena robiła wszystko, czego GRU sobie zażyczyło. Kiedy runęła żelazna kurtyna, została – w dość brutalny sposób – przerzucona do Moskwy, skąd po jakimś czasie wysłano ją do Stanów.
Dla Wikinga i wszystkich pozostałych utonęła w bagnie.
Kiedy jej sowiecki „mąż” zmarł na początku XXI wieku, została przeniesiona w stopniu pułkownika do głównej siedziby GRU w Moskwie, gdzie odpowiadała za analizy otwartych źródeł. W ramach Wydziału Drugiego.
Kiedy GRU, mimo jej współpracy przez te wszystkie lata, podjęło decyzję, że należy pozbyć się jej syna Markusa, postanowiła się wycofać. Upozorowała własną śmierć, szwedzkie służby wywiadowcze przejęły ją na brzegu Zatoki Fińskiej, a ona odwzajemniła się informacjami o sowieckim wywiadzie. W podziękowaniu dostała nową tożsamość. Została Alice Eriksson, konsultantką informatyczną, zamieszkałą w Nacka pod Sztokholmem. Poddała się drobnej operacji plastycznej, obcięła i ufarbowała włosy i zaczęła używać brązowych soczewek.
W obliczu zbliżającego się cudu gospodarczego w Norrbotten Alice Eriksson przeniosła się do Luleå. Ona i Wiking poznali się przez Tindera, nieco niewygodna, ale konieczna mistyfikacja. Wiking został wcześniej zmuszony do umówienia się na dwie randki z innymi kobietami, dopiero wtedy pozwolono mu spotkać się z Alice.
Nie chciał nawet myśleć o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby Rosjanie odkryli, że ona żyje. Jej bliskość nadal przyprawiała go o zawrót głowy. Otworzył drzwi do mieszkania, zdjął buty i postawił na półce obok jej obuwia.
– Jesteś głodny? Zrobię makaron.
Stała w drzwiach do kuchni, ciemna sylwetka na tle padającego z okna szarego światła. Kucharką nigdy nie była. Wiking podszedł do niej, przyciągnął do siebie. Istniała naprawdę, nadal.
Pocałował ją, lekki, suchy pocałunek.
– Nie, dzięki. Później zrobię sobie kanapkę.
– Daj znać, gdybyś zmienił zdanie.
Przeszedł przez salon i opadł na kanapę, po wyprawie na bagna kręciło mu się w głowie ze zmęczenia. Zdjął szal, który miał okręcony wokół szyi, by chronił go przed promieniami słońca, włożył do ust gumę do żucia. O smaku owocowym.
Zimą, kiedy terapia zmierzała do końca i wszystkie skutki uboczne dały o sobie znać z całą siłą, Wiking był na serio przekonany, że umrze. Nie był w stanie pojąć, że można było czuć się tak strasznie źle, a mimo to nadal żyć.
A jednak tak było: żył.
A potem pojawiła się ona.
Usłyszał, jak przestawia naczynia w kuchni. Wyjął z ust gumę do żucia, owinął w papierek po opakowaniu i wyrzucił do śmieci.
– Heleno – zawołał. – Możesz mi trochę nałożyć.
Niecałą minutę później przyszła do pokoju, niosąc dwa talerze z dymiącym spaghetti, pachnącym masłem i soją.
– Alice – poprawiła go. – To ważne.
Nawinął spaghetti na widelec. Ser i masło stopiły się z soją, tworząc brunatną maź.
– Nigdy nie masz wątpliwości, kim jesteś? – spytał.
– Już nie – odpowiedziała, przełknąwszy. Dziobała widelcem spaghetti.
– Opowiedz. Jak się czujesz po spotkaniu z Markusem?
Spojrzała w stronę regału, zostawiając widelec na talerzu. Siedziała chwilę, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Zanim udali się na tańce, odwiedzili po raz pierwszy Markusa i Josefin. Markus zachował się wobec niej obojętnie. Była kobietą z Tindera, z którą spotykał się jego ojciec, więc co ona go obchodziła? Wiedział, że ojciec wcześniej spotykał się z innymi kobietami, położną z Boden i z jakąś architektką z Piteå, która miała na imię Cecilia. Żona Markusa, Josefin, przyjęła ją z udawana serdecznością. Dzieci wstydziły się, ale były nią zainteresowane, pokazały jej swoje rysunki i zabawki.
– Dziwnie się czułam, widząc go – powiedziała po chwili. – To było nierzeczywiste. Tyle lat cierpienia i tęsknoty za małym dzieckiem i nagle okazuje się, że to już dorosły mężczyzna. Ojciec. Miły, troskliwy. Mądry, o silnej osobowości.
Spojrzała na Wikinga i uśmiechnęła się ostrożnie.
– Wykonałeś kawał dobrej roboty.
– Nie uważasz, że powinniśmy im powiedzieć? Kim jesteś.
Pokręciła głową, sięgnęła po widelec i nawinęła na niego spaghetti.
– To zbyt niebezpieczne.
– Twoi dawni szefowie mogliby chcieć im zaszkodzić? Nie przesadzasz?
Zerknęła na niego i wzruszyła ramionami przepraszająco. Wiking uznał, że nie pozwoli, żeby wywinęła się tak łatwo.
– Jak to się stało, że trafiłaś w środek tego całego zamieszania?
– Zamieszania?
– Mam na myśli szpiegostwo.
– Skończyłeś jeść?
Wzięła jego talerz i zaniosła do kuchni. Usłyszał, jak wstawia naczynia do zmywarki, która po chwili ruszyła. Kiedy wróciła, usiadła obok niego.
– Jak się czujesz? – spytała, kładąc dłoń na jego poparzonej szyi. Skóra dopiero niedawno się wygoiła po naświetlaniach i była cienka jak bibułka, jasnoróżowa i gładka.
Odsunął jej dłoń i przyciągnął ją do siebie.
– Jak ty się czujesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Zamknęła oczy.
– Myślisz, że Markus i Elin się zdziwią, jeśli przyjdę na pogrzeb Karin?
Objął ją mocniej.
– Nie obchodzi mnie to. Chcę, żebyś tam była.
– Myślisz, że by mnie rozpoznała?
Wiking puścił ją.
– Tak, przypuszczam, że tak.
Prawie wszyscy, którzy znali ją z tamtych czasów, albo wyjechali, albo już nie żyli. Lars-Ivar Pekkari, partner Gustava, z którym Wiking potem przez wiele lat pracował, odszedł już dawno temu. Kerstin, właścicielka pensjonatu, zmarła rok po jej zniknięciu. Pozostali przenieśli się na południe kraju.
Do osób, z którymi Helena spotykała się, kiedy mieszkała w Stenträsk, i którzy nadal tu mieszkali, należała Carina Burstrand, recepcjonistka w komisariacie. Obecnie była aktywną działaczką Szwedzkich Demokratów, tak opętaną ambicją ratowania szwedzkości, że „pogubiła się we własnej dupie”, cytując Gitte Landén Daglönare, kolejną ich dawną znajomą. Alice i Carina przywitały się zdawkowo podczas tańców na polanie, Wiking zwrócił co prawda uwagę na wrogość kobiety, ale to był jej naturalny stan.
Siv Johansson, najlepsza przyjaciółka Karin jeszcze z czasów młodości, też stanowiła pewne ryzyko. Miała problemy z poruszaniem się i dlatego nie brała udziału w zabawie na polanie. Wiking nie potrafił ocenić, na ile zachowała trzeźwość umysłu, ale uznał, że może być niebezpieczna. Jej córka, Susanne, po tym jak została wdową, właściwie przeprowadziła się do Stenträsk. Ona i Helena ćwiczyły razem aerobik, ale Wiking nie upatrywał w niej zagrożenia. Susanne, która przedstawiała się jako dziennikarka i wolny strzelec, interesowała się wyłącznie sobą.
Jeśli ktoś mógł ją rozpoznać, to był to Sven, brat Wikinga. Cierpiał na zespół łamliwego chromosomu X i był lekko intelektualnie upośledzony. Na co dzień potrzebował pomocy, ale bacznie wszystko obserwował i był szalenie dokładny, no i kochał Helenę.
Na samą myśl, że ktoś mógłby ją rozpoznać, Wiking czuł dziwne podniecenie, ale i strach. Jej zmartwychwstanie miało w sobie coś nieopisanie kuszącego, chciał, żeby wszyscy się dowiedzieli. Czarodziejska różdżka rozsiewająca gwiazdy zamieniała życie w różową tęczę. Zewsząd rozlegał się śpiew chórów, jednak gdzieś z tyłu czaił się strach, lęk, że zaraz rozpłynie się w powietrzu i zniknie. I wszystko okaże się snem.
– Sven będzie na pogrzebie? – spytała zmartwychwstała Helena.
– Rozmawiałem z kierowniczką zakładu. Odradzała. Uznała, że będzie to dla niego zbyt obciążające. Pożegnamy mamę w kaplicy dzień przed pogrzebem, tylko ja i on.
Wiking wiedział, że decyzja był słuszna, jednak czuł się zawiedziony. Chciał, żeby Sven poznał Alice. Chociaż może lepiej, żeby do takiego spotkania doszło w innym miejscu, nie w tłumie ludzi.
Alice wstała z kanapy i ponownie wyszła do kuchni, słyszał, jak odkręca kran i sięga po coś do szafki. Wróciła ze szklanką wody i jabłkiem.
– Kupiłam je w domu towarowym Åhléns, kiedy byłam w ciąży z Markusem – powiedziała, unosząc szklankę. – Przetrwały wszystkie, poza dwiema. Jak ty to zrobiłeś?
Wiking wbił wzrok w dywan: Co on robił? Poza tym, że żył?
Usiadła obok niego na kanapie, postawiła szklankę z wodą na stoliku, ugryzła kęs jabłka i sięgnęła po komórkę do tylnej kieszeni.
– Zobaczymy, co piszą o ciele w bagnie – powiedziała, jedząc jabłko. Zaczęła czytać skupiona.
– Pewnie, że znaleziono ciało mojej żony – stwierdził Wiking.
Skinęła głową.
– Tak. „Helena Stormberg wyszła na bagna i utonęła w sierpniu 1990 roku…”
– To ciało mężczyzny – wszedł jej w słowo Wiking. – Który zresztą wcale nie utonął.
Podniosła wzrok i spojrzała na niego.
– Był przybity palikiem do dna. Drewno spróchniało i szkielet wypłynął na powierzchnię.
– Przybity palikiem?
– Przez serce.
– Jak Mężczyzna z Bocksten?
– Kto?
Szybko zaczęła wystukiwać coś na klawiaturze komórki, zagłębiła się w lekturze, jedząc dalej jabłko.
– Często w bagnach znajduje się ciała – powiedziała, nie podnosząc wzroku znad komórki. – Pełno ich w całej północnej Europie. Znaleziono ich kilkaset, większość pochodziła z epoki żelaza. Podejrzewa się, że w większości były to ofiary składane z ludzi. Nieprzyjemne. Chociaż Mężczyzna z Bocksten, znaleziony w bagnie Bocksten niedaleko Varberg, to inny przypadek. Datowany na średniowiecze. W jego ciele tkwiły trzy paliki. Jeden, dębowy, przeszył serce, dwa pozostałe, oba brzozowe…
Ucichła i czytała dalej, wpatrując się w ekran.
Mężczyzna z Bocksten. Wiking już kiedyś o nim słyszał.
– Jak on tam trafił? – spytał.
Alice czytała chwilę w milczeniu. Wiking sięgnął po kolejną gumę do żucia.
– Podejrzewa się, że został zamordowany. Został napadnięty z przodu, dostał cios w dolną szczękę i prawe ucho, upadł, po czym otrzymał cios w potylicę, który okazał się śmiertelny. Palikowanie zmarłych ma związek z dawnymi wierzeniami w zjawy. Sprawca robił to, żeby nie nawiedzał go duch zmarłego.
– Praktyczne rozwiązanie, jeśli nie chcemy, żeby ciało zostało odnalezione. Piszą coś o motywie?
– Owszem. Podejrzewa się, że przybył do Hallandii, żeby pobierać podatki, może też konfiskować ziemię…
– No proszę – skwitował Wiking. – A skąd to wiadomo?
– Zaraz do tego dojdę…
Alice czytała dalej.
– Był smukły, jeździł konno, nie przywykł do ciężkiej fizycznej pracy. Miał początki reumatyzmu, na który cierpieli jedynie ludzie wyższego stanu, prowadzący siedzący tryb życia. Przypuszcza się, że był wysokiej rangi urzędnikiem u jakiegoś możnowładcy w XIV wieku. W Hallandii w tym czasie mieszkali jedynie chłopi, niewykluczone, że był poborcą podatków czy innych opłat.
– I to twierdzą specjaliści od czego? Wikipedii?
Alice uśmiechnęła się i wskazała głową na komórkę.
– Dębowy palik, który przeszył mu serce, był częścią średniowiecznej konstrukcji dachowej, przytrzymywał siano na kalenicy. W magiczną siłę bagien wierzono jeszcze w XIX wieku.
Pocałował ją, nie przejmując się gumą do żucia. Poczuł, że odwzajemnia jego pocałunek. Dziwne, że wspomnienie jej ciała nadal żyło w jego dłoniach i języku. Była taka sama jak dawniej. Tak samo pachniała, przypomniał sobie jej oddech na swojej twarzy, gdy się kochali. Wydawane przez nią dźwięki, jej siłę. Jej twarde jądro pozostało niezmienione. Na szczęście silikonowe piersi zniknęły, poczuł ulgę. Zawsze go krępowały. Jakby między nimi było coś obcego.
Uwierały go tylko te puste lata. Blizny się zagoiły, ale nadal je czuł.
Twierdziła, że nigdy nie udawała, kiedy byli razem, a on jej wierzył. Jednak świadomość tego, kim była i co robiła, nie była przyjemna. Jej pochodzenie i ranga sprawiały, że musiał się do tego ustosunkować, wiedział, że tego nie uniknie.
Tak naprawdę wcale nie wiedział, kim była. Nie wiedział też, do czego była zdolna.
A przecież jedyne, czego pragnął, to żeby wszystko było jak dawniej.wiking nienawidził pogrzebów. Nie wiedział, co zrobić ze swoją żałobą. Na widok trumny przed ołtarzem zawsze zaczynało brakować mu oddechu. Nagle miał wrażenie, że upada, że po omacku próbuje znaleźć oparcie w pomieszczeniu, w którym nie ma powietrza. Krzyk, którego nie słychać.
Do tej pory nigdy nie musiał się zajmować żadnym pogrzebem. Kiedy zmarł jego ojciec, wszystkim zajęła się matka, ciała Heleny nigdy nie znaleziono, więc nie było pogrzebu. Tym razem jednak nie miał żadnej wymówki. Cała odpowiedzialność za ostatnią podróż Karin spadła na niego. Markus uparł się, że pomoże mu wszystko zaplanować, co tylko pogorszyło sprawę.
Zakład pogrzebowy, do którego się zwrócili, reklamował się jako mała firma z wielkim sercem, wsłuchująca się w prośby klientów, elastyczna. Wiking i Markus spotkali się na ulicy przed biurem zakładu.
– Babcia doskonale wiedziała, czego chce – oświadczył Markus, ściskając go mocno. – Daj im po prostu kartkę z jej życzeniami.
Kilka lat temu, po operacji wszczepienia by-passów, Karin zrobiła gruntowne porządki, oddała niepotrzebne ubrania i rzeczy, których nie używała, a wszystkie ważne dokumenty złożyła do kartonu, który postawiła na najwyższej półce w garderobie w dawnym pokoju Wikinga. Wśród papierów była też kartka, na której spisała swoje życzenia dotyczące samego pogrzebu.
Wiking zaczerpnął głęboko powietrza. Boże drogi, jedyne, co miał zrobić, to przekazać tę kartkę. Nie musiał się o nic martwić.
Zakład pogrzebowy należał do kobiety, nieskazitelnie ubranej czterdziestoparolatki. Doceniła fakt, że Karin zostawiła dokładne instrukcje, doprawdy wzorowy przypadek. Kościół, kwiaty, psalmy, nagrobek, chwila wspomnień. Wszystko zostało wyjaśnione szybko i sprawnie. Ustalono datę pogrzebu i można było przejść do samej ceremonii.
– Ciało ma zostać skremowane – zwrócił się Wiking do kobiety. – Więc musimy jeszcze wybrać urnę – oświadczył.
Markus spojrzał na niego zdziwiony.
– Skremowane? Dlaczego?
Wiking wyjrzał przez okno, na zewnątrz zaczęło padać.
– Tak chciała. Nie wiem dlaczego. Więc nie będzie opuszczenia trumny do grobu.
– O czym ty mówisz? – dziwił się Markus. – Oczywiście, że będzie. Zostanie pochowana obok dziadka, tak jest napisane na nagrobku.
Wiking poczuł, że musi usiąść obok wybranej już dębowej trumny, zakręciło mu się w głowie.
– Nie wiem dlaczego – powtórzył. – Nigdy mi tego nie powiedziała.
W tym momencie przydała się reklamowana elastyczność właścicielki zakładu pogrzebowego.
– Nie musimy tej decyzji podejmować w tym momencie – oświadczyła niemal radośnie. – Nie ma pośpiechu. Najpierw zapewnijmy Karin godną ostatnią podróż.
Wiking zamknął oczy i ukrył twarz w dłoniach.
Powiedział prawdę. Nie wiedział, z czego wynikało życzenie matki. Dlaczego nie chciała zostać pochowana obok swojego męża, niezależnie od napisu na nagrobku.KARIN
1961 ROK DZIEŃ PRZED WIGILIĄ BOŻEGO NARODZENIA
ciało, szczupłe i białe.
Stała naga przed lustrem toaletki w swoim pokoju za kuchnią. Nikt jej nie widział, bo pokój nie miał okna. Była sama ze swoją tajemnicą.
Uniosła włosy i spięła spinką z tyłu głowy, jakby je ułożyła. Zdjęła poszewkę z poduszki i udrapowała na włosach.
Roześmiała się do swego lustrzanego odbicia, naga panna młoda.
Zdjęła z łóżka prześcieradło, owinęła wokół ciała. Wyhaftowane na nim jej inicjały znalazły się dokładnie na jej piersiach. Zaczerpnęła powietrza, była niemal piękna. W drodze do ołtarza. Letni ślub. Promienie słońca i zapachy. Bukiet konwalii w jej dłoniach, delikatne i piękne, ale i trujące.
Obróciła się przed lustrem, zamotała się w prześcieradło i o mało co nie upadła. Nie szkodzi. Wiedziała, że nie może teraz upaść, teraz, kiedy jej życie nareszcie dostało skrzydeł.
Postanowiła porozmawiać z ciotką Agnes podczas świąt Bożego Narodzenia, wytłumaczyć, jak sprawy się miały. Nie musiała już dłużej zginać pleców.
Koniec z rózgą i wyzwiskami. Jej czas u Stormbergów minął.
1948−
Nie miała nawet dwóch lat, kiedy przybyła do Långviken, gdzie bynajmniej nie czekało ją gorące powitanie.
Matka niemal straciła życie przy jej porodzie. Potem wydała jeszcze na świat martwe dziecko, jej młodszego brata, i wkrótce umarła. Wykrwawiła się w szpitalu w Kaltis, mimo transfuzji, a może właśnie z jej powodu. Kto wie, czy grupy krwi się zgadzały. Jej ojciec zginął niemal w tym samym czasie, spławiając drewno. Dlatego trafiła do Stormbergów, rodziny ze strony matki.
Została nazwana „kuzyneczką” i nikt nie krył, że wszystkim przeszkadzała. W domu było ciasno. Ciotka Agnes i wujek Hilding sypiali w izbie za kuchnią, chłopcy na waleta na rozkładanej kanapie. Jej przypadło miejsce na strychu, gdzie ściany uszczelniane były mchem, a niewielkie okienko wychodziło na strumień.
Erling był najmniejszym z braci Stormbergów, zarówno pod względem wieku, jak i postury. Miał lekki puch na policzkach i sympatyczne oczy. Niekiedy uczył Karin ważnych rzeczy, na przykład jak wędkuje się w przeręblu czy je kluski ziemniaczane z podsmażanym masłem.
Tord był średnim z braci. Cichy, z zajęczą wargą. Miał w sobie jakiś smutek. Jakby słowom trudno było przejść przez niezdarnie zszytą górną wargę. Hilma, jego narzeczona, była jego przeciwieństwem. Ciepła i łagodna, śmiała się często i głośno. Karin ją kochała.
No i był też Gustav, najstarszy z braci. Wyfrunął już z gniazda i był dumą ciotki Agnes. Wysoki, szeroki w ramionach, o wyrazistym spojrzeniu i silnych dłoniach. Było w nim coś surowego, ale i łagodnego. Emanował spokojem, a zarazem chłodem. Karin trzymała się od niego na dystans.
Ciotka Agnes niemal zawsze była w domu.
Wuja Hildinga niemal nigdy nie było w domu.
Kiedyś było inaczej, mawiała ciotka. Wtedy pomagano sobie. Młodzi chłopcy potrafili doić krowy, a dziewczęta posługiwać się kosą. Zbierano trawę z torfowisk na paszę, kobiety, dzieci i mężczyźni łowili ryby i zastawiali sidła na drobną zwierzynę. Wszyscy byli potrzebni. Potem co prawda pojawiła się praca najemna, ale tylko dla mężczyzn. Ich wiedza zyskała wartość, wiedza kobiet okazała się bezwartościowa. No i ziemia stała się własnością państwa, nie ludzi…
Ciotka często mówiła rzeczy, których Karin nie rozumiała.
Na przykład że rodzina Långströmów po drugiej stronie zatoki zawarła pakt z Diabłem. Karin nie bardzo wiedziała, co to znaczy, ale na pewno było to coś bardzo złego.
Innym razem nazwała ich „najemnymi”. To określenie było jeszcze mniej zrozumiałe niż „pakt z Diabłem”, ale też nie znaczyło niczego dobrego. Poza tym matka rodu, Adelina Långström, pochodziła z fińskiej strony zatoki. To było tak złe, że aż trudne do pojęcia.
Ciotka Agnes często opowiadała o historii Stormbergów. Był to stary ród o długich tradycjach, który od tysiąca lat zamieszkiwał Norrbotten, na długo przed tym, zanim ziemie te trafiły do korony szwedzkiej, i eony lat, zanim pojawili się tu Långströmowie. Ród był wówczas niewyobrażalnie bogaty, potężny i szanowany. Wśród jego przodków był zarówno ksiądz, który był zaufanym króla Gustawa I Wazy, jak i arcybiskup, który formalnie zlikwidował katolicyzm w Szwecji. Karin słuchała tego, robiąc wielkie oczy. Katolicyzm na pewno też był czymś bardzo złym. Gustaw Waza był potężnym królem, świetnie jeździł na nartach, a jego podobizna znajdowała się na opakowaniu chrupkiego chleba, sprzedawanego w wiejskim sklepie w Kaltis. W jej rodzie było wielu wspaniałych mężczyzn, szczerych i mądrych. Może była spokrewniona z samym królem, tym od chrupkiego chleba. Nikt tak co prawda nie twierdził, ale Karin pomyślała, że przecież tak właśnie mogło być. Była więc prawie księżniczką?
Ciotka Agnes opowiadała o tym wszystkim podczas wykopków, kiedy myły ziemniaki, mieszały krew po zaszlachtowaniu świniaków czy zbierały maliny polarne. Opowiadała o cierpieniach, które Stormbergowie musieli znosić mimo swego zacnego pochodzenia. Jak walczyli, harowali i ile musieli wytrzymać.
Pierwsze lata nad zatoką były ciężkie. Jeden z chłopców, o imieniu Abel, wyszedł wiosną na lód i się utopił, inny prawdopodobnie zmarł z głodu.
Natomiast Långströmowie byli napływowi. Przybyli do Norrbotten z południa kraju, byli więc niemal cudzoziemcami, by nająć się do pracy w hucie żelaza nad Torneälven.
Kowale, wiadomo, co to za ludzie. Spoceni, śniadzi, brudni i gwałtowni. Z takimi nikt nie chciał mieć nic do czynienia.
Tak uważali Stormbergowie i to właśnie powiedziała dzisiaj ciotka Agnes.
Czego ciotka Agnes nie powiedziała, to że Långströmowie okazali się zarówno pracowici, jak i stroniący od alkoholu, i przy pieniądzach. Gdy bardzo wcześnie, jeszcze w pierwszych dziecięcych latach miasteczka, zainicjowali spotkanie obu rodów, by ustalić warunki współpracy i porozumienia, Stormbergowie nie mogli odmówić. Popłynęli więc, aczkolwiek niechętnie, na drugą stronę zatoki, by wysłuchać, co „najemni” mieli do zaproponowania.
Zostali przyjęci bardzo miło. Pokazano im zabudowania i stajnie.
Dom mieszkalny, który wznieśli Langströmowie, był znacznie większy niż dom Stormbergów. Podobnie zabudowania gospodarcze i pomost nad wodą. Zaproszono ich do niedawno wykończonej piekarni, pokazano Srebrny Medal i dyplom Bergskollegium.
Nie padło to na podatny grunt.
Pycha była grzechem śmiertelnym, zdecydowali Stormbergowie, nie zastanawiając się nad belką we własnym oku.
Bieda jednak nie wybiera, więc rodziny postanowiły sobie pomagać i dzielić się zbiorami na bagnach i pastwiskami na górskich zboczach. Poza tym dwójka dzieci wyraźnie się polubiła, mały Wiking Stormberg, pierwsze dziecko urodzone w osadzie, i nieco starsza od niego Sara Långström.
Jednak po spotkaniu nastroje między oboma rodami szybko się pogorszyły.
Stormbergowie uznali się za pokrzywdzonych. Långströmowie nie rozumieli tego. Łodzie zostały unieruchomione, by ani Wiking, ani Sara nie mogli do siebie przepływać.
W zamian zbudowali razem chatę na górze przy wodospadzie, przy Tällfallet.
Każda próba pojednania między rodami kończyła się tragedią, twierdziła ciotka Agnes. Przynajmniej ta ostatnia. Långströmowie byli Diabłem. Karin musiała obiecać, że nigdy się do nich nie zbliży.
Po drugiej stronie zatoki widziała, jak nad czubkami brzóz powstaje wysoki budynek. Z obory dochodziły odgłosy bydła. Widziała też jasnowłosego chłopca, który bawił się z szarym psem na brzegu, rzucał mu patyki, siłował się z nim nad wodą, a obaj byli cali w glinie, szarzy jak gnomy.
Wiedziała, że chłopiec ma na imię Carl.
Obibok, uznała ciotka Agnes i kazała jej pozmywać.
Prawda o Diable dotarła do niej w dniu, kiedy pod Carlem załamał się lód. Było to w kwietniu 1954 roku, Karin chodziła wtedy do drugiej klasy.
Rankiem tego dnia rzeka pokryta była przejrzystą, twardą taflą lodu, jednak słońce zrobiło swoje, lód stał się kruchy, pokrył się topniejącą breją. Karin jechała na nartach jakieś pięćdziesiąt metrów za Carlem, który szedł na piechotę, kiedy nagle zobaczyła, jak woda pochłania chłopaka. W jednej sekundzie szedł przed nią, w następnej już go nie było.
Pusta tafla lodu. Bulgocząca woda. Prażące słońce.
Nie myśląc o diabłach czy innych nieczystych stworzeniach, ruszyła ile tchu w płucach ku przerębli i po kilku krokach zobaczyła jego głowę wystającą znad lodu, kołyszącą się na wodzie. Coś wołał, ale ona słyszała jedynie panikę w jego głosie.
Była już całkiem blisko, kiedy zauważyła, że lód pod nią zaczyna trzeszczeć. Zdjęła narty, rzuciła się jak długa na lód, przesuwając kijki i narty w stronę przerębla. Chłopak macał gołą dłonią wzdłuż krawędzi, chwycił czubek jednej z nart i pociągnął. Drewniana narta zaczęła zjeżdżać w stronę krawędzi przerębla, ciągnąc za sobą Karin, mimo że ta leżała na niej całym swoim ciężarem.
– Spróbuj jeszcze raz! – krzyknęła. – Przytrzymaj się narty i wciągnij się na lód.
Chłopak krzyczał z zimna i ze strachu, wydawało się, że nie rozumie, co do niego mówi.
Karin chwyciła jeden kijek i podpełzła do skraju przerębla, spojrzała chłopakowi w oczy i powiedziała:
– Chwyć moją rękę.
Jego oczy, wielkie jak spodki. Wziął jej wyciągniętą dłoń. Drugą ręką Karin zatknęła kijek w lód, położyła jego dłoń na czubku kijka.
– Ciągnij – powiedziała.
Kijek nie był zatknięty mocno, ale spełnił swoją funkcję. Chłopak położył ręce na lodzie, podciągnął się, po czym zaczął się turlać, byle dalej od przerębla. Dyszał, był wycieńczony. Siny z zimna leżał na lodzie i trząsł się jak osika. Karin owinęła go swoim szalikiem, naciągnęła mu na głowę czapkę, włożyła rękawice.
– Stań na moich nartach – powiedziała, pomagając mu się podnieść. Z jego ubrania poleciała lodowata woda.
Potem stanęła za nim i objęła go w pasie obiema rękami. Poczuła chłód i wilgoć.
– Ruszamy – powiedziała. – Lewa, prawa. Lewa, prawa.
Chłopak nie miał odwagi zejść z jej nart, mimo że lód pod nimi był już twardy i bezpieczny.
– Lewa, prawa. Lewa, prawa.
Karin dopilnowała, żeby dotarł bezpiecznie na swoją stronę zatoki. Od tego dnia wiedziała, że Långströmowie nie byli Diabłem, bo przecież Diabeł nie płakał i nie mógł się utopić, no i pewnie nie zwracał pożyczonych ubrań.
Tego lata, kiedy Karin skończyła dziesięć lat, szwedzka obrona przeprowadziła symulowany wybuch jądrowy za szczytami Burzowej Góry, ładunek nitrolitu zawierający trzydzieści sześć ton bonilu. Został zdetonowany niedaleko Nausty. Karin stała nad brzegiem rzeki i patrzyła, jak wielki grzyb rozrasta się nad górskimi szczytami.
Była to świetnie zorganizowana próba. Samoloty bojowe i wozy pancerne zajęły pozycje w różnych odległościach od miejsca wybuchu w celu sprawdzenia siły fali uderzeniowej. W maszynach umieszczono zwierzęta: niewielkie króliki. Połowie z nich popękały płuca. Próbę powtórzono kolejnego lata, tym razem użyto jednak silniejszego ładunku: pięćdziesięciu ton bonilu. Karin przechodziła wtedy odrę i nie obserwowała chmury, ale ciotka Agnes uznała, że była nieco mniejsza niż poprzednim razem.
Nie miało to być pocieszeniem, raczej wyrazem zawodu. Karin zapamiętała jej reakcję i znajdowała w niej nadzieję.
Ciotka Agnes była z kamienia: cała.
Była kimś, kto zawsze radził sobie ze wszystkim, z trudnymi prawdami i trudnymi tajemnicami.STENTRÄSK, LATO 2021 ROKU
datę pogrzebu karin ustalono na drugiego lipca. Dzień okazał się zimny i bezchmurny, znad Morza Barentsa wiał lodowaty wiatr. Pastor Hermansson, który właściwie przeszedł już na emeryturę, zgodził się poprowadzić ceremonię w kościele w Stenträsk. Był wyraźnie wzruszony. Karin śpiewała w chórze, znali się czterdzieści lat.
Ceremonia była prosta. Odśpiewano psalmy _Piękna jest ziemia_, _Dzień za dniem_ i _Miłość Boga jest jak brzeg i jak trawa_. Jest wiatrem i przestrzenią, nieskończonym domem. Wiking zamknął oczy i ścisnął mocno rękę Alice, czuł, jak łzy spłynęły mu z twarzy na szyję.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki