- W empik go
Chłopi. Мужики - ebook
Chłopi. Мужики - ebook
«Мужики» ― незавершённая повесть Антона Павловича Чехова, действие которой происходит в русской крестьянской среде.
„Chłopi” to niedokończona powieść Antona Pawłowicza Czechowa, której akcja rozgrywa się w rosyjskim środowisku chłopskim. Historia zaczyna się od Mikołaja Czikildiejewa, lokaja w hotelu „Słowiański Bazar” w Moskwie, który wraz z żoną Olgą i córką Saszą wraca do rodzinnej wioski Żukowo. Cierpi na poważną chorobę i zabrakło mu pieniędzy na leczenie, więc nie stać go na mieszkanie w mieście. Mikołaj ma nadzieję znaleźć schronienie w wiosce wraz z rodzicami...
Повесть начинается тем, что Николай Чикильдеев, лакей московской гостиницы «Славянский Базар», возвращается в родную деревню Жуково с женой Ольгой и дочерью Сашей. У него тяжелая болезнь, кроме того, закончились деньги на лечение, поэтому он больше не может позволить себе жить в городе. Николай надеется найти прибежище в деревне у своих родителей...
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-228-8 |
Rozmiar pliku: | 177 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Lokaj w moskiewskim hotelu »Słowiański Bazar«, Mikołaj Czykildiejew, zachorował. Zdrętwiały mu nogi, zmienił się jego chód, tak że pewnego razu, idąc przez korytarz, potknął się i upadł razem z tacą, na której była szynka z groszkiem. Musiał opuścić miejsce. Jakkolwiek posiadał pieniądze, czy swoje, czy żony, wydał wszystkie na kuracyę, nie było już zaco się żywić, przykrzyło mu się bez roboty i zdecydował się wyjechać do swoich na wieś. W domu u siebie lżej chorować i życie tańsze; przytem nie napróżno mówią: w domu i ściany pomagają.
Przyjechał do Żukowa przed wieczorem. We wspomnieniach lat dziecinnych rodzinne gniazdo przedstawiało mu się jasnem, wygodnem; teraz, kiedy wszedł do chaty, przestraszył się, tak było ciemno, ciasno i brudno. Z nim razem przybyły żona jego Olga i córka, Sasza. Obie spoglądały ze ździwieniem na wielki, brudny piec, zajmujący prawie pół chałupy, czarny od sadzy i od much. Ile much! Piec skrzywił się cokolwiek, belki w ścianach też leżały krzywo i zdawało się, że za chwilę cała chata się rozpadnie. W jednym z kątów, obok wizerunków świętych ponaklejane były etykietki z flaszek i skrawki gazet, to zamiast obrazów. Bieda, bieda! Z dorosłych nie było nikogo w domu, wszyscy żęli. Na piecu siedziała ośmioletnia dziewczynka, z białymi jak len włosami, niemyta, obojętna, nie spojrzała nawet na wchodzących. Na dole ocierał się o piec biały kot.
– Kci, kci! – wabiła go Sasza. – Kci!
– On nie słyszy – odezwała się dziewczynka. – Ogłuchł.
– Z czego?
– Tak. Zbili go.
Mikołaj i Olga zrozumieli odrazu, jakie tu jest życie, ale nic nie powiedzieli; milcząc złożyli węzełki i wyszli na dwór. Chałupa ich była trzecią z brzegu i wydawała się najbiedniejszą, najstarszą ze wszystkich; druga, nie lepiej wyglądała, zato w ostatniej dach był kryty blachą i w oknach wisiały firanki. Chata ta, nieogrodzona stała oddzielnie, była w niej oberża. Wszystkie chaty stawiane były pod rząd i cała ta wioska, cicha i smutna, z wyglądającemi z podwórza wierzbami, bzem i jarzębiną, przyjemne robiła wrażenie.
Za włościańskimi folwarkami, zaczynał się spadek do rzeki krętej i rwącej, tak że w glinie, tu i owdzie poodkrywały się olbrzymie kamienie. Na pochyłości, obok tych kamieni i jam wykopanych przez garncarzy, wiły się ścieżyny, nawalone były całe stosy skorup z potłuczonych naczyń, to burych to czerwonych a tam, na dole rozciągała się szeroka, gładka, jasno-zielona, już skoszona łąka, na której obecnie pasło się włościańskie stado. Rzeka na jaką wiorstę od wsi, była bardzo krętą, brzegi jej były cudowne, nierówne; dalej znów widać było łąkę, stado, długie szeregi białych gęsi, potem, tak jak i na tym brzegu grunt wznosił się, a na górze leżała wieś z cerkwią o pięciu kopułach, nieco dalej dwór.
– Ładnie tu u was! – rzekła Olga, żegnając się przed cerkwią. – Co za rozkosz, o Boże!
W tej samej chwili zadzwonili na nabożeństwo (była to Wielka Sobota). Dwie małe dziewczynki, niosące wiadro z wodą, spojrzały na cerkiew, słuchając dzwonu.
– O tej porze w »Słowiańskim Bazarze« obiady... – rzekł zamyślony Mikołaj.
Siedząc na brzegu urwiska, Mikołaj i Olga widzieli, jak zachodziło słońce, jak niebo złote i czerwone odbijało się w rzece, w oknach cerkwi i w całem powietrzu, miłem, spokojnem, niewypowiedzianie czystem, jakiego nigdy nie bywa w Moskwie. A kiedy słońce zaszło, przeszło stado z bekiem i z rykiem, przeleciały na tę stronę gęsi, i wszystko ucichło, łagodne światło zgasło w powietrzu i zwolna zapadał zmierzch wieczoru.
Tymczasem wrócili starzy rodzice Mikołaja, wychudzeni, zgarbieni, bezzębni, oboje tego samego wzrostu. Przyszły i kobiety – synowe, Marya i Tekla, pracowały u obywatela za rzeką. Marya, żona brata Kirjaka, miała sześcioro dzieci. Tekla, żona brata Dienisa, który służył w wojsku – dwoje; i kiedy Mikołaj, wchodząc do chaty, zobaczył całą tę rodzinę, wszystkie te duże i małe ciała, poruszające się pod pułapem, i w kołyskach i we wszystkich kątach i kiedy zobaczył jak łapczywie starzy i dzieci jedli chleb razowy, maczając go w wodzie, zrozumiał, że napróżno przyjechał tu chory, bez pieniędzy i z rodziną – naprożno!
– A gdzie brat Kirjak? – zapytał po przywitaniu.
– Służy jako stróż u kupca – odpowiedział ojciec – w lesie. Niczego chłop, ale upija się łatwo.
– Niczego nie wniesie, najwyżej wyniesie – rzekła stara płaczliwym głosem.
– Chłopi nasi są smutni, ale przynoszą do domu, z domu nie wynoszą. I Kirjak pije i stary pije, niema co grzechu ukrywać, znają oni drogę do karczmy. Rozgniewała się na nas Królowa Niebieska.
Chcąc uczcić gości, nastawili samowar. Herbatę czuć było rybą, cukier był poobgryzany i szary, po chlebie i po statkach chodziły karaluchy; przykro było pić i rozmowa była przykra – ciągle o nędzy i o chorobach. Nie zdążyli wypić jednej szklanki, kiedy na dworze rozległ się donośny, przeciągły, pijany krzyk:
– Ma-aryo!
– Widać Kirjak idzie – rzekł stary.
Wszyscy ucichli. Po chwili dał się słyszeć ponownie ten sam krzyk głośny, przeciągły, jak gdyby pochodził z pod ziemi:
– Ma-aryo!
Marya, starsza synowa, zbladła, przytuliła się do pieca i dziwne wrażenie robił na twarzy tej barczystej, silnej i nieładnej kobiety wyraz przestrachu i grozy. Córka jej, owa dziewczynka, która siedząc na piecu, wydawała się obojętną, głośno nagle zapłakała.
– A ty czego, cholero? – krzyknęła na nią Tekla, czerwona baba, równie silna i barczysta. – Nie bój się, nie zabije cię.
Mikołaj dowiedział się od starego, że Marya bała się mieszkać z Kirjakiem w lesie i że on, za każdym razem kiedy się upił, przychodził po nią, hałasował i bił ją bez litości.
– Ma-aryo! – rozległ się krzyk pod drzwiami.
– Wejdźcie, rodzoniuteńki – zaszczebiotała Marya, oddychając tak, jakby ją zanurzali w bardzo zimnej wodzie – wejdźcie, rodzoniuteńki...
Rozpłakały się wszystkie dzieci ile ich było w chacie, a patrząc na nie Sasza również płakać zaczęła. Dał się słyszeć pijany kaszel i wszedł do chaty wysoki chłop z czarną brodą, w zimowej czapce, a ponieważ przy bladem świetle lampki nie było widać jego twarzy – wydał się strasznym. Był to Kirjak. Podchodząc do żony, zamierzył się i trzasnął ją pięścią w twarz, a ona nie wydała ani jednego dźwięku, oszołomiona ciosem, przysiadła tylko i z nosa jej polała się krew.
– Co za wstyd, co za wstyd – mruczał stary, włażąc na piec: – i przy gościach. Przecież to grzech.
Stara siedziała milcząca, zgarbiona i zamyślona; Tekla poruszała kołyskę... Kirjak, uznając się widocznie za dosyć strasznego i zadowolony z tego, schwycił Maryę za rękę, przyciągnął ją do drzwi i zaryczał jak zwierzę, żeby ją jeszcze więcej przerazić, ale w tej samej chwili zobaczył nagle gości i zatrzymał się.
– A przyjechaliście... – rzekł puszczając żonę. – Brat z rodziną...
Pomodlił się przed obrazem, chwiejąc się, otwierając szeroko swoje pijackie, czerwone oczy i mówił dalej:
– Brat przyjechał z rodziną do domu rodzicielskiego... zatem z Moskwy. Najdawniejszy, stołeczny gród Moskwa, matka miast wszystkich... Przepraszam...
Usiadł na ławie obok samowara i zaczął pić herbatę, połykając ją głośno ze spodka podczas ogólnego milczenia. Wypił dziesięć filiżanek, potem powalił się na ławę i głośno zachrapał.
Zaczęli się układać do snu. Mikołaja, jako chorego ułożyli na piecu obok starego, Sasza położyła się na ziemi, a Olga poszła z babami do szopy.
– I-i – mówiła, kładąc się na sianie przy Maryi – łzy nie pomogą na nieszczęście! Cierp. W Piśmie świętem stoi: jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, to nadstaw mu lewy... I-i!
Później, półgłosem opowiadała o Moskwie, o swojem życiu, o tem jak służyła za pokojówkę w umeblowanych pokojach.
– O, w Moskwie domy są duże, murowane – mówiła – cerkwi dużo, dużo, czterdzieści razy po czterdzieści, a w domach mieszkają sami panowie, tacy piękni, tacy grzeczni!
Marya powiedziała, że nie była nigdy nietylko w Moskwie, ale nawet w swojem powiatowym mieście; nie umiała czytać, ani pisać, nie umiała żadnych modlitw, nawet »Ojcze nasz«. Obie one, Marya i Tekla, która teraz usiadła opodal i słuchała, były bardzo nierozwinięte, niczego nie mogły zrozumieć. Obie nie lubiły swych mężów; Marya bała się Kirjaka i kiedy zostawała z nim sama, trzęsła się ze strachu. A Tekla, na pytanie, czy jej nie smutno bez męża, odpowiedziała ze złością:
– A niech go tam!
Porozmawiały jeszcze i ucichły.
Było bardzo chłodno i przy samej szopie piał bezustannie kogut, nie dając spać. Kiedy niebieskawe światło zaczęło się wdzierać przez wszystkie szczeliny, Tekla pocichutku wstała i wyszła, a potem słychać było, jak gdzieś pobiegła, uderzając o ziemię bosemi nogami.II.
Olga poszła do cerkwi, i zabrała ze sobą Maryę. Idąc po ścieżce na łąkę obie były wesołe. Oldze podobała się cisza wiejska, a Marya czuła w bratowej kogoś blizkiego. Wschodziło słońce. Nad łąką ospale latał jastrząb, rzeka była ciemna, tu i ówdzie wznosiła się mgła, ale na górze widniał pas światła, cerkiew błyszczała i w dworskim ogrodzie wściekle krzyczały gawrony.
– Stary niczego sobie – opowiadała Marya – ale baba sroga, drze się bezustannie. – Swego chleba starczyło do zapust, kupujemy mąkę w karczmie, a ona gniewa się: dużo, mówi, jecie.
– I-i, co tam! Cierp i kwita. Powiedziane jest przyjdźcie wszyscy, którzy strudzeni i obciążeni jesteście.
Olga mówiła wolno, a chód miała pątniczki, prędki i niespokojny. Czytała codziennie ewangielię, czytała głośno jak śpiewak kościelny, niewiele rozumiała, ale święte słowa wzruszały ją do łez, wymawiała je ze słodkiem omdlewaniem serca. Wierzyła w Boga, w Matkę Boską, w Świętych Pańskich; wierzyła, że nikogo na świecie obrażać nie można, ani ludzi prostych, ani niemców, ani cyganów, ani żydów, ani nawet tych, którzy są niedobrymi dla zwierząt; wierzyła, że tak jest napisane w Piśmie świętym i dlatego też, kiedy przytaczała słowa Ewangielii, chociaż dla niej niezrozumiałe, twarz jej robiła się żałosną, miłą i jasną.
– A ty skąd rodem? – zapytała Marya.
– Z Włodzimierza. Do Moskwy przyjechałem niedawno, osiem lat temu.
Zbliżyły się do rzeki. Na brzegu stała jakaś kobieta i rozbierała się.
– To nasza Tekla – rzekła Marya – chodziła za rzekę do dworu. Do urzędników. Zuchwała i obelżywa, aż strach!
Tekla, czarnobrewa, z rozpuszczonymi włosami, młoda jeszcze i silna, jak dziewczynka, skoczyła z brzegu i uderzyła po wodzie nogami, tak, że na wszystkie strony rozpłynęły się fale.
– Zuchwała, aż strach! – powtórzyła Marya.
Przez rzekę były rzucone chwiejne mosty z belek, a pod nimi w czystej, przeźroczystej wodzie brodziły stada szerokołbych głowaczy. Na zielonych krzakach, pochylonych nad wodą, lśniły się krople rosy. Wionęło ciepło, zrobiło się radośnie. Co za przecudny poranek! I, doprawdy, jakże wspaniałem byłoby życie na ziemi, gdyby nie nędza, straszna, bez wyjścia, przed którą schronić się nie można!
Ale wystarczyło jedno spojrzenie rzucone w stronę wsi, a w tej chwili żywo stanął w pamięci dzień wczorajszy, i uczucie szczęścia, jakie oczarowało obie kobiety, znikło w jednej chwili.
Przyszły do kościoła, Marya zatrzymała się u wejścia i nieśmiała iść dalej. I usiąść nie śmiała, chociaż na mszę świętą dzwonić dopiero mieli o dziewiątej.
Kiedy czytali Ewangielię, naród poruszył się nagle, dając wolne przejście obywatelskiej rodzinie; weszły dwie dziewczynki w białych sukniach, w ogromnych kapeluszach, a z niemi tłuściutki różowy chłopaczek w marynarskiem ubrańku. Ich widok wzruszył Olgę; doszła do przekonania od pierwszego wejrzenia, że to ludzie porządni, wykształceni i piękni. Marya zaś patrzała na nich zpodełba, ponuro, smutnie, jakby to nie wchodzili ludzie, tylko potwory, które mogłyby ją rozgnieść, gdyby się na bok nie usunęła.
A kiedy dyakon czytał coś donośnym basem, zdawało jej się za każdym razem, że słyszy krzyk ochrypły: »Ma-aryo!« i wtedy trzęsła się jak w febrze.МУЖИКИ
I.
Лакей при московской гостинице «Славянский Базар», Николай Чикильдеев, заболел. У него онемели ноги и изменилась походка, так что однажды, идя по коридору, он споткнулся и упал вместе с подносом, на котором была ветчина с горошком. Пришлось оставить место. Какие были деньги, свои и женины, он пролечил, кормиться было уже не на что, стало скучно без дела, и он решил, что, должно быть, надо ехать к себе домой, в деревню. Дома и хворать легче, и жить дешевле; и недаром говорится: дома стены помогают.
Приехал он в свое Жуково под вечер. В воспоминаниях детства родное гнездо представлялось ему светлым, уютным, удобным, теперь же, войдя в избу, он даже испугался: так было темно, тесно и нечисто. Приехавшие с ним жена Ольга и дочь Саша с недоумением поглядывали на большую неопрятную печь, занимавшую чуть ли не пол-избы, темную от копоти и мух. Сколько мух! Печь покосилась, бревна в стенах лежали криво, и казалось, что изба сию минуту развалится. В переднем углу, возле икон, были наклеены бутылочные ярлыки и обрывки газетной бумаги – это вместо картин. Бедность, бедность! Из взрослых никого не было дома, все жали. На печи сидела девочка лет восьми, белоголовая, немытая, равнодушная; она даже не взглянула на вошедших. Внизу терлась о рогач белая кошка.
– Кис, кис! – поманила ее Саша. – Кис!
– Она у нас не слышит, – сказала девочка. – Оглохла.
– Отчего?
– Так. Побили.
Николай и Ольга с первого взгляда поняли, какая тут жизнь, но ничего не сказали друг другу; молча свалили узлы и вышли на улицу молча. Их изба была третья с краю и казалась самою бедною, самою старою на вид; вторая – не лучше, зато у крайней – железная крыша и занавески на окнах. Эта изба, неогороженная, стояла особняком и в ней был трактир. Избы шли в один ряд, и вся деревушка, тихая и задумчивая, с глядевшими из дворов ивами, бузиной и рябиной, имела приятный вид.
За крестьянскими усадьбами начинался спуск к реке, крутой и обрывистый, так что в глине, там и сям, обнажились громадные камни. По скату, около этих камней и ям, вырытых гончарами, вились тропинки, целыми кучами были навалены черепки битой посуды, то бурые, то красные, а там внизу расстилался широкий, ровный, ярко-зеленый луг, уже скошенный, на котором теперь гуляло крестьянское стадо. Река была в версте от деревни, извилистая, с чудесными кудрявыми берегами, за нею опять широкий луг, стадо, длинные вереницы белых гусей, потом так же, как на этой стороне, крутой подъем на гору, а вверху, на горе, село с пятиглавою церковью и немного поодаль господский дом.
– Хорошо у вас здесь! – сказала Ольга, крестясь на церковь. – Раздолье, господи!
Как раз в это время ударили ко всенощной (был канун воскресенья). Две маленькие девочки, которые внизу тащили ведро с водой, оглянулись на церковь, чтобы послушать звон.
– Об эту пору в «Славянском Базаре» обеды... – проговорил Николай мечтательно.
Сидя на краю обрыва, Николай и Ольга видели, как заходило солнце, как небо, золотое и багровое, отражалось в реке, в окнах храма и во всем воздухе, нежном, покойном, невыразимо-чистом, какого никогда не бывает в Москве. А когда солнце село, с блеяньем и ревом прошло стадо, прилетели с той стороны гуси, – и все смолкло, тихий свет погас в воздухе и стала быстро надвигаться вечерняя темнота.
Между тем вернулись старики, отец и мать Николая, тощие, сгорбленные, беззубые, оба одного роста. Пришли и бабы – невестки, Марья и Фекла, работавшие за рекой у помещика. У Марьи, жены брата Кирьяка, было шестеро детей, у Феклы, жены брата Дениса, ушедшего в солдаты, – двое; и когда Николай, войдя в избу, увидел все семейство, все эти большие и маленькие тела, которые шевелились на полатях, в люльках и во всех углах, и когда увидел, с какою жадностью старик и бабы ели черный хлеб, макая его в воду, то сообразил, что напрасно он сюда приехал, больной, без денег да еще с семьей, – напрасно!
– А где брат Кирьяк? – спросил он, когда поздоровались.
– У купца в сторожах живет, – ответил отец, – в лесу. Мужик бы ничего, да заливает шибко.
– Не добычик! – проговорила старуха слезливо. – Мужики наши горькие, не в дом несут, а из дому. И Кирьяк пьет, и старик тоже, греха таить нечего, знает в трактир дорогу. Прогневалась царица небесная.
По случаю гостей поставили самовар. От чая пахло рыбой, сахар был огрызанный и серый, по хлебу и посуде сновали тараканы; было противно пить, и разговор был противный – все о нужде да о болезнях. Но не успели выпить и по чашке, как со двора донесся громкий, протяжный пьяный крик:
– Ма-арья!
– Похоже, Кирьяк идет, – сказал старик, – легок на помине.
Все притихли. И немного погодя, опять тот же крик, грубый и протяжный, точно из-под земли:
– Ма-арья!
Марья, старшая невестка, побледнела, прижалась к печи, и как-то странно было видеть на лице у этой широкоплечей, сильной, некрасивой женщины выражение испуга. Ее дочь, та самая девочка, которая сидела на ночи и казалась равнодушною, вдруг громко заплакала.
– А ты чего, холера? – крикнула на нее Фекла, красивая баба, тоже сильная и широкая в плечах. – Небось, не убьет!
От старика Николай узнал, что Марья боялась жить в лесу с Кирьяком и что он, когда бывал пьян, приходил всякий раз за ней и при этом шумел и бил ее без пощады.
– Ма-арья! – раздался крик у самой двери.
– Вступитесь Христа ради, родименькие, – залепетала Марья, дыша так, точно ее опускали в очень холодную воду, – вступитесь, родименькие...
Заплакали все дети, сколько их было в избе, и, глядя на них, Саша тоже заплакала. Послышался пьяный кашель, и в избу вошел высокий чернобородый мужик в зимней шапке и оттого, что при тусклом свете лампочки не было видно его лица, – страшный. Это был Кирьяк. Подойдя к жене, он размахнулся и ударил ее кулаком по лицу, она же не издала ни звука, ошеломленная ударом, и только присела, и тотчас же у нее из носа пошла кровь.
– Экой срам-то, срам, – бормотал старик, полезая на печь, – при гостях-то! Грех какой!
А старуха сидела молча, сгорбившись, и о чем-то думала; Фекла качала люльку... Видимо, сознавая себя страшным и довольный этим, Кирьяк схватил Марью за руку, потащил ее к двери и зарычал зверем, чтобы казаться еще страшнее, но в это время вдруг увидел гостей и остановился.
– А, приехали... – проговорил он, выпуская жену. – Родной братец с семейством...
Он помолился на образ, пошатываясь, широко раскрывая свои пьяные, красные глаза, и продолжал:
– Братец с семейством приехали в родительский дом... из Москвы, значит. Первопрестольный, значит, град Москва, матерь городов... Извините...
Он опустился на скамью около самовара и стал пить чай, громко хлебая из блюдечка, при общем молчании... Выпил чашек десять, потом склонился на скамью и захрапел.
Стали ложиться спать. Николая, как больного, положили на печи со стариком; Саша легла на полу, а Ольга пошла с бабами в сарай.
– И-и, касатка, – говорила она, ложась на сене рядом с Марьей, – слезами горю не поможешь! Терпи и все тут. В писании сказано: аще кто ударит тебя в правую щеку, подставь ему левую... И-и, касатка!
Потом она вполголоса, нараспев, рассказывала про Москву, про свою жизнь, как она служила горничной в меблированных комнатах.
– А в Москве дома большие, каменные, – говорила она, – церквей много-много, сорок сороков, касатка, а в домах всё господа, да такие красивые, да такие приличные!
Марья сказала, что она никогда не бывала не только в Москве, но даже в своем уездном городе; она была неграмотна, не знала никаких молитв, не знала даже «Отче наш». Она и другая невестка, Фекла, которая теперь сидела поодаль и слушала, – обе были крайне неразвиты и ничего не могли понять. Обе не любили своих мужей; Марья боялась Кирьяка, и когда он оставался с нею, то она тряслась от страха и возле него всякий раз угорала, так как от него сильно пахло водкой и табаком. А Фекла, на вопрос, не скучно ли ей без мужа, ответила с досадой:
– А ну его!
Поговорили и затихли...
Было прохладно, и около сарая во все горло кричал петух, мешая спать. Когда синеватый, утренний свет уже пробивался во все щели, Фекла потихоньку встала и вышла, и потом слышно было, как она побежала куда-то, стуча босыми ногами.II.
Ольга пошла в церковь и взяла с собою Марью. Когда они спускались по тропинке к лугу, обеим было весело. Ольге нравилось раздолье, а Марья чувствовала в невестке близкого, родного человека. Восходило солнце. Низко над лугом носился сонный ястреб, река была пасмурна, бродил туман кое-где, но по ту сторону на горе уже протянулась полоса света, церковь сияла, и в господском саду неистово кричали грачи.
– Старик ничего, – рассказывала Марья, – а бабка строгая, дерется все. Своего хлеба хватило до масленой, покупаем муку в трактире, – ну, она серчает; много, говорит, едите.
– И-и, касатка! Терпи и все тут. Сказано: приидите все труждающие и обремененные.
Ольга говорила степенно, нараспев, и походка у нее была, как у богомолки, быстрая и суетливая. Она каждый день читала евангелие, читала вслух, по-дьячковски, и многого не понимала, но святые слова трогали ее до слез, и такие слова, как «аще» и «дондеже», она произносила со сладким замиранием сердца. Она верила в бога, в божью матерь, в угодников; верила, что нельзя обижать никого на свете – ни простых людей, ни немцев, ни цыган, ни евреев, и что горе даже тем, кто не жалеет животных: верила, что так написано в святых книгах, и потому, когда она произносила слова из писания, даже непонятные, то лицо у нее становилось жалостливым, умиленным и светлым.
– Ты откуда родом? – спросила Марья.
– Я владимирская. А только я взята в Москву уже давно, восьми годочков.
Подошли к реке. На той стороне у самой воды стояла какая-то женщина и раздевалась.
– Это наша Фекла, – узнала Марья, – за реку на барский двор ходила. К приказчикам. Озорная и ругательная – страсть!
Фекла, чернобровая, с распущенными волосами, молодая еще и крепкая, как девушка, бросилась с берега и застучала по воде ногами, и во все стороны от нее пошли волны.
– Озорная – страсть! – повторила Марья.
Через реку были положены шаткие бревенчатые лавы, и как раз под ними, в чистой, прозрачной воде, ходили стаи широколобых голавлей. На зеленых кустах, которые смотрелись в воду, сверкала роса. Повеяло теплотой, стало отрадно. Какое прекрасное утро! И, вероятно, какая была бы прекрасная жизнь на этом свете, если бы не нужда, ужасная, безысходная нужда, от которой нигде не спрячешься! Стоило теперь только оглянуться на деревню, как живо вспомнилось все вчерашнее – и очарование счастья, какое чудилось кругом, исчезло в одно мгновение.
Пришли в церковь. Марья остановилась у входа и не посмела идти дальше. И сесть не посмела, хотя к обедне заблаговестили только в девятом часу. Так и стояла все время.
Когда читали евангелие, народ вдруг задвигался, давая дорогу помещичьей семье; вошли две девушки в белых платьях, в широкополых шляпах, и с ними полный, розовый мальчик в матросском костюме. Их появление растрогало Ольгу; она с первого взгляда решила, что это – порядочные, образованные и красивые люди. Марья же глядела на них исподлобья, угрюмо, уныло, как будто это вошли не люди, а чудовища, которые могли бы раздавить ее, если б она не посторонилась.
А когда дьякон возглашал что-нибудь басом, то ей всякий раз чудился крик: «Ма-арья!» – и она вздрагивала.