Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ciche kroki na schodach - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Ciche kroki na schodach - ebook

Opowieść lodowata i klimatyczna jak islandzka zima. Dla fanów Camilli Läckberg.

Elma wraca z Reykjavíku do nadmorskiego Akranes, żeby w małym, spokojnym miasteczku odnaleźć równowagę po zakończonym związku. Ledwo podejmuje pracę jako oficer śledczy, a już musi się zmierzyć z makabryczną sprawą: w okolicy opuszczonej latarni morskiej para nastolatków znajduje zwłoki kobiety. Samobójstwo czy morderstwo? Wkrótce okazuje się, że zmarłą znali wszyscy… ale mało kto chce o niej rozmawiać. W trakcie dochodzenia Elma i inni śledczy odkrywają szokujące sekrety z przeszłości ofiary, których echa, jak się okazuje, rozbrzmiewają do dziś. Dzieciństwo zmarłej było naznaczone rozpaczą i przemocą. Czemu nikt wtedy nie pomógł dziewczynce, skoro wszyscy domyślali się, czego doświadczała? Czy policjantom uda się rozwikłać zagadkę jej śmierci? Jak bardzo wstrząśnie to małą społecznością,  w której wszyscy się znają? Debiutująca autorka w niespotykany sposób oddaje niesamowitą, klaustrofobiczną atmosferę odosobnionego islandzkiego miasteczka, a powolne odkrywanie prawdy wywołuje u czytelników skrajne emocje i… łamie im serca.

 

Laureatka Blackbird Award dla najlepszej islandzkiej powieści kryminalnej 2020 roku.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67327-22-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZE­WOD­NIK PO WYMO­WIE ISLANDZ­KIEJ

W języku islandz­kim wystę­puje kilka liter nie­zna­nych w innych języ­kach euro­pej­skich i cza­sami trud­nych do odtwo­rze­nia. Literę _ð_ zasad­ni­czo zastę­puje pol­skie _d_, jed­nak zde­cy­do­wa­li­śmy się uży­wać islandz­kich liter, aby pozo­stać bli­żej ory­gi­nal­nych nazwisk. Jej dźwięk jest zbli­żony do „d” i „w” – ukła­damy usta jak do „d”, a mówimy „w”, jak w dźwięcz­nym angiel­skim „th”.

Islandzka litera _þ_ jest wyma­wiana mię­dzy „t” i „f”, tak jak w wyra­zie „Thor­geir”: ukła­damy usta jak do „t”, a mówimy „f”, jak w bez­dź­więcz­nym „th”. Litera _r_ zazwy­czaj wymiana jest twardo z języ­kiem wibru­ją­cym o pod­nie­bie­nie. W islandz­kich nazwach wła­snych akcent zawsze pada na pierw­szą sylabę. Imiona takie jak Elma, Begga i Hen­drik, które wyma­wiamy mniej wię­cej tak jak po pol­sku, nie znaj­dują się na tej liście.

Aðalheiður – AATH–al–HAYTH–oor

Akra­nes – AA–kra–ness

Aldís – AAL–deess

Andrés – AND–ryess

Arnar Arnars­son – ARD–naar ARD–naars­son

Arnar Helgi Árnason – ARD–naar HEL–kee OWRD–nasson

Ása – OW–ssa

Ásdís Sigurðardóttir (Dísa) – OWS–deess SIK–oor­thar–DOEH–teer (DEE–ssa)

Bergþóra – BERG–tho­era

Bjarni – BJA­ARD–nee

Björg – BYURRG

Dagný – DAAK–nee

Davíð – DAA–veeth

Eiríkur – AY–reek–oor

Elísabet Hölludóttir – ELL–eessa–bet HURT–loo–DOEH–teer

Ernir – ERD–neer

Fja­lar – FYAAL–aar

Gígja – GYEE–ya

Gréta – GRYET–a

Grétar – GRYET–aar

Guðlaug – GVO­OTH–loig

Guðrún – GVO­OTH–roon

Halla Snæbjörnsdóttir – HAT–la SNYE–byurs–DOEH–teer

Hrafn (Krummi) – HRAPN (KROOM–mi)

Hvalfjörður – KVAAL–fyurth–oor

Hörður – HURTH–thoor

Ingibjörn Grétars­son – ING–ibjurdn GRYET–ars­son

Jón – YOEN

Jökull – YUR–kootl

Kári – COW–rree

Magnea Arngrímsdóttir – MAG–naya ARD–gre­ems–DOEH–teer

Nói – NOE–ee

Rúnar – ROO–naar

Sara – SAA–ra

Silja – SILL–ya

Skagi – SKAA–yee

Sólveig – SOEL–vayg

Sævar – SYE–vaar

Tómas – TOE–maas

Viðar – VITH–aar

Þórný – THO­ERD–nee_Wie, że on się zbliża, na długo przed tym, zanim go zoba­czy. Sły­szy skrzy­pie­nie scho­dów, gdy po nich wcho­dzi, sta­wia jeden ostrożny krok na raz, sta­ra­jąc się stą­pać cicho, gdyż nie chce nikogo zbu­dzić – jesz­cze nie. Gdyby to ona wcho­dziła po scho­dach późno w nocy, doszłaby na sam szczyt, a nikt by jej nie usły­szał. Ale on tego nie potrafi. Nie zna tych scho­dów tak jak ona, nie wie, gdzie naj­le­piej posta­wić stopę._

_Zamyka oczy, zaci­ska­jąc powieki tak mocno, aż bolą mię­śnie wokół nich. Oddy­cha głę­boko i powoli, mając nadzieję, że on nie usły­szy szyb­kiego bicia jej serca. Ponie­waż ono bije tak szybko tylko wtedy, kiedy się nagle prze­bu­dzi­łaś i strasz­nie się boisz. Pamięta, jak ojciec kazał jej słu­chać swo­jego serca. Musiał chyba wbiec na górę i na dół po scho­dach tysiąc razy, zanim zatrzy­mał się i ją zawo­łał._

_– Słu­chaj! – powie­dział. – Posłu­chaj, jak szybko bije mi serce. To dla­tego, że nasze ciała potrze­bują wię­cej tlenu, kiedy się poru­szamy, a zada­niem serca jest im go dostar­czyć._

_Cho­ciaż teraz leży w zupeł­nym bez­ru­chu, jej serce bije znacz­nie szyb­ciej niż wtedy jej ojcu._

_Kroki się zbli­żają_.

_Roz­po­znaje skrzy­pie­nie ostat­niego stop­nia, tak samo jak roz­po­znaje grze­cho­ta­nie dachó­wek, gdy wieje wiatr, albo skrzy­pie­nie drzwi na dole, kiedy mama wraca do domu. Pod jej powie­kami poja­wiają się i wirują minia­tu­rowe gwiazdy. Nie są takie jak gwiazdy na nie­bie; te pra­wie ni­gdy się nie ruszają i można je przy­ła­pać na tym tylko wtedy, gdy długo je obser­wu­jesz i masz szczę­ście. Ona jed­nak nie ma szczę­ścia. Ni­gdy._

_Sły­szy, że on staje nad nią, sapiąc jak sta­rzec. Czuje w nosie smród papie­ro­sów. Gdyby spoj­rzała w górę, zoba­czy­łaby wpa­tru­jące się w nią ciem­no­szare oczy. Instynk­tow­nie chce pod­cią­gnąć koł­drę tro­chę wyżej, na twarz. Ale wie, że nie da rady się ukryć. Że mini­malny ruch może ją zdra­dzić: będzie wie­dział, że ona tylko udaje, że śpi. Nie żeby miało to jakie­kol­wiek zna­cze­nie._

_Ni­gdy nie miało_.Elma się nie bała, choć uczu­cie, które ją teraz ogar­nęło, obja­wiało się podob­nie jak strach: spo­co­nymi dłońmi, przy­spie­szo­nym biciem serca. I nie było to też zde­ner­wo­wa­nie. Robiła się ner­wowa, kiedy musiała wystą­pić publicz­nie. Wtedy krew bar­wiła jej skórę – nie tylko twarz, gdzie mogła ukryć zaczer­wie­nie­nie pod grubą war­stwą maki­jażu, ale rów­nież szyję i dekolt, gdzie two­rzyły się brzyd­kie czer­wono-białe plamy.

Tak jak wtedy, gdy umó­wiła się na randkę ze Ste­ina­rem w dzie­sią­tej kla­sie. Pięt­na­sto­let­nia dziew­czyna z pla­mami na dekol­cie i zde­cy­do­wa­nie za grubą war­stwą tuszu do rzęs; wyszła z domu na pal­cach, modląc się, aby jej rodzice nie usły­szeli zamy­ka­ją­cych się za nią drzwi. Cze­kała na niego na rogu. Sie­dział na tyl­nej kana­pie samo­chodu – jesz­cze był za młody, aby pro­wa­dzić, ale miał przy­ja­ciela, który już miał prawo jazdy. Nie odje­chali jesz­cze daleko i ledwo zamie­nili słowo, kiedy on pochy­lił się i wsa­dził jej język do gar­dła. Ni­gdy wcze­śniej z nikim się nie cało­wała, ale cho­ciaż jego język wyda­wał się bar­dzo duży i nachalny, nie odsu­nęła się. Oni się cało­wali, a jego kolega spo­koj­nie jeź­dził po oko­licy. Od czasu do czasu przy­ła­py­wała go na pod­glą­da­niu ich we wstecz­nym lusterku. Pozwo­liła też Ste­ina­rowi doty­kać się przez ubra­nie i uda­wała, że spra­wia jej to przy­jem­ność. Jechali wtedy tą samą ulicą, przy któ­rej teraz zapar­ko­wała. Wtedy z gło­śni­ków leciał Life­ho­use, a z bagaż­nika dobie­gało dud­nie­nie basu. Wzdry­gnęła się na to wspo­mnie­nie.

Chod­nik przed domem rodzi­ców był popę­kany. Zapar­ko­wała samo­chód i przez moment sie­działa, wpa­tru­jąc się w szcze­liny. Wyobra­żała sobie, że się posze­rzają, pogłę­biają i w końcu pochła­niają jej stare volvo. Te pęk­nię­cia były tam, już gdy była małą dziew­czynką. Tyle że wtedy tro­chę mniej rzu­cały się w oczy. Silja miesz­kała w nie­bie­skim domu naprze­ciwko i czę­sto bawiły się na tym chod­niku. Raz uda­wały, że naj­więk­sza szpara to ogromna szcze­lina wul­ka­niczna, pełna roz­grza­nej do czer­wo­no­ści lawy, a w ich kie­runku peł­zną języki ognia.

Ten nie­bie­ski dom – który dzi­siaj już nie był nie­bie­ski, tylko biały – zamiesz­ki­wała teraz rodzina z dwójką chłop­ców, ostrzy­żo­nych iden­tycz­nie na pazia blon­dy­nów. Nie wie­działa, gdzie teraz mieszka Silja. Minęły chyba cztery lata, odkąd ostat­nio z nią roz­ma­wiała. Być może wię­cej.

Wysia­dła z samo­chodu i pode­szła do domu rodzi­ców. Zanim otwo­rzyła drzwi, spoj­rzała na pęk­nię­cia w chod­niku. Teraz, ponad dwa­dzie­ścia lat póź­niej, myśl, że szcze­liny ją pochłoną, nie wyda­wała się już taka prze­ra­ża­jąca.KILKA TYGO­DNI PÓŹ­NIEJ – SOBOTA, 18 LISTO­PADA 2017

Elmę obu­dził wiatr. Leżała długo, wsłu­chu­jąc się w jego lament za oknem i wpa­tru­jąc się w biały sufit. Kiedy w końcu wstała z łóżka, było już za późno na cokol­wiek, poza auto­ma­tycz­nym wcią­gnię­ciem na sie­bie jakichś ciu­chów, się­gnię­ciem po poczer­nia­łego banana i wyj­ściem. Poczuła na policz­kach ostry wiatr, gdy tylko prze­stą­piła próg domu. Zapięła kurtkę pod szyję, nacią­gnęła kap­tur i szyb­kim kro­kiem ruszyła przez ciem­ność. Szary asfalt chod­nika poły­ski­wał w bla­sku latarni. Skrzy­pie­nie butów na mro­zie nio­sło się echem w ciszy – w sobotni pora­nek w poło­wie listo­pada na ulicy było mało ludzi.

Kilka minut po wyj­ściu z cie­płego miesz­ka­nia Elma zatrzy­mała się przed pro­stym, bla­do­zie­lo­nym budyn­kiem, w któ­rym mie­ścił się poste­ru­nek poli­cji w Akra­nes. Pró­bu­jąc uspo­koić oddech, chwy­ciła lodo­watą klamkę. Tuż przy wej­ściu była recep­cja, gdzie star­sza kobieta o krę­co­nych blond wło­sach i opa­lo­nej, pomarsz­czo­nej twa­rzy roz­ma­wiała przez tele­fon. Pod­nio­sła palec zwień­czony poma­lo­wa­nym na czer­wono paznok­ciem, dając znak Elmie, aby zacze­kała.

– W porządku, Jói, powiem mu. Wiem, że to nie­do­pusz­czalne, ale raczej nie jest to sprawa poli­cji… to zdzi­czałe koty, więc pole­cam skon­tak­to­wać się dezyn­sek­to­rem… W każ­dym razie, Jói… – Kobieta odsu­nęła nieco tele­fon od ucha i uśmiech­nęła się prze­pra­sza­jąco do Elmy. – Słu­chaj, Jói, nie­wiele mogę teraz z tym zro­bić. Pamię­taj, żeby zamknąć okno, gdy następ­nym razem pój­dziesz do sklepu… Tak, wiem, te maro­kań­skie dywany kosz­tują for­tunę. Posłu­chaj, Jói, będziemy musieli omó­wić to póź­niej. Muszę koń­czyć. Do widze­nia.

Z wes­tchnie­niem odło­żyła słu­chawkę.

– Pro­blemy z dzi­kim kotami w Neðri-Skagi to nie żart. Bie­da­czyna zosta­wił otwarte okno i wyszedł do sklepu, a jakieś małe bestie weszły do domu i naro­biły na jego cenny dywan w salo­nie. Biedny, stary Jói – mówiła kobieta, krę­cąc głową. – No ale wystar­czy o tym; co mogę dla pani zro­bić?

– Ee, dzień dobry. – Elma odchrząk­nęła, przy­po­mi­na­jąc sobie, że nie umyła zębów: wciąż czuła smak banana, któ­rego zja­dła po dro­dze. – Mam na imię Elma. Jestem umó­wiona na spo­tka­nie z Hörðurem.

– Tak, wiem, kim jesteś – powie­działa kobieta, wsta­jąc i wycią­ga­jąc rękę. – Jestem Guðlaug, ale pro­szę, mów do mnie Gulla. Radzi­ła­bym nie zdej­mo­wać kurtki. W recep­cji jest zimno. Od tygo­dni nie mogę się dopro­sić, aby napra­wili grzej­nik. Naj­wy­raź­niej nie jest to prio­ry­tet dla pozba­wio­nej fun­du­szy poli­cji. – Naj­wy­raź­niej nie podo­bała jej się ta sytu­acja, ale od razu dodała żyw­szym gło­sem: – Tak przy oka­zji, jak się mają twoi rodzice? Muszą bar­dzo się cie­szyć, że znów jesteś w domu, ale tak to już jest z Akra­nes, po pro­stu nie da się go nie kochać i więk­szość ludzi wraca, gdy zorien­tują się, że na połu­dniu w Reykjavíku trawa nie jest bar­dziej zie­lona. – Mówiła pośpiesz­nie, ledwo robiąc prze­rwę na oddech. Elma cze­kała cier­pli­wie, aż skoń­czy.

– Wszystko w porządku – powie­działa, gdy tylko udało się jej wtrą­cić słowo, cały czas zasta­na­wia­jąc się, czy Gulla jest kimś, kogo powinna znać. Odkąd wró­ciła do Akra­nes przed pię­cioma tygo­dniami, ludzie, któ­rych nie roz­po­zna­wała, zatrzy­my­wali ją na ulicy, aby poroz­ma­wiać. Zwy­kle wystar­czyło ski­nąć głową i uśmiech­nąć się.

– Prze­pra­szam – dodała Gulla. – Gaduła ze mnie. Przy­zwy­cza­isz się. Możesz mnie nie pamię­tać, ale kie­dyś miesz­ka­łam przy tej samej ulicy co ty. Byłaś mała, mia­łaś tylko sześć lat. Wciąż pamię­tam, jak słodko wyglą­da­łaś, dźwi­ga­jąc ten wielki ple­cak pierw­szego dnia szkoły. – Zaśmiała się na to wspo­mnie­nie.

– O tak… coś koja­rzę… mam na myśli ple­cak – powie­działa Elma. Jak przez mgłę przy­po­mniała sobie, jak zakła­dano jej na ramiona duży żółty wór. Ważył co naj­mniej jedną czwartą masy jej ciała.

– A teraz wró­ci­łaś – cią­gnęła Gulla roz­pro­mie­niona.

– Tak, na to wygląda – odparła nie­zręcz­nie Elma. Nie była przy­go­to­wana na tak cie­płe powi­ta­nie.

– Dobrze, cóż, chyba lepiej zapro­wa­dzę cię pro­sto do Hörðura; mówił, że się cie­bie spo­dziewa. – Gulla ski­nęła na Elmę, aby poszła za nią wyło­żo­nym lino­leum kory­ta­rzem. Zatrzy­mały się przed drzwiami, gdzie na skrom­nej, meta­lo­wej tabliczce wygra­we­ro­wano nazwi­sko „Hörður Höskuldsson”.

– O ile znam Hörðura, to słu­cha radia przez słu­chawki i nas nie usły­szy. Nie może pra­co­wać, jak nie ma ich na uszach. Ni­gdy nie rozu­mia­łam, jak może się skon­cen­tro­wać. – Gulla wes­tchnęła gło­śno, zastu­kała zde­cy­do­wa­nie w drzwi i otwo­rzyła je, nie cze­ka­jąc na reak­cję.

W pokoju za biur­kiem sie­dział męż­czy­zna, wpa­tru­jąc się uważ­nie w ekran kom­pu­tera. Słu­chawki były na miej­scu, tak jak prze­wi­działa Gulla. Zauwa­żyw­szy ruch, pod­niósł wzrok i zdjął je szybko.

– Cześć, Elmo. Witamy – powie­dział z przy­ja­znym uśmie­chem. Wstał i wycią­gnął do niej rękę, po czym wska­zał jej krze­sło. Wyda­wał się być grubo po pięć­dzie­siątce; siwie­jące włosy opa­dały roz­wi­chrzo­nymi lokami po obu stro­nach jego pocią­głej twa­rzy. W prze­ci­wień­stwie do fry­zury dło­nie miał zadbane, ze sta­ran­nie wypie­lę­gno­wa­nymi paznok­ciami. Elma wyobra­ziła sobie, jak sie­dzi wie­czo­rami przed tele­wi­zo­rem z pil­nicz­kiem do paznokci i instynk­tow­nie ukryła swoje ręce, żeby nie doj­rzał obgry­zio­nych skó­rek.

– Więc zde­cy­do­wa­łaś się wró­cić do Akra­nes, aby­śmy mogli sko­rzy­stać z two­jej wie­dzy – powie­dział, odchy­la­jąc się do tyłu z pal­cami sple­cio­nymi na piersi i przy­glą­da­jąc się jej. Miał głę­boki głos i nie­zwy­kle bla­do­nie­bie­skie oczy.

– Cóż, sądzę, że można tak to ująć – powie­działa Elma, pro­stu­jąc ramiona. Czuła się jak mała dziew­czynka, która zacho­wała się nie­grzecz­nie i została wezwana do gabi­netu dyrek­tora. Poczuła gorąco napły­wa­jące do policz­ków i miała nadzieję, że Hörður nie zauważy rumień­ców. Co było mało praw­do­po­dobne, ponie­waż przed wyj­ściem nie zdą­żyła nało­żyć pudru.

– Wiem, że pra­co­wa­łaś w Wydziale Śled­czym w Reykjavíku. Na szczę­ście jeden z naszych chło­pa­ków posta­no­wił spró­bo­wać swo­ich sił w wiel­kim mie­ście, więc przej­miesz jego biurko. – Hörður pochy­lił się do przodu, pod­pie­ra­jąc głowę jedną ręką. – Muszę przy­znać, że byłem dość zasko­czony, kiedy zadzwo­nił do mnie twój ojciec. Co cię skło­niło do powrotu tutaj po tylu latach w mie­ście, jeśli wyba­czysz mi to pyta­nie?

– Chyba stę­sk­ni­łam się za Akra­nes – odpo­wie­działa Elma, sta­ra­jąc się, by zabrzmiało to prze­ko­nu­jąco. – Od wie­ków myśla­łam o powro­cie do domu – dodała. – Cała moja rodzina jest tutaj. Potem na rynku poja­wiło się miesz­ka­nie, które mi się spodo­bało, więc sko­rzy­sta­łam z oka­zji.

Uśmiech­nęła się z nadzieją, że ta odpo­wiedź mu wystar­czy.

– Rozu­miem – powie­dział Hörður, powoli kiwa­jąc głową. – Oczy­wi­ście nie możemy ci zaofe­ro­wać takich samych bonu­sów ani szyb­kiego tempa, do jakich przy­zwy­cza­iłaś się w mie­ście. Ale mogę ci obie­cać, że cho­ciaż Akra­nes wydaje się spo­kojne, mamy aż nadto spraw na gło­wie. Dużo się tu dzieje pod powierzch­nią, dzięki czemu nie będziesz sie­dzieć i się nudzić. Odpo­wiada ci to?

Elma ski­nęła głową, nie­pewna, czy Hörður mówi poważ­nie. Jej zda­niem Akra­nes było tak spo­kojne, na jakie wyglą­dało.

– Jak zapewne wiesz – powie­dział Hörður – jestem tu sze­fem wydziału śled­czego, więc będę twoim prze­ło­żo­nym. Pra­cu­jemy w sys­te­mie zmia­no­wym. Czte­rej ofi­ce­ro­wie dyżurni non stop i ofi­cer prze­ło­żony na każ­dej zmia­nie. W Akra­nes jeste­śmy odpo­wie­dzialni za cały region zachodni. Pra­cu­jemy zwy­kle rota­cyj­nie według gra­fiku, do czego pew­nie przy­wy­kłaś w sto­licy. Opro­wa­dzić cię szybko po poste­runku? – Wstał, pod­szedł do drzwi i otwie­ra­jąc je, ski­nął na Elmę, by podą­żyła za nim.

Poste­ru­nek poli­cji w Arka­nes, poza tym, że był znacz­nie mniej­szy, przy­po­mi­nał jej komendę w mie­ście. Miał ten sam urzę­dowy kli­mat co inne biura sek­tora publicz­nego: beżowe lino­leum na pod­ło­dze, białe rolety w oknach, jasne zasłony, brzo­zowe meble.

Hörður wska­zał cztery cele na dru­gim końcu budynku.

– Jedna z nich jest w tej chwili zajęta. Wczo­raj nie­któ­rzy tro­chę zbyt dobrze się bawili, ale miejmy nadzieję, że nasz gość obu­dzi się wkrótce i ode­ślemy go do domu.

Uśmiech­nął się mimo­wol­nie, głasz­cząc gęstą, sta­ran­nie przy­strzy­żoną brodę. Potem otwo­rzył drzwi, aby poka­zać Elmie pustą celę, która wyglą­dała bar­dzo podob­nie jak te w Reykjavíku: mała, pro­sto­kątna, z wąskim łóż­kiem.

– Stan­dar­dowe wypo­sa­że­nie, nic spe­cjal­nego – skwi­to­wał.

Elma ponow­nie ski­nęła głową. Stra­ciła rachubę, ile razy widziała takie same cele w mie­ście: szare ściany i twarde łóżka, na któ­rych mało kto chciałby spę­dzić wię­cej niż jedną noc. Podą­żyła za Hörðurem z powro­tem kory­ta­rzem, na końcu któ­rego znaj­do­wały się biura. Męż­czy­zna zatrzy­mał się przy drzwiach, otwo­rzył je i wpro­wa­dził ją do pokoju. Elma rozej­rzała się. Cho­ciaż biurko było małe, wystar­czyło na nim miej­sca na kom­pu­ter i wszyst­kie inne potrzebne przed­mioty; miało rów­nież zamy­kane na klucz szu­flady. Ktoś posta­wił na nim roślinę w doniczce. Na szczę­ście oka­zało się, że to kak­tus wyma­ga­jący nie­wiele tro­ski. Choć zda­rzało się jej się usu­szyć nawet kak­tusy.

– To jest miej­sce, w któ­rym będziesz się bawić – powie­dział Hörður żar­to­bli­wie. – Gulla posprzą­tała je kilka dni temu. Pétur, twój poprzed­nik, zosta­wił po sobie górę doku­men­ta­cji i innych śmieci, ale powinno być gotowe do ponie­działku, zanim roz­pocz­niesz pracę.

– Wygląda dobrze – odparła Elma, uśmie­cha­jąc się do niego.

Pode­szła do okna i wyj­rzała przez nie. Poczuła chłód szyby i dostała gęsiej skórki na ramio­nach. Widok był przy­gnę­bia­jący: rząd ponu­rych blo­ków miesz­kal­nych. Kiedy była mała, bawiła się w ich piw­ni­cach. Kory­ta­rze były sze­ro­kie i puste, czuć było stę­chli­znę i zapach opon samo­cho­do­wych prze­cho­wy­wa­nych w komór­kach na rowery. Ide­alne miej­sce zabaw dla dzieci.

– No cóż, to wła­ści­wie wszystko – powie­dział Hörður, zacie­ra­jąc ręce. – Sprawdźmy, czy kawa gotowa. Musisz się z nami napić, zanim wyj­dziesz.

Weszli do kuchni, gdzie męż­czy­zna, który przed­sta­wił się jako Kári, jeden z funk­cjo­na­riu­szy, sie­dział przy sto­liku. Poin­for­mo­wał ich, że pozo­stali człon­ko­wie jego zmiany poje­chali na wezwa­nie – impreza w jed­nym z blo­ków prze­cią­gnęła się do rana, ku nie­za­do­wo­le­niu sąsia­dów.

– Witamy, oto nasza wieś spo­kojna, wieś wesoła – dodał Kári. Kiedy się uśmiech­nął, zmru­żył ciemne oczy, aż widać było tylko błysz­czące czarne źre­nice. – Nie żeby naprawdę Arka­nes można było nazwać wsią przy tych wszyst­kich inwe­sty­cjach w oko­licy. Domy zni­kają z rynku. Podobno wszy­scy chcą tu teraz miesz­kać. – Zaśmiał się gło­śno.

– W każ­dym razie dla mnie to odmiana – odpo­wie­działa Elma i musiała odwza­jem­nić uśmiech. Kiedy Kári się śmiał, wyglą­dał jak postać z kre­skówki.

– Dobrze będzie mieć cię w zespole – powie­dział Hörður. – Mówiąc szcze­rze, tro­chę mar­twi­li­śmy się utratą Pétura, bo był sta­rym wygą. Ale chciał zmie­nić oto­cze­nie po ponad dwu­dzie­stu latach tutaj. Ma teraz żonę w Reykjavíku, a jego dzieci wyle­ciały z gniazda. – Hörður napeł­nił dwie fili­żanki kawą i podał jedną Elmie. – Pijesz z mle­kiem czy z cukrem? – zapy­tał, pod­su­wa­jąc jej fio­le­towy kar­ton.Akra­nes 1989

_Tata nie wra­cał do domu od wielu dni. Zre­zy­gno­wała z pytań o to, gdzie jest. Mama bar­dzo się smu­ciła, kiedy ją o to pytała. W każ­dym razie wie­działa, że ojciec nie wróci. Od wielu dni obser­wo­wała ludzi, któ­rzy przy­cho­dzili i odcho­dzili, sły­szała, jak roz­ma­wiają ze sobą, ale nikt nie mówił jej wszyst­kiego. Spo­glą­dali na nią i gła­skali ją po gło­wie, ale uni­kali jej wzroku. Domy­ślała się jed­nak, co się stało, pod­słu­chu­jąc co nieco. Wie­działa, że tam­tego dnia jej tata wypły­nął łodzią. Sły­szała, jak ludzie roz­ma­wiali o wraku statku i sztor­mie; sztor­mie, który zabrał jej tatu­sia._

_W noc, w którą znik­nął, obu­dził ją wiatr tar­ga­jący pokry­ciem dachu z bla­chy fali­stej. Tata poja­wił się w jej śnie jak żywy, sze­roko uśmiech­nięty, z kro­plami potu na czole. Tak jak latem, kiedy wziął ją ze sobą na wyprawę łodzią. Myślała o nim, zanim zasnęła. Kie­dyś tata powie­dział jej, że jeśli myślisz o czymś miłym przed snem, to przy­śni ci się coś ład­nego. Dla­tego o nim myślała: nie potra­fiła sobie wyobra­zić cze­go­kol­wiek mil­szego._

_Mijały dni i ludzie prze­stali przy­cho­dzić. W końcu zostały tylko we dwie, ona i mama. Mamu­sia na­dal nic jej nie wyja­śniła, choć wciąż czę­sto pytała. Nie odpo­wia­dała na zadane przy­pad­kowo pyta­nia, każąc jej iść się poba­wić. Cza­sami mama długo sie­działa w oknie, patrząc na morze, i wtedy strasz­nie dużo paliła. Dużo wię­cej niż kie­dyś. Chciała powie­dzieć mamie coś miłego, że może tata tylko się zgu­bił, ale w końcu odnaj­dzie drogę do domu. Ale nie odwa­żyła się. Bała się, że mama się zde­ner­wuje. Więc była cicho i słu­chała mamy jak grzeczna dziew­czynka. Szła się bawić, odzy­wała się jak naj­mniej i sta­rała się być nie­wi­dzialna w domu, żeby mamu­sia się nie dener­wo­wała._

_A przez cały ten czas brzuch jej mamy robił się coraz więk­szy._Kiedy Elma wyszła z poste­runku, niebo było wyraź­nie bled­sze, choć latar­nie wciąż się paliły. Na uli­cach poja­wiło się wię­cej samo­cho­dów, a wiatr ucichł. Gdy wró­ciła do swo­jego rodzin­nego mia­sta na pół­wy­spie Skagi, ude­rzyło ją, jak pła­skie i odsło­nięte wyda­wało się w porów­na­niu z Reykjavíkiem. Idąc cichymi ulicz­kami, miała wra­że­nie, że nie ma tu miej­sca, gdzie można by się ukryć przed wścib­skimi oczami. W prze­ci­wień­stwie do sto­licy, peł­nej sta­rych drzew i ogro­dów łago­dzą­cych miej­ski kra­jo­braz i chro­nią­cych miesz­kań­ców przed ostrymi wia­trami Islan­dii, w Akra­nes nie było wiele zie­leni, a wra­że­nie posęp­no­ści pogar­szał zły stan wielu domów i ulic. Bez wąt­pie­nia nie­dawne zamknię­cie jed­nej z lokal­nych prze­twórni ryb pogłę­biło atmos­ferę upadku. Jed­nak oko­liczny kra­jo­braz wciąż zapie­rał Elmie dech w pier­siach: ota­cza­jące mia­steczko z trzech stron morze, domi­nu­jąca nad nim góra Akra­nes z cha­rak­te­ry­stycz­nym zagłę­bie­niem pośrodku, cią­gnące się wzdłuż wybrzeża na pół­noc łań­cu­chy gór­skie i widoczna z zatoki Faxa­flói na połu­dniu łuna nad Reykjavíkiem.

Akra­nes zmie­niło się od cza­sów jej dzie­ciń­stwa. Roz­ro­sło się, przy­było mu miesz­kań­ców, ale mimo to czuła, że zasad­ni­czo jest takie samo. To wciąż to samo małe sied­mio­ty­sięczne mia­steczko, w któ­rym codzien­nie widy­wało się te same twa­rze. Kie­dyś ta myśl ją przy­tła­czała, jakby była uwię­ziona w maleń­kiej bańce, cho­ciaż świat ofe­ro­wał tak wiele. Jed­nak teraz ta per­spek­tywa miała odwrotny efekt. Elma nie miała nic prze­ciwko wyco­fa­niu się do bańki i zapo­mnie­niu o zewnętrz­nym świe­cie.

Szła powoli, myśląc, ile pracy czeka jesz­cze na nią w domu. Wciąż się urzą­dzała – klu­cze do swo­jego miesz­ka­nia ode­brała zale­d­wie w poprzedni week­end. Było ono jed­nym z ośmiu miesz­kań w małym, pię­tro­wym bloku. Kiedy Elma była mała, nie było tu żad­nych budyn­ków, tylko wiel­kie pole, gdzie cza­sami bie­gały konie, które kar­miła czer­stwym chle­bem. Ale od tam­tego czasu wyro­sło na nim nowe osie­dle pełne domów i blo­ków; było tu nawet przed­szkole. Jej miesz­ka­nie znaj­do­wało się na par­te­rze i miało duży taras. W budynku były dwie klatki scho­dowe, każda z czte­rema miesz­ka­niami dzie­lą­cymi małą część wspólną. Elma jesz­cze dobrze nie poznała swo­ich sąsia­dów. Wie­działa, że lokal naprze­ciwko niej zaj­muje młody męż­czy­zna, jed­nak jesz­cze go nie spo­tkała. Na górze miesz­kał star­szy pan imie­niem Bárður, prze­wod­ni­czący wspól­noty miesz­ka­nio­wej, oraz bez­dzietna para w śred­nim wieku, która zawsze kła­niała się jej przy­jaź­nie przy spo­tka­niu.

Przez tydzień urzą­dzała miesz­ka­nie i więk­szość mebli znaj­do­wała się już na swoim miej­scu. Wypo­sa­że­nie było mie­sza­niną róż­nych przed­mio­tów, które wybrała w skle­pie cha­ry­ta­tyw­nym: stara komoda z rzeź­bio­nym wzo­rem kwia­to­wym, pozła­cana lampa sto­jąca i cztery kuchenne krze­sła, które usta­wiła wokół sta­rego stołu rodzi­ców. Uznała, że miesz­ka­nie wygląda cał­kiem przy­tul­nie, ale kiedy przy­szła mama, po wyra­zie jej twa­rzy można było sądzić, że się z tym nie zga­dza.

– Och, Elmo, tu jest tro­chę… kolo­rowo – powie­działa oskar­ży­ciel­skim tonem. – Co się stało z tymi wszyst­kich meblami ze sta­rego miesz­ka­nia? Były takie piękne i gustowne.

Elma wzru­szyła ramio­nami i udała, że nie dostrzega miny matki, kiedy oznaj­miła od nie­chce­nia, że sprze­dała je przed prze­pro­wadzką.

– Cóż, mam nadzieję, że przy­naj­mniej dosta­łaś za nie przy­zwo­itą cenę – zauwa­żyła matka. Elma tylko się uśmiech­nęła, ponie­waż nie mogło to być dal­sze od prawdy. Poza tym lubiła te stare, nie­do­pa­so­wane do sie­bie przed­mioty; nie­które pamię­tała z dzie­ciń­stwa, inne wyda­wały się mieć swoją wła­sną histo­rię.

Przed prze­pro­wadzką miesz­kała z Davíðem, swoim wie­lo­let­nim part­ne­rem, w atrak­cyj­nej, zachod­niej czę­ści Reykjavíku. Ich miesz­ka­nie, które było małe, ale przy­tulne, znaj­do­wało się w dziel­nicy Melar, na pierw­szym pię­trze trzy­kon­dy­gna­cyj­nego budynku. Teraz bra­ko­wało jej wyso­kiej jarzę­biny za oknem. Drzewo było jak obraz, który zmie­niał kolory wraz z porami roku, jasno­zie­lone latem, czer­wo­nawo-poma­rań­czowe jesie­nią i brą­zowe lub białe zimą. Tęsk­niła nie tylko za tam­tym miej­scem, ale też – przede wszyst­kim – za Davíðem.

Zatrzy­mała się przed drzwiami miesz­ka­nia, wyjęła tele­fon i napi­sała SMS. Usu­nęła go, a następ­nie ponow­nie napi­sała tę samą wia­do­mość. Stała nie­ru­chomo przez chwilę, po czym wybrała numer Davíða. Wie­działa, że to nic nie da, ale i tak wysłała wia­do­mość, po czym weszła do środka.

Był sobotni wie­czór. Naj­po­pu­lar­niej­sza restau­ra­cja w Akra­nes była wypeł­niona po brzegi, co nie było zaska­ku­jące, bo kon­ku­ren­cja prak­tycz­nie nie ist­niała. Mimo mało obie­cu­ją­cego wyglądu z zewnątrz, w środku lokal oka­zał się współ­cze­sny i ele­gancki, z czar­nymi meblami, sza­rymi ścia­nami i korzyst­nym oświe­tle­niem. Magnea nieco się wypro­sto­wała, lustru­jąc pozo­sta­łych gości. Wie­działa, że tego wie­czoru wygląda świet­nie w pod­kre­śla­ją­cym figurę czar­nym kom­bi­ne­zo­nie i była świa­doma, że wszyst­kie oczy mimo­cho­dem błą­dzą wokół jej dekoltu. Bjarni sie­dział naprze­ciwko niej, a ile­kroć ich spoj­rze­nia się spo­ty­kały, widziała w jego oczach obiet­nicę tego, co się sta­nie, gdy wrócą do domu. Odda­łaby wszystko, żeby tę kola­cję zjeść z nim sam na sam, bez jego rodzi­ców tkwią­cych po obu jej stro­nach.

Świę­to­wali prze­ka­za­nie Bjar­niemu zarzą­dza­nia rodzinną firmą. Był tam zatrud­niony od ukoń­cze­nia szkoły, ale mimo że był synem szefa, musiał ciężko pra­co­wać, by zasłu­żyć na tytuł dyrek­tora zarzą­dza­ją­cego. Czę­sto spę­dzał w fir­mie wiele czasu, także wie­czo­rami i w week­endy. W prak­tyce pro­wa­dził ją wraz z ojcem już od kilku lat, lecz dopiero teraz ofi­cjal­nie obej­mo­wał sta­no­wi­sko. To ozna­czało dwu­krot­nie wyż­szą pen­sję i dwa razy więk­szą odpo­wie­dzial­ność. Ale przy­naj­mniej tego wie­czoru posta­no­wił odpo­cząć.

Kel­ner przy­niósł butelkę czer­wo­nego wina i nalał odro­binę do kie­liszka Bjar­niego. Gdy ten spró­bo­wał i zaapro­bo­wał smak trunku, kel­ner napeł­nił pozo­stałe kie­liszki, po czym wyco­fał się, zosta­wia­jąc butelkę na stole.

– _Skál_! – Ojciec Bjar­niego, Hen­drik, pod­niósł kie­li­szek. – Za Bjar­niego i jego nie­okieł­znaną ener­gię. Teraz może dodać do swo­jej listy osią­gnięć tytuł dyrek­tora zarzą­dza­ją­cego. Jako jego rodzice jeste­śmy z niego jak zawsze nie­zmier­nie dumni.

Stuk­nęli się kie­lisz­kami i skosz­to­wali dro­giego wina. Magnea uwa­żała, aby wypić tylko mały łyk, pozwa­la­jąc sobie na nie wię­cej niż kilka kro­pel, które zwil­żyły jej poma­lo­wane na czer­wono usta.

– Nie dotarł­bym tu, gdzie dzi­siaj jestem, bez tej wspa­nia­łej dziew­czyny obok mnie – powie­dział Bjarni nieco nie­wy­raź­nym gło­sem. Gdy cze­kali na jego rodzi­ców, wypił whi­sky i jak zawsze alko­hol poszedł mu pro­sto do głowy. – Stra­ci­łem rachubę tych wszyst­kich razy, kiedy wra­ca­łem do domu późno z biura i ni­gdy, ani razu, moja kochana żona nie narze­kała, cho­ciaż sama ma aż nadto pracy. – Spoj­rzał z uwiel­bie­niem na Magneę, a ona posłała mu całusa.

Hen­drik spoj­rzał z pobłaż­li­wo­ścią na Ásę, ale ta zamiast odwza­jem­nić jego uśmiech, odwró­ciła oczy, zaci­ska­jąc usta z dez­apro­batą. Magnea wes­tchnęła w duchu. Dawno zre­zy­gno­wała z prób zdo­by­cia przy­chyl­no­ści teścio­wej. Już jej na tym nie zale­żało. Kiedy ona i Bjarni zamiesz­kali razem, naprawdę sta­rała się zaim­po­no­wać Ásie, dba­jąc o dom, pie­kąc cia­sto, ile­kroć jego rodzice ich odwie­dzali, i gene­ral­nie sta­jąc na gło­wie, by zdo­być apro­batę teścio­wej. Ale to była prze­grana sprawa. Jej wysiłki były nie­zmien­nie nagra­dzane tym samym kry­tycz­nym spoj­rze­niem, które mówiło, że cia­sto jest za suche, łazienka nie­wy­star­cza­jąco lśni czy­sto­ścią, a pod­ło­dze przy­da­łoby się dodat­kowe mycie.

Prze­sła­nie było jasne: choćby nie wia­domo jak bar­dzo się sta­rała, Magnea ni­gdy nie będzie wystar­cza­jąco dobra dla Bjar­niego.

– Jak idzie naucza­nie, Magneo? – zapy­tał Hen­drik. – Czy te łobuzy dobrze się spra­wują? – W prze­ci­wień­stwie do swo­jej żony on zawsze miał sła­bość do syno­wej. Być może to był jeden z powo­dów wro­go­ści Ásy. Hen­drik ni­gdy nie prze­ga­pił oka­zji, by dotknąć Magnei, wziąć ją w ramiona, objąć w talii albo poca­ło­wać w poli­czek. Był dużym męż­czy­zną, w prze­ci­wień­stwie do jego drob­nej żony, a w Akra­nes cie­szył się repu­ta­cją rekina biz­nesu. Miał cza­ru­jący uśmiech, który odzie­dzi­czył po nim Bjarni, i potężny, nieco ochry­pły głos. Od regu­lar­nego picia jego twarz stała się szorstka i czer­wona, ale Magnea lubiła go bar­dziej niż Ásę, więc zno­siła obła­pia­nie i flir­to­wa­nie, które wyda­wały się jej zupeł­nie nie­szko­dliwe.

– Na moich zaję­ciach prze­waż­nie potra­fią się zacho­wać – odpo­wie­działa Magnea z uśmie­chem. W tym momen­cie wró­cił kel­ner, aby przy­jąć zamó­wie­nie.

Wie­czór prze­bie­gał cał­kiem gładko: Bjarni i Hen­drik roz­ma­wiali o pracy i piłce noż­nej, Ása sie­działa w mil­cze­niu, naj­wy­raź­niej pogrą­żona we wła­snych myślach, a Magnea od czasu do czasu uśmie­chała się do obu męż­czyzn i wtrą­cała jakieś słowo, ale poza tym mil­czała jak Ása. Ode­tchnęła z ulgą, kiedy posi­łek się skoń­czył i mogli wyjść. Zimne nocne powie­trze dostało się pod jej cienki płaszcz, gdy stali na zewnątrz; wzięła Bjar­niego pod rękę, przy­tu­la­jąc się do niego.

Resztę wie­czoru mieli dla sie­bie.

Dopiero gdy Bjarni zasnął obok niej w łóżku, przy­po­mniała sobie tę twarz. Znowu zoba­czyła parę ciem­nych oczu, które napo­tkały jej spoj­rze­nie, kiedy roz­glą­dała się po restau­ra­cji. Przez więk­szość nocy leżała roz­bu­dzona, pró­bu­jąc ode­pchnąć wspo­mnie­nia, które poja­wiały się w jej gło­wie z nie­zwy­kłą wyra­zi­sto­ścią, gdy zamy­kała powieki.PONIE­DZIA­ŁEK, 20 LISTO­PADA 2017

Pierw­szego dnia Elma sie­działa przy swoim nowym biurku w nowym biu­rze, sta­ra­jąc się mieć oczy sze­roko otwarte na wszystko. Świa­doma, że się garbi, pro­sto­wała się i zmu­szała do sku­pie­nia na ekra­nie kom­pu­tera. Cały poprzedni wie­czór krę­ciła się nie­spo­koj­nie po miesz­ka­niu, aż w końcu zde­cy­do­wała się prze­ma­lo­wać salon. Puszki z emul­sją stały nie­tknięte, odkąd się wpro­wa­dziła. W rezul­ta­cie poszła spać nad ranem i była zbyt wyczer­pana, by zmyć plamy farby z rąk.

Przy­po­mniała sobie SMS, który wysłała do Davíða, i wyobra­ziła sobie, jak go czyta, a na jego ustach poja­wia się lekki uśmiech, zanim wyśle odpo­wiedź. Ale to było myśle­nie życze­niowe; wie­działa, że Davíð nie odpo­wie. Na krótko zamknęła oczy, czu­jąc, że jej oddech staje się szybki i płytki. Znowu doświad­czyła uczu­cia dusz­no­ści, jakby ściany zamy­kały się wokół niej. Skon­cen­tro­wała się na głę­bo­kim i powol­nym oddy­cha­niu.

– Ehm.

Otwo­rzyła oczy. Przed nią stał męż­czy­zna i wycią­gał do niej rękę.

– Sævar – przed­sta­wił się.

Elma pospiesz­nie zebrała się w sobie i uści­snęła wielką, owło­sioną dłoń, która oka­zała się nie­spo­dzie­wa­nie deli­katna.

– Widzę, że zna­leźli dla cie­bie dom. – Sævar uśmiech­nął się do niej. Miał na sobie ciem­no­nie­bie­skie dżinsy i koszulę z krót­kimi ręka­wami odsła­nia­jącą gęste owło­sie­nie na ramio­nach. Wyglą­dał jak jaski­nio­wiec – ciemne włosy, gęsty zarost, cięż­kie brwi i szorst­kie rysy, ale to wra­że­nie łago­dziła przy­jemna nuta wody po gole­niu.

– Tak, nie jest źle. Wła­ści­wie nawet cał­kiem nie­źle – odpo­wie­działa Elma, odgar­nia­jąc włosy z twa­rzy.

– Jak ci się żyje tutaj, w tej zapa­dłej dziu­rze? – spy­tał Sævar, na­dal uśmiech­nięty. Musiał być tym dru­gim detek­ty­wem, o któ­rym wspo­mniał Hörður. Elma wie­działa, że męż­czy­zna pra­cuje w poli­cji w Akra­nes od dwu­dzie­stego roku życia, ale nie przy­po­mi­nała sobie jego twa­rzy, choć musiał być zale­d­wie kilka lat star­szy od niej. Mia­sto miało tylko dwie szkoły i jedno liceum, i było tak małe, że w zasa­dzie prę­dzej czy póź­niej pozna­wało się wszyst­kich swo­ich rówie­śni­ków – przy­naj­mniej tak uwa­żała Elma.

– Bar­dzo dobrze – odpo­wie­działa, sta­ra­jąc się zabrzmieć opty­mi­stycz­nie, ale oba­wiała się, że zacho­wuje się raczej jak idiotka. Miała nadzieję, że nie widać za bar­dzo czar­nych krę­gów pod jej oczami, ale wie­działa, że świa­tło jarze­nió­wek bez­li­to­śnie wydo­bę­dzie wszel­kie oznaki zmę­cze­nia po nie­prze­spa­nej nocy.

– Sły­sza­łem, że pra­co­wa­łaś w wydziale śled­czym w Reykjavíku – mówił Sævar. – Co spra­wiło, że zde­cy­do­wa­łaś się na zmianę miej­sca i przy­je­cha­łaś do tego mia­steczka?

– Cóż, dora­sta­łam tutaj – powie­działa Elma – więc… chyba stę­sk­ni­łam się za rodziną.

– Tak, to naj­waż­niej­sze w życiu – powie­dział Sævar. –Kiedy zaczy­nasz się sta­rzeć, uświa­da­miasz sobie, że tak naprawdę liczy się tylko rodzina.

– Sta­rzeć? – Elma spoj­rzała na niego ze zdzi­wie­niem. – Nie możesz być aż tak stary.

– Nie, może nie. – Sævar uśmiech­nął się. – Mam trzy­dzie­ści pięć lat. Naj­lep­szy czas jesz­cze przede mną.

– Mam taką nadzieję – powie­działa Elma. Z reguły sta­rała się nie roz­pa­mię­ty­wać swo­jego wieku. Wie­działa, że jest jesz­cze młoda, a jed­nak czuła się nie­swojo, uświa­da­mia­jąc sobie, jak szybko mijają lata. Kiedy ktoś pytał ją o wiek, pra­wie zawsze musiała się nad tym zasta­no­wić, więc prze­waż­nie poda­wała rok uro­dze­nia. Rocz­nik… jakby była samo­cho­dem albo winem.

– To zna­czy, że jest nas dwoje – powie­dział Sævar. – Jestem tutaj dzi­siaj, bo ode­bra­li­śmy w week­end wezwa­nie; sąsie­dzi usły­szeli krzyk kobiety w miesz­ka­niu na pię­trze, gło­śne wrza­ski i łomot. Kiedy tam dotar­li­śmy, był nie­zły bała­gan. Męż­czy­zna tak mocno pobił swoją dziew­czynę, że knyk­cie mu krwa­wiły. Kobieta nie chciała wno­sić skargi, ale spo­dzie­wam się, że i tak zostaną posta­wione zarzuty. Jed­nak łatwiej jest, jeśli ofiara jest gotowa zło­żyć zezna­nia, mimo że mamy opi­nię leka­rza i inne dowody w spra­wie. Wyszła już ze szpi­tala, więc pomy­śla­łem, że dobrze by było z nią poroz­ma­wiać, ale chyba lepiej, gdyby była przy tym obecna kobieta-ofi­cer. I nie zaszko­dzi­łoby, gdyby miała za sobą stu­dia psy­cho­lo­giczne – dodał z bły­skiem w oku.

– Tylko dwa lata – mruk­nęła Elma, zasta­na­wia­jąc się, skąd on wie, że stu­dio­wała aku­rat ten kie­ru­nek, zanim porzu­ciła uni­wer­sy­tet i prze­nio­sła się do Wyż­szej Szkoły Poli­cyj­nej. Nie poru­szali tego tematu, więc praw­do­po­dob­nie musiał prze­czy­tać jej CV. – Jasne, pójdę z tobą, ale nie mogę obie­cać, że moja zna­jo­mość psy­cho­lo­gii przyda się na coś.

– Och, daj spo­kój. Ufam ci cał­ko­wi­cie.

Gdy dotarli pod drzwi domu, przy­wi­tał ich silny zapach gotu­ją­cego się jedze­nia. Zapu­kali i po chwili ocze­ki­wa­nia usły­szeli docho­dzące ze środka oznaki życia. Sævar powie­dział Elmie po dro­dze, że kobieta, z którą chcą poroz­ma­wiać, mieszka obec­nie ze swoją wie­kową bab­cią.

Kilka chwil póź­niej drzwi otwo­rzyły się z cichym skrzy­pie­niem i w szpa­rze poja­wiła się drobna, zasu­szona kobieta o mocno pomarsz­czo­nej twa­rzy. Skórę miała pokrytą brą­zo­wymi pla­mami wątro­bo­wymi, ale przy­trzy­my­wane przez spinkę siwe, się­ga­jące ramion włosy były jak na jej wiek nie­zwy­kle gęste i błysz­czące. Unio­sła pyta­jąco brwi.

– Szu­kamy Ásdís Sigurðardóttir. Jest w domu? – spy­tał Sævar. Sta­ruszka odwró­ciła się bez słowa, dając im znak, by poszli za nią.

Elma domy­śliła się, że dom nie­wiele się zmie­nił od czasu jego budowy, praw­do­po­dob­nie w latach sie­dem­dzie­sią­tych. Na pod­ło­dze leżał dywan – rzadki widok na Islan­dii, gdzie dywany uważa się za sta­ro­modne i nie­hi­gie­niczne, a ściany wyło­żono boaze­rią z ciem­nego drewna. W środku zapach gula­szu był jesz­cze bar­dziej przy­tła­cza­jący.

– Ten dupek – wybuch­nęła sta­ruszka, zaska­ku­jąc Elmę. – Ten żało­sny drań jak dla mnie może zgnić w pie­kle. Ale Dísa mnie nie słu­cha. Nawet nie chce o tym roz­ma­wiać. Więc powie­dzia­łam jej, że może się pako­wać. Jeśli nie będzie mnie słu­chać, może się wyno­sić z mojego domu. – Sta­ruszka odwró­ciła się bez ostrze­że­nia i chwy­ciła Elmę za ramię. – Ale muszę przy­znać… też zawsze byłam łatwo­wierna, więc pew­nie ma to po mnie. Nie mogę jej wyrzu­cić, nie po tym, co się stało. Może wy dotrze­cie do niej. Jest tam, w swoim sta­rym pokoju.

Wska­zała w głąb kory­ta­rza sękatą dło­nią w brą­zowe plamy, po czym poczła­pała w swoją stronę i zosta­wiła ich, mam­ro­cząc pod nosem.

Elma i Sævar stali przez chwilę, pró­bu­jąc usta­lić, które drzwi miała na myśli. Pokoje były cztery i Elma zasta­na­wiała się, jak sta­ruszka może sobie pozwo­lić na tak duży dom, skoro, o ile wie­dzieli, zwy­kle miesz­kała sama. Po chwili Sævar zastu­kał nie­pew­nie do jed­nych z drzwi. Nie było żad­nej reak­cji, więc otwo­rzył je ostroż­nie.

Dziew­czyna sie­dząca na łóżku była znacz­nie młod­sza, niż Elma się spo­dzie­wała. Pochy­lała się nad kom­pu­te­rem trzy­ma­nym na kola­nach, ale gdy weszli, pod­nio­sła głowę. Nie mogła mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia pięć lat, a gra­na­towa bluza z kap­tu­rem i biała piżama w różowy wzór potę­go­wały wra­że­nie, że jest bar­dzo młoda. Pod­kre­ślone czar­nym ołów­kiem brwi były znacz­nie ciem­niej­sze od jej brą­zo­wych wło­sów upię­tych w pro­sty kucyk. Trudno było zwró­cić uwagę na cokol­wiek innego poza jej posi­nia­czoną twa­rzą. Wargi miała pęk­nięte, a opu­chli­zna wokół oczu mie­niła się kolo­rami.

– Można? – spy­tała Elma, wska­zu­jąc na krze­sło obok łóżka. Wcze­śniej usta­liła z Sævarem, że głów­nie to ona będzie mówić. Dziew­czy­nie będzie łatwiej roz­ma­wiać z kobietą po tym, co zro­bił jej ten męż­czy­zna. Kiedy dziew­czyna ski­nęła głową, Elma usia­dła.

– Wiesz, kim jestem? – zapy­tała.

– Nie, skąd mam wie­dzieć?

– Jestem z poli­cji. Poma­gamy pro­ku­ra­to­rowi w spra­wie prze­ciwko two­jemu chło­pa­kowi.

– Nie wniosę oskar­że­nia. Powie­dzia­łam im to w szpi­talu – rzu­ciła sta­now­czo nie­zno­szą­cym sprze­ciwu tonem, lekko się pro­stu­jąc.

– Oba­wiam się, że decy­zja nie należy do cie­bie – wyja­śniła Elma, sta­ra­jąc się, by jej głos brzmiał przy­jaź­nie. – Poli­cja ma prawo popro­wa­dzić śledz­two i wnieść oskar­że­nie, jeśli uzna to za konieczne.

– Ale nie rozu­miesz… nie chcę wno­sić oskar­że­nia – powie­działa dziew­czyna gniew­nie. – Tommi po pro­stu… miał ciężki okres. Nie chciał tego zro­bić.

– Rozu­miem, ale to na­dal nie uspra­wie­dli­wia tego, co ci zro­bił. Wielu z nas ma pro­blemy, ale nie wszy­scy reagu­jemy w ten spo­sób. – Elma pochy­liła się na krze­śle, spo­glą­da­jąc w oczy Ásdís. – Czy zda­rzało się to już wcze­śniej?

– Nie – odparła pospiesz­nie dziew­czyna, po czym dodała po cichu: – Ni­gdy wcze­śniej mnie nie ude­rzył.

– Lekarz zna­lazł stare siniaki. Takie sprzed mie­siąca.

– Nie wiem, gdzie je sobie nabi­łam. Czę­sto się prze­wra­cam – upie­rała się Ásdís.

Elma przy­glą­dała się jej uważ­nie, nie chcąc wywie­rać zbyt dużej pre­sji. Dziew­czyna wyglą­dała na taką małą i bez­bronną, gdy sie­działa na łóżku w ubra­niu, które wyda­wało się o wiele za duże.

– Jest pra­wie czter­dzie­ści lat star­szy od cie­bie, prawda?

– Nie, ma sześć­dzie­siąt lat. Ja mam pra­wie dwa­dzie­ścia dzie­więć – popra­wiła ją dziew­czyna.

– Naprawdę pomo­głoby, gdy­byś poje­chała z nami na poste­ru­nek i zło­żyła ofi­cjalne zezna­nie – powie­działa Elma. – Wtedy będziesz miała szansę na przed­sta­wie­nie wła­snej wer­sji.

Ásdís pokrę­ciła głową, głasz­cząc ini­cjały wyha­fto­wane na koł­drze. Elma dostrze­gła litery Á.H.S.

– Wiesz, jest wiele rodza­jów pomocy dostęp­nej dla kobiet w takiej sytu­acji jak twoja – kon­ty­nu­owała Elma. – Mamy doradcę, z któ­rym możesz poroz­ma­wiać, a w Reykjavíku jest schro­ni­sko dla kobiet, które pomo­gło już wielu… – Elma urwała, gdy dostrze­gła wyraz twa­rzy Ásdís.

– Co ozna­cza H? – zapy­tała zamiast tego po krót­kiej prze­rwie.

– Harpa. Ásdís Harpa. Ale zawsze nie­na­wi­dzi­łam tego imie­nia. Moja matka miała na imię Harpa.

Elma nie kon­ty­nu­owała tego tematu. Musiał ist­nieć jakiś powód, dla któ­rego Ásdís nie chce imie­nia po matce, mimo że kobieta nie żyje. I dla któ­rego, mając pra­wie trzy­dzie­ści lat, wciąż pomiesz­kuje z bab­cią albo ze znacz­nie star­szym męż­czy­zną, który trak­tuje ją jak worek bok­ser­ski. Elma widziała, nie­stety, wiele gor­szych przy­pad­ków. Wie­działa, że Ásdís nie jest jesz­cze gotowa, by zro­bić cokol­wiek. Elma miała tylko nadzieję, że dziew­czyna odważy się na dzia­ła­nie, zanim będzie za późno. Ásdís prze­nio­sła uwagę z powro­tem na ekran lap­topa, jakby w pokoju nie było nikogo poza nią. Elma unio­sła brwi, patrząc na Sævara ze zre­zy­gno­waną miną, i wstała. Nie mogła już nic wię­cej zro­bić.

Mimo to, gdy wycho­dzili, sta­nęła w drzwiach i odwró­ciła się.

– Wró­cisz do niego?

– Tak – odpo­wie­działa Ásdís, nie odry­wa­jąc wzroku od ekranu.

– Więc powo­dze­nia. Nie wahaj się zadzwo­nić, jeśli… jeśli będziesz nas potrze­bo­wać – powie­działa Elma, wycią­ga­jąc rękę do klamki.

– Niczego nie rozu­mie­cie – mruk­nęła ze zło­ścią Ásdís. Elma zatrzy­mała się i ponow­nie spoj­rzała na dziew­czynę. Ásdís wahała się, po czym dodała cicho: – Nie mogę wno­sić zarzu­tów. Jestem w ciąży.

– W takim razie to jesz­cze jeden powód, aby trzy­mać się od niego z daleka – powie­działa Elma, patrząc jej w oczy. Mówiła powoli i z roz­my­słem, pod­kre­śla­jąc każdą sylabę w nadziei, że jej słowa zapadną Ásdís w pamięć. Ale tak naprawdę w to nie wie­rzyła.

Minęła szes­na­sta i na zewnątrz zaczęło się już ściem­niać, kiedy Elma weszła do kuchni. Kawa w ter­mo­sie oka­zała się let­nia i sma­ko­wała tak, jakby stała tam od rana. Elma wylała zawar­tość kubka do zlewu i zaczęła otwie­rać szafki w poszu­ki­wa­niu her­baty.

– Jest w szu­fla­dzie. – Głos za nią ode­zwał się tak nagle, że aż pod­sko­czyła. To była młoda ofi­cer, którą Elma poznała wcze­śniej tego dnia. Pró­bo­wała przy­po­mnieć sobie jej imię: Begga, wła­śnie tak. Wyglą­dała na sporo młod­szą od Elmy; w każ­dym razie była dobrze poni­żej trzy­dziestki. Wysoka i gru­bo­ko­ści­sta, miała się­ga­jące do ramion, mysie włosy i nos, któ­rego nie powsty­dziłby się rzym­ski cesarz. Elma zauwa­żyła, że ma też dołeczki, nawet kiedy się nie uśmie­chała.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łam cię prze­stra­szyć – powie­działa Begga. Otwo­rzyła szu­fladę i poka­zała Elmie pudełko z her­batą w toreb­kach.

– Dzięki – powie­działa Elma. – Ty też chcesz?

– Tak, pro­szę. Chęt­nie do cie­bie dołą­czę. – Begga usia­dła przy małym sto­liku. Elma pocze­kała, aż woda się zago­tuje, po czym napeł­niła wrząt­kiem dwa kubki. Wyjęła kar­ton mleka z lodówki i posta­wiła go na stole wraz z cukier­nicą z cukrem w kost­kach.

– Znam cię skądś. – Begga przy­glą­dała się Elmie z namy­słem, mie­sza­jąc her­batę. – Uczy­łas się w Grundi?

Elma ski­nęła głową. Szkoła, do któ­rej cho­dziła, znaj­do­wała się w połu­dnio­wej czę­ści mia­sta.

– Chyba cię pamię­tam. Musia­łaś być kilka klas wyżej ode mnie. Uro­dzi­łaś się w 1985 roku?

– Tak – odparła Elma, upi­ja­jąc łyk paru­ją­cej her­baty. Begga była jed­nak znacz­nie star­sza niż się wyda­wało; miała pra­wie tyle lat, co ona.

– Pamię­tam cię – powie­działa Begga. Gdy się uśmie­chała, jej dołeczki sta­wały się wyraź­niej­sze. – Bar­dzo się ucie­szy­łam, że dołą­cza do nas jesz­cze jedna kobieta. Jak mogłaś zauwa­żyć, jeste­śmy tutaj w poważ­nej mniej­szo­ści. To tro­chę męski świat.

– Z pew­no­ścią. Ale jak dotąd nie mogę narze­kać na pracę z face­tami – powie­działa Elma. – Można się z nimi z łatwo­ścią doga­dać.

– Tak, z więk­szo­ścią. I tak jestem tu szczę­śliwa – powie­działa Begga. Dołeczki w jej policz­kach spra­wiały, że wyda­wała się wiecz­nie uśmiech­nięta, nawet gdy się nie cie­szyła.

– Zawsze tu miesz­ka­łaś? – spy­tała Elma.

– Tak, zawsze – odpo­wie­działa Begga. – Podoba mi się tutaj. Miej­scowi są wspa­niali, nie ma ruchu i wszę­dzie jest bli­sko. Nie mam powodu, by się prze­pro­wa­dzać gdzie­kol­wiek indziej. I jestem abso­lut­nie pewna, że moi przy­ja­ciele, któ­rzy wyje­chali, w końcu wrócą. Więk­szość tych, któ­rzy się wypro­wa­dzili, wraca wcze­śniej czy póź­niej – dodała zde­cy­do­wa­nie. – Na przy­kład ty.

– Na przy­kład ja – powtó­rzyła Elma, wbi­ja­jąc wzrok w kubek.

– Dla­czego zde­cy­do­wa­łaś się na powrót? – zapy­tała Begga.

Elma zasta­na­wiała się, jak czę­sto będzie musiała odpo­wia­dać na to pyta­nie. Miała wła­śnie wyre­cy­to­wać tę samą histo­rię co zawsze, ale się zawa­hała. Begga wyda­wała się tak przy­ja­zna, że to zachę­cało do zwie­rzeń. – Bra­ko­wało mi rodziny i oczy­wi­ście dobrze jest uciec od ruchu ulicz­nego, ale… – Zawa­hała się. – Tak naprawdę to wła­śnie zakoń­czył się mój zwią­zek.

– Rozu­miem. – Begga przy­su­nęła bli­żej pudełko her­bat­ni­ków, czę­stu­jąc się przy oka­zji jed­nym. – Długo byli­ście razem?

– Chyba tak… dzie­więć lat.

– Ojej, ni­gdy nie udało mi się wytrzy­mać dłu­żej niż sześć mie­sięcy – wykrzyk­nęła Begga z zaraź­li­wym chi­cho­tem. – Cho­ciaż obec­nie jestem w bli­skim związku ze wspa­nia­łym gościem. Jest bar­dzo puszy­sty i uwiel­bia się przy­tu­lać wie­czo­rami.

– Pies? – domy­śliła się Elma.

– Nie­zu­peł­nie – uśmiech­nęła się Begga. – Kot.

Elma odwza­jem­niła uśmiech. Natych­miast polu­biła Beggę, któ­rej naj­wy­raź­niej nie obcho­dziło, co myślą o niej inni ludzie. Była ory­gi­nalna, cho­ciaż nie podej­mo­wała żad­nego świa­do­mego wysiłku w tym celu.

– Więc co się stało? – zapy­tała Begga.

– Z czym?

– Z tobą i dzie­wię­cio­lat­kiem.

Elma wes­tchnęła. Nie chciała teraz myśleć o Davíðzie.

– Zmie­nił się – odpo­wie­działa. – A może to ja się zmie­ni­łam. Nie wiem.

– Zdra­dził cię? Facet, z któ­rym spo­ty­ka­łam się przez sześć mie­sięcy, zdra­dzał mnie. Cóż, wła­ści­wie nie prze­le­ciał innej kobiety, ale dowie­dzia­łam się, że korzy­stał z ser­wi­sów rand­ko­wych i miał pro­fil na Tin­de­rze. Natknę­łam się tam na niego przy­pad­kiem.

Elma uchwy­ciła jej spoj­rze­nie.

– Więc sama weszłaś na Tin­dera?

– Tak, ale tylko w celach badaw­czych. To było czy­sto aka­de­mic­kie zain­te­re­so­wa­nie – powie­działa Begga z uda­waną powagą. – Powin­naś spró­bo­wać. Tin­der jest cudowny. Byłam już na dwóch rand­kach.

– Jak poszło?

– Udało się za dru­gim razem… jeśli wiesz, co mam na myśli. – Begga mru­gnęła do niej, a Elma roze­śmiała się wbrew sobie. – Ale wła­ści­wie nie szu­kam nikogo – cią­gnęła Begga. – Cie­szę się życiem sin­gielki, w każ­dym razie tym­cza­sowo. A moje serce należy do mojego maleń­stwa.

– Maleń­stwa?

– Tak, mojego kocura – wyja­śniła Begga i zanio­sła się śmie­chem.

Elma prze­wró­ciła oczami i uśmiech­nęła się. Begga zde­cy­do­wa­nie była wyjąt­kowa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: