Ciche kroki na schodach - ebook
Ciche kroki na schodach - ebook
Opowieść lodowata i klimatyczna jak islandzka zima. Dla fanów Camilli Läckberg.
Elma wraca z Reykjavíku do nadmorskiego Akranes, żeby w małym, spokojnym miasteczku odnaleźć równowagę po zakończonym związku. Ledwo podejmuje pracę jako oficer śledczy, a już musi się zmierzyć z makabryczną sprawą: w okolicy opuszczonej latarni morskiej para nastolatków znajduje zwłoki kobiety. Samobójstwo czy morderstwo? Wkrótce okazuje się, że zmarłą znali wszyscy… ale mało kto chce o niej rozmawiać. W trakcie dochodzenia Elma i inni śledczy odkrywają szokujące sekrety z przeszłości ofiary, których echa, jak się okazuje, rozbrzmiewają do dziś. Dzieciństwo zmarłej było naznaczone rozpaczą i przemocą. Czemu nikt wtedy nie pomógł dziewczynce, skoro wszyscy domyślali się, czego doświadczała? Czy policjantom uda się rozwikłać zagadkę jej śmierci? Jak bardzo wstrząśnie to małą społecznością, w której wszyscy się znają? Debiutująca autorka w niespotykany sposób oddaje niesamowitą, klaustrofobiczną atmosferę odosobnionego islandzkiego miasteczka, a powolne odkrywanie prawdy wywołuje u czytelników skrajne emocje i… łamie im serca.
Laureatka Blackbird Award dla najlepszej islandzkiej powieści kryminalnej 2020 roku.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67327-22-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W języku islandzkim występuje kilka liter nieznanych w innych językach europejskich i czasami trudnych do odtworzenia. Literę _ð_ zasadniczo zastępuje polskie _d_, jednak zdecydowaliśmy się używać islandzkich liter, aby pozostać bliżej oryginalnych nazwisk. Jej dźwięk jest zbliżony do „d” i „w” – układamy usta jak do „d”, a mówimy „w”, jak w dźwięcznym angielskim „th”.
Islandzka litera _þ_ jest wymawiana między „t” i „f”, tak jak w wyrazie „Thorgeir”: układamy usta jak do „t”, a mówimy „f”, jak w bezdźwięcznym „th”. Litera _r_ zazwyczaj wymiana jest twardo z językiem wibrującym o podniebienie. W islandzkich nazwach własnych akcent zawsze pada na pierwszą sylabę. Imiona takie jak Elma, Begga i Hendrik, które wymawiamy mniej więcej tak jak po polsku, nie znajdują się na tej liście.
Aðalheiður – AATH–al–HAYTH–oor
Akranes – AA–kra–ness
Aldís – AAL–deess
Andrés – AND–ryess
Arnar Arnarsson – ARD–naar ARD–naarsson
Arnar Helgi Árnason – ARD–naar HEL–kee OWRD–nasson
Ása – OW–ssa
Ásdís Sigurðardóttir (Dísa) – OWS–deess SIK–oorthar–DOEH–teer (DEE–ssa)
Bergþóra – BERG–thoera
Bjarni – BJAARD–nee
Björg – BYURRG
Dagný – DAAK–nee
Davíð – DAA–veeth
Eiríkur – AY–reek–oor
Elísabet Hölludóttir – ELL–eessa–bet HURT–loo–DOEH–teer
Ernir – ERD–neer
Fjalar – FYAAL–aar
Gígja – GYEE–ya
Gréta – GRYET–a
Grétar – GRYET–aar
Guðlaug – GVOOTH–loig
Guðrún – GVOOTH–roon
Halla Snæbjörnsdóttir – HAT–la SNYE–byurs–DOEH–teer
Hrafn (Krummi) – HRAPN (KROOM–mi)
Hvalfjörður – KVAAL–fyurth–oor
Hörður – HURTH–thoor
Ingibjörn Grétarsson – ING–ibjurdn GRYET–arsson
Jón – YOEN
Jökull – YUR–kootl
Kári – COW–rree
Magnea Arngrímsdóttir – MAG–naya ARD–greems–DOEH–teer
Nói – NOE–ee
Rúnar – ROO–naar
Sara – SAA–ra
Silja – SILL–ya
Skagi – SKAA–yee
Sólveig – SOEL–vayg
Sævar – SYE–vaar
Tómas – TOE–maas
Viðar – VITH–aar
Þórný – THOERD–nee_Wie, że on się zbliża, na długo przed tym, zanim go zobaczy. Słyszy skrzypienie schodów, gdy po nich wchodzi, stawia jeden ostrożny krok na raz, starając się stąpać cicho, gdyż nie chce nikogo zbudzić – jeszcze nie. Gdyby to ona wchodziła po schodach późno w nocy, doszłaby na sam szczyt, a nikt by jej nie usłyszał. Ale on tego nie potrafi. Nie zna tych schodów tak jak ona, nie wie, gdzie najlepiej postawić stopę._
_Zamyka oczy, zaciskając powieki tak mocno, aż bolą mięśnie wokół nich. Oddycha głęboko i powoli, mając nadzieję, że on nie usłyszy szybkiego bicia jej serca. Ponieważ ono bije tak szybko tylko wtedy, kiedy się nagle przebudziłaś i strasznie się boisz. Pamięta, jak ojciec kazał jej słuchać swojego serca. Musiał chyba wbiec na górę i na dół po schodach tysiąc razy, zanim zatrzymał się i ją zawołał._
_– Słuchaj! – powiedział. – Posłuchaj, jak szybko bije mi serce. To dlatego, że nasze ciała potrzebują więcej tlenu, kiedy się poruszamy, a zadaniem serca jest im go dostarczyć._
_Chociaż teraz leży w zupełnym bezruchu, jej serce bije znacznie szybciej niż wtedy jej ojcu._
_Kroki się zbliżają_.
_Rozpoznaje skrzypienie ostatniego stopnia, tak samo jak rozpoznaje grzechotanie dachówek, gdy wieje wiatr, albo skrzypienie drzwi na dole, kiedy mama wraca do domu. Pod jej powiekami pojawiają się i wirują miniaturowe gwiazdy. Nie są takie jak gwiazdy na niebie; te prawie nigdy się nie ruszają i można je przyłapać na tym tylko wtedy, gdy długo je obserwujesz i masz szczęście. Ona jednak nie ma szczęścia. Nigdy._
_Słyszy, że on staje nad nią, sapiąc jak starzec. Czuje w nosie smród papierosów. Gdyby spojrzała w górę, zobaczyłaby wpatrujące się w nią ciemnoszare oczy. Instynktownie chce podciągnąć kołdrę trochę wyżej, na twarz. Ale wie, że nie da rady się ukryć. Że minimalny ruch może ją zdradzić: będzie wiedział, że ona tylko udaje, że śpi. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie._
_Nigdy nie miało_.Elma się nie bała, choć uczucie, które ją teraz ogarnęło, objawiało się podobnie jak strach: spoconymi dłońmi, przyspieszonym biciem serca. I nie było to też zdenerwowanie. Robiła się nerwowa, kiedy musiała wystąpić publicznie. Wtedy krew barwiła jej skórę – nie tylko twarz, gdzie mogła ukryć zaczerwienienie pod grubą warstwą makijażu, ale również szyję i dekolt, gdzie tworzyły się brzydkie czerwono-białe plamy.
Tak jak wtedy, gdy umówiła się na randkę ze Steinarem w dziesiątej klasie. Piętnastoletnia dziewczyna z plamami na dekolcie i zdecydowanie za grubą warstwą tuszu do rzęs; wyszła z domu na palcach, modląc się, aby jej rodzice nie usłyszeli zamykających się za nią drzwi. Czekała na niego na rogu. Siedział na tylnej kanapie samochodu – jeszcze był za młody, aby prowadzić, ale miał przyjaciela, który już miał prawo jazdy. Nie odjechali jeszcze daleko i ledwo zamienili słowo, kiedy on pochylił się i wsadził jej język do gardła. Nigdy wcześniej z nikim się nie całowała, ale chociaż jego język wydawał się bardzo duży i nachalny, nie odsunęła się. Oni się całowali, a jego kolega spokojnie jeździł po okolicy. Od czasu do czasu przyłapywała go na podglądaniu ich we wstecznym lusterku. Pozwoliła też Steinarowi dotykać się przez ubranie i udawała, że sprawia jej to przyjemność. Jechali wtedy tą samą ulicą, przy której teraz zaparkowała. Wtedy z głośników leciał Lifehouse, a z bagażnika dobiegało dudnienie basu. Wzdrygnęła się na to wspomnienie.
Chodnik przed domem rodziców był popękany. Zaparkowała samochód i przez moment siedziała, wpatrując się w szczeliny. Wyobrażała sobie, że się poszerzają, pogłębiają i w końcu pochłaniają jej stare volvo. Te pęknięcia były tam, już gdy była małą dziewczynką. Tyle że wtedy trochę mniej rzucały się w oczy. Silja mieszkała w niebieskim domu naprzeciwko i często bawiły się na tym chodniku. Raz udawały, że największa szpara to ogromna szczelina wulkaniczna, pełna rozgrzanej do czerwoności lawy, a w ich kierunku pełzną języki ognia.
Ten niebieski dom – który dzisiaj już nie był niebieski, tylko biały – zamieszkiwała teraz rodzina z dwójką chłopców, ostrzyżonych identycznie na pazia blondynów. Nie wiedziała, gdzie teraz mieszka Silja. Minęły chyba cztery lata, odkąd ostatnio z nią rozmawiała. Być może więcej.
Wysiadła z samochodu i podeszła do domu rodziców. Zanim otworzyła drzwi, spojrzała na pęknięcia w chodniku. Teraz, ponad dwadzieścia lat później, myśl, że szczeliny ją pochłoną, nie wydawała się już taka przerażająca.KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ – SOBOTA, 18 LISTOPADA 2017
Elmę obudził wiatr. Leżała długo, wsłuchując się w jego lament za oknem i wpatrując się w biały sufit. Kiedy w końcu wstała z łóżka, było już za późno na cokolwiek, poza automatycznym wciągnięciem na siebie jakichś ciuchów, sięgnięciem po poczerniałego banana i wyjściem. Poczuła na policzkach ostry wiatr, gdy tylko przestąpiła próg domu. Zapięła kurtkę pod szyję, naciągnęła kaptur i szybkim krokiem ruszyła przez ciemność. Szary asfalt chodnika połyskiwał w blasku latarni. Skrzypienie butów na mrozie niosło się echem w ciszy – w sobotni poranek w połowie listopada na ulicy było mało ludzi.
Kilka minut po wyjściu z ciepłego mieszkania Elma zatrzymała się przed prostym, bladozielonym budynkiem, w którym mieścił się posterunek policji w Akranes. Próbując uspokoić oddech, chwyciła lodowatą klamkę. Tuż przy wejściu była recepcja, gdzie starsza kobieta o kręconych blond włosach i opalonej, pomarszczonej twarzy rozmawiała przez telefon. Podniosła palec zwieńczony pomalowanym na czerwono paznokciem, dając znak Elmie, aby zaczekała.
– W porządku, Jói, powiem mu. Wiem, że to niedopuszczalne, ale raczej nie jest to sprawa policji… to zdziczałe koty, więc polecam skontaktować się dezynsektorem… W każdym razie, Jói… – Kobieta odsunęła nieco telefon od ucha i uśmiechnęła się przepraszająco do Elmy. – Słuchaj, Jói, niewiele mogę teraz z tym zrobić. Pamiętaj, żeby zamknąć okno, gdy następnym razem pójdziesz do sklepu… Tak, wiem, te marokańskie dywany kosztują fortunę. Posłuchaj, Jói, będziemy musieli omówić to później. Muszę kończyć. Do widzenia.
Z westchnieniem odłożyła słuchawkę.
– Problemy z dzikim kotami w Neðri-Skagi to nie żart. Biedaczyna zostawił otwarte okno i wyszedł do sklepu, a jakieś małe bestie weszły do domu i narobiły na jego cenny dywan w salonie. Biedny, stary Jói – mówiła kobieta, kręcąc głową. – No ale wystarczy o tym; co mogę dla pani zrobić?
– Ee, dzień dobry. – Elma odchrząknęła, przypominając sobie, że nie umyła zębów: wciąż czuła smak banana, którego zjadła po drodze. – Mam na imię Elma. Jestem umówiona na spotkanie z Hörðurem.
– Tak, wiem, kim jesteś – powiedziała kobieta, wstając i wyciągając rękę. – Jestem Guðlaug, ale proszę, mów do mnie Gulla. Radziłabym nie zdejmować kurtki. W recepcji jest zimno. Od tygodni nie mogę się doprosić, aby naprawili grzejnik. Najwyraźniej nie jest to priorytet dla pozbawionej funduszy policji. – Najwyraźniej nie podobała jej się ta sytuacja, ale od razu dodała żywszym głosem: – Tak przy okazji, jak się mają twoi rodzice? Muszą bardzo się cieszyć, że znów jesteś w domu, ale tak to już jest z Akranes, po prostu nie da się go nie kochać i większość ludzi wraca, gdy zorientują się, że na południu w Reykjavíku trawa nie jest bardziej zielona. – Mówiła pośpiesznie, ledwo robiąc przerwę na oddech. Elma czekała cierpliwie, aż skończy.
– Wszystko w porządku – powiedziała, gdy tylko udało się jej wtrącić słowo, cały czas zastanawiając się, czy Gulla jest kimś, kogo powinna znać. Odkąd wróciła do Akranes przed pięcioma tygodniami, ludzie, których nie rozpoznawała, zatrzymywali ją na ulicy, aby porozmawiać. Zwykle wystarczyło skinąć głową i uśmiechnąć się.
– Przepraszam – dodała Gulla. – Gaduła ze mnie. Przyzwyczaisz się. Możesz mnie nie pamiętać, ale kiedyś mieszkałam przy tej samej ulicy co ty. Byłaś mała, miałaś tylko sześć lat. Wciąż pamiętam, jak słodko wyglądałaś, dźwigając ten wielki plecak pierwszego dnia szkoły. – Zaśmiała się na to wspomnienie.
– O tak… coś kojarzę… mam na myśli plecak – powiedziała Elma. Jak przez mgłę przypomniała sobie, jak zakładano jej na ramiona duży żółty wór. Ważył co najmniej jedną czwartą masy jej ciała.
– A teraz wróciłaś – ciągnęła Gulla rozpromieniona.
– Tak, na to wygląda – odparła niezręcznie Elma. Nie była przygotowana na tak ciepłe powitanie.
– Dobrze, cóż, chyba lepiej zaprowadzę cię prosto do Hörðura; mówił, że się ciebie spodziewa. – Gulla skinęła na Elmę, aby poszła za nią wyłożonym linoleum korytarzem. Zatrzymały się przed drzwiami, gdzie na skromnej, metalowej tabliczce wygrawerowano nazwisko „Hörður Höskuldsson”.
– O ile znam Hörðura, to słucha radia przez słuchawki i nas nie usłyszy. Nie może pracować, jak nie ma ich na uszach. Nigdy nie rozumiałam, jak może się skoncentrować. – Gulla westchnęła głośno, zastukała zdecydowanie w drzwi i otworzyła je, nie czekając na reakcję.
W pokoju za biurkiem siedział mężczyzna, wpatrując się uważnie w ekran komputera. Słuchawki były na miejscu, tak jak przewidziała Gulla. Zauważywszy ruch, podniósł wzrok i zdjął je szybko.
– Cześć, Elmo. Witamy – powiedział z przyjaznym uśmiechem. Wstał i wyciągnął do niej rękę, po czym wskazał jej krzesło. Wydawał się być grubo po pięćdziesiątce; siwiejące włosy opadały rozwichrzonymi lokami po obu stronach jego pociągłej twarzy. W przeciwieństwie do fryzury dłonie miał zadbane, ze starannie wypielęgnowanymi paznokciami. Elma wyobraziła sobie, jak siedzi wieczorami przed telewizorem z pilniczkiem do paznokci i instynktownie ukryła swoje ręce, żeby nie dojrzał obgryzionych skórek.
– Więc zdecydowałaś się wrócić do Akranes, abyśmy mogli skorzystać z twojej wiedzy – powiedział, odchylając się do tyłu z palcami splecionymi na piersi i przyglądając się jej. Miał głęboki głos i niezwykle bladoniebieskie oczy.
– Cóż, sądzę, że można tak to ująć – powiedziała Elma, prostując ramiona. Czuła się jak mała dziewczynka, która zachowała się niegrzecznie i została wezwana do gabinetu dyrektora. Poczuła gorąco napływające do policzków i miała nadzieję, że Hörður nie zauważy rumieńców. Co było mało prawdopodobne, ponieważ przed wyjściem nie zdążyła nałożyć pudru.
– Wiem, że pracowałaś w Wydziale Śledczym w Reykjavíku. Na szczęście jeden z naszych chłopaków postanowił spróbować swoich sił w wielkim mieście, więc przejmiesz jego biurko. – Hörður pochylił się do przodu, podpierając głowę jedną ręką. – Muszę przyznać, że byłem dość zaskoczony, kiedy zadzwonił do mnie twój ojciec. Co cię skłoniło do powrotu tutaj po tylu latach w mieście, jeśli wybaczysz mi to pytanie?
– Chyba stęskniłam się za Akranes – odpowiedziała Elma, starając się, by zabrzmiało to przekonująco. – Od wieków myślałam o powrocie do domu – dodała. – Cała moja rodzina jest tutaj. Potem na rynku pojawiło się mieszkanie, które mi się spodobało, więc skorzystałam z okazji.
Uśmiechnęła się z nadzieją, że ta odpowiedź mu wystarczy.
– Rozumiem – powiedział Hörður, powoli kiwając głową. – Oczywiście nie możemy ci zaoferować takich samych bonusów ani szybkiego tempa, do jakich przyzwyczaiłaś się w mieście. Ale mogę ci obiecać, że chociaż Akranes wydaje się spokojne, mamy aż nadto spraw na głowie. Dużo się tu dzieje pod powierzchnią, dzięki czemu nie będziesz siedzieć i się nudzić. Odpowiada ci to?
Elma skinęła głową, niepewna, czy Hörður mówi poważnie. Jej zdaniem Akranes było tak spokojne, na jakie wyglądało.
– Jak zapewne wiesz – powiedział Hörður – jestem tu szefem wydziału śledczego, więc będę twoim przełożonym. Pracujemy w systemie zmianowym. Czterej oficerowie dyżurni non stop i oficer przełożony na każdej zmianie. W Akranes jesteśmy odpowiedzialni za cały region zachodni. Pracujemy zwykle rotacyjnie według grafiku, do czego pewnie przywykłaś w stolicy. Oprowadzić cię szybko po posterunku? – Wstał, podszedł do drzwi i otwierając je, skinął na Elmę, by podążyła za nim.
Posterunek policji w Arkanes, poza tym, że był znacznie mniejszy, przypominał jej komendę w mieście. Miał ten sam urzędowy klimat co inne biura sektora publicznego: beżowe linoleum na podłodze, białe rolety w oknach, jasne zasłony, brzozowe meble.
Hörður wskazał cztery cele na drugim końcu budynku.
– Jedna z nich jest w tej chwili zajęta. Wczoraj niektórzy trochę zbyt dobrze się bawili, ale miejmy nadzieję, że nasz gość obudzi się wkrótce i odeślemy go do domu.
Uśmiechnął się mimowolnie, głaszcząc gęstą, starannie przystrzyżoną brodę. Potem otworzył drzwi, aby pokazać Elmie pustą celę, która wyglądała bardzo podobnie jak te w Reykjavíku: mała, prostokątna, z wąskim łóżkiem.
– Standardowe wyposażenie, nic specjalnego – skwitował.
Elma ponownie skinęła głową. Straciła rachubę, ile razy widziała takie same cele w mieście: szare ściany i twarde łóżka, na których mało kto chciałby spędzić więcej niż jedną noc. Podążyła za Hörðurem z powrotem korytarzem, na końcu którego znajdowały się biura. Mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach, otworzył je i wprowadził ją do pokoju. Elma rozejrzała się. Chociaż biurko było małe, wystarczyło na nim miejsca na komputer i wszystkie inne potrzebne przedmioty; miało również zamykane na klucz szuflady. Ktoś postawił na nim roślinę w doniczce. Na szczęście okazało się, że to kaktus wymagający niewiele troski. Choć zdarzało się jej się ususzyć nawet kaktusy.
– To jest miejsce, w którym będziesz się bawić – powiedział Hörður żartobliwie. – Gulla posprzątała je kilka dni temu. Pétur, twój poprzednik, zostawił po sobie górę dokumentacji i innych śmieci, ale powinno być gotowe do poniedziałku, zanim rozpoczniesz pracę.
– Wygląda dobrze – odparła Elma, uśmiechając się do niego.
Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Poczuła chłód szyby i dostała gęsiej skórki na ramionach. Widok był przygnębiający: rząd ponurych bloków mieszkalnych. Kiedy była mała, bawiła się w ich piwnicach. Korytarze były szerokie i puste, czuć było stęchliznę i zapach opon samochodowych przechowywanych w komórkach na rowery. Idealne miejsce zabaw dla dzieci.
– No cóż, to właściwie wszystko – powiedział Hörður, zacierając ręce. – Sprawdźmy, czy kawa gotowa. Musisz się z nami napić, zanim wyjdziesz.
Weszli do kuchni, gdzie mężczyzna, który przedstawił się jako Kári, jeden z funkcjonariuszy, siedział przy stoliku. Poinformował ich, że pozostali członkowie jego zmiany pojechali na wezwanie – impreza w jednym z bloków przeciągnęła się do rana, ku niezadowoleniu sąsiadów.
– Witamy, oto nasza wieś spokojna, wieś wesoła – dodał Kári. Kiedy się uśmiechnął, zmrużył ciemne oczy, aż widać było tylko błyszczące czarne źrenice. – Nie żeby naprawdę Arkanes można było nazwać wsią przy tych wszystkich inwestycjach w okolicy. Domy znikają z rynku. Podobno wszyscy chcą tu teraz mieszkać. – Zaśmiał się głośno.
– W każdym razie dla mnie to odmiana – odpowiedziała Elma i musiała odwzajemnić uśmiech. Kiedy Kári się śmiał, wyglądał jak postać z kreskówki.
– Dobrze będzie mieć cię w zespole – powiedział Hörður. – Mówiąc szczerze, trochę martwiliśmy się utratą Pétura, bo był starym wygą. Ale chciał zmienić otoczenie po ponad dwudziestu latach tutaj. Ma teraz żonę w Reykjavíku, a jego dzieci wyleciały z gniazda. – Hörður napełnił dwie filiżanki kawą i podał jedną Elmie. – Pijesz z mlekiem czy z cukrem? – zapytał, podsuwając jej fioletowy karton.Akranes 1989
_Tata nie wracał do domu od wielu dni. Zrezygnowała z pytań o to, gdzie jest. Mama bardzo się smuciła, kiedy ją o to pytała. W każdym razie wiedziała, że ojciec nie wróci. Od wielu dni obserwowała ludzi, którzy przychodzili i odchodzili, słyszała, jak rozmawiają ze sobą, ale nikt nie mówił jej wszystkiego. Spoglądali na nią i głaskali ją po głowie, ale unikali jej wzroku. Domyślała się jednak, co się stało, podsłuchując co nieco. Wiedziała, że tamtego dnia jej tata wypłynął łodzią. Słyszała, jak ludzie rozmawiali o wraku statku i sztormie; sztormie, który zabrał jej tatusia._
_W noc, w którą zniknął, obudził ją wiatr targający pokryciem dachu z blachy falistej. Tata pojawił się w jej śnie jak żywy, szeroko uśmiechnięty, z kroplami potu na czole. Tak jak latem, kiedy wziął ją ze sobą na wyprawę łodzią. Myślała o nim, zanim zasnęła. Kiedyś tata powiedział jej, że jeśli myślisz o czymś miłym przed snem, to przyśni ci się coś ładnego. Dlatego o nim myślała: nie potrafiła sobie wyobrazić czegokolwiek milszego._
_Mijały dni i ludzie przestali przychodzić. W końcu zostały tylko we dwie, ona i mama. Mamusia nadal nic jej nie wyjaśniła, choć wciąż często pytała. Nie odpowiadała na zadane przypadkowo pytania, każąc jej iść się pobawić. Czasami mama długo siedziała w oknie, patrząc na morze, i wtedy strasznie dużo paliła. Dużo więcej niż kiedyś. Chciała powiedzieć mamie coś miłego, że może tata tylko się zgubił, ale w końcu odnajdzie drogę do domu. Ale nie odważyła się. Bała się, że mama się zdenerwuje. Więc była cicho i słuchała mamy jak grzeczna dziewczynka. Szła się bawić, odzywała się jak najmniej i starała się być niewidzialna w domu, żeby mamusia się nie denerwowała._
_A przez cały ten czas brzuch jej mamy robił się coraz większy._Kiedy Elma wyszła z posterunku, niebo było wyraźnie bledsze, choć latarnie wciąż się paliły. Na ulicach pojawiło się więcej samochodów, a wiatr ucichł. Gdy wróciła do swojego rodzinnego miasta na półwyspie Skagi, uderzyło ją, jak płaskie i odsłonięte wydawało się w porównaniu z Reykjavíkiem. Idąc cichymi uliczkami, miała wrażenie, że nie ma tu miejsca, gdzie można by się ukryć przed wścibskimi oczami. W przeciwieństwie do stolicy, pełnej starych drzew i ogrodów łagodzących miejski krajobraz i chroniących mieszkańców przed ostrymi wiatrami Islandii, w Akranes nie było wiele zieleni, a wrażenie posępności pogarszał zły stan wielu domów i ulic. Bez wątpienia niedawne zamknięcie jednej z lokalnych przetwórni ryb pogłębiło atmosferę upadku. Jednak okoliczny krajobraz wciąż zapierał Elmie dech w piersiach: otaczające miasteczko z trzech stron morze, dominująca nad nim góra Akranes z charakterystycznym zagłębieniem pośrodku, ciągnące się wzdłuż wybrzeża na północ łańcuchy górskie i widoczna z zatoki Faxaflói na południu łuna nad Reykjavíkiem.
Akranes zmieniło się od czasów jej dzieciństwa. Rozrosło się, przybyło mu mieszkańców, ale mimo to czuła, że zasadniczo jest takie samo. To wciąż to samo małe siedmiotysięczne miasteczko, w którym codziennie widywało się te same twarze. Kiedyś ta myśl ją przytłaczała, jakby była uwięziona w maleńkiej bańce, chociaż świat oferował tak wiele. Jednak teraz ta perspektywa miała odwrotny efekt. Elma nie miała nic przeciwko wycofaniu się do bańki i zapomnieniu o zewnętrznym świecie.
Szła powoli, myśląc, ile pracy czeka jeszcze na nią w domu. Wciąż się urządzała – klucze do swojego mieszkania odebrała zaledwie w poprzedni weekend. Było ono jednym z ośmiu mieszkań w małym, piętrowym bloku. Kiedy Elma była mała, nie było tu żadnych budynków, tylko wielkie pole, gdzie czasami biegały konie, które karmiła czerstwym chlebem. Ale od tamtego czasu wyrosło na nim nowe osiedle pełne domów i bloków; było tu nawet przedszkole. Jej mieszkanie znajdowało się na parterze i miało duży taras. W budynku były dwie klatki schodowe, każda z czterema mieszkaniami dzielącymi małą część wspólną. Elma jeszcze dobrze nie poznała swoich sąsiadów. Wiedziała, że lokal naprzeciwko niej zajmuje młody mężczyzna, jednak jeszcze go nie spotkała. Na górze mieszkał starszy pan imieniem Bárður, przewodniczący wspólnoty mieszkaniowej, oraz bezdzietna para w średnim wieku, która zawsze kłaniała się jej przyjaźnie przy spotkaniu.
Przez tydzień urządzała mieszkanie i większość mebli znajdowała się już na swoim miejscu. Wyposażenie było mieszaniną różnych przedmiotów, które wybrała w sklepie charytatywnym: stara komoda z rzeźbionym wzorem kwiatowym, pozłacana lampa stojąca i cztery kuchenne krzesła, które ustawiła wokół starego stołu rodziców. Uznała, że mieszkanie wygląda całkiem przytulnie, ale kiedy przyszła mama, po wyrazie jej twarzy można było sądzić, że się z tym nie zgadza.
– Och, Elmo, tu jest trochę… kolorowo – powiedziała oskarżycielskim tonem. – Co się stało z tymi wszystkich meblami ze starego mieszkania? Były takie piękne i gustowne.
Elma wzruszyła ramionami i udała, że nie dostrzega miny matki, kiedy oznajmiła od niechcenia, że sprzedała je przed przeprowadzką.
– Cóż, mam nadzieję, że przynajmniej dostałaś za nie przyzwoitą cenę – zauważyła matka. Elma tylko się uśmiechnęła, ponieważ nie mogło to być dalsze od prawdy. Poza tym lubiła te stare, niedopasowane do siebie przedmioty; niektóre pamiętała z dzieciństwa, inne wydawały się mieć swoją własną historię.
Przed przeprowadzką mieszkała z Davíðem, swoim wieloletnim partnerem, w atrakcyjnej, zachodniej części Reykjavíku. Ich mieszkanie, które było małe, ale przytulne, znajdowało się w dzielnicy Melar, na pierwszym piętrze trzykondygnacyjnego budynku. Teraz brakowało jej wysokiej jarzębiny za oknem. Drzewo było jak obraz, który zmieniał kolory wraz z porami roku, jasnozielone latem, czerwonawo-pomarańczowe jesienią i brązowe lub białe zimą. Tęskniła nie tylko za tamtym miejscem, ale też – przede wszystkim – za Davíðem.
Zatrzymała się przed drzwiami mieszkania, wyjęła telefon i napisała SMS. Usunęła go, a następnie ponownie napisała tę samą wiadomość. Stała nieruchomo przez chwilę, po czym wybrała numer Davíða. Wiedziała, że to nic nie da, ale i tak wysłała wiadomość, po czym weszła do środka.
Był sobotni wieczór. Najpopularniejsza restauracja w Akranes była wypełniona po brzegi, co nie było zaskakujące, bo konkurencja praktycznie nie istniała. Mimo mało obiecującego wyglądu z zewnątrz, w środku lokal okazał się współczesny i elegancki, z czarnymi meblami, szarymi ścianami i korzystnym oświetleniem. Magnea nieco się wyprostowała, lustrując pozostałych gości. Wiedziała, że tego wieczoru wygląda świetnie w podkreślającym figurę czarnym kombinezonie i była świadoma, że wszystkie oczy mimochodem błądzą wokół jej dekoltu. Bjarni siedział naprzeciwko niej, a ilekroć ich spojrzenia się spotykały, widziała w jego oczach obietnicę tego, co się stanie, gdy wrócą do domu. Oddałaby wszystko, żeby tę kolację zjeść z nim sam na sam, bez jego rodziców tkwiących po obu jej stronach.
Świętowali przekazanie Bjarniemu zarządzania rodzinną firmą. Był tam zatrudniony od ukończenia szkoły, ale mimo że był synem szefa, musiał ciężko pracować, by zasłużyć na tytuł dyrektora zarządzającego. Często spędzał w firmie wiele czasu, także wieczorami i w weekendy. W praktyce prowadził ją wraz z ojcem już od kilku lat, lecz dopiero teraz oficjalnie obejmował stanowisko. To oznaczało dwukrotnie wyższą pensję i dwa razy większą odpowiedzialność. Ale przynajmniej tego wieczoru postanowił odpocząć.
Kelner przyniósł butelkę czerwonego wina i nalał odrobinę do kieliszka Bjarniego. Gdy ten spróbował i zaaprobował smak trunku, kelner napełnił pozostałe kieliszki, po czym wycofał się, zostawiając butelkę na stole.
– _Skál_! – Ojciec Bjarniego, Hendrik, podniósł kieliszek. – Za Bjarniego i jego nieokiełznaną energię. Teraz może dodać do swojej listy osiągnięć tytuł dyrektora zarządzającego. Jako jego rodzice jesteśmy z niego jak zawsze niezmiernie dumni.
Stuknęli się kieliszkami i skosztowali drogiego wina. Magnea uważała, aby wypić tylko mały łyk, pozwalając sobie na nie więcej niż kilka kropel, które zwilżyły jej pomalowane na czerwono usta.
– Nie dotarłbym tu, gdzie dzisiaj jestem, bez tej wspaniałej dziewczyny obok mnie – powiedział Bjarni nieco niewyraźnym głosem. Gdy czekali na jego rodziców, wypił whisky i jak zawsze alkohol poszedł mu prosto do głowy. – Straciłem rachubę tych wszystkich razy, kiedy wracałem do domu późno z biura i nigdy, ani razu, moja kochana żona nie narzekała, chociaż sama ma aż nadto pracy. – Spojrzał z uwielbieniem na Magneę, a ona posłała mu całusa.
Hendrik spojrzał z pobłażliwością na Ásę, ale ta zamiast odwzajemnić jego uśmiech, odwróciła oczy, zaciskając usta z dezaprobatą. Magnea westchnęła w duchu. Dawno zrezygnowała z prób zdobycia przychylności teściowej. Już jej na tym nie zależało. Kiedy ona i Bjarni zamieszkali razem, naprawdę starała się zaimponować Ásie, dbając o dom, piekąc ciasto, ilekroć jego rodzice ich odwiedzali, i generalnie stając na głowie, by zdobyć aprobatę teściowej. Ale to była przegrana sprawa. Jej wysiłki były niezmiennie nagradzane tym samym krytycznym spojrzeniem, które mówiło, że ciasto jest za suche, łazienka niewystarczająco lśni czystością, a podłodze przydałoby się dodatkowe mycie.
Przesłanie było jasne: choćby nie wiadomo jak bardzo się starała, Magnea nigdy nie będzie wystarczająco dobra dla Bjarniego.
– Jak idzie nauczanie, Magneo? – zapytał Hendrik. – Czy te łobuzy dobrze się sprawują? – W przeciwieństwie do swojej żony on zawsze miał słabość do synowej. Być może to był jeden z powodów wrogości Ásy. Hendrik nigdy nie przegapił okazji, by dotknąć Magnei, wziąć ją w ramiona, objąć w talii albo pocałować w policzek. Był dużym mężczyzną, w przeciwieństwie do jego drobnej żony, a w Akranes cieszył się reputacją rekina biznesu. Miał czarujący uśmiech, który odziedziczył po nim Bjarni, i potężny, nieco ochrypły głos. Od regularnego picia jego twarz stała się szorstka i czerwona, ale Magnea lubiła go bardziej niż Ásę, więc znosiła obłapianie i flirtowanie, które wydawały się jej zupełnie nieszkodliwe.
– Na moich zajęciach przeważnie potrafią się zachować – odpowiedziała Magnea z uśmiechem. W tym momencie wrócił kelner, aby przyjąć zamówienie.
Wieczór przebiegał całkiem gładko: Bjarni i Hendrik rozmawiali o pracy i piłce nożnej, Ása siedziała w milczeniu, najwyraźniej pogrążona we własnych myślach, a Magnea od czasu do czasu uśmiechała się do obu mężczyzn i wtrącała jakieś słowo, ale poza tym milczała jak Ása. Odetchnęła z ulgą, kiedy posiłek się skończył i mogli wyjść. Zimne nocne powietrze dostało się pod jej cienki płaszcz, gdy stali na zewnątrz; wzięła Bjarniego pod rękę, przytulając się do niego.
Resztę wieczoru mieli dla siebie.
Dopiero gdy Bjarni zasnął obok niej w łóżku, przypomniała sobie tę twarz. Znowu zobaczyła parę ciemnych oczu, które napotkały jej spojrzenie, kiedy rozglądała się po restauracji. Przez większość nocy leżała rozbudzona, próbując odepchnąć wspomnienia, które pojawiały się w jej głowie z niezwykłą wyrazistością, gdy zamykała powieki.PONIEDZIAŁEK, 20 LISTOPADA 2017
Pierwszego dnia Elma siedziała przy swoim nowym biurku w nowym biurze, starając się mieć oczy szeroko otwarte na wszystko. Świadoma, że się garbi, prostowała się i zmuszała do skupienia na ekranie komputera. Cały poprzedni wieczór kręciła się niespokojnie po mieszkaniu, aż w końcu zdecydowała się przemalować salon. Puszki z emulsją stały nietknięte, odkąd się wprowadziła. W rezultacie poszła spać nad ranem i była zbyt wyczerpana, by zmyć plamy farby z rąk.
Przypomniała sobie SMS, który wysłała do Davíða, i wyobraziła sobie, jak go czyta, a na jego ustach pojawia się lekki uśmiech, zanim wyśle odpowiedź. Ale to było myślenie życzeniowe; wiedziała, że Davíð nie odpowie. Na krótko zamknęła oczy, czując, że jej oddech staje się szybki i płytki. Znowu doświadczyła uczucia duszności, jakby ściany zamykały się wokół niej. Skoncentrowała się na głębokim i powolnym oddychaniu.
– Ehm.
Otworzyła oczy. Przed nią stał mężczyzna i wyciągał do niej rękę.
– Sævar – przedstawił się.
Elma pospiesznie zebrała się w sobie i uścisnęła wielką, owłosioną dłoń, która okazała się niespodziewanie delikatna.
– Widzę, że znaleźli dla ciebie dom. – Sævar uśmiechnął się do niej. Miał na sobie ciemnoniebieskie dżinsy i koszulę z krótkimi rękawami odsłaniającą gęste owłosienie na ramionach. Wyglądał jak jaskiniowiec – ciemne włosy, gęsty zarost, ciężkie brwi i szorstkie rysy, ale to wrażenie łagodziła przyjemna nuta wody po goleniu.
– Tak, nie jest źle. Właściwie nawet całkiem nieźle – odpowiedziała Elma, odgarniając włosy z twarzy.
– Jak ci się żyje tutaj, w tej zapadłej dziurze? – spytał Sævar, nadal uśmiechnięty. Musiał być tym drugim detektywem, o którym wspomniał Hörður. Elma wiedziała, że mężczyzna pracuje w policji w Akranes od dwudziestego roku życia, ale nie przypominała sobie jego twarzy, choć musiał być zaledwie kilka lat starszy od niej. Miasto miało tylko dwie szkoły i jedno liceum, i było tak małe, że w zasadzie prędzej czy później poznawało się wszystkich swoich rówieśników – przynajmniej tak uważała Elma.
– Bardzo dobrze – odpowiedziała, starając się zabrzmieć optymistycznie, ale obawiała się, że zachowuje się raczej jak idiotka. Miała nadzieję, że nie widać za bardzo czarnych kręgów pod jej oczami, ale wiedziała, że światło jarzeniówek bezlitośnie wydobędzie wszelkie oznaki zmęczenia po nieprzespanej nocy.
– Słyszałem, że pracowałaś w wydziale śledczym w Reykjavíku – mówił Sævar. – Co sprawiło, że zdecydowałaś się na zmianę miejsca i przyjechałaś do tego miasteczka?
– Cóż, dorastałam tutaj – powiedziała Elma – więc… chyba stęskniłam się za rodziną.
– Tak, to najważniejsze w życiu – powiedział Sævar. –Kiedy zaczynasz się starzeć, uświadamiasz sobie, że tak naprawdę liczy się tylko rodzina.
– Starzeć? – Elma spojrzała na niego ze zdziwieniem. – Nie możesz być aż tak stary.
– Nie, może nie. – Sævar uśmiechnął się. – Mam trzydzieści pięć lat. Najlepszy czas jeszcze przede mną.
– Mam taką nadzieję – powiedziała Elma. Z reguły starała się nie rozpamiętywać swojego wieku. Wiedziała, że jest jeszcze młoda, a jednak czuła się nieswojo, uświadamiając sobie, jak szybko mijają lata. Kiedy ktoś pytał ją o wiek, prawie zawsze musiała się nad tym zastanowić, więc przeważnie podawała rok urodzenia. Rocznik… jakby była samochodem albo winem.
– To znaczy, że jest nas dwoje – powiedział Sævar. – Jestem tutaj dzisiaj, bo odebraliśmy w weekend wezwanie; sąsiedzi usłyszeli krzyk kobiety w mieszkaniu na piętrze, głośne wrzaski i łomot. Kiedy tam dotarliśmy, był niezły bałagan. Mężczyzna tak mocno pobił swoją dziewczynę, że knykcie mu krwawiły. Kobieta nie chciała wnosić skargi, ale spodziewam się, że i tak zostaną postawione zarzuty. Jednak łatwiej jest, jeśli ofiara jest gotowa złożyć zeznania, mimo że mamy opinię lekarza i inne dowody w sprawie. Wyszła już ze szpitala, więc pomyślałem, że dobrze by było z nią porozmawiać, ale chyba lepiej, gdyby była przy tym obecna kobieta-oficer. I nie zaszkodziłoby, gdyby miała za sobą studia psychologiczne – dodał z błyskiem w oku.
– Tylko dwa lata – mruknęła Elma, zastanawiając się, skąd on wie, że studiowała akurat ten kierunek, zanim porzuciła uniwersytet i przeniosła się do Wyższej Szkoły Policyjnej. Nie poruszali tego tematu, więc prawdopodobnie musiał przeczytać jej CV. – Jasne, pójdę z tobą, ale nie mogę obiecać, że moja znajomość psychologii przyda się na coś.
– Och, daj spokój. Ufam ci całkowicie.
Gdy dotarli pod drzwi domu, przywitał ich silny zapach gotującego się jedzenia. Zapukali i po chwili oczekiwania usłyszeli dochodzące ze środka oznaki życia. Sævar powiedział Elmie po drodze, że kobieta, z którą chcą porozmawiać, mieszka obecnie ze swoją wiekową babcią.
Kilka chwil później drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i w szparze pojawiła się drobna, zasuszona kobieta o mocno pomarszczonej twarzy. Skórę miała pokrytą brązowymi plamami wątrobowymi, ale przytrzymywane przez spinkę siwe, sięgające ramion włosy były jak na jej wiek niezwykle gęste i błyszczące. Uniosła pytająco brwi.
– Szukamy Ásdís Sigurðardóttir. Jest w domu? – spytał Sævar. Staruszka odwróciła się bez słowa, dając im znak, by poszli za nią.
Elma domyśliła się, że dom niewiele się zmienił od czasu jego budowy, prawdopodobnie w latach siedemdziesiątych. Na podłodze leżał dywan – rzadki widok na Islandii, gdzie dywany uważa się za staromodne i niehigieniczne, a ściany wyłożono boazerią z ciemnego drewna. W środku zapach gulaszu był jeszcze bardziej przytłaczający.
– Ten dupek – wybuchnęła staruszka, zaskakując Elmę. – Ten żałosny drań jak dla mnie może zgnić w piekle. Ale Dísa mnie nie słucha. Nawet nie chce o tym rozmawiać. Więc powiedziałam jej, że może się pakować. Jeśli nie będzie mnie słuchać, może się wynosić z mojego domu. – Staruszka odwróciła się bez ostrzeżenia i chwyciła Elmę za ramię. – Ale muszę przyznać… też zawsze byłam łatwowierna, więc pewnie ma to po mnie. Nie mogę jej wyrzucić, nie po tym, co się stało. Może wy dotrzecie do niej. Jest tam, w swoim starym pokoju.
Wskazała w głąb korytarza sękatą dłonią w brązowe plamy, po czym poczłapała w swoją stronę i zostawiła ich, mamrocząc pod nosem.
Elma i Sævar stali przez chwilę, próbując ustalić, które drzwi miała na myśli. Pokoje były cztery i Elma zastanawiała się, jak staruszka może sobie pozwolić na tak duży dom, skoro, o ile wiedzieli, zwykle mieszkała sama. Po chwili Sævar zastukał niepewnie do jednych z drzwi. Nie było żadnej reakcji, więc otworzył je ostrożnie.
Dziewczyna siedząca na łóżku była znacznie młodsza, niż Elma się spodziewała. Pochylała się nad komputerem trzymanym na kolanach, ale gdy weszli, podniosła głowę. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, a granatowa bluza z kapturem i biała piżama w różowy wzór potęgowały wrażenie, że jest bardzo młoda. Podkreślone czarnym ołówkiem brwi były znacznie ciemniejsze od jej brązowych włosów upiętych w prosty kucyk. Trudno było zwrócić uwagę na cokolwiek innego poza jej posiniaczoną twarzą. Wargi miała pęknięte, a opuchlizna wokół oczu mieniła się kolorami.
– Można? – spytała Elma, wskazując na krzesło obok łóżka. Wcześniej ustaliła z Sævarem, że głównie to ona będzie mówić. Dziewczynie będzie łatwiej rozmawiać z kobietą po tym, co zrobił jej ten mężczyzna. Kiedy dziewczyna skinęła głową, Elma usiadła.
– Wiesz, kim jestem? – zapytała.
– Nie, skąd mam wiedzieć?
– Jestem z policji. Pomagamy prokuratorowi w sprawie przeciwko twojemu chłopakowi.
– Nie wniosę oskarżenia. Powiedziałam im to w szpitalu – rzuciła stanowczo nieznoszącym sprzeciwu tonem, lekko się prostując.
– Obawiam się, że decyzja nie należy do ciebie – wyjaśniła Elma, starając się, by jej głos brzmiał przyjaźnie. – Policja ma prawo poprowadzić śledztwo i wnieść oskarżenie, jeśli uzna to za konieczne.
– Ale nie rozumiesz… nie chcę wnosić oskarżenia – powiedziała dziewczyna gniewnie. – Tommi po prostu… miał ciężki okres. Nie chciał tego zrobić.
– Rozumiem, ale to nadal nie usprawiedliwia tego, co ci zrobił. Wielu z nas ma problemy, ale nie wszyscy reagujemy w ten sposób. – Elma pochyliła się na krześle, spoglądając w oczy Ásdís. – Czy zdarzało się to już wcześniej?
– Nie – odparła pospiesznie dziewczyna, po czym dodała po cichu: – Nigdy wcześniej mnie nie uderzył.
– Lekarz znalazł stare siniaki. Takie sprzed miesiąca.
– Nie wiem, gdzie je sobie nabiłam. Często się przewracam – upierała się Ásdís.
Elma przyglądała się jej uważnie, nie chcąc wywierać zbyt dużej presji. Dziewczyna wyglądała na taką małą i bezbronną, gdy siedziała na łóżku w ubraniu, które wydawało się o wiele za duże.
– Jest prawie czterdzieści lat starszy od ciebie, prawda?
– Nie, ma sześćdziesiąt lat. Ja mam prawie dwadzieścia dziewięć – poprawiła ją dziewczyna.
– Naprawdę pomogłoby, gdybyś pojechała z nami na posterunek i złożyła oficjalne zeznanie – powiedziała Elma. – Wtedy będziesz miała szansę na przedstawienie własnej wersji.
Ásdís pokręciła głową, głaszcząc inicjały wyhaftowane na kołdrze. Elma dostrzegła litery Á.H.S.
– Wiesz, jest wiele rodzajów pomocy dostępnej dla kobiet w takiej sytuacji jak twoja – kontynuowała Elma. – Mamy doradcę, z którym możesz porozmawiać, a w Reykjavíku jest schronisko dla kobiet, które pomogło już wielu… – Elma urwała, gdy dostrzegła wyraz twarzy Ásdís.
– Co oznacza H? – zapytała zamiast tego po krótkiej przerwie.
– Harpa. Ásdís Harpa. Ale zawsze nienawidziłam tego imienia. Moja matka miała na imię Harpa.
Elma nie kontynuowała tego tematu. Musiał istnieć jakiś powód, dla którego Ásdís nie chce imienia po matce, mimo że kobieta nie żyje. I dla którego, mając prawie trzydzieści lat, wciąż pomieszkuje z babcią albo ze znacznie starszym mężczyzną, który traktuje ją jak worek bokserski. Elma widziała, niestety, wiele gorszych przypadków. Wiedziała, że Ásdís nie jest jeszcze gotowa, by zrobić cokolwiek. Elma miała tylko nadzieję, że dziewczyna odważy się na działanie, zanim będzie za późno. Ásdís przeniosła uwagę z powrotem na ekran laptopa, jakby w pokoju nie było nikogo poza nią. Elma uniosła brwi, patrząc na Sævara ze zrezygnowaną miną, i wstała. Nie mogła już nic więcej zrobić.
Mimo to, gdy wychodzili, stanęła w drzwiach i odwróciła się.
– Wrócisz do niego?
– Tak – odpowiedziała Ásdís, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Więc powodzenia. Nie wahaj się zadzwonić, jeśli… jeśli będziesz nas potrzebować – powiedziała Elma, wyciągając rękę do klamki.
– Niczego nie rozumiecie – mruknęła ze złością Ásdís. Elma zatrzymała się i ponownie spojrzała na dziewczynę. Ásdís wahała się, po czym dodała cicho: – Nie mogę wnosić zarzutów. Jestem w ciąży.
– W takim razie to jeszcze jeden powód, aby trzymać się od niego z daleka – powiedziała Elma, patrząc jej w oczy. Mówiła powoli i z rozmysłem, podkreślając każdą sylabę w nadziei, że jej słowa zapadną Ásdís w pamięć. Ale tak naprawdę w to nie wierzyła.
Minęła szesnasta i na zewnątrz zaczęło się już ściemniać, kiedy Elma weszła do kuchni. Kawa w termosie okazała się letnia i smakowała tak, jakby stała tam od rana. Elma wylała zawartość kubka do zlewu i zaczęła otwierać szafki w poszukiwaniu herbaty.
– Jest w szufladzie. – Głos za nią odezwał się tak nagle, że aż podskoczyła. To była młoda oficer, którą Elma poznała wcześniej tego dnia. Próbowała przypomnieć sobie jej imię: Begga, właśnie tak. Wyglądała na sporo młodszą od Elmy; w każdym razie była dobrze poniżej trzydziestki. Wysoka i grubokoścista, miała sięgające do ramion, mysie włosy i nos, którego nie powstydziłby się rzymski cesarz. Elma zauważyła, że ma też dołeczki, nawet kiedy się nie uśmiechała.
– Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć – powiedziała Begga. Otworzyła szufladę i pokazała Elmie pudełko z herbatą w torebkach.
– Dzięki – powiedziała Elma. – Ty też chcesz?
– Tak, proszę. Chętnie do ciebie dołączę. – Begga usiadła przy małym stoliku. Elma poczekała, aż woda się zagotuje, po czym napełniła wrzątkiem dwa kubki. Wyjęła karton mleka z lodówki i postawiła go na stole wraz z cukiernicą z cukrem w kostkach.
– Znam cię skądś. – Begga przyglądała się Elmie z namysłem, mieszając herbatę. – Uczyłas się w Grundi?
Elma skinęła głową. Szkoła, do której chodziła, znajdowała się w południowej części miasta.
– Chyba cię pamiętam. Musiałaś być kilka klas wyżej ode mnie. Urodziłaś się w 1985 roku?
– Tak – odparła Elma, upijając łyk parującej herbaty. Begga była jednak znacznie starsza niż się wydawało; miała prawie tyle lat, co ona.
– Pamiętam cię – powiedziała Begga. Gdy się uśmiechała, jej dołeczki stawały się wyraźniejsze. – Bardzo się ucieszyłam, że dołącza do nas jeszcze jedna kobieta. Jak mogłaś zauważyć, jesteśmy tutaj w poważnej mniejszości. To trochę męski świat.
– Z pewnością. Ale jak dotąd nie mogę narzekać na pracę z facetami – powiedziała Elma. – Można się z nimi z łatwością dogadać.
– Tak, z większością. I tak jestem tu szczęśliwa – powiedziała Begga. Dołeczki w jej policzkach sprawiały, że wydawała się wiecznie uśmiechnięta, nawet gdy się nie cieszyła.
– Zawsze tu mieszkałaś? – spytała Elma.
– Tak, zawsze – odpowiedziała Begga. – Podoba mi się tutaj. Miejscowi są wspaniali, nie ma ruchu i wszędzie jest blisko. Nie mam powodu, by się przeprowadzać gdziekolwiek indziej. I jestem absolutnie pewna, że moi przyjaciele, którzy wyjechali, w końcu wrócą. Większość tych, którzy się wyprowadzili, wraca wcześniej czy później – dodała zdecydowanie. – Na przykład ty.
– Na przykład ja – powtórzyła Elma, wbijając wzrok w kubek.
– Dlaczego zdecydowałaś się na powrót? – zapytała Begga.
Elma zastanawiała się, jak często będzie musiała odpowiadać na to pytanie. Miała właśnie wyrecytować tę samą historię co zawsze, ale się zawahała. Begga wydawała się tak przyjazna, że to zachęcało do zwierzeń. – Brakowało mi rodziny i oczywiście dobrze jest uciec od ruchu ulicznego, ale… – Zawahała się. – Tak naprawdę to właśnie zakończył się mój związek.
– Rozumiem. – Begga przysunęła bliżej pudełko herbatników, częstując się przy okazji jednym. – Długo byliście razem?
– Chyba tak… dziewięć lat.
– Ojej, nigdy nie udało mi się wytrzymać dłużej niż sześć miesięcy – wykrzyknęła Begga z zaraźliwym chichotem. – Chociaż obecnie jestem w bliskim związku ze wspaniałym gościem. Jest bardzo puszysty i uwielbia się przytulać wieczorami.
– Pies? – domyśliła się Elma.
– Niezupełnie – uśmiechnęła się Begga. – Kot.
Elma odwzajemniła uśmiech. Natychmiast polubiła Beggę, której najwyraźniej nie obchodziło, co myślą o niej inni ludzie. Była oryginalna, chociaż nie podejmowała żadnego świadomego wysiłku w tym celu.
– Więc co się stało? – zapytała Begga.
– Z czym?
– Z tobą i dziewięciolatkiem.
Elma westchnęła. Nie chciała teraz myśleć o Davíðzie.
– Zmienił się – odpowiedziała. – A może to ja się zmieniłam. Nie wiem.
– Zdradził cię? Facet, z którym spotykałam się przez sześć miesięcy, zdradzał mnie. Cóż, właściwie nie przeleciał innej kobiety, ale dowiedziałam się, że korzystał z serwisów randkowych i miał profil na Tinderze. Natknęłam się tam na niego przypadkiem.
Elma uchwyciła jej spojrzenie.
– Więc sama weszłaś na Tindera?
– Tak, ale tylko w celach badawczych. To było czysto akademickie zainteresowanie – powiedziała Begga z udawaną powagą. – Powinnaś spróbować. Tinder jest cudowny. Byłam już na dwóch randkach.
– Jak poszło?
– Udało się za drugim razem… jeśli wiesz, co mam na myśli. – Begga mrugnęła do niej, a Elma roześmiała się wbrew sobie. – Ale właściwie nie szukam nikogo – ciągnęła Begga. – Cieszę się życiem singielki, w każdym razie tymczasowo. A moje serce należy do mojego maleństwa.
– Maleństwa?
– Tak, mojego kocura – wyjaśniła Begga i zaniosła się śmiechem.
Elma przewróciła oczami i uśmiechnęła się. Begga zdecydowanie była wyjątkowa.