- promocja
Ciemne sekrety - ebook
Ciemne sekrety - ebook
Ciemne sekrety to pierwsza część cyklu kryminalnego z Sebastianem Bergmanem policyjnym psychologiem i ekspertem od seryjnych morderstw.
Wszystko zaczyna się od telefonu na policję. Zaniepokojona matka zgłasza zaginięcie szesnastoletniego Rogera. Policja z Västeras z pewnym opóźnieniem podejmuje poszukiwania, ale wkrótce w podmokłym lesie dokonuje makabrycznego odkrycia... Staje się jasne, że wydarzyła się tragedia...
Sprawa jest na tyle poważna, że do akcji wkraczają śledczy z Krajowej Policji Kryminalnej oraz Sebastian Bergman. Wszystkie tropy prowadzą do szkoły Rogera. To elitarne liceum zdaje się skrywać wiele ciemnych sekretów...
Dojrzały debiut Michaela Hjortha i Hansa Rosenfeldta Ciemne sekrety to znakomity, wielowątkowy i inteligentny kryminał, od którego trudno się oderwać!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-424-6 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powtarzał to sobie, wlokąc martwe ciało chłopca w dół zbocza: Nie jestem mordercą.
Mordercy to kryminaliści. Mordercy to źli ludzie. Mrok wchłonął ich dusze, a oni wyszli naprzeciw tej ciemności, odwróciwszy się plecami do światła. On zaś nie był zły.
Przeciwnie.
Czyż ostatnio nie pokazał, że jest wprost odwrotnie? Czyż prawie całkowicie nie zepchnął na bok swoich uczuć, swojej woli, niemal zadając sobie gwałt, dla dobra innych? Nastawiał drugi policzek, to właśnie robił. Czyż jego obecność tutaj, w tej podmokłej niecce w samym środku głuszy, z tym martwym chłopcem, nie była kolejnym dowodem na to, że zawsze chciał czynić dobrze? Musiał czynić dobrze. Już nigdy więcej nie chciał nikogo zawieść.
Zatrzymał się i wypuścił powietrze. Mimo młodego wieku chłopak był ciężki. Wysportowany. Wiele godzin na siłowni. Ale już było blisko. Mocniej złapał za nogawki spodni, które kiedyś były białe, lecz w mroku wydawały się czarne. Chłopiec bardzo krwawił.
To prawda, zabijanie było złe. Piąte przykazanie. Nie zabijaj. Istniały jednak wyjątki. Biblia w kilku miejscach nawoływała do zabijania w imię sprawiedliwości. Niektórzy na to zasługiwali. Zło mogło być dobre. Nie ma nic absolutnego.
Zwłaszcza jeśli zamiar nie był egoistyczny. Jeśli pozbawienie życia jednego człowieka mogło uratować innych. Dać im szansę. Dać im życie. Wtedy taki czyn nie mógł być na pewno zły. Jeśli cel był dobry.
Mężczyzna zatrzymał się przy bajorku z ciemną wodą. Zwykle był to stawek głęboki na kilka metrów, ale padające przez ostatnie dni deszcze nasączyły ziemię i teraz w zarośniętym krzakami zagłębieniu woda tworzyła jeziorko.
Nachylił się i schwycił chłopca za koszulkę na ramionach. Z dużym wysiłkiem zdołał ustawić go w pozycji na wpół stojącej. Przez moment spoglądał w jego oczy. Jaka była ostatnia myśl chłopca? Czy zdążył w ogóle coś pomyśleć? Czy rozumiał, że zaraz umrze? Dziwił się dlaczego? Pomyślał o rzeczach, których nie zdążył zrobić w swoim krótkim życiu, czy raczej o tym, co zrobił?
To nie miało znaczenia.
Dlaczego tak się dręczył, bardziej, niż to było konieczne?
Nie miał wyboru.
Nie mógł zawieść.
Już nigdy więcej.
A mimo to zawahał się. Chociaż nie, przecież oni nigdy by nie zrozumieli. Nie wybaczyli. Nie nastawiliby, tak jak on, drugiego policzka.
Popchnął chłopca do tyłu, ciało wpadło do wody z głośnym pluskiem. Mężczyzna podskoczył, nieprzygotowany na ten dźwięk w mrocznej ciszy.
Ciało chłopca zanurzyło się w wodzie i zniknęło.
Mężczyzna, który nie był mordercą, ruszył z powrotem do samochodu zaparkowanego na leśnej dróżce i zawrócił do domu.Policja Västerås, Klara Lidman.
– Chciałam zgłosić zaginięcie mojego syna.
Kobieta mówiła niemal przepraszającym tonem, jakby nie była pewna, czy dobrze się połączyła, albo nie spodziewała się, że ktoś jej uwierzy. Klara Lidman sięgnęła po notatnik, choć rozmowa i tak była nagrywana.
– Mogę prosić pani nazwisko?
– Lena. Lena Eriksson. Mój syn ma na imię Roger. Roger Eriksson.
– Ile lat ma pani syn?
– Szesnaście. Nie widziałam go od wczoraj po południu.
Klara zapisała wiek i uświadomiła sobie, że powinna zaraz przesłać tę sprawę dalej, żeby natychmiast podjęto odpowiednie kroki. Jeśli chłopak naprawdę zaginął.
– Kiedy dokładnie to było?
– Wypadł z domu koło piątej.
Dwadzieścia dwie godziny temu. Dwadzieścia dwie ważne godziny.
– Wie pani, dokąd poszedł?
– Tak, do Lisy.
– Kim jest Lisa?
– To jego dziewczyna. Dzwoniłam do niej dzisiaj, ale wyszedł od niej wczoraj około dziesiątej wieczorem, jak mówiła.
Klara przekreśliła dwie dwójki na papierze i zastąpiła je liczbą siedemnaście.
– Dokąd poszedł?
– Tego nie wiedziała. Myślała, że do domu. Ale w domu się nie pojawił. Przez całą noc. A teraz już prawie minął dzień.
I pani dzwoni dopiero teraz, pomyślała Klara. Kobieta nie sprawiała wrażenia szczególnie przejętej, uderzyło ją nagle. Była raczej wyciszona. Zrezygnowana.
– Lisa, a jak się nazywa dalej?
– Hansson.
Klara zapisała nazwisko.
– Czy Roger ma komórkę? Próbowała pani do niego dzwonić?
– Tak, ale nikt nie odbiera.
– I nie ma pani pojęcia, gdzie się może podziewać? Czy nie nocuje u kolegów albo coś podobnego?
– Nie, wtedy by zadzwonił.
Kobieta urwała na chwilę. Klara pomyślała, że głos odmawia jej posłuszeństwa, ale zaraz usłyszała, że jej rozmówczyni zaciąga się wolno papierosem i wydmuchuje dym.
– Po prostu go nie ma.Sen powracał każdej nocy.
Nie dawał mu spokoju.
Zawsze ten sam sen, który niósł ten sam niepokój. To go irytowało. Doprowadzało do szału. Przecież Sebastian Bergman nie był byle kim. Kto, jak nie on, mógł wiedzieć, co znaczą sny? Kto lepiej od niego powinien być ponad te gorączkowe wspomnienia z przeszłości? Ale choćby był najlepiej przygotowany, świadom właściwego znaczenia snu, nie był w stanie mu nie ulec. 4.43.
Zaczęło jaśnieć. Sebastian poczuł suchość w ustach. Czyżby krzyczał? Przypuszczalnie nie, przynajmniej śpiąca obok kobieta się nie obudziła. Oddychała spokojnie, widział długie włosy na wpół zakrywające jej nagą pierś. Wyprostował zaciśnięte kurczowo palce, nie poświęcając temu nawet jednej myśli. Był przyzwyczajony, że budzi się ze snu z prawą dłonią zaciśniętą w pięść. Zamiast tego próbował sobie przypomnieć imię osoby leżącej u jego boku.
Katarina? Karin?
Na pewno mówiła mu wczoraj wieczorem.
Kristina? Karolin?
Nie żeby to miało jakieś znaczenie, nie zamierzał spotykać się z nią więcej, ale szperanie w pamięci pomagało przepędzić ostatnie mgliste strzępy snu, które czepiały się jeszcze wszystkich jego zmysłów.
Ten sen prześladował go już ponad pięć lat. Ten sam sen, te same obrazy każdej nocy. Cała jego podświadomość w napięciu, przepracowująca to, z czym nie poradził sobie w dzień:
Uregulować dług.
Sebastian powoli wstał, stłumił ziewnięcie i zdjął ubranie z krzesła, na którym ułożył je kilka godzin wcześniej. Ubierając się, oglądał obojętnie pokój, w którym spędził noc. Łóżko, dwie szafy wbudowane w ścianę, jedna z lustrzanymi drzwiami, prosty biały stolik nocny z IKEA, na nim budzik i pismo „Zdrowym być”, mały stolik ze zdjęciem mieszkającego tu co tydzień dziecka i trochę drobiazgów przy krześle, na którym położył wczoraj ubranie. Pozbawione wyrazu reprodukcje dzieł sztuki wisiały na ścianach, o których jakiś zręczny agent mógłby powiedzieć, że są w kolorze kawy z mlekiem, podczas gdy były tylko brudnobeżowe. Pokój był taki sam jak stosunek seksualny, który Sebastian w nim odbył: bez fantazji, trochę nudny, ale spełniał swoją funkcję. Tak było za każdym razem. Niestety, satysfakcja nie utrzymywała się zbyt długo.
Sebastian zamknął oczy. To była zawsze najbardziej bolesna chwila. Powrót do rzeczywistości. Emocjonalny zakręt o sto osiemdziesiąt stopni. Znał to bardzo dobrze. Skoncentrował się na kobiecie w łóżku, zwłaszcza na jej odsłoniętej brodawce.
Jak też ona miała na imię?
Wiedział, że się przedstawił, kiedy podszedł z drinkami – zawsze tak robił. Nigdy nie pytał, czy to miejsce obok jest wolne, czego się napije albo czy może jej coś postawić. Zawsze stawiał przed kobietą szklankę.
– A tak w ogóle to jestem Sebastian.
A co ona odpowiedziała? Coś na K, był prawie pewien.
Zapiął pasek u spodni. Sprzączka brzęknęła metalicznie.
– Idziesz już? – Jej głos był zachrypnięty od snu, oczy szukały zegarka.
– Tak.
– Myślałam, że zjemy razem śniadanie. Która jest godzina?
– Zaraz będzie piąta.
Kobieta uniosła się i oparła na łokciu. Ile miała lat? Niecałe czterdzieści? Odgarnęła z twarzy pasmo włosów. Sen się oddalał, zamiast niego pojawiała się świadomość, że ranek, jaki sobie wyobraziła, nigdy nie stanie się rzeczywistością.
Wstał po cichu i ubrał się, chciał wyjść, nawet jej nie budząc. Nie zjedzą razem śniadania przy lekturze „Dagens Nyheter”, luźno gawędząc, nie pójdą na niedzielny spacer. On nie będzie chciał poznać jej lepiej i nie zadzwoni więcej, obojętnie, co mówił przedtem.
Wiedziała. Dlatego rzekła tylko:
– No to cześć.
Sebastian nawet nie próbował zgadywać jej imienia. Już nie miał pewności, czy na pewno zaczynało się na K.
Ulica o świcie była opustoszała. Przedmieście spało i wszystkie odgłosy zdawały się przytłumione, jakby nie chciały go obudzić. Nawet ruch samochodów na Nynäsvägen kawałek dalej był uprzejmie przyciszony. Sebastian zatrzymał się przy tablicy na skrzyżowaniu. Varpavägen. To gdzieś w Gubbängen. Niezły kawałek do domu. Czy o tej porze jeździło jakieś metro? W nocy pojechali taksówką. Zatrzymali się przy sklepiku 7-Eleven i kupili chleb na śniadanie. Przypomniała sobie, że nie ma nic w domu. Bo chyba zamierza zostać na śniadanie? Kupili chleb i sok, razem z… no właśnie, niech to diabli. Jak ona się nazywała? Sebastian ruszył opustoszałą ulicą.
Zranił ją, nieważne jak jej było.
Za czternaście godzin ma jechać do Västerås i kontynuować swoją pracę. Pomyślał teraz o innej kobiecie – jej nie mógł już więcej zranić.
Zaczęło padać.
Co za beznadziejny poranek!
W Gubbängen.Wszystko właśnie pieprzyło się koncertowo. Buty komisarza Thomasa Haraldssona przepuszczały wodę, jego radio padło, a do tego odłączył się od reszty grupy poszukiwawczej. Promienie słońca trafiały go prosto w oczy, musiał mrużyć powieki, żeby nie potykać się o krzaki i korzenie, które nierówno wyrastały ponad wilgotne podłoże. Zaklął pod nosem i spojrzał na zegarek. Za ponad dwie godziny Jenny ma w szpitalu przerwę na lunch. Wsiądzie do samochodu i pojedzie do domu, mając nadzieję, że on też zdążył wrócić. Ale on nie zdąży. Będzie dalej siedział w tym cholernym lesie.
Lewa stopa Haraldssona zapadła się jeszcze głębiej. Czuł, jak frotowe skarpety w jego półbutach nasiąkają zimną wodą. W powietrzu czuć było ulotne ciepło wiosny, jednak w wodzie nadal utrzymywał się zimowy chłód. Zadygotał, ale udało mu się uwolnić stopę i znaleźć twarde podłoże.
Rozejrzał się dookoła. Wschód powinien znajdować się tam. Czy z tamtej strony byli żołnierze? A może skauci? Choć mógł też zatoczyć pełne koło i stracić poczucie, gdzie jest północ. Kawałek dalej dojrzał niewielkie wzniesienie i pomyślał, że to oznacza kawałek suchego lądu, po prostu raj w tym mokrym piekle. Skierował się w tamtą stronę. Stopa znów ugrzęzła. Tym razem prawa. No super, coraz lepiej.
Wszystko to wina Hanser.
Nie musiałby tu stać, przemoczony aż po kolana, gdyby Hanser nie zachciało się odgrywać twardej i zdecydowanej szefowej. Zresztą potrzebowała tego, bo przecież, do cholery, w gruncie rzeczy wcale nie była policjantką. Była prawniczką, która zdołała prześlizgnąć się bokiem i zostać szefem, nawet nie brudząc sobie rąk, czy też, tak jak on, nie mocząc nóg.
Nie, gdyby to on miał decydować, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. To prawda, chłopak zniknął w piątek i zgodnie z regulaminem poszerzenie obszaru poszukiwań było właściwym krokiem, zwłaszcza że mieli zgłoszenie o „nocnych aktywnościach” i „światłach w lesie” w okolicy Listakärr w ten właśnie weekend. Ale doświadczenie podpowiadało Haraldssonowi, że były to manewry pozbawione sensu. Chłopak był w Sztokholmie i śmiał się ze swojej zaniepokojonej matki. Miał szesnaście lat. Szesnastolatki robią takie rzeczy. Śmieją się ze swoich matek.
Hanser.
Im bardziej Haraldsson czuł się przemoczony, tym bardziej jej nienawidził. Ta kobieta to było najgorsze, co go spotkało. Młoda, atrakcyjna, idąca do przodu, politycznie zaangażowana, przedstawicielka nowej, współczesnej policji.
Weszła mu w drogę. Już podczas jej pierwszego spotkania z policją z Västerås Haraldsson zrozumiał, że jego kariera nagle zahamowała. Też się starał o tę posadę. Ona ją dostała. Miała być jego szefem przez co najmniej pięć lat. Jego pięć lat. Ktoś wyrwał mu spod nóg drabinę. Jego kariera, zamiast iść w górę, zaczęła zwalniać i biec w poziomie i było tylko kwestią czasu, jak poleci w dół. Ta sytuacja, kiedy tak stał po kolana w cuchnącym błocie gdzieś w lesie pod Västerås, wydawała mu się niemal symboliczna.
PRZYTULANKI NA LUNCH – głosiły duże litery w SMS-ie, który dostał dziś rano. Oznaczało to, że w porze lunchu Jenny przyjedzie do domu, żeby się z nim kochać, potem mieli to robić jeszcze raz albo dwa wieczorem. Teraz ich życie tak wyglądało. Jenny leczyła się na bezpłodność i razem z lekarzem opracowała rozkład dający najlepsze szanse na zapłodnienie. Dzisiaj był właśnie taki optymalny dzień. Dlatego ten SMS. Haraldsson nie mógł się zdecydować. Z jednej strony doceniał fakt, że ich życie seksualne poprawiło się w ostatnim czasie o kilkaset procent. Że Jenny chciała się z nim kochać. Ale równocześnie nie mógł się pozbyć wrażenia, że nie chodziło jej o niego, tylko o jego spermę. Bez pragnienia posiadania dziecka żonie nigdy nie przyszłoby do głowy, żeby w czasie lunchu skoczyć do domu na szybki numerek. To wszystko miało raczej rozpłodowy charakter. Gdy tylko jajeczko zaczynało swoją wędrówkę w kierunku macicy, oni zaraz zabierali się do rzeczy, jak króliki. Pomiędzy jajeczkowaniami też, trzeba przyznać, tak na wszelki wypadek. Ale nigdy nie robili tego dla przyjemności, ze względu na bliskość. Co się stało z ich namiętnością? Pożądaniem? I teraz podczas przerwy ona miała wrócić do pustego domu. Może powinien był zadzwonić do niej i spytać, czy ma zwalić konia przed wyjściem z domu i włożyć potem słoik do lodówki. Najgorsze było to, że nie miał pewności, czy Jenny nie uzna tego za całkiem niezły pomysł.
To się zaczęło w sobotę.
Około piętnastej przełączono rozmowę z centrali alarmowej do policji w Västerås. Matka zgłasza zaginięcie szesnastoletniego syna. Ponieważ chodziło o osobę niepełnoletnią, zgłoszenie było traktowane priorytetowo. Całkowicie zgodnie z regulaminem.
Niestety, priorytetowe zgłoszenie musiało poczekać do niedzieli, kiedy patrol otrzymał polecenie zajęcia się tą sprawą. W efekcie dwóch policjantów w mundurach odwiedziło matkę około szesnastej. Zgłoszenie zostało przyjęte ponownie i wpisane do dziennika, kiedy patrol wieczorem kończył służbę. Jeszcze nie podjęto żadnych działań ponad to, że powstały dwa wzorcowe, identyczne zgłoszenia o tym samym zaginięciu. W dodatku oba oznaczone jako najwyższy priorytet.
Dopiero w poniedziałek rano, kiedy Roger Eriksson był zaginiony od pięćdziesięciu ośmiu godzin, oficer dyżurny zauważył, że zgłoszeniem nadal nikt się nie zajął. Niestety, zebranie związków zawodowych w sprawie proponowanych przez Komendę Główną nowych mundurów nieco się przeciągnęło, więc Haraldssonowi przydzielono tę zapomnianą sprawę dopiero w poniedziałek po południu. Kiedy zobaczył datę wpłynięcia informacji, podziękował swojej szczęśliwej gwieździe, że tamten patrol był u Leny Eriksson w niedzielę wieczorem. Przecież wcale nie musiała wiedzieć, że skończyło się tylko na napisaniu raportu. Nie, policja wszczęła kroki już w niedzielę, ale jeszcze nie miała rezultatów. Tej wersji Haraldsson zamierzał się trzymać.
Wiedział, że zanim porozmawia z Leną Eriksson, musi mieć jakieś nowe informacje. Próbował więc telefonicznie skontaktować się z dziewczyną zaginionego, Lisą Hansson, ale okazało się, że jest jeszcze w szkole.
Sprawdził w kartotekach zarówno Lenę Eriksson, jak i jej syna Rogera. Przy jego nazwisku było kilka zgłoszeń drobnych kradzieży. Najnowsze pochodziło sprzed ponad roku i trudno je było powiązać ze zniknięciem. Na matkę nic.
Haraldsson zadzwonił do odpowiedniego urzędu i dowiedział się, że Roger chodził do Palmlövska.
Niedobrze, pomyślał.
Liceum Palmlövska to prywatna szkoła z internatem. Wymieniana w rankingach najlepszych szkół w kraju, jeśli chodzi o wyniki nauczania. Uczęszczały do niej zdolne i zmotywowane do nauki dzieci zamożnych rodziców. Rodziców ze znajomościami. Jeśli trzeba będzie znaleźć kozła ofiarnego, przez którego śledztwo nie ruszyło od razu, wtedy brak jakichkolwiek efektów w ciągu trzeciej doby nie będzie wyglądał dobrze. Haraldsson zdecydował, że odłoży na bok wszystkie inne sprawy. Jego kariera i tak znajdowała się w martwym punkcie, więc nierozsądne byłoby ryzykować jeszcze bardziej.
Przez całe popołudnie ciężko pracował. Udał się do szkoły. Dyrektor Palmlövska, Ragnar Groth, i wychowawczyni Rogera Erikssona, Beatrice Strand, wyrazili zaniepokojenie i smutek, kiedy się dowiedzieli o zniknięciu chłopca, ale poza tym nie byli w stanie pomóc. W każdym razie nie słyszeli, żeby ostatnio zdarzyło się coś szczególnego. Roger zachowywał się normalnie, w szkole był taki sam jak zwykle, w piątek po południu miał ważny sprawdzian ze szwedzkiego i według kolegów z klasy po sprawdzianie był w dobrym humorze.
Haraldssonowi udało się przynajmniej złapać Lisę Hansson, ostatnią osobę, która widziała Rogera w piątek wieczorem. Chodziła do równoległej klasy. Haraldsson poprosił ją o spotkanie w szkolnej kawiarni. Była ładną, choć przeciętną dziewczyną. Jasne proste włosy z grzywką przypiętą zwyczajną spinką. Niebieskie oczy bez makijażu. Biała bluzka zapięta na przedostatni guzik, na wierzchu kamizelka. Haraldsson miał niejasne religijne skojarzenia, kiedy usiadła naprzeciwko niego. Albo z tą dziewczyną z serialu _Biały kamień_, który pokazywali w telewizji, kiedy był mały. Zapytał, czy ma jej coś przynieść z kawiarni. Potrząsnęła głową.
– Opowiedz o tym piątku, kiedy Roger był u ciebie.
Lisa spojrzała na niego i lekko wzruszyła ramionami.
– Przyszedł chyba koło wpół do szóstej. Siedzieliśmy u mnie w pokoju i oglądaliśmy telewizję. Poszedł do domu o dziesiątej. W każdym razie powiedział, że idzie do domu…
Haraldsson skinął głową. Cztery i pół godziny w pokoju. Dwoje szesnastolatków. Oglądali telewizję, na pewno, niech sobie nie myśli, że on jej uwierzy. A może po prostu miał już skrzywione spojrzenie? Odkąd on i Jenny tak po prostu nie spędzali wieczoru przed telewizorem? Bez szybkiego stosunku w przerwie na reklamę. Od miesięcy.
– Czy zdarzyło się coś jeszcze? Pokłóciliście się, poróżniliście czy coś podobnego?
Lisa potrząsnęła głową. Przygryzała prawie nieistniejący paznokieć kciuka. Haraldsson zobaczył, że skórka przy paznokciu jest podrażniona.
– Czy kiedyś przedtem zniknął w podobny sposób?
Lisa znów potrząsnęła głową.
– Nic o tym nie wiem, ale nie jesteśmy ze sobą tak długo. Nie rozmawiał pan z jego mamą?
Przez chwilę Haraldsson miał wrażenie, że zabrzmiało to oskarżycielsko, ale tak oczywiście nie było. To wina Hanser. To przez nią zaczął w siebie wątpić.
– Odwiedzili ją inni policjanci, ale musimy rozmawiać ze wszystkimi. Żeby mieć kompletny obraz. – Haraldsson odchrząknął. – A jak było z Rogerem i jego matką? Nie było tam żadnych problemów?
Lisa znów wzruszyła ramionami. Haraldsson pomyślał, że ma ograniczony repertuar reakcji. Potrząsanie głową i wzruszanie ramionami.
– Kłócili się?
– Chyba tak. Czasami. Ta szkoła jej się nie podobała.
– Ta szkoła?
Lisa potwierdziła skinieniem.
– Uważała, że jest snobistyczna.
No i miała cholerną rację, pomyślał Haraldsson.
– A ojciec Rogera, czy mieszka w mieście?
– Nie. Nie wiem, gdzie on mieszka. Nie wiem nawet, czy Roger to wie. Nigdy o nim nie mówi.
Haraldsson zapisał. Ciekawe. Może syn wybrał się na poszukiwanie swoich korzeni. Konfrontacja z nieobecnym ojcem. I zataił to przed matką. Haraldsson słyszał już o gorszych rzeczach.
– Jak pan myśli, co się mogło z nim stać?
Przerwał rozmyślania. Spojrzał na Lisę i po raz pierwszy zauważył, że jest bliska łez.
– Nie wiem. Ale pewnie wróci. Może po prostu wyjechał na jakiś czas do Sztokholmu czy coś takiego. Wiesz, taka przygoda.
– Dlaczego miałby to robić?
Haraldsson widział na jej twarzy szczere zdziwienie. Niepomalowany, obgryziony paznokieć w nieuszminkowanych ustach. Nie, panienka z religijnego domu tego nie rozumiała, ale on nabierał coraz większej pewności, że to była ucieczka.
– Czasami ma się dziwne pomysły, które w tamtej chwili wydają się świetne. Na pewno wróci, zobaczysz. – Posłał jej przekonujący, pełen otuchy uśmiech, ale po jej minie zobaczył, że ona go tak nie odebrała. – Obiecuję – dodał.
Przed odejściem poprosił Lisę o listę przyjaciół Rogera i osób, z którymi się kontaktował. Lisa namyślała się przez dłuższą chwilę, potem coś napisała i podsunęła mu kartkę. Dwa nazwiska: Johan Strand i Erik Heverin. Samotny chłopak, pomyślał Haraldsson, samotni chłopcy uciekają.
Wsiadając do samochodu tego poniedziałkowego popołudnia, czuł się mimo wszystko zadowolony z rezultatów. Rozmowa z Johanem Strandem oczywiście nie przyniosła niczego nowego. Ostatni raz Johan widział Rogera w piątek po lekcjach. Wiedział tylko, że tamten wybiera się wieczorem do Lisy. Nie miał pojęcia, dokąd mógł potem pójść. Jeśli chodziło o Erika Heverina, to najwyraźniej miał długi urlop. Sześć miesięcy na Florydzie. Wyjechał siedem tygodni temu. Jego matka dostała posadę konsula w Stanach i udała się tam z całą rodziną. Niektórzy to mają dobrze, pomyślał Haraldsson i usiłował sobie przypomnieć, do jakich to egzotycznych miejsc zawiodła go jego praca. Tamto seminarium w Rydze było jedyną taką okazją, którą mógł sobie w tej chwili przypomnieć, ale przez cały tydzień leżał wtedy w łóżku z grypą żołądkową i pamięta tylko, jak świetnie bawili się koledzy, podczas gdy on się gapił na dno niebieskiego plastikowego wiaderka.
Ale teraz mimo wszystko był całkiem zadowolony. Prześledził kilka tropów i, co najważniejsze, odkrył ewentualny konflikt między synem a matką, który wskazywał, że cała sprawa wkrótce już nie będzie zmartwieniem policji. Czyż matka nie użyła w swoim zgłoszeniu słowa „wypadł”? Tak, tak powiedziała. Haraldsson pamiętał, że zwrócił na to uwagę przy przesłuchiwaniu nagrania. Jej syn nie „poszedł gdzieś” ani nie „opuścił mieszkania”, tylko „wypadł”. To chyba oznaczało, że rozstali się w gniewie, prawda? Drzwi zatrzaśnięte przed nosem bezradnej matki. Haraldsson nabierał coraz większej pewności. Chłopak był w Sztokholmie i zdobywał nowe doświadczenia.
Ale dla pewności zdecydował, że zajrzy jeszcze na chwilę do domu Lisy i popyta mieszkańców. Plan był taki, że pokaże się i porozmawia z kilkoma osobami, które to potwierdzą, gdyby ktoś chciał zbadać, jak się rozwijało śledztwo. Może nawet ktoś widział Rogera, w najlepszym razie w drodze do centrum czy na stację. Potem znów uda się do jego matki i przyciśnie ją trochę na temat ich kłótni. Świetny plan, pomyślał i zapuścił motor.
Zadzwoniła komórka. Szybkie spojrzenie na wyświetlacz zmroziło go w środku. Hanser.
– Co znowu, do jasnej cholery – wymamrotał Haraldsson i znów wyłączył silnik. Może lepiej nie odbierać? Kuszące, ale mogło się akurat okazać, że chłopak wrócił. Może właśnie to chciała mu zakomunikować Hanser. Że przez cały czas miał rację. Zgłosił się.
Rozmowa trwała zaledwie osiemnaście sekund i ze strony Hanser składała się tylko z sześciu słów.
– Gdzie pan jest? – To były trzy pierwsze.
– W samochodzie – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Właśnie rozmawiałem z nauczycielami i kolegami tego chłopaka.
Ku własnemu niezadowoleniu wyczuwał w swoim głosie postawę obronną. Mówił uległym, nieco podwyższonym tonem. Niech to diabli, przecież robił to, co powinien.
– Proszę natychmiast wracać.
Haraldsson właśnie miał zacząć tłumaczyć, dokąd się wybiera, i zapytać, co jest tak strasznie ważne, ale nie zdążył, bo Hanser się rozłączyła. Włączył silnik, zawrócił i pojechał w stronę komendy.
Hanser już tam na niego czekała. Chłodne spojrzenie. Nieco zbyt perfekcyjnie ułożone blond włosy. Znakomicie leżący i na pewno drogi kostium. Właśnie odebrała telefon od bardzo zdenerwowanej Leny Eriksson, która pytała, co się dzieje, więc teraz ona musiała zapytać o to samo. Co się dzieje?
Haraldsson streścił szybko swoje działania z popołudnia, przy czym cztery razy udało mu się podkreślić, że przejął tę sprawę dopiero dzisiaj po lunchu. Jeśli szefowa chce się na kimś wyżywać, niech się rozejrzy wśród dyżurnych z weekendu.
– Zamierzam to zrobić – odparła spokojnie. – Dlaczego pan mnie nie poinformował, jeśli miał pan wrażenie, że ta sprawa została zaniedbana? Właśnie o czymś takim muszę wiedzieć.
Haraldsson poczuł, że rozmowa zmierza w złym kierunku. Stał przed nią i się tłumaczył.
– Takie rzeczy się przecież zdarzają. Nie mogę biegać do pani z każdym drobiazgiem, kiedy tylko coś zazgrzyta w mechanizmie. Ma pani ważniejsze sprawy.
– Ważniejsze od dopilnowania, żebyśmy natychmiast rozpoczęli poszukiwania zaginionego dziecka? – Spojrzała na niego pytająco.
Haraldsson milczał. To nie poszło zgodnie z planem. Ani trochę.
To było w poniedziałek. Teraz stał w mokrych skarpetach pod Listakärr. Hanser wytoczyła całą artylerię, zarządziła chodzenie po domach i przeczesywanie lasów. Dotychczas bez rezultatu. Wczoraj Haraldsson natknął się w budynku policji na komendanta okręgowego i lekkim tonem zauważył, że to będzie ich dużo kosztowało. Wielu ludzi pracowało przez wiele godzin, żeby znaleźć chłopaka, który zabawia się w wielkim mieście. Haraldsson nie potrafił do końca zinterpretować reakcji komendanta, ale kiedy Roger wróci ze swojej małej wyprawy, wtedy tamten na pewno sobie przypomni, co mówił mu podwładny. Wtedy zrozumie, ile kasy Hanser wyrzuciła w błoto. Haraldsson pomyślał o tym i uśmiechnął się. Regulamin to jedno, a intuicja policjanta to drugie. Tego nie można się wyuczyć.
Haraldsson przystanął w połowie drogi na wzniesienie. Jego stopa znów się zapadła. Tym razem dość głęboko. Wyciągnął ją. Bez buta. Jeszcze zdążył zobaczyć, jak błoto łapczywie się zamyka wokół czarnego buta w rozmiarze czterdzieści dwa, a równocześnie skarpeta na lewej stopie znów wchłonęła kilka mililitrów zimnej wody.
Miał już dość.
Wystarczy.
To przeważyło.
Na kolana, rękę w błocko, wyciągnąć but. A potem pojedzie do domu. Niech sobie inni ganiają po lesie cholerną tyralierą. On musi zapłodnić żonę.Było już ciemno, kiedy Sebastian zapłacił za taksówkę i wysiadł. Taksówkarz też wyszedł z auta. Otworzył bagażnik, wyjął jego torbę i życzył mu przyjemnego wieczoru. Przyjemny wieczór w domu rodziców? No cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz, pomyślał Sebastian. A fakt, że oboje rodzice już nie żyli, bez wątpienia znacznie zwiększał szanse.
Sebastian przeciął ulicę i taksówka, która czekała na sąsiednim podjeździe, przemknęła za jego plecami. Zatrzymał się przy niskim ogrodzeniu z białych drewnianych sztachet, które wymagały odmalowania, i zauważył, że skrzynka pocztowa jest przepełniona. Czy kiedy ktoś umierał, nie wychodziło jakieś centralne zawiadomienie o zgonie, które zatrzymywało wszystkie sprawy? Najwyraźniej nie.
Po przybyciu do Västerås kilka godzin temu Sebastian pojechał do firmy pogrzebowej i odebrał klucze od domu. Najwyraźniej jedna z najstarszych przyjaciółek matki zajęła się pogrzebem, skoro on nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Berit Holmberg. Sebastian nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek słyszał to nazwisko. Firma pogrzebowa zaproponowała mu obejrzenie jakiegoś albumu ze zdjęciami z ceremonii, podobno bardzo pięknej, nastrojowej, z dużą liczbą uczestników. Sebastian nie reflektował.
Potem poszedł do restauracji. Spędził tam dłuższy czas przy dobrym posiłku. Siedział jeszcze potem, czytając książkę. Wypił kawę. Obracał w palcach wizytówkę, którą dostał od czytającej kobiety z pociągu, ale zdecydował się zaczekać. Zadzwoni jutro albo pojutrze. Pokaże, że mu zależy, ale nie jest zdesperowany, to zawsze najlepiej działało. Przespacerował się. Zastanawiał się, czy nie pójść do kina, ale zrezygnował. W repertuarze nie było nic, co by go interesowało. Wreszcie nie mógł już dłużej odsuwać od siebie właściwej sprawy, którą miał tu do załatwienia, i złapał taksówkę.
Stał więc teraz na ulicy i przyglądał się domowi, który opuścił na drugi dzień po swych dziewiętnastych urodzinach. Po obu stronach wyłożonej kamieniami ścieżki były wypielęgnowane rabatki. Teraz rosły na nich starannie przystrzyżone iglaki, ale wkrótce miały zakwitnąć byliny. Jego matka kochała swój ogród i pielęgnowała go czule. Za domem znajdował się sad i grządki warzywne. Kamienna ścieżka prowadziła do dwupiętrowej willi. Sebastian miał dziesięć lat, kiedy się tu wprowadzili. Dom był wtedy nowo wybudowany. Nawet w słabym świetle ulicznych latarni widział, że budynek naprawdę wymaga remontu. Tynk odpadał z fasady, farba obłaziła z okien, a dach w dwóch miejscach wydawał się o ton ciemniejszy. Przypuszczalnie brakowało dachówek. Sebastian przezwyciężył fizyczną wręcz niechęć przed wejściem do środka i podszedł do drzwi.
Otworzył je i wszedł do dusznej, niewietrzonej sieni. Postawił walizkę. Stał pod łukiem prowadzącym do pozostałej części domu. Zaraz za nim znajdował się kompleks jadalny, a dalej w prawo zaczynał się salon. Sebastian zauważył, że wybili jedną ścianę i parter był teraz tak zwaną przestrzenią otwartą. Szedł dalej. Rozpoznawał jedynie niewielką część mebli. Sekretarzyk po dziadku Sebastiana i kilka obrazów na ścianach wyglądało znajomo, ale tapety były całkiem nowe. Podobnie parkiet. Jak długo tu nie był? Sebastian nie chciał myśleć o tym miejscu jako o „domu”. Wyprowadził się ze swoimi rzeczami w wieku dziewiętnastu lat, ale potem jeszcze przyjeżdżał w odwiedziny. Żywił próżną nadzieję, że być może kiedyś, jako dorosły człowiek, porozumie się z rodzicami. Ale się nie udało. Pamiętał, że odwiedził ich tydzień po swoich dwudziestych piątych urodzinach. Czy to był ostatni raz? Wkrótce minie trzydzieści lat. Nic dziwnego, że czuł się tu obco.
W czołowej ścianie salonu znajdowały się zamknięte drzwi. Kiedy Sebastian tu mieszkał, był tam pokój gościnny. Rzadko używany. Rodzice mieli wprawdzie szerokie grono znajomych, ale składało się ono niemal wyłącznie z mieszkańców miasta. Otworzył te drzwi. Jedną ścianę zakrywały półki z książkami, a tam, gdzie kiedyś stało łóżko, teraz znajdowało się biurko z maszyną do pisania i maszyną liczącą z rolką papieru. Sebastian z powrotem zamknął drzwi. Dom był pewnie pełen podobnych rupieci. Co on ma z tym wszystkim zrobić?
Poszedł do kuchni. Nowe szafki kuchenne, nowy stół, ale ta sama plastikowa wykładzina jak z warsztatu samochodowego. Sebastian otworzył lodówkę. Dobrze zaopatrzona. Wszystko zepsute. Sięgnął po karton mleka na drzwiach. Otwarty. Data przydatności do spożycia: ósmy marca. Międzynarodowy Dzień Kobiet. Choć wiedział, co tam jest, wetknął nos w otwór kartonu. Wykrzywiając twarz, odstawił mleko z powrotem. Wyjął puszkę niskoprocentowego piwa, leżącą obok torebki, która, jak się domyślił, musiała kiedyś zawierać ser, ale teraz wyglądała jak udany projekt w laboratorium badania pleśni.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki