- W empik go
Córka fałszerza. Tom 1 - ebook
Córka fałszerza. Tom 1 - ebook
Opowieść o grupie ludzi, których młodość przypada na burzliwe czasy schyłku Republiki Weimarskiej i początku istnienia III Rzeszy.
Młoda Żydówka o niezwykłym talencie malarskim, policjant usiłujący zachować prawość w okrutnych czasach, majętny mężczyzna zarażony ideą nazizmu i człowiek ogarnięty ezoterycznym szaleństwem to bohaterowie powieści, którzy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kiedy nadchodzą rządy Hitlera, żadne z nich nie spodziewa się, że właśnie narodziło się czyste zło. To historia o powstaniu III Rzeszy, jej związkach z okultyzmem i żądzy władzy tak wielkiej, że doprowadza do najokrutniejszej wojny w dziejach ludzkości i tragedii milionów istnień.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-805-3 |
Rozmiar pliku: | 586 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od chwili, gdy lekarz z sumiastym wąsem oznajmił, że z matką Judith Kellerman jest bardzo źle, w domu nie mówiono o niczym innym tylko o śmierci. Dziewczynka miała niespełna jedenaście lat, kiedy to straszne słowo stało się nieodzownym elementem rozmów dorosłych. Wwiercało się jej w mózg, prześladowało i wywoływało drżenie w sercu. Nie wiedziała, jak to jest, gdy ktoś bliski umiera. Jeszcze nikt z jej rodziny nie odszedł z tego świata i nie miała pojęcia, co poczuje, jeśli kiedyś ktoś jej powie, że już nigdy więcej nie zobaczy matki. Prawdę mówiąc, bardzo się tego słowa „nigdy” bała. Tak samo jak słowa „śmierć”.
Pewnego dnia, gdy ciężkie chmury spowiły niebo nad Berlinem, zapytała o to ojca. Odpowiedział, że należy wierzyć, iż śmierć nie jest końcem, a jedynie przejściem do innego wymiaru. Stanowi jednak nierozłączną część życia i każdy, kto przychodzi na świat, musi pewnego dnia z niego odejść.
Podążali właśnie do kantoru Rosenbluma, by sprzedać ostatnią piękną rzecz, jaka znajdowała się w ich obszernym mieszkaniu przy Bregenzer Strasse. Kamienica czynszowa usytuowana była niedaleko Olivaer Platz, w dzielnicy Charlottenburg, i należała do najbardziej eleganckich w tej okolicy. Rodzina Judith zajmowała lokal na parterze, a największą jego część stanowiło atelier ojca, Ismaela, który uchodził za mistrza w swoim fachu, a niektórzy nazywali go nawet cudotwórcą. Judith, słysząc podobne opinie na temat talentu ojca, nie mogła pojąć, dlaczego wobec tego musieli wyprzedać wszystkie cenne rzeczy, jakie posiadali w domu. Za każdym razem ojciec otrzymywał za te piękne przedmioty całą masę pieniędzy, które niekiedy nie mogły pomieścić się nawet w ich ogromnej walizce. Banknoty walały się także po całym mieszkaniu, a ona patrzyła na piętrzące się stosy papierków i myślała sobie, że teraz są bardzo bogaci i za chwilę kupią kolejne ładne przedmioty, by wypełnić ich coraz bardziej puste mieszkanie. Tymczasem okazywało się, iż za owe góry marek mogli kupić jedynie chleb i lekarstwa dla matki.
Właściwie podczas takich transakcji handlowych nikt już nie mówił o kwotach, a jedynie o towarach, jakie można było nabyć danego dnia za sprzedane dobra. Jej tata twierdził, że pieniądze dosłownie co kilka godzin tracą na wartości, bo teraz szaleje hiperinflacja. Nie rozumiała tego pojęcia, ponieważ była zbyt mała, ale jej starszy brat, Serafin, objaśnił jej, że za walizkę wypchaną banknotami jednego dnia mogą kupić dwa bochenki chleba, a następnego już tylko jeden.
Dziewczynka uważała swojego siedemnastoletniego brata za wszechwiedzącego, chociaż tata niekiedy jej mówił, że Serafin nabija Judith głowę głupotami, bo chce uchodzić za kogoś mądrzejszego niż jest.
Kiedy Ismael Kellerman postawił na kontuarze biały serwis kawowy z delikatnej chińskiej porcelany, a Rosenblum zaczął go wnikliwie oglądać, ojciec ścisnął dłoń Judith tak mocno, że zapiszczała z bólu. Zawsze to robił, gdy czekał na ofertę handlarza, ale kiedy padała propozycja zapłaty, przyjmował ją bez mrugnięcia okiem, bo chyba nie potrafił się targować jak inni, którzy także sprzedawali w tym miejscu precjoza, srebrne sztućce czy porcelanowe cacka. Dopiero gdy wychodzili z kantoru, zamienionego w ostatnim czasie na lombard, ojciec zaczynał sarkać i nazywał właściciela interesu złodziejem i kanciarzem.
Na Kurfürstendamm, gdzie mieścił się lokal Rosenbluma, zawsze było tłoczno i głośno. Zapewne dlatego, że znajdowało się tutaj mnóstwo sklepów, banków i przybytków kultury. Judith lubiła ten gwar i ciekawie rozglądała się dookoła, obserwując wystawy i mijanych po drodze ludzi. Tego dnia jednak czuła jedynie lęk. Być może za sprawą ciemnych chmur, złowrogo wiszących nad miastem, a może z uwagi na to, że sprzedali już wszystko, co posiadali i przyjdzie im teraz umrzeć z głodu.
Serafin mawiał, że ojciec ma kiepski fach, bo w trudnych czasach ludzie myślą jedynie o zaspokojeniu podstawowych potrzeb, a nie o dziełach sztuki malarskiej, i dziewczynka czasem nawet miała żal do taty, że wybrał tak niepopularne zajęcie. W takich chwilach ojciec Judith bardzo się złościł i mówił, że teraz znalezienie jakiejkolwiek pracy graniczy z cudem i jedynie firmy pogrzebowe mają stały ruch w interesie, on jednak nie ma zamiaru zostać grabarzem.
Powrócili do mieszkania przy Bregenzer, które teraz wydawało się puste i bezduszne. Z mebli pozostał jedynie solidny ciemny stół, wykonany z dębowego drewna, i stara kanapa, którą ojciec dawno temu zabrał do swojej pracowni, a teraz przyniósł z powrotem, by mieli na czym siedzieć. Uchowały się także cztery krzesła, ale może dlatego, że kiedy mieli psa, ten obgryzł w nich wszystkie nogi i teraz nikt nie chciałby kupić takiego zniszczonego mebla. Zniknęły nawet miękkie dywany, po których zwykle biegała boso, bujany fotel matki i kolekcja porcelanowych figurek, które podobno kosztowały fortunę. Teraz mieszkanie wydawało się obce, mimo że wciąż był w nim ojciec, mama i Serafin.
Pokój Judith także opustoszał, bo zniknęły z niego najcenniejsze zabawki i było jej nawet trochę smutno z tego powodu, ale wiedziała, że muszą spieniężyć wszystko, co się da, by ratować zdrowie Sary Kellerman. Była wciąż dzieckiem, a jednak tego dnia, gdy pod młotek poszedł mamy ulubiony serwis do kawy, a dzień wcześniej jej lalka, przysłana z Londynu i przypominająca angielską księżniczkę, poczuła, jakby właśnie jej dzieciństwo się skończyło, a ona została rzucona w wir dorosłego życia. Nie chciała jeszcze żegnać się z tym beztroskim czasem, gdy wszystko wydaje się proste, a każdy dzień wypełniony jest radością. A może owo pragnienie kojarzyło się jej z chwilami, gdy jej mama była zdrowa i nic nie zapowiadało, by pewnego dnia miała nagle zaniemóc.
Matka Judith od kilku miesięcy nie wstawała już z łóżka. Leżała w piernatach, z twarzą białą jak wosk i zlaną cuchnącym potem. Niewiele mówiła, jedynie uśmiechała się z trudem, gdy któreś z jej dzieci wchodziło do sypialni. Musiała chyba widzieć przerażenie w ich oczach, gdy na nią patrzyły, bo za każdym razem prosiła ojca, by ten zasunął ciężkie i ciemne kotary. W istocie w panującym półmroku twarz chorej nie wydawała się już trupio blada. Judith widziała, jak jej matka gaśnie. Odzywała się coraz rzadziej i z coraz większym trudem i dziewczynka zdawała sobie sprawę, że niedługo wejdzie do pokoju, a Sara Kellerman nie powie już ani słowa.
Niekiedy przychodzili do mieszkania przy Bregenzer różni krewni i powinowaci, by odwiedzić chorą. Judith nienawidziła tych momentów, bo kiedy opuszczali sypialnię, w której leżała matka, lamentowali i rzucali proroctwami co do jej rychłej śmierci, niemal licytując się, czy nastąpi to za rok, czy może za miesiąc. A gdy tylko kończyli rozmowę na ten temat, zaczynali mówić o polityce, zamieszkach i pewnym człowieku z Monachium, który niedawno postanowił dokonać puczu. Judith nie miała pojęcia, co znaczy owo tajemnicze słowo, ale wypowiadano je tak grobowym głosem, że nie wróżyło to niczego dobrego. W ogóle mało rozumiała z tych politycznych dywagacji, ale wyczuwała doskonale ton rozmówców. Mówili podniesionym głosem, niekiedy wzdychali głośno, a czasami snuli apokaliptyczne wizje przyszłości dla całej Republiki Weimarskiej, podobnie jak przepowiadali tragedię, jaka niebawem miała nawiedzić ich dom.
Czuła ulgę, gdy goście opuszczali ich mieszkanie. Wtedy robiło się bardzo cicho i nawet nie tykał zegar, bo już jakiś czas temu ojciec sprzedał go w lombardzie Rosenbluma. Tylko gdzieś z oddali docierał do jej uszu uliczny gwar. Stukot dorożek, krzyki kobiet nawołujących swoje dzieci, by wracały do domu albo gwizdki policjantów. Siadała ojcu na kolanach, głaskała po gęstej brodzie i pytała:
– Tato, czy mama umrze, bo jesteśmy biedni?
– Jesteśmy biedni, ale zrobię wszystko, żeby było jak kiedyś – odpowiadał ojciec przez zaciśnięte zęby.
– Tato? – zagadywała nieśmiało. – Teraz, kiedy nie mamy już mebli, a ty nie malujesz nowych obrazów, może zamieszkamy w mniejszym domu?
– Nie, córeczko. Nie wyprowadzę się stąd, dopóki mama chce tu zostać. Nie zrobię jej tego, choćbym miał pójść żebrać. Jednak obiecuję, że wyjdziemy z nędzy.
– A co z mamą?
– Dla mamy też zrobię wszystko i to właśnie dla niej muszę zdobyć pieniądze – wzdychał.
– I ona wtedy nie umrze, prawda? – Dziewczynka nie dawała za wygraną.
– Kiedyś wszyscy umrzemy, mówiłem ci – odpowiadał enigmatycznie, a potem dodawał: – Muszę wyjść na miasto.
Znikał wówczas na całe wieczory i Judith sądziła, że to przez nią i jej pytania, na które najpewniej nie miał ochoty odpowiadać. Pozostawał jej więc do towarzystwa Serafin. Szła do jego pokoju, kładła się na wąskim łóżku i prosiła, by poczytał jej bajkę. Mogła zrobić to sama, ale kiedy słuchała niskiego, ale ciepłego głosu brata, znowu czuła się jak kiedyś, gdy była małym dzieckiem. Przymykała powieki i wyobrażała sobie, że ma pięć lat, mama jest zdrowa, w domu niczego nie brakuje, a śmierć stanowi abstrakcję. Brat najczęściej sięgał po opowieści braci Grimm i wybierał te najstraszniejsze, po których albo nie mogła zasnąć, albo też śniły się jej zjawy, potwory i czarownice. A jednak lubiła wracać myślami do tamtych czasów, bo o poranku owe okrutne istoty znikały, a zza ściany dobiegał do jej uszu śmiech matki. Teraz panowała albo złowroga cisza, albo słyszała rzężenie swojej rodzicielki, która dogorywała w sypialni obok. Tak, w ciągu ostatnich miesięcy w ich pięknym i tętniącym życiem domu wiele się zmieniło, a ona mogła być radosnym i szczęśliwym dzieckiem tylko wówczas, gdy zamykała oczy i uciekała w świat fantazji. I nie było w nim ani choroby mamy, ani pustych pokoi, zaś wszystkie jej zabawki wciąż stały na swoim miejscu.