Czas na medytację - ebook
Czas na medytację - ebook
Popraw jakość życia w prosty i łatwy sposób
Medytacja to droga do cichej rewolucji w twoim życiu: uczy, jak zwolnić, cieszyć się życiem, stawiać czoła codziennym trudnościom. Dzięki niej możesz odnaleźć wewnętrzny spokój i emocjonalną równowagę, o które coraz trudniej w dzisiejszym świecie.
Christophe André, znany francuski psychiatra i psychoterapeuta, na przykładzie własnych doświadczeń oraz potwierdzonych badań naukowych pokazuje, jak użytecznym i niosącym korzyści dla zdrowia psychicznego i fizycznego narzędziem może być medytacja. W prostych, jasnych słowach objaśnia jej tajniki. Tłumaczy również, czym jest praktyka, co ma do powiedzenia na jej temat nauka, z jakich tradycji się wywodzi, jakie są jej korzyści i ograniczenia. Pokazuje, jak zacząć i jak doskonalić jej technikę.
Ta książka przekaże Ci wszystko, co powinieneś wiedzieć o medytacji – znajdziesz tu zarówno wyjaśnienia teoretyczne, jak i praktyczne ćwiczenia, które już dziś możesz zacząć wprowadzać w życie, aby uczynić je lepszym.
Christophe André – francuski psychiatra i psychoterapeuta. W latach 1992–2018, w ramach uniwersyteckiej służby zdrowia psychicznego i terapeutów, pracował w szpitalu Sainte-Anne w Paryżu. Specjalizuje się w leczeniu zaburzeń lękowych i depresyjnych. Jest jednym z liderów terapii behawioralnych i poznawczych we Francji. Jako jeden z pierwszych wprowadził zastosowanie medytacji w psychoterapii. Jest autorem poradników i książek popularnonaukowych, m.in. „Życie wewnętrzne” czy „Trzy minuty medytacji”.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-602-1 |
Rozmiar pliku: | 993 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
ŚPIĄCA KRÓLEWNA
Pod koniec dwudziestego wieku medytacja była „śpiącą królewną” – praktykowano ją tylko w ciszy i skrytości klasztorów lub w niewielkich kręgach wtajemniczonych bądź zapaleńców.
Dziś, na początku dwudziestego pierwszego wieku, wszystko się zmieniło: medytacja stała się modnym zjawiskiem i faktem społecznym. Rozwija się jawnie i otwarcie, w szpitalach i szkołach, w przedsiębiorstwach oraz środowiskach artystycznych i politycznych.
Ta książka pozwoli wam odkryć, czym dokładnie jest medytacja; dlaczego jej forma zwana „uważnością” w tak krótkim czasie podbiła współczesny świat; co wie o niej nauka, a także z jakich tradycji się wywodzi; jakie są jej zalety i ograniczenia; i wreszcie – oraz przede wszystkim – jak ją praktykować.
Medytacja jest bowiem bardziej praktyką niż rozprawianiem. W trakcie lektury napotkacie zatem siedemnaście ćwiczeń, które pozwolą wam oswoić się z tym nowym sposobem bycia w świecie. Dołączona do książki płyta CD z medytacjami prowadzonymi (które możecie także pobrać na komputer lub smartfon) pomoże wam wpisać tę praktykę w codzienne życie.
Po zbadaniu tych ścieżek wyrobicie sobie własne, świadome zdanie na temat medytacji. I mam nadzieję, że zasmakujecie również w jej praktykowaniu…Zrozumieć medytację
Jest darmowe, nie powoduje zanieczyszczenia, jest raczej łatwe – przynajmniej pierwsze kroki.
Jest dobre dla ciała i umysłu, korzystne dla równowagi wewnętrznej i dla relacji z innymi ludźmi.
Pomaga pozbyć się lęku przed śmiercią i lepiej smakować życie.
Co to jest?
No jak to? To medytacja!
Słysząc te słowa, osoby, które boją się medytacji (ponieważ obawiają się dziwnych sekciarskich historii i manipulatorskich guru), i te, które ona irytuje (ponieważ kojarzy im się z modą dla hipisów i hipsterów), krzywią się. Ale być może ta książka jest okazją, by zrozumieć medytację, rozluźnić się i – dlaczego by nie? – poświęcić na nią trochę czasu…
Jak zdefiniować medytację?
Medytację można zdefiniować na tysiąc sposobów, ale najprościej – i być może najwłaściwiej – jest rozumieć ją jako trening umysłu. Trening, który pomoże nam pielęgnować takie zdolności psychologiczne jak uwaga, równowaga emocjonalna, dystans, wewnętrzny spokój, klarowne widzenie siebie i świata, tolerancja, życzliwość…
Stwierdzić, że medytacja jest treningiem umysłu, to przyznać, że sama wola nie wystarczy, by się zmienić. Mamy świadomość, że tak jest, jeśli chodzi o ciało, często jednak zapominamy o tym, gdy chodzi o umysł. Medytacja jest aktem pokory: dobrze wiemy, że nie można postanowić z dnia na dzień, że będziemy biegać szybciej czy dłużej, że nasze mięśnie będą silniejsze, a ciało bardziej gibkie. Wiemy, że by to osiągnąć, będziemy musieli ćwiczyć: uprawiać jogging, jogę, chodzić na siłownię. Tak samo jest w przypadku naszego umysłu: nie możemy z dnia na dzień zdecydować, że będziemy mniej zestresowani, spokojniejsi, szlachetniejsi, uważniejsi, bardziej zdystansowani i skoncentrowani… Jeśli chcemy zrobić postępy w tych dziedzinach, będziemy również musieli pracować systematycznie, zaakceptować ideę „wychowania mentalnego” na wzór wychowania fizycznego. I tym właśnie jest medytacja: treningiem umysłu.
Medytacja to akt pokory, lecz także akt śmiałości i kreatywności: tak, możemy się zmienić, nawet w sferach, które wielu uznaje za trwałe, takich jak cechy charakteru czy osobowości; tak, możemy przeciwstawić się temu, co wydaje się przeznaczeniem, napisanym przez naszą przeszłość; tak, możemy uwolnić się z więzień – niekiedy wygodnych – naszych nawyków. Możemy zmodyfikować nasz sposób widzenia świata i zamieszkiwania go, bez leków, bez implantów mózgowych, bez transhumanizmu… Medytując regularnie, możemy się zmienić. Możemy zbadać funkcjonowanie naszego umysłu, zaakceptować jego niektóre ograniczenia, inne granice przesunąć, i wreszcie pielęgnować to, co pomaga nam stać się lepszymi ludźmi.
Medytacja czy medytacje?
Medytacja nie jest tak naprawdę niczym nowym, nawet jeśli w tej chwili stanowi niezaprzeczalnie przedmiot mody. To nawet stara historia, ponieważ medytuje się już od ponad dwóch i pół tysiąca lat, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Jednak dopiero od mniej więcej trzydziestu lat badania naukowe potwierdzają zalety medytacji, jej moc transformacji funkcjonowania umysłu oraz płynące z niej korzyści dla zdrowia fizycznego i psychicznego.
Mówi się o MEDYTACJI, powinno się jednak mówić o MEDYTACJACH, tak liczne są jej formy. Japoński zen czy praktyki tybetańskie, ciche modlitwy ojców pustyni w chrześcijaństwie czy muraqaba sufickich mistyków – prawie wszystkie kultury rozwijały i eksplorowały własne tradycje medytacyjne. Jednak to w buddyzmie refleksje i praktyki były najbardziej pogłębione i usystematyzowane, stąd częste odwołania do tego nurtu, nawet u świeckich medytujących.
Niemniej, kiedy dziś mówi się o MEDYTACJI, bez uściślania, chodzi o uważność…
Medytacja uważności
Medytacja uważności to współczesne skodyfikowanie ogółu technik wywodzących się z buddyjskiej tradycji _vipassana_. Tę nowoczesną adaptację dawnej praktyki zawdzięczamy intuicji i wizji pionierskiego badacza, amerykańskiego biologa Jona Kabata-Zinna, który praktykując w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku zen i vipassanę, pojął, że korzyści z tego podejścia trafią do większej liczby ludzi, jeśli otaczający je dyskurs pozbędzie się odwołań do religii buddyjskiej i stanie się laicki. Opracował wówczas uproszczony protokół nauki medytacji, przystosowany do świata zachodniego: medytację uważności (po angielsku _mindfulness_)¹.
Medytacja uważności ma trzy główne cechy charakterystyczne:
1) jest to metoda świecka,
2) jest łatwo dostępna i prosta do nauczenia się,
3) jest potwierdzona badaniami naukowymi.
Te trzy punkty tłumaczą jej ogromne powodzenie w dzisiejszych czasach.
Na czym dokładnie polega? Oto, co mówi na ten temat sam Jon Kabat-Zinn:
„Postronnemu obserwatorowi może się to wydać co najmniej dziwne, jeśli nie szalone. Może mu się wydawać, że nic się nie dzieje. I w pewnym sensie nie dzieje się nic. Ale jest to bardzo bogate i złożone nic. Ludzie, na których byś patrzył, nie zabijają czasu, marząc albo ucinając drzemkę. Nie widać, co robią, ale zapewniam, że ciężko pracują. Ćwiczą nicnierobienie. Aktywnie dostrajają się do każdej chwili, starając się nie zasnąć i zachować świadomość każdej z tych chwil. Ćwiczą uważną obecność. Można też powiedzieć, że »ćwiczą istnienie«. W końcu świadomie przestają robić cokolwiek i relaksują się w teraźniejszości, nie próbując jej niczym wypełniać. Świadomie pozwalają, by ciało i umysł odpoczywało w tej właśnie chwili, niezależnie od tego, o czym myślą i jak czuje się ich organizm. Dostrajają się do podstawowych doświadczeń życia. Po prostu są w danej chwili z całym dobrodziejstwem inwentarza, nie próbując niczego zmieniać”.
Jak widzicie, uważność opiera się na bardzo prostej podstawie: bycia obecnym w danej chwili i uświadamiania sobie tego, co przeżywamy, uświadamiania sobie swojego doświadczenia bez oceniania go, bez jego modyfikowania, przynajmniej na początku…
Spróbujemy razem?
ĆWICZENIE 1.
ZATRZYMANIE I UŚWIADOMIENIE
Przestań robić to, co właśnie robisz – żeby medytować, musimy porzucić wszystkie bieżące działania i dystrakcje.
Niezależnie od tego, czy siedzisz, czy stoisz, spróbuj łagodnie się wyprostować, by przyjąć prostą i wygodną pozycję, ale bez usztywniania się.
Po prostu uświadom sobie tę chwilę, wszystko, co się w tym momencie dzieje.
Bądź świadomy, że oddychasz… uświadamiaj sobie każdy wdech… każdy wydech…
Uświadom sobie doznania w ciele… skądkolwiek pochodzą… czymkolwiek są… czy są przyjemne, czy niewygodne…
Uświadom sobie dźwięki dochodzące do twoich uszu… skądkolwiek pochodzą… czymkolwiek są… zarówno te, które ci się podobają, jak i te, które wzbudzają niechęć…
Uświadom sobie myśli przepływające przez twój umysł… bez dokonywania selekcji… bez wybierania… bez odpychania ich i bez uczepiania się… pozwól im po prostu przemijać… pozwól, by przychodziły i odchodziły, jak im się podoba…
Mnóstwo się dzieje, w nas i wokół nas, prawda?
Uważność to po prostu regularne poświęcanie czasu na badanie tego wszystkiego! Bez chęci modyfikowania, oceniania, wykorzystywania… W każdym razie nie natychmiast.
Najpierw obserwować… odczuwać… dopuścić do siebie… pozwolić istnieć…
Jest taka tradycyjna maksyma w praktyce medytacyjnej, którą chętnie przypomina się uczniom i adeptom medytacji: „Nic nie trzeba robić, donikąd iść, nikim być”.
Nic nie robić? Donikąd iść? Nikim nie być? Jakże to zbija z tropu! Ale jakie jest ciekawe!
Jednakże, jak zawsze, warto wyrobić sobie własne zdanie. Najlepiej zatem, byście sami doświadczyli, regularnie przestawiając umysł na ten sposób bycia, na obecność uważną, lecz pozbawioną oczekiwań, ile dobrego może wam to przynieść i ile rzeczy można w ten sposób zrozumieć.
Po co medytować?
Być może w tym momencie mówicie sobie: „Okej, bardzo to wszystko ładne, ale waściwie w jakim celu mam medytować?”. Dobre pytanie, na które nauczyciele medytacji zwykle odpowiadają: „Czy naprawdę w medytacji trzeba mieć jakiś cel?”. Spróbujmy mimo wszystko rozwinąć tę odpowiedź…
A zatem po co medytować? Po co poświęcać swój cenny czas na siedzenie z zamkniętymi oczami? W końcu mamy w życiu mnóstwo dużo pilniejszych spraw: praca, jedzenie, kupowanie, porządkowanie, wyrzucanie, znów kupowanie, znów wyrzucanie… Potem, żeby odpocząć od tego wszystkiego, wpatrywanie się w ekrany, odpowiadanie na maile albo SMS-y, siedzenie na portalach społecznościowych… A także kochanie się, sen, marzenia… Tak, wszystko to wydaje się o wiele pilniejsze i o wiele użyteczniejsze niż medytowanie, to pewne.
Jeśli jednak zadamy sobie trud, by się nad tym zastanowić, odkryjemy, że istnieje mimo wszystko sporo możliwych i przekonujących odpowiedzi na pytanie o sens medytacji. Odpowiedź pierwsza: zostawiając swoją wewnętrzność odłogiem, zajmując się wyłącznie dystrakcjami i działaniami skierowanymi na zewnątrz, staniemy się niewolnikami tego zewnętrznego świata. I będziemy poddani jego wpływowi. Tak, jeśli nie będziemy mieć się na baczności, powierzymy innym „pilota do naszego umysłu”, jak mówi mój przyjaciel, filozof Alexandre Jollien. Będziemy manipulowani przez społeczeństwo hiperkonsumpcji, dbające raczej o to, by skłonić nas do kupowania, nie do medytacji, o to, byśmy mu się poddali, a nie wyzwolili się, starające się raczej stłumić lub uśpić nasze rozeznanie, zamiast wzmacniać je i rozjaśnić.
Odpowiedź druga: jesteśmy manipulowani także przez siebie samych, przez nasze błędy w ocenie, nasz brak dystansu lub uwagi, przez nasze źle zrozumiane lub nieodpowiednio regulowane emocje… Otóż medytacja ma nam otworzyć oczy na to poddaństwo i wpływy, zarówno te pochodzące z zewnątrz, z naszego otoczenia, jak i z najgłębszych i najciemniejszych zakamarków naszego wnętrza.
Trzecia odpowiedź na pytanie „po co medytować?” jest taka, że skoro nauka pokazuje nam, że jest to korzystne dla naszego ciała i umysłu (a uczy nas tego także tradycja), to – w sumie – dlaczego się tego pozbawiać?
Co nam daje medytacja?
Co mówią te badania i te tradycje? Będzie jeszcze wiele okazji, by wrócić do tego tematu, ale ogólnie rzecz biorąc, mówią one, że medytacja pozwala nam zmierzać ku większemu uspokojeniu i rozeznaniu. Sanskryckie terminy opisujące te dwa wymiary, które być może już słyszeliście, to _śamatha_ i _wipaśjana_:
- _śamatha_ znaczy „spokojne przebywanie”,
- a _wipaśjana_ „głębokie widzenie, przenikliwe widzenie”.
Po co pracować nad uspokojeniem się? Ponieważ stres, emocje, pobudzenie mogą niekiedy sprawiać, że będziemy cierpieć lub popełniać błędy. I dlatego że, jak wiecie, nie jest tak łatwo uspokoić się, kiedy życie daje nam kuksańce i kiedy dotykają nas przeciwności losu. Mózg nie jest wyposażony w przycisk „Stop”, który pozwoliłby nam w jednej chwili zatrzymać jego uniesienie. Musimy sami posiąść sztukę stopniowego uspokajania się, by wiedzieć, jak to zrobić.
A po co pracować nad rozeznaniem? Czy sama nasza inteligencja nie wystarczy? Niestety nie. Ponieważ, jak każdy wie, mogą ją zakłócać nasze emocje. Ale także dlatego, że zbyt często żyjemy w pośpiechu, pomieszaniu i nie poświęcamy dostatecznie dużo czasu na spokojne i zdystansowane zastanawianie się. Kiedy ostatnio mieliście czas, by w dobrych warunkach, w spokoju, wypoczęci przeanalizować, co liczy się w waszym życiu? I chodzi mi o czas spędzony na zastanawianiu się, a nie na rozpamiętywaniu i ruminacjach… Można bowiem paść ofiarą swoich rozmyślań, tak samo jak emocji.
Paradoks?
Istnieje pewien paradoks, swego rodzaju sprzeczność, który uderza początkujących, kiedy uczą się medytacji. Nauczyciele mówią im często: „Nie dążcie do żadnego celu, nie miejcie żadnych oczekiwań; medytujcie dla samego medytowania, to wszystko…”.
„Żadnego celu? Żadnych oczekiwań? Ale… przyszedłem nauczyć się medytować, ponieważ mam pełno problemów, mam więc mnóstwo celów i mnóstwo oczekiwań! Przyszedłem nauczyć się medytować, żeby się uspokoić, uleczyć, mniej się denerwować, lepiej pracować… I słyszę, że nie mam mieć żadnych oczekiwań? Co to za gadanie? To w ogóle jakiś absurd: nie da się nie mieć żadnych oczekiwań!”. Tak właśnie często myślimy, kiedy zaczynamy.
Jednak zalecenie, by niczego nie oczekiwać, ma decydujące znaczenie. Przypomina nam trochę brutalnie, że w medytacji nie chodzi o odtwarzanie naszych zwyczajowych sposobów bycia: chodzenia na skróty, działania tylko z nastawieniem na osiągnięcie efektu, a w tym celu używania nawet siły, jeśli trzeba… Takie postępowanie może niekiedy być użyteczne, ale potrafimy już to robić, nie ma więc sensu odtwarzać go w medytacji.
Kiedy zalecamy uczniom, by nie mieli żadnych oczekiwań, chodzi o to, by nie pragnęli natychmiastowych efektów. Znowu – to trochę jak w przypadku ćwiczeń fizycznych: dopiero po tygodniach lub miesiącach treningu pojawiają się wyraźne wyniki i zmiany w naszym ciele i zdrowiu. Tak samo będzie z naszym umysłem. Poza tym medytacja uczy nas czegoś cennego i niecodziennego: cnót cierpliwości i prostej obecności. Zbijające z tropu, ale bardzo pożyteczne dla nas, ludzi Zachodu, którzy zwykle podejmujemy działanie, spodziewając się konkretnych rezultatów, i to najlepiej szybko!
Czasem warto jednak zrobić coś, nie myśląc obsesyjnie o wyniku, podjąć działanie dla samego działania. Klasyczny przykład to łucznicy, uprawiający japońskie _kyūdō_: jeśli strzelec za bardzo skupia się na konieczności, obowiązku trafienia w środek tarczy, jeśli ma obsesję na punkcie celu, często pójdzie mu gorzej, niż kiedy przykłada się po prostu do wykonania gestu z jak największą precyzją i uwagą. Podobnie się dzieje podczas zasypiania: im bardziej chcę zasnąć szybko, tym bardziej się spinam i tym bardziej tak naprawdę odsuwam moment, w którym sen nadejdzie. Niektóre badania pokazują też, że poszukiwanie szczęścia podlega tej samej logice: aby być szczęśliwym, lepiej nie fiksować się na osiągnięciu natychmiastowego efektu i szczęścia na zawołanie, lecz robić to, co należy, by przybliżać się do niego chwila po chwili. Sen i szczęście nie mogą zjawić się na zamówienie, choć medytacja może pomóc nam zbliżyć się do nich. Nie jest to jednak szybka droga cudownej ekspresowej metody.
Przyczyna tego jest prosta: chodzi o zjawiska mózgowe, zwane „emergentnymi”, czyli stany, które nie podlegają wyłącznie woli. Nie ma sensu mówić sobie: „Bądź szczęśliwa!”, „Śpij, rozkazuję ci!” czy też: „Wejdź w stan medytacyjny!”. To tak nie działa, stan emergentny nie uruchamia się w ten sposób. Zjawia się spokojnie, wyłania się, kiedy spełnione są pewne warunki. W przypadku snu, na przykład, powinniśmy mieć za sobą wystarczająco aktywny dzień, leżeć w ciemnym, cichym i niezbyt ogrzanym pokoju, nie korzystać przed pójściem do łóżka z żadnych ekranów ani nie rozpamiętywać swoich zmartwień itp.
A co z medytacją? To samo podejście: chodzi o to, by raczej dopuszczać do siebie, niż poszukiwać. Zobaczymy, jak to działa, wykonując drugie drobne ćwiczenie…
ĆWICZENIE 2.
CZUĆ, ŻE ISTNIEJEMY, I POZWALAĆ PŁYNĄĆ
Pozostajemy po prostu tu, gdzie jesteśmy, nic nie robiąc.. niczego nie chcąc… niczego nie szukając… za niczym nie podążając… tak jak poprzednio.
Ciało jest lekko wyprostowane, a umysł uważny i zaciekawiony…
Pozostajemy tak, oddychając, odczuwając, patrząc jedynie, jeśli oczy mamy otwarte, lub tylko słuchając, jeśli spontanicznie je zamknęliśmy…
Po prostu istniejemy… bez żadnego innego celu poza tym, by czuć, że żyjemy…
Bez innego celu niż patrzeć i odczuwać, jak to jest być żywym i nic nie robić, nie mieć żadnego celu, żadnych oczekiwań…
Po prostu oddychamy, odczuwamy, słuchamy, patrzymy…
Widzimy, jak rodzą się w naszym umyśle myśli, oczekiwania, plany, pragnienia i impulsy…
I pozwalamy im płynąć…
Widzimy, jak powraca do naszego umysłu chęć, by przerwać ćwiczenie medytacyjne i jak wracają myśli, mówiące nam:
„Skończ tę bezużyteczną zabawę i rusz się, masz mnóstwo ważnych i pilnych rzeczy do zrobienia w tym czasie…”.
Widzimy, jak to wszystko rodzi się w naszym umyśle, i pozwalamy temu płynąć, zacierać się, niknąć…
Stosujemy po prostu radykalny i wyzwalający program życiowy poety Christiana Bobina: „Na razie zadowalam się słuchaniem hałasu, który czyni świat, kiedy mnie w nim nie ma”.
Pozostajemy tak, nie robiąc nic poza obserwowaniem wszystkiego, co się dzieje i co przychodzi, co powstaje i się rozpada, przez minutę lub dwie… Może trzy w przypadku najodważniejszych lub najbardziej ciekawych.
A potem zapytajmy siebie, czy nie moglibyśmy regularnie powtarzać tego ćwiczenia, tego doświadczenia prostej obecności, uważnej, lecz bez oczekiwań, kilka razy w ciągu dnia, tak po prostu, żeby sprawdzić, jak to jest…
Jak medytować?
Rozumiecie już: nie ma nic prostszego niż medytacja uważności. Nie potrzebujemy do niej żadnego sprzętu, jedynie odrobiny ciekawości. Musimy też być przebudzeni! Nie mówię o przebudzeniu w znaczeniu duchowym, o oświeceniu właściwym buddyzmowi (wiecie być może, że słowo _Budda_ znaczy w sanskrycie „przebudzony”). Nie, chodzi mi o to, by być przebudzonym w znaczeniu: dobrze obudzonym!
Uczniowie mówią nam niekiedy: „Cudowne są te wasze ćwiczenia! Słuchając nagrania z płyty, za każdym razem zasypiam, to bardzo przyjemne”… Cóż na to odpowiedzieć? Jeśli ćwiczenia medytacyjne mogą pomóc zasnąć osobom cierpiącym na bezsenność, to bardzo dobrze (wykazało to zresztą wiele badań). Szkoda byłoby jednak nie pójść dalej ścieżką medytacji, by zobaczyć, co ma nam do zaproponowania! Nie jest ona jedynie narzędziem pomagającym się odprężyć czy lepiej spać – jest drogą do zrozumienia funkcjonowania naszego umysłu. Kiedy bada się mózgi osób medytujących za pomocą neuroobrazowania, zauważa się bardzo dużą aktywność w bardzo wielu ich rejonach. Dlatego właśnie można dobrze i przez dłuższy czas medytować tylko wtedy, gdy jesteśmy obudzeni i wypoczęci: nie da się medytować, przestrzegając reguł, po bezsennej nocy lub w porze poobiedniej drzemki.
Często słyszymy także inne pytanie: „Czy do medytacji potrzebna jest motywacja?”. Tak, trzeba być zmotywowanym, ale nie dlatego, że jest to trudne, tylko dlatego, że medytować trzeba codziennie, a przynajmniej regularnie. Zwykle jednak jesteśmy zmotywowani, bo rzadko zaczyna się medytować przez przypadek: ludzie chcą jej spróbować, ponieważ cierpią, są nieszczęśliwi, niezadowoleni… Czasami nasz umysł widzi to klarownie: chcemy nauczyć się medytacji, by poczuć się mniej zestresowanymi, mniej niespokojnymi, mniej przygnębionymi, albo żeby lepiej spać, lepiej myśleć, mniej się denerwować… A niekiedy nasze motywacje są mniej wyraźne, bardziej niejasne: czujemy, że coś nie działa w naszym życiu, mamy przeczucie, że nie chodzi o czynniki zewnętrzne, o rodzinę, pracę, lecz że przyczyna leży w nas samych, w naszym wnętrzu, w naszym sposobie przebywania w codzienności. Albo właśnie nieprzebywania – przechodzenia obok tego, co czyni życie prostym i łagodnym. Trzeba wówczas zmienić nasz sposób bycia w świecie, co jest proste, a zarazem skomplikowane. Ale to właśnie proponuje nam medytacja. Jak więc zacząć?
Po pierwsze, jak się domyślacie, poświęcając regularnie, nawet codziennie, czas na zatrzymanie się. Przeprowadzając drobne ćwiczenia uważności, jak te, które wykonaliśmy do tej pory. Zatrzymując się, podczas gdy wszystko wokół nas każe nam kontynuować. Trzeba być nieposłusznym. Odzyskać wolność. Zatrzymać się i przerwać działanie, przestać się rozpraszać i stać się obecnym dla siebie i świata, uświadomić sobie to wszystko, co się w nas dzieje i co będziemy razem eksplorować w kolejnych etapach naszej nauki, w kolejnych rozdziałach; zwrócić się ku obecności w ciele, w emocjach, myślach, w więziach łączących nas z innymi i ze światem…
To właśnie wszystkie te drobne chwile stopniowo pomogą nam wypracować nową postawę życiową, skierowaną raczej ku „być” niż ku „robić”; ku działaniu z pełną świadomością zamiast w pełni nieobecnym, dla siebie i swoich ideałów; ku wzbogaceniu naszego życia materialnego przez życie duchowe. Wszystko to wykracza poza praktykę medytacyjną, której jedyną pobudką byłoby oczekiwanie natychmiastowych efektów w kwestiach stresu, uwagi czy dobrostanu.
By życie było interesujące…
Zdefiniowaliśmy medytację jako trening umysłu i tym właśnie ona jest: stanowi dla mózgu to samo, co ćwiczenia fizyczne dla ciała. Jednak poza tym, że stanowi narzędzie zadbania o siebie, jest też okazją do innego spojrzenia na życie i nowym sposobem zamieszkiwania egzystencji.
W liście do swego przyjaciela z dzieciństwa Alfreda Le Poittevina Flaubert pisał: „By jakaś rzecz stała się interesująca, wystarczy długo na nią patrzeć”. Uważność może też być sposobem na to, by patrzeć na swoje życie lepiej: przyjaźniej, częściej, dłużej. I by odkryć, że jest dużo piękniejsze i ciekawsze, niż próbuje nam to wmówić nasze zawsze zbyt pospieszne spojrzenie…
MEDYTACJA JEST DLA MÓZGU TYM, CZYM SĄ ĆWICZENIA FIZYCZNE DLA CIAŁA.
Zatrzymać się, podczas gdy wszystko wokół nas każe nam kontynuować. Być nieposłusznym. Odzyskać wolność!Medytacja i chwila obecna
Medytacja jest rzeczą prostą, a uważność rzeczą jeszcze prostszą, którą można by zdefiniować następująco: częstsze kierowanie umysłu ku chwili obecnej. Ale czy próbowaliście już kierować umysł ku chwili obecnej? A przede wszystkim utrzymać go w niej? Spostrzeżenie z motta tego rozdziału ostrzega nas o trudności tego ćwiczenia: o ile jest w sumie łatwo przejść przez chwilę obecną, to już zatrzymanie się w niej na dłużej proste nie jest…
Czym jest chwila obecna?
Co znaczy „żyć w teraźniejszości”? Być może po prostu starać się poprzestać na tym, co życie nam proponuje: jeśli to problemy, pozostać przy problemach, takich, jakie przed nami stają, nie przechodząc od razu do katastroficznych scenariuszy ich hipotetycznych natychmiastowych lub dalekosiężnych konsekwencji. Jeśli życie oferuje nam dobre chwile, smakować je bez pośpiechu takie, jakimi są, nie zastanawiając się, czy się nie skończą, czy będzie nam dane przeżyć piękniejsze albo czy naszym sąsiadom nie trafiło się coś lepszego.
Żyć w teraźniejszości to starać się sprowadzać całą swoją uwagę, całą świadomość i całą obecność do tego, co przeżywamy tu i teraz.
Filozofowie, poeci i chwila obecna
Przebywanie w chwili obecnej, przynajmniej częste, nie jest rzeczą łatwą, biorąc pod uwagę całą literaturę, którą poświęcono temu tematowi. Jak gdyby ta trudność leżała dokładnie w sercu kondycji ludzkiej. Oto, co opowiada Marcel Proust w słynnym epizodzie dotyczącym jego wieczornych niepokojów w dzieciństwie:
„Jedyną moją pociechą, kiedy szedłem się kłaść, była nadzieja, że mama przyjdzie mnie uściskać, skoro będę w łóżku. Ale to dobranoc trwało tak krótko, mama wracała tak prędko na dół, że chwila, w której słyszałem, jak lekki szelest jej ogrodowej sukni z niebieskiego muślinu, obszytej plecionką ze słomkowej taśmy, zbliża się do mnie, potem mija korytarz z podwójnymi drzwiami, była dla mnie chwilą bolesną. Chwila ta zwiastowała ową drugą, która miała po niej nastąpić: gdy mama mnie opuści, gdy zejdzie z powrotem na dół. Dochodziłem do pragnienia, aby to dobranoc, które tak lubiłem, przyszło jak najpóźniej; aby się przeciągał czas, gdy mama jeszcze nie przyszła”.
Zamiast smakować chwilę obecną, narrator stara się ze wszystkich sił przedłużyć to, co można by nazwać „chwilą wcześniejszą”, wiedząc, jak bardzo będzie cierpiał przez „chwilę późniejszą”.
Cała tradycja poetycka świadczy o wadze wysiłków niezbędnych do życia w teraźniejszości, od czasów _carpe diem_ starożytnych Rzymian, „Nie czekaj, chceszli wierzyć, do jutra, żyj z młodu / I dzisiaj jeszcze zacznij zrywać życia róże” Ronsarda czy słynnego „O czasie, wstrzymaj lot! i wy, chwil drogich mgnienia, wstrzymajcie pęd bez tchu!…” Lamartine’a. Nikt jednak nie znalazł tak głębokich słów jak Pascal, by opisać nasze trudności w tej sferze:
„Nie dbamy nigdy o czas obecny. Uprzedzamy przyszłość, jako zbyt wolno nadchodzącą, jak gdyby chcąc przyspieszyć jej bieg; albo przywołujemy przeszłość, aby ją zatrzymać jako zbyt skwapliwą. Tak nierozsądni jesteśmy, że błąkamy się w czasach, które nie są nasze, nie myśląc o jedynym, który nam przynależy; i tak letcy, że myślimy o chwilach, które nie są już niczym, a przepuszczamy niebacznie jedyną, która istnieje. Niechaj każdy zbada swoje myśli, ujrzy, iż wszystkie zaprzątnięte są przeszłością i przyszłością. Nie myślimy prawie zupełnie o teraźniejszości; a jeśli myślimy, to jeno aby zaczerpnąć z niej treść do snucia przyszłości. Teraźniejszość nie jest nigdy naszym celem; przeszłość i teraźniejszość to nasze środki; jedynie przyszłość jest naszym celem. Tak więc nie żyjemy nigdy, ale spodziewamy się żyć; gotujemy się wciąż do szczęścia, a co za tym idzie, nie kosztujemy go nigdy”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki