- promocja
Człowiek, który kochał Syberię - ebook
Człowiek, który kochał Syberię - ebook
W 1877 roku dwudziestopięcioletni Fritz Dörries wsiada na pokład parowca w Hamburgu i wyrusza do miejsca, które jest białą plamą na mapie. Przyświeca mu myśl: znaleźć motyla, którego jako dziecko zobaczył w książce. Mimo zimna oraz trudnych warunków uparcie dąży do celu. Jego wyprawa przeradza się w dwudziestodwuletni pobyt na Syberii Wschodniej podczas którego odkrywa tysiące nowych gatunków roślin i zwierząt.
Fritz spędza noce w arktycznych temperaturach, przeżywa spotkanie z tygrysem i obserwuje wilki w świetle księżyca. W malowniczy sposób przybliża tę tajemniczą krainę, a jednocześnie przypomina, że nie da się zbadać jej do końca, bo Syberia zawsze będzie za duża, a człowiek za mały.
Wiele pojęliśmy i inaczej patrzymy na naturę niż Dörries, ale wciąż mamy i odkrywamy to, co niepojęte. Kto zatrzymuje się nad niezwykłością motylego skrzydła, zatrzyma się i nad tą książką.
Zośka Papużanka i Łukasz Wojtusik
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67324-92-2 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
UKAZAŁY SIĘ DOTYCHCZAS:
Helga FLATLAND, Ostatni raz, przełożyła Karolina Drozdowska
Karin SMIRNOFF, Pojechałam do brata na południe, przełożyła Agata Teperek
Nina WÄHÄ, Testament, przełożyła Justyna Czechowska
Kjell WESTÖ, Niebo w kolorze siarki, przełożyła Katarzyna Tubylewicz
Roy JACOBSEN, Tylko matka, przełożyła Iwona Zimnicka
Knut HAMSUN, Szarady, przełożyła Maria Gołębiowska-Bijak
Laura LINDSTEDT, Oneiron, przełożył Sebastian Musielak
Roy JACOBSEN, Oczy z Rigela, przełożyła Iwona Zimnicka
Stig DAGERMAN, Poparzone dziecko, przełożyła Justyna Czechowska
Auður Ava OLAFSDÓTTIR, Blizna, przełożył Jacek Godek
Jonas T. BENGTSSON, Życie Sus, przełożyła Iwona Zimnicka
Roy JACOBSEN, Białe morze, przełożyła Iwona Zimnicka
Karen BLIXEN, Pożegnanie z Afryką, przełożyli Józef Giebułtowicz i Jadwiga Piątkowska
Carl Frode TILLER, Początki, przełożyła Katarzyna Tunkiel
Helga FLATLAND, Współczesna rodzina, przełożyła Karolina Drozdowska
Roy JACOBSEN, Niewidzialni, przełożyła Iwona Zimnicka
Przedmowa
Rodzice dali mi wiele imion, lecz nazywali mnie jedynie Fritz, a sam też nigdy nie podpisywałem się inaczej niż Fritz Dörries. Jako że urodziłem się w znanej rodzinie entomologów, należało się chyba spodziewać, że wykształci się we mnie ogromna miłość do przyrody. Wschodniosyberyjskie pustkowia oczarowały mnie już jako czterolatka, gdy zobaczyłem motyla o magicznej nazwie Parnassius nomion, którego rysunek pokazał mi ojciec. Motyla narysował entomolog Gotthelf Fischer von Waldheim, bliski przyjaciel Humboldta, będący dla ojca wzorem. Ale tego pięknego stworzenia nie było w żadnych kolekcjach, istniało jedynie na tym rysunku, a także na Syberii.
W roku 1877 jako dwudziestopięciolatek przeszedłem pieszo Japonię, a następnie popłynąłem na wyspę Askold u wybrzeży Syberii Wschodniej. Później zbadałem tereny nad rzeką Sujfun w głębi lądu, okolice wokół Ussuri i jej licznych dopływów oraz jeszcze potężniejszy Amur. Zwiedziłem rejony na południe i wschód od Bajkału, wzdłuż granicy z Mongolią, góry Chentej i Góry Jabłonowe, przejechałem przez półwysep Sidemi w stronę Korei, wzdłuż Suczanu i grzbietu Czandałaz.
Już od samych tych nazw kręci mi się w głowie.
Zachwycony wyznaczonym mi zadaniem i przyrodą, opierałem się wielu niebezpieczeństwom i dane mi było zgromadzić wielkie kolekcje nieznanych wówczas zwierząt i roślin, zbiory liczące tysiące narzędzi, sztuk broni i sprzętów domowych tubylczych ludów Azji Wschodniej, a także ssaków, ptaków, węży i gatunków niższych. I oczywiście motyli. Obiekty te kupowały i wystawiały muzea oraz instytuty, aby zapoznać mieszkańców Europy ze światem, o którym ledwie słyszeli.
U wciąż czynnego zawodowo dziewięćdziesięciolatka duch, rzecz jasna, nie jest równie dziarski, jak wówczas, gdy wyruszałem na wyprawę w młodości. Moje liczne podróże odcisnęły się jednak we mnie tak głęboko, że wciąż mam przed oczami duszy tamte przeżycia – wielkie i małe, groźne i niegroźne. Syberyjska ziemia przez ponad dwadzieścia lat żywiła mnie, ubierała i zapewniała mi dach nad głową. Zrosłem się z tą krainą tak mocno, że dziś kocham ją bardziej niż własną ojczyznę.
Nic nie daje większej satysfakcji aniżeli wędrówka wśród dziewiczej przyrody, przez tajgę i tundrę, gdzie zimy są ostrzejsze, wiosny bardziej upajające, lata bardziej promienne, a jesienie bardziej kolorowe niż w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. Syberia to dla mnie kraina baśni.
Pod wieloma względami jest to również region tajemniczy, mający dramatyczną historię i niewykorzystane możliwości. Pomimo więc wszelkich konfliktów i tragedii, które przez stulecia nawiedzały tę ziemię, nigdy nie przestanę w nią wierzyć. Mam też nadzieję, że uśpione tam ogromne skarby – możliwości osadnictwa, zdrowi ludzie, żyzna gleba – sprawią, że nazwa Syberii będzie jednoznacznie kojarzyć się z określeniem „przyszłość”. Słowa te kieruję do moich ukochanych córek, aby towarzyszyły im w życiu.1
Po uzyskaniu niezbędnych instrukcji z rozmaitych instytutów naukowych w Europie przygotowałem się do podróży w ciągu ośmiu gorączkowych dni. Jak już wspomniałem, miałem dwadzieścia pięć lat i doświadczenie zbieracza oraz ogrodnika. Odbyłem już służbę wojskową, a także rozległe prywatne studia, głównie w dziedzinie biologii, zapewne powinienem jednak stwierdzić, że byłem samoukiem, podobnie jak mój ojciec. A ten, kto sądzi, że wyposażenie zbieracza owadów na Syberii to przede wszystkim prochowiec, siatka na motyle i probówki z cyjankiem, jest w wielkim błędzie. Decydujące znaczenie miały również śrutówki, karabiny i wszelkiego rodzaju broń, a moje ubrania były w zasadzie identyczne z tymi, które nosili tubylcy – nic innego nie nadawało się do użytku.
Z wynoszącą tysiąc marek zaliczką na spadek po ojcu oraz z tym, co zdołałem zaoszczędzić ze swojej pensji ogrodnika, trzeciego lutego 1877 roku podniecony i pełen oczekiwań wsiadłem na pokład niewielkiego parowca Alwine Said; ażeby zaoszczędzić na podróży, nająłem się jako pomocnik kucharza. Liczyłem, że opuszczę Hamburg już nazajutrz, chociaż pogoda tego wieczoru była, łagodnie mówiąc, straszna.
Rozlokowałem się we wskazanej mi kajucie, a ponieważ na pokładzie nie widziałem nikogo innego, zacząłem zaglądać do pozostałych kajut załogi, w których ku swemu wielkiemu zdumieniu znalazłem jedynie pijanego w sztok palacza chrapiącego na brudnej koi.
Wróciłem więc do siebie i położyłem się. Ledwie zdążyłem zasnąć, gdy poczułem gwałtowne szarpnięcie, po którym dziób statku uniósł się i zaraz opadł z hukiem. Wybiegłem na pokład i nie mogłem uwierzyć własnym oczom: port przeobraził się w pejzaż iście zimowy. Wyjący wiatr miotał śniegiem, gdy czepiając się relingu, sunąłem na rufę, gdzie odkryłem, że jakiś wychodzący w morze parowiec wpadł na nas i zniszczył cały pokład rufowy. Oba łańcuchy kotwiczne pękły jak sznurki.
Nareszcie usłyszałem głosy. Łódź wiosłowa wioząca starszego oficera wraz z resztą załogi przedarła się przez zadymkę, dobiła do burty i ludzie weszli na pokład. Kiedy statek ponownie przycumowano, mogliśmy wreszcie iść spać. Nazajutrz pojawił się również kapitan Schulz i kazał mi złożyć raport na temat wydarzeń ubiegłej nocy. Kilka dni później musiałem zeznawać jako świadek w sądzie morskim. Do odpowiedzialności za zderzenie pociągnięto angielski parowiec, lecz dopiero po zmarnowaniu całych dwóch tygodni w doku mogliśmy wreszcie opuścić Hamburg, był już wtedy dziewiętnasty lutego. Można powiedzieć, że nieźle się zaczęło.
Dwudziestego pierwszego bogowie pogody znów rzucili nam wyzwanie, tym razem na południu kanału La Manche. Chociaż płynęliśmy całą naprzód, sztorm i wysokie fale nie pozwalały nam ruszyć się z miejsca. Kapitan Schulz, rosły mężczyzna w kwiecie wieku, z wielce imponującą brodą w stylu kapitana Ahaba, musiał tkwić przywiązany do mostka przez ponad dwie doby. Fale nieustannie zalewały pokład, bezlitośnie zmywając do morza wszystko, co nie było umocowane. Zerwały świetlik, woda zaczęła wlewać się do salonu i do kajut, można było się tam kąpać. Na szczęście pompy działały jak należy i kiedy wpłynęliśmy na Biskaje, morze wreszcie się uspokoiło.
2
Minęliśmy latarnię morską na Przylądku Świętego Wincentego na południowym krańcu Portugalii. Po spokojnym, przyjemnym rejsie przez Morze Śródziemne dotarliśmy do Port Saidu, a dobę później zostawiliśmy za sobą również Kanał Sueski.
Na Morzu Czerwonym po minięciu latarni morskiej na Abu Kizan na wysokości Gór Szmaragdowych wzięliśmy kurs na Aden, gdzie zostawiliśmy część ładunku. W wielu z tych miejsc sporządzałem drobne szkice, zwłaszcza latarni morskich, do których miałem słabość od chłopięcych lat, zresztą na pokładzie niewiele było innych zajęć oprócz rysowania i czytania. Miałem ze sobą Życie zwierząt Alfreda E. Brehma w aż sześciu tomach, które czytałem już wcześniej, lecz teraz naprawdę mogłem się w nie zagłębić, gdy para gnała nas naprzód przez Ocean Indyjski, nieznośnie nudny dla niecierpliwego młodego człowieka. Praca w roli podkuchennego nie zajmowała wielu godzin, chociaż surowy kapitan Schulz lubił ostro traktować swoją załogę. Ale mnie to nie przeszkadzało, służyłem przecież wcześniej w armii pruskiej.
Po minięciu Cejlonu i Singapuru popłynęliśmy na północ wzdłuż wybrzeży Wietnamu i Chin, aż wreszcie zakotwiczyliśmy w Szanghaju, gdzie powitał nas smutny obraz.
W Państwie Środka nastały niespokojne czasy. Brytyjczycy, Niemcy i Francuzi zakładali faktorie handlowe w nadbrzeżnej dzielnicy miasta, zwanej Bund. Mieli concessions, jak się to nazywało, i żyli w niezgodzie z miejscowymi władzami, które z drugiej strony były wplątane w spory wewnętrzne. W tamtej chwili port okupowały setki kulisów, bezrobotnych biedaków skazanych na głód i nędzę. Kiedy przybiliśmy do brzegu, w wodzie między statkiem a nabrzeżem unosiły się ciała dwojga dzieci. Dowiedzieliśmy się, że zabiedzeni malcy, mdlejąc z głodu, wpadają wprost do rzeki i toną. Nikt nie kiwnął nawet palcem, by ich ratować; władze oddały jedynie do dyspozycji niewielki parowiec, który po wyłowieniu zwłok wypływał w morze i wrzucał ciała na głęboką wodę.3
W Szanghaju opuściłem Alwine Said z całym swoim dobytkiem i przesiadłem się na parowiec japoński. Również ten rejs przebiegł bez problemów. Ląd widzieliśmy jednak tylko w okolicach wyspy Iwo Jima, dopiero kilka dni później zakotwiczyliśmy w Nagasaki na Kiusiu, położonej najdalej na południu spośród czterech głównych wysp Japonii. Nagasaki to piękne miasto w jeszcze piękniejszej zatoce, otoczone żyznymi zielonymi wzgórzami, zbudowane w głównej mierze przez Holendrów i Portugalczyków. Nastał już kwiecień, miałem więc przed sobą wiosnę.
Z Nagasaki wysłałem walizę statkiem do Jokohamy, sam zaś ulokowałem się w niemieckim gościńcu, gdzie zostałem kilka dni, żeby się rozeznać i zaopatrzyć w prowiant. Planowałem wyruszyć pieszo na północ, do Osaki, bo Muzeum Botaniczne w Hamburgu zleciło mi opisanie japońskiej flory, czego nie zrobił nigdy wcześniej żaden Europejczyk.
Jednakże w regionie wybuchł bunt wieśniaków, który cesarscy żołnierze z całych sił starali się stłumić. Klasyczny szogunat się rozpadł, przewagę zyskiwały zaś siły, które chciały otwarcia Japonii na resztę świata; kraj ten był niemalże zamknięty od 1603 roku.
Wokół Nagasaki toczyły się szczególnie gwałtowne walki, a że rozgrywały się głównie w dolinach, większość drogi musiałem odbyć przez góry i pasma wzgórz. Cudzoziemcy byli tu wyjątkowo źle widziani i gdyby mnie odkryto, bez wątpienia oskarżono by mnie o szpiegostwo i zastrzelono. Jedynie o wczesnych godzinach porannych i o zmierzchu mogłem przemykać w doliny i zbierać do zielnika te okazy, których nie było w górach.
W trakcie takich zejść miałem też okazję obserwować potyczki z bliska. Ale prawdę mówiąc, nigdzie nie mogłem poruszać się bezpiecznie, coraz częściej bowiem obie walczące strony przemieszczały się wyżej, aby tam się ze sobą ścierać: wieśniacy uzbrojeni w bambusowe kije, żołnierze z karabinami. Nie było zatem wątpliwości, kto z tego powstania wyjdzie zwycięsko. Całkiem bezpieczny czułem się tylko w najgęściejszych gajach bambusowych, gdzie co wieczór budowałem sobie prowizoryczny szałas z liści i gałęzi.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------