Czy muszę odchodzić? - ebook
Czy muszę odchodzić? - ebook
Lilia Imbody ma osiemdziesiąt jeden lat, przeżyła trzech mężów, wychowała pięcioro dzieci i doczekała się siedemnaściorga wnucząt. Teraz wraca do dziennika dawno zapomnianego mężczyzny, Rolanda Bouleya, z którym kiedyś przeżyła przelotny romans. Bohaterka popada w coraz większą obsesję na punkcie osobistej historii Rolanda i zaczyna komentować pośmiertnie opublikowane, kilkusetstronicowe zapiski, dodaje również własne, alternatywne wersje wydarzeń, tym samym zdradzając zaskakujące, długo skrywane tajemnice z przeszłości. Powraca także do wspomnień o swojej pierworodnej, nieżyjącej córce Lucy.
Głosy autora dzienników i Lilii przeplatają się, budując dwugłosową, intymną opowieść o kobietach i mężczyznach, która rozpoczyna się w kalifornijskim domu opieki dla osób starszych. W rolach głównych występują intrygujące postacie babki, matki i wnuczki, czytelnik ma zaś wrażenie podglądania ich zza kulis w oczekiwaniu na kolejne zwroty akcji.
Nawiązującą formą do Bladego ognia Vladimira Nabokova powieść Yiyun Li odczytuje się jako kontynuację jej autobiograficznej książki Where Reasons End, w której matka prowadzi wyobrażone rozmowy ze zmarłym synem. Ten osobisty ślad mieści również dyskusje o tym, w jaki sposób opowiedzieć „niewyrażalne” tematy. W tym Yiyun Li jest mistrzynią.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966994-0-4 |
Rozmiar pliku: | 684 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dni po miłości
„Potomności, zanotuj!”.
To wezwanie, czy też apel, pojawiło się w pamiętnikach Rolanda Bouleya dwadzieścia trzy razy. Za każdym razem, gdy Lilia je czytała, uspokajała autora: „Tak, Rolandzie, jestem tu i robię notatki”. Jeśli któreś z dzieci, gdy były młodsze, prosiło ją, by nigdy nie umierała, z taką samą pewnością Lilia odpowiadała: „Nigdy nie umrę”. Ale tę obietnicę miała złamać. Roland nie prosił o niemożliwe, tylko o wieczność. Któż inny miałby być potomnością, jeśli nie ona?
Pojedynczy tom pamiętników, ponad siedemset stron, okazał się jedyną opublikowaną książką Rolanda, który zebrał sześćdziesiąt lat wpisów i zostawił instrukcje, by wydrukowało je należące do przyjaciela wydawnictwo. Wszystko zostawił Peterowi i Anne Wilsonom; ona była ulubioną siostrzenicą jego żony Hetty.
Lilia miała za złe Wilsonom. Zupełnie nie podobało jej się to, co zrobili. Zredagowali pamiętniki Rolanda z trzech tomów w jeden, stosując elipsy tam, gdzie zapiski winny zostać nietknięte. Przeczytawszy po raz pierwszy książkę oraz wstęp Petera Wilsona uzasadniający skróty, Lilia wysłała list do Aubrey Lane Press, na adres skrytki pocztowej w Dartmouth w Nowej Szkocji. Jakąż arogancją jest twierdzić, że dzienniki Rolanda „zawierają powtórzenia”. Życie to powtórzenia – napisała. – Lojalność wobec zmarłego powinna być najważniejszą zasadą redaktora. Nie otrzymała odpowiedzi.
Trzy tomy w jednym: równie dobrze mogliby zająć się zawodowo gotowaniem, mieszając i redukując dzieło życia Rolanda do zawartości sosjerki. W swoim wstępie Peter Wilson popisuje się redaktorskim talentem, chwali własny osąd i decyzje dotyczące tego, co ominąć, oraz swoją etykę – jak to udało mu się uszanować życzenie Rolanda i nie wywoływać niepotrzebnego bólu u członków rodziny.
Jakiego bólu? Jakiej rodziny? Hetty nie dała Rolandowi dzieci. Ponad połowa skończonej książki opowiadała o małżeństwie Bouleyów. Jeśli Wilsonowie uznali, że tyle pomijając, uczynią z Hetty centrum życia Rolanda, wyszli na głupców. Każdy, kto czytał dzienniki, wiedziałby, że jedyną osobą, dla której zrobił miejsce w swoim sercu, była Sidelle Ogden. A to, jak na człowieka, który kochał głównie – jeśli nie wyłącznie – siebie, uznać można za nie lada wyczyn.
Lilii to nie przeszkadzało. Jej zdaniem, wartości kobiety nie mierzyło się jakością mężczyzn w jej życiu, ale jakością kobiet w życiu tych mężczyzn. Lilia, choć w dziennikach Rolanda pojawiła się tylko przelotnie, każdą kobietę uczyniłaby dumną.
Lilia spotkała Rolanda cztery razy. Gdyby powiedziała, że od lat wciąż na nowo czyta jego dzienniki, każdy nazwałby to obsesją – na punkcie mężczyzny, na punkcie książki – ale jakże często ludzie się mylili. Historia nie zawsze jest historią miłosną. Książka to dużo więcej niż strony zapełnione słowami.
Świat jednak pełen jest ludzi takich jak Wilsonowie, którzy niczego nie rozumieli. Uważali, że udobruchają Rolanda, drukując trochę stron z jego zapisków. Nie mieli wyrzutów sumienia, że zostanie zapomniany. Typowe dla niego – zawierzyć swoje przejście do potomności osobom, które tak niewiele swojego życia poświęciły, by go wspominać.
I-M-B-O-D-Y – przeliterowała swoje nazwisko Lilia dwojgu dzieciom.
Cierpliwość nie była jej cnotą, ale skoro miała jej dość, by dożyć osiemdziesięciu jeden lat, dlaczegóż by nie zostawić trochę dla tych trzecioklasistów. Czy drugoklasistów? Nieważne. Zanim oni wyrosną na kogoś w najmniejszym stopniu interesującego, ona od dawna będzie w grobie. Choć nawet ta nieciekawa perspektywa nie jest pewna. Lilia, najstarsza z sześciorga rodzeństwa, wychowała pięcioro dzieci, które dały jej siedemnaścioro wnuków, wiedziała zatem, co dzieje się z młodymi. Tak, startują ciepli i czyści jak wiadro świeżego mleka, jednak wcześniej czy później kwaśnieją.
Jeśli chodzi o potomstwo, Lilia miała w rękawie wiele przewidywań. Jedno z najbardziej złowieszczych – dla Ioli, swojej prawnuczki. Gdyby Iola należała do innej rodziny, Lilia nie owijałaby w bawełnę. Urodzona przegrana z tej dziewczyny. Choć oczywiście Lilia nie powiedziałaby tego Katherine, matce Ioli. Lilia miała już tyle lat, że pozostałe wnuki stały się w jej życiu ledwie dekoracją, ale Katherine – niekoniecznie istotna dla własnych rodziców – do końca życia miała pozostać dla Lilii najważniejsza.
Tydzień wcześniej, gdy Katherine przyszła z wizytą, tak długo opowiadała wyłącznie o Ioli, że Lilia nie zdążyła wypytać wnuczki o jej małżeństwo, które wpłynęło na wzburzone wody. Przewidując zawczasu taki bieg wydarzeń, Lilia uważała, że musi zostać poinformowana, jeśli sytuacja w jakiś sposób się pogorszy. Historia Titanica byłaby przygnębiająca, gdybyśmy wiedzieli jedynie o jego wypłynięciu z portu (niczym dziewica) i pochówku w morzu (w ślubnej sukni).
I ta biedna Iola. Marne szanse, że uda jej się jakoś nawigować po życiowych wodach bez katastrofy.
Oto najświeższa porażka Ioli. Ojciec koleżanki, deweloper budowlany, pozwolił swojej córce w wieku przedszkolnym nazwać ulice i ślepe zaułki imionami koleżanek. Z całej grupy Ioli wykluczono tylko dwie dziewczynki, w tym ją.
– Który rodzic zrobiłby coś podobnego – narzekała Katherine.
Co za problem, że ulica nie nosi twojego imienia? Lilia próbowała nie zauważyć, że gdyby imię Ioli zostało wybrane, Katherine uznałaby ten pomysł za genialny. „Iola” miała za dużo samogłosek w za krótkim imieniu. Zbyt niekonwencjonalne. Jednak Lilia zostawiła komentarze dla siebie.
– Jeszcze raz: jak ma na imię ta druga dziewczynka? Na miłość boską, mam nadzieję, że nie nosi nazwiska Cooper.
– Minnie – powtórzyła Katherine, literując imię z tą samą niecierpliwością, z jaką Lilia teraz literowała „Imbody” swoim młodym gościom.
– Pamiętajcie, że zaczyna się na „i” – podkreśliła. Lilia zachowała nazwisko drugiego męża. Nie żeby Norman był dla niej aż tak wyjątkowy, ale podobało jej się brzmienie słowa „Imbody” i nie chciała go porzucać na rzecz Milta Harrisona. – Pani Imbody – powtórzyła. – Mówcie do mnie „pani Imbody”.
Gilbert Murray pocieszyłby Katherine, mówiąc, że Iola to imię zbyt cenne, by dzielić je z ulicą. Norman Imbody podzieliłby smutek Katherine i ponarzekał (zupełnie tym nie pomagając), że świat nie jest sprawiedliwy. Milt Harrison wymyśliłby rymowankę z wybranymi imionami – Rosalie, Natalie, Caitlin, Genevieve – w której wszystkim dziewczynkom przytrafiłby się jakiś drobny wypadek.
Niektóre kobiety specjalizują się w wychodzeniu za niewłaściwych ludzi. Lilia do nich nie należała. Ale wszyscy jej mężowie zmarli, a wspomnienie ich wielkich serc i drobnych wad stało się waniliowym puddingiem na kolację: niskokalorycznym, bez cukru, nijakim. Kto mógł przewidzieć, że Lilia dożyje dnia, w którym będzie się chwalić jedzenie za to, że tak niewiele oferuje?
Z Katherine Lilia musiała postępować strategicznie. Wnuczka, tak samo jak jej matka Lucy, była ekspertką w budowaniu życia z rozczarowań. Lucy odebrała sobie życie w wieku dwudziestu siedmiu lat, dwa miesiące po urodzeniu córki. We wcześniejszych latach Lilia wyobrażała sobie, jak pokazuje jej zmarłej matce każde drobne osiągnięcie Katherine. Spójrz na te nowe ząbki! Na te miękkie loczki! Zobacz, ile straciłaś. Lilia nigdy tak zażarcie nie walczyła z nikim na polu śliczności.
A teraz Iola najwyraźniej doganiała matkę i jak na tak młody wiek przeżyła już długą serię rozczarowań. Po kim wszystkie trzy to odziedziczyły? Nie po Lilii. Ona nie miała dziurawego serca, które, jak wiedziała, było potrzebne rozczarowaniom, by mogły się mnożyć. Czy to dziedzictwo Rolanda? Choć on sam pierwszy by zaprotestował, twierdząc, że przecież urodził się bez serca.
Żadnych napisanych książek, żadnych potomków – przynajmniej prawowitych. A jeśli jakieś bękarty mają moją krew, to nic o tym nie wiem – napisał Roland w pamiętniku 5 czerwca 1962 roku. – Żadna kobieta nie stopi mojego serca, jeśli w ogóle, oczywiście, mam w środku jakieś serce.
Nie, Rolandzie, tak wiele cię ominęło. Nie wiedziałeś o narodzinach twojej córki, narodzinach wnuczki, śmierci twojej córki.
Pani Embody, czy możemy nagrywać wywiad?
Chłopiec stojący przed Lilią zajrzał do notatek i podniósł głowę, a czerń i biel jego oczu nią wstrząsnęły. Ostatnio w Bayside Garden widywała tylko opadające powieki i zamglone spojrzenia.
Dzieci wciąż tu są! Co za niespodzianka – pomyślała Lilia – jak prędko umysł podróżuje w czasie, w którym ciało zdąży się niewygodnie usadowić na krześle.
W takie dni jak ten Lilia chętnie poszłaby na wagary od życia. Na śniadanie letnia kawa (i słaba, ale to już norma, bo kuchnia serwowała kawę wyłącznie tak słabą, jak nogi mieszkających tu mężczyzn); Phyllis zajęła miejsce obok Lilii (bez zaproszenia, choć każdy siadający obok automatycznie zaliczał się do kategorii intruzów); Mildred, siedząca naprzeciwko, opowiadała o tym, co kupi wnuczce na urodziny (kogo to obchodzi); Elaine nalegała, by wszyscy wzięli udział w projekcie historii mówionej prowadzonym przez pobliską szkołę. „Dyrektorką jest moja bratanica” – oznajmiła Elaine.
Lilia uznała, że dobrze jej zrobi, jeśli zajmie się czymś innym. Teraz zrozumiała, że popełniła błąd.
– Nazywam się imbody – powtórzyła. – Źle zapisałeś?
Chłopiec zerknął do notesu. Dziewczynka obok niego spojrzała niewinnie.
– Czy możemy nagrywać ten wywiad, pani Imbody? – zapytała.
Zniecierpliwiona Lilia się zgodziła. W ulotkach reklamujących te poranne zajęcia obiecywano ciasteczka, mandarynki i gorące kakao z piankami. Wyobrażała sobie Jean i jej pomocnicę w kuchence obok, jak obierają mandarynkę i się nią dzielą. Pogwałcenie praw mieszkańców. Właściwie to kradzież, choć nikt tutaj nie przejmował się drobnymi przestępstwami. Kiedy zbliża się śmierć, wszyscy oczekują, że mniej widzisz, mniej słyszysz i mniej cię obchodzi. Obchodzi cię coraz mniej, a potem już nic, i wtedy przenoszą cię do budynku obok. Oddział Leczenia Zaburzeń Pamięci: jakby twoje wspomnienia, na przykład o dzieciach czy psach, znikały tylko na chwilę, żebyś pod koniec dnia mógł je w jakiś sposób odzyskać. Trzeba było uważać, by nie omsknąć się w tej pamięci. Ci uważni żyją, nieuważni umierają, a po śmierci już nic cię nie obchodzi.
– Ale kogo to obchodzi? – zapytała na głos Lilia.
Chłopiec przyglądał się twarzy Lilii. Koleżanka klepnęła go w plecy. Lilia pochyliła się, by przyjrzeć się małym kolczykom w uszach dziewczynki.
– To diamenty?
Chłopiec także spojrzał.
– Wiesz, że istnieje diament o nazwie Hope, nadzieja? – zapytał gdzieś w przestrzeń.
Lilia w normalnej sytuacji przypomniałaby chłopcu, że niegrzecznie jest się odzywać, kiedy pytanie nie jest skierowane do ciebie. Ale w środku poczuła nagle coś dziwnego. Sześćdziesiąt lat temu nazwałaby to pożądaniem, lecz teraz musiało ono być równie pomarszczone, co jej skóra. Wspomnienie pożądania.
– To kryształy. Zrobiła je dla mnie kuzynka z Vancouver – odparła dziewczynka.
Lilia zwróciła się do chłopca.
– Te kryształy. Pewnie tańsze niż twoja Hope, co?
Diament Hope był tematem rozmowy, którą Roland odbył z jedną z kochanek po seksie, o czym napisał w pamiętnikach. Podobnie jak Lilię, tę kobietę zredukowano w książce do pojedynczej wielkiej litery.
Lilia, czyli „L.”, pojawiła się w zapiskach pięciokrotnie. Po raz pierwszy na stronie sto dwudziestej czwartej, gdzie Peter Wilson dodał przypis: L., niezidentyfikowana kochanka. Niezidentyfikowana – niemal wszystkie kochanki Rolanda podpadały pod tę kategorię i Lilia często się zastanawiała, czy niektóre pominięto. Zabolałoby ją, gdyby nie odnalazła się w książce – nie miałaby wtedy jak sprawdzić, który z mężczyzn ją usunął. Być wymazaną, celowo czy przypadkiem, tak samo by ją zdenerwowało.
– W zeszłym roku mama zabrała mnie i brata do Waszyngtonu, żebyśmy mogli obejrzeć ten diament – powiedział chłopiec.
– Naprawdę? – odparła Lilia. Połącz kobietę i diament, a dostaniesz z tysiąc opowieści, wyłącznie nieciekawych. – Założę się o sto dolarów, że twoja mama to mądra kobieta, która wie, jak wychowywać dobrych synów.
– Nie mam stu dolarów.
– Ja też nie mam. Tak się tylko mówi.
– Ale moja mama umarła.
Dziewczynka rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś dorosłego, który mógłby zainterweniować.
– Bardzo mi przykro – powiedziała Lilia. – Ale tak już jest. Wszyscy umierają. Nie ode mnie ani nie od ciebie zależy, kiedy to się stanie.
Twarz chłopca, od początku niezbyt wyrazista, stała się dziwnie beznamiętna.
– Pani Imbody, czy możemy zacząć wywiad? – zapytała dziewczynka.
Panią Imbody – pomyślała Lilia – nie interesują posłuszne małe dziewczynki.
„Wywiad” okazał się krótszy, niż się spodziewała. Pięć pytań, nieszkodliwych i nieinspirujących. „Gdzie i kiedy się pani urodziła? Jaka była pani rodzina? Kto był w szkole pani ulubionym nauczycielem? Jak wyglądało pani rodzinne miasto, gdy była pani dzieckiem? Czy może pani wymienić jedną rzecz, z której jest dumna?”.
– Jedna rzecz, z której jestem dumna? Trudno wybrać. Jest ich zbyt wiele. A może to, że znałam kiedyś mężczyznę, którego przyjaciółka próbowała wypożyczyć właśnie ten słynny diament – Lilia skinęła na chłopca – na pewną wystawę.
– Udało się im? – zapytała dziewczynka.
– Jej. Powiedziałam, że próbowała.
– I nie pozwolili jej go pożyczyć?
– Jej krajowi – sprostowała Lilia. – To akurat była Kanada.
– Mój tata pochodzi z Kanady – znów odezwała się dziewczynka.
– Cóż, nie zgodzili się wypożyczyć go Kanadzie.
– Dlaczego?
– Zapytaj kolegę.
– Ale ja nie wiem – powiedział chłopiec.
– Myślałam, że widziałeś diament na własne oczy.
– Mama nas zabrała.
A twoja mama nie żyje.
– Zrobisz coś dla mnie? – zwróciła się Lilia do dziewczynki. – Pobiegnij do tamtej pani. Tak, tej stojącej przy wózku. Zapytaj, czy nie potrzebuje pomocy.
Kiedy dziewczynka odeszła, Lilia przysunęła się bliżej do chłopca.
– Jak zmarła twoja mama?
– Na problemy z sercem.
– Jakie problemy?
Chłopiec potrząsnął głową. Czerń i biel jego oczu ani na moment nie straciły ostrości. Suche oczy były cnotą, którą Lilia szanowała. Zastanawiała się, czyby nie zapytać dyskretnie nauczycielki chłopca, czy może jego matka odebrała sobie życie (a jeśli tak, to w jaki sposób). Śmierć na zawał serca i śmierć od pękniętego serca to dwie różne sprawy. Najważniejsze, by o tym, co się stało, opowiadać dokładnie tak, jak się stało.
Po śmierci Lucy Gilbert się zastanawiał, czy nie powinni mówić ludziom, że zmarła z powodu nagłej choroby, komplikacji po niedawnym porodzie. „Nie – odparła Lilia – nie kłamie się w kwestii śmierci”. Gdy Katherine podrosła na tyle, by pytać o rodziców, Lilia przyznała, że jej tata Steve nie miał kwalifikacji na ojca, a Lucy była chora. „Wiedziała, że nie pomoże jej żaden lekarz, więc sama zajęła się tą sprawą – wyjaśniła. – Wiedziała, że się tobą zaopiekujemy. Ludzie mówią różne rzeczy o tych, którzy popełnili samobójstwo. Ale, Katherine, twoja mama była odważną kobietą”.
Katherine, wówczas ledwie sześcioletnia, nie wypytywała o szczegóły. Nie zrobiła tego również później, a Lilia nie wracała do tematu. Ale podczas rodzinnych wieczorów przed telewizorem, gdy w jakimś sitcomie pojawiał się żart na temat samobójstwa, Katherine śmiała się głośniej niż Lilia, jakby konkurowały w zawodach. To był jeden z niewielu momentów, gdy Lilia dostrzegała w Katherine nieustępliwość matki. Między sobą rzadko wspominały imię Lucy. Dla Lilii rodzinne życie po Lucy było nowe. Katherine innego nie znała.
Jean zaklaskała, by zagonić mieszkańców w okolice przekąsek. Lilia zachęciła chłopca, by podziękował jej za wywiad. Zrobił to i prawie natychmiast zaczął tarzać się po dywanie z jakimś kolegą.
Ktoś zaczął grać na stojącym w kącie fortepianie gabinetowym, zostawionym ośrodkowi przez mężczyznę, który dożył stu czterech lat. Na początku grał niepewnie, a potem, gdy uciszyli się nawet najgłośniejsi chłopcy, odważniej. Frank przysunął się do Lilii i powiedział, że to menuet Bacha. Frank był dumny ze swojej wiedzy i nie potrafił powstrzymać się przed dzieleniem się nią z Lilią zawsze wtedy, gdy uznał to za konieczne.
Jak można się było spodziewać, to młoda rozmówczyni Lilii zaczarowała salę pełną ludzi. Zawsze chętna, by się pokazać – pomyślała Lilia. Ci, którzy skończyli jeść, szukali teraz miejsca do siedzenia. Walter, podpierając się laską, dyrygował drugą ręką. Gdy zbliżasz się do śmierci, nie trzeba wielkich pretekstów, by udawać żywego.
Lilia przeszła wokół sali, szukając osieroconego chłopca. Siedział pod stołem, na którym czasami stały cięte kwiaty, ale dziś wazon był pusty. Chłopiec znów miał ten sam przytępiony wyraz twarzy. Lilia go przywołała, lecz się nie ruszył.
Świat może nie kochać tego chłopca. Świat może nigdy się w nim nie zakochać. Ale nic nie szkodzi, bo istniała pewna tajemnica, którą mogła przed nim odkryć tylko Lilia: Powiem ci coś, czego większość ludzi nie wie. Będą od ciebie oczekiwali, żebyś zawsze pamiętał słodycz bycia dzieckiem swojej matki albo gorycz po jej utracie. Będą dawać ci zamienniki, przekonani, że robią ci przysługę. Ale zaufaj mi: dni po miłości są długie i puste. Ty i ja musimy sprawić, by były krótsze i mniej puste. A ci inni – nie są nam potrzebni.
Lilio, jesteś dziewczyną, która nie spodobałaby się mojej przyszłej żonie.
Roland skierował te słowa do Lilii, gdy spotkali się po raz drugi – w dniu, kiedy poczęli Lucy. Czasami zdawało się Lilii, że dokładnie pamięta sposób, w jaki Roland przechylił głowę, i wyraz jego twarzy, gdy wypowiadał to zdanie, ale kiedy wysilała umysł, mężczyzna w jej wyobraźni zaczynał przypominać raczej Humphreya Bogarta. Jak przypomnieć sobie dokładnie chwilę, która wydarzyła się sześćdziesiąt pięć lat wcześniej? Lilii zostały tylko słowa Rolanda. I Lucy, choć ona również jest ledwie wspomnieniem. Niczego o niej nie dało się zapomnieć, ale gdyby Lucy zostawiła po sobie książkę, Lilia nigdy by jej nie otworzyła.
Za każdym razem, gdy spoglądała na sto pięćdziesiątą czwartą stronę pamiętników Rolanda, upajała się tym wersem: L. – dziewczyna, która nie spodobałaby się mojej przyszłej żonie. Roland miał zwyczaj powtarzania w zapiskach różnych rzeczy. Dwie strony później pojawiła się ta sama opinia, choć tym razem wspominał Lilię obok kilku innych kobiet, wszystkich uznanych za nieodpowiednie na żonę. Zamiast imion tylko pierwsze litery.
Roland w powtórkach nikogo nie oszczędzał. Była więc G., balerina, która pojawiła się trzykrotnie na dziesięciu stronach w 1943 roku, i we wszystkich trzech wpisach porównał ją z zimnym ogniem, który nie przetrwałby miesiąca czy dwóch. Była też S., dziewczyna myląca sentymentalizm z romantyzmem, a krótki romans (trzy tygodnie w 1956 roku) dwukrotnie nazwano kąpielą zażytą z nienawiści do samego siebie, w letniej wodzie, w której kąpało się inne ciało, a jego mydliny przylgnęły do mojej skóry. W 1972 roku C. została wdową w idealnym momencie. Powtórzono to kilka stron dalej, dodając C. jest boskim darem. I ja jestem boskim darem dla niej. C. znika jednak po kolejnych dwudziestu stronach, a Hetty ma jeszcze piętnaście lat do przeżycia jako żona Rolanda.
Tamtego dnia, gdy Roland wspomniał Lilii o swojej przyszłej żonie, siedział na łóżku w hotelowym pokoju i palił ostatniego, jak twierdził, papierosa. Było późne popołudnie, nadciągała mgła znad Pacyfiku. Most Golden Gate, w ramce wychodzącego na zachód okna, zdawał się zawieszony w tej mgle, a po zmroku miał stać się niewidoczny. Lilia nie mogła uwierzyć, że są tam sami. Idealny plan filmowy dla idealnego romansu. On światowy i przystojny, ona młoda i uwodzicielska. Tylko gdzie się podziali ci wszyscy członkowie ekipy filmowej, którzy powinni wokół ustawiać kamery i oświetlenie?
– Dlaczego milczysz? – zapytał Roland, gdy Lilia nie odpowiedziała. – To miał być komplement.
– Dlaczego nie spodobałabym się twojej przyszłej żonie?
– Inaczej dlaczego bym się z nią żenił?
Później, kiedy Lilia zbierała się do wyjścia, zapytała, kiedy spotkają się następnym razem.
– A co?
– Bo zawsze jest następny raz – odparła.
– Nikt nie może tego zagwarantować – oznajmił. – Jak tylko wyjdę z hotelu, może przejechać mnie tramwaj. Ty jutro możesz się zakochać, a w sobotę być już mężatką.
– Takie rzeczy się nam nie zdarzają.
– Dlaczego nie? Co różni mnie i ciebie od innych?
– Nie jesteśmy dobrymi ludźmi – powiedziała Lilia. – Tragedie przydarzają się tylko lepszym od nas.
– A miłość od pierwszego wejrzenia?
– Głupcom.
Roland się zaśmiał.
– Jesteś dziewczyną, która mogłaby oczarować Sidelle Ogden – dodał – kiedy ma odpowiedni nastrój.
Tamtego dnia Lilia nie zadała sobie pytania, dlaczego Roland wspomniał o Sidelle. Później zrozumiała dwie rzeczy: natychmiast chciał porozmawiać z kimś o pani Ogden, a Lilia miała dla niego tak niewielkie znaczenie, że równie dobrze mogło trafić na nią.
– Skrzyżowanie nimfy i wiedźmy – odparł Roland, gdy Lilia zapytała, jaka jest Sidelle.
To niewiele wyjaśniało. Ale czego bała się Lilia? Miała szesnaście lat. Sidelle, choć Roland nie zdradził jej wieku, była dużo starsza. Młodsza kobieta zawsze wygrywa.
– Nie rozumiem, dlaczego miałabym się przejmować czarującą panną Ogden.
– Panią – poprawił Roland. – No i kiedyś był również pan Ogden.
– Umarł? – zapytała Lilia.
– Niestety, tak.
– Pewnie się cieszysz.
– Cieszę? Nie. Lubiłem pana Ogdena tak samo jak Sidelle. Powiedziałbym nawet, że oboje ponieśliśmy ogromną stratę. Ale oczywiście ty jesteś za młoda, by to rozumieć.
– Nie byłam zbyt młoda na twoją kochankę.
– A ty nie uważasz się za zbyt młodą, by mieć kochanka? – odbił piłeczkę Roland. – Słuchaj, mówiłem serio, że mogłabyś oczarować Sidelle. I że nie spodobałabyś się mojej przyszłej żonie.
– To samo powtarzasz innym dziewczętom?
– Wyobraź sobie, że nie.
– W takim razie co im mówisz?
– A, różne rzeczy.
Lilia zastanawiała się przez chwilę i zapytała ponownie:
– Dlaczego miałabym chcieć oczarować panią Ogden? Pewnie mogłaby być moją matką. Nie miałam ochoty oczarowywać nawet własnej matki, gdy jeszcze żyła.
Matka Lilii zmarła miesiąc wcześniej. Bardziej oddana córka nie włączałaby zmarłej matki do takiej rozmowy, ale jaką inną kobietę w swoim życiu Lilia mogłaby wezwać do bitwy z Sidelle Ogden?
– Sidelle nie oczarowuje się tak, jak czarowałabyś swoją matkę czy ciotkę – wyjaśnił Roland.
– A twoją matkę czy ciotkę?
– Nie wymądrzaj się. Mówię tylko, że potrafiłabyś wprawić Sidelle w dobry nastrój.
– Czy dzięki temu zechciałbyś się ze mną ożenić? – prowokowała Lilia.
– Z tobą Lilią czy z tobą dziewczynką z Kalifornii?
– Co to za różnica?
– Nie mogę przecież ożenić się z dziewczynką z Kalifornii.
– Ale jeśli byłabym tylko sobą, tylko Lilią, czy wtedy byś się ze mną ożenił?
– Jesteś za młoda, by myśleć o małżeństwie.
– W dawnych czasach dziewczyna w moim wieku miałaby już dziecko.
– W dawnych czasach dawno temu bym cię porzucił – odparł Roland. – Nie przychodź tu już. Wiem, gdzie cię znaleźć. Pozwól, że to ja będę podejmował decyzje, dobrze?
– A więc istnieją – oceniła Lilia – jakieś szanse na przyszłość. Czy tak to działa również z panią Ogden? Że to ty podejmujesz decyzje?
– Słuchaj, Lilio... – zaczął Roland. – Z nas dwojga pozwól, że to zawsze ja będę tym samolubnym. O nic innego nie będę cię prosił, obiecuję.
W windach i na tablicach ogłoszeniowych na każdym piętrze zawisły ulotki informujące o zbliżającym się kursie pisania pamiętników. „Podziel się mądrością, zachowaj wspomnienia, odkryj w sobie pisarza” i tak dalej. Wszyscy o tym mówili. Lilia zdążyła zgadnąć, kto się zapisał, kogo namówią na uczestnictwo, a kto odmówi i później będzie tego żałował. Zajęcia miały potrwać osiem tygodni, a w ogłoszeniu informowano o „idealnym czasie”, bo koniec zajęć zaplanowano tuż przed świętami, by każdy mógł stworzyć „wartościowe zapiski”, „bezcenny klejnot”, „wyjątkowy podarunek dla wyjątkowych osób”.
Osiem tygodni! Wystarczająco dużo, żeby któreś z nich padło trupem w wyniku jakiegoś wypadku. Albo żeby ktoś się w kimś zakochał, choć miłość to biznes bardziej podstępny niż śmierć. Tydzień wcześniej dzieci Calvina nagle zerwały umowę z ośrodkiem i zabrały ojca do Portland w Oregonie. „Opętany” – tak określili ojca. Przynajmniej takie słowo dotarło do uszu Lilii, jakby to ona próbowała rzucić urok na Calvina, by wykreślił swoje potomstwo z testamentu i wpisał tam jej nazwisko. Głupie dzieci, głupio przewrażliwione. Na tym spotkaniu w innym świecie będzie miała dość zajęć, nie potrzebuje Calvina ciągnącego ją za łokieć. Jeszcze nalegałby, że przedstawi Lilię swojej żonie. Czy ucieszyłaby się, widząc go ponownie, czy uciekłaby, chowając twarz w szalu i wytrącając w biegu drinka z czyjejś ręki? Nigdy nie wiesz, jaki naprawdę jest człowiek, dopóki żyje. Martwi mają dla nas jeszcze więcej niespodzianek.
Lilia wyobraziła sobie swoich rodziców, trzech mężów, część rodzeństwa. Lucy? Och, Lilio, to jednak zostawmy.
Gdzieś na górze musi odbywać się chaotyczne przedstawienie kukiełkowe, każdą postać ciągnie zbyt wiele sznurków. Jeśli tam pójdę – myślała Lilia – muszę zabrać z sobą parę ostrych nożyczek. Ciach, ciach, ciach. Ona chciałaby raczej usiąść pod drzewem, na ławce z tabliczką NIE PRZESZKADZAĆ. Gdyby tylko bóg okazał się wystarczająco rozważny i na początku ustawił taką ławeczkę dla Ewy. Wiadomo, że bóg jest mężczyzną, bo uważa, że kobieta zawsze czeka, aż się do niej podejdzie.
Nie, na takiej imprezie Lilia zajęłaby zdecydowaną pozycję. Nikt nie mógłby jej przeszkadzać, poza Rolandem. Jeśli mężczyzna zbliżyłby się do kobiety siedzącej obok znaku z napisem NIE PRZESZKADZAĆ, to musiałby być Roland.
– Co myślisz? – zapytała Dolores.
Zajęła miejsce obok Lilii, zanim zdążył to zrobić jakiś mężczyzna.
– O czym?
– O tych zajęciach z pisania pamiętników. Będą super, prawda?
Czy nie wystarczy – pomyślała Lilia – że i tak większość mieszkańców całymi dniami nie robi nic innego, tylko wspomina stare, dobre czasy? Spędzać kolejne godziny, by je opisywać. Do czego to nie zmuszą się ludzie, by uwierzyć, że mieli życie warte zapamiętania?
– O tylu rzeczach możemy opowiedzieć. Sama mam już kilka pomysłów w głowie – ciągnęła Dolores.
– I zrobimy sobie bal dzidzi-piernik? – zapytała Lilia.
Dolores wyglądała, jakby nie zrozumiała. Źle użyty związek frazeologiczny?
– Nie ma co płakać nad rozbitymi jajkami – powiedziała matka Lilii krótko przed śmiercią. Złamała biodro, nikt się jednak nie spodziewał, że umrze tej samej nocy. Nie przez pękniętą kość, ale z powodu rany na głowie. Wcześniej tamtego dnia poszła na strych.
– Ogrodniczek – odparła, kiedy ojciec Lilii zawołał z dołu, czego szuka.
– Zrób listę tego, czego potrzebujesz – powiedział. – Hayes albo Jack wszystko ci przyniosą.
Nie rozumiał, że te wycieczki na strych, w ostatnim roku jej życia coraz częstsze, stanowiły formę protestu. Na ranczu były inne miejsca, gdzie mogła uciec. Upierała się jednak, by włazić na strych, ale tylko wtedy, gdy mąż był w pobliżu. Kiedy poślizgnęła się i spadła z drabiny, oznajmił, że ma nauczkę.
„Nie ma co płakać nad rozbitymi jajkami” – ale kto wtedy płakał? Pokręcone przysłowie zastanawiało Lilię. Tylko ona została w szpitalu. Ojciec, uznając wypadek za niegroźny, zabronił młodszemu rodzeństwu przyjazdu, a sam wrócił do domu akurat na kolację. Lubił żyć według planu.
Być może matka chciała się pocieszyć. Wszystkie kobiety wypowiadają do siebie słowa niesłyszane przez mężów.
– No to zgodzisz się? – zapytała Dolores.
– Na co? – zdziwiła się Lilia.
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Czy muszę odchodzić? to pięćdziesiąta ósma książka
Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg
Kto zabił mojego ojca – Edouard Louis
Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli
2022
Komodo – David Vann
Londyn – David Szalay
Wyspa kobiet – Lauren Groff
Wizyta – Katharina Volckmer
Ostatni wywiad – Eshkol Nevo
Strega – Johanne Lykke Holm
Intymności – Lucy Caldwell
Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride
Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride
Dla Rouenny – Sigrid Nunez
Zmagania i metamorfozy kobiety – Edouard Louis
2023
Odmawiam myślenia – Lotta Elstad
Elmet – Fiona Mozley
Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz
Urugwajka – Pedro Mairal
Andromeda – Therese Bohman