- W empik go
Daremny przechodzień - ebook
Daremny przechodzień - ebook
Wielostronność zainteresowań i kompetencji Bogdana Toszy jest godna podziwu.
Wiesław Myśliwski
O czymkolwiek opowiada Tosza – a Daremny przechodzień to nadzwyczajnie rozległy i bogaty archipelag: od liryki i tłumaczeń po eseje o sztuce i epitafia… – czyni to z prawdziwą pasją i przejęciem, z ciekawością i zachwytem, znawstwem i przenikliwością. Naprawdę potrafi – widzieć jasno w zachwyceniu; i umie się tym zachwytem dzielić, niemal niepostrzeżenie, najpiękniej nim zaraża.
Bronisław Maj
Te szkice powstały z ciekawości, z zachwytu, dociekliwości i przyjaźni. Przeglądają się w nich wybrane miejsca, widziane z perspektywy podróży, wiersze, książki i obrazy. Ale są w nich przede wszystkim ludzie. To z nimi Tosza rozmawia najczulej. To ich wspomina, bo wielu z nich, niestety, odeszło. Jeszcze niedawno czytałem te szkice w „Zeszytach Literackich”, a dziś z radością witam je w książce.
Marek Zagańczyk
Spis treści
Zamiast wstępu
KARTKI Z PODRÓŻY
1. Lornetka Gombrowicza
2. W domu Petrarki
3. W pięknej Baezie
4. Jaszczurka z Monemwazji
5. Głos nocy
6. Daremny przechodzień
7. Sen o Utrechcie
8. W cieniu Złotej Harfy
WŚRÓD LEKTUR I WYSTAW
1. Zabawki Hansa Bellmera
2. U Janusza Szubera w Sanoku
3. Szalony ze Srebrnopiórego Ogrodu
4. Ars moriendi Adama Szczucińskiego
5. Jerzy Stajuda w Mangdze
6. Anioł marnotrawny. Wokół Memłarów Zbyluta Grzywacza
7. Opowieści rysującego człowieka
8. Tintoretto w Rzymie
9. Czułe zapiski Arlezjanina
10. Józef Roth. Tren dla Europy Środkowej
11. Hotel sierot historii
12. Wielkopański gest Velázqueza
13. Retrospektywa Adama Brinckena
14. Róża dla Stryjkowskiego
15. Kołysanie upiorów
Z TŁUMACZEŃ
1. Paul Celan: Fuga śmierci
2. Alfred Brendel: Brahms…
POŻEGNANIA
1. Aleksandra Jasińska-Nowicka
2. Susanne Stolzenberg
3. Pożegnanie Tankreda Dorsta
4. Ambasador polskiej literatury
5. Na odejście Krzysztofa Pendereckiego
Z WIERSZY
1. Na odejście pewnej aktorki
2. Głosy rodzinnego domu
Indeks nazwisk
Spis pierwodruków publikowanych w czasopismach
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-242-6588-6 |
Rozmiar pliku: | 414 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od późnych lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia po koniec pierwszej dekady XXI wieku uprawiałem zawód reżysera. Starzy mistrzowie tego fachu – nie ma ich już wśród nas – dawno ustalili, jakie warunki musi spełniać jego adept. Wśród zasadniczych była znajomość literatury, a szczególnie rzecz jasna dramatu, historii sztuk plastycznych i muzyki, a także dziejów powszechnych, zwłaszcza ostatnich. Nie zaszkodziłby również zasób wiadomości z zakresu psychologii, socjologii itd. Ostatni etap egzaminów wstępnych na reżyserię w nieodległej przeszłości zwany był „lejbąisiorą”. Nazwa odwoływała się do pewnego egzaminu w warszawskiej szkole teatralnej, podczas którego profesor Bohdan Korzeniewski poprosił kandydata o omówienie stosunków polsko-żydowskich w znanej powieści Juliana Ursyna Niemcewicza Lejbe i Siora, a stwierdziwszy, że amator reżyserii nie zna tego dzieła, a co gorsza, nazwisko autora nie za wiele mu mówi, odesłał go do domu. Ten, co tu dużo mówić, przerażający tytuł na trwałe, choć w szczególnej formie, wszedł do języka teatralnego. W czasie „lejbyisiory” wieloosobowa komisja mogła indagować egzaminowanego praktycznie z każdej dziedziny wiedzy. Ja sam zachowuję na trwałe w pamięci pytanie: „Jak partner trzymał partnerkę w walcu podczas kongresu wiedeńskiego?”. Do dziś nie wiem, czy chodziło o kwestie dotyczące choreografii czy psychologii, a może tylko dziejów wojen napoleońskich. Lepiej, żebym nie zdradzał, jak odpowiedziałem na to zaskakujące pytanie. Za tym wyczerpującym trybem egzaminowania kryła się koncepcja teatru jako syntezy wszystkich sztuk i reżysera jako twórcy, który potrafi je scalić w długim procesie powstawania spektaklu. Taki sposób myślenia, takie rozumienie zawodu jest mi bliskie, nawet teraz, kiedy go już właściwie nie uprawiam. No, może jeszcze tylko w pedagogice.
Chyba żadnej z moich kilku dyrektorskich funkcji nie oddałem się z takim zaangażowaniem, jak prowadzeniu Festiwalu Łódź Czterech Kultur w Łodzi. Miałem poczucie, że w jakiś szczególny sposób po wielu latach znowu przystępuję do „lejbyisiory”… Cztery kultury: polska, niemiecka, żydowska i rosyjska. Pięć dyscyplin: literatura, teatr, film, muzyka i sztuki piękne. Czy mogło być coś bardziej mi bliskiego? Tu naprawdę miałem szansę ujawnić swoje zainteresowania. U schyłku pierwszej dekady XXI wieku zrealizowałem dwie edycje, miałem spory wpływ na program trzeciej. Kiedy jednak Miasto zdecydowało o dominacji kultury żydowskiej, nie było tam już dla mnie miejsca. Nie widziałem powodu do organizowania następnego festiwalu kultury żydowskiej, obok istniejącego już, odbywającego się na krakowskim Kazimierzu, obok Warszawy Singera i wielu mniejszych, powstających jak grzyby po deszczu – nawet w tak predestynowanym do tego mieście jak Łódź.
Zainteresowania to jedno, a pisanie o nich to drugie. Ta potrzeba ujawniła się jeszcze na studiach w tekstach drukowanych w „Gazecie Krakowskiej” i incydentalnie w innych miejscach, jak „Tygodnik Powszechny”. Potem był „Goniec Teatralny” i „Teatr”. Zebrane złożyły się na książkę Pisane na stronie, wydaną przez lubelskie Gaudium w 2007 roku. Ale pisanie na stronie trwało nadal, zresztą według określonego klucza. Wiesław Myśliwski we wspomnieniu o Henryku Berezie powiada, że ten wybitny krytyk pisał wyłącznie o tym, co mu się podobało, a na pisanie o złych, słabych książkach szkoda mu było czasu. Podzielam ten pogląd. Piszę o tym, co wzbudziło mój zachwyt, nawet jeśli tylko chwilowy, jak to się zdarza w podróży. Piszę wtedy, gdy chcę coś „ocalić od zapomnienia”.
***
Zamieszczone w książce teksty w zdecydowanej części były wcześniej opublikowane w nieistniejącym już, niestety, kwartalniku „Zeszyty Literackie”. Józef Roth. Tren dla Europy Środkowej w okrojonej wersji znalazł się w katalogu programowym Festiwalu Łódź Czterech Kultur 2011, a Hotel sierot historii był wstępem do książki Josepha Rotha Hotel „Savoy” w wydawnictwie Austeria. Podobnie Kołysanie upiorów Wydawnictwo Universitas pomieściło w wyborze poezji Władysława Broniewskiego. I wreszcie Szalony ze Srebrnopiórego Ogrodu był zapowiedzią spotkania z Januszem Szuberem podczas 3. Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza w roku 2013. Przekład Fugi śmierci Paula Celana nie był dotąd publikowany. Powstał w 1974 roku, kiedy znane było jedynie tłumaczenie Feliksa Przybylaka. Dziś mamy już kilka przekładów tego arcydzieła z najcelniejszym Stanisława Jerzego Leca. Niech zatem mój będzie znakiem czasu i kolejną próbą znalezienia idealnego odpowiednika w polszczyźnie. Tłumaczenie wiersza wielkiego pianisty, ale i poety Alfreda Brendla otwierało w 2017 roku lutowy numer „Ruchu Muzycznego”. Wiersz Na odejście pewnej aktorki pojawił się w kwietniowym numerze roku 2020 miesięcznika „Śląsk”, a Głosy rodzinnego domu ukazują się po raz pierwszy.Lornetka Gombrowicza
Kiedy piję kawę z przyjaciółmi w kawiarni La Régence, wyobrażam sobie, że Witold Gombrowicz obserwuje nas przez lornetkę z okna willi Alexandrine po drugiej stronie placu Grand Jardin. Widzę go, jak stoi wyprostowany i patrzy uważnie, unieruchomiony w tej sytuacji na pięknej fotografii Bohdana Paczowskiego. Lornetka była prezentem od przyjaciół na koniec pobytu w Berlinie. Od tej pory jest stałym jego rekwizytem. Jeśli właściciel nie trzyma jej z wyraźnym zadowoleniem w rękach, leży ona na stole, przy którym pisarz pracuje. Obok piór, dwóch zielonych parkerów, obok fajki, zapałek i tytoniu, wśród zaczernianych właśnie papierów. Zwracała uwagę wszystkich odwiedzających. Jak pisze jeden z nich, „przy jej pomocy Gombrowicz penetrował cały obszar gór widocznych z jego balkonu. Było to, zdaje się, ulubione zajęcie pisarza, który opisując cokolwiek, znał przedmiot z dokładnością do ostatniego szczegółu”. Na zdjęciu z Kotem Jeleńskim, dokumentującym rozmowy o przekładzie Operetki, tym, na którym widzimy najbardziej roześmianego Gombrowicza, lornetka, choć przesunięta na drugi plan, znajduje się przecież w osi fotografii. W moim wyobrażeniu Witold stoi zatem i patrzy uważnie, aby później zapytać, jak Jeana Kalmana, znawcę teatru japońskiego, który go tu odwiedzał: „Z kim byliście w La Régence? O czym rozmawialiście?”. Wspominając te rozmowy, Kalman podsumowuje: „Próbował, na podstawie tego, co zobaczył przez lornetkę i usłyszał od nas, zrekonstruować scenę w kawiarni. Jego lornetka była przedmiotem, za którego sprawą plac Grand Jardin z biegiem lat uzyskał szczególną przejrzystość”.
Jest 25 lipca 2009 roku. Przyjechałem do Vence pierwszy raz w życiu. Po wakacjach spędzonych w pobliżu Aix-en-Provence tego właśnie dnia – w czterdziestą rocznicę śmierci Witolda Gombrowicza – chciałem być tutaj.
W La Régence kawa nie kosztuje już 30 centymów, jak w 1966 roku, ani 4,20 franka, jak w 1985, o czym pisze we wspomnieniach Kazimierz Głaz, malarz, będący blisko w tamtych latach z pisarzem. Nie ma już centymów ani franków. Dziś kawa kosztuje tu 1,5 euro, a ja nie daję jak Gombrowicz wielkopańskich napiwków, bo współczesna kelnerka nie zrozumiałaby mojego gestu. W niczym niepodobna do Ginette Palomorèze, „wysokiej, przystojnej brunetki, ostatniej modelki starego Matisse’a”, która podawała tu jeszcze w latach sześćdziesiątych. Tylko dla niej przychodziło do La Régence wielu klientów. To ona widziała naszego pisarza śpiewającego na cały głos w tej kawiarni arie z Operetki, którą tutaj właśnie napisał. Widok jedyny w swoim rodzaju, jak zaświadcza Głaz. W to sobotnie południe stałych bywalców, jak się wydaje, jest niewielu. Czy są nimi wybitni artyści, nie wiem. Dominują jednodniowi turyści, bo „Vence miasteczko położone dość niegłupio, sławne i stare. Katedra z XVI w., mury obronne, wąskie uliczki. Kaplica Różańcowa projektowana przez Mattisse’a. Palmy i rozłożyste platany, galerie obrazów, wibrujące słoneczne światło i woda mineralna ze źródła Foux, wytryskująca w różnych punktach miasta. Bogaci i sławni ludzie mieszkający w swoich wygodnych willach i klimat łagodzący wszelkie dolegliwości, umiarkowany, południowy. Alpy Nadmorskie. Salon Świata”, jak Głazowi reklamował to miejsce Gombrowicz.
Mimo iż długo siedzę przy stoliku i obserwuję życie placu, nie widzę żadnego rolls-royce’a ani jaguara, którymi, jak twierdził Gombrowicz, „okoliczni chłopi przywożą na targ swoje produkty”. Samochody popularnych marek przejeżdżają przez środek Grand Jardin. Te, które się tutaj zatrzymują, zjeżdżają szybko w dół i nikną w przepastnych czeluściach wielopoziomowego podziemnego parkingu. Od strony przylegającej do Alexandrine zbudowano wielką estradę. Na niej w plątaninie przewodów i sprzętu nagłaśniającego kręcą się muzycy i technicy rockowej grupy. Odwracam się do nich plecami, aby w ślad za pisarzem „usłyszeć szmer wód Foux w fontannie”. Woda, krystalicznie czysta i zimna, smakuje wyjątkowo w panującym upale lipcowego dnia.
Na placu przy katedrze, gdzie odbyła się msza za spokój duszy autora Ślubu, spotykam Ritę Gombrowicz. Strażniczka czułej pamięci o pisarzu patrzy z tajemniczym uśmiechem na młodziaków z podżywieckiego Pilska, którzy w strojach regionalnych przygotowują się do specjalnego koncertu. Co tu robią z okazji czterdziestolecia śmierci Gombrowicza nastolatki w góralskim przebraniu, mógłby wytłumaczyć chyba tylko Sławomir Mrożek, mieszkający w odległej o kilkanaście kilometrów Nicei. Chichot autora Ferdydurke nakłada się na gwar wielojęzycznego tłumu… Gawędzimy o przyszłości muzeum pisarza w Vence. Jak dotąd zapadła decyzja o Radomiu, rozmowy w Vence trwają od lat. Willa Alexandrine została zakupiona przez miasto, ale czy znajdzie się tam miejsce dla naszego pisarza? Nie mówię pani Ricie, że przed godziną nie wpuściły mnie do niej dwie panienki opiekujące się zespołem rockowym, który po południu będzie koncertował na placu i właśnie w Alexandrinie wyznaczono mu zaplecze. Nikt z tej młodzieży nie wie o Gombrowiczu, ani tym bardziej o rocznicy, choć jedna z rozmówczyń jest aktorką i z zapałem chce dyskutować o Krzysztofie Warlikowskim. Obie, podążając za moim wzrokiem, dopiero teraz przeczytały tablicę upamiętniającą pobyt Witolda Gombrowicza w tym niezwykłym domu.
Opuszczam hałaśliwy plac katedralny, na którym do Rity Gombrowicz podchodzą kolejne damy z nicejskiej Polonii. Mijam stare mury obronne. Poza nimi dopada mnie niezwykła cisza i zwiększony upał. Kieruję się na położony poza starówką, na lekkim zboczu, cmentarz. Prowadzi mnie opis Kazimierza Głaza. „Grób Gombrowicza zrobiony z szarego granitu usytuowany jest w ostatnim kwartale, na lewo pod murem, gdzie rosną cyprysy. Czarna antykwa liter, z których ułożone jest jego nazwisko, data urodzin i śmierci, wyróżnia jego grób z daleka swoją artystyczną prostotą”. Nieoczekiwanie na tym, jak się wydawało, zupełnie pustym cmentarzu, przy grobie pisarza spotykamy rodzinę turystów z Polski. Ojciec z powagą opowiada dzieciom, kim był Gombrowicz. Nasze przyjście uwiarygodnia jego opowieść. Na grobie dwa duże wieńce, od żony i konsula polskiego, kilka pojedynczych kwiatów… Wiedział, że tu spocznie. Nieraz mówił o tym cmentarzu „moja przyszła siedziba”.
Wyjeżdżam z Vence. Na wzgórzu ponad miastem, na drodze w kierunku Saint-Paul, jeden z wielu punktów widokowych. Tędy często sławnym deux-chevaux jeździli Gombrowicz z Ritą. „Najpiękniejsze podróże to małe wycieczki wokół Vence, tak jak wycieczki Pickwicka na przedmieścia Londynu”. Czy to tu miało miejsce zdarzenie z jej ostatnich, najmocniejszych wspomnień? „Prowadziłam ostrożnie, ale w pewnym momencie poprosił, żebym zwolniła, potem, żebym się zatrzymała. Wyjął chusteczkę z kieszeni i zobaczyłam, że płacze. Głośno wytarł nos, żeby to uciąć. Umieram, wiem, że umieram – i podziękował mi za to, co dla niego zrobiłam”. Nie chcę jednak pozostać z tym wrażeniem. Wolę go widzieć, jak stoi na jednym ze wzgórz i przez lornetkę ogląda porażająco piękny krajobraz, który rozsuwa się teraz przede mną. Z jednej strony skały, z drugiej porośnięte lasem wąwozy. W rozpalonym słońcu południa zieleń, jak na obrazach Cézanne’a, odkrywa całą swoją gamę. I słyszę, jak mówi do Rity: „Patrz, jak to się muzycznie rozwija!”.W domu Petrarki
Markowi Zagańczykowi
Na bilecie, który dostaję w kasie Muzeum Petrarki w Fontaine-de-Vaucluse, widnieje kserokopia rysunku wykonanego przez poetę na marginesie dzieła Pliniusza. Widzimy czaplę z wyłowioną rybą w dziobie, a w tle wzniesienie zwieńczone kościołem. Może to siedziba przyjaciela poety, Philippe’a de Cabassoles, biskupa Cavaillon, który w sąsiedztwie Vaucluse miał okazały zamek na skalnym urwisku? U stóp góry wytryskują źródła rzeki, to oczywiście Sorgue, z której pochodzi ryba. Podstawę kompozycji rysunku stanowi linijka starannego łacińskiego pisma, kaligraficzne arcydziełko, w którym Petrarka zawarł swoje uczucie do tego miejsca: „Moja najmilsza samotnia zaalpejska”. Rozpoznaję ten rysunek dzięki pięknej monografii Jana Parandowskiego, w której znajdujemy jego reprodukcję i tłumaczenie łacińskiej formuły. Petrarka, wydany po raz pierwszy w 1956 roku, czytany powtórnie tu, w Prowansji, nabiera dodatkowego smaku. Jest znakomitym przewodnikiem po splątanych ścieżkach życia i twórczości poety. Ma również walory wprowadzenia do kultury jesieni średniowiecza, co tak ułatwia poruszanie się wśród rozlicznych śladów przeszłości tej krainy. A przy tym napisany polszczyzną, której darmo dziś szukać w rodzimym pisaniu o literaturze.
Dziewczyna w kasie, jedyny pracownik muzeum w niedzielne przedpołudnie 19 lipca, zaskoczona przyjmuje wiadomość, że dziś właśnie obchodzimy 635-lecie śmierci gospodarza. I że jesteśmy dokładnie w przededniu jego 705. urodzin, bo taką mamy zbieżność dat w biografii Francesca Petrarki. W jego domu nie zorganizowano z tej okazji żadnych obchodów. Czy tylko dlatego, że ani się tu nie urodził, ani tu nie umarł? Urodzony w Arezzo, zakończył swe życie w Arqà pod Padwą, gdzie mieści się jego monumentalne mauzoleum.
Ojciec poety, prawnik wplątany w szereg nieudanych interesów, musiał opuścić ojczysty kraj i w 1312 roku zawędrował z rodziną do Awinionu. Miasto nad Rodanem trzy lata wcześniej stało się stolicą papiestwa i w ten sposób zaczęła się, trwająca niespełna wiek, największa w jego dziejach koniunktura. Papieże otaczają je murami, wznoszą swój wielki pałac, budowane są kościoły i świeckie siedziby. Jedną z miar tego rozwoju jest fakt, że Petrarkowie nie znajdują w Awinionie domu. Osiedlają się w pobliskim Carpentras, gdzie kardynałowie i biskupi lokują swe pozamiejskie rezydencje. W kontekście interesów ojca poety jest to zapewne korzystne położenie. Dla Francesca Petrarki w ten sposób rozpoczną się wielorakie i wieloletnie związki z Prowansją.
Tutaj zacznie pierwsze nauki, tu wróci po nielubianych studiach prawniczych w Bolonii, bo ojciec niepomny własnych niefortunnych doświadczeń przeznaczy go do zawodu prawnika. Mimo wielu podróży i z pominięciem ostatniego okresu jego życia Prowansja, „ten słodki kraj”, przez długi czas będzie jego ojczyzną. W jej stolicy, w Awinionie, 6 kwietnia 1327 roku w kościele św. Klary zobaczy Laurę. Zdarzenie to, fikcyjne czy prawdziwe, da mu impuls do napisania Sonetów, a równocześnie zatrudnienie dla nieskończonej rzeszy badaczy jego biografii i twórczości na całą wieczność literatury.
W Awinionie Petrarka angażuje się w politykę papiestwa, ale i w bogate życie towarzyskie miasta. Jest przecież młodym mężczyzną o dużych potrzebach i szerokich zainteresowaniach. Daje różne dowody swej witalności. Jednym z charakterystycznych jest zdobycie Mont Ventoux, najwyższego szczytu obok Awinionu, w towarzystwie młodszego brata Gerarda. Wyprawa godna bardziej romantycznych twórców, unoszących w góry swoje depresje, niż poety późnego średniowiecza w ciepłej opończy ślęczącego nad inkunabułami… Wietrzna Góra ma wysokość 1912 m. Nam, współczesnym, bardziej niż z literaturą kojarzy się ze zmaganiami kolarzy, uczestniczących w Tour de France. Kilka lat temu pasjonującą walkę o zwycięstwo w zdobyciu tej góry stoczył Lance Armstrong z Marco Pantanim. Oba zmagania ze sportowego punktu widzenia łączy to, że w obu zwyciężyli młodsi. Po cóż jednak chodzimy w góry? Dla Petrarki całodzienna wspinaczka stała się źródłem przemyśleń nad sensem własnego istnienia. Znajdziemy je w obszernym liście napisanym do przyjaciela, Dionizego da Borgo, który Parandowski nazywa „jednym z najbardziej wzruszających dokumentów ludzkich”. Petrarka ma trzydzieści dwa lata i chyba właśnie w czasie tej górskiej wędrówki przekracza smugę cienia. Czy to wtedy zalała go fala niechęci do Awinionu? Będzie go odtąd nazywał apokaliptycznym Babilonem. A później napisze druzgoczące podsumowanie: „Jest to źródło cierpienia, gospoda gniewu, szkoła błędów, świątynia herezji, kuźnia kłamstwa, ohydne więzienie, piekło na ziemi”.
Nie mogąc przekonać papieża do powrotu do Rzymu i głęboko odczuwając wielkomiejską pustkę, Petrarka postanawia opuścić miasto. Znajduje dom w Vaucluse, Zamkniętej Dolinie (łac. Valais Clausa) rzeki Sorgue. Z przerwami na podróże i dłuższe pobyty w różnych miastach Europy i Włoch będzie tu mieszkał szesnaście lat. Powie o nich: „Lata, które przeżyłem w Vaucluse, mijały w takim spokoju, tak cudownie, że teraz, kiedy wiem, czym jest życie ludzkie, uważam, że tylko w tym czasie żyłem, a inne moje dni były katuszą”.
Wejście do muzeum od tyłu domu pozwala od razu zobaczyć ogród poety i połyskującą w słońcu rzekę Sorgue z jej zimnymi źródlanymi wodami. I znowu mogę powtórzyć za nim: „Miłe powietrze, wiatry łagodne, ziemia słoneczna, jasne źródła, rzeka rybna, gaj cienisty…”.
Mając już w ręku bilet z czaplą, spostrzegam, że parter oddano innemu poecie. To bardzo mi bliski René Char. Poświęcona mu ekspozycja zawiera rękopisy tekstów literackich, listy do przyjaciół i wydania dzieł. Szczególną uwagę zwraca ich plastyczna oprawa. Trudno, żeby było inaczej, skoro przygotowywali ją tacy twórcy zaprzyjaźnieni z Charem, jak Georges Braque, Pablo Picasso, Joan Miró, Alberto Giacometti czy Nicolas de Staël. Grafiką towarzyszącą poezji kieruje zasada suwerenności wypowiedzi artystycznej. W założeniu autorów prezentacji jego książki są dialogiem tego, co malarskie, z tym, co poetyckie. Char urodził się w sąsiedniej miejscowości, L’Isle-sur-la-Sorgue, w 1907 roku. Rodzinnej ziemi i rzece dzieciństwa poświęcił wiele swoich wierszy i poetyckiej prozy. W 1947 roku to on poznał Jeana Villara ze swymi przyjaciółmi, Yvonne i Christianem Zervosami, kolekcjonerami i mecenasami sztuki, którzy prowadzili w Paryżu znaczące pismo „Cahiers d’Art”. Z tego spotkania narodził się początek festiwalu teatralnego w Awinionie. Villar przywrócił miastu nad Rodanem rozbuchane życie, przynajmniej w lipcu każdego roku.
René Char był zafascynowany Petrarką. Może z wdzięczności, że Sonety do Laury powstały na jego ziemi, a może dlatego, że i dla niego liryka miłosna była czymś donioślejszym niż samo wyznanie uczucia do ukochanej.
Wchodzę na piętro, tam właśnie żył i pracował włoski poeta. Dziś nie ma tu niczego, co Petrarka trzymałby w swoich rękach. W gablotach oglądamy stare wydania jego poezji. Z głębokich wieków patrzą na nas edytorskie rarytasy. Od jego czasów po dzisiejsze. Te najnowsze gromadzone są na poddaszu. Tam ulokowano współczesną bibliotekę, także w wersji skomputeryzowanej. W szafach pomieszczone zostały książki o poecie z całego świata. Szukam bezskutecznie monografii Jana Parandowskiego. Nic dziwnego, trudno ją dziś znaleźć w antykwariatach, a Muzeum Petrarki po latach głębokiego snu otwarło swe podwoje niedawno, w 1986 roku. I choć nie ma w nim przedmiotów, które należały do poety, nie przeszkadza to przecież naszej wyobraźni szukać przejawów jego ducha. Czy zresztą nie wystarczy to gotyckie okno w bibliotece, przez które widać ogród, tak kiedyś z umiłowaniem przez niego uprawiany, i Sorgue, teraz poskramianą przez młyn, który Petrarki już nie pamięta? Wstęga rzeki wyłania się spośród bujnej zieleni. Gdzieś niedaleko, tuż za nią, bije jej źródło. Nie pojadę tam, bo moi przyjaciele chcą jak najprędzej stanąć w murach Awinionu. Jak kiedyś Paweł Hertz, będąc tak blisko, spotkanie z początkiem Sorgue muszę zostawić na przyszłość. Jeśli jeszcze nadejdzie… Opowiadanie Hertza nosi tytuł Źródło Vaucluse’y. Jest przejmującą elegią o niespełnieniu, rozczarowaniem z powodu niezrealizowanych podróży, trenem na bezpowrotnie utracony czas. Jak refren autor powtarza za Mickiewiczem wers Petrarki: „O jasne, słodkie, o przeczyste wody…”. Wiersz Petrarki, genialnie przeniesiony do polszczyzny przez Mickiewicza, to, zdaniem Hertza, „zachwycający hymn miłosny i lament żałobny zarazem”. W wygnaniu i niespełnionej miłości szuka on paraleli między losami obu twórców. Ale przede wszystkim, jak zawsze w zetknięciu z wielką sztuką, rozważa swój własny los, „widoki i twarze, chwile i zdarzenia, myśli i słowa, lata i żale”. I ja w tej dolinie wraz z Pawłem Hertzem powtarzam za poetami, za Petrarką Mickiewicza: „otoczony rajskimi obrazy, / Pytałem sam siebie: / Jak tu przybyłem? i kędy?”.Spis treści
Zamiast wstępu
KARTKI Z PODRÓŻY
1. Lornetka Gombrowicza
2. W domu Petrarki
3. W pięknej Baezie
4. Jaszczurka z Monemwazji
5. Głos nocy
6. Daremny przechodzień
7. Sen o Utrechcie
8. W cieniu Złotej Harfy
WŚRÓD LEKTUR I WYSTAW
1. Zabawki Hansa Bellmera
2. U Janusza Szubera w Sanoku
3. Szalony ze Srebrnopiórego Ogrodu
4. Ars moriendi Adama Szczucińskiego
5. Jerzy Stajuda w Mangdze
6. Anioł marnotrawny. Wokół Memłarów Zbyluta Grzywacza
7. Opowieści rysującego człowieka
8. Tintoretto w Rzymie
9. Czułe zapiski Arlezjanina
10. Józef Roth. Tren dla Europy Środkowej
11. Hotel sierot historii
12. Wielkopański gest Velázqueza
13. Retrospektywa Adama Brinckena
14. Róża dla Stryjkowskiego
15. Kołysanie upiorów
Z TŁUMACZEŃ
1. Paul Celan: Fuga śmierci
2. Alfred Brendel: Brahms…
POŻEGNANIA
1. Aleksandra Jasińska-Nowicka
2. Susanne Stolzenberg
3. Pożegnanie Tankreda Dorsta
4. Ambasador polskiej literatury
5. Na odejście Krzysztofa Pendereckiego
Z WIERSZY
1. Na odejście pewnej aktorki
2. Głosy rodzinnego domu
Indeks nazwisk
Spis pierwodruków publikowanych w czasopismach