- promocja
Depresja i ciało - ebook
Depresja i ciało - ebook
Ludzie, którzy kochają, nie wpadają w depresję. Poprzez miłość wyrażają siebie, afirmują swoje istnienie i tożsamość.
Człowiek pogrążony w depresji – powiada dr Alexander Lowen – traci kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza z rzeczywistością własnego ciała. W tej inspirującej, pionierskiej pracy autor zgłębia kulturowe i psychologiczne czynniki, które przyczyniają się do tego stanu, i pokazuje, w jaki sposób możemy pokonać depresję – przede wszystkim odzyskując łączność z naszą fizyczną istotą i ucząc się rozpoznawać fizyczne przejawy naszych emocji. Wychodząc ze swoich rozległych doświadczeń z pacjentami cierpiącymi na depresję, proponuje serię prostych, a mimo to skutecznych ćwiczeń, które pomogą nam rozbudzić drzemiące w nas siły, pozwolą na pełne wyrażenie swej miłości i wyjątkowości, przywrócą nam duchowość i wiarę.
Książka dr. Lowena jest ważna, ale i zajmująca dla poważnie zainteresowanego tematem czytelnika. Styl autora jest niezwykle klarowny, wolny od zawodowego żargonu i bardzo osobisty.
„Publishers Weekly”
Dr Alexander Lowen (1910–2008), wybitny amerykański psychiatra i psychoterapeuta, początkowo był uczniem Wilhelma Reicha, po latach stworzył własne podejście terapeutyczne zwane bioenergetyką, której poświęcił ponad 60 lat życia. Jest autorem dwunastu książek na temat analizy bioenergetycznej, wśród nich: Wstęp do bioenergetyki, Miłość, seks i serce, Narcyzm – zaprzeczenie prawdziwemu ja, Duchowość ciała, Radość, Lęk przed życiem, Przyjemność.
Polecamy inne książki
Alexandra Lowena
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-337-2 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podstawowym celem starań psychiatrów, zarówno w przeszłości, jak i obecnie, jest przywrócenie osobie chorej psychicznie kontaktu z rzeczywistością. Jeśli utrata tego kontaktu jest poważna – pacjent błędnie ocenia czas i miejsce, w którym się znajduje, albo własną tożsamość – to stan taki opisuje się jako psychozę. Mówi się, że pacjent żywi urojenia, które zniekształcają jego odbiór rzeczywistości. W przypadku łagodniejszych zaburzeń emocjonalnych mówimy o nerwicy. Osoba neurotyczna nie jest zdezorientowana, jej postrzeganie świata nie jest zniekształcone, ale jej wyobrażenia o rzeczywistości są błędne. Żyje iluzjami, zatem jej funkcjonowanie w realnym świecie jest zaburzone. Ze względu na te iluzje neurotyka również uważa się za chorego psychicznie.
Nie zawsze jednak łatwo jest określić, czym jest rzeczywistość. Często mamy trudności z rozróżnieniem, które przekonania są iluzjami, a które są zgodne z realiami naszego świata. Wiara w duchy, niegdyś żywiona przez większość ludzi, dziś uchodzi za iluzję. W związku z tym czyjeś spotkanie z duchem należałoby zakwalifikować jako urojenie. Ale wobec rosnącej akceptacji istnienia zjawisk pozazmysłowych nasze przekonanie, że rzeczywistość nie obejmuje tego rodzaju fenomenów, zaczyna się chwiać. Zbyt wąski obraz rzeczywistości może również okazać się iluzoryczny. Niejednokrotnie osoba szczycąca się realizmem w istocie żywi ukryte złudzenia.
W życiu każdego człowieka jest jednak pewna rzeczywistość niepodlegająca dyskusji: jego fizyczna czy też cielesna egzystencja. Jego tożsamość, indywidualność, osobowość są zdeterminowane przez ciało. Kiedy ciało umiera, istnienie człowieka jako osoby dobiega końca. Nie można istnieć poza ciałem. Nie ma żadnej formy egzystencji umysłowej niezależnej od egzystencji fizycznej. Kto myśli inaczej, ulega iluzji. Stwierdzenie to nie neguje jednak faktu, że na naszą fizyczną egzystencję składa się obok aspektu materialnego także aspekt duchowy.
Z tego punktu widzenia pojęcie choroby psychicznej jest także iluzją. Nie ma takich zaburzeń umysłowych, które nie byłyby zarazem zaburzeniami fizycznymi. Depresja jest zarówno depresją psychiczną, jak i fizyczną. To w istocie przejawy jednego zjawiska na dwóch różnych poziomach osobowości. To samo można powiedzieć o każdym innym rodzaju tak zwanej choroby psychicznej. Przekonanie, że „to wszystko dzieje się w głowie”, stanowi wielką iluzję naszych czasów, ignorującą fundamentalny fakt, iż życie we wszystkich swoich najróżniejszych przejawach jest zjawiskiem fizycznym.
Właściwym terminem na określenie zaburzeń osobowości jest sformułowanie: „choroba emocjonalna”. Słowo „emocja” kojarzy się z ruchem¹ i niesie zarówno fizyczne, jak i umysłowe implikacje. Ruch odbywa się na poziomie fizycznym, natomiast postrzeganie to sfera umysłowa. Zaburzenie emocjonalne dotyka obydwu aspektów osobowości. A ponieważ siłą napędową człowieka jest jego duch, więc i on jest zaangażowany w każdy konflikt emocjonalny. Osoba chora na depresję cierpi z powodu depresji duchowej.
Aby uniknąć iluzji, iż „to wszystko dzieje się w głowie”, musimy uświadomić sobie, że prawdziwa duchowość ma podstawy fizyczne, czy też biologiczne. Podobnie musimy dokonać rozróżnienia pomiędzy wiarą a przekonaniem. Przekonanie to efekt aktywności umysłowej, natomiast wiara jest głęboko zakorzeniona w biologicznych procesach cielesnych. Nie zrozumiemy rzeczywistej natury wiary, dopóki nie zbadamy tych procesów u ludzi wierzących i pozbawionych wiary. Człowiek chory na depresję, jak zobaczymy, to ktoś, kto utracił wiarę. Dociekanie, w jaki sposób i dlaczego do tego dochodzi, to główny temat tej książki. W toku analizy dotrzemy do biologicznych podstaw poczucia rzeczywistości i wiary. Nie sposób przecenić znaczenia tych badań, gdyż utrata wiary jest podstawowym problemem współczesnego człowieka.ROZDZIAŁ 1
Dlaczego dotyka nas depresja
Depresja i nierzeczywistość
Depresja stała się tak powszechną przypadłością, że pewien psychiatra opisał ją wręcz jako reakcję „najzupełniej normalną”, oczywiście pod warunkiem że „nie utrudnia nam wykonywania codziennych obowiązków”². Jednak nawet jeśli depresja jest czymś „normalnym” w statystycznym rozumieniu, czyli ze względu na odsetek osób, które jej doświadczają, to nie można jej uznać za stan dobrego zdrowia. Zgodnie bowiem z taką definicją normalności, również skłonności schizoidalne z towarzyszącym im poczuciem alienacji i zobojętnienia byłyby „normalne”, gdyby dotyczyły większości ludzi, pod warunkiem że przejawiałyby się łagodnie i nie wymagałyby hospitalizacji. To samo można powiedzieć o krótkowzroczności i bólach w krzyżu – przypadłościach dziś tak powszechnych, że statystycznie „normalnych” u współczesnego człowieka.
Są przecież ludzie, którzy nie cierpią na depresję, nie są schizoidami, nie mają wad wzroku i nie doznają bólów w krzyżu. Czy mamy uważać ich za nienormalnych? A może to oni są w pełni normalni, podczas gdy wielka liczba innych cierpi z powodu rozmaitych patologii, zarówno fizycznych, jak i psychicznych? Nierealistyczne byłoby oczekiwanie, że istota ludzka będzie żyła w stanie ciągłej radości. Nawet nasze dzieci, z natury bardziej skłonne do tej emocji, nie są bez przerwy wesołe. Lecz fakt, że tylko od czasu do czasu doznajemy radości, nie tłumaczy zjawiska depresji. Podstawą zdrowego funkcjonowania jednostki jest dobre samopoczucie. Zdrowa osoba przez większą część czasu czuje się dobrze, wykonując swoje obowiązki, pielęgnując związki, wypoczywając, podejmując taką czy inną aktywność. Sporadycznie stan zadowolenia osiąga poziom radości, a nawet szczyt w postaci uczucia ekstazy. Taki człowiek niekiedy przeżywa również rozczarowania, cierpi, jest smutny lub zawstydzony. Ale nie wpada w depresję.
Aby unaocznić czytelnikowi tę różnicę, pozwolę sobie porównać człowieka do skrzypiec. Kiedy ich struny mają właściwe napięcie, wibrują i emitują dźwięki. Można na nich zagrać wesołą lub smutną melodię, marsz pogrzebowy lub odę do radości. Jeśli skrzypce są rozstrojone, otrzymamy tylko kakofonię. Jeśli struny są zupełnie luźne, nie otrzymamy dźwięku w ogóle. Instrument jest wtedy martwy, nie reaguje na nasze zabiegi. To właśnie stan osoby pogrążonej w depresji: jest niezdolna do reagowania.
Niezdolność człowieka do reagowania odróżnia depresję od innych stanów emocjonalnych. Człowiek załamany odzyskuje wiarę w siebie i nadzieję, gdy sytuacja ulega zmianie. Człowiekowi przygnębionemu poprawia się nastrój, gdy znika przyczyna smutku. Melancholię może rozwiać oczekiwanie przyjemności. Nic jednak nie wywoła reakcji u osoby tkwiącej w depresji. Często perspektywa przyjemności lub poprawy sytuacji depresję nawet pogłębia.
W poważnych przypadkach depresji brak reakcji na świat zewnętrzny bywa ewidentny. Chory może godzinami siedzieć w fotelu, patrząc nieruchomo w przestrzeń. Może spędzać w łóżku większą część dnia, niezdolny wykrzesać z siebie energię do jakiejkolwiek aktywności. Ale większość przypadków nie sięga tak daleko. Pacjenci, u których leczyłem depresję, nie byli w tak ciężkim stanie. W zasadzie mogli podejmować codzienne czynności. Mieli pracę i jakoś w niej sobie radzili. Wykonywali obowiązki domowe i rodzicielskie. Postronnemu obserwatorowi jawili się jako osoby normalne. Wszyscy jednak skarżyli się na depresję, a ich bliscy zdawali sobie sprawę z ich stanu.
Typowy przypadek to Margaret. Młoda kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat. Miała męża – jak sama twierdziła – wspaniałego człowieka, miała interesującą pracę, o której nie powiedziała nigdy niczego złego. W gruncie rzeczy nie było w jej życiu żadnego powodu do niezadowolenia, a jednak skarżyła się na chroniczną depresję. Nie od razu postawiłem taką diagnozę, gdyż podczas wizyt w moim gabinecie Margaret zawsze była uśmiechnięta, mówiła o sobie z ożywieniem, nieco piskliwym głosem. Ktoś widzący ją po raz pierwszy nie rozpoznałby natury jej problemów, o ile nie byłby na tyle wnikliwy, by skonstatować, że jej zachowanie jest maską. Jeśli obserwowało się ją uważnie lub przyłapało w chwili, gdy przestała się kontrolować, można było zauważyć, że czasami nienaturalnie cichnie, a jej twarz, pozbawiona uśmiechu, traci wszelki wyraz.
Margaret wiedziała, że cierpi na depresję. Codziennie rano musiała zdobywać się na wysiłek, żeby wstać z łóżka i pójść do pracy. Mogłaby leżeć i nic nie robić. W istocie we wcześniejszym okresie jej życia bywały chwile, gdy czuła się kompletnie obezwładniona. Teraz to już się nie zdarzało i w ciągu ostatnich lat w stanie Margaret nastąpiła ogólna poprawa. Wciąż jednak w jej osobowości występowały pewne niedostatki – poczucie pustki i niezdolność do odczuwania szczerej przyjemności. Ukrywała coś przed samą sobą. Uśmiech, elokwencja i cały sposób bycia to była fasada, mająca mówić światu, że wszystko jest w porządku. Kiedy była sama, fasada waliła się w gruzy i depresja wychodziła na powierzchnię.
W toku terapii Margaret nawiązała kontakt z głębokim uczuciem smutku. Uświadomiła sobie, że nie przyznawała sobie prawa do wyrażania tego smutku. Kiedy mu się jednak poddawała, zaczynała płakać i płacz ten zawsze przynosił jej dużą ulgę. Potrafiła także wzbudzić w sobie gniew skierowany przeciwko barierom uniemożliwiającym jej wyrażanie uczuć. Kopanie w kozetkę i walenie w nią pięściami poprawiało jej nastrój i wzmacniało siły duchowe. Właściwym celem terapii było odkrycie przyczyny smutku i wyeliminowanie potrzeby skrywania się za fasadą wesołości. Gdy Margaret weszła w kontakt ze swoimi emocjami i nauczyła się bezpośrednio je wyrażać, jej depresja osłabła.
W następnych rozdziałach omówię bardziej szczegółowo sposób leczenia depresji. Przedstawiłem przypadek Margaret nie po to, by wykazać, że jest to prosta terapia, która przynosi szybkie i niezawodne rezultaty. Niektórym pacjentom pomaga, inni na nią nie reagują. Każdy przypadek jest inny, każdy człowiek jest jedyny w swoim rodzaju, każda osobowość kształtuje się pod wpływem niezliczonych czynników. Niezależnie jednak od tego, czy pacjent odpowiednio reaguje na leczenie, czy nie, można wskazać pewne wspólne cechy wszystkich reakcji depresyjnych. Oto kilka innych historii.
David to homoseksualista pod pięćdziesiątkę, odnoszący znaczne sukcesy zawodowe. Wpadł w depresję, według jego własnej opinii, z powodu poważnej utraty potencji seksualnej. Dzięki pracy, której gorliwie się oddawał, miał wielu znajomych, ale nie miał żadnej bliskiej osoby, z którą mógłby dzielić życie. Był samotny, więc wydawało się, że ma dobry powód, by wpaść w depresję. Jednak pewne czytelne cechy osobowości Davida sugerowały, że prawdziwa przyczyna jego depresji jest inna.
Twarz Davida stanowiła maskę, lecz w przeciwieństwie do Margaret nie silił się, by nadać jej jakiś wyraz. Była tak nieruchoma, że przypominała wręcz twarz nieboszczyka. Szczęki zaciśnięte, spojrzenie bezbarwne, ciało sztywne jak deska. David skarżył się na bóle w plecach i był podatny na anginę. Oddech miał płytki, głos cienki i bezbarwny. Patrząc na niego, miałem wrażenie, że jest tylko na pół żywy.
Równie bez życia był, gdy chodziło o wyrażanie uczuć. Po prostu ich nie doznawał. Po dłuższym okresie terapii, podczas której uczyłem go głębszego oddychania i rozluźniania ciała, udało mi się wreszcie skłonić go, by się przełamał i zareagował płaczem na moje zabiegi. Ale zdarzyło się to tylko raz. David był nie do ruszenia. Chociaż chciał się leczyć, nie potrafił zrezygnować ze swojego podświadomego oporu i zobojętnienia na bodźce. Nawiązując do tej postawy, przywołał incydent ze swojego dzieciństwa, który dał mi pewien wgląd w źródło jego zachowania. Matka, do której był bardzo przywiązany, wpadła kiedyś w histerię. Krzyczała i zanosiła się płaczem. David zamknął się w swoim pokoju, żeby tego nie słuchać, ale matka zaczęła dobijać się do drzwi, na przemian żądając i błagając, żeby do niej wyszedł. David nie zareagował. Zamknął się w sobie i w pewnym sensie pozostał zamknięty do dziś. Przypomniało mi się powiedzenie o robieniu dobrej miny do złej gry, tylko że w przypadku Davida było to robienie ponurej miny do złej gry.
David pozostał zamknięty w sobie, samotny i do pewnego stopnia pogrążony w ciągłej depresji. Z wiekiem zamykał się coraz bardziej. Systematycznie pogłębiająca się depresja była bezpośrednim skutkiem zablokowania emocji i towarzyszącej temu redukcji sił życiowych. To z kolei stopniowo nadwerężało jego potencję seksualną. Nie było więc prawdą, że w depresję wpędziła go utrata potencji. Jego potencja więdła, bo więdło jego życie i kurczyła się witalność. Wciąż jakoś się trzymał, ale funkcjonował bardziej jak maszyna niż istota ludzka. Chodził nawet regularnie na siłownię, by utrzymać swoje ciało w dobrej kondycji.
Jakiś czas temu zajmowałem się psychologiem, który zgłosił się na terapię jakoby w tym celu, by zapoznać się z bioenergetycznym podejściem do problemów emocjonalnych³. George miał wiele problemów, o których mogliśmy otwarcie rozmawiać, gdyż manifestowały się w fizycznej ekspresji jego ciała. Często przybierał głupawe, błazeńskie pozy, które zaprzeczały jego błyskotliwej inteligencji. Był silnie umięśniony, chociaż nigdy nie uprawiał sportu ani nie wykonywał żadnych ćwiczeń gimnastycznych. Napięta i nadmiernie rozbudowana muskulatura wiązała się z wysiłkiem, który podejmował, by powstrzymać bądź stłumić swoje emocje.
Kiedy poczyniliśmy w terapii znaczne postępy, pewnego dnia stwierdził: „Czuję teraz, że przełamałem swoją depresję. Zawsze byłem w lekkiej depresji”. Zaskoczyła mnie jego uwaga. Nigdy wcześniej nie wspominał, że cierpi na depresję, a co dziwniejsze, ja też nie rozważałem takiej ewentualności. Nie skarżył się na trudności z wychodzeniem do pracy i wiedziałem, że praca przynosi mu satysfakcję. Sprawiał wrażenie człowieka aktywnego życiowo. Przez otoczenie musiał więc być uważany za osobę w pełni normalną.
Jednak jego reakcje emocjonalne były upośledzone. Stale miał obniżony nastrój, nie przeżywał wzlotów duchowych, czuł się skrępowany i przytłoczony. Jego depresja nie była na tyle poważna, by go paraliżować, ale tak czy inaczej była to depresja. Jest to powszechna forma tej przypadłości. Obserwując ludzi w moim gabinecie i poza nim, doszedłem do wniosku , że spotykamy się z nią na każdym kroku. Większości ludzi brakuje wewnętrznego pobudzenia, które powinno dodawać wigoru ich życiu. Ciągną swój wózek, ale często z ponurą determinacją i sztywnością właściwą maszynie. Ponurość, gnuśność i monotonia wewnętrznego życia wyraźnie odbijają się w ich ciałach i mają bezpośredni wpływ na ich sytuację życiową.
Przedstawię jeszcze jeden przypadek – kobiety cierpiącej na ciężką depresję ze skłonnościami samobójczymi. Pacjentka, którą będę nazywał Anne, przez kilka lat poddawała się terapii psychoanalitycznej. W ostatnim czasie zaczęła miewać myśli samobójcze i wydawało się, że ich źródłem jest poczucie, iż nie sprawdziła się jako kobieta. Wiązało się to z faktem, że dobiegała czterdziestki i nie zawarła dotąd małżeństwa. Anne była osobą inteligentną i osiągała sukcesy zarówno w pracy zawodowej, jak i w swoich próbach twórczych. Wraz z utratą ducha praca zaczęła jej sprawiać trudności, a potrzeba aktywności twórczej osłabła. Do jej załamania przyczyniło się kilka czynników, ale wszystkie wiązały się z utratą poczucia kobiecości i atrakcyjności.
Kiedy po raz pierwszy ujrzałem Anne, wyglądała na załamaną. Jej ciało było zwiotczałe, mięśnie sflaczałe, skóra twarzy obwisła i bezbarwna. Nie miała dość energii, by głębiej odetchnąć, i jej stały komentarz brzmiał: „To nie ma sensu”. Kiedy pacjent mówi coś takiego, na ogół ma to znaczyć: „Nie ma sensu się starać. I tak mi się nie uda”. Miałem jednak wrażenie, że Anne chce przez to powiedzieć: „Życie nie ma sensu. To po prostu nie dla mnie”. Jej poczucie beznadziejności było tak wszechogarniające, że w gruncie rzeczy była gotowa umrzeć. Ciało odzwierciedlało tę rezygnację. W jaki jednak sposób doprowadziła się do takiego stanu i o co toczyła walkę?
W toku rozmowy wyszło na jaw, że kiedy Anne miała cztery lata, wydarzyło się coś, co wywarło decydujący wpływ na jej dalsze życie. Wcześniej przez jakieś półtora roku miała zwyczaj przyglądać się, jak jej ojciec oddaje mocz. Często dotykała przy tym jego penisa. Ale pewnego dnia przy takiej okazji ojciec zwrócił się do niej i powiedział: „Zostaw mnie, świntucho!”. Nietrudno sobie wyobrazić, jakim upokorzeniem było dla małej dziewczynki takie nagłe odrzucenie. Była zdruzgotana i zaczęła unikać wszelkiego fizycznego kontaktu z rodzicami. Ale równie wielkie znaczenie miał fakt, że zwróciła się przeciwko własnemu ciału i własnej seksualności.
W dorosłym życiu Anne parokrotnie angażowała się w związki lesbijskie. Przeżyła również poważny romans z żonatym mężczyzną. Ani jedno, ani drugie nie dało jej satysfakcji, gdyż nie pozwalała sobie na to, by prawdziwie pragnąć lub potrzebować innej osoby. Rana była zbyt głęboka i jej serce zamknęło się. Potrafiła jedynie ofiarowywać swoje ciało, swoją inteligencję, swoją kreatywność i swoje piersi. W piersiach skupiła się cała jej zmysłowość. Były dla niej jedynym źródłem erotycznej przyjemności, ale nawet tego sobie odmawiała. Jakiś rok przedtem, zanim ją poznałem, poddała się operacji plastycznej, jakoby w tym celu, by ujędrnić swój biust i poprawić jego wygląd, lecz w świetle ciężkiej depresji, w której się następnie pogrążyła, tę deklarowaną motywację można podać w wątpliwość. W rezultacie straciła w piersiach wszelkie czucie.
Mogłem się domyślić, że bodźcem do poddania się operacji było nieświadome pragnienie, by odciąć się od doznań erotycznych. Ciało z jego popędami stanowiło podstawową przyczynę problemów Anne i pozostawało źródłem frustracji. Z drugiej strony wciąż miała otwarty umysł, żywą inteligencję i duży potencjał twórczy. Cóż za pokusa – zapomnieć o ciele i żyć w czystej, eterycznej atmosferze psyche! Lecz Anne nie była osobowością schizoidalną ani schizofreniczną i tak silna dysocjacja była dla niej niedostępna. Mogła znieczulić swoje ciało, lecz nie mogła od niego uciec.
Jej dziecinne zainteresowanie penisem ojca było czymś zupełnie niewinnym. Myślę, że trzeba to wyraźnie powiedzieć, abyśmy zrozumieli niszczące skutki opisanej sytuacji. Owo zainteresowanie miało dwa źródła. Pierwszym było naturalne u wszystkich dzieci zaciekawienie męskim organem płciowym, symbolem rozrodczości; drugim było zjawisko przeniesienia emocji. Do takiego przeniesienia dochodzi, gdy właściwy obiekt pożądania jest niedostępny. Brak satysfakcjonujących relacji z matką nie tylko spowodował u Anne zdecydowane przeniesienie emocji na ojca, lecz także stał się zasadniczą praprzyczyną jej skłonności do depresji (rola matki w zjawisku depresji będzie szerzej omówiona w dalszej części książki). Zachowanie ojca odebrała jako pozbawienie jej prawa do odczuwania erotycznej satysfakcji z cielesnego z nim kontaktu. To z kolei sprawiło, że zanegowała możliwość doznawania przyjemności we własnym ciele. Takie nastawienie to podstawa àààrozwoju depresji.
Dla wszystkich czterech opisanych przypadków i w ogóle wszystkich reakcji depresyjnych typowy jest brak poczucia rzeczywistości, widoczny w postawie i zachowaniu pacjenta. Człowiek cierpiący na depresję żyje przeszłością i neguje teraźniejszość. Na przykład Anne, odrzucając własne ciało, podtrzymywała poczucie odrzucenia, którego doznała ze strony ojca. Przeszłość była dla niej czymś realnym i dawna trauma była wciąż na nowo odtwarzana w teraźniejszości. Margaret uparcie negowała swój smutek, choć żadne bieżące okoliczności nie usprawiedliwiały takiej postawy. David zaś znajdował w samotności i izolacji tę samą niezdrową satysfakcję, jakiej doznawał w dzieciństwie, zamykając się przed swoją zaborczą matką. Oczywiście osoba w depresji nie uświadamia sobie, że tkwi mentalnie w przeszłości, ponieważ żyje również przyszłością – w obliczu teraźniejszości równie nierealną, jak przeszłość.
Ktoś, kto doświadczył w dzieciństwie utraty lub traumy, które podkopały jego samoakceptację i poczucie bezpieczeństwa, tworzy sobie obraz przyszłości, która będzie odwrotnością minionego przeżycia. Tak więc osoba, która jako dziecko doznała odrzucenia, wyobraża sobie przyszłość pełną akceptacji i aprobaty. Jeśli w dzieciństwie zmagała się z poczuciem bezsilności, jej umysł w naturalny sposób kompensuje ten uraz obrazami przyszłej potęgi i władzy. W swych fantazjach i marzeniach umysł próbuje odwrócić nieprzyjemną, trudną do zaakceptowania rzeczywistość, produkując wizje, które wynoszą jednostkę i rozdymają jej ego. Jeśli znaczna część czyjejś energii skupia się na tych wizjach, człowiek traci z pola widzenia ich źródło, czyli doświadczenia z dzieciństwa, i będzie gotów poświęcić teraźniejszość dla ich spełnienia. Jest to jednak cel nierealny i niemożliwy do osiągnięcia.
Każdy z przedstawionych wyżej pacjentów z depresją przywiązał się właśnie do takiej nierealnej wizji przyszłości. Według Margaret ma to być czas doskonałej harmonii, wolny od smutku i cierpienia. Próbuje ona zbudować taką przyszłość, negując swoje żale i resentymenty. David w obrazie przyszłości widzi siebie jako człowieka kochanego i podziwianego za swoje nieuleganie emocjom i stoicyzm, całkowicie ignorując fakt, że taka postawa uniemożliwia nawiązywanie kontaktów i skazuje go na samotność. George pielęgnuje wizję potęgi à la Walter Mitty⁴, co uzewnętrznia się w jego nadmiernie rozrośniętej muskulaturze, i nie zdaje sobie sprawy, że te same mięśnie krępują go i ograniczają. A kiedy zwróciłem Anne uwagę, że jej oddech jest płytki, odrzekła: „Jakie znaczenie ma oddech?”. Ale przecież gdyby nie oddychała, to jej inteligencja i kreatywność nie miałyby żadnej przyszłości. Marzenie o umyśle, który nie potrzebuje ciała, to mrzonka.
Nierealistyczność postawy osoby cierpiącej na depresję najlepiej uwidocznia się w utracie kontaktu z własnym ciałem. Człowiek pogrążony w depresji jest pozbawiony autopercepcji. Nie widzi siebie takim, jakim jest naprawdę, gdyż jego umysł koncentruje się na nierealnej wizji. Nie zdaje sobie sprawy z ograniczających go napięć mięśniowych, chociaż to one są odpowiedzialne za jego niemożność spełnienia się w teraźniejszości. Nie wyczuwa zaburzeń w funkcjonowaniu własnego ciała, takich jak obniżona mobilność i słabe oddychanie, ponieważ identyfikuje się tylko ze swoim ego, wolą i wyobraźnią. Ignoruje życie ciała, życie w teraźniejszości, uważa je za nieistotne, gdyż jego wzrok spoczywa na przyszłych celach. Tylko one się liczą.
W pogoni za iluzją
Depresja jest dziś zjawiskiem powszechnym, ponieważ bardzo wielu ludzi dąży do nierealnych celów, które nie mają bezpośredniego związku z podstawowymi potrzebami istoty ludzkiej. Każdy człowiek pragnie kochać, a zarazem wiedzieć, że jego miłość jest akceptowana i w jakimś stopniu odwzajemniana. Miłość i troskliwość wiąże nas ze światem, dając poczucie, że jesteśmy częścią życia. Jest dla nas ważne, by nas kochano, tylko o tyle, o ile wspiera to aktywną ekspresję naszej własnej miłości. Ludzie, którzy kochają, nie wpadają w depresję. Poprzez miłość wyrażają siebie, afirmują swoje istnienie i tożsamość.
Autoekspresja jest następną fundamentalną potrzebą wszystkich istot ludzkich i w ogóle wszystkich żywych stworzeń. Leży ona u podstaw wszelkiej aktywności twórczej i jest największym źródłem przyjemności. Rozwinąłem ten temat w mojej poprzedniej książce⁵. W tym miejscu ważne jest, żebyśmy uświadomili sobie, że autoekspresja jednostki cierpiącej na depresję jest silnie ograniczona, jeśli nie stłumiona całkowicie. U wielu ludzi przejawia się jedynie w wąskiej sferze życia, na ogół w pracy lub biznesie, ale nawet w tym obszarze bywa znikoma, jeśli praca jest wykonywana kompulsywnie lub mechanicznie. Swojego ja doświadczamy przez autoekspresję i jeśli drogi autoekspresji są zablokowane, nasze ja blednie.
Ja jest zasadniczo zjawiskiem cielesnym, zatem autoekspresja oznacza wyrażanie uczuć. Najgłębszym z uczuć jest miłość, ale na nasze ja składają się również inne uczucia i w zdrowej osobowości wszystkie one prawidłowo się manifestują. W istocie zakres uczuć, jakie dana osoba potrafi wyrazić, określa format jej osobowości. Wiadomo, że człowiek w depresji zamyka się w sobie i że uaktywnienie jakiejś emocji, takiej jak smutek czy gniew – co może się wyrażać płaczem lub uderzaniem w kozetkę – ma natychmiastowy i dobroczynny wpływ na jego stan. Kanały, przez które wyrażamy uczucia, to głos, ruchy ciała i oczy. Kiedy oczy spoglądają tępo, głos jest bezbarwny, a ruchy skrępowane, te kanały są zamknięte, a człowiek pogrążony jest w depresji.
Kolejną podstawową potrzebą wszystkich istot ludzkich jest wolność. Bez wolności nie ma mowy o autoekspresji. Nie mam tu na myśli jedynie wolności politycznej, aczkolwiek jest to ważny aspekt wolności. Chcemy być wolni we wszystkich życiowych sytuacjach – w domu, w szkole, w pracy, w życiu towarzyskim. Nie szukamy absolutnej wolności, lecz wolności wyrażania siebie, prawa głosu przy rozstrzyganiu swoich spraw. Każda ludzka społeczność w imię spójności grupy nakłada pewne ograniczenia na indywidualną wolność. Są one do zaakceptowania, pod warunkiem że nie zabierają nam w zbyt dużym stopniu prawa do autoekspresji.
Jednak oprócz zewnętrznych istnieją również wewnętrzne więzienia. Tkwiące w nas samych bariery autoekspresji są często mocniejsze niż obowiązujące prawo czy inne przymusowe ograniczenia, hamujące naszą dążność do wyrażania siebie. Ponieważ często nie uświadamiamy ich sobie lub je racjonalizujemy, blokują nas bardziej, niż mogą to zrobić ograniczenia zewnętrzne.
Osoba w depresji jest uwięziona za nieuświadomionymi murami rozmaitych „muszę” i „nie wolno mi”, które izolują ją, ograniczają i w rezultacie łamią jej ducha. Żyjąc w takim więzieniu, snuje fantazje o wolności, obmyśla sposoby uwolnienia się, marzy o innym życiu. Marzenia te, jak wszelkie iluzje, pomagają w utrzymaniu równowagi, ale uniemożliwiają zarazem realistyczną konfrontację z krępującymi jednostkę wewnętrznymi siłami. Wcześniej czy później iluzja rozpada się, marzenia gasną, plany zawodzą i rzeczywistość zagląda nam w oczy. Kiedy do tego dochodzi, pogrążamy się w depresji i mamy poczucie beznadziejności.
W pogoni za iluzjami stawiamy sobie nierealne cele – czyli cele, po których osiągnięciu, jak wierzymy, automatycznie staniemy się wolni, odzyskamy prawo do autoekspresji i będziemy zdolni do miłości. Właściwie nierealny nie jest sam cel, lecz nagroda, jakiej się spodziewamy za jego osiągnięcie. Wśród celów, do których tak wielu ludzi niezmordowanie dąży, są bogactwo, sukces i sława. W naszej kulturze istnieje mistyczny kult bogactwa. Dzielimy ludzi na tych, którzy „mają”, i tych, którzy „nie mają”. Wierzymy, że bogacze są uprzywilejowani, gdyż dysponują środkami pozwalającymi im zaspokajać wszelkie pragnienia, a zatem w pełni się realizować. Niestety, w wielu przypadkach to nie działa. Bogaci ludzie równie często wpadają w depresję, jak ubodzy. Żadna ilość pieniędzy nie gwarantuje wewnętrznej satysfakcji, a tylko dla niej warto żyć. W większości przypadków pęd do bogacenia się odciąga energię jednostki od aktywności bardziej twórczej i lepiej wyrażającej jej osobowość, co skutkuje zubożeniem ducha.
Sukces i sława to nieco inny przypadek. Pożądanie sukcesu i sławy opiera się na iluzorycznym przeświadczeniu, że ich osiągnięcie nie tylko wzmocni nasze poczucie własnej wartości, lecz także zapewni nam szacunek otoczenia i akceptację, której pragniemy. To prawda, można w ten sposób poprawić swoją samoocenę i podnieść swój prestiż społeczny. Lecz te widoczne zyski nie mają większego znaczenia dla naszego wewnętrznego ja. Iluż to ludzi sukcesu popełniło samobójstwa u szczytu kariery! Nikomu sława nie przyniosła prawdziwej miłości, niewielu tylko przełamało dzięki niej wewnętrzne poczucie osamotnienia. Nieważne, jak głośne słyszymy oklaski, jak bardzo entuzjazmuje się tłum. Nie porusza to naszego serca. Chociaż te cele cieszą się wielkim uznaniem w społeczeństwie masowym, prawdziwe życie toczy się nadal w sferze bardzo osobistej.
A zatem nierealny cel definiujemy jako cel, z którym wiążą się nierealistyczne oczekiwania. Za żądzą pieniędzy, sukcesu lub sławy kryje się w rzeczywistości potrzeba samoakceptacji, szacunku dla siebie i autoekspresji. Dla wielu ludzi ubóstwo, niepowodzenia, pozostawanie w cieniu to znak, że są „nikim”, a zatem są niegodni miłości i niezdolni do miłości. Jeśli jednak ktoś wierzy, że bogactwo, sukces i sława mogą zamienić „nikogo” w „kogoś”, to żyje w świecie iluzji. Człowiek sukcesu może wydawać się „kimś”, ponieważ otaczają go zewnętrzne oznaki powodzenia: dobre ubrania i samochody, elegancki dom, popularność. Jest to obraz „kogoś”, ale obrazy to zjawiska powierzchowne, często niemające większego związku z życiem wewnętrznym. W gruncie rzeczy, kiedy ktoś stwarza sobie wizję „bycia kimś”, świadczy to o tym, że wewnętrznie czuje się „nikim”. Uczucie to wynika z oderwania ego od ciała. Osoba identyfikująca się ze swoim ego i negująca znaczenie ciała funkcjonuje tak, jakby ciała nie miała w ogóle. Utrata poczucia ciała, tożsama z poczuciem, że jest się „nikim”, zmusza ją do podstawienia w miejsce cielesnej rzeczywistości obrazu odwołującego się do pozycji społecznej, politycznej lub ekonomicznej.
Jeśli chcemy poznać prawdziwe oblicze człowieka skrytego za fasadą konwencji społecznej, musimy przyjrzeć się jego ciału, wyczuć jego emocje i zrozumieć relacje z otoczeniem. Jego oczy powiedzą nam, czy potrafi kochać, twarz zdradzi, czy jest zdolny do autoekspresji, ruchy ujawnią stopień wewnętrznej wolności. Kiedy widzimy ciało wibrujące i pełne życia, natychmiast wyczuwamy, że mamy do czynienia z „kimś”, niezależnie od jego pozycji społecznej. I niezależnie od tego, co nam wpojono, prawdziwe życie toczy się na tym osobistym poziomie, na którym ciało wchodzi w relację z innym ciałem lub środowiskiem naturalnym. Cała reszta to tylko scenografia i jeśli pomylimy ją z dramatem życia, to naprawdę wpadniemy w pułapkę iluzji.
Nierealny cel zmusza nas do schlebiania otoczeniu, ponieważ stoi za nim potrzeba aprobaty. Cel ten pierwotnie stawiamy sobie w dzieciństwie, a aprobaty szukamy u rodziców, dopiero później przenosząc to oczekiwanie na innych. Zilustruję ten aspekt zagadnienia opisem pewnego przypadku.
Leczyłem kiedyś kobietę, która wpadła w ciężką depresję po rozpadzie swego małżeństwa. Odkryła, że mąż pozostaje w erotycznym związku z inną kobietą, i było to dla niej wstrząsem. Była kobietą nowoczesną i pozbawioną przesądów, doskonale zdawała sobie sprawę, że takie sytuacje są na porządku dziennym. Co więcej, jej pożycie z mężem nie było wolne od konfliktów. Mąż słabo zarabiał i moja pacjentka musiała się dobrze gimnastykować, by stworzyć rodzinie przytulny dom. W dodatku w ich małżeństwie występowały problemy seksualne – w trakcie stosunku Selma nigdy nie osiągała orgazmu.
Czy Selma wpadła w depresję, ponieważ utraciła miłość męża? Nie jest łatwo ocenić, jak bardzo dwoje ludzi się kocha, ale pracując z Selmą, nie odnosiłem wrażenia, by szczególnie cierpiała z powodu tej utraty. Była teraz samotna, ale samotność nie musi oznaczać depresji. Zresztą wciąż miała przy sobie dziecko i dom, którym musiała się zajmować.
Selma przeżyła szok, ponieważ nie spodziewała się, że może zostać zdradzona i że tę zdradę odczuje tak dotkliwie. Tym, co naprawdę utraciła, była wiara w siebie. Wcześniej sądziła, że pod wieloma względami ma przewagę nad mężem. Uważała, że jest bardziej inteligentna, bardziej wrażliwa i rozsądniejsza. Czuła, że mąż jej potrzebuje, że to ona podsyca jego ambicje i pomaga mu osiągnąć sukces. Widziała siebie jako natchnienie i siłę sprawczą jego działań.
Nietrudno zrozumieć, dlaczego Selma doznała szoku, skoro funkcjonowała w taki sposób i taki obraz pielęgnowała w umyśle. Nie była w stanie wyobrazić sobie, że mąż zwróci się ku innej kobiecie, ponieważ postrzegała siebie jako idealną żonę na całe życie, taką, jakiej powinien pragnąć każdy mężczyzna. Ten rozdęty niczym balon obraz własnej osoby znienacka przekłuła zdrada małżeńska. Jej ego załamało się i Selma wpadła w depresję.
Nierealnym celem, do którego zmierzała Selma, był związek, w którym czułaby się całkowicie bezpieczna, gdyż partner nie mógłby sobie nawet wyobrazić życia bez niej. Potrzeba takiego absolutnego bezpieczeństwa wskazywała na głęboką wewnętrzną niepewność, co rzeczywiście ujawniło się w toku terapii. Jej rodzice rozwiedli się, kiedy była mała, i utrata związku z ojcem głęboko ją zraniła. W jej dzieciństwie było więcej takich wstrząsów emocjonalnych, które ukształtowały jej osobowość, wzbudzając nadmierną potrzebę bezpieczeństwa. Selma jednak nie zdawała sobie sprawy z tej potrzeby, a nawet rzutowała ją na męża. To on potrzebuje bezpieczeństwa – wmawiała sobie i starała się mu je zapewnić, całym sercem oddając się jego sprawom.
Nierealne cele, do których Selma dążyła, wkładając w to całą swoją energię, sprowadzały się do tego, aby być idealną żoną i matką i zyskać dzięki temu stałą, niezachwianą miłość, której odmówiono jej w dzieciństwie. Jeden z tych celów był wewnętrzny, drugi zewnętrzny, lecz obydwa były nie do osiągnięcia. Dążenie do doskonałości odbiera jednostce człowieczeństwo i niesie w sobie zalążek klęski. Może służyć jedynie do odmawiania tej doskonałości innym ludziom. W stosunku Selmy do męża można było dostrzec nutę lekceważenia i dopatrzeć się ukrytej pod spodem wrogości. W trakcie leczenia depresji Selma ujawniła wiele goryczy i negatywnych uczuć wobec małżonka.
Pogoń za niezachwianą miłością również jest samobójcza. Selma chciała od męża czegoś więcej niż przywiązania i gotowości dzielenia z nią życia. Chciała, by związał się z nią nawet wbrew własnym potrzebom. Nikt jednak nie chce być tak związany, bo ogranicza to indywidualną wolność. Reakcją męża Selmy na te niewyartykułowane żądania mógł być tylko skrywany resentyment, a następnie bunt, który w końcu rzucił go w ramiona innej kobiety.
W próby realizowania swoich nierealnych celów Selma inwestowała mnóstwo energii i wysiłku. Podjęła te próby jeszcze przed okresem dojrzewania, a zakończyła dopiero w czasie załamania nerwowego. Kiedy do niego doszło, była u kresu sił – wyczerpana fizycznie i zmaltretowana psychicznie. Jej depresję można interpretować jako głos natury wzywający do wstrzymania bezsensownych wydatków energii i dania sobie czasu na odzyskanie sił. Jakkolwiek depresja to stan patologiczny, sprzyja zarazem regeneracji. Załamanie przypomina powrót do dzieciństwa i większość ludzi z czasem spontanicznie powraca do zdrowia.
Niestety, ta poprawa zdrowia nie jest trwała. Gdy tylko ktoś wydobędzie się z depresji i odzyska dawną energię, podejmuje na nowo próby realizowania swoich marzeń. Niekiedy depresja znika w tak nagły i niekontrolowany sposób, że nastrój pacjenta wybija się równie wysoko ponad normalność, jak głęboko był uprzednio poniżej normalności. Taki dziki przeskok od depresji do euforii, a nawet zachowania maniakalnego wróży kolejną reakcję depresyjną. Euforia wynika z butnego przeświadczenia, że tym razem wszystko pójdzie inaczej. Takie przeświadczenie ma alkoholik, zaklinając się, że to była ostatnia kropla alkoholu, jaką wypił. Nigdy nie jest ostatnia. Jak długo nierealne cele tkwią w podświadomości i sterują zachowaniem jednostki, tak długo powrót depresji jest nieuchronny.
Jeśli depresja jest dziś zjawiskiem powszechnym, to przede wszystkim dlatego, że żyjemy w nierzeczywistości, poświęcając mnóstwo energii na pogoń za nierealnymi celami. Jesteśmy jak spekulanci giełdowi żonglujący papierowymi zyskami, które niewielu z nas potrafi zamienić w realne korzyści. Inwestowanie w akcje zewnętrzne względem naszej ludzkiej egzystencji fikcyjnie pompuje ich wartość. Większy dom, nowszy samochód, różne pożyteczne gadżety – to wszystko ma wartość o tyle, o ile może zwiększyć przyjemność, jaką czerpiemy z życia. Jeśli jednak patrzymy na te zdobycze jako na miarę naszej osobistej wartości, jeśli oczekujemy, że wypełnimy nimi nasze puste życie, to przygotowujemy sobie grunt pod załamanie, które nieuchronnie pogrąży nas w depresji – podobnie spekulant wpada w depresję, gdy gorączka spekulacyjna spada i na rynku następuje krach.
Jesteśmy podatni na depresję, kiedy źródeł spełnienia szukamy poza własną osobą. Kto sądzi, że dorównanie sąsiadom pod względem ilości dóbr materialnych uczyni go kimś bardziej znaczącym, bardziej pogodzonym ze sobą i lepiej wyrażającym siebie, ten przeżyje gorzkie rozczarowanie. Kiedy iluzje się rozwiewają, pogrążamy się w depresji. Ponieważ taką postawę prezentuje obecnie bardzo wielu ludzi, sądzę, że możemy spodziewać się wzrostu liczby przypadków depresji i samobójstw.
Osoba wewnątrzsterowna
Pod względem skłonności do depresji ludzi można podzielić na dwie kategorie: zewnątrz- i wewnątrzsterownych. Nie jest to sztywny podział, lecz jedynie terminologia przydatna przy opisie postaw i zachowań. W rzeczywistości wiele osób sytuuje się gdzieś pośrodku, ale większość wykazuje odchylenie w kierunku jednego z tych dwóch wzorców. Z powodów, które wkrótce staną się jasne, zewnątrzsterowni mężczyźni i kobiety są znacznie bardziej podatni na depresję niż wewnątrzsterowni.
Mówiąc ogólnie, osoba wewnątrzsterowna ma silne i głębokie poczucie własnego ja. W przeciwieństwie do osoby zewnątrzsterownej na jej postawę i zachowania nie mają większego wpływu zmieniające się warunki środowiskowe. Jej osobowość jest uporządkowana i stabilna, opiera się na solidnym fundamencie samoświadomości i samoakceptacji. Taki człowiek mocno stoi na własnych nogach i wie, na czym stoi. Cech tych nie ma osoba zewnątrzsterowna. Wykazuje ona silną skłonność do uzależnienia od innych, na których musi wspierać się emocjonalnie. Jeśli jej takie wsparcie odebrać, wpada w depresję. Cechuje się tym, co nazywamy oralną strukturą charakteru, co oznacza, że w dzieciństwie jej potrzeba akceptacji, ciepła i fizycznego kontaktu nie była zaspokajana. Poczucie niezaspokojenia odbiera jej wiarę w siebie i w sens życia.
Osoby zewnątrz- i wewnątrzsterowne różnią się właśnie tym, w czym pokładają swoją wiarę. Człowiek wewnątrzsterowny wierzy w siebie. Zewnątrzsterowny swoją wiarę uzależnia od innych ludzi, przez co naraża się na ciągłe rozczarowania. Wiecznie szuka czegoś zewnętrznego, czemu mógłby zaufać: drugiej osoby, systemu przekonań, religii, jakiejś sprawy lub aktywności. Na poziomie świadomości w bardzo znacznym stopniu identyfikuje się ze swoimi poczynaniami. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać pozytywnym nastawieniem: człowiek angażuje się w to, co robi, i osiąga wyniki. Ale robi to dla innych, podświadomie oczekując, że go docenią i odpowiedzą miłością, wsparciem i akceptacją. Osoba wewnątrzsterowna działa dla siebie. Identyfikuje się przede wszystkim z samym sobą jako jednostką ludzką, a poprzez aktywność wyraża swoją istotę. Spełnienie znajduje w swojej reakcji na świat, a nie w reakcji świata na swoje poczynania. Jakiekolwiek jej potrzeby pozostały niezaspokojone w dzieciństwie – a wszyscy mamy takie – nie oczekuje, że ktoś je zaspokoi w jej dorosłym życiu.
Łatwo byłoby podzielić ludzi na niezależnych i zależnych, po czym utożsamić pierwszy typ z osobami wewnątrzsterownymi, a drugi z zewnątrzsterownymi. Odrzucam jednak tę klasyfikację, ponieważ pozory często mylą. Człowiek zewnątrzsterowny nierzadko działa w sposób bardzo niezależny. Ustawia się w pozycji kogoś, kto jest potrzebny innym, wytwarzając wrażenie własnej niezależności. Takie zachowanie to wyraźne świadectwo, że chodzi o osobę zewnątrzsterowną, której uzależnienie skrywa się za fasadą samowystarczalności. Jak już widzieliśmy, w ten sposób zaspokaja ona potrzeby, do których nie przyznaje się ani przed innymi, ani przed sobą. Człowiek zdolny do otwartego wyrażania swojej potrzeby zależności jest o wiele mniej podatny na depresję niż taki, który maskuje ją pozorami samodzielności.
Następna ważna różnica pomiędzy tymi dwoma typami osobowości to sposób, w jaki postrzegają swoje problemy i definiują pragnienia. Osoba wewnątrzsterowna wie, czego chce, i wyraźnie to artykułuje. Może na przykład powiedzieć: „Czuję, że za dużo na siebie wziąłem, muszę trochę odpuścić” albo: „Moje ciało jest zbyt sztywne, a oddech płytki, powinienem się wyluzować”. Wypowiada się o osobistych sprawach z pozycji samoświadomości. Osoby zewnątrzsterownej na to nie stać. Jej pragnienia są bardzo ogólne i ujmowane w kategoriach ogólników w rodzaju: „Pragnę miłości” albo: „Chcę być szczęśliwy”. Ten sposób mówienia świadczy o braku samoświadomości i silnych emocji, które pozwalałyby skupić się na sobie, jak to czyni osoba wewnątrzsterowna.
Wewnętrzne sterowanie zawdzięczamy silnemu uczuciu, które jednoznacznie determinuje nasze działanie. Nie znaczy to, że osoba wewnątrzsterowna jest zdominowana przez jedno tylko uczucie i porusza się zawsze w tym samym kierunku. Taka postawa oznaczałaby sztywność i prowadziłaby nieuchronnie do załamania po wyczerpaniu możliwości podtrzymania niezbędnego napięcia. Emocje zdrowego człowieka są w nieustannym ruchu. Można być rozgniewanym, a potem pełnym czułości, zasmuconym, a potem radosnym. Każde silne uczucie wytycza nowy kierunek, który jest indywidualną reakcją człowieka na środowisko. Wszystkie prawdziwe emocje mają tę cechę. Stanowią bezpośrednią manifestację naszych wewnętrznych sił życiowych.
Wiarę można postrzegać jako pochodną uczuć. Im więcej człowiek czuje, tym silniejsza jest jego wiara. Nie można czuć samej wiary. To, co normalnie odczuwamy, to są rozmaite emocje. Ale kiedy działamy pod wpływem emocji czy uczuć, odwołujemy się do wiary – wiary w autentyczność tych emocji, wiary we własne ja.
Osoba, której brakuje wiary, tłumi w sobie wszystkie silniejsze emocje. W ich miejsce podstawia zbiór przekonań lub iluzji, które kierują jej zachowaniem. Może na przykład być studentem radykałem, przekonanym, że tylko przemocą można obalić istniejący system, który uważa za opresyjny. W imię tego przekonania musi zgromadzić poważne zasoby swojej energii i wzbudzić w sobie coś, co mogłoby wydawać się prawdziwymi emocjami. Ale w tych emocjach nie ma niczego osobistego. Jego gniew nie wynika z poczucia osobistej krzywdy. Jeśli jest smutny, to nie dlatego, że on sam coś stracił. Odstawił na bok osobiste uczucia, oddając pierwszeństwo temu, co uważa za ważne dla innych. I właśnie taka postawa zdradza osobę zewnątrzsterowną. Aż nazbyt często tacy ludzie wpadają w depresję, kiedy sprawa, za którą walczą i cierpią, zamienia się w swoje przeciwieństwo.
Nie mam nic przeciwko zaangażowaniu się w jakąś ideę. Wydaje się jednak, że zasadniczym przedmiotem naszej troski powinien być osobisty dobrostan. Gdyby każda jednostka potrafiła zadbać o siebie, zatroszczyć się o własne potrzeby, świat na pewno byłby lepszym miejscem. Osoba wewnątrzsterowna bynajmniej nie jest egoistą. Jest skupiona na sobie, a kto prawdziwie troszczy się o siebie, musi dostrzec, że jego dobro zależy od dobra innych członków społeczności. Przyjmuje postawę szczerze humanitarną, gdyż uświadamia sobie swoją ludzką naturę, swój jednostkowy byt.
Przerzucanie własnych problemów na innych i domaganie się, by je rozwiązywali, to znak rozpoznawczy osoby zewnątrzsterownej. Choć to smutne, jest to zarazem znak naszych czasów. Niestety obserwujemy stopniową erozję poczucia osobistej odpowiedzialności. Nieintencjonalnie przyczyniła się do tego psychoanaliza. Wykazując w każdym konkretnym przypadku, że jednostki nie można winić za jej niedostatki i niepowodzenia, sprzyjała tendencji o przeciwnym kierunku – tendencji do obwiniania społeczności za jednostkowe cierpienia. Jeśli wina jest po stronie społeczności, to ona musi znaleźć środki zaradcze. A skoro społeczność tworzą wszyscy pozostali ludzie, to nikt nie czuje się za nic osobiście odpowiedzialny.
Lecz społeczność to byt mglisty i pozbawiony rzeczywistej siły sprawczej. A zatem brzemię wszystkich naszych prywatnych i społecznych niedomagań zostaje przerzucone na władze. Trudno sobie jednak wyobrazić, w jaki sposób rząd miałby zaradzić naszym stanom depresyjnym, wyleczyć nas ze skłonności schizoidalnych, uchronić nas przed lękami. Jeśli poszczególni obywatele zrzucają z siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo, ład i porządek społeczny, to nawet zapewnienie tych dóbr na podstawowym poziomie staje się dla rządu trudnym zadaniem. Iluzją jest przekonanie, że wystarczy, by rząd sypnął pieniędzmi, i wszystkie nasze problemy społeczne znikną. Takie iluzje są charakterystyczne dla osób zewnątrzsterownych.
Ufność w połączeniu z poczuciem osobistej odpowiedzialności to rdzeń każdego systemu religijnego. Gdyby jednostka nie czuła się odpowiedzialna za przestrzeganie zasad moralnych, które wnoszą do religii element ziemskiej rzeczywistości, wiara religijna nie miałaby żadnego znaczenia. Wiara i zaufanie tworzą integralną całość, gdy stanowią składnik czyjegoś codziennego życia. U ludzi zdolnych do takiego podejścia prawdopodobieństwo depresji znacznie się obniża.
Z drugiej strony ludzie cierpiący na depresję często stwarzają pozory poczucia odpowiedzialności, podobnie jak starają się sprawiać wrażenie niezależnych. Czynią wysiłki, by stać na własnych nogach, lecz sądząc z dręczącej ich depresji, nie wkładają w nie całego serca. Głębsza analiza zawsze ujawnia w takich przypadkach, że starają się nie dla siebie, lecz w celu zdobycia akceptacji otoczenia. Ta udawana odpowiedzialność różni się fundamentalnie od szczerego religijnego przekonania, że dojrzała jednostka ponosi odpowiedzialność za swoje życie przed Bogiem i samym sobą. Siła ducha i odwaga ludzi prawdziwie wierzących w obliczu trudności i niebezpieczeństw robią wielkie wrażenie. Taka postawa jest dzisiaj rzadkością.
Jeśli człowiek pogrąża się w depresji, to dowód, że nie stoi na własnych nogach. To oznaka braku wiary w siebie i rezygnacji z niezależności w zamian za obietnicę spełnienia, którego ma nadzieję doświadczyć dzięki innym ludziom. Zainwestował całą energię w próby realizacji tego marzenia – marzenia nieosiągalnego. Depresja dowodzi, że jego wysiłki się załamały, a iluzje rozwiały. Jednak depresja może otworzyć drogę do nowego, lepszego życia, jeśli właściwie ją zrozumiemy i poczynimy odpowiednie kroki.
Wielu ludziom w pokonaniu depresji pomaga terapia – pozwala ona odzyskać kontakt z własnymi uczuciami, ze swoim wewnętrznym bytem. To z kolei przywraca pacjentowi poczucie niezależności i panowania nad własnym życiem. W dalszym ciągu procesu zaczyna on zwracać się ku swojemu ja. Udana terapia kończy się odzyskaniem wiary w siebie. Jeśli pacjent ma pozbyć się skłonności do depresji, musi stać się osobą wewnątrzsterowną.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Ang. emotion – emocja, motion – ruch (przyp. tłum.).
2. L. Cammer: Up from Depression, New York, Simon & Schuster 1969, s. 9.
3. A. Lowen: The Language of the Body, New York, Collier Books 1971.
4. Walter Mitty – stereotypowa postać z amerykańskiej powieści z 1939 r., później zekranizowanej. Szary człowiek prowadzący mało atrakcyjne życie, lecz snujący fantazje, w których występuje jako jednostka o najwyższych walorach, na przykład bohaterski żołnierz (przyp. tłum.).
5. A. Lowen: Przyjemność. Kreatywne podejście do życia, Warszawa, Czarna Owca 2011.
6. O. Fenichel: The Psychoanalytic Theory of Neurosis, New York, W. W. Norton & Co 1945, s. 408.
7. Tamże, s. 410.
8. A. Lowen: Physical Dynamics of Character Structure, New York, Grune & Stratton 1958.