Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Diabelski młyn - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
18,67

Diabelski młyn - ebook

"Diabelski młyn" to wielowątkowa powieść, której głównym tematem jest wielorako pojmowana, poszukiwana przez bohaterów i ulegająca modyfikacji tożsamość. Zarówno ta, która decyduje o ich identyfikacji, jak i ta, która daje podstawy do integrowania się ze społecznością za sprawą podobnych bądź wspólnych losów i tego samego miejsca zamieszkania. Miejscem tym są „Ziemie Odzyskane”, przesiąknięte germańską mitologią, wciąż żywą tradycją niemiecką oraz późniejszą – polską. Tożsamość ludzi jest niepewna i umowna, bo zbudowana z „tego co już było”, a tożsamość miejsc tworzą całe pokolenia mieszkańców, powstaje więc swoisty stop wielu tradycji. Główny jednak rys charakterystyczny nadaje miejscom Natura. Jest też „mistyczny” element tożsamości: światło czy nawet – w przypadku ludzi – choroba psychiczna.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65778-90-1
Rozmiar pliku: 710 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. Dowód osobisty

Czy wypowiedział ktoś ostatnio chociaż jedno własne zdanie, tylko i wyłącznie własne, swoją prawdę, nieznaną i niewypowiedzianą wcześniej? A jeśli nawet tylko niewypowiedzianą, a znaną lecz niewyartykułowaną, to też w niczym to nie zmienia odpowiedzi. Trąci banałem kolejne zdanie, że wszystko już zostało powiedziane, łącznie z tym zdaniem. I nie byłoby tematu poza tą oczywistością, gdyby nie stwierdzenie jeszcze jednego prostego faktu, że jest jakaś tragiczna rozbieżność między banałem zdań wypowiadanych o nas samych przez nas samych, o naszym życiu a samym życiem, które dzieje się raz i już nigdy się nie powtórzy. Przynajmniej nam.

Zasiadamy do śniadania. Jest pochmurny poranek, co nie jest dziwne w kraju, w którym liczba słonecznych dni wynosi raptem osiemdziesiąt parę. Jest marzec. Kilka dni temu stopniał śnieg. Za oknem rdzawo-słomiane kolory martwych liści, barwy jałowej ziemi. Dom otacza jakaś typowa dla naszych stron cisza; świerki stoją nieruchomo jak dekoracja w teatrze. Przyroda odgrywa swą odwieczną, nieprzemijającą rolę – po akcie czwartym znowu jest akt pierwszy – wiosna.

Zapalam światło, by stworzyć wrażenie świetlistego poranka, o którym zawsze pisali nasi pisarze, chcąc efektownie wejść w świat opowiadany. Kot siedzi na kocu ułożonym dla niego specjalnie na sofie. Pies przyszedł na taras, by dostać swój kawałek parówki. Poranny rytuał przyjęły też zwierzęta. Korneliusz nadchodzi trochę chwiejnym krokiem, jakim chodzą nastolatkowie. Jego włosy są jeszcze mokre, bo przed chwilą wyszedł z łazienki, w której, rzecz jasna, był jak co dzień – zbyt długo.

– Dzisiaj znowu brałeś prysznic 25 minut – mówię z lekką irytacją.

– Znowu mierzyłeś mi czas – odpowiada człowiek, któremu jeszcze 15 lat temu zmieniałem pieluchy.

– Nadszedł czas, kiedy powinieneś sam decydować o swoim czasie. Nie chcę być już twoim sekundantem...

– Sekundantem? – zdziwił się Korneliusz.

– Tak od sekund, których muszę pilnować, byś się do szkoły nie spóźnił.

– Pierwszy raz się spotykam z takim znaczeniem tego słowa.

– Dobra, stary. Smacznego. Jedz, bo ci wystygnie.

Patrzę na mojego syna i nie mogę uwierzyć. Nie jest do mnie podobny; bynajmniej nie chodzi o fizyczność (mam nadzieję). Ja w jego wieku byłem bardziej otwarty... Skąd u niego ten ironiczny, by nie powiedzieć cyniczny uśmieszek? Kpi sobie ze mnie w żywe oczy. Krytykuje mnie ciągle i za wszystko.

– Tyle razy mówiłem ci, żebyś nie mył włosów przed wyjściem z domu. To najlepszy sposób na przeziębienie – powiedziałem, patrząc na jego uczesane już, wilgotne włosy. – A poza tym, dlaczego nie ubierasz się cieplej. Nie żyjemy w Kalifornii.

– Nie żyjemy w Kalifornii – zdziwił się Korneliusz. – Zawsze myślałem, że żyjemy właśnie w Kalifornii.

I znowu ten uśmiech. Spokojnie liczę do dziesięciu. Nie przychodzi. Jeszcze raz do dziesięciu. Trochę lepiej. Przez chwilę miałem ochotę zniszczyć tę jego przylizaną fryzurę jednym plaśnięciem gazety. Ale z tego nic dobrego pewnie by nie wyszło. Bycie rodzicem. Jestem jak wielu przede mną. To wszystko już się zdarzyło. Odtwarzam tylko z moim nieświadomym dzieckiem odwieczny zapis.

– Niewdzięczną sprawą jest wychowywanie własnych dzieci – mówię, gdy on powoli zajada musli z mlekiem. – Przekonasz się o tym sam, gdy będziesz miał własne dzieci, czego ci życzę. Wychowywanie to powtarzanie tego samego przez wiele lat. Zazwyczaj z marnym skutkiem. Słowem – nic ciekawego.

– Więc nie powtarzaj – odparł Korneliusz. – Mama mi tak nie nudzi...

– Teraz, gdy wchodzisz w okres buntu wobec ojca, gdy chcesz się różnić od niego jak najbardziej, nie będziesz zadowolony choćbym nawet spełnił twoje oczekiwanie.

– W jaki okres. Ja w nic nie wchodzę. Po prostu czuję się sobą.

– Tak ci się tylko wydaje – odpowiedziałem. – Nie jesteś sobą. Jeszcze za wcześnie...

– A ty jesteś sobą? – zapytał mnie bezczelnie.

Ugryzłem się w język.

Jechaliśmy do miasta w milczeniu. W radiu był konkurs esemesowy, dla tych którzy chcą wygrać górę kasy tuż po śniadaniu. Słuchaliśmy. Nikt nie wygrał. Druga tura będzie po południu. Pożegnałem syna pod bramą szkoły. Tego dnia mieli rekolekcje. Za dwa tygodnie Wielkanoc.

Chwilę po ósmej zadzwonił do mnie Błogi, mój niegdysiejszy przyjaciel, z którym poróżniło mnie życie, choć ciągle mieliśmy jakąś wspólnotę emocji. Bardziej może emocji niż poglądów. Wpadł do mnie do redakcji i zostawił mi swoją książkę o Theo Bilskim – „Literatura jako zwierciadło”. Włożyłem książkę (jeszcze pachnącą drukarnią) do torby i chciałem się szybko pożegnać z moim byłym przyjacielem, nie tylko dlatego, że spotkanie to wydawało mi się przedwczesne (jeszcze mi nie przeszło), ale przede wszystkim z powodu planowanego wyjazdu. Na dole czekał już na mnie Waldi. Mieliśmy jechać do Lipna, gdzie popadał w ruinę opuszczony pałac Schoenebergów i Cedrowa, gdzie w dawnym pałacu Wedlów, przerobionym w czasie wojny na sanatorium dla gestapo działał ośrodek pielęgnacyjno-opiekuńczy dla osób upośledzonych.

– Stary, zajrzyj do tej książki. Bardzo mi na tym zależy – powiedział.

Niewiele myśląc, choć nie zrobiłem tego złośliwie, lecz w wyniku automatyzmu sytuacji: prośba – spełnienie, otworzyłem książkę i wertowałem ją, czytając co niektóre zdania. Błogi zaśmiał się.

– Nie tak, ale dobrze. Wiem, że wnikliwiej nie będzie.

– Będzie – odpowiedziałem. – Ale widzę, że trzymasz się swoich ulubionych motywów. Pełno w tej pracy ekskrementów, plwocin, wymiocin, krwi, wydzielin, aktywnych gruczołów, wzwodów, miesiączek, upławów... Słowem, nic się nie zmieniłeś. Na razie. Muszę lecieć. Trzymaj się stary – powiedziałem i zbiegałem już po naszych redakcyjnych rozłożystych schodach pamiętających jeszcze czasy III Rzeszy i jej architektów.

Jest jakaś tragiczna rozbieżność między banałem zdań wypowiadanych o nas samych przez nas samych, o naszym życiu a samym życiem, które dzieje się raz i już nigdy się nie powtórzy. Pierwszy wniosek, który nasuwa mi się, rzecz jasna przedwczesny i emocjonalny brzmi: język którym mówimy nie wyraża nas i nie odkrywa nas, lecz tylko pozwala się porozumieć. Dotyczy to w równym stopniu języka musztry, marketingu jak i poezji i filozofii. Już samo słowo – język oraz jeszcze bardziej istotne słowo – „słowo” świadczą o tym, że mówimy tym, „co już było”, tym „co już przed nami zostało nazwane”, a więc nie mówimy „własnym”, lecz powtarzamy, ciągle powtarzamy „cudze”. Powtarzamy „cudze”, by nazwać „własne”. Nazwać ciągle bezskuteczne. Bo my ciągle rozumiemy siebie nawzajem, ale nie przekazujemy swoich myśli, emocji, uczuć i nadziei do końca, a jedynie odczytujemy z pamięci przypisane tym stanom wykute w świadomości zapisy. Odtwarzamy pierwotny tekst, ale nie docieramy do sedna, górnolotnie mówiąc – do prawdy. Drugi – równie pewnie przedwczesny – wniosek brzmi: nasz język i wypowiedzi charakteryzują nie tyle nas, co naszą dramatyczną sytuację i zamiast nas wyrażać – odsłaniać, raczej zasłaniają.

To też już było. Perspektywa nudy. Świadomość bezsilności, bo tak naprawdę nie można wypowiedzieć nawet jednego własnego zdania. To bezdennie śmieszne w przypadku istot zwanych dumnie homo sapiens. Czy są wyjątki? Korneliusz? Błogi? Zanim Kornelusz uświadomi sobie, że podobnie jak inni płynie tą wielką rzeką w kierunku ujścia, minie pewnie sporo czasu. Błogi przeżywa własną fizyczność, testuje fizjologię stanów ekstremalnych, widząc, w jedzeniu, trawieniu i wydalaniu oraz jego produktach kres swej wędrówki i uniwersalny model przemiany materii, przemiany wszystkiego, także życia w związki organiczne i w minerały. Czy wszystko zmierza li tylko w stronę mineralizacji i ostatecznego utlenienia? Twierdził, że tak. Odpowiadałem mu wtedy – nie wiem, czy jest coś więcej niż materia i ziemska egzystencja, staram się w to wierzyć, wiem natomiast, że to co dla ciebie jest ostatecznym produktem rozkładu, jakim ci się wydaje życie, dla malarza jest zaledwie początkiem. Tlenki metali, minerałów i związki organiczne to chemia dla malarza. Przeczytaj skład chemiczny farb, a zrozumiesz. Czasem malowałem, co było – w oczach moich wykształconych kumpli – przejawem staroświeckiego uporu i braku pokory wobec nieuchronności przemiany kultury i schyłku tradycyjnych sztuk. Malarstwo umarło. Picasso o tym zaświadczył jako główny grabarz, a reszta to cmentarne hieny. Rozumiałem dobrze te ataki. Mieli rację, ale ja kochałem zapach oleju lnianego, werniksu, brud pigmentów za paznokciami, zapiekłe wino na dnie kieliszków w pracowni, terpentynę i chłód acetonu, którym zmywałem plamy na spodniach i próbowałem wskrzeszać zaschnięte zeszłoroczne pędzle.

W tym zataczaniu kolejnego koła, wracaniu w to samo miejsce i godzeniu się na to, mój były przyjaciel Błogi był mistrzem. Teoria wielkiego powrotu jako żywo zresztą korespondowała z mechanizmem wydalania, który tak naprawdę jest jednym z etapów bądź co bądź krótkiego cyklu układu pokarmowego. Cykli jest zresztą cała masa, właściwie wszystko jest częścią jakiegoś cyklu, czyli częścią dookolnej trasy, a największe z tych kół to koło życia i śmierci. Dość na razie.

Zbiegłem na dół. To też rodzaj łuku, części większego okręgu, który zataczam wraz z Waldim, by odkryć część naszej małej Atlantydy – zaginionego dziedzictwa poprzednich mieszkańców Pomorza – Niemców. I ich najwyższy z aktów kreacji – wiejskie rezydencje, które po wojnie – jeśli nie zostały splądrowane i spalone – były zamienione na przedszkola, biblioteki wiejskie, biura pegeerów czy po prostu budynki socjalne. Niektóre jednak na więzienia i zwykłe mordownie, gdzie komuniści czyścili społeczeństwo z wrogich elementów. Wyruszaliśmy na kolejną pałacową wyprawę. Najpierw intencje mieliśmy ściśle gazeciarskie. Chcieliśmy się wyrwać z redakcji, by pojechać w teren, gdzie zawsze ciekawiej jest niż w tej zatęchłej plotkarni. Później jednak okazało się, że robimy robotę sławnego niegdyś Jacquesa Cousteau – odkrywamy niemal zupełnie nieznany u nas kawałek świata – obcą, wspaniałą w porównaniu z narzuconą nam przez Sowietów kołchoźniczą siermięgą – cywilizację. Daliśmy głębokiego nura w świat nieistniejący. Trafiliśmy na fragment jeszcze większego koła – koła historii. Mocno już wyszczerbionego. Potrzebna była rekonstrukcja, a materiału mieliśmy niewiele.

To była jedna ze wspanialszych naszych zawodowych przygód. Mój stary colt widział już wcześniej niejedno bezdroże, bo w plenery jeździłem, nie zważając na jakość nawierzchni, jednak to, czego doświadczył później wryło się na zawsze w jego podwozie. Nie było tygodnia byśmy nie wyjeżdżali w poszukiwaniu porzuconego dziedzictwa wypędzonej niemieckiej arystokracji, której potomkowie klepią gdzieś biedę, która u nas jest co najmniej dostatkiem.

Są rzeczy, o których nie jesteśmy w stanie mówić, ale są też rzeczy o których mówić nie chcemy, mimo że wszyscy wkoło strzępią sobie o tym języki. Takim tematem też jest od pewnego czasu niemieckość Szczecina czy tej części Polski, historia w tym sensie, w jakim próbuje się ustalić stan rzeczy bliskich nam obecnie – w przeszłości. Robi to na nas wszystkich ciągle ogromne wrażenie i wpędza w konsternację. Nic dziwnego, ale przecież to nie tylko nasza wina. Nie wdając się w szczegóły – po raz kolejny przydarzyła się wędrówka ludów, tym razem z powodu katastrofy w głowach. Gdyby nie Hitler i entuzjazm niemiecki dla wojny (co w jakimś sensie może do dziś imponować, że był taki dzielny, spartański naród), nikomu nie przyszłoby do głowy przesuwać granice o 300 km na zachód. I tak Polska stała się krajem bardziej zachodnim – przejęła po Niemcach odrobinę z ich rozpaczy, która pozostała w pustych domach, na cichych ulicach, w opuszczonych w pośpiechu wsiach, na polach, z których nie zebrano plonów, wśród nieskoszonych łąk i młynów na jałowym biegu mielących powietrze, czas, strach, historię. Bardzo trudno o tym myśleć. Ale stało się. Jedziemy po ziemi, na której urodziliśmy się – Waldi i ja. Nasz colt drąży tunel w rozgrzanym wiosennym powietrzu, pędzimy też w przeszłość. Szczątki Atlantydy wystają tu i ówdzie ponad poziom zielonej szaty. Nie chodzi tylko o architekturę. To coś więcej. Kiedy zaczynaliśmy, myśleliśmy, że będzie to zaledwie jakąś ciekawostką, o której ludzie przeczytają w piątkowym numerze, ale okazało się, że sprawa jest poważna – natknęliśmy się nie tylko na fragment zatopionej przez historię cywilizacji, ale też na ukrytą do niedawna dla nas – metaforę. To figura odwieczna, najstarsza znana człowiekowi. Nazywa się koło. Więc obaj z Waldim z nieoczekiwaną powagą, bez wyjaśniania sobie i uświadamiania, z dyskrecją ludzi, którzy mają świadomość wielkości swojego odkrycia, jedząc po drodze kanapki, wypijając dziesiątki litrów koli i zapychając się snikersami jechaliśmy od wsi do wsi i próbowaliśmy odnaleźć resztki zabudowań folwarcznych, dwory, pałace, a nawet zamki. Niektóre były w komplecie, inne – mocno nadgryzione przez ząb czasu, reszta zapadała się w glebę jak gnijące grzyby. Myszkowaliśmy po ruinach, rozmawialiśmy z ludźmi, robiliśmy zdjęcia. Te wyprawy były jak narkotyk. Gdyby nagle metodą deus ex machina zmieniła się historia i zaginiony świat odnalazłby się ze swoim całym dziedzictwem, którego nie trzeba odkrywać – bylibyśmy nieszczęśliwi. Ta podróż po ruinach była też przecież czymś więcej, niż próbą rekonstrukcji tego co było. Nieświadomi pisaliśmy ciągle to samo – o tym, że to wszystko już było, wracamy tam, gdzie już byliśmy. Po każdej wojnie świat zamienia się w romantyczny ogród – idealne miejsce dla takich jak my włóczęgów. Ten pejzaż, który niejednego wpędziłby w depresję, był jak balsam dla naszych dusz. Destrukcja piękna, zniszczenie wyższej cywilizacji noszą w sobie potencjał najwyższego estetycznego objawienia. Nie do przyjęcia byłoby dla nas zrekonstruowanie całej postaci Nike z Samotraki, dorobienie głowy niejednej Atenie czy Wenus, tak samo zapewne potraktowalibyśmy rekonstrukcję tych naturalnie zdekonstruowanych, zrabowanych, rozkradzionych cegła po cegle, kamień po kamieniu majątków. Ten rozpad był piękny. Widzieli to wszyscy z wyjątkiem mieszkańców tych wiosek, złodziei i naszej prasy. Nawet spadkobiercy junkierskich rodzin musieli w tym potwornym bajzlu, w obrazie rozkładu i cywilizacyjnego Czarnobyla widzieć jakiś niezwykły urok, bo wracali w te ruiny, dreptali po chaszczach z lekko szklistymi oczami. Milczeli z nieśmiałymi uśmieszkami. Ta delikatność była nie nasza, a jednak dziwnie znajoma.w serii kwadrat ukazały się:

„2008”, „2011”, „2014”, „2017” – antologie współczesnych polskich opowiadań

Marcin Bałczewski „Eva Morales de Nacho Lima”, „Malone”

Waldemar Bawołek „To co obok”

Kostia Berezin (Paweł Laufer) „Buty Mesjasza”

Jacek Bielawa „Kościelec”

Dariusz Bitner „Książka”

Roman Ciepliński „Diabelski młyn”

Tomasz Dalasiński „Nieopowiadania”

Krzysztof Gedroyć „Przygody K”

Andrzej Grodecki „Iluzje”

Brygida Helbig „Anioły i świnie. W Berlinie!!”, „Enerdowce i inne ludzie”

Lech M. Jakób „Ciemna materia”

Bogusław Kierc „Bazgroły dla składacza modeli latających”

Wojciech Klęczar „Wielopole”

Bogusława Latawiec „Ciemnia”

Ryszard Lenc „Chimera”

Artur Daniel Liskowacki „Capcarap”, „Eine kleine”, „Mariasz”, „Skerco”

Miłka O. Malzahn „Fronasz”, „Kosmos w Ritzu“

Agnieszka Masłowiecka „Pyszne ciało”, „Splątanie”

Jarosław Maślanek „Ferma ciał”

Dariusz Muszer „Homepage Boga”, „Niebieski”, „Wolność pachnie wanilią”

Krzysztof Niewrzęda „Czas przeprowadzki”, „Poszukiwanie całości”, „Second life”, „Wariant do sprawdzenia”, „Zamęt”

Ewa Elżbieta Nowakowska „Apero na moście”

Cezary Nowakowski, Jakub Nowakowski „Błogosławieni”

Paweł Orzeł „Arkusz ”, „Nic a nic”, „Ostatnie myśli (sen nie przyjdzie)”

Paweł Przywara „Zgrzewka Pandory”

Krystyna Sakowicz „Księga ocalonych snów”, „Praobrazy”

Alan Sasinowski „Pełna kontrola”, „Rupieć”, „Szczery facet”

Grzegorz Strumyk „Kra”, „Nierozpoznani”

Łukasz Suskiewicz „Egri bikaver”, „Mikroelementy”, „Zależności”

Leszek Szaruga „Dane elementarne”, „Podróż mego życia”, „Zdjęcie”

Izabela Szolc „Śmierć w hotelu Haffner”

Łukasz Szopa „Kawa w samo południe”

Andrzej Turczyński „Bruliony Starej Ziemi”, „Brzemię”, „Koncert muzyki dawnej”, „Zgorszenie”, „Żywioły”

Anatol Ulman „Cigi de Montbazon i Robalium Platona”

Emilia Walczak „Hey, Jude!”

Miłosz Waligórski „Kto to widział”

Henryk Waniek „Miasto niebieskich tramwajów”

Maciej Wasilewski „Jednodniowy spacer po dwudziestu kilku głowach”, „Rozmowy młodej Polski w latach dwa tysiące coś tam dwa tysiące coś”

Bartosz Wójcik „Christiania. Historie z tamtej strony dobra”

Grzegorz Wróblewski „Nowa Kolonia”

Maciej Wróblewski „Historie Jakuba Blottona z widokiem na Toruń”

Tadeusz Zubiński „Rzymska wojna”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: