Dobrzy sąsiedzi. Kiedy zło mieszka tuż obok ciebie - ebook
Dobrzy sąsiedzi. Kiedy zło mieszka tuż obok ciebie - ebook
„Szaleńczo straszna, dziko ciekawa i ostra jak brzytwa książka” - Gillian Flynn, autorka Zaginionej dziewczyny i Ostrych przedmiotów.
"Książka niezwykle mi się podobała – każde słowo, każda strona, każdy ostry zwrot akcji” – Sarah Jessica Parker
Oto Maple Street, urocze i bezpieczne miejsce, gdzie w eleganckich, przytulnych domach mieszkają szczęśliwi dorośli i ich wesołe dzieci. Za idealną fasadą kryją się jednak mroczne tajemnice – kłamstwa, intrygi, latami skrywane frustracje i uzależnienia, a także przemoc i zbrodnie. Gdy w dramatycznych okolicznościach ginie jedna z dziewczynek, spod perfekcyjnie nałożonego makijażu zaczyna prześwitywać prawdziwe oblicze Maple Street, a „dobrzy sąsiedzi” przestają maskować swoje szaleństwo i mordercze instynkty. Karuzela zdarzeń zaczyna kręcić się coraz szybciej, a my, docierając do ostatniej strony, zdajemy sobie sprawę, że wstrzymywaliśmy oddech…
Sarah Langan z precyzją chirurga pokazuje nam, jak łatwo – zbyt łatwo – zapominamy o sile tkwiącego w każdym z nas mroku, który w najbardziej nieoczekiwanej chwili może doprowadzić do zbrodni.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8225-088-6 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Za: Ellis Haverick, WIDZIEĆ TO UWIERZYĆ.
ZAGADKA MORDERSTW NA MAPLE STREET,
Hofstra University Press © 2043
Po piętnastu latach od zaistnienia tamtych faktów nasze zaabsorbowanie sprawą Maple Street wydaje się osobliwe. Nie należała do szczególnie drastycznych. Pod względem liczby ofiar daleko jej było do krwawej łaźni na Wall Street czy zamachu bombowego na Amazon w Seattle. To, co się wydarzyło, było straszne, ale nie bardziej zatrważające od okropieństw, o jakich słyszy się teraz niemal codziennie.
Skąd zatem ta ogólnonarodowa obsesja? Dlaczego ludzie przebierają się na Halloween za kluczowych uczestników tego zdarzenia? Spektakl _Wilde’owie kontra Maple Street_ nie schodzi z desek Broadwayu od ponad dekady. Widzowie uczestniczą w przedstawieniu, a proszeni o wybór strony w rekonstrukcji tamtych wydarzeń¹, angażują się do upadłego w spór o to, kto ponosi winę i kogo należy oczyścić z zarzutów. Rok w rok coraz to inne media odsłaniają na nowo fakty dotyczące tego, co się stało tamtego skwarnego sierpniowego dnia; owej gorączki mordu, która zawładnęła tą amerykańską uliczką. Jedni obwiniają falę upałów, pierwszą o tej skali. Zdaniem innych winne było zapadlisko, które obróciło w ruinę pobliski park. Jeszcze inni winą obarczają samo przedmieście.
Oto moja teoria: Maple Street wryła się w nas, gdyż nikomu nie udało się w należyty sposób rozwikłać jej tajemnicy. Pozostaje ona koszmarem na jawie. Zadajemy sobie pytanie, jak to możliwe, że porządna społeczność mogła uknuć wymordowanie całej rodziny, i nie mieści się nam to w głowach.
Może jednak przeoczyliśmy najprostsze wytłumaczenie? A jeśli zarzuty wytaczane pod adresem Wilde’ów były zasadne? Innymi słowy: a jeżeli sami to na siebie ściągnęli?
1.
* Chodzi tu o dramę, której finał jest zależny od tego, jak rozegrane zostaną role.Spis rodzin zamieszkałych przy Maple Street, stan na 4 lipca 2027 r.
Spis rodzin zamieszkałych przy Maple Street, stan na 4 lipca 2027 r.
100 GRADY – Lenora (47), Mike (45), Kipp (11), Larry (10)
102 MULLEROWIE – John (39), Hazel (36), Madeline (4), Emily (6 miesięcy)
104 SINGHOWIE I KAUROWIE – Sai (47), Nikita (36), Pranav (16), Michelle (14), Sam (13), Sarah (9), John (7)
106 PULLEYNOWIE – Brenda (38), Dan (37), Wallace (8), Roger (6)
108 LOMBARDOWIE – Hank (38), Lucille (38), Mary (2), Whitman (1)
110 HESTIOWIE – Rich (51), Cat (48), Helen (17), Lainee (14)
112 GLUSKINOWIE – Evan (38), Anna (38), Natalie (6), Judd (4)
114 WALSHOWIE – Sally (49), Margie (46), Charlie (13)
116 WILDE’OWIE – Arlo (39), Gertie (31), Julia (12), Larry (8)
118 SCHROEDEROWIE – Fritz (62), Rhea (53), FJ (19), Shelly (13), Ella (9)
120 BENCHLEYOWIE – Robert (78), Kate (74), Peter (39)
122 CHEONOWIE – Christina (44), Michael (42), Madison (10)
124 HARRISONOWIE – Timothy (46), Jane (45), Adam (16), Dave (14)
126 PONTI – Steven (52), Jill (48), Marco (20), Richard (16)
128 OTTOMANELLI – Dominick (44), Linda (44), Mark (12), Michael (12)
130 ATLASOWIE – Bethany (37), Fred (30)
132 SIMPSONOWIE – Daniel (33), Ellis (33), Kaylee (2), Michelle (2), Lauren (2)
134 CALIEROWIE – Louis (49), Eva (42), Hugo (24), Anais (22)
ŁĄCZNIE: 72 OSOBYMaple Street 116
Maple Street 116
4 lipca, niedziela
To impreza? Zaprosili nas? – zapytał Larry Wilde.
Nie byli zaproszeni. Gertie Wilde wiedziała, że nie, ale za nic by się do tego nie przyznała. Przyjrzała się za to tłumkowi przez okno , licząc, ile osób przyszło.
Gertie i jej rodzina wprowadzili się na Maple Street 116 mniej więcej przed rokiem. Kupili tanio dom do remontu. Zamierzali go odnowić. Wymienić dach i zamontować nowe rynny, zerwać wykładzinę z długim włosiem, a w jej miejsce przybić bambusowe maty. W najgorszym razie obsiać plackowaty trawnik. Różnie się jednak w życiu układa. Tak albo siak.
Wnętrze domu numer sto szesnaście też było mocno przypadkowe. Możliwe, że gdy w dzieciństwie bywałeś w takich domostwach, odwiedzając kolegów, odbierałeś nieład jako coś fajnego, ale też jako pewien chaos. Nocowanie tam sprawiało ci frajdę. Nie musiałeś się przejmować tym wszystkim, czego wymagano u ciebie w domu: ścieleniem łóżka, rozwieszaniem wilgotnego ręcznika, odnoszeniem brudnych naczyń do zlewu. Ale też szybko chciałeś wracać do siebie, bo nawet pośród wybuchów śmiechu cały ten bałagan jakoś zaczynał cię drażnić. Nabierałeś poczucia, że nikt tu nad niczym nie panuje.
Maple Street stanowiła zwarty ciąg domów, przylegający łukiem do dwóch i pół hektara parku. Ludzie stamtąd w dni robocze preferowali swobodniejszy styl biznesowy. Praktycznymi samochodami jeździli spełniać się w praktycznych profesjach. Zawsze w pośpiechu, nawet jeśli chodziło o zakupy w markecie spożywczym czy o wyjście do kościoła. Raczej nie nękały ich natomiast kredyty hipoteczne. Jeśli mieli chorych rodziców bądź nie układało im się w małżeństwie, nie wspominali o tym nawet słowem. Niepokoje te, jak wszelkie inne, przenosili na swoje dzieci.
Rozmawiali o zajęciach pozaszkolnych i sportowych; o tym, którzy nauczyciele z miejscowej elitarnej szkoły publicznej dokonują istnych cudów, a którym brak umiejętności kształcenia poprzez budowanie więzi społeczno-emocjonalnej. Mieli obsesję na punkcie studiów, zwłaszcza na Harvardzie.
Wilde’owie byli inni. Nie mając wielkich pieniędzy, Gertie i Arlo nie byli w stanie obsesyjnie przejmować się swoimi dziećmi, a gdyby nawet znaleźli na to czas i przestrzeń mentalną, to przecież nikt nie wpoił im wiedzy o _kreatywnym uczeniu się, inteligencji emocjonalnej, pozytywnej dyscyplini_e i _konsekwentnych ograniczeniach_. Nie wiedzieliby, od czego zacząć.
Ich dzieci, Julia i Larry, publicznie udawały, że puszczają bąki, a czasem rzeczywiście je puszczały. Julia była szybka. Już w niespełna miesiąc po przeprowadzce zwinęła ojcu papierosy i nauczyła miejscową Ekipę wypuszczania dymu nosem. Larry zaliczał się do tych dziwnych. Unikał kontaktu wzrokowego i miał zdiagnozowane spłycenie afektu. Kiedy wydawało mu się, że inne dzieci nie patrzą, pakował ręce w spodnie.
Wilde’owie wiedzieli, że od chwili wprowadzenia się na Maple Street łamią niepisane reguły. Nie mieli jednak pojęcia jakie. Arlo, były rockman, zwykł na późnowieczorne wypalenie parliamenta wychodzić na ganek. Nie wiedział, że na przedmieściach palisz wyłącznie za domem, tym bardziej gdy masz tatuaże i zero przyjaciół z dzieciństwa, gotowych się za tobą wstawić. Inaczej, puszczając dymka samotnie i na widoku, wychodzisz na buntownika. Emanujesz agresją.
Była też Gertie. Gdy w Atlantic City Convention Center poznała Arla, gitarzystę prowadzącego w tamtejszej kapeli, miała za sobą zwycięstwa w trzydziestu dwóch regionalnych konkursach piękności. Niczym ożywiona lalka Barbie wciąż jeszcze robiła to, co na nich wyćwiczyła: uśmiechała się sztucznie, robiła wielkie oczy i udzielała banalnych odpowiedzi na pytania zasługujące na szczerość. Sąsiadki, które próbowały poznać ją bliżej, przeważnie dawały za wygraną, mylnie uznając, że pod blond fryzurą rozciąga się pustka. Co gorsza, nikt nigdy nie powiedział Gertie, że głęboki dekolt jest niefajny. Nie wiedziała, że skoro nosi topy bez ramiączek, a między jej piersiami dynda naszyjnik z malowanych na złoto ogniwek, to tak, jakby podsuwała innym żonom pod nos transparent: NIESTABILNA ZDZIRA, GOTOWA ODBIĆ CI MĘŻA, A W OCZACH TWOICH DZIECI ZAWSTYDZIĆ CIĘ TYM, ŻE NIE JESTEŚ BLONDWŁOSĄ WALKIRIĄ METR SIEDEMDZIESIĄT OSIEM O IDEALNEJ CERZE.
Letni skwar w roku zapadliska nie miał sobie równych. Ponieważ środek Long Island był wklęsły jak czerwona krwinka, upału nie łagodził żaden wiatr. Do tego komary, świerszcze i różne śpiewające stworzenia. Pachniało wodą morską, przefiltrowaną przez przekwitłe begonie.
Wilde’owie właśnie skończyli kolację (tosty z serem popijane wodą gazowaną, a na deser mrożone wiśnie z Trader Joe’s). Słyszeli, że na zewnątrz są ludzie, ale nie zwracali na to uwagi, dopóki zza okna nie doleciały dźwięki piosenki Nirvany.
_Nie jestem jak oni, lecz mogę udawać._
– To impreza? Zaprosili nas? – zapytał Larry Wilde, lat osiem. Podniósł leżącego na jego kolanach robotboya. Nikomu nie wolno było nazywać go lalką, żeby nie zawstydzać chłopca.
Gertie podeszła do okna i rozsunęła cienkie zasłony. Była w dwudziestym czwartym tygodniu ciąży, toteż wszystko, co robiła, zabierało jej kilka sekund więcej niż zwykle, zwłaszcza w tym upale.
Była dokładnie siódma, a wszyscy na zewnątrz dostali zapewne to samo powiadomienie, bo nieśli popakowaną w pojemniki sałatkę z komosą ryżową, chipsy z salsą lub sześciopaki rzemieślniczego piwa. Gertie szybko odliczyła: Calierowie, Lombardowie, Simpsonowie, Grady, Gluskinowie, Mullerowie, Cheonowie, Harrisonowie, Singhowie i Kaurowie, Pulleynowie, Walshowie, Hestiowie, Schroederowie, Benchleyowie, Ottomanelli, Atlasowie i Ponti. Ściągnięto wszystkie rodziny z Maple Street, poza tą spod sto szesnastego. Poza Wilde’ami.
– Gdyby miała się odbyć impreza, Rhea Schroeder powiedziałaby mi o tym – mruknęła Gertie.
Julia Wilde, lat dwanaście, uniosła jedną, jasną brew. Nie była tak ładna jak mama, wcześnie więc postanowiła podkreślać ten kontrast byciem zabawną.
– To wyyygląda na festyn. Jeeedzie festynem…
Arlo też wpakował głowę w okno i teraz oboje z Gertie wyglądali na zewnątrz. On miał na sobie T-shirt Hanes i kurtkę dżinsową Levi’s, po obcięciu rękawów odsłaniającą dziary na ramionach. Na lewym: Monstrum Frankensteina i jego Narzeczoną. Na prawym: Wilkołaka i Mumię.
Gertie zwracanie się do innych wychodziło słabo. Proszenie też. On jednak zawsze wyczuwał, kiedy potrzebowała wsparcia. Pocałował ją w czubek głowy.
– Fajnie – stwierdził. – Idziemy?
– Mam ochotę na drugą kolację – przyznała. – Zdaje się, że Gupikowi rosną kości.
– Nie rozumiem. Jak to nie impreza? – zawołał za ich plecami Larry.
– Słyyyychać, że impreza – dorzuciła Julia.
Bo to jest impreza, powiedziała sobie wreszcie Gertie. Tylko dlaczego nikt o nim nie napisał na grupie Maple Street? Czyżby czymś podpadła Rhei Schroeder? To prawda, że ostatnio kontakt między nimi się urwał, ale to dlatego, że Gertie wieczorami zwykle leciała z nóg. To trzecie dziecko dawało jej organizmowi do wiwatu. Rhea zresztą miała na głowie letnie kursy i na dodatek czwórkę własnych dzieci. To na pewno przypadek, że jej nie zaprosiła! Rhea nie zrobiłaby czegoś takiego celowo.
Ona sama powinna się spodziewać, że Czwartego Lipca będzie impreza! Należało popytać. O ile wiedziała, sąsiedzi wyszli z tym pomysłem dopiero tego ranka. Nie mieli czasu wstawić info. Zresztą na święto ulicy nie trzeba pisemnych zaproszeń…
A może?
Pod ich domem właśnie przechodziła Rhea Schroeder, królowa tutejszej społeczności we własnej osobie. Wystroiła się w szykowny płócienny garnitur od Eileen Fisher, biały i nieskazitelny.
– Rhea! – zawołała Gertie przez otwarte okno, a jej sceniczny głos odbił się echem na całej ulicy, idąc w głąb rozległego parku. – Cześć, kochana! Jak tam? – I pomachała. Szerokim gestem zwyciężczyni konkursów piękności.
Rhea patrzyła prosto w okno Gertie – w jej oczy. Między nimi dwiema coś było jednak nie tak. Jakby wtyczka trafiła w niewłaściwe gniazdko i poleciały iskry. Przez krótką chwilę Gertie czuła przerażenie.
Rhea się odwróciła.
– Dom? Steve? Ktoś zadbał o kurczaki, czy czeka mnie kurs do Whole Foods? – W miarę jak zanurzała się w park, jej głos cichł.
– To było dziwne – zauważył Arlo.
– Za dużo na głowie. Mądrzy ludzie tak mają. Prawdopodobnie mnie nie widziała – odparła Gertie.
– Powinna zbadać sobie oczy – zażartował.
– Leci w kulki. Cała jej rodzina tak ma. W kulki lecą – rzuciła Julia.
Gertie odwróciła się, opierając ręce na ciążowym brzuszku jak na półce.
– Okropnie tak mówić, Julia. Mamy szczęście, że tacy ludzie jak Schroederowie w ogóle z nami rozmawiają. Rhea uczy w szkole pomaturalnej! Chyba nie dokuczasz małej Shelly, co? Jest na to za wrażliwa.
– Wrażliwa? To pieprzona świruska! – oburzyła się Julia.
– Nawet tak nie mów! – skontrowała Gertie. – Okno jest otwarte. Usłyszą!
Julia zwiesiła głowę, eksponując silne ramiona, naznaczone młodzieńczym trądzikiem.
– Przepraszam.
– Tak lepiej – stwierdził Arlo. – Nie możemy wojować z wcieleniami amerykańskości. Masz być miła dla tych ludzi. Postaraj się. Dla własnego dobra.
– No właśnie – poparła go Gertie. – Powiesz nam, o co ci chodzi?
– Nie. Jest za gorąco. Już prędzej posiedzimy z Larrym w piwnicy, zżerając farbę ze ścian, jak smętne, zaniedbywane dzieci – odpowiedziała Julia.
– Farba z ołowiem smakuje słodko! Dlatego dzieci ją jedzą! – oznajmił Larry.
– Tu nie ma takiej opcji jak farba – odrzekł Arlo, gdy Gertie, z myślą o zebranych w parku, ruszyła do kuchni po do połowy zjedzoną paczkę chipsów ziemniaczanych. Potem nachylił się nad stołem, zniżając głos do szeptu. Nie brzmiało to groźnie, ale i nie całkiem niegroźnie. – Nie ma żadnej innej opcji. Ruszcie więc dupy i uśmiech na twarz.
– Czyli mamy iść? – upewniła się Gertie.
– Wiadomka! – potwierdził Arlo, głosem już łagodnym i miłym, skoro wróciła Gertie. Otworzył drzwi wejściowe. Wilde’owie rodzice poszli przodem, a za nimi, bardzo blisko, dzieci. Może to był przypadek, a może nie. W każdym razie, gdy oddalili się o parę metrów od domu, ktoś przełączył muzykę na piosenkę w tonacji molowej. Leciało _Kennedys in the River_, singiel Arla z 2012 roku, osiemnaste miejsce na liście przebojów „Billboardu”.
_Ja tam nie wiem, czym jest miłość,_
_Lecz mnie jakoś to nie ciśnie,_
_Bo mam jeszcze całe sześć dych_
_I marzenie, co nie pryśnie._
Arlo aż się zaczerwienił. Słuchanie własnej muzy to skomplikowana sprawa. Jego rodzina wiedziała o tym. To dlatego Larry i Julia szli wolniej, jakby ich nogom ciążyły kajdany na krótkich łańcuchach. Zaciśnięte w uśmiechu usta Gertie przywodziły na myśl zamek błyskawiczny. Krok za krokiem dowlekli się do Parku Sterlinga.
Sai Singh i Nikita Kaur oderwali wzrok od paleniska. Przymulony oksykodonem weteran wojny w Iraku, Peter Benchley, przesunął palcami po wrażliwych krawędziach kikutów swoich kończyn. Banda dzieciaków, nazywająca siebie Ekipą, przerwała podskakiwanie na wielkiej trampolinie, którą ktoś przyholował na środek parku. Shelly Schroeder, krzycząc coś niesłyszalnego z racji odległości, wycelowała palec w Julię.
Nastroje nie były wrogie. Po latach przygotowań do konkursów piękności Gertie dobrze wyczuwała widownię i to odbierała. Od poprzedniego grilla, w Dzień Pamięci Narodowej, coś jednak się zmieniło, bo przychylne też nie były.
Spróbowała nawiązać kontakt wzrokowy z Rheą, ale ta była zajęta rozmowa z Lindą Ottomanelli. Wszędzie byli ludzie i Gertie do każdego mogłaby podejść, ale odkąd zamieszkała przy Maple Street, swobodnie czuła się tylko w towarzystwie Rhei.
_Ty mi jednak jakoś ciążysz,_
_Dziwnie tak się porobiło._
_Płakać się chce na cmentarzach,_
_Chyba więc to miłość._
Piosenka Arlo leciała i leciała. Wilde’owie, ze zwieszonymi ramionami, stali się niewolnikami tej kiepskiej opowiastki, od której nie było ucieczki:
_Jakbym widział swego ojca,_
_Cały jego pot i znój._
_Mała, dajmy razem w długą._
_Zostawmy ten gnój._
Wreszcie Fred Atlas i jego chora żona Bethany zdobyli się na powolną przeprawę przez tłumek, żeby ich powitać.
– Stary! Dotarliście! – zawołał Fred, waląc Arla w plecy. Potem zrobili kumpelskiego misia. Bethany, wątłe chucherko, posłała Gertie ujmujący uśmiech. Ralph, wzięty ze schroniska owczarek niemiecki Atlasów, obiegł całą gromadkę, dla bezpieczeństwa zaganiając ich w jedno miejsce.
– Fred, jesteś przemegaśny. Ty też, Bethany – odparł Arlo. Potem odebrali z Fredem zamówienia i przeszli do stołu z napojami. Od Ekipy odłączył się Dave Harrison. Zjechał z trampoliny i podbiegł do Julii oraz Larry’ego, żeby wręczyć im zimne ognie. Gdy je zapalili, Julia swoim wypisała w powietrzu słowo _pierd_, a jej brat kreślił kółka.
– Dostanę hamburgera? – zapytała Gertie Lindę Ottomanelli. Na stole wyłożono wykałaczki z miniaturkami flagi amerykańskiej, żeby ludzie wbijali je sobie w bułki z sezamem.
Linda, wpatrzona w burgery, chwilę zwlekała z odpowiedzią, chociaż bez wątpienia słyszała pytanie. Gertie czekała, niewzruszenie i dumnie. Zastanawiała się, czy nie należało przykryć dekoltu szalem. Tyle że jedynie w ciąży mogła nosić miseczkę D. Fajnie było się pochwalić dużymi cyckami.
– Z serem czy zwyczajnie? – spytała wreszcie Linda.
– Zwyczajnie? Zwyczajnie to ci powiem, że dzielna jesteś, smażąc w takim skwarze.
– Nic na to nie poradzę. Uwielbiam uszczęśliwiać ludzi. Już taka jestem. Mogłoby być ponad sześćdziesiąt stopni, a ja i tak bym to robiła. Taka moja natura. Jestem za miła.
– Zauważyłam – zapewniła ją Gertie, niezgodnie z prawdą. U Lindy Ottomanelli zauważyła jedynie to, że należała ona do tych kobiet, które na zakupy chodzą z saszetką na pasku, a poglądy polityczne czerpią z mediów społecznościowych. Resztę opinii o Lindzie zawdzięczała Rhei Schroeder, której słowa przyjmowała niczym objawione.
Linda wydała z siebie westchnienie męczennicy.
– Pewnie jesteś głodna. Mnie w ciąży non stop chciało się jeść. W końcu nosiłam bliźniaki! Chociaż ty może nie czujesz głodu, taka jesteś szczupła. Aż cię za to nienawidzę! Jak ty to robisz, że nie tyjesz? Chyba jesteś kosmitką!
Gertie wgryzła się w burgera. Sok pociekł jej po brodzie i spłynął na dekolt.
– Jeśli nie liczyć dziecka, jestem średnio szczupła. Kiedyś byłam megazgrabna, ale to za trudne. Trzeba zapomnieć o chlebie.
Po twarzy Lindy przemknął uśmiech.
– Raz wyeliminowałam i węglowodany, i nabiał, do tego mocny trening interwałowy. Też mogłabyś popróbować, jeśli chcesz. Mam jeszcze parę książek na ten temat.
– Dzięki – odparła Linda.
Na trampolinie Julia i Larry zaczynali już skakać z resztą Ekipy, a przy stole z napojami Arlo bawił męskie towarzystwo opowieścią. Historią kasjera z marketu 7-Eleven, który tak sobie nie radził z wydawaniem reszty, że przez niego wszyscy spóźniali się na pociąg.
– Zwyczajnie odpuściłem. Powiedziałem: „A weź ją sobie, dziany draniu!” – zakończył, przeciągając samogłoski, po czym wsadził w kącik ust parliamenta light i wykonał dobitny wymach pięścią. Jego głos przebijał się przez pozostałe, a wszyscy, nawet Fred, cofnęli się poza zasięg chmury dymu.
Niedługo potem całe towarzystwo, roześmiane po pierwszym piwie lub kubku wina, poklepywało się nawzajem i przywoływało historie z pracy lub o tym, jakimi to pomysłami ich latorośle wprawiły w zdumienie nauczycieli z zerówki. Grady, Mullerowie, Pulleynowie i Gluskinowie planowali wypad do Montauk. Margie i Sally Walsh tłumaczyły, że subaru to nie ulubiona marka lesbijek, a po prostu praktyczne samochody. Mężczyźni z rodziny Ponti porównywali rozmiary bicepsów. Przyszli prosto z piwnego zamknięcia sezonu lokalnej ligi bejsbolowej. W przebojowych nastrojach.
W ruch poszło jedzenie i następna kolejka napojów. Skwar nie ustępował. Gertie w końcu zdobyła się na odwagę. Znalazła Rheę Schroeder przy jej sławnej niemieckiej sałatce ziemniaczanej, której sekretem, nawiasem mówiąc, był przysyłany przez teściową z Monachium majonez Miracle Whip.
– Cześć – zagaiła Gertie. – Widziałam cię wcześniej, ale ty mnie chyba nie. Dlatego jeszcze raz cześć.
Rhea się skrzywiła. Ostatnio często jej się to zdarzało. Sprawiała wrażenie zestresowanej. Któż by nie był, mając czworo dzieci i pracę na pełnym etacie?
– Od wiosny minęło już tyle czasu… Brakuje mi naszych rozmów. – Gertie zmusiła się do spojrzenia w oczy Rhei. – Może wpadłabyś w przyszłym tygodniu? Arlo zrobi kurczaka w pesto. Pamiętam, jak ci smakował.
Wyglądało na to, że Rhea się zastanawia, ale powiedziała:
– Za bardzo jestem zajęta pracą. Beze mnie sobie nie radzą. Praktycznie sama mam na głowie cały wydział anglistyki. Do tego planowanie imprez takich jak ta. Grillów. Nie mam ani chwili wolnego.
Gertie podeszła bliżej, choć było to wbrew jej naturze – wolała mieć sporo przestrzeni wokół siebie. A jednak, ze względu na to nowe życie, w które oboje z Arlem usilnie starali się wejść, a także mając na uwadze przyjaźń z tą mądrą i wesołą kobietą, wyszła poza swoją strefę komfortu. Głos jej zadrżał.
– Zrobiłam coś nie tak? Wiem, że bez planu u ciebie ani rusz. To na pewno przypadek, że nas nie zaprosiłaś, prawda?
Rhea udała zdumienie.
– Przypadek? Żaden przypadek! – Potem odeszła, szeleszcząc białymi nogawkami, falującymi nad obcasami na tyle wysoko, by nie pobrudziła ich trawa.
Gertie, zesztywniała i z zastygłym na twarzy uśmiechem, obserwowała, jak Rhea wtapia się w tłum. Impreza trwała. A to było głupie. Hormony ciążowe. Ale i tak musiała przejechać palcami wskazującymi pod oczami, żeby zapobiec spływaniu tuszu. Właśnie wtedy się to stało.
Muzyka przeszła w trzaski. Zakołysała się ziemia. Przykryty obrusem w biało-czerwoną kratkę stolik piknikowy Lindy, z hamburgerami na blacie, zaczął się trząść. Gertie czuła wibracje, przenikające od jej stóp aż po zęby.
Przedwcześnie odpalone fajerwerki?… Trzęsienie ziemi?… Strzelają?
Nie było czasu, by to sprawdzać. Gertie pospiesznie rozejrzała się po parku; wychwyciła wzrok Arla. Szybko ruszyli, z przeciwnych stron, po dzieci. Zbiegli się wszyscy czworo w jednym punkcie jak przyciągające się magnesy.
– Ulica? – zapytała Gertie.
– Dom! – krzyknął Arlo.
Tratując gęstą koniczynę i mniszki, przegalopowali za trampolinę i murek ze zlepieńców okalający park. Gertie, z uwagi na ciążę i pewne problemy z nogami, biegła ostatnia.
Nie widziała otwierającego się zapadliska. Zobaczyła je później, na filmach nagranych telefonami. Wtedy najbardziej rzuciło jej się w oczy to, jak bardzo było wygłodniałe. Wleciał w nie stół piknikowy ze wszystkimi hamburgerami. Po nim grill. Owczarek niemiecki Ralph, oddzielony od Bethany i Freda, przechylił się w stronę coraz bardziej rozdziawionej gęby zapadliska.
Jęk zdumienia i było po Ralphie.
Kiedy Gertie się obejrzała, Maple Street zawarła już niełatwą ugodę z tym lejem. Przestał się rozrastać, zostawiając ludzi w spokoju. Część uciekła, inni stali jak sparaliżowani. Niektórzy, całkiem zdezorientowani, szli nawet w stronę tego rozszerzającego się wiru.
Była tam też Rhea Schroeder. Znieruchomiała, stała tyłem do swojej rodziny, którą wcześniej sprawnie uchroniła i zebrała po drugiej stronie zapadliska. Nie gładziła dzieci po głowach ani nie porozumiewała się wzrokiem ze współmałżonkiem, jak robiło to teraz wiele innych osób. Nie zanosiła się płaczem, nie wytrzeszczała oczu w zdumieniu ani nie sięgała po telefon. Nie.
Wpatrywała się prosto w Gertie, z wyszczerzonymi zębami.
Kąśliwy dym rozdzielił je zasłoną. Niósł ze sobą obcą chemiczną woń, jakby coś właśnie wychodziło na jaw.Spis rodzin zamieszkałych przy Maple Street, stan na 5 lipca 2027 r.
Spis rodzin zamieszkałych przy Maple Street, stan na 5 lipca 2027 r.
100 GRADY – Lenora (47), Mike (45), Kipp (11), Larry (10)
102 PUSTY
104 SINGHOWIE I KAUROWIE – Sai (47), Nikita (36), Pranav (16), Michelle (14), Sam (13), Sarah (9), John (7)
106 PULLEYNOWIE – Brenda (38), Dan (37), Wallace (8), Roger (6)
108 PUSTY
110 HESTIOWIE – Rich (51), Cat (48), Helen (17), Lainee (14)
112 PUSTY
114 WALSHOWIE – Sally (49), Margie (46), Charlie (13)
116 WILDE’OWIE – Arlo (39), Gertie (31), Julia (12), Larry (8)
118 SCHROEDEROWIE – Fritz (62), Rhea (53), FJ (19), Shelly (13), Ella (9)
120 BENCHLEYOWIE – Robert (78), Kate (74), Peter (39)
122 CHEONOWIE – Christina (44), Michael (42), Madison (10)
124 HARRISONOWIE – Timothy (46), Jane (45), Adam (16), Dave (14)
126 PONTI – Steven (52), Jill (48), Marco (20), Richard (16)
128 OTTOMANELLI – Dominick (44), Linda (44), Mark (12), Michael (12)
130 ATLASOWIE – Bethany (37), Fred (30)
132 SIMPSONOWIE – Daniel (33), Ellis (33), Kaylee (2), Michelle (2), Lauren (2)
134 CALIEROWIE – Louis (49), Eva (42), Hugo (24), Anais (22)
ŁĄCZNIE: 60 OSÓB„Newsday” z 5 lipca 2027 r., s. 1
„Newsday” z 5 lipca 2027 r., s. 1
Zapadlisko przy Maple Street
W dniu wczorajszym na Long Island doszło do nagłego otworzenia się szczególnie głębokiego leju krasowego. Tym razem w Parku Sterlinga w Garden City, w trakcie trwającego tam świątecznego festynu. Do zapadliska o średnicy 60 m wpadł owczarek niemiecki i jak dotąd nie udało się go uratować. Innych ofiar nie odnotowano.
To już trzeci lej krasowy na Long Island w ciągu trzech lat. Eksperci ostrzegają, że należy się spodziewać kolejnych. Według Toma Brymera, profesora geologii z Uniwersytetu Hofstra, „do powodów powstawania lejów krasowych zalicza się ciągłe wykorzystywanie starych sieci wodociągowych, nadmierną eksploatację najniższych poziomów wód gruntowych oraz zwiększanie się częstotliwości okresów powodziowych i ekstremalnych upałów” (zob. diagram na s. 31).
Nowojorska Agencja Ochrony Środowiska (NYEPA) w uzgodnieniu z Nowojorskim Departamentem Rolnictwa (NYDOA) ogłosiła wczoraj, że warstwy wodonośne Long Island nie uległy skażeniu. Mieszkańcy nadal mogą pić nieprzegotowaną wodę.
NYDOA zamknęła Park Sterlinga i przylegające do niego ulice dla ruchu drogowego osób postronnych na czas naprawczych prac ziemnych, zaplanowanych od 7 czerwca do 18 lipca. Zamknięty będzie również pobliski basen. Więcej na temat zapadliska na stronach 2–11._Zagubione dzieci z Maple Street_
Za: Mark Realmuto,
_Zagubione dzieci z Maple Street_,
„New Yorker” z 19 października 2037
Trudno sobie wyobrazić, że Gertie Wilde i Rhea Schroeder kiedyś się przyjaźniły. Jeszcze bardziej niedorzeczne wydaje się, że ta przyjaźń przerodziła się w urazę prowadzącą do zabójstw.
Connolly i Schiff w _Ludzkiej fali_, przełomowej pracy na temat mentalności tłumu, założyli, że Rhea litowała się nad Wilde’ami. Chciała pomóc im się zaaklimatyzować. Bliższe przyjrzenie się sprawie przeczy jednak tej teorii. Kiedy w ciągu wcześniejszych pięciu lat na Maple Street wprowadzali się Cheonowie, Simpsonowie i Atlasowie, Rhea nie próbowała się tak do nich zbliżyć. Wprawdzie witała te rodziny czekoladkami i perfumami, ale ich zdaniem bił od niej chłód. „Według mnie się wystraszyła”, stwierdziła Christina Cheon. „Jestem lekarzem. Konkurencja w dziedzinie najlepiej wykształconej mieszkanki tej ulicy nie była jej na rękę”. „Wszyscy tutaj mogli liczyć na to, że inne rodziny im pomogą”, dodała Ellis Simpson. To po to człowiek wyprowadza się na przedmieścia. Żeby mieć darmową opieką dla dzieci. Bo przecież na pewno nie ze względu na doznania kulturalne. A Wilde’owie byli osamotnieni. Myślę, że to dlatego Rhea przyssała się do Gertie. Tyrani szukają podatnych na ranienie. A wiesz, co jeszcze robią tyrani? Rozbudzają w słabo zorientowanych osobach przekonanie, że są ważni”.
Całkiem więc możliwe, że Rhea od początku wzięła Gertie na celownik.