Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Domy pisarzy. Część 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Domy pisarzy. Część 2 - ebook

Oto kolejna odsłona literackiej odysei: niestrudzona w swojej pasji Marzena Mróz-Bajon zabiera czytelników w inspirującą podróż śladami wielkich pisarzy
Domy pisarzy II to opowieść o domach, które były świadkami twórczych zrywów, o biurkach, przy których rodziły się nieśmiertelne dzieła, o widokach, które rozpalają wyobraźnię, i o otoczeniu, które tchnęło życie w ulubionych bohaterów literackich. To hołd dla miejsc, które kształtowały geniusz pisarzy tak różnorodnych jak Simone de Beauvoir, Lew Tołstoj czy Karen Blixen.
Autorka w poszukiwaniu literackich miejsc przemierza świat od ponad dwudziestu lat. Tym razem zabiera nas do Argentyny, gdzie Gombrowicz rozwijał swoją twórczość w izolacji od europejskiego zgiełku, do ukochanej wiedeńskiej kawiarni Bernharda i do jego domu w Ohlsdorfie, gdzie cisza średniowiecznych murów okazała się najlepszą towarzyszką pisarza, do mrocznej posiadłości Gabriele D’Annunzia – idealnej scenerii dla jego ekscentrycznych poczynań – a wreszcie na Lanzarote, gdzie szukała domu José Saramago i odnalazła spokój, który pozwolił jej na kontynuowanie pisarskiej misji.
Książka Marzeny Mróz-Bajon to nie tylko podróż w przestrzeni, ale i w czasie. To opowieść o poszukiwaniu, odkrywaniu i rozumieniu. To przypomnienie, że – jak za Saramago powtarza autorka – „Na życie bowiem, podobnie jak na obrazy, należy patrzeć z odległości czterech kroków”.
Taka już moja przypadłość, że za każdym razem, gdy sięgam po książkę, zastanawiam się, w jakim miejscu została napisana. A przynajmniej, gdzie powstawały do niej szkice, w jakich miejscach kłębiły się myśli pisarza. Wtem Marzena Mróz-Bajon z czułością kręci się obok niewielkiego drewnianego biurka Simone de Beauvoir w studiu przy paryskiej rue Victor Schœlcher. Subtelnie rozpoznaje przedmioty w rodzinnym domu Federica Garcíi Lorki w hiszpańskim Fuente Vaqueros, do którego klucz zawsze zacina się w zamku. Z uwagą bada gdańską ulicę Lelewela – to adres Güntera Grassa. Zapadamy się w tych miejscach. Tęsknimy. Na szczęście Mróz-Bajon nie tylko opisuje wielkich artystów, a przede wszystkim dopisuje obok swoją własną historię.
Maja Chitro, „Elle Polska”
„Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca” – napisał Joseph Conrad w Lordzie Jimie, a Marzena Mróz-Bajon potraktowała to zdanie dosłownie, jak drogowskaz. Rozkochana w książkach, zapragnęła znaleźć się za ich kulisami, poznać bliżej ich autorów i autorki. Wędruje więc po świecie i tropi: odszukuje domy, w których mieszkali, groby, w których zostali pochowani, i chłonie wszystkimi zmysłami okruchy ich życia. Zestawia dzisiejsze obrazy odwiedzanych miejsc z tymi z czasów jej bohaterów i bohaterek. Na nasze szczęście ze swoją pasją się nie kryje. W książce, która jest rodzajem pamiętnika z podróży, dzieli się z nami wrażeniami, emocjami towarzyszącymi jej odkryciom, ale zarazem nie popisuje się ogromną wiedzą o losach i twórczości ulubionych autorów, a podsuwa nam fragmenty, zaczepia anegdotami. Robi to z dużą lekkością i tak przebiegle, że od razu chce się sięgnąć po gorzkie Autobiografie Thomasa Bernharda czy ponownie przeżyć Ucztę Babette Karen Blixen. No i pójść za jej marzeniem, aż do końca.
Maria Fredro-Smoleńska, „Vogue Polska”
Intelektualno-zmysłowe podróże w czasie i przestrzeni. Autorka bierze czytelnika za rękę gestem pewnym, ale delikatnym, i nie puszcza aż do ostatniego zdania. A my podążamy za tą narracją z przyjemnością, bo Marzena Mróz-Bajon ma dar zauważania rzeczy pozornie małych, które mówią nadzwyczaj dużo. Wywołuje do odpowiedzi naszą wrażliwość. Podążając tropami twórców dodaje swoje obserwacje i skojarzenia – czasem poważne, czasem filuterne. Razem odkrywamy nie tylko ważne w historii literatury miejsca, ale i też ich dzisiejszy kontekst. A cytaty z dzieł pozwalają na nowo zachwycić się talentem autorów, których nie czytaliśmy dawno. Albo nawet wcale. Inspirujące.
Joanna Nojszewska „Twój Styl”
Nigdy w tak krótkim czasie nie udało mi się odwiedzić tak wielu domów wybitnych artystów, a przecież moja praca polega między innymi na zaglądaniu artystom do pracowni. Druga odsłona „Domów pisarzy” Marzeny Mróz-Bajon przypomina mi o tym jak wiele da się opowiedzieć o sztuce, nie wychodząc z domu. Ta opowieść jest tak wykadrowana, żebyśmy mogli zbliżyć się i do biurka Gombrowicza, Simone de Beauvoir czy Karen Blixen, gdzie kiedyś leżały maszynopisy dzieł, które dziś stanowią kanon naszego myślenia o literaturze, i do domów, w których żyli, pracowali, balowali, opisywali w listach i wspomnieniach i na ulicę, do dzielnic gdzie toczyła się mała i wielka polityka, którą przesycone są dzieła wielkich pisarzy. Może dlatego ze wszystkich wizyt najbardziej pasjonuje mnie ta najtrudniejsza w moskiewskim domu Lwa Tołstoja, gdy autorka zagląda do pokoju z widokiem na wojnę. Tę książkę można czytać na wiele sposobów, jak dobrze opowiedzianą historię tego czego nie widać, jak reportaż, który rzuca więcej światła na naszych ulubionych pisarzy i pisarki. Mi przypomina jeszcze o jednym, odwiedzanie domów wielkich artystów, oglądanie ich miejsca pracy, to przywilej i skarb nas dziennikarzy, którym Marzeny Mróz-Bajon potrafi dzielić się jak nikt inny.
Aleksander Hudzik, „Mint Magazine”
Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68226-07-2
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2

Wy­spa na ho­ry­zon­cie

Ktoś po­wie­dział, że w kra­inie ślep­ców na­wet jed­no­oki jest kró­lem.

JOSÉ SA­RA­MAGO, Mia­sto ślep­ców

Dom José Sa­ra­mago

Tias, Los To­pes 1, Las Pal­mas, Lan­za­rote, Hisz­pa­nia

TRASA: Fu­er­te­ven­tura – Lan­za­rote – La Gra­ciosa – Isla de Mon­taña Clara, Hisz­pa­nia

Cze­ka­łam na ka­limę. Tę nie­za­po­wie­dzianą, przy­byłą znie­nacka, o któ­rej nikt nie na­pi­sał ty­dzień wcze­śniej w lo­kal­nych ga­ze­tach. Wiatr nio­sący pia­sek znad Sa­hary, który niby mgła spływa na wy­spę, by na chwilę przy­kryć jej kształt i nie­które pro­blemy miesz­kań­ców. Spo­dzie­wa­jąc się jej, za­mknę­łam okna i za­bra­łam kom­pu­ter z drew­nia­nego stołu sto­ją­cego w ogródku nad oce­anem. Z go­dziny na go­dzinę było na nim co­raz wię­cej pia­sku. Ra­nek za­czął się wpraw­dzie od ró­żo­wych chmur, ale był po­czą­tek stycz­nia, dzień Trzech Króli i wszystko się mo­gło zda­rzyć.

Ucie­kli­śmy z Fi­li­pem na Fu­er­te­ven­turę z opre­syj­nej War­szawy, z Pol­ski, z kon­ty­nentu, a na­wet wię­cej – ze świata, który zna­li­śmy. Pan­de­mia zdą­żyła już zro­bić swoje z ludz­kimi umy­słami: za­siała strach, ogra­ni­czyła po­trzeby, zra­dy­ka­li­zo­wała po­glądy. Nie mó­wiąc już o ogra­ni­cze­niu moż­li­wo­ści prze­miesz­cza­nia się. Trwa­li­śmy, za­czy­na­jąc każdy dzień od spraw­dze­nia liczby cho­rych i zmar­łych, za­wie­szeni mię­dzy ży­ciem a by­to­wa­niem.

Tym­cza­sem za­miast afry­kań­skiego wia­tru nad­cią­gnął sztorm znad Atlan­tyku. Za­wiało ina­czej niż zwy­kle, bo od po­łu­dnio­wego za­chodu. Było cie­pło i dość wil­gotno jak na tę porę roku. Kak­tusy wy­ry­wały się do słońca z czer­wo­nej ziemi, a nie­które na­wet kwi­tły, co po­dobno jest oznaką szczę­ścia.

Naj­pierw mgłą za­snuła się po­bli­ska Lan­za­rote, a za­raz po­tem nie mo­gli­śmy się już do­pa­trzyć kształtu Lo­bos, wy­spy, którą ob­ser­wo­wa­li­śmy co­dzien­nie od kilku ty­go­dni. Chmury zda­wały się pły­nąć ze wszyst­kich stron, a dzieci na­szych wło­skich są­sia­dów pła­kały tego dnia gło­śniej niż zwy­kle i ja­koś bar­dziej roz­pacz­li­wie. Od sa­mego rana wpa­try­wa­li­śmy się w ocean, który nie tylko zmie­niał ko­lor, ale też fak­turę. Fale, które miały swój po­czą­tek w Miami, do­tarły na Fu­ertę trzy­me­trowe i ru­nęły na brzeg wła­śnie tu­taj, obok nas. Na wul­ka­niczną wy­spę, gdzie przez trzy­sta dni w roku świeci słońce, spadł ulewny deszcz, któ­rego drew­niany dach na­szego domu naj­wy­raź­niej się nie spo­dzie­wał. Za­li­czy­li­śmy pod­to­pie­nie i awa­rię wszyst­kich urzą­dzeń elek­trycz­nych. Na stole, po­kry­tym pia­skiem w ko­lo­rze rdzy, można już było pi­sać pal­cem li­tery.

Na tej wy­spie, gdzie wszystko jest falą albo wul­ka­nem – a więc po­siada ener­gię, siłę spraw­czą i moc – czu­łam się jak w domu. By­łam tu kil­ka­krot­nie, a tym ra­zem za­mie­rza­łam po­szu­kać jesz­cze wię­cej do­wo­dów na to, że Ka­ra­iby za­czy­nają się na Fu­er­te­ven­tu­rze wła­śnie. Pierw­szy zna­la­złam w dniu sztormu i hu­ra­ganu. Była nim sza­rań­cza wolno spa­ce­ru­jąca po mo­jej sto­pie. Go­dzinę póź­niej na pło­cie po­ja­wiły się rzędy mró­wek, wę­dru­ją­cych w górę i w dół. Do tego na­zwa mie­ściny, do któ­rej lu­bi­li­śmy się wy­bie­rać na po­po­łu­dniową kawę – An­ti­gua! Od sio­strza­nej ka­ra­ib­skiej wy­spy dzie­lił ją tylko cały Atlan­tyk – pięć ty­sięcy ki­lo­me­trów.

Znacz­nie bli­żej, bo za­le­d­wie sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od nas, le­żała Lan­za­rote, któ­rej brzeg, miesz­ka­jąc w Cor­ra­lejo na Fu­er­cie, oglą­da­li­śmy co­dzien­nie. Tam, w swoim domu, no­bli­sta José Sa­ra­mago na­pi­sał Mia­sto ślep­ców. Ak­cja książki to­czy się w fik­cyj­nym mie­ście, w bli­żej nie­okre­ślo­nym kraju, który ogar­nia epi­de­mia. Pan­de­mia śle­poty.

Za­nim przy­je­dzie się na wy­spę, ma się o niej wła­sne wy­obra­że­nie. Dla mnie Fu­er­te­ven­tura to przy­goda, awan­tura! Jej kształt przy­po­mina cze­ka­ją­cego na je­dze­nie kota. Od Morro Ja­ble po Co­sta Calma – pełny wdzięku koci ogon. Cor­ra­lejo – z jego pło­wymi wy­dmami – to strzy­gące prawe ucho. Lewe to mia­steczko El Co­tillo. Szyję, na któ­rej za­sty­gła ko­cia głowa, za­zna­cza Pu­erto del Ro­sa­rio – sto­lica wy­spy. Ten zwie­rzak z wul­ka­nicz­nych skał ma oko na naj­bliż­szą mu wy­spę – Lo­bos w kształ­cie wą­troby, serca lub – jak kto woli – kury wy­sia­du­ją­cej jajko. Wpa­try­wa­łam się w szare fale oce­anu, a kiedy lu­dzie za­częli mó­wić o za­mknię­ciu do­jazdu po­mię­dzy wy­spami, spa­ko­wa­łam ple­cak i wsia­dłam na prom pły­nący na Lan­za­rote – wy­spę w kształ­cie go­to­wego do skoku lam­parta.

Pra­cow­nik wy­po­ży­czalni sa­mo­cho­dów, ubrany w strój ko­smo­nauty, dwoma pal­cami chro­nio­nymi przez grube rę­ka­wice po­dał mi klucz do mini co­opera.

– Mam na­dzieję, że za dwa dni od­płynę stąd na Fu­er­te­ven­turę. – Za­ry­zy­ko­wa­łam opty­mi­styczne stwier­dze­nie.

– Kto wie, co bę­dzie ju­tro. Ha­sta la vi­sta! – Czło­wiek naj­wy­raź­niej wy­bie­ra­jący się na pod­bój ko­smosu oka­zał się, po­dob­nie jak ja, sto­ikiem.

Za­sa­lu­to­wa­łam mu i obie­ca­łam, że auto od­dam, bez względu na to, jak się da­lej ży­cie po­to­czy.

Ru­szy­łam z Playa Blanca, przez Ca­stillo del Águ­ila, by do­trzeć na Co­sta de Pa­pa­gayo, żeby wy­ką­pać się w miej­scu, w któ­rym strome klify osła­niają od wia­tru za­toczkę tur­ku­so­wych wód. Nie spie­szy­łam się do Tías, gdzie José Sa­ra­mago spę­dził osiem­na­ście ostat­nich lat ży­cia. Alba, pra­cow­nica Casa Mu­seo José Sa­ra­mago, do któ­rej na­pi­sa­łam mejla z py­ta­niem, czy mo­gła­bym od­wie­dzić to miej­sce, od­pi­sała mi, że ze względu na obecną sy­tu­ację epi­de­mio­lo­giczną casa jest za­mknięta do od­wo­ła­nia. Wy­ra­ziła jed­nak na­dzieję na spo­tka­nie kie­dyś, w bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści i obie­cała, że po­in­for­muje mnie, gdy dom pi­sa­rza bę­dzie znów otwarty dla zwie­dza­ją­cych. Ozna­czało to, że być może nie zo­ba­czę domu au­tora po­wie­ści o pan­de­mii śle­poty z po­wodu pa­nu­ją­cej w stycz­niu 2020 roku na ca­łym świe­cie epi­de­mii grypy. A jed­nak nic nie było w sta­nie od­wieść mnie do tej po­dróży. Zwie­trzy­łam te­mat, jak goń­czy zwie­rzynę.

Lan­za­rote, którą José Sa­ra­mago – je­dyny por­tu­gal­ski no­bli­sta w dzie­dzi­nie li­te­ra­tury – wy­brał na swój ostatni dom, zo­stała za­pro­jek­to­wana tak, żeby być piękną, spójną i atrak­cyjną. Za­sługa w tym in­nego ar­ty­sty, Césara Man­ri­que – mi­strza w in­te­gro­wa­niu sztuki z na­turą – ale też sa­mej na­tury. Man­ri­que do­brze wie­dział, co robi, two­rząc formy rzeź­biar­skie, które na­zwał ju­gu­etes del viento – za­bawki wia­tru. Ko­lo­rowe, że­liwne kształty two­rzą cha­rak­ter wy­spy i wy­bi­jają się na tle jej mo­no­ton­nego kra­jo­brazu: stoż­ków wul­ka­nów przy­po­mi­na­ją­cych grzbiet smoka, ży­znej, ale trud­nej w upra­wie ziemi, nie­wiel­kich pól oto­czo­nych pło­tami z od­pry­sków lawy. Ka­mień na ka­mie­niu, a obok je­den pęd wi­no­ro­śli cze­ka­jący na nie­ob­fite sierp­niowe zbiory.

Po­woli zmie­rza­jąc do Tías, za­trzy­ma­łam się przed ja­ski­nią Ja­meos del Agua. Obecny kształt tego miej­sca także jest dzie­łem Man­ri­que, który stwo­rzył miej­sce do kon­tem­pla­cji na­tury, szka­tuł­kową kon­struk­cję wy­spy na wy­spie, z salą kon­cer­tową i je­zio­rem, w któ­rym pły­wają kraby al­bi­nosy. Nie było się do czego spie­szyć. A przy­naj­mniej tak mi się wtedy wy­da­wało.

Do Tías za­je­cha­łam wcze­snym po­po­łu­dniem. Na du­żym skrzy­żo­wa­niu, pu­stym jak całe mia­steczko, wi­siały nade mną tylko oło­wiane chmury. Na ulicy Los To­pes nie spo­tka­łam ni­kogo. Na­ci­snę­łam dzwo­nek domu Sa­ra­mago i nie ocze­ku­jąc re­ak­cji, ode­szłam od drzwi, żeby fo­to­gra­fo­wać na­strój. Przez płot zo­ba­czy­łam pro­stą białą bryłę z zie­lo­nymi okien­ni­cami. W ogro­dzie z czer­wo­nej ziemi wy­ra­stały kak­tusy, krzewy hi­bi­skusa i drzewa aka­cji. I tyle? To nie mógł być ko­niec!

I nie był, bo wy­obraź­nia po­ru­szyła fi­rankę w są­sied­nim domu, a kiedy sta­nę­łam przed ob­cym oknem, na­gle otwo­rzyły się drzwi. Zo­ba­czy­łam w nich ko­bietę ubraną w czarną suk­nię. Na twa­rzy miała ma­seczkę, o wiele za dużą na jej szczu­płe po­liczki. Czarne włosy i oczy, wiek z po­wodu za­kry­tej nie­mal cał­ko­wi­cie twa­rzy – nie­okre­ślony.

– Alba! – za­wo­ła­łam w na­dziei, że to z nią ko­re­spon­do­wa­łam. – Bu­enos días, ja jed­nak przy­je­cha­łam. By­łam tak bli­sko... Pan­de­mia, Mia­sto ślep­ców, przy­le­cia­łam z da­leka, ca­mino...

Nie wiem, co po­dzia­łało na Ko­bietę w Czar­nej Sukni, tę Albę, a może na­wet samą Bli­mundę. Jed­nak po kilku mi­nu­tach z pę­kiem klu­czy, który sta­rała się ukryć, ru­szyła w moją stronę. Naj­pierw otwo­rzyła furtkę, a kiedy z ra­do­ści po­tknę­łam się o duży aloes, wy­jęła ko­lejny klucz. Po­ło­żyła pa­lec na ustach i szybko, ci­cho, nie­wi­doczne, we­szły­śmy do za­mknię­tego domu José Sa­ra­mago.

Pi­sarz wpro­wa­dził się do tego mia­steczka pod wul­ka­nem w lu­tym 1993 roku. Opu­ścił Por­tu­ga­lię i Li­zbonę, pro­te­stu­jąc w ten spo­sób prze­ciwko cen­zu­rze i za­we­to­wa­niu zgło­sze­nia jego Ewan­ge­lii we­dług Je­zusa Chry­stusa do Eu­ro­pej­skiej Na­grody Li­te­rac­kiej. Po­dobno książka ob­ra­żała ka­to­li­ków.

José Sa­ra­mago uro­dził się w ma­leń­kim Azin­haga w 1922 roku, w ro­dzi­nie sprze­dawcy ga­zet i słu­żą­cej. Od dziecka za­fa­scy­no­wany sło­wem, nie mógł stu­dio­wać li­te­ra­tury, bo ro­dzice wy­brali dla niego za­wód me­cha­nika sa­mo­cho­do­wego. W 1975 roku, po re­wo­lu­cji goź­dzi­ków i oskar­że­niu o sprzy­ja­nie mark­si­zmowi, stra­cił pracę, do któ­rej zresztą ni­gdy nie miał serca. Na­resz­cie nie po­zo­stało mu już nic in­nego niż tylko pi­sać. Po­wie­ści, opo­wia­da­nia, wier­sze, dra­maty i prze­wod­niki. Po Pod­nie­sio­nym z ziemi, trzy­to­mo­wej sa­dze o naj­bied­niej­szych, i Roku śmierci Ri­carda Re­isa, książce o por­tu­gal­skim po­ecie Fer­nan­dzie Pes­soi, pi­sze Hi­sto­rię ob­lę­że­nia Li­zbony. W 1997 roku wy­daje po­wieść Wszyst­kie imiona, którą wielu kry­ty­ków i czy­tel­ni­ków uważa za jego naj­lep­sze dzieło. Kiedy uka­zy­wała się Bal­ta­zar i Bli­munda – snu­jąca się ni­czym baśń love story oka­le­czo­nego żoł­nie­rza i córki cza­row­nicy – Sa­ra­mago ro­bił już świa­tową ka­rierę. Sły­nął z od­wagi i po­li­tycz­nego za­an­ga­żo­wa­nia, był wraż­liwy na nie­spra­wie­dli­wość, a jed­no­cze­śnie w jego książ­kach można się do­pa­trzyć re­ali­zmu ma­gicz­nego.

Sta­łam w jego ga­bi­ne­cie w cza­sach za­razy sama, od­se­pa­ro­wana od in­nych, od­dzielna. Z do­świad­cze­niami, które przy­szły nie w porę i świa­do­mo­ścią spły­wa­jącą na czło­wieka – za późno. Na­sze krót­kie ży­cie to droga, a my je­ste­śmy no­ma­dami, za­wie­szo­nymi mię­dzy trwa­niem a śmier­cią. Cały Sa­ra­mago! A prze­cież też każdy z nas. Pustka i ni­cość. Od­le­gło­ści po­mię­dzy ludźmi, ale i przed­mio­tami na­gle się wy­dłu­żyły, a one same za­tra­ciły znaki szcze­gólne, za­tarły swoje kon­tury, na szczę­ście – nie na za­wsze.

Na biurku Sa­ra­mago w Tías leży dziś ko­lek­cja kil­ku­set wiecz­nych piór. To tu­taj, po­dobno naj­tań­szym z nich, na­pi­sał Mia­sto ślep­ców – wi­zję współ­cze­snej apo­ka­lipsy. Bez­bronni, do­tknięci na­głą śle­potą lu­dzie mu­szą opu­ścić swoje domy i pod­dać się izo­la­cji w opusz­czo­nym szpi­talu psy­chia­trycz­nym. Tam zno­szą psy­chiczne tor­tury i gwałty, toną w fe­ka­liach. Świat w jed­nej chwili stał się dla nich mlecz­nym bez­kre­sem, bez­mia­rem po­zba­wio­nym kształ­tów i zna­czeń. Ra­tun­kiem wy­daje się ucieczka na wieś, a może na­wet na wy­spę – po­wrót do po­cząt­ków ludz­ko­ści, kiedy jesz­cze nie było miast przy­no­szą­cych nie­szczę­ścia i cho­roby.

Ten zwią­zek Sa­ra­mago z na­turą, po­trzebę prze­strzeni do­strze­głam, pa­trząc przez okno jego sy­pialni. Po­fał­do­wane, zie­lone w stycz­niu zbo­cza wul­ka­nów, białe mia­sta u ich pod­nóży, ocean bez po­czątku i końca. Po­trzeba odej­ścia od tłumu, wy­rwa­nia się światu kar­mią­cemu nas ilu­zją, że war­tość ma by­cie we wszyst­kich miej­scach na­raz. Ta mę­cząca wszech­obec­ność.

Ko­bieta stała przy wciąż uchy­lo­nych drzwiach i ob­ser­wo­wała każdy mój ruch. Nie po­spie­szała mnie, ale, uważna i czujna, trwała na straży. Nie szu­kała kon­taktu. Sta­ły­śmy się przy­pad­ko­wymi wspól­nicz­kami, które spo­tkały się, żeby na­broić. Zła­mać prawo. Ona nie­le­gal­nie wpu­ściła mnie do za­mknię­tego z po­wodu pan­de­mii domu-mu­zeum, a ja skwa­pli­wie z tego ko­rzy­sta­łam, prze­dłu­ża­jąc tę chwilę tak długo, jak tylko się da. Krą­ży­łam po ca­łym domu, dawno już nie­sprzą­ta­nym, w któ­rym uno­sił się kurz i za­pach pie­czo­nych ja­błek. Czasu nie było, za­trzy­mał się na do­bre. Wska­zówki wszyst­kich ze­ga­rów sta­nęły na go­dzi­nie szes­na­stej.

– Czy mogę za­pa­lić świa­tło, żeby zro­bić zdję­cia w środku? – Na moje py­ta­nie ko­bieta tylko po­krę­ciła prze­cząco głową. – Otwo­rzę drzwi do ogrodu, do­brze? – Tego rów­nież nie było mi wolno. Słusz­nie, ktoś mógłby nas prze­cież zo­ba­czyć.

„Książki mu­szą być otwie­rane z czu­ło­ścią, bo ich au­tor jest w środku. Z całą wraż­li­wo­ścią i wszyst­kim, co uczy­niło go wy­jąt­ko­wym. Do­tknij opusz­kami pal­ców ostat­niej strony książki, aby po­twier­dzić jej au­to­rowi, że nie zo­stał za­po­mniany” – czy­ta­łam słowa José Sa­ra­mago w ciem­nym w ten po­chmurny dzień jego ga­bi­ne­cie. Nad biur­kiem wisi ob­raz Césara Man­ri­que, a w ca­łej prze­strzeni, wśród wielu ro­dzin­nych pa­mią­tek, zwra­cają uwagę fi­gurki koni. Są ich dzie­siątki, wy­ko­nane z róż­nych ma­te­ria­łów, w wielu ko­lo­rach.

W sy­pialni, nad łóż­kiem sze­ro­kim, ale krót­kim, przy­kry­tym nie­bie­ską kapą ze śli­skiego ma­te­riału, ob­raz – ry­su­nek dwóch ide­al­nie pa­su­ją­cych do sie­bie ciał.

W ca­łym domu Sa­ra­mago rzą­dzą książki. Są wszę­dzie, zbu­do­wano na­wet spe­cjalne po­miesz­cze­nie, żeby usta­wić, ska­ta­lo­go­wać i upo­rząd­ko­wać pięt­na­ście ty­sięcy zgro­ma­dzo­nych tu, na wy­spie, wo­lu­mi­nów. Książki Sa­ra­mago są szcze­gólne, inne. Cha­rak­te­ry­zują je dłu­gie zda­nia, dia­logi sta­no­wiące in­te­gralną część aka­pitu i prze­cinki w miej­scu kro­pek, co daje wra­że­nie za­pisu stru­mie­nia świa­do­mo­ści. Słowa wy­le­wają się z kar­tek, le­wi­tują, spa­dają z hu­kiem na pod­łogę.

– Praw­dziwy dom ksią­żek! – za­wo­ła­łam naj­ci­szej jak można.

Tym ra­zem ko­bieta przy­tak­nęła. Jed­no­cze­śnie ru­szyła w stronę drzwi. Le­ciutko je uchy­liła, po czym wy­szła i przy­trzy­mu­jąc je, ele­gancko mnie wy­pra­szała. Prze­mknę­ły­śmy jesz­cze przez ogród, w któ­rym ro­sło kilka palm. Ich pió­ro­pu­sze od­ra­dzały się po krót­kiej zi­mie, pusz­cza­jąc w niebo nowe li­ście.

Jak się po­że­gna­ły­śmy? Oczy­wi­ście bez słów, które pod­czas tej wi­zyty oka­zały się zbędne. Zło­ży­łam dło­nie i skło­ni­łam głowę. Ona po­ma­chała mi ręką, ale był to oszczędny gest, ra­czej wska­zy­wał drogę ucieczki – skręć od razu w lewo. Szybko! Miała ra­cję, bo gdy­bym od­biła w prawą stronę, mo­gła­bym wpaść na sprze­daw­czy­nię ze sklepu z mąką, cu­krem i owo­cami, która stała w progu i wo­dziła wzro­kiem za każ­dym, kto tylko po­ja­wił się na pu­stej ulicy. Czy do­nio­słaby na mnie i za­de­nun­cjo­wa­łaby Ko­bietę w Czar­nej Sukni?

– Bar­dzo moż­liwe, że tak – po­wie­działa mi tego dnia wie­czo­rem Fia­metta, wła­ści­cielka domu Finca Ma­ri­sca, Włoszka, która przy­je­chała na Lan­za­rote z trójką dzieci, „bo tu lep­szy kli­mat”. – Hisz­pa­nie lu­bią na sie­bie do­no­sić, zdaje się, że to ich sport na­ro­dowy – stwier­dziła, na­le­wa­jąc mi kie­li­szek bia­łego wina z wła­snych trzy­dzie­stu wi­no­ro­śli, oka­la­ją­cych jej no­wo­cze­sny dom z wul­ka­nicz­nego ka­mie­nia.

Pa­nika pan­de­mii szcze­gól­nie ob­ja­wiła się tu, na Wy­spach.

– Tor­tilla à la pa­isana, me­lon, awo­kado, szynka, miód. Czę­stuj się, ostat­niego go­ścia mia­łam dwa mie­siące temu.

Po ko­la­cji we­szłam do pa­ru­ją­cego ja­cuzzi. Oglą­da­łam gwiazdy, wy­grze­wa­jąc się w czter­dzie­stu stop­niach Cel­sju­sza. Noc była chłodna, ja­sna, księ­życ oświe­tlał nie tylko agawy i smo­cze drzewa w ogro­dzie Fia­metty, ale i wul­kany. Rów­nież o wscho­dzie słońca wsko­czy­łam do go­rą­cej, bul­go­czą­cej wody, przy­pła­ci­łam to ma­łym krwo­to­kiem z nosa.

Tym­cza­sem Fia­metta przy­go­to­wała śnia­da­nie. Na stole bez oka­zji po­ja­wił się tort. Kiedy zdą­żyła go zro­bić? Bo prze­cież nie mo­gła ku­pić tak wcze­śnie rano świe­żego cia­sta na tym od­lu­dziu?

– Chyba wiem, kim była Ko­bieta w Czar­nej Sukni! – za­wo­łała, gdy tylko we­szłam do ma­łej ja­dalni. – Mieszka w domu obok?

– Chyba tak.

– Piękna twarz, star­sza pani, uśmiech­nięta?

– Nie wiem... Miała na twa­rzy ma­skę.

– To mo­gła być tylko Ma­ría Pi­lar! Bo kto inny wpu­ściłby cię do Casa Sa­ra­mago, ry­zy­ku­jąc karę? – Fia­metta na­kła­da­jąc ko­lejną por­cję cy­try­no­wego kremu prze­kła­da­nego bisz­kop­tem, upu­ściła duży ka­wa­łek na biały ob­rus. – To nic, je­stem po pro­stu za­afe­ro­wana! Wiesz, przez ostatni rok nic się tu nie działo, aż tu na­gle...!

– Znasz ją? Chcia­ła­bym jej po­dzię­ko­wać.

– Wszy­scy ją znamy. Ma­ría del Pi­lar del Río Sán­chez to tłu­maczka ksią­żek Sa­ra­mago i... jego żona. Zde­cy­do­wali się na emi­gra­cję na Lan­za­rote, bo tu miesz­kała jej ro­dzina.

To była wielka mi­łość, wszy­scy o tym mó­wili. Sa­ra­mago za­trzy­mał w domu wszyst­kie ze­gary, żeby wska­zy­wały go­dzinę ich po­zna­nia, czwartą po po­łu­dniu. Ro­man­tyczne bar­dzo!

– Jego żona? Czy to moż­liwe?

– Ma­ría Pi­lar była od José wiele lat młod­sza – stwier­dziła Fia­metta. – Rzadko wy­cho­dzi z domu. Ale może te­raz, kto wie, choćby z nu­dów, otwo­rzyła ci drzwi?

Przy lam­par­cim uchu Lan­za­rote, naj­bar­dziej na pół­noc wy­su­nię­tym miej­scu wy­spy, leży La Gra­ciosa – wy­spa w kształ­cie łapy dra­pież­nika, z kil­koma pa­zu­rami – wy­ra­stają one z mia­steczka Ca­le­tón del Mar­rajo. Bli­sko miej­sca, w któ­rym łapa się urywa, jest biała Playa de las Con­chas. Coś za coś. Od­pry­skiem na­gle (i bez­kr­wawo) urwa­nej koń­czyny zwie­rzaka jest jesz­cze jedna wy­spa ar­chi­pe­lagu Chi­nijo – Mon­taña Clara, wy­spa bia­łych gór. Po­wo­dów, dla któ­rych na nią po­pły­nę­łam, mo­gło być kilka. Wśród nich ten, że wciąż jesz­cze można było prze­miesz­czać się po Ka­na­rach. Spa­ce­ro­wa­łam po piasz­czy­stych uli­cach La Gra­ciosy, ma­łej wy­spy wiel­kich wia­trów, okrą­ży­łam trzy wul­kany, dwa bary, jedną pie­kar­nię oraz ko­ściół, i za­sta­na­wia­łam się, na czym po­lega fe­no­men wysp. Ogra­ni­czona prze­strzeń, po­czu­cie od­cię­cia, ale i bez­pie­czeń­stwa, sta­ran­ność ży­cia. Dni mi­jają bez wy­siłku, bo moż­li­wo­ści są ogra­ni­czone. Czas pły­nie, jak chce. Zwy­kle wol­niej, ale są też mo­menty, w któ­rych przy­spie­sza.

Wy­spa jest de­cy­zją. Tu nie wsią­dziesz do sa­mo­chodu i nie po­je­dziesz spon­ta­nicz­nie w siną dal. W któ­rymś mo­men­cie po­ja­wia się po­trzeba obej­ścia tego mi­ni­lądu. Po to, żeby zna­leźć na nim swoje miej­sce. Fa­scy­nu­jąca jest li­nia jego brze­gów – zmienna, a jed­no­cze­śnie stała. Jest jak Zie­mia – po­dą­ża­jąc do­okoła wy­spy, za­wsze do­trzesz w to samo miej­sce.

A może Wy­spa to Czło­wiek? Ze swo­imi brze­gami, li­nią do ob­ry­so­wa­nia, gra­ni­cami. Po­czu­ciem sa­mot­no­ści, tym dry­fo­wa­niem bez końca.

Głos trzy razy po­wtó­rzył uwaga, uwaga, uwaga, po czym nadano ko­mu­ni­kat. Rząd ubo­lewa, że mu­siał uciec się do środ­ków osta­tecz­nych, ale uważa za swój obo­wią­zek i prawo użyć ich w sy­tu­acji za­gra­ża­ją­cej ca­łemu spo­łe­czeń­stwu. Obecny kry­zys nosi wszel­kie zna­miona epi­de­mii śle­poty, na­zwa­nej pro­wi­zo­rycz­nie białą cho­robą, li­czymy na współ­pracę i uczci­wość wszyst­kich oby­wa­teli, co unie­moż­liwi dal­sze roz­prze­strze­nia­nie się cho­roby, przyj­mu­jąc, że jest ona za­kaźna.

Mia­sto ślep­ców

Cóż z tego, że byli mar­twi, nie­ru­chomi i nie od­dy­chali, może biała śle­pota była cho­robą du­szy, a je­śli tak, to prze­cież wła­śnie te­raz du­sze owych nie­szczę­śni­ków wy­zwo­lone z ciała mo­gły wresz­cie do­peł­nić aktu ze­msty, bo jak świat świa­tem nie ma nic ła­twiej­szego niż roz­sie­wać zło.

Mia­sto ślep­ców

Przy­ta­cza­jąc oświad­cze­nie władz, spi­ker te­le­wi­zyjny nie­spo­dzie­wa­nie ujaw­nił ta­lent ora­tor­ski, gdyż po­rów­nał epi­de­mię, cho­robę, za­razę, co­kol­wiek by to było, do strzały, która szy­bu­jąc wy­soko, za­wisa na uła­mek se­kundy w po­wie­trzu, po czym z im­pe­tem, nie­uchron­nie spada na zie­mię. Miejmy na­dzieję, cią­gnął ko­men­ta­tor, wró­ciw­szy do ziem­skich spraw i sza­le­ją­cej epi­de­mii, że cho­roba szybko wy­ga­śnie i wresz­cie uwol­nimy się od kosz­maru, jaki prze­ży­wamy.

Mia­sto ślep­ców

Nic nie trwa wiecz­nie, za­równo do­bre, jak i złe rze­czy mają swój kres. Obie wer­sje tej ży­cio­wej prawdy nie­obce są tym, któ­rzy zdą­żyli do­świad­czyć zmien­no­ści losu, lecz w świe­cie ślep­ców mak­symę ową na­leży prze­tłu­ma­czyć w na­stę­pu­jący spo­sób. Wczo­raj wi­dzie­li­śmy, dziś nie wi­dzimy, ju­tro wi­dzieć bę­dziemy, ze zna­kiem za­py­ta­nia w ostat­niej czę­ści zda­nia, jakby roz­są­dek roz­darty mię­dzy tak i nie dla przy­zwo­ito­ści do­dał szczyptę nie­pew­no­ści tym na­zbyt opty­mi­stycz­nym ży­cze­niom.

Mia­sto ślep­ców

Przy sło­wach ni­gdy dość ostroż­no­ści, są zmienne jak lu­dzie.

Roz­terki śmierci

...ta­jem­nica pi­sar­stwa po­lega na tym, że pi­sar­stwo nie skrywa w so­bie żad­nej ta­jem­nicy...

Hi­sto­ria ob­lę­że­nia Li­zbony

Sen jest my­ślą nie­po­wziętą .

Ewan­ge­lia we­dług Je­zusa Chry­stusa

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: