Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Dość. Prawdziwe miary bogactwa, biznesu i życia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
89,00

Dość. Prawdziwe miary bogactwa, biznesu i życia - ebook

Bogle usiłuje – parafrazując słowa Kurta Vonneguta – „zarazić nasze umysły odrobiną człowieczeństwa”. Zastanawia się, co właściwie znaczy „dość” w odniesieniu do bogactwa, biznesu i życia. Sugeruje, że w świecie finansów za dużo jest kosztów, a za mało wartości; za dużo spekulacji, a za mało inwestowania; za dużo złożoności, a za mało prostoty. Podobnie w świecie biznesu, który jest nadmiernie skoncentrowany na liczeniu i kupczeniu, a nie dość na zaufaniu i odpowiedzialności. Zresztą całe nasze społeczeństwo obsesyjnie zabiega o sławę i bogactwo, a nie dość dba o charakter i mądrość.

„Dość” pomaga odkryć prawdziwe diamenty życia i odróżnić je od fałszywych. Jest przestrogą, że w bezwzględnej pogoni za sukcesem – często iluzorycznym – łatwo przegapić prawdziwe diamenty, zapraszając do swojego życia, rodziny lub firmy zabójcze, szybko pleniące się chwasty nierzetelności, chciwości i nieuczciwości. „Dość” uczy ekonomii i spektakularnie wykazuje, jak groźne są następstwa lekceważenia jej reguł. Książkę powinien przeczytać każdy, kto chce żyć lepiej i mądrzej.

Elżbieta Mączyńska, Prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego

 

Kategoria: Bankowość i Finanse
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397052246
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Za dużo kosz­tów, za mało war­to­ści

Pozwól­cie, że na po­czą­tek przy­wo­łam ów zna­ko­mity stary epi­gram po­cho­dzący z dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Wiel­kiej Bry­ta­nii:

Jedni lu­dzie za­ra­biają na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc na­turę i czer­piąc z trudu swych rąk – na­zy­wamy to pracą. Inni za­ra­biają na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc tych, któ­rzy za­ra­biają na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc na­turę i czer­piąc z trudu swych rąk – to na­zy­wamy han­dlem. Jesz­cze inni za­ra­biają na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc tych, któ­rzy za­ra­biają na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc tych, któ­rzy za­ra­biają na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc na­turę i czer­piąc z trudu swych rąk – to na­zy­wamy fi­nan­sami.

Dziś te mocne stwier­dze­nia na­dal do­brze opi­sują re­alia za­leż­no­ści łą­czą­cych sys­tem fi­nan­sowy (z któ­rym zwią­zana była cała moja ka­riera za­wo­dowa) z go­spo­darką jako taką. Za­sady, we­dług któ­rych działa ten sys­tem – za Ju­stice’em Lo­uisem Bran­de­isem okre­ślam je mia­nem „nie­ubła­ga­nych re­guł pro­stej aryt­me­tyki” – są rze­czy­wi­ście że­la­znymi za­sa­dami. Zysk brutto wy­ge­ne­ro­wany przez rynki fi­nan­sowe mi­nus koszty sys­temu fi­nan­so­wego, równa się zy­skowi netto przy­nie­sio­nemu in­we­sto­rom.

A za­tem, jak długo sys­tem fi­nan­sowy przy­nosi in­we­sto­rom (w za­gre­go­wa­nej po­staci) zy­ski, któ­rych szczo­drze udzie­lają rynki ak­cji i rynki ob­li­ga­cji – ale zy­ski do­piero (czyli za­wsze) po od­li­cze­niu kosz­tów po­śred­nic­twa fi­nan­so­wego – tak długo moż­li­wo­ści gro­ma­dze­nia przez oby­wa­teli oszczęd­no­ści na czas eme­ry­tury będą na­dal po­waż­nie nad­we­rę­żane przez ol­brzy­mie koszty sa­mego sys­temu. Im wię­cej bie­rze dla sie­bie sys­tem fi­nan­sowy, tym mniej za­ra­bia in­we­stor. In­we­stor jest ba­zo­wym „ży­wi­cie­lem” obec­nie ist­nie­ją­cego, nie­zmier­nie kosz­tow­nego in­we­sty­cyj­nego „łań­cu­cha po­kar­mo­wego”.

Naga prawda, którą w związku z tym mo­żemy pod­su­mo­wać każde z tych nie­moż­li­wych do za­kwe­stio­no­wa­nia stwier­dzeń, jest oto taka: bi­lan­su­jąc wszystko ra­zem, wy­cho­dzi na to, że obecny sys­tem fi­nan­sowy uszczu­pla war­tość moż­liwą do wy­two­rze­nia przez spo­łe­czeń­stwo. Ta­kie są współ­cze­sne re­alia na­szego sys­temu fi­nan­so­wego. Re­alia te kształ­to­wały się przez całe lata w miarę tego, jak sek­tor fi­nan­sowy w ciągu dzie­się­cio­leci roz­bu­do­wy­wał się w naj­więk­szy po­je­dyn­czy seg­ment ame­ry­kań­skiej go­spo­darki.

Za mało war­to­ści

Ży­jemy w świe­cie, w któ­rym zbyt wielu spo­śród nas nic już chyba nie wy­twa­rza. Han­dlu­jemy tylko ka­wał­kami pa­pieru, wy­mie­nia­jąc mię­dzy sobą tam i z po­wro­tem ak­cje i ob­li­ga­cje, przy oka­zji wy­pła­ca­jąc za to na­szym fi­nan­so­wym kru­pie­rom praw­dziwe for­tuny. W ra­mach tego trendu koszty au­to­ma­tycz­nie ro­sną wraz z two­rze­niem bar­dzo skom­pli­ko­wa­nych in­stru­men­tów po­chod­nych (de­ry­wa­tów), za któ­rych sprawą w sys­tem fi­nan­sowy zo­stały wbu­do­wane ol­brzy­mie a nie­zgłę­bione ro­dzaje ry­zyka.

Mą­dry part­ner War­rena Buf­fetta w in­te­re­sach, Char­lie Mun­ger, wy­kłada sedno sprawy bar­dzo otwar­cie, stwier­dza­jąc, że „więk­szość ope­ra­cji, któ­rych ce­lem jest za­ra­bia­nie pie­nię­dzy, wy­twa­rza do­głęb­nie an­ty­spo­łeczne efekty. (...) Ob­cią­żone wy­so­kimi kosz­tami in­stru­menty in­we­sty­cyjne zy­skują obec­nie co­raz więk­szą po­pu­lar­ność (...), a ope­ra­cje prze­pro­wa­dzane za ich po­śred­nic­twem co­raz bar­dziej wzmac­niają szko­dliwy trend, w któ­rego wy­niku po­ten­cjał in­te­lek­tu­alny i etyczny tkwiący w mło­dzieży tego kraju jest w co­raz więk­szej mie­rze przy­cią­gany do lu­kra­tyw­nego biz­nesu, ja­kim stało się za­rzą­dza­nie pie­niędzmi. Po­ten­cjał ten ulega ko­ro­zji pod wpły­wem na­pięć wpi­sa­nych obec­nie w ten ro­dzaj ka­riery, w prze­ci­wień­stwie do po­ten­cjału re­ali­zo­wa­nego w ra­mach ka­riery zwią­za­nej z pracą, któ­rej efek­tem jest wy­two­rze­nie znacz­nie więk­szej war­to­ści”.

Po­dzie­lam za­tro­ska­nie Char­lesa Mun­gera sy­tu­acją, w któ­rej mamy do czy­nie­nia z la­wi­no­wym na­pły­wem mło­dych ta­len­tów do branży wy­raź­nie uszczu­pla­ją­cej war­tość przy­na­leżną na­szemu spo­łe­czeń­stwu. Czę­sto o tym mó­wię w wy­stą­pie­niach skie­ro­wa­nych do stu­den­tów. Ni­gdy jed­nak nie ra­dzę im wprost, aby nie wcho­dzili do branży zaj­mu­ją­cej się za­rzą­dza­niem pie­niędzmi. Same słowa ni­kogo od tego nie od­strę­czą. Za­miast tego pro­szę więc tych mło­dych ab­sol­wen­tów stu­diów, aby – za­nim zde­cy­dują się do tej branży wejść – za­sta­no­wili się nad trzema kwe­stiami.

Pro­sił­bym, aby­ście i wy – bez względu na to, jaki za­wód wy­ko­nu­je­cie – roz­wa­żyli te­raz te kwe­stie. Po­my­śl­cie, w jaki spo­sób mogą one od­no­sić się do wa­szego ży­cia. Za­sta­nów­cie się w ich kon­tek­ście nad tym, jak ro­zu­mie­cie stwier­dze­nie, że w na­szym do­cze­snym ży­ciu w po­goni za sa­tys­fak­cją i szczę­ściem prze­kra­czamy gra­nice wy­zna­czane przez „dość” i po­dej­mu­jemy dzia­ła­nia, które idą znacz­nie da­lej niż to, co jest wy­star­cza­jące i do­bre dla na­szych bliź­nich.

Pro­ro­cza prze­po­wied­nia

Oto, co mia­łem do po­wie­dze­nia na ten te­mat w szczy­to­wym mo­men­cie bo­omu w sek­to­rze fi­nan­so­wym, pod­czas wy­kładu in­au­gu­ra­cyj­nego wy­gło­szo­nego na Uni­wer­sy­te­cie Geo­r­ge­town w maju 2007 roku:

Po pierw­sze, je­śli wej­dzie­cie do sek­tora fi­nan­sów, wejdź­cie do niego z oczami sze­roko otwar­tymi, ma­jąc świa­do­mość, że każde dzia­ła­nie, które wy­łu­dza war­tość od klien­tów może, w okre­sie bar­dziej nie­spo­koj­nym niż obecny, oka­zać się dzia­ła­niem pro­wa­dzą­cym do tego, iż wpad­nie­cie we wła­sne si­dła. Słusz­nie po­wiada się na Wall Street, że „pie­nią­dze nie mają su­mie­nia”, ale nie po­zwól­cie, aby ten tru­izm spra­wił, że i wy także bę­dzie­cie lek­ce­wa­żyć wa­sze su­mie­nia lub że zmia­nie ule­gnie wa­sze po­stę­po­wa­nie i wasz cha­rak­ter. Po dru­gie, kiedy za­cznie­cie in­we­sto­wać po to, żeby mieć dość na eme­ry­tury, po­trzebne wam do­piero za kil­ka­dzie­siąt lat, in­we­stuj­cie w taki spo­sób, aby mi­ni­ma­li­zo­wać koszty ge­ne­ro­wane przez oto­cze­nie fi­nan­sowe, które po­mniej­szają zy­ski wy­pra­co­wy­wane przez go­spo­darkę. Te słowa – nie ukry­wam – to ro­dzaj au­to­pro­mo­cyj­nej re­ko­men­da­cji, aby in­we­sto­wać w ni­sko kosz­towe in­dek­sowe fun­du­sze ak­cji ame­ry­kań­skich i glo­bal­nych (na wzór Van­gu­ard). Taka stra­te­gia da wam je­dyną gwa­ran­cję na­le­ży­tego udziału w zy­skach, ja­kie są moż­liwe do uzy­ska­nia na na­szych ryn­kach fi­nan­so­wych. Po trze­cie, bez względu na to, jaką ka­rierę wy­bie­rze­cie, sta­raj­cie się, jak naj­le­piej po­tra­fi­cie, utrzy­my­wać wy­so­kie stan­dardy tra­dy­cyj­nie ko­ja­rzone z pro­fe­sjo­na­li­zmem, mimo że obec­nie szybko ule­gają one ero­zji, a zgod­nie z tymi stan­dar­dami naj­wyż­szym prio­ry­te­tem jest za­wsze idea od­po­wie­dzial­no­ści, tro­ska o po­wie­rzone nam do­bro i strze­że­nie in­te­resu klienta. Nie lek­ce­waż­cie też więk­szego do­bra, ja­kim jest do­bro wa­szej wspól­noty lo­kal­nej, wa­szego kraju i świata. Jak ma­wiał Wil­liam Penn: „Prze­cho­dzimy przez ten świat tylko raz, więc wszel­kie do­bre uczynki, ja­kich mo­żemy do­ko­nać, mu­simy do­ko­nać tu i te­raz, i te­raz też po­win­ni­śmy oka­zać in­nym całą życz­li­wość, na jaką nas stać, bo ni­gdy wię­cej tą samą drogą prze­cho­dzić już nie bę­dziemy”.

Ostrze­że­nie za­warte w tym wy­kła­dzie, mó­wiące o po­trze­bie uświa­do­mie­nia so­bie, że każde dzia­ła­nie, które wy­łu­dza war­tość od klien­tów może, w okre­sie bar­dziej nie­spo­koj­nym niż obecny, oka­zać się dzia­ła­niem pro­wa­dzą­cym do tego, iż wpad­niemy we wła­sne si­dła, oka­zało się nie tylko pro­ro­cze, lecz także za­ska­ku­jąco na cza­sie. Branża wy­le­ciała w po­wie­trze za sprawą dy­na­mitu wła­snej pro­duk­cji. Bez cie­nia wąt­pli­wo­ści w lipcu 2007 roku, za­le­d­wie dwa mie­siące po wy­gło­szo­nym przeze mnie wy­kła­dzie sek­tor fi­nan­sowy, któ­rego li­de­rami były (nic do­dać, nic ująć) Ci­ti­group i banki in­we­sty­cyjne Mer­rill Lynch oraz Bear Ste­arns, za­czął po pro­stu za­pa­dać się w związku z tym, że ry­zy­kowne, lek­ko­myśl­nie nie­za­bez­pie­czone, skom­pli­ko­wane i kosz­towne in­stru­menty kre­dy­towe stwo­rzone przez te firmy za­częły przy­po­mi­nać zbyt na­wa­rzone piwo, które trzeba było wy­pić jed­nym hau­stem na miej­scu. Po­szły za tym ol­brzy­mie straty wy­ka­zy­wane w spra­woz­da­niach fi­nan­so­wych. Do po­łowy 2008 roku się­gnęły one ogó­łem osza­ła­mia­ją­cej kwoty 975 mi­liar­dów do­la­rów, a w przy­szło­ści miało ich być jesz­cze wię­cej.

Ży­cie z fi­nan­sów

Pod­czas wy­kładu wy­gło­szo­nego na Geo­r­ge­town Uni­ver­sity pod­kre­śla­łem, że w ciągu 2006 roku sam tylko sek­tor fi­nan­sowy od­po­wia­dał za 215 z 711 mi­liar­dów do­la­rów zy­sków osią­gnię­tych przez 500 firm skła­da­ją­cych się na S & P 500 Stock In­dex, co sta­no­wiło 30 pro­cent ogółu zy­sków wy­pra­co­wa­nych w tym roku przez firmy no­to­wane w tym in­dek­sie (a może 35 pro­cent albo i wię­cej, je­śliby w to wli­czyć do­chody fi­nan­so­wych przy­bu­dó­wek du­żych przed­się­biorstw prze­my­sło­wych, ta­kich jak Ge­ne­ral Elec­tric). Do­mi­na­cja firm fi­nan­so­wych w na­szej go­spo­darce i na gieł­dach jest nad­zwy­czajna. Łączne zy­ski tych firm prze­wyż­szają łączne zy­ski bar­dzo do­cho­do­wych prze­cież ame­ry­kań­skich firm sek­tora ener­ge­tycz­nego i sek­tora tech­no­lo­gii, i są mniej wię­cej trzy­krot­nie wyż­sze niż do­chody kwit­ną­cej branży opieki zdro­wot­nej czy ame­ry­kań­skich firm-gi­gan­tów dzia­ła­ją­cych w prze­my­śle.

Jed­nak przed koń­cem 2007 roku zy­ski sek­tora fi­nan­so­wego rap­tow­nie zmniej­szyły się nie­mal o po­łowę, kur­cząc się w tymże roku do 123 mi­liar­dów do­la­rów. Ale nie cho­dzi tylko o to, że udział do­cho­dów tego sek­tora zma­lał z 30 do 17 pro­cent w puli 600 mi­liar­dów do­la­rów zy­sków łącz­nie wy­ge­ne­ro­wa­nych przez firmy no­to­wane przez in­deks S & P 500. Sek­tor ten był także od­po­wie­dzialny za całe 90 pro­cent spadku w zy­skach z tego in­deksu w tymże 2007 roku. Rzeź trwała zresztą na­dal w 2008 roku.

Można by w tym mo­men­cie rzec, że przy­sło­wio­wej spra­wie­dli­wo­ści stało się za­dość. Ale czy rze­czy­wi­ście? Klienci firm fi­nan­so­wych i ban­ków stra­cili setki mi­liar­dów do­la­rów ulo­ko­wa­nych w stwo­rzo­nych przez te banki ry­zy­kow­nych po­chod­nych kre­dy­to­wych, a za tym po­szła fala zwol­nień pra­cow­ni­ków branży – po­nad 200 000 osób stra­ciło pracę w fi­nan­sach. Mimo to więk­szość sze­fów ban­ków in­we­sty­cyj­nych na­dal otrzy­muje wy­na­gro­dze­nia usta­lone na osza­ła­mia­jąco wy­so­kim po­zio­mie. Przy­po­mniała mi się w tym miej­scu hi­sto­ria, może tylko aneg­dota, którą nie­dawno czy­ta­łem. Opo­wiada ona o pew­nym ban­kie­rze in­we­sty­cyj­nym, który tak mówi do swych ko­le­gów po za­ła­ma­niu się rynku pa­pie­rów za­bez­pie­cza­nych li­stami za­staw­nymi: „Mam do­bre i złe wie­ści. Złe są ta­kie, że prze­rżnę­li­śmy kupę kasy. Do­bra wia­do­mość jest taka, że nie było w tym ani gro­sza na­szych wła­snych pie­nię­dzy.”

Ta hi­sto­ryjka po raz ko­lejny przy­po­mina nam o tym, że w więk­szo­ści przy­pad­ków to, co jest do­bre dla branży fi­nan­so­wej, jest złe dla nas, jako jej klien­tów.

For­tuny zbite na klę­sce

Weźmy na przy­kład opi­sy­wane w ga­ze­tach od­prawy trzech zna­nych pre­ze­sów (CEO) z branży fi­nan­sów, któ­rzy pod­czas nie­daw­nego za­wi­ro­wa­nia na rynku za­wie­dli za­równo swych klien­tów, jak i ak­cjo­na­riu­szy. Char­les Prince, szef Ci­ti­group, ob­jął swoje sta­no­wi­sko w paź­dzier­niku 2003 roku, kiedy ak­cje tej grupy sprze­da­wały się po 47 do­la­rów za sztukę. Przez parę lat wy­ko­rzy­stu­jąc ko­niunk­turę bank ten stwo­rzył wy­soce ry­zy­kowny port­fel in­we­sty­cyjny, który w ciągu pię­ciu lat kom­plet­nie się roz­padł, a po­nie­sione straty się­gnęły (do­tych­czas) mniej wię­cej 21 mi­liar­dów do­la­rów. Zy­ski Ci­ti­group spa­dły z po­ziomu 4,5 do­lara pła­co­nego za udział w 2006 roku do 0,72 do­lara w 2007 roku, a w chwili gdy pi­szę te słowa, jedna ak­cja Ci­ti­group kosz­tuje 20 do­la­rów. Panu Prince’owi wy­pła­cono 138 mi­lio­nów do­la­rów za jego wy­siłki w do­brym okre­sie. Za ka­ta­strofę, która po­tem na­stą­piła, nie po­niósł żad­nej kary (ustą­pił ze sta­no­wi­ska 4 li­sto­pada 2007 roku).

Przy­pa­dek Stan­leya O’Ne­ala, pre­zesa (CEO) w Mer­rill Lynch, był po­dobny. Ry­zyko pod­jęte przez tę firmę pod­czas two­rze­nia ob­cią­żo­nego wy­so­kim ry­zy­kiem port­fela in­we­sty­cyj­nego eks­plo­do­wało pod ko­niec 2007 roku, przy­no­sząc straty w wy­so­ko­ści 19 mi­liar­dów do­la­rów (jest dość praw­do­po­dobne, że będą wyż­sze). Mer­rill po­dał w swoim ra­por­cie straty netto za tenże rok w wy­so­ko­ści 10,73 do­la­rów na udziale, a cena jego ak­cji na gieł­dzie zle­ciała na łeb, na szyję z 95 do­la­rów za sztukę do po­ziomu po­ni­żej 20 do­la­rów. Mimo to re­kom­pen­sata fi­nan­sowa za trudy pana O’ Ne­ala, wy­no­sząca 161 mi­lio­nów do­la­rów za okres 2002–2007, nic a nic na tym nie ucier­piała. W ca­ło­ści zo­stał mu też wy­pła­cony przez za­rząd pa­kiet bo­nu­sowy obej­mu­jący plan eme­ry­talny, który przy­znano mu z chwilą re­zy­gna­cji ze sta­no­wi­ska w paź­dzier­niku 2007 roku – ko­lejne 160 mi­lio­nów (czyli łącz­nie 321 mi­lio­nów do­la­rów).

Naj­więk­szą chyba bez­czel­no­ścią było jed­nak wy­pła­ce­nie Ja­me­sowi E. Cayne’owi, pre­ze­sowi (CEO) w Bear Ste­arns, około 232 mi­lio­nów do­la­rów za okres 1993–2006, kiedy to gieł­dowa cena tego „pan­cer­nika” wśród ban­ków in­we­sty­cyj­nych wzro­sła z 12 do­la­rów za ak­cję do 165 do­la­rów. Tym­cza­sem ry­zy­kowne i w więk­szo­ści nie­moż­liwe do upłyn­nie­nia port­fo­lio in­we­sty­cyjne w po­łą­cze­niu z za­sto­so­wa­niem bar­dzo wy­so­kiej dźwi­gni fi­nan­so­wej (ak­tywa pra­wie 35 razy prze­kro­czyły war­tość ka­pi­tału), do­pro­wa­dziły Bear na próg ban­kruc­twa. Re­zerwa Fe­de­ralna mu­siała udzie­lić mu gwa­ran­cji na war­tość więk­szo­ści tego port­fela, za­nim JPMor­gan Chase zgo­dził się wy­ku­pić firmę po ce­nie 2 do­la­rów za udział (osta­tecz­nie cena wzro­sła do 10 do­la­rów) – strata wy­nio­sła więc ja­kieś 25 mi­liar­dów do­la­rów, które po pro­stu wy­pa­ro­wały z ka­pi­tału udzia­łow­ców. Mimo to mi­liony do­la­rów wy­na­gro­dze­nia dla pana Cayne’a zo­stały wy­pła­cone w ca­ło­ści. (Do­ko­ny­wane przez niego w Bear in­we­sty­cje, kie­dyś wy­ce­niane na mi­liard do­la­rów, były jed­nak warte tylko 60 mi­lio­nów w chwili, kiedy sprze­da­wał swoje udziały w marcu 2008 roku. Przy­pusz­czal­nie więk­szość z nas uważa, że 60 mi­lio­nów do­la­rów to cią­gle ogromna ilość pie­nię­dzy, zwłasz­cza je­śli po­rów­namy to z ka­ta­strofą, jaką była utrata ka­pi­tału przez in­nych udzia­łow­ców oraz strata pracy przez ty­siące pra­cow­ni­ków Bear nie­ma­ją­cych nic wspól­nego z upa­dło­ścią tej firmy.)

Pa­ra­fra­zu­jąc wy­po­wiedź Win­stona Chur­chilla, można po­wie­dzieć, że: ni­gdy tak wiele nie zo­stało wy­pła­cone tak wielu za tak nie­wiele osią­gnięć.

Orzeł – ja wy­gry­wam, reszka – ty prze­gry­wasz

Bo­gac­twa, do ja­kich do­szli nasi fi­nan­sowi bon­zo­wie w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu mi­nio­nych lat – oraz te ni­czym nie­uza­sad­nione koszty, ja­kie zrzu­cili na in­we­sto­rów – bledną w po­rów­na­niu do bo­gactw zgro­ma­dzo­nych przez od­no­szą­cych naj­więk­sze suk­cesy me­ne­dże­rów fun­du­szy hed­gin­go­wych. Tylko w 2007 roku pięć­dzie­się­ciu naj­le­piej opła­ca­nych me­ne­dże­rów tych fun­du­szy za­ro­biło łącz­nie 29 mi­liar­dów do­la­rów (tak, mi­liar­dów). Je­śli nie za­ro­biło się 360 mi­lio­nów do­la­rów w ciągu roku, nie można było na­wet prze­bić się do pierw­szej dwu­dziestki piątki na tej li­ście. Tak, gra­ją­cym we­dług wy­so­kich sta­wek ha­zar­dzi­stom spe­ku­la­cja – czy to na Wall Street, na to­rze wy­ści­go­wym czy w ka­sy­nach Las Ve­gas – może przy­nieść kro­ciowe zy­ski.

Jak po­daje „New York Ti­mes”, w 2007 roku naj­le­piej opła­ca­nym me­ne­dże­rem fun­du­szy hedge był John Paul­son, który zgar­nął okrą­glut­kie 3,7 mi­liarda do­la­rów. Mówi się, że jego firma Paul­son & Com­pany za­ro­biła dla swych klien­tów po­nad 20 mi­liar­dów, ob­sta­wia­jąc za­ła­ma­nie się kur­sów nie­któ­rych za­bez­pie­czo­nych hi­po­tecz­nie pa­pie­rów war­to­ścio­wych (za chwilę opi­szę te pa­piery do­kład­niej). Któż mógłby ża­ło­wać panu Paul­so­nowi du­żej na­grody za zy­ski, które jego firma za­ro­biła dla swych klien­tów dzięki tak nie­zwy­kle uda­nym spe­ku­la­cjom? Nie ja!

Mój pro­blem z osza­ła­mia­ją­cymi wy­na­gro­dze­niami za­ra­bia­nymi przez me­ne­dże­rów fun­du­szy hed­gin­go­wych do­ty­czy na­to­miast kwe­stii asy­me­trycz­no­ści – braku fun­da­men­tal­nej rów­no­wagi. Kiedy spe­ku­la­cja przy­nosi zy­ski, me­ne­dże­rom przy­pa­dają ko­lo­salne na­grody, ale kiedy przy­nosi straty, oni wcale nie tracą na tym w ta­kim sa­mym stop­niu, jak in­we­sto­rzy. Na przy­kład, skoro firma Paul­sona rze­czy­wi­ście za­ro­biła na za­war­tych przez sie­bie trans­ak­cjach, ty­pu­jąc, że war­tość pa­pie­rów war­to­ścio­wych za­bez­pie­czo­nych li­stami za­staw­nymi (tzw. ob­li­ga­cji hi­po­tecz­nych) za­ła­mie się – ina­czej mó­wiąc, traf­nie ob­sta­wiła wy­nik spe­ku­la­cji do­ko­ny­wa­nych pod na­zwą swa­pów na zwłokę w spła­cie kre­dytu – to inna firma mu­siała na tych trans­ak­cjach stra­cić, ob­sta­wia­jąc, że doj­dzie do wzro­stu war­to­ści po­chod­nych kre­dy­to­wych (i cen ich wy­miany, czyli swa­pów). Wy­nika z tego za­tem, że druga strona za­wie­ra­jąca ten „za­kład” prze­grała na nim te 20 mi­liar­dów do­la­rów zy­sku zgar­nię­tych przez firmę Paul­sona. Jak nam jed­nak wszyst­kim wia­domo, me­ne­dże­ro­wie firmy, która prze­grała ów za­kład, nie zwró­cili prze­cież swym klien­tom utra­co­nych 20 mi­liar­dów.

Tym spo­so­bem nie­bo­tyczne koszty wy­ge­ne­ro­wane przez sys­tem fi­nan­sowy jesz­cze bar­dziej wzro­sły, jed­no­cze­śnie przy­no­sząc ogromne ko­rzy­ści tym, któ­rzy są do­brze usa­do­wieni w sa­mym jego środku i za­ra­biają na­wet wtedy, gdy ich klienci zo­stają (oględ­nie rzecz uj­mu­jąc) zu­bo­żeni, a nie wzbo­ga­ceni. Jesz­cze ja­śniej do­wie­dzie tego pe­wien hi­po­te­tyczny przy­kład. Po­wiedzmy, że za­in­we­sto­wa­li­ście w je­den z fun­du­szy hedge, który jest ob­słu­gi­wany przez dwóch me­ne­dże­rów. Każdy z nich dys­po­nuje taką samą liczbą udzia­łów. Je­den z nich ob­sta­wia jedną stronę opi­sa­nego wcze­śniej za­kładu, drugi – drugą. Je­den za­ra­bia na tym 30 pro­cent, a drugi traci 30 pro­cent, w związku z tym wa­sze konto bi­lan­suje się do zera..., ale tylko po­zor­nie. Temu zwy­cię­skiemu wy­pła­ca­cie prze­cież, po­wiedzmy, 20 pro­cent z „wy­gra­nych” przez niego dla was 30 pro­cent – lub 6 pro­cent od ca­ło­ści ka­pi­tału plus 2 pro­cent w opła­cie za za­rzą­dza­nie, czyli ra­zem 8 pro­cent. Ale i temu, który prze­grał też wy­pła­ca­cie jego ba­zowe wy­na­gro­dze­nie w po­staci 2 pro­cent, a w kosz­tach ca­łego wa­szego ra­chunku in­we­sty­cyj­nego daje to prze­cięt­nie 5 pro­cent. A po­tem pła­ci­cie ko­lejne 2 pro­cent me­ne­dże­rowi mul­ti­fun­du­szu sku­pia­ją­cego te fun­du­sze. Tym spo­so­bem, mimo że wasz port­fel in­we­sty­cyjny wy­ge­ne­ro­wał ze­rowy zysk z in­we­sty­cji (bo przed od­ję­ciem kosz­tów wy­cho­dzi­cie na zero), stra­ci­li­ście 7 pro­cent ka­pi­tału. Czyli znowu: sek­tor wy­grywa, in­we­stor prze­grywa.

Dre­naż mó­zgów

Ol­brzy­mie do­chody uzy­ski­wane ostat­nio przez me­ne­dże­rów fun­du­szy hed­gin­go­wych oraz osza­ła­mia­jące pen­sje i bo­nusy wy­pła­cane ban­kow­com zaj­mu­ją­cym się in­we­sty­cjami w oczy­wi­sty spo­sób roz­pa­lają wy­obraź­nię wielu ab­sol­wen­tów szkół biz­nesu w Ame­ryce, czy­niąc Wall Street pre­fe­ro­wa­nym miej­scem do­ce­lo­wym ich ka­riery. Mimo alar­mu­ją­cych wy­po­wie­dzi Char­lie’go Mun­gera i po­dob­nych mu osób, cała fala mło­dych zdol­nych na­dal pły­nie sze­ro­kim stru­mie­niem do sek­tora fi­nan­sów, na­bie­ra­jąc roz­pędu na­wet w sy­tu­acji, gdy stra­ciły go rynki fi­nan­sowe. Liczba li­cen­cjo­no­wa­nych do­rad­ców fi­nan­so­wych osią­gnęła re­kor­dowy po­ziom 82 000 osób, a pi­smo „Bar­ron’s” nie­dawno do­nio­sło, że „nie mniej niż 140 000 no­wych kan­dy­da­tów – re­kor­dowo wielu – ze wszyst­kich za­kąt­ków kuli ziem­skiej tło­czy się w ko­lejce do eg­za­minu, któ­rego przej­ście gwa­ran­tuje szczę­ścia­rzom tak po­żą­dany wpis na li­stę li­cen­cyjną.”

Może po­wi­nie­nem cie­szyć się, sły­sząc te wia­do­mo­ści. To w końcu pro­fe­sja, któ­rej po­świę­ci­łem całą moją ka­rierę. Boję się jed­nak, że mo­ty­wa­cja zbyt wielu tych pę­dzą­cych do świata fi­nan­sów ma wię­cej wspól­nego z tym, co mogą wy­cią­gnąć ze spo­łe­czeń­stwa, niż z tym, czego mogą spo­łe­czeń­stwu przy­czy­nić. Jest ma­te­ma­tycz­nym pew­ni­kiem to, że koszty usług wy­świad­czo­nych przez za­trud­nia­jące ich firmy – wzięte jako agre­gat – prze­kro­czą wy­two­rzoną przez nich war­tość. Chcę, że­by­śmy te­raz skon­cen­tro­wali się na tej wła­śnie spra­wie: na braku związku mię­dzy kosz­tami a war­to­ściami w sys­te­mie fi­nan­so­wym.

Dre­naż za po­śred­nic­twem kosz­tów i po­dat­ków

Za­cznijmy od kosz­tów, bo mimo wszystko w tym przy­padku ła­twiej jest coś doj­rzeć we mgle. Przez ostat­nie pięć­dzie­siąt lat (no­mi­nalny) zysk brutto na ak­cjach wy­niósł prze­cięt­nie 11 pro­cent rocz­nie. W związku z tym 1000 do­la­rów za­in­we­sto­wane na po­czątku tego okresu w ak­cje, dziś mia­łoby war­tość 184 600 do­la­rów. Nie­źle, co? Ale po­sia­da­nie ak­cji kosz­tuje: pro­wi­zje dla ma­kle­rów, wy­na­gro­dze­nia dla me­ne­dże­rów, opłaty za na­by­cie, ho­no­ra­ria za do­radz­two, koszty re­klamy, ho­no­ra­ria dla praw­ni­ków i tak da­lej. Słusz­nie bę­dzie osza­co­wać te koszty na co naj­mniej 2 pro­cent rocz­nie.

Kiedy odej­miemy te za­kła­dane wy­datki zwią­zane z in­we­sto­wa­niem, choćby tylko na po­zio­mie tych 2 pro­cent, to dłu­go­okre­sowa stopa zwrotu netto spad­nie do 9 pro­cent, a koń­cowa war­tość na­szej in­we­sty­cji zmniej­szy się o wię­cej niż po­łowę – spad­nie do za­le­d­wie 74 400 do­la­rów. Je­śli zaś przyj­miemy, że mi­ni­mum 1,5 pro­cent z tego zo­sta­nie za­pła­cone przez pod­le­ga­ją­cych temu obo­wiąz­kowi in­we­sto­rów na po­czet po­datku do­cho­do­wego i po­datku od zy­sków na gieł­dzie, zysk po od­pro­wa­dze­niu po­dat­ków spad­nie do 7,5 pro­cent, a koń­cowy przy­rost ka­pi­tału skur­czy się znów o po­łowę – do 37 000 do­la­rów.

Wi­dać ja­sno, że cu­downa ma­gia sku­mu­lo­wa­nych zy­sków bez­względ­nie ulega po­tęż­nej ty­ra­nii sku­mu­lo­wa­nych kosz­tów. Ja­kieś 80 pro­cent za­robku, któ­rego mo­gli­by­śmy ocze­ki­wać, po pro­stu roz­pływa się w po­wie­trzu. A nie za­po­mi­najmy, że je­śli bę­dziemy li­czyć w do­la­rach, nasz zysk z po­cząt­ko­wej in­we­sty­cji w wy­so­ko­ści 1000 do­la­rów zo­sta­nie po­mniej­szony o in­fla­cję, co przy 4,1-pro­cen­to­wej sto­pie in­fla­cji w ciągu ostat­niego pół­wie­cza i po od­ję­ciu kosz­tów oraz po­dat­ków daje nam – za­miast 184 600 no­mi­nal­nych „przed­kosz­to­wych” i „przed­po­dat­ko­wych” do­la­rów – za­le­d­wie 5300 do­la­rów!

Ma­gia nie­sym­pa­tyczna

Koszty sys­temu fi­nan­so­wego są obec­nie tak wy­so­kie przede wszyst­kim dla­tego, że zre­zy­gno­wa­li­śmy z tra­dy­cyj­nych (i ko­rzyst­nych) stan­dar­dów in­we­sto­wa­nia, traf­nie scha­rak­te­ry­zo­wa­nych w wy­po­wie­dzi

le­gen­dar­nego Ben­ja­mina Gra­hama, opu­bli­ko­wa­nej w „Fi­nan­cial Ana­ly­sts Jo­ur­nal” (wy­da­nie maj – czer­wiec 1963 r.):

Moja pod­sta­wowa teza – ma­jąca za­sto­so­wa­nie tak do przy­szło­ści, jak i do prze­szło­ści – mówi o tym, że in­te­li­gentny i do­brze wy­szko­lony do­radca fi­nan­sowy może wy­ko­ny­wać na rzecz wielu róż­nych klien­tów uży­teczną pracę, w cha­rak­te­rze opie­kuna port­fela in­we­sty­cyj­nego, uza­sad­nia­jąc tym sa­mym bar­dziej niż prze­ko­nu­jąco po­trzebę swego ist­nie­nia. Twier­dzę też, że może on wy­ko­ny­wać swoją pracę prze­strze­ga­jąc kilku sto­sun­kowo pro­stych za­sad od­no­szą­cych się do sen­sow­nego in­we­sto­wa­nia, na przy­kład utrzy­mu­jąc wła­ściwą rów­no­wagę mię­dzy ob­li­ga­cjami i ak­cjami; wła­ści­wie dy­wer­sy­fi­ku­jąc port­fel; pre­fe­ru­jąc in­we­sty­cje z re­pre­zen­ta­tyw­nych in­dek­sów; od­ra­dza­jąc ope­ra­cje o cha­rak­te­rze spe­ku­la­cyj­nym, które są nie­od­po­wied­nie z punktu wi­dze­nia fi­nan­so­wej sy­tu­acji klienta lub nie­zgodne z jego tem­pe­ra­men­tem. Aby wcie­lać w ży­cie te za­sady, do­radca fi­nan­sowy nie musi być ma­gi­kiem, który za po­mocą cza­ro­dziej­skiej różdżki z góry ty­puje zwy­cięz­ców na li­ście no­to­wa­nych ak­cji ani ja­sno­wi­dzem prze­wi­du­ją­cym ru­chy na ryn­kach.

Nikt, komu znane są idee pro­mo­wane przeze mnie w trak­cie mo­jej dłu­giej ka­riery, nie bę­dzie za­sko­czony, wi­dząc, że obiema rę­kami pod­pi­suję się pod tymi pro­stymi za­sa­dami rów­no­wa­że­nia, dy­wer­sy­fi­ka­cji i dłu­go­ter­mi­no­wego in­we­sto­wa­nia, nie wspo­mi­na­jąc o scep­tycz­nym sto­sunku do ocze­ki­wań, że gieł­dowi ma­gicy i pro­rocy prze­po­wia­da­jący trendy na rynku są w sta­nie (w su­mie i na dłuż­szą metę) wy­two­rzyć ja­kąś war­tość do­daną.

Je­śli cho­dzi o ści­słość, gdy wcho­dzi­łem do branży otwar­tych fun­du­szy in­we­sty­cyj­nych pięć­dzie­siąt sie­dem dłu­gich lat temu, me­ne­dże­ro­wie za­rzą­dza­jący w nim pie­niędzmi in­we­sto­wali, rzec by można, cał­kiem zgod­nie z za­le­ce­niami Gra­hama. Port­fele głów­nych fun­du­szy ak­cji skła­dały się wów­czas przede wszyst­kim ze zdy­wer­sy­fi­ko­wa­nych in­we­sty­cji w ak­cje blue chi­pów, a me­ne­dże­ro­wie za­rzą­dza­jący tymi port­fe­lami in­we­sto­wali dłu­go­ter­mi­nowo. Po­wstrzy­my­wali się od spe­ku­lo­wa­nia na ak­cjach, kie­ro­wali swymi fun­du­szami po kosz­tach, które były (w po­rów­na­niu do dzi­siej­szych stan­dar­dów) śmiesz­nie ni­skie, i za­ra­biali dla swych in­we­sto­rów zy­ski zbli­żone do tych ge­ne­ro­wa­nych przez rynki. Ci me­ne­dże­ro­wie ra­czej nie byli ma­gi­kami z góry ty­pu­ją­cymi zwy­cięz­ców, czego do­wo­dzą ra­porty uka­zu­jące prze­bieg ich dzia­łań w dłuż­szym okre­sie.

Koszty – ohydna, wie­lo­głowa hy­dra

Dziś, je­śli me­ne­dże­ro­wie fun­du­szy mogą uzna­wać się za ma­gi­ków w ja­kiej­kol­wiek dzie­dzi­nie, to jest to sztuka wy­cią­ga­nia pie­nię­dzy z kie­szeni in­we­sto­rów. W 2007 roku bez­po­śred­nie koszty sys­temu fun­du­szy in­we­sty­cyj­nych otwar­tych (FIO) w Ame­ryce (przede wszyst­kim opłaty za za­rzą­dza­nie oraz wy­datki ope­ra­cyjne i mar­ke­ting) wy­nio­sły w su­mie prze­szło 100 mi­liar­dów do­la­rów. Po­nadto fun­du­sze tracą dzie­siątki mi­liar­dów do­la­rów idą­cych na opłaty trans­ak­cyjne pły­nące do kas do­mów ma­kler­skich i ban­ków in­we­sty­cyj­nych, a także, po­śred­nio, na wy­na­gro­dze­nia dla ob­słu­gu­ją­cych je ban­ków de­po­zy­ta­riu­szy i wszel­kich in­nych „uła­twia­czy”. In­we­stu­jący w fun­du­sze płacą co roku rów­nież ko­lejne (sza­cun­kowo) 10 mi­liar­dów do­la­rów w for­mie wy­na­gro­dzeń dla do­rad­ców fi­nan­so­wych.

Na ich obronę można po­wie­dzieć, że same fun­du­sze otwarte od­po­wia­dają tylko za część – prawdę mó­wiąc sto­sun­kowo nie­dużą – cał­ko­wi­tych kosz­tów, ja­kimi obar­cza in­we­sto­rów ame­ry­kań­ski sys­tem po­śred­nic­twa fi­nan­so­wego. Trzeba prze­cież do tych 100 mi­liar­dów kosz­tów ge­ne­ro­wa­nych przez FIO do­dać do­dat­kowe koszty zwią­zane z ban­ko­wo­ścią in­we­sty­cyjną i dzia­łal­no­ścią ma­kler­ską oraz wszyst­kie te opłaty, które idą na konto me­ne­dże­rów fun­du­szy hed­gin­go­wych i fun­du­szy eme­ry­tal­nych, de­par­ta­men­tów po­wier­ni­czych w ban­kach, do­rad­ców fi­nan­so­wych, a także na ho­no­ra­ria dla praw­ni­ków i księ­go­wych – wtedy wy­sta­wiony ra­chu­nek do­cho­dzi mniej wię­cej do wy­so­ko­ści 620 mi­liar­dów do­la­rów rocz­nie.

Nikt nie zna zresztą do­kład­nej kwoty. Na pewno można po­wie­dzieć tylko jedno: tak czy ina­czej, te mi­liardy idą z kie­szeni in­we­sto­rów. A nie mo­żemy za­po­mi­nać, że są to koszty po­no­szone rok w rok. Je­śli utrzyma się obecne tempo – a przy­pusz­czam, że ra­czej wzro­śnie – za­gre­go­wane koszty po­śred­nic­twa fi­nan­so­wego dojdą w ciągu na­stęp­nych dzie­się­ciu lat do nie­wy­obra­żal­nej kwoty 6 bi­lio­nów do­la­rów. Warto w tym mo­men­cie od­nieść te sku­mu­lo­wane koszty do kwoty 15 bi­lio­nów do­la­rów, która od­daje war­tość rynku ak­cji w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i do kwoty 30 bi­lio­nów do­la­rów sta­no­wią­cej war­tość ame­ry­kań­skiego rynku pa­pie­rów dłuż­nych.

In­we­sto­rzy do­stają do­kład­nie to, za co nie płacą

Fakt, że z po­wodu ob­cią­że­nia kosz­tami po­śred­nic­twa fi­nan­so­wego zy­ski in­we­sto­rów są niż­sze od zy­sków ge­ne­ro­wa­nych przez ry­nek, jest nie­pod­wa­żalny, a jed­nak czę­sto głosi się, że sys­tem fi­nan­sowy jest dla spo­łe­czeń­stwa źró­dłem war­to­ści do­da­nej z po­wodu in­nych ko­rzy­ści, ja­kie przy­nosi in­we­sto­rom. Tego ro­dzaju tezy za­kła­mują ob­raz re­aliów tego sys­temu, który wcale nie działa w teo­re­tycz­nie ide­al­nych (kla­sycz­nych) wa­run­kach wol­nego rynku. Jest on w wy­so­kim stop­niu ob­cią­żony asy­me­triami in­for­ma­cyj­nymi (fa­wo­ry­zu­ją­cymi sprze­da­ją­cych, a nie ku­pu­ją­cych), da­leką od wol­nej kon­ku­ren­cją i ir­ra­cjo­nal­nymi de­cy­zjami, które są po­dej­mo­wane bar­dziej pod wpły­wem emo­cji niż ro­zumu.

Oczy­wi­ście nie zna­czy to, że nasz sys­tem fi­nan­sowy wy­twa­rza wy­łącz­nie koszty, bo z punktu wi­dze­nia spo­łe­czeń­stwa jest on rze­czy­wi­ście źró­dłem pew­nych kon­kret­nych ko­rzy­ści. Uła­twia opty­malną alo­ka­cję ka­pi­tału wśród ca­łej róż­no­rod­no­ści jego użyt­kow­ni­ków; umoż­li­wia efek­tywne in­te­rak­cje mię­dzy ku­pu­ją­cymi i sprze­da­ją­cymi; za­pew­nia nad­zwy­czajną płyn­ność; wzmac­nia zdol­ność jed­nych in­we­sto­rów do zbi­ja­nia ka­pi­tału na dys­kon­to­wa­niu war­to­ści przy­szłych stru­mieni go­tów­ko­wych, a in­nym umoż­li­wia na­by­wa­nie praw do tych stru­mieni; stwa­rza in­stru­menty fi­nan­sowe (czę­sto obej­mu­jące tak zwane de­ry­waty, czyli in­stru­menty o zło­żo­no­ści czę­sto nie­po­ję­tej dla ludz­kiego umy­słu i war­to­ści bę­dą­cej po­chodną in­nych in­stru­men­tów fi­nan­so­wych) umoż­li­wia­jące in­we­sto­rom po­dej­mo­wa­nie do­dat­ko­wego ry­zyka lub po­zby­wa­nia się go (przez prze­rzu­ce­nie go na in­nych).

Nie, nie cho­dzi o to, że ten sys­tem w ogóle nie ra­dzi so­bie z ge­ne­ro­wa­niem ko­rzy­ści. Cho­dzi ra­czej o py­ta­nie, czy – ogól­nie rzecz bio­rąc – koszty uzy­ski­wa­nia tych ko­rzy­ści nie się­gają pu­łapu, przy któ­rym za­czy­nają one prze­wyż­szać war­tość tych ko­rzy­ści. Od­po­wiedź na to py­ta­nie, zdaje się, przy­naj­mniej mnie, nie­stety dość oczy­wi­sta: sek­tor fi­nan­sów nie tylko jest naj­więk­szym sek­to­rem na­szej go­spo­darki; jest on rów­nież je­dy­nym jej sek­to­rem, w któ­rym klienci na­wet w naj­więk­szym przy­bli­że­niu nie otrzy­mują tego, za co płacą. Bio­rąc pod uwagę owe nie­ubła­gane re­guły pro­stej aryt­me­tyki, in­we­sto­rzy – po­trak­to­wani łącz­nie – do­stają do­kład­nie to, za co nie płacą. (Pa­ra­dok­sal­nie więc, gdyby nic nie za­pła­cili, uzy­ska­liby wszystko!)

Kwe­stia nie­zwy­kłej wagi

W ciągu dwóch mi­nio­nych stu­leci Ame­ryka prze­sta­wiła się z go­spo­darki opar­tej na rol­nic­twie na go­spo­darkę opartą na pro­duk­cji prze­my­sło­wej, po­tem na go­spo­darkę opartą na usłu­gach i te­raz na go­spo­darkę opartą głów­nie na ope­ra­cjach fi­nan­so­wych. Jed­nak ta oparta na fi­nan­sach go­spo­darka z de­fi­ni­cji po­mniej­sza war­tość wy­twa­rzaną przez re­alne (pro­duk­tywne) przed­się­bior­stwa. Tylko po­myślmy: gdy dzięki moż­li­wo­ściom ofe­ro­wa­nym przez ame­ry­kań­ski ka­pi­ta­lizm wła­ści­ciele i udzia­łowcy re­al­nych, pro­duk­tyw­nych przed­się­biorstw osią­gną zy­ski z dy­wi­dend i wyż­sze do­chody, lu­dzie gra­jący na ryn­kach fi­nan­so­wych prze­chwycą te zy­ski z in­we­sty­cji w biz­nes i zwrócą je in­we­sto­rom już po po­trą­ce­niu kosz­tów po­śred­nic­twa fi­nan­so­wego.

Wy­nika z tego, że choć in­we­sto­wa­nie w ame­ry­kań­ski biz­nes jest grą wy­gra­nych za­pew­nia­jącą zy­ski wyż­sze od zy­sków z ak­cji na gieł­dzie, po po­trą­ce­niu kosz­tów staje się grą o su­mie ze­ro­wej. Przy utrzy­ma­niu ta­kich kosz­tów po­śred­nic­twa, ści­ga­nie się z ryn­kiem – z per­spek­tywy nas wszyst­kich jako grupy – staje się z ko­lei grą prze­gra­nych gwa­ran­tu­jącą nam po­rażkę.

Po­mimo ogrom­nej i do nie­dawna gwał­tow­nie ro­sną­cej do­mi­na­cji sek­tora fi­nan­so­wego w ca­ło­ści na­szego ży­cia go­spo­dar­czego, nie zda­rzyło mi się sły­szeć o żad­nej pracy na­uko­wej, któ­rej au­tor pod­jąłby wy­si­łek sys­te­ma­tycz­nego wy­li­cze­nia, w ja­kim stop­niu sys­tem fi­nan­sowy uszczu­pla zy­ski in­we­sto­rów. Nie uka­zał się też ani je­den ar­ty­kuł (z wy­jąt­kiem mo­ich wła­snych) do­ty­ka­jący tej kwe­stii w wy­daw­nic­twach pro­fe­sjo­nal­nych: ani w „Jo­ur­nal of Fi­nance”, ani w „Jo­ur­nal of Fi­nan­cial Eco­no­mics”, ani też w „Jo­ur­nal of Port­fo­lio Ma­na­ge­ment” czy „Fi­nan­cial Ana­ly­sts Jo­ur­nal”. Pierw­szy taki ar­ty­kuł, na jaki na­tkną­łem się – Ken­ne­tha R. Fren­cha The Cost of Ac­tive In­ve­sting (cho­dziło w nim o koszty in­we­sto­wa­nia w ak­cje na ame­ry­kań­skich gieł­dach) – zo­stał na­pi­sany do­piero w po­ło­wie 2008 roku i miał być wkrótce opu­bli­ko­wany w „Jo­ur­nal of Fi­nance”.

Ta za­słona nie­wie­dzy musi jed­nak zo­stać zdjęta. Mu­simy zna­leźć spo­sób, aby do­pro­wa­dzić do ra­dy­kal­nej po­prawy ame­ry­kań­skiego sys­temu aku­mu­la­cji ka­pi­tału, wy­ko­rzy­stu­jąc w tym celu na­rzę­dzia, ta­kie jak edu­ka­cja, pu­bliczna in­for­ma­cja, re­gu­la­cja oraz re­formy struk­tu­ralne i le­gi­sla­cyjne. Je­śli moja książka przy­czyni się do zre­ali­zo­wa­nia tego celu, bę­dzie to ozna­czało, że czas, który zu­ży­łem na jej na­pi­sa­nie, zo­stał do­brze wy­ko­rzy­stany. Rzecz w tym, że to po pro­stu musi zo­stać zro­bione. Do­póki nie zo­sta­nie, go­spo­darka oparta na fi­nan­sach bę­dzie w dal­szym ciągu nad­mier­nie uszczu­plać war­tość wy­twa­rzaną przez re­alne, pro­duk­tywne przed­się­bior­stwa, a w trud­nych cza­sach, które wi­dzę przed nami, to ozna­cza straty, na ja­kie nie mo­żemy so­bie po­zwo­lić.

W czerwcu 2007 roku pe­wien ma­gi­ster eko­no­mii, prze­ma­wia­jący w imie­niu tego rocz­nika ab­sol­wen­tów na Uni­wer­sy­te­cie w Prin­ce­ton, Glen Weyl (obec­nie już dr Weyl, bo dok­to­rat z eko­no­mii uzy­skał za­le­d­wie rok póź­niej), tak cha­rak­te­ry­zo­wał ce­chu­jącą go pa­sję po­szu­ki­wań in­te­lek­tu­al­nych: „Ist­nieją kwe­stie tak wiel­kiej wagi, że trudno jest albo po­winno być trudno my­śleć o czym­kol­wiek in­nym”.

Ist­nieją kwe­stie tak wiel­kiej wagi, że trudno jest albo po­winno być trudno my­śleć o czym­kol­wiek in­nym. Efek­tywne funk­cjo­no­wa­nie wa­dli­wego sys­temu po­śred­nic­twa fi­nan­so­wego w na­szym kraju na­leży do ta­kich kwe­stii. Naj­wyż­szy czas nie tylko za­cząć o tej kwe­stii my­śleć, ale zba­dać ją do­głęb­nie, wy­li­czyć zwią­zane z nią koszty i od­nieść je do do­cho­dów, które in­we­sto­rzy nie tylko spo­dzie­wają się osią­gnąć, lecz mają prawo osią­gać.

Nasz sys­tem fi­nan­sowy ge­ne­ruje dość kosz­tów – je­śli cho­dzi o ści­słość, zde­cy­do­wa­nie zbyt dużo kosz­tów – a za­tem (z de­fi­ni­cji) sam nie wy­twa­rza dość war­to­ści dla uczest­ni­ków rynku. Świat fi­nan­sów fak­tycz­nie za­ra­bia na ży­cie, wy­ko­rzy­stu­jąc tych, któ­rzy za­ra­biają na ży­cie, czer­piąc z na­tury, pra­cu­jąc w han­dlu i przy pro­duk­cji. Ko­niecz­no­ścią jest wy­su­nię­cie żą­da­nia, aby w in­te­re­sie pu­blicz­nym i dla do­bra in­we­sto­rów sek­tor fi­nan­sowy funk­cjo­no­wał zde­cy­do­wa­nie bar­dziej efek­tyw­nie niż dziś.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------KSIĄŻKI WY­DAW­NIC­TWA MA­KLER­SKA.PL

In­we­sto­wa­nie in­dek­sowe. In­stru­menty fi­nan­sowe typu ETN i ETC To­masz Mi­zio­łek

Krok po kroku. O wol­no­ści fi­nan­so­wej i do­stat­nim, speł­nio­nym ży­ciu JL Col­lins

Lek­cje hi­sto­rii Ariel Du­rant, Will Du­rant

Wy­cena firmy Aswath Da­mo­da­ran

Twój mózg, twoje pie­nią­dze Ja­son Zweig

Mi­strzo­wie ryn­ków fi­nan­so­wych Jack D. Schwa­ger

Spe­ku­la­cja in­tu­icyjna Cur­tis M. Fa­ith

Książka o in­we­sto­wa­niu, tom 1 Ra­fał Ja­nik

Książka o in­we­sto­wa­niu, tom 2 Ra­fał Ja­nik

Kiedy pie­niądz umiera Adam Fer­gus­son

Psy­cho­lo­gia giełdy An­dré Ko­sto­lany

Giełda. Po­czą­tek To­masz Trela

Za­rzą­dza­nie wiel­ko­ścią po­zy­cji Tom Basso

Ana­liza price ac­tion: od­wroty Al Bro­oks

Nie­zwy­kłe złu­dze­nia i sza­leń­stwa tłu­mów Char­les Mac­kay

Tra­der Vic Vic­tor Spe­ran­deo

Zwy­kłe ak­cje, nie­zwy­kłe zy­ski Phi­lip A. Fi­sher

Naj­waż­niej­sza rzecz Ho­ward Marks

Za­wód in­we­stor gieł­dowy. Nowe uję­cie dr Ale­xan­der El­der

Świece ja­poń­skie i ana­liza wy­kre­sów ce­no­wych Steve Ni­son

Ana­liza tech­niczna ryn­ków fi­nan­so­wych John J. Mur­phy

Se­krety tra­dingu krót­ko­ter­mi­no­wego Larry Wil­liams

Ana­liza price ac­tion: trendy Al Bro­oks

Day tra­ding Joe Ross

In­side bar Ma­ciej Go­liń­ski

Psy­cho­lo­gia sku­tecz­nego tra­dingu Steve Ward

Geo­me­tria Fi­bo­nac­ciego. Nowe uję­cie Pa­weł Da­nie­le­wicz

Ar­ty­ści ryn­ków Mi­chael McCar­thy
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: