Druga siostra - ebook
Druga siostra - ebook
Alicia Bjelke to młoda kobieta, której zdeformowana twarz sprawia, że ludzie odwracają się na jej widok.
Oddała się więc pracy jako programistka i wraz z siostrą – piękną Stellą – założyła firmę i stworzyła cieszącą się ogromnym powodzeniem aplikację randkową.
Pewnego dnia Stella zostaje znaleziona martwa, a Alicia zdaje sobie sprawę, że jest kolejnym celem.
Sprawa morderstwa zostaje przekazana byłemu agentowi FBI Johnowi Adderleyowi, który nadal przebywa w Karlstad i ukrywa się pod nową tożsamością.
Ciągle prześladowany przez demony przeszłości, zamiast uciekać, jest zmuszony raz na zawsze zmierzyć się ze swoją przeszłością, a śledztwo w sprawie morderstwa bardzo szybko daje mu ku temu pretekst.
Jeśli uda mu się zrealizować swój plan, może mieć w końcu szansę na upragnioną wolność. Czy nie jest jednak za późno?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-593-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziewczynki w końcu złapały jednakowe tempo. Roześmiane trzymały się za ręce, a huśtawka w metalowym rusztowaniu wychylała się coraz wyżej. Wpatrzoną w telefon mamę całe przedstawienie omijało, ale siedząca na ławce mniej więcej dwadzieścia metrów dalej Alicia widziała radość na zasmarkanych twarzach dziewczynek. Dwie siostry, zsynchronizowane ze sobą, i świat w idealnym ruchu wahadłowym. Jakby stanowiły jedno ciało.
Na dworze było kilka stopni poniżej zera. Nogi już prawie całkiem jej zdrętwiały, a jednak, ku własnemu zaskoczeniu, nie ruszała się z miejsca. Obserwowanie bawiących się w parku dzieci naprawdę nie było w jej stylu.
Alicia zwykle wracała z pracy do domu taksówką – pozwalała sobie na ten luksus, żeby uniknąć spojrzeń w autobusie. Tego dnia jednak pokonała piechotą trzy kilometry dzielące biuro Raw w centrum Karlstad od domu na Norrstrand.
Popołudniowe słońce przygrzewało tak przyjemnie, że przecznicę wcześniej zatrzymała się i usiadła na ławce. I tak siedziała, kreśląc stopami figury w śniegu i myśląc, że ten dzień mimo wszystko jest całkiem w porządku. A skoro tak, to następny też może taki być. I kolejny.
Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową. Nigdy by nie podejrzewała, że ona, Alicia Bjelke, będzie siedzieć w tym miejscu i snuć rozważania jakby żywcem wyjęte z poradnika autoterapii.
– Siku mi się chce.
Mama, którą do tej pory bez reszty absorbował telefon, zareagowała na dźwięk głosu młodszej z dziewczynek. Alicia nie miała dzieci, ale wyobrażała sobie, że zdjęcie kombinezonu z beaver nylonu trochę trwa. Żeby uniknąć nieszczęścia, kobieta pociągnęła dziecko do białego drewnianego domku sąsiadującego z placem zabaw. Starsza siostra została pouczona, że ma nigdzie się nie ruszać. Zrobiła nowy zamach nogami, ale się nie odepchnęła. Huśtanie się w pojedynkę nie było już takie fajne.
Alicia wróciła myślami do własnej siostry i rozmowy, którą odbyła z nią ponad miesiąc wcześniej. Było to w niedzielę, w trzeci dzień adwentu, jeszcze przed pierwszym śniegiem. Wykładając karty na stół, wyjaśniła Stelli, dlaczego promocję Raw w Niemczech trzeba odłożyć na później.
Usługa randkowa założona przez siostry nie była już biznesem prowadzonym hobbystycznie w akademiku. Jako dyrektor techniczna Alicia musiała mieć przestrzeń do wykonywania swoich obowiązków, a tymczasem powoli nie wytrzymywała. Pracowała czternaście godzin na dobę, a w nocy śniły jej się strumienie kodu. Stella objęła ją i słuchała. Była w tym dobra – zawsze wiedziała, kiedy mówić, a kiedy milczeć. Obiecała, że przesunie termin o sześć miesięcy. Zdrowie musi stać na pierwszym miejscu.
Alicia pamiętała ulgę, którą poczuła, kiedy było po wszystkim. Po raz pierwszy od długiego czasu przespała całą noc. Boże Narodzenie nadeszło i minęło, a ona, schowana pod kołdrą w łóżku, nawet tego nie zauważyła.
Patrzyła na samotną dziewczynkę na huśtawce. Prędkość była już większa. Gumowa opona, na której siedziała jedna z sióstr, wychylała się coraz mocniej po skosie, a na końcu uderzyła o metalowe rusztowanie. Drobne ciało poszybowało w powietrze i wylądowało w śniegu. Alicia pobiegła do dziewczynki i przykucnęła. Ostrożnie pomogła jej wstać.
– Jak to się stało? – zapytała.
Zaróżowiona twarz wykrzywiła się, ale mała się nie rozpłakała. W tej samej chwili Alicia usłyszała za plecami kroki. Kiedy się odwróciła, stała tam matka dziewczynki – najwyraźniej zobaczyła z domku, co się stało, i przybiegła z powrotem. Spotkały się wzrokiem i Alicia spostrzegła, że kobieta drgnęła.
– Chodź, idziemy – powiedziała do córki.
– Lot był nie byle jaki, ale miękko wylądowała. Chyba skończyło się na strachu – oznajmiła Alicia, wstając.
Kobieta nie odpowiedziała. Za to nie przestawała się gapić.
– Pójdziemy już – odezwała się w końcu.
– Chciałam tylko jej pomóc.
– Dziękuję, ale same sobie poradzimy.
Matka nie odrywała od niej wzroku. Alicia rozpoznawała tę reakcję. Mieszankę fascynacji i obrzydzenia. Zazwyczaj potrafiła to znieść. W końcu nie po raz pierwszy ktoś gapił się na jej twarz. Ale ten babsztyl przesadził. Pocieszała jej córkę, a została potraktowana jak wyrzutek społeczeństwa.
– Jeśli masz zamiar dalej się gapić na dziwoląga, będziesz musiała za to zapłacić – powiedziała i wyciągnęła rękę.2.
Płomień świecy zadrżał w podmuchu wywołanym szybkim krokiem kelnerki. John patrzył, jak idzie między stolikami do grupki na końcu restauracji – trzech mężczyzn i kobiety, ubranych jak do biura. Uznał, że to tylko zwykli ludzie po dniu pracy, ale zupełnie pewny być nie mógł. W tym właśnie tkwił problem. W ogóle niczego nie mógł być pewny.
Z głośników płynęła łatwo przyswajalna salsa. Z tej samej playlisty co zawsze. Muzyka w restauracji Armator była równie przewidywalna jak menu: hiszpańskie dania tapas i wina z regionu Rioja. John zwykle czuł się jak u siebie pośród żyrandoli i swojskich stolików zbitych z desek. Restauracja mieściła się rzut beretem od jego mieszkania i odwiedzał ją kilka razy w tygodniu. Jednak tego wieczoru nie nastawiał się na relaks. Sceneria w każdej chwili mogła się zmienić, a wtedy musiał być przygotowany.
– Boże, jak tu ciepło. Myślałem, że to Finowie lubią przebywać w saunie.
Śmiech z drugiej strony stolika zagłuszył muzykę. Donośny gulgot był najbardziej charakterystyczną cechą Trevora. John potrafiłby go wskazać z zawiązanymi oczami w tłumie rechoczących ludzi.
Przyjaciel rozsunął zamek kurtki. Kiedy jego dłoń zniknęła pod nieprzepuszczalnym materiałem, John mocniej ścisnął pistolet, który ukrywał pod stołem. Powoli położył palec wskazujący na spuście. Gdyby oddał strzał, pocisk trafiłby w dolne partie brzucha.
– Ale co ja tam wiem, może sauna jest też popularna w Szwecji – ciągnął Trevor.
Zdjął kurtkę i powiesił na oparciu krzesła. Obie ręce były znów widoczne i John mógł ponownie odetchnąć. Jeszcze poprzedniego wieczoru był przekonany, że przyjaciel nie żyje. To, że siedział teraz naprzeciwko niego w Armatorze, wydawało się nierealne.
John mruknął coś w odpowiedzi i dalej szukał w sali nieznanych wrogów. Właściciel restauracji wiedział, że jest z policji, i bez zbędnych pytań pozwolił mu zajrzeć do księgi rezerwacji jeszcze przed otwarciem lokalu. Para przy oknie i rodzina z dzieckiem w wózku zarezerwowały miejsca z dużym wyprzedzeniem, więc ich mógł wykluczyć. Za to barczystego mężczyznę, który siedział przy stoliku po lewej od drzwi, należało mieć na oku. Złożył rezerwację tego samego dnia, tak samo jak ekipa biurowa, właśnie obsługiwana przez kelnerkę.
John spojrzał w kierunku baru. Siedziało tam dwóch stałych bywalców, z którymi zwykle się witał, ale była też jedna nieznana twarz. A raczej kark. Mężczyzna o srebrnych włosach związanych w kok siedział zwrócony do niego plecami i pił piwo prosto z butelki.
– Kurde, świetnie cię znowu widzieć. Nie zdajesz sobie sprawy, ile to dla mnie znaczy – oznajmił Trevor. Wydawał się autentycznie wdzięczny.
John zmusił się do uśmiechu i próbował rozstrzygnąć, czy jego przyjaciel stracił na wadze. Marynarka wydawała się luźniejsza w ramionach, a koszula nie opinała jak dawniej klatki piersiowej. Trevor schudł albo specjalnie nosił o numer za duże ubrania, żeby wywołać takie wrażenie.
Przyjaciel otarł pot z czoła serwetką i tym samym ruchem zdjął czapkę z włóczki. John wzdrygnął się na widok łysego ciemienia. Podczas ich ostatniego spotkania cztery miesiące wcześniej głowę przyjaciela porastały gęste, kręcone włosy.
– Nie rób takiej zdziwionej miny – rzekł Trevor. – Czego się spodziewałeś?
John spuścił wzrok i patrzył w stół.
– Właściwie to nie wiem – wymamrotał.
Zachowanie przyjaciela było zarazem znajome i obce. Rozpoznawał basowy głos, śmiech i szerokie gesty. Jednocześnie w Trevorze była jakaś sztuczność. Sposób, w jaki zdjął czapkę, był teatralny. Jakby zależało mu na zrobieniu jak największego wrażenia swoją łysą łepetyną.
John przypomniał sobie w duchu, że do sfingowania ubocznych skutków leczenia raka wystarczy trochę pianki i maszynka do golenia. Musiał nadal zachowywać się tak, jakby Trevor był przynętą, a ich ponowne spotkanie pułapką. Jeśli w lokalu przebywali ścigający go ludzie, miał przynajmniej przewagę, bo był u siebie. Obrotowe drzwi do kuchni znajdowały się zaledwie kilka kroków dalej, a królestwo kucharza można było opuścić przez drzwi wychodzące na ulicę po drugiej stronie budynku. Stał tam zaparkowany samochód, ze wszystkim, czego John potrzebował, by wieść życie uciekiniera.
– Jak się czujesz? – spytał Trevor. Uśmiechał się nad płomieniem świecy. Kiedy John nie odpowiadał, dodał: – No dalej, mów, co nie gra. A jeśli tym czymś, co trzymasz pod stołem, jest pistolet, to możesz go odłożyć.3.
Alicia chciała zamówić jeszcze coś do picia. Rozejrzała się po pizzerii. To do niej, do Palermo, uciekła po swoim wybuchu w parku. Lubiła to miejsce, bo leżało blisko mieszkania i w bezpiecznej odległości od biura Raw mającego przekombinowany wystrój.
Tutaj wystrój był brzydki naprawdę, bez kiczowatej ironii. Na pomalowanych na biało ceglanych ścianach wisiały plakaty filmowe z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Czarne lakierowane stoły miały przykręcone do blatów szklane tafle, pod które włożono menu.
Ratko jak zwykle stał za barem i ugniatał porcje ciasta. Kiedy podniósł wzrok znad blatu, Alicia uniosła pustą szklankę i ją pokazała. Ratko skinął głową na potwierdzenie złożonego zamówienia.
Właściciel Palermo pasował do restauracji równie kiepsko jak ona. Posiadał najpopularniejszy klub nocny w mieście – Szafir – i kilka modnych kawiarni, w których goście pili frappuccino i latte na mleku sojowym, a nie przepaloną kawę parzoną jak tutaj. Palermo było jednak jego pierwszą knajpą i Ratko upierał się przy wypieku pizzy i obsługiwaniu gości kilka wieczorów w tygodniu, choć lokal nie dokładał zbyt wielu koron do jego rosnącego imperium.
– Nadal nie chcesz powiedzieć, dlaczego jesteś taka zła? – zapytał i postawił piwo na stole.
Czwarte z rzędu.
Alicia znów pomyślała o kobiecie w parku. Wyobraziła ją sobie siedzącą właśnie przed telewizorem z kieliszkiem czerwonego wina i opowiadającą mężowi o nieprzyjemnym incydencie. Czyli nie o tym, że starsza córka spadła z huśtawki, tylko że jakiś potwór podniósł ją ze śniegu i śmiertelnie przeraził.
– Przestań marudzić – odparła Alicia. – Chyba widzisz, jaka jestem teraz spokojna. Istny mnich buddyjski.
Zamknęła oczy i udawała, że medytuje. Tak naprawdę miała ochotę na shota wódki, ale dała sobie spokój z zamawianiem. Nie zniosłaby zaniepokojonej miny Ratka napełniającego jej kieliszek.
Kilka lat wcześniej mieli przelotny romans i stanowili najbardziej nieprawdopodobną parę w Karlstad. On należał do drugiego pokolenia imigrantów z ogarniętej wojną Jugosławii. Zawsze nosił najdroższe koszule i najmodniejsze dżinsy. Tak bardzo dbał o to, by pasować do reszty, być akceptowanym przez tych, którzy coś znaczą. Ona była outsiderką, dziwolągiem ze względu na twarz. Dziewczyną, która znała się na komputerach, nosiła czarne dżinsy i równie ciemną bluzę z kapturem.
Ratko oczywiście bardzo się starał trzymać całą sprawę w tajemnicy. Publiczne pokazanie się z nią zepchnęłoby go o kilka stopni z drabiny społecznej, po której tak zapamiętale się wspinał. Nawet stali bywalcy Palermo nie wiedzieli, że tych dwoje ze sobą sypiało.
Alicia już miała unieść piwo do ust, gdy po drugiej stronie restauracji rozległ się rechot. Futbolowe nerdy jak zwykle okupowały długi stół przed dużym ekranem. W Palermo stanowili podgrupę i rzadko zadawali się z innymi stałymi gośćmi, których właściwie i tak było niewielu. Tylko kilka zagubionych dusz jak ona i uzależnione od gier zombi, które przesiadywały przy maszynach Jack Vegas w głębi lokalu.
– Czy oni nigdy nie przestają się wydzierać? Przecież mecz już się skończył – powiedziała.
– Tak, ale jest środa. Noc Quizów.
Alicia klepnęła się w czoło.
– Starcie tytanów intelektu, zapomniałam.
– Spróbuj być choć trochę miła. To dobre dla biznesu, jeśli na chwilę zostaną – powiedział Ratko i wrócił za bar. W tym samym czasie jeden z mężczyzn podniósł głos.
– W jakich latach Fredrik Reinfeldt był premierem Szwecji?
Przy długim stole zapadła cisza, zawodnicy szeptali w swoich drużynach.
– Od dwa tysiące szóstego do dwa tysiące czternastego! – krzyknęła Alicia i wypiła duży łyk piwa.
Nerdy odwróciły głowy i patrzyły na nią poirytowane. Nie po raz pierwszy nieproszona wcięła się z odpowiedzią.
Mężczyzna, który zadał pytanie, wstał i podszedł do jej stolika. Był wątłej budowy, miał chude ręce i wąskie ramiona, ale pod czerwoną sportową koszulką rysował mu się wystający kałdun. Alicia słyszała, że pozostali nazywają go „Profesorem”. Kiedy zapytała Ratka, czy rzeczywiście nim jest, ten zaczął się śmiać, aż oczy zaszły mu łzami. Okazało się, że facet jest nauczycielem przedmiotów społecznych w ogólniaku, i najwyraźniej tyle wystarczyło, by zasłużył na swoją ksywkę.
– Wiem, że znasz odpowiedzi na wszystkie pytania, które przygotowałem na dzisiejszy wieczór – powiedział i pomachał w powietrzu kartką – ale to naprawdę psuje zabawę chłopakom.
Mówił przyjaznym tonem i Alicia straciła chęć, by się z nim drażnić.
– Możesz kupić moje milczenie za sześćdziesiątkę smirnoffa – oznajmiła.
Zarechotał i wyciągnął rękę.
– Umowa stoi.
W drodze powrotnej do stołu mężczyzna minął bar, zapłacił za wódkę i skinął Alicii głową. Tak jak się spodziewała, Ratko nie był z tego zadowolony. Ale jakie miał prawo komentować jej zwyczaje alkoholowe? Nie uprawiali już seksu i nigdy nie spotykali się poza Palermo.
Wzięła do ręki komórkę i zaczęła przeglądać odebrane maile, żadnego z nich nie otwierając. Czytanie maili i odpowiadanie na nie po alkoholu było kiepskim pomysłem, zdążyła już się tego nauczyć. Odłożyła telefon na stół i zaczęła myśleć o Stelli. Telewizyjny wywiad w Sztokholmie powinien już być nagrany. Program nosił tytuł _Do głębi_, a emisja była zaplanowana na kolejny dzień.
Alicii chciało się śmiać z pompatycznego podtytułu: _Spotkania z ludźmi, którzy odcisnęli piętno na naszych czasach._ Jednocześnie musiała przyznać, że opis się zgadza. Usługa randkowa, którą ona i Stella stworzyły, była pod wieloma względami przełomowa i zmieniała sposób zawierania znajomości w internecie.
Siostra, na ile ją znała, po wywiadzie pewnie została w stolicy i dawała się wyrywać w barach na Stureplan. W przeciwieństwie do niej nie musiała żebrać o drinka.
Ratko nic nie powiedział. Postawił tylko kieliszek wódki na stole i wrócił za bar.
– Daj spokój, to przecież tylko shot! – krzyknęła w kierunku jego pleców.
Ratko odwrócił się, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnował, bo drzwi do Palermo otworzyło dwóch mężczyzn w czarnych skórzanych kurtkach. Alicia uświadomiła sobie, że rozpoznaje jednego z nich. Miał siwą brodę i tatuaże – zarówno na twarzy, jak i na ogolonej głowie. Ze swoim wzrostem i szerokością ramion wyglądał jak olbrzym w porównaniu z człowiekiem, który wszedł za nim. Znaczek z wyhaftowanym napisem „Prezes_”_ na kurtce był już zbyteczny. Wszyscy i tak wiedzieli, kto komu wydaje polecenia.
Choć Ratko zazwyczaj patrzył na świat z pewnością siebie, tym razem uciekł wzrokiem. Obracał w palcach złoty łańcuszek, widoczny na jego szyi tam, gdzie biała koszula była rozpięta. Prezes powiedział kilka słów do swojego pomagiera, ten zaś usiadł przy stoliku w rogu najbliżej automatów do gry. Następnie wysoki mężczyzna zniknął w kuchni w towarzystwie Ratka.
Alicia nie wiedziała, dlaczego wybuchnęła śmiechem, ale gdy już zaczęła się śmiać, nie mogła przestać. To była pewnie wina alkoholu. I tego babsztyla z parku, który obudził w niej awanturniczkę. Nie to, żeby awanturniczka kiedykolwiek spała szczególnie mocnym snem, ale mimo wszystko.
Poważnie… naprawdę wciąż tak to wyglądało? Gangi motocyklowe powodowały, że restauratorzy w rodzaju Ratka srali ze strachu po nogach i zaczynali głęboko grzebać w kasie z utargiem?
Alicia opróżniła kieliszek i poszła do baru, żeby zaserwować sobie kolejny. Nauczyciel z liceum czekał z zadaniem pytania, gdy wyciągnęła rękę nad ladą i chwyciła butelkę. Pomagier w rogu wlepiał w nią wzrok, ale nie ruszył się z miejsca, kiedy napełniła kieliszek i uniosła go w toaście.
Była już przy trzecim shocie, kiedy Ratko i Prezes wrócili z kuchni. Kręciło jej się w głowie i musiała złapać za bar, żeby nie spaść z wysokiego krzesła, na którym przysiadła.
– Ile on płaci? – zapytała.
Mężczyzna w skórzanej kurtce popatrzył na nią zdziwiony.
– Co takiego?
– Ile trzeba zapłacić, żeby uniknąć zdemolowania swojego eleganckiego lokalu?
– Proszę, zostaw nas w spokoju – rzekł Ratko i chwycił ją za ramię.
Alicia oswobodziła się i jednocześnie rozlała małą resztkę z kieliszka na lakierowany blat z ciemnego drewna.
– Okej, okej, inaczej sformułuję pytanie – oznajmiła. – Ratko płaci gotówką, prawda?
– A kim ty, do cholery, jesteś? – zapytał Prezes.
– Potraktuj mnie jak niezależną doradczynię finansową. I w zasadzie nie musisz odpowiadać, bo jestem raczej pewna, że będzie płacił gotówką. Co jest idiotyczne. Zaoszczędzilibyście sobie mnóstwo pracy, gdybyście dali sobie z tym spokój.
Alicia zauważyła, że plącze jej się język. Mężczyzna zmrużył błękitne oczy i próbował nadążyć.
– Jak to?
– A tak, że gotówka to cholernie przestarzała waluta w kręgach przestępczych – wyjaśniła, starając się wyraźnie wymawiać słowa.
– Alicia, do kurwy nędzy, daj już spokój. To nie jest…
Ratko gwałtownie umilkł, bo człowiek w skórzanej kurtce uniósł rękę i polecił jej mówić dalej.
– Ile godzin każdego miesiąca poświęcacie na pranie brudnych pieniędzy? – zapytała. – Moim zdaniem to w cholerę niepotrzebne. Musicie iść z duchem postępu i zacząć pracować cyfrowo.
– Jak to cyfrowo? – zapytał Prezes.
– Chodzi mi oczywiście o kryptowaluty. Są stworzone po to, by nie dało się ich śledzić. Ale może to dla was zbyt zaawansowane?
Alicia zauważyła, że poniżony Ratko aż zadrżał. Patrzył na nią niespokojnie, jakby chciał spojrzeniem kazać jej się zmyć.
– Chodzi ci o bitcoiny? – Prezes lekko się uśmiechnął.
Alicia odpowiedziała śmiechem.
– Nie. Powtórzę: musicie być o krok do przodu. Poważni gangsterzy nie zajmują się już bitcoinami. Proponowałabym monero, ethereum albo może zcash.
– Okej. I co to takiego?
– Inne, sprytniejsze kryptowaluty. Uważam, że monero byłoby dla was najlepsze. Jeśli zaszyfruje się adres odbiorcy w łańcuchu bloków i poda nadawcy fałszywy adres, wpłaty praktycznie nie da się namierzyć.
Prezes popatrzył szeroko otwartymi oczami na nią, a potem na Ratka.
– Kim, do cholery, jest ta kobieta?
– Przepraszam – powiedział Ratko.
– Nie, nie, jest zajebista.
Okrążył bar i usiadł na krześle obok Alicii.
– Daj nam dwa jägermeistery – polecił i postawił przewrócony kieliszek.
– Ja piję smirnoffa.
– Okej, no to dwa smirki.
Prezes wyciągnął w stronę Alicii paczkę marlboro.
– Palisz?
Pokręciła głową.
– Myślałam, że w restauracjach już nie wolno.
– Bo nie wolno – odparł i zapalił papierosa. – Co ci się stało w twarz? Wygląda chujowo.
Chcąc rozluźnić atmosferę, Alicia odpowiedziała swoim zwyczajowym żartem: że przypomina pizzę vesuvio, więc czasami robi się głodna od samego patrzenia w lustro. Prezes roześmiał się i powiedział jej pierwszy komplement za wygląd, który usłyszała jako dorosła kobieta, a miała przecież dwadzieścia dziewięć lat.
– W każdym razie masz wystrzałowe cycki. To silikony, nie?
– _Nope._ Taką stworzyła mnie natura.
Ratko napełnił kieliszki i usilnie się starał, żeby nie było widać, że słucha rozmowy. Alicia wiedziała jednak, że rejestruje każde słowo.
Palermo powoli obudziło się z powrotem do życia. Futbolowe nerdy wróciły do quizu, a nałogowi gracze chwiejnym krokiem ruszyli do baru rozmienić kasę. Prezes podniósł rękę i wzniósł toast z Alicią. Ta skinęła głową siedzącemu przy stoliku w rogu pomagierowi.
– Nie sądzisz, że twój osobisty asystent też by się napił?
Facet w skórzanej kurtce znów zarechotał.
– Nie martw się, dostaje hajs za siedzenie tam.
– Z monero ten wydatek też by cię ominął – oznajmiła Alicia. – Nawet nie będziesz musiał tu przychodzić. To znaczy, dopóki Ratko będzie płacił swoje.
– Co ty powiesz – skwitował mężczyzna i mlasnął.
Alicia poczuła dłoń na udzie i lekkie mrowienie w podbrzuszu wywołane tym dotykiem. Siedziała w zupełnym bezruchu, a on delikatnie całował ją po szyi.
– Zaraz wracam – oznajmił i wstał z krzesła.
Kiedy tylko zniknął w toalecie, Ratko był przy niej.
– Co ty wyprawiasz, do cholery?
– Niby co?
– Wiesz, kim jest ten facet?
Alicia musiała zamknąć oczy. Gwałtowny ruch głową przy odwracaniu się do Ratka sprawił, że cały bar zaczął wirować.
– Jest kurewsko przystojny. Nic więcej nie muszę teraz wiedzieć.
– Posłuchaj mnie: to szef klubu motocyklowego, który próbuje dołączyć do Bandidos.
– Ekscytujące – stwierdziła. – Nigdy jeszcze nie spałam z Prezesem. Jutro, jeśli chcesz, możesz mówić na mnie Prezesowa.
Ratko przeczesał dłonią wypomadowane włosy.
– Jesteś nawalona. Nie chcę, żebyś się wpakowała w jakiś pasztet.
– Pasztet to widzisz przed sobą.
– Daj już z tym spokój.
– No co, przecież tak jest. A tamten facet przynajmniej się mnie nie wstydzi.
Wskazała Prezesa. Akurat skończył korzystać z toalety i szedł do baru.
– Ostatniego drania wypijemy w jakimś spokojniejszym miejscu – powiedział i objął ją ramieniem.
Alicia wstała z wysokiego krzesła, a on pomógł jej włożyć kurtkę. W drodze do drzwi zachwiała się na nogach i zahaczyła o stolik, na którym były sztućce, serwetnik i szklanka – wszystko spadło na podłogę. Prezes przeniósł rękę na jej talię. Zdecydowany chwyt był dla niej przyjemny.
Ratko stał za barem i obserwował, jak opuszcza lokal w stylu dalekim od imponującego. Za żadne skarby nie zamierzała jednak spotkać się z nim wzrokiem. Przecież, do jasnej cholery, miała prawo robić, co chciała. Jego zadaniem było nalewanie drinków i trzymanie gęby na kłódkę.
Wentylator pod sufitem pracował na najwyższych obrotach. Szum sprawił, że Alicia podniosła wzrok. Pokój wirował, jakby była we wnętrzu kalejdoskopu. W tym samym czasie siedzący przy długim stole nauczyciel domagał się podania nazwy stolicy Kolumbii.
Alicia złożyła dłoń w łódeczkę przy ustach i na całą salę krzyknęła:
– Bogota!
I wyszła z pizzerii Palermo na zimowy chłód.4.
John dyskretnym ruchem głowy powstrzymał kelnerkę przed podejściem do stolika. Rozmowa nie była odpowiednia dla postronnych słuchaczy, a poza tym kelnerka nie mogła zobaczyć, że chowa służbowy pistolet do kabury pod marynarką.
– Dlaczego mi nie ufasz? – spytał Trevor, nie spuszczając go z oka.
– Ufałbyś sobie na moim miejscu?
– Może i nie – przyznał. – Paranoja to straszne cholerstwo, kiedy już pozwolimy jej nas dopaść.
John wiedział, że przyjaciel mówi z doświadczenia. Rok wcześniej obaj byli zatrudnieni w FBI i przeniknęli do nigeryjskiego syndykatu narkotykowego w Baltimore. Każdy dzień był walką ze strachem przed zdemaskowaniem. Mimo to Trevor odegrał swoją rolę tak dobrze, że został prawą ręką szefa. To było dowodem, że jak mało kto potrafi się maskować i zdobywać zaufanie.
– Jesteś tu sam? – spytał John.
– Jasne, że tak. Co ty sobie wyobrażasz? Że Ganiru mnie nasłał?
Tak właśnie się nazywał. Ganiru Okeke. Szef syndykatu narkotykowego, skazany na siedem lat więzienia na podstawie zeznań, które John i Trevor złożyli jesienią na rozprawie.
– Nie jest to niemożliwe, prawda? – odparł John. – Że posłużyłby się tobą, żeby mnie odnaleźć.
Przyjaciel westchnął z rezygnacją.
– Będzie okej, jeśli zamówię coś do picia, czy może myślisz, że kelnerka ugodzi cię w kark korkociągiem?
– Jasne, zamawiaj – oznajmił John z pełną świadomością, że właśnie w taki sposób sam odpowiedziałby na obiekcje. Rozwiałby obawy, wyśmiewając je. Rozmontowałby tego upiora, nazwał płatnych zabójców pracujących dla Ganiru potworami chowającymi się pod łóżkiem.
Trevor przywołał gestem młodą kelnerkę. Oznajmił, że poczekają z zamawianiem jedzenia, ale poprosiłby piwo. Kiedy dziewczyna odeszła do kolejnej grupki gości, przyjaciel Johna nachylił się nad stołem.
– Okej – powiedział. – Zacznijmy od nowa, żebym był na bieżąco. Zanim się rozstaliśmy po procesie, stworzyłem dwa konta w zaszyfrowanej usłudze pocztowej. Jak myślisz, dlaczego to zrobiłem?
– Żebyśmy mogli pozostać w kontakcie, nawet po przeprowadzce i otrzymaniu nowych danych osobowych.
– Czyli to akurat nie wzbudziło żadnych podejrzeń?
John pokręcił głową.
Trevor przesunął świecę, żeby płomień go nie poparzył.
– Nie sądziłem, że do mnie napiszesz – przyznał.
– Nie miałem takiego zamiaru.
John pamiętał napomnienia ludzi z biura. Człowiek, który przystępuje do programu ochrony świadków musi być gotów na kompletne zerwanie ze swoim wcześniejszym życiem. Każdy obszar kontaktu jest potencjalnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa.
– Dlaczego zmieniłeś zdanie?
– Z tego samego powodu, z którego ty w ogóle założyłeś nam te konta.
Trevor skinął głową i spojrzał na niego z powagą. Przez chwilę John czuł między nimi silną wspólnotę. Szczególną więź wynikającą z obserwowania z bliska terroru Ganiru i świadomości, do jak wielkiej przemocy ucieka się ten handlarz narkotyków. Człowiek ścigany przez kogoś takiego potrzebuje przyjaciela, który rozumie, jak to jest już nigdy nie móc przespać całej nocy.
Kelnerka zjawiła się z piwem. Postawiła na stole szklankę z pieniącym się płynem.
– Mam już dość tej gry w zgadywanki – odezwał się Trevor, kiedy odeszła od stolika. – Niby kiedy cię zdradziłem?
John wpatrywał się w nierozumiejące oczy przyjaciela.
– Nie zrobiłeś tego dobrowolnie – rzekł. – Myślę, że łowcy cię do tego zmusili.
– Łowcy?
– Tak. Płatni zabójcy, którym Ganiru płaci za szukanie nas. Nie wiem, jak cię wytropili, wiem tylko, że im się to udało.
Trevor sprawiał wrażenie, jakby właśnie miał zamiar solidnie sobie golnąć.
– No nie, do cholery…
– Poczekaj – przerwał mu John. – Przeczesali twój komputer i znaleźli maile, które do siebie wysyłaliśmy. Nigdy nie zdradziliśmy, gdzie przebywamy, więc przejęli klawiaturę i napisali do mnie w twoim imieniu.
– Chcesz powiedzieć, że to… – Trevor położył sobie rękę na brzuchu – jest tylko blefem. Że mam pełno guzów w jelicie grubym.
John przypomniał sobie, jak doskonałym aktorem jest człowiek siedzący po drugiej stronie stołu.
– Tak – odparł. – Właśnie tak uważam.
– W takim razie nie rozumiem… Dlaczego pozwoliłeś mi tu przyjść?
– Bo jestem naiwnym idiotą i połknąłem przynętę w postaci chorego na raka przyjaciela, który chce się spotkać na łzawe pożegnanie. Dopiero wczoraj wieczorem dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Przeczytałem stare maile od ciebie i odkryłem drobne różnice w języku, które – jak się wygodnie złożyło – zaczęły się wraz z twoimi problemami żołądkowymi.
– I to są twoje dowody – skwitował Trevor. – Moja kiepska gramatyka i fatalna pisownia.
– To nie ty napisałeś ostatniego maila, tego jestem pewny – powiedział John, choć nie był już co do tego przekonany.
– Przestań świrować i rusz głową. Jeśli jest tak, jak mówisz, to dlaczego nie leżę na dnie jeziora? Przecież łowcy nie mieliby już ze mnie pożytku, prawda?
Na to pytanie John nie miał sensownej odpowiedzi. W końcu sam właśnie tak rozumował – że Trevor nie żyje – i poszedł do restauracji tylko dlatego, że nie umiał odpuścić. Dopóki istniała teoretyczna możliwość, że Trevor nadal żyje, był to jego obowiązek. A jednak samo pojawienie się dawnego kolegi nie wystarczyło, aby rozwiać podejrzenia, i dlatego zaczął się czuć jak owładnięty paranoją zdrajca.
– Cholera, John, nie wiem, co mam powiedzieć, żebyś mi uwierzył.
Trevor uniósł szklankę z piwem i wpatrywał się w płomień świecy przez bursztynowy napój. Między nimi wyrosła gruba ściana milczenia. Po raz kolejny John omiótł spojrzeniem gości Armatora. Mężczyźni, których uznał za potencjalne zagrożenie, wciąż siedzieli na swoich miejscach, wyraźnie delektując się jedzeniem i napojami.
– Mam sobie pójść? – zapytał Trevor.
Kiedy John nie odpowiadał, przyjaciel wstał i wyciągnął portfel z tylnej kieszeni spodni.
– Mam nadzieję, że tyle wystarczy – powiedział i rzucił banknot stukoronowy na stolik. – Nie wiem, ile w Szwecji kosztuje piwo.
Trevor szybkim krokiem ruszył do drzwi. Kiedy wychodził z restauracji, brzęknął mały dzwonek nad drzwiami, a po sali rozszedł się zimny podmuch. Na zewnątrz włożył kurtkę i naciągnął czapkę na łysą głowę.
John sam nie wiedział, jak do tego doszło, ale odsunął krzesło, przecisnął się obok pary przy stoliku pod oknem i zastukał w szybę. Trevor znieruchomiał i spojrzał na niego. Przez kilka sekund po prostu się w siebie wpatrywali. Potem John skinął przyjacielowi, by ten wrócił do ciepłego pomieszczenia.
Kiedy znów siedzieli naprzeciwko siebie, pojawiła się kelnerka. Zmarszczka między brwiami świadczyła o tym, że jest zbita z tropu.
– Nadal korzystają panowie ze stolika? Bo jeśli nie, to przy barze mam czekających gości.
– Rozumiem, ale chętnie coś zjemy, prawda? – odparł John.
Trevor sięgnął po banknot i schował go do kieszeni spodni.
– Jasne, zjedzmy.
Zamówili duży talerz z tapas do podziału. John został przy wodzie mineralnej, a Trevor poprosił o kolejne piwo.
– Lekarz zabronił mi mięsa i innych ciężkostrawnych rzeczy. Ale powinno tu być coś do wrzucenia na ząb.
– Ty wybieraj pierwszy, a ja zjem to, co zostanie.
Pogodzenie się z tym, że informacja o raku jest prawdziwa, sprawiało mu trudność, ale czuł, że w tej chwili nie ma innej możliwości. Gdyby ponownie okazał brak zaufania, byłby to koniec rozmowy.
– Minette wie, że jesteś chory? – spytał, a przed oczami stanął mu obraz byłej żony Trevora.
John nigdy jej nie poznał, ale przyjaciel pokazał mu w Baltimore zdjęcia. Była na nich kobieta około trzydziestki, z rastafariańskimi warkoczykami i oczami pełnymi życia.
– Nie, nie mamy ze sobą kontaktu. Poprosiłem mojego człowieka z Biura, żeby dał jej znać, kiedy… no, kiedy to się skończy.
Nie dało się nie wyczuć smutku. Wyciekał każdym porem z obfitego ciała Trevora. Żona urodziła ich pierwsze dziecko, kiedy jeszcze pracował jako agent. Trevor nastawił się, że wszyscy troje zaczną razem nowe życie. Minette chciała jednak czego innego. Zażądała rozwodu i wraz z córką zniknęła w oddzielnym programie ochrony.
– Naprawdę nic się nie da poradzić na te guzy? – zapytał John.
– Nie, już są przerzuty. Do wątroby i układu limfatycznego. Pozamiatane.
– A co mówi lekarz? Ile czasu ci zostało?
– Sześć do ośmiu miesięcy. O ile będę kontynuował chemioterapię.
– A jeśli nie?
– To znacznie mniej.
– Czyli będziesz kontynuował leczenie?
Trevor powoli pokręcił głową.
– I nie próbuj mnie namawiać – rzekł. – Przez to gówno muszę leżeć w łóżku i wymiotuję wiele dni. Więc wolę żyć krócej, ale trzymać się na nogach.
John miał ochotę zapytać o córkę. Dowiedzieć się, czy Trevor przynajmniej otrzymuje jakieś raporty na jej temat od swojego człowieka. Ale zamiast tego skierował rozmowę na inne tory. Z dala od guzów nowotworowych i rozbitej rodziny.
– Gdzie byłeś przez ostatnie miesiące?
Trevor spróbował się uśmiechnąć.
– Na Bali.
– No tak. Tak myślałem. Plaże i drinki z parasolką.
– Jasne. I panienki w bikini. Brakowało mi tam twojego towarzystwa. Bylibyśmy fantastyczną ekipą. Ty zajmowałbyś się ładnymi dziewczynami, a ja udzielałbym się w roli nagrody pocieszenia dla drugiego sortu.
John mimo woli zaśmiał się z utrzymanego w złym guście żartu kolegi starszego o ponad dziesięć lat. W Baltimore Trevor tytułował go „dzieciakiem” – mimo że miał trzydzieści cztery lata – i nabijał się z jego próżności. Pod wieloma względami stanowili swoje absolutne przeciwieństwa. John bardzo dbał o ciało i zawsze nosił dobrze skrojone garnitury, a jego przyjaciel miał nadwagę i najlepiej czuł się w ciuchach upolowanych na przecenie w sklepach Target.
– A ty? – zapytał Trevor. – Dlaczego przeniosłeś się do tej dziury?
John zwalczył impuls, by powiedzieć prawdę. Że przez pierwsze dwanaście lat życia mieszkał w Karlstad i nadal przyzwoicie mówił po szwedzku. Ta historia musiała poczekać, aż będzie zupełnie pewny, że przyjacielowi można ufać.
– Zawsze lubiłem Szwecję – powiedział zamiast tego. – Czułem się tu bezpiecznie. Po prostu dobry kraj do zamieszkania.
– A ciemności? Przecież, cholera, słońce jeszcze nie wzejdzie, a już zaczyna się ściemniać.
– Tak, na to nie byłem do końca przygotowany. Ale ludzie mówią, że latem jest odwrotnie: jasno do dwudziestej trzeciej.
Zjawiła się kelnerka z napojami, a zaraz potem postawiła między nimi talerz z tapas. Trevor się częstował, ale większość została na talerzu. Z piwem poszło łatwiej. Szklanka została opróżniona i wymieniona na nową, zanim John zdążył wypić połowę wody mineralnej.
– Ile jeszcze tu zostaniesz? – zapytał i w tej samej chwili tego pożałował.
Trevor wyglądał na zakłopotanego – dłubał widelcem w hiszpańskim omlecie ziemniaczanym.
– Nie masz biletu powrotnego, prawda? – ciągnął John.
Nie czekając na odpowiedź, położył dłoń na ramieniu przyjaciela. Trevor nie przyjechał do Szwecji, żeby pożegnać się po raz ostatni, a potem wrócić do domu. Przyjechał, żeby nie umierać w samotności.
– Przepraszam, muszę się odlać.
Trevor odchrząknął i odsunął krzesło.
Wstał i zachwiał się na nogach. Musiał chwycić stół, żeby nie stracić równowagi.
– Co się dzieje?
– Tabletki przeciwbólowe. Zapomniałem o nich. Są cholernie mocne i nie powinno się ich łączyć z alkoholem.
John spojrzał w kierunku stromych spiralnych schodów prowadzących do toalet w podziemiach.
– Pójdę z tobą – oznajmił. – Mnie też ciśnie.
Ruszył w dół przed Trevorem. Wystarczająco blisko, żeby się przydać w razie potrzeby, ale bez podstawiania ramienia. Na dole obaj musieli się pochylić, żeby nie przeszorować głowami po niskim betonowym suficie.
– Panie przodem – rzekł John i wskazał Trevorowi drogę do toalety.
Stanęli obok siebie i opróżniali pęcherze na metalową powierzchnię pisuaru. Trevor spojrzał w stronę drzwi, a potem rozpiął górny guzik koszuli. John już miał zapytać, co wyprawia, ale przyjaciel przyłożył palec do ust. Rozpiął kolejny guzik i rozsunął materiał.
Tam – na środku wielkiej klatki piersiowej – tkwił przyklejony taśmą mikrofon.5.
Alicii już wcześniej zdarzało się upijać w sztok, ale tym razem przeszła samą siebie. To było narąbanie wręcz modelowe, oryginał, z którego wszystkie inne popijawy próbowały brać przykład.
Katastrofa zaczęła się od dwóch piw w Palermo, przybrała na sile, gdy Alicia podjęła idiotyczną decyzję o pójściu do łóżka z szefem gangu motocyklowego, a zakończyła się zaśnięciem w zaspie śnieżnej w drodze powrotnej z jego mieszkania.
Według karty szpitalnej w chwili, gdy nieprzytomna trafiła na oddział ratunkowy Szpitala Głównego, temperatura jej ciała wynosiła trzydzieści jeden stopni. Ostatnim wspomnieniem z tamtej nocy, które potrafiła przywołać, było szczekanie psa. A raczej ostatnim dźwiękiem. Nie mogła otworzyć oczu.
Kiedy się przebudziła, miała na sobie dziwną nadmuchiwaną kołdrę. Kołdra była podłączona do stojącego na podłodze urządzenia, które pompowało gorące powietrze. Twarz Alicii wprowadziła w błąd młodego lekarza z oddziału intensywnej opieki. W pierwszej chwili myślał, że obrażenia mają związek z przemarznięciem, i zawstydził się, gdy Alicia oznajmiła, że miała je już wcześniej.
Dzień minął skryty za mgłą snu i mdłości. Dopiero teraz, kiedy za oknem znów pociemniało, poczuła się nieco żwawsza. Według monitora przy łóżku temperatura jej ciała wzrosła do trzydziestu sześciu stopni i dwóch kresek.
Pielęgniarka wsunęła głowę do sali i oznajmiła, że ktoś przyszedł w odwiedziny. Już po stukocie obcasów w korytarzu Alicia rozpoznała, że to Stella. Podała jej numer telefonu personelowi, kiedy zapytano ją, czy do kogoś zadzwonić.
Stella wkroczyła do sali w brązowym kaszmirowym płaszczu. Zapach perfum zastąpił sterylną woń środków do dezynfekcji. Usiadła przy łóżku, a Alicia złapała ją za rękę. Wydawała się ciepła w porównaniu z jej ciałem, które w dalszym ciągu odmarzało.
– Kiedy zadzwonili ze szpitala, siedziałam w pociągu ze Sztokholmu. Tym razem naprawdę mnie wystraszyłaś. Zdajesz sobie sprawę, że mogłaś umrzeć?
Tak, Alicia zdawała sobie sprawę. Lekarz powtarzał jej to wielokrotnie.
– Co się właściwie stało? – zapytała Stella.
Alicia miała trudności ze spojrzeniem siostrze w oczy. Opowiedzenie tego wymagało wysiłku. Jak wiele razy były w takiej sytuacji? Stella zaniepokojona na krześle przy łóżku w szpitalu, a ona pod kołdrą jako czarna owca.
– Trochę za dużo się wypiło – odparła.
– Trochę?
– No dobra, stanowczo za dużo.
– Byłaś w tym obrzydliwym miejscu?
– Jeśli masz na myśli Palermo, to tak.
Alicia próbowała wyobrazić sobie siostrę wśród bywalców tej knajpy. Było to trudne, wręcz niemożliwe. Stella była wysoka i szczupła, acz nie brakowało jej przez to kształtów. Jej proste włosy miały naturalny kolor blond i okalały symetryczną twarz o wysokich kościach policzkowych. Już jako dziecko wertowała magazyn o modzie przy kasie sklepu ICA i ćwiczyła pozy, które przybierały modelki na zdjęciach.
– Jak poszedł wywiad w telewizji?
Stella puściła dłoń Alicii i odchyliła się na oparcie krzesła.
– Chyba dobrze, takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
– O której go nadadzą?
– O siódmej.
– Gdzie będziesz oglądała?
– W biurze. Pozostali z zarządu zrzędzili, żebyśmy dziś wieczorem urządzili after dla współpracowników. Wielka szkoda, że nie możesz być z nami. Zostajesz tu do jutra, prawda?
– Nie wiem. Nic nie mówili.
Alicia rozejrzała się po oszczędnie urządzonej sali ze sprzętem medycznym nadzorującym wszystkie funkcje organizmu. Ściany były szpitalnie białe, na jednej z nich, na gwoździu, nadal wisiał zeszłoroczny almanach Izby Lekarskiej. Jedno było pewne: nie chciała spędzać nocy w tym miejscu.
Stella domagała się dokładniejszych informacji o tym, co tak naprawdę działo się tamtego wieczoru i tamtej nocy, i po pewnych namowach Alicia podała kilka starannie wybranych szczegółów. Pominęła jednak wizytę w domu Prezesa. Zachowała się żenująco.
– Boże jedyny – odezwała się Stella, kiedy skończyła. – Musisz bardziej o siebie dbać. Potrzebujemy cię. Ja cię potrzebuję.
Niespokojne oczy siostry sprawiły, że poczuła na skórze palący wstyd.
– Czy jest jakiś powód, dla którego zdarzyło się to akurat teraz?
Alicia powoli pokręciła głową. Wiedziała, do czego zmierza Stella. Tego rodzaju fałszywy krok był u niej często oznaką przepracowania. Takie epizody kończyły się zawsze w ten sam sposób – twardym lądowaniem.
– Nie, czuję się w porządku.
– Na pewno?
– Tak, to było jak wjechanie do rowu. Jednorazowy wypadek, i tyle.
– Wiesz, że musisz mi powiedzieć, czy znów nie pędzisz na zderzenie czołowe.
– Jest spoko. O wiele lepiej, odkąd przełożyliśmy tę promocję w Niemczech. Dziś wyszłam z pracy już o czternastej. Może to jest problem: że mam za mało do roboty.
Alicia zdobyła się na uśmiech. Siostra go odwzajemniła, ale nie wydawała się przekonana. Wstała, zdjęła płaszcz i powiesiła go na oparciu krzesła. Dopiero wtedy Alicia zwróciła uwagę na dobór ubioru. O ile się nie myliła, siostra miała na sobie świeżo zakupioną sukienkę od Gaultiera i czarne perły.
– Ładna – oznajmiła, próbując zmienić temat.
– Dzięki, pierwszy raz mam ją na sobie.
– Udzieliłaś w niej wywiadu?
– Nie. Wtedy byłam w czerwonej. Ale pomyślałam, że dziś wieczorem włożę tę.
Alicia uniosła brwi.
– Na after?
– Nie… A w zasadzie tak, też.
– Czyli potem wybierasz się gdzieś dalej?
– Możliwe.
Stella z uśmiechem przeczesała włosy dłonią z nienagannymi paznokciami. Zarzuciła głową, a jej długie włosy zafalowały jak w reklamie szamponu.
– Kto to jest?
Siostra wyglądała jednocześnie na rozbawioną i zakłopotaną. Jakby chciała o tym opowiedzieć, ale nie była pewna, czy powinna. Takie zachowanie nie pasowało do Stelli. Zwykle nie skąpiła szczegółów ze swojego bujnego życia erotycznego.
– No powiedz, siostro. Kto taki zasługuje na tę sukienkę?
– To nie ma znaczenia – odparła Stella. – Ta osoba i tak zdaje się nie zwracać uwagi na to, w co jestem ubrana.
Alicia spojrzała na nią zdziwiona.
– Jak to? Co to znaczy?
– No widzisz, masz nad czym się zastanawiać.
– I dlatego pytam… bo się nad tym zastanawiam.
Stella uśmiechnęła się tajemniczo. Nie musiała odpowiadać, bo do sali weszła pielęgniarka. Poprawiła nadmuchiwaną kołdrę.
– Już lepiej? Organizm potrzebuje odpoczynku, więc byłoby super, gdyby trochę się pani zdrzemnęła.
Alicia zgodnie kiwnęła głową, a ubrana na biało kobieta szybkim krokiem wyszła na korytarz.
Stella chwyciła płaszcz i pochyliła się nad łóżkiem.
– Słyszałaś, co powiedziała. Powinnaś spać. Dbaj o siebie, a jeśli będziesz czegoś potrzebowała, powiedz im, żeby znów do mnie zadzwonili.
Ostrożnie przycisnęła usta do pokrytego bliznami policzka. Alicia zacisnęła zęby i wstrzymała oddech. Nikt inny nie miał odwagi dotykać jej twarzy w taki sposób. Wychodząc, siostra obróciła się w drzwiach.
– Black tantra – powiedziała. – To dlatego ubiór nie ma znaczenia.
Gdyby Alicia nie była tak zmęczona, wybuchnęłaby śmiechem. Stella pod wieloma względami przypominała dziecko. Tajemnice buzowały w niej tak, że w końcu nie była w stanie ich zatrzymać.
– A co to takiego, do cholery?
– Dowiedz się. To ty jesteś tą genialną.