Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Druga siostra - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
26 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Druga siostra - ebook

Alicia Bjelke to młoda kobieta, której zdeformowana twarz sprawia, że ludzie odwracają się na jej widok.

Oddała się więc pracy jako programistka i wraz z siostrą – piękną Stellą – założyła firmę i stworzyła cieszącą się ogromnym powodzeniem aplikację randkową.

Pewnego dnia Stella zostaje znaleziona martwa, a Alicia zdaje sobie sprawę, że jest kolejnym celem.

Sprawa morderstwa zostaje przekazana byłemu agentowi FBI Johnowi Adderleyowi, który nadal przebywa w Karlstad i ukrywa się pod nową tożsamością.

Ciągle prześladowany przez demony przeszłości, zamiast uciekać, jest zmuszony raz na zawsze zmierzyć się ze swoją przeszłością, a śledztwo w sprawie morderstwa bardzo szybko daje mu ku temu pretekst.

Jeśli uda mu się zrealizować swój plan, może mieć w końcu szansę na upragnioną wolność. Czy nie jest jednak za późno?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-593-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Dziew­czynki w końcu zła­pały jed­na­kowe tempo. Roze­śmiane trzy­mały się za ręce, a huś­tawka w meta­lo­wym rusz­to­wa­niu wychy­lała się coraz wyżej. Wpa­trzoną w tele­fon mamę całe przed­sta­wie­nie omi­jało, ale sie­dząca na ławce mniej wię­cej dwa­dzie­ścia metrów dalej Ali­cia widziała radość na zasmar­ka­nych twa­rzach dziew­czy­nek. Dwie sio­stry, zsyn­chro­ni­zo­wane ze sobą, i świat w ide­al­nym ruchu waha­dło­wym. Jakby sta­no­wiły jedno ciało.

Na dwo­rze było kilka stopni poni­żej zera. Nogi już pra­wie cał­kiem jej zdrę­twiały, a jed­nak, ku wła­snemu zasko­cze­niu, nie ruszała się z miej­sca. Obser­wo­wa­nie bawią­cych się w parku dzieci naprawdę nie było w jej stylu.

Ali­cia zwy­kle wra­cała z pracy do domu tak­sówką – pozwa­lała sobie na ten luk­sus, żeby unik­nąć spoj­rzeń w auto­bu­sie. Tego dnia jed­nak poko­nała pie­chotą trzy kilo­me­try dzie­lące biuro Raw w cen­trum Karl­stad od domu na Nor­r­strand.

Popo­łu­dniowe słońce przy­grze­wało tak przy­jem­nie, że prze­cznicę wcze­śniej zatrzy­mała się i usia­dła na ławce. I tak sie­działa, kre­śląc sto­pami figury w śniegu i myśląc, że ten dzień mimo wszystko jest cał­kiem w porządku. A skoro tak, to następny też może taki być. I kolejny.

Uśmiech­nęła się do sie­bie i pokrę­ciła głową. Ni­gdy by nie podej­rze­wała, że ona, Ali­cia Bjelke, będzie sie­dzieć w tym miej­scu i snuć roz­wa­ża­nia jakby żyw­cem wyjęte z porad­nika auto­te­ra­pii.

– Siku mi się chce.

Mama, którą do tej pory bez reszty absor­bo­wał tele­fon, zare­ago­wała na dźwięk głosu młod­szej z dziew­czy­nek. Ali­cia nie miała dzieci, ale wyobra­żała sobie, że zdję­cie kom­bi­ne­zonu z beaver nylonu tro­chę trwa. Żeby unik­nąć nie­szczę­ścia, kobieta pocią­gnęła dziecko do bia­łego drew­nia­nego domku sąsia­du­ją­cego z pla­cem zabaw. Star­sza sio­stra została pouczona, że ma ni­gdzie się nie ruszać. Zro­biła nowy zamach nogami, ale się nie ode­pchnęła. Huś­ta­nie się w poje­dynkę nie było już takie fajne.

Ali­cia wró­ciła myślami do wła­snej sio­stry i roz­mowy, którą odbyła z nią ponad mie­siąc wcze­śniej. Było to w nie­dzielę, w trzeci dzień adwentu, jesz­cze przed pierw­szym śnie­giem. Wykła­da­jąc karty na stół, wyja­śniła Stelli, dla­czego pro­mo­cję Raw w Niem­czech trzeba odło­żyć na póź­niej.

Usługa rand­kowa zało­żona przez sio­stry nie była już biz­ne­sem pro­wa­dzo­nym hob­by­stycz­nie w aka­de­miku. Jako dyrek­tor tech­niczna Ali­cia musiała mieć prze­strzeń do wyko­ny­wa­nia swo­ich obo­wiąz­ków, a tym­cza­sem powoli nie wytrzy­my­wała. Pra­co­wała czter­na­ście godzin na dobę, a w nocy śniły jej się stru­mie­nie kodu. Stella objęła ją i słu­chała. Była w tym dobra – zawsze wie­działa, kiedy mówić, a kiedy mil­czeć. Obie­cała, że prze­su­nie ter­min o sześć mie­sięcy. Zdro­wie musi stać na pierw­szym miej­scu.

Ali­cia pamię­tała ulgę, którą poczuła, kiedy było po wszyst­kim. Po raz pierw­szy od dłu­giego czasu prze­spała całą noc. Boże Naro­dze­nie nade­szło i minęło, a ona, scho­wana pod koł­drą w łóżku, nawet tego nie zauwa­żyła.

Patrzyła na samotną dziew­czynkę na huś­tawce. Pręd­kość była już więk­sza. Gumowa opona, na któ­rej sie­działa jedna z sióstr, wychy­lała się coraz moc­niej po sko­sie, a na końcu ude­rzyła o meta­lowe rusz­to­wa­nie. Drobne ciało poszy­bo­wało w powie­trze i wylą­do­wało w śniegu. Ali­cia pobie­gła do dziew­czynki i przy­kuc­nęła. Ostroż­nie pomo­gła jej wstać.

– Jak to się stało? – zapy­tała.

Zaró­żo­wiona twarz wykrzy­wiła się, ale mała się nie roz­pła­kała. W tej samej chwili Ali­cia usły­szała za ple­cami kroki. Kiedy się odwró­ciła, stała tam matka dziew­czynki – naj­wy­raź­niej zoba­czyła z domku, co się stało, i przy­bie­gła z powro­tem. Spo­tkały się wzro­kiem i Ali­cia spo­strze­gła, że kobieta drgnęła.

– Chodź, idziemy – powie­działa do córki.

– Lot był nie byle jaki, ale miękko wylą­do­wała. Chyba skoń­czyło się na stra­chu – oznaj­miła Ali­cia, wsta­jąc.

Kobieta nie odpo­wie­działa. Za to nie prze­sta­wała się gapić.

– Pój­dziemy już – ode­zwała się w końcu.

– Chcia­łam tylko jej pomóc.

– Dzię­kuję, ale same sobie pora­dzimy.

Matka nie odry­wała od niej wzroku. Ali­cia roz­po­zna­wała tę reak­cję. Mie­szankę fascy­na­cji i obrzy­dze­nia. Zazwy­czaj potra­fiła to znieść. W końcu nie po raz pierw­szy ktoś gapił się na jej twarz. Ale ten babsz­tyl prze­sa­dził. Pocie­szała jej córkę, a została potrak­to­wana jak wyrzu­tek spo­łe­czeń­stwa.

– Jeśli masz zamiar dalej się gapić na dzi­wo­ląga, będziesz musiała za to zapła­cić – powie­działa i wycią­gnęła rękę.2.

Pło­mień świecy zadrżał w podmu­chu wywo­ła­nym szyb­kim kro­kiem kel­nerki. John patrzył, jak idzie mię­dzy sto­li­kami do grupki na końcu restau­ra­cji – trzech męż­czyzn i kobiety, ubra­nych jak do biura. Uznał, że to tylko zwy­kli ludzie po dniu pracy, ale zupeł­nie pewny być nie mógł. W tym wła­śnie tkwił pro­blem. W ogóle niczego nie mógł być pewny.

Z gło­śni­ków pły­nęła łatwo przy­swa­jalna salsa. Z tej samej play­li­sty co zawsze. Muzyka w restau­ra­cji Arma­tor była rów­nie prze­wi­dy­walna jak menu: hisz­pań­skie dania tapas i wina z regionu Rioja. John zwy­kle czuł się jak u sie­bie pośród żyran­doli i swoj­skich sto­li­ków zbi­tych z desek. Restau­ra­cja mie­ściła się rzut bere­tem od jego miesz­ka­nia i odwie­dzał ją kilka razy w tygo­dniu. Jed­nak tego wie­czoru nie nasta­wiał się na relaks. Sce­ne­ria w każ­dej chwili mogła się zmie­nić, a wtedy musiał być przy­go­to­wany.

– Boże, jak tu cie­pło. Myśla­łem, że to Fino­wie lubią prze­by­wać w sau­nie.

Śmiech z dru­giej strony sto­lika zagłu­szył muzykę. Dono­śny gul­got był naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną cechą Tre­vora. John potra­fiłby go wska­zać z zawią­za­nymi oczami w tłu­mie recho­czą­cych ludzi.

Przy­ja­ciel roz­su­nął zamek kurtki. Kiedy jego dłoń znik­nęła pod nie­prze­pusz­czal­nym mate­ria­łem, John moc­niej ści­snął pisto­let, który ukry­wał pod sto­łem. Powoli poło­żył palec wska­zu­jący na spu­ście. Gdyby oddał strzał, pocisk tra­fiłby w dolne par­tie brzu­cha.

– Ale co ja tam wiem, może sauna jest też popu­larna w Szwe­cji – cią­gnął Tre­vor.

Zdjął kurtkę i powie­sił na opar­ciu krze­sła. Obie ręce były znów widoczne i John mógł ponow­nie ode­tchnąć. Jesz­cze poprzed­niego wie­czoru był prze­ko­nany, że przy­ja­ciel nie żyje. To, że sie­dział teraz naprze­ciwko niego w Arma­to­rze, wyda­wało się nie­re­alne.

John mruk­nął coś w odpo­wie­dzi i dalej szu­kał w sali nie­zna­nych wro­gów. Wła­ści­ciel restau­ra­cji wie­dział, że jest z poli­cji, i bez zbęd­nych pytań pozwo­lił mu zaj­rzeć do księgi rezer­wa­cji jesz­cze przed otwar­ciem lokalu. Para przy oknie i rodzina z dziec­kiem w wózku zare­zer­wo­wały miej­sca z dużym wyprze­dze­niem, więc ich mógł wyklu­czyć. Za to bar­czy­stego męż­czy­znę, który sie­dział przy sto­liku po lewej od drzwi, nale­żało mieć na oku. Zło­żył rezer­wa­cję tego samego dnia, tak samo jak ekipa biu­rowa, wła­śnie obsłu­gi­wana przez kel­nerkę.

John spoj­rzał w kie­runku baru. Sie­działo tam dwóch sta­łych bywal­ców, z któ­rymi zwy­kle się witał, ale była też jedna nie­znana twarz. A raczej kark. Męż­czy­zna o srebr­nych wło­sach zwią­za­nych w kok sie­dział zwró­cony do niego ple­cami i pił piwo pro­sto z butelki.

– Kurde, świet­nie cię znowu widzieć. Nie zda­jesz sobie sprawy, ile to dla mnie zna­czy – oznaj­mił Tre­vor. Wyda­wał się auten­tycz­nie wdzięczny.

John zmu­sił się do uśmie­chu i pró­bo­wał roz­strzy­gnąć, czy jego przy­ja­ciel stra­cił na wadze. Mary­narka wyda­wała się luź­niej­sza w ramio­nach, a koszula nie opi­nała jak daw­niej klatki pier­sio­wej. Tre­vor schudł albo spe­cjal­nie nosił o numer za duże ubra­nia, żeby wywo­łać takie wra­że­nie.

Przy­ja­ciel otarł pot z czoła ser­wetką i tym samym ruchem zdjął czapkę z włóczki. John wzdry­gnął się na widok łysego cie­mie­nia. Pod­czas ich ostat­niego spo­tka­nia cztery mie­siące wcze­śniej głowę przy­ja­ciela pora­stały gęste, krę­cone włosy.

– Nie rób takiej zdzi­wio­nej miny – rzekł Tre­vor. – Czego się spo­dzie­wa­łeś?

John spu­ścił wzrok i patrzył w stół.

– Wła­ści­wie to nie wiem – wymam­ro­tał.

Zacho­wa­nie przy­ja­ciela było zara­zem zna­jome i obce. Roz­po­zna­wał basowy głos, śmiech i sze­ro­kie gesty. Jed­no­cze­śnie w Tre­vo­rze była jakaś sztucz­ność. Spo­sób, w jaki zdjął czapkę, był teatralny. Jakby zale­żało mu na zro­bie­niu jak naj­więk­szego wra­że­nia swoją łysą łepe­tyną.

John przy­po­mniał sobie w duchu, że do sfin­go­wa­nia ubocz­nych skut­ków lecze­nia raka wystar­czy tro­chę pianki i maszynka do gole­nia. Musiał na­dal zacho­wy­wać się tak, jakby Tre­vor był przy­nętą, a ich ponowne spo­tka­nie pułapką. Jeśli w lokalu prze­by­wali ści­ga­jący go ludzie, miał przy­naj­mniej prze­wagę, bo był u sie­bie. Obro­towe drzwi do kuchni znaj­do­wały się zale­d­wie kilka kro­ków dalej, a kró­le­stwo kucha­rza można było opu­ścić przez drzwi wycho­dzące na ulicę po dru­giej stro­nie budynku. Stał tam zapar­ko­wany samo­chód, ze wszyst­kim, czego John potrze­bo­wał, by wieść życie ucie­ki­niera.

– Jak się czu­jesz? – spy­tał Tre­vor. Uśmie­chał się nad pło­mie­niem świecy. Kiedy John nie odpo­wia­dał, dodał: – No dalej, mów, co nie gra. A jeśli tym czymś, co trzy­masz pod sto­łem, jest pisto­let, to możesz go odło­żyć.3.

Ali­cia chciała zamó­wić jesz­cze coś do picia. Rozej­rzała się po piz­ze­rii. To do niej, do Palermo, ucie­kła po swoim wybu­chu w parku. Lubiła to miej­sce, bo leżało bli­sko miesz­ka­nia i w bez­piecz­nej odle­gło­ści od biura Raw mają­cego prze­kom­bi­no­wany wystrój.

Tutaj wystrój był brzydki naprawdę, bez kiczo­wa­tej iro­nii. Na poma­lo­wa­nych na biało cegla­nych ścia­nach wisiały pla­katy fil­mowe z lat osiem­dzie­sią­tych i dzie­więć­dzie­sią­tych. Czarne lakie­ro­wane stoły miały przy­krę­cone do bla­tów szklane tafle, pod które wło­żono menu.

Ratko jak zwy­kle stał za barem i ugnia­tał por­cje cia­sta. Kiedy pod­niósł wzrok znad blatu, Ali­cia unio­sła pustą szklankę i ją poka­zała. Ratko ski­nął głową na potwier­dze­nie zło­żo­nego zamó­wie­nia.

Wła­ści­ciel Palermo paso­wał do restau­ra­cji rów­nie kiep­sko jak ona. Posia­dał naj­po­pu­lar­niej­szy klub nocny w mie­ście – Sza­fir – i kilka mod­nych kawiarni, w któ­rych goście pili frap­puc­cino i latte na mleku sojo­wym, a nie prze­pa­loną kawę parzoną jak tutaj. Palermo było jed­nak jego pierw­szą knajpą i Ratko upie­rał się przy wypieku pizzy i obsłu­gi­wa­niu gości kilka wie­czo­rów w tygo­dniu, choć lokal nie dokła­dał zbyt wielu koron do jego rosną­cego impe­rium.

– Na­dal nie chcesz powie­dzieć, dla­czego jesteś taka zła? – zapy­tał i posta­wił piwo na stole.

Czwarte z rzędu.

Ali­cia znów pomy­ślała o kobie­cie w parku. Wyobra­ziła ją sobie sie­dzącą wła­śnie przed tele­wi­zo­rem z kie­lisz­kiem czer­wo­nego wina i opo­wia­da­jącą mężowi o nie­przy­jem­nym incy­den­cie. Czyli nie o tym, że star­sza córka spa­dła z huś­tawki, tylko że jakiś potwór pod­niósł ją ze śniegu i śmier­tel­nie prze­ra­ził.

– Prze­stań maru­dzić – odparła Ali­cia. – Chyba widzisz, jaka jestem teraz spo­kojna. Istny mnich bud­dyj­ski.

Zamknęła oczy i uda­wała, że medy­tuje. Tak naprawdę miała ochotę na shota wódki, ale dała sobie spo­kój z zama­wia­niem. Nie znio­słaby zanie­po­ko­jo­nej miny Ratka napeł­nia­ją­cego jej kie­li­szek.

Kilka lat wcze­śniej mieli prze­lotny romans i sta­no­wili naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dobną parę w Karl­stad. On nale­żał do dru­giego poko­le­nia imi­gran­tów z ogar­nię­tej wojną Jugo­sła­wii. Zawsze nosił naj­droż­sze koszule i naj­mod­niej­sze dżinsy. Tak bar­dzo dbał o to, by paso­wać do reszty, być akcep­to­wa­nym przez tych, któ­rzy coś zna­czą. Ona była out­si­derką, dzi­wo­lą­giem ze względu na twarz. Dziew­czyną, która znała się na kom­pu­te­rach, nosiła czarne dżinsy i rów­nie ciemną bluzę z kap­tu­rem.

Ratko oczy­wi­ście bar­dzo się sta­rał trzy­mać całą sprawę w tajem­nicy. Publiczne poka­za­nie się z nią zepchnę­łoby go o kilka stopni z dra­biny spo­łecz­nej, po któ­rej tak zapa­mię­tale się wspi­nał. Nawet stali bywalcy Palermo nie wie­dzieli, że tych dwoje ze sobą sypiało.

Ali­cia już miała unieść piwo do ust, gdy po dru­giej stro­nie restau­ra­cji roz­legł się rechot. Fut­bo­lowe nerdy jak zwy­kle oku­po­wały długi stół przed dużym ekra­nem. W Palermo sta­no­wili pod­grupę i rzadko zada­wali się z innymi sta­łymi gośćmi, któ­rych wła­ści­wie i tak było nie­wielu. Tylko kilka zagu­bio­nych dusz jak ona i uza­leż­nione od gier zombi, które prze­sia­dy­wały przy maszy­nach Jack Vegas w głębi lokalu.

– Czy oni ni­gdy nie prze­stają się wydzie­rać? Prze­cież mecz już się skoń­czył – powie­działa.

– Tak, ale jest środa. Noc Quizów.

Ali­cia klep­nęła się w czoło.

– Star­cie tyta­nów inte­lektu, zapo­mnia­łam.

– Spró­buj być choć tro­chę miła. To dobre dla biz­nesu, jeśli na chwilę zostaną – powie­dział Ratko i wró­cił za bar. W tym samym cza­sie jeden z męż­czyzn pod­niósł głos.

– W jakich latach Fre­drik Rein­feldt był pre­mie­rem Szwe­cji?

Przy dłu­gim stole zapa­dła cisza, zawod­nicy szep­tali w swo­ich dru­ży­nach.

– Od dwa tysiące szó­stego do dwa tysiące czter­na­stego! – krzyk­nęła Ali­cia i wypiła duży łyk piwa.

Nerdy odwró­ciły głowy i patrzyły na nią poiry­to­wane. Nie po raz pierw­szy nie­pro­szona wcięła się z odpo­wie­dzią.

Męż­czy­zna, który zadał pyta­nie, wstał i pod­szedł do jej sto­lika. Był wątłej budowy, miał chude ręce i wąskie ramiona, ale pod czer­woną spor­tową koszulką ryso­wał mu się wysta­jący kał­dun. Ali­cia sły­szała, że pozo­stali nazy­wają go „Pro­fe­so­rem”. Kiedy zapy­tała Ratka, czy rze­czy­wi­ście nim jest, ten zaczął się śmiać, aż oczy zaszły mu łzami. Oka­zało się, że facet jest nauczy­cie­lem przed­mio­tów spo­łecz­nych w ogól­niaku, i naj­wy­raź­niej tyle wystar­czyło, by zasłu­żył na swoją ksywkę.

– Wiem, że znasz odpo­wie­dzi na wszyst­kie pyta­nia, które przy­go­to­wa­łem na dzi­siej­szy wie­czór – powie­dział i poma­chał w powie­trzu kartką – ale to naprawdę psuje zabawę chło­pa­kom.

Mówił przy­ja­znym tonem i Ali­cia stra­ciła chęć, by się z nim draż­nić.

– Możesz kupić moje mil­cze­nie za sześć­dzie­siątkę smir­noffa – oznaj­miła.

Zare­cho­tał i wycią­gnął rękę.

– Umowa stoi.

W dro­dze powrot­nej do stołu męż­czy­zna minął bar, zapła­cił za wódkę i ski­nął Ali­cii głową. Tak jak się spo­dzie­wała, Ratko nie był z tego zado­wo­lony. Ale jakie miał prawo komen­to­wać jej zwy­czaje alko­ho­lowe? Nie upra­wiali już seksu i ni­gdy nie spo­ty­kali się poza Palermo.

Wzięła do ręki komórkę i zaczęła prze­glą­dać ode­brane maile, żad­nego z nich nie otwie­ra­jąc. Czy­ta­nie maili i odpo­wia­da­nie na nie po alko­holu było kiep­skim pomy­słem, zdą­żyła już się tego nauczyć. Odło­żyła tele­fon na stół i zaczęła myśleć o Stelli. Tele­wi­zyjny wywiad w Sztok­hol­mie powi­nien już być nagrany. Pro­gram nosił tytuł _Do głębi_, a emi­sja była zapla­no­wana na kolejny dzień.

Ali­cii chciało się śmiać z pom­pa­tycz­nego pod­ty­tułu: _Spo­tka­nia z ludźmi, któ­rzy odci­snęli piętno na naszych cza­sach._ Jed­no­cze­śnie musiała przy­znać, że opis się zga­dza. Usługa rand­kowa, którą ona i Stella stwo­rzyły, była pod wie­loma wzglę­dami prze­ło­mowa i zmie­niała spo­sób zawie­ra­nia zna­jo­mo­ści w inter­ne­cie.

Sio­stra, na ile ją znała, po wywia­dzie pew­nie została w sto­licy i dawała się wyry­wać w barach na Stu­re­plan. W prze­ci­wień­stwie do niej nie musiała żebrać o drinka.

Ratko nic nie powie­dział. Posta­wił tylko kie­li­szek wódki na stole i wró­cił za bar.

– Daj spo­kój, to prze­cież tylko shot! – krzyk­nęła w kie­runku jego ple­ców.

Ratko odwró­cił się, żeby coś powie­dzieć, ale zre­zy­gno­wał, bo drzwi do Palermo otwo­rzyło dwóch męż­czyzn w czar­nych skó­rza­nych kurt­kach. Ali­cia uświa­do­miła sobie, że roz­po­znaje jed­nego z nich. Miał siwą brodę i tatu­aże – zarówno na twa­rzy, jak i na ogo­lo­nej gło­wie. Ze swoim wzro­stem i sze­ro­ko­ścią ramion wyglą­dał jak olbrzym w porów­na­niu z czło­wie­kiem, który wszedł za nim. Zna­czek z wyha­fto­wa­nym napi­sem „Pre­zes_”_ na kurtce był już zby­teczny. Wszy­scy i tak wie­dzieli, kto komu wydaje pole­ce­nia.

Choć Ratko zazwy­czaj patrzył na świat z pew­no­ścią sie­bie, tym razem uciekł wzro­kiem. Obra­cał w pal­cach złoty łań­cu­szek, widoczny na jego szyi tam, gdzie biała koszula była roz­pięta. Pre­zes powie­dział kilka słów do swo­jego poma­giera, ten zaś usiadł przy sto­liku w rogu naj­bli­żej auto­ma­tów do gry. Następ­nie wysoki męż­czy­zna znik­nął w kuchni w towa­rzy­stwie Ratka.

Ali­cia nie wie­działa, dla­czego wybuch­nęła śmie­chem, ale gdy już zaczęła się śmiać, nie mogła prze­stać. To była pew­nie wina alko­holu. I tego babsz­tyla z parku, który obu­dził w niej awan­tur­niczkę. Nie to, żeby awan­tur­niczka kie­dy­kol­wiek spała szcze­gól­nie moc­nym snem, ale mimo wszystko.

Poważ­nie… naprawdę wciąż tak to wyglą­dało? Gangi moto­cy­klowe powo­do­wały, że restau­ra­to­rzy w rodzaju Ratka srali ze stra­chu po nogach i zaczy­nali głę­boko grze­bać w kasie z utar­giem?

Ali­cia opróż­niła kie­li­szek i poszła do baru, żeby zaser­wo­wać sobie kolejny. Nauczy­ciel z liceum cze­kał z zada­niem pyta­nia, gdy wycią­gnęła rękę nad ladą i chwy­ciła butelkę. Poma­gier w rogu wle­piał w nią wzrok, ale nie ruszył się z miej­sca, kiedy napeł­niła kie­li­szek i unio­sła go w toa­ście.

Była już przy trze­cim sho­cie, kiedy Ratko i Pre­zes wró­cili z kuchni. Krę­ciło jej się w gło­wie i musiała zła­pać za bar, żeby nie spaść z wyso­kiego krze­sła, na któ­rym przy­sia­dła.

– Ile on płaci? – zapy­tała.

Męż­czy­zna w skó­rza­nej kurtce popa­trzył na nią zdzi­wiony.

– Co takiego?

– Ile trzeba zapła­cić, żeby unik­nąć zde­mo­lo­wa­nia swo­jego ele­ganc­kiego lokalu?

– Pro­szę, zostaw nas w spo­koju – rzekł Ratko i chwy­cił ją za ramię.

Ali­cia oswo­bo­dziła się i jed­no­cze­śnie roz­lała małą resztkę z kie­liszka na lakie­ro­wany blat z ciem­nego drewna.

– Okej, okej, ina­czej sfor­mu­łuję pyta­nie – oznaj­miła. – Ratko płaci gotówką, prawda?

– A kim ty, do cho­lery, jesteś? – zapy­tał Pre­zes.

– Potrak­tuj mnie jak nie­za­leżną dorad­czy­nię finan­sową. I w zasa­dzie nie musisz odpo­wia­dać, bo jestem raczej pewna, że będzie pła­cił gotówką. Co jest idio­tyczne. Zaosz­czę­dzi­li­by­ście sobie mnó­stwo pracy, gdy­by­ście dali sobie z tym spo­kój.

Ali­cia zauwa­żyła, że plą­cze jej się język. Męż­czy­zna zmru­żył błę­kitne oczy i pró­bo­wał nadą­żyć.

– Jak to?

– A tak, że gotówka to cho­ler­nie prze­sta­rzała waluta w krę­gach prze­stęp­czych – wyja­śniła, sta­ra­jąc się wyraź­nie wyma­wiać słowa.

– Ali­cia, do kurwy nędzy, daj już spo­kój. To nie jest…

Ratko gwał­tow­nie umilkł, bo czło­wiek w skó­rza­nej kurtce uniósł rękę i pole­cił jej mówić dalej.

– Ile godzin każ­dego mie­siąca poświę­ca­cie na pra­nie brud­nych pie­nię­dzy? – zapy­tała. – Moim zda­niem to w cho­lerę nie­po­trzebne. Musi­cie iść z duchem postępu i zacząć pra­co­wać cyfrowo.

– Jak to cyfrowo? – zapy­tał Pre­zes.

– Cho­dzi mi oczy­wi­ście o kryp­to­wa­luty. Są stwo­rzone po to, by nie dało się ich śle­dzić. Ale może to dla was zbyt zaawan­so­wane?

Ali­cia zauwa­żyła, że poni­żony Ratko aż zadrżał. Patrzył na nią nie­spo­koj­nie, jakby chciał spoj­rze­niem kazać jej się zmyć.

– Cho­dzi ci o bit­co­iny? – Pre­zes lekko się uśmiech­nął.

Ali­cia odpo­wie­działa śmie­chem.

– Nie. Powtó­rzę: musi­cie być o krok do przodu. Poważni gang­ste­rzy nie zaj­mują się już bit­co­inami. Pro­po­no­wa­ła­bym monero, ethe­reum albo może zcash.

– Okej. I co to takiego?

– Inne, spryt­niej­sze kryp­to­wa­luty. Uwa­żam, że monero byłoby dla was naj­lep­sze. Jeśli zaszy­fruje się adres odbiorcy w łań­cu­chu blo­ków i poda nadawcy fał­szywy adres, wpłaty prak­tycz­nie nie da się namie­rzyć.

Pre­zes popa­trzył sze­roko otwar­tymi oczami na nią, a potem na Ratka.

– Kim, do cho­lery, jest ta kobieta?

– Prze­pra­szam – powie­dział Ratko.

– Nie, nie, jest zaje­bi­sta.

Okrą­żył bar i usiadł na krze­śle obok Ali­cii.

– Daj nam dwa jägermeistery – pole­cił i posta­wił prze­wró­cony kie­li­szek.

– Ja piję smir­noffa.

– Okej, no to dwa smirki.

Pre­zes wycią­gnął w stronę Ali­cii paczkę marl­boro.

– Palisz?

Pokrę­ciła głową.

– Myśla­łam, że w restau­ra­cjach już nie wolno.

– Bo nie wolno – odparł i zapa­lił papie­rosa. – Co ci się stało w twarz? Wygląda chu­jowo.

Chcąc roz­luź­nić atmos­ferę, Ali­cia odpo­wie­działa swoim zwy­cza­jo­wym żar­tem: że przy­po­mina pizzę vesu­vio, więc cza­sami robi się głodna od samego patrze­nia w lustro. Pre­zes roze­śmiał się i powie­dział jej pierw­szy kom­ple­ment za wygląd, który usły­szała jako doro­sła kobieta, a miała prze­cież dwa­dzie­ścia dzie­więć lat.

– W każ­dym razie masz wystrza­łowe cycki. To sili­kony, nie?

– _Nope._ Taką stwo­rzyła mnie natura.

Ratko napeł­nił kie­liszki i usil­nie się sta­rał, żeby nie było widać, że słu­cha roz­mowy. Ali­cia wie­działa jed­nak, że reje­struje każde słowo.

Palermo powoli obu­dziło się z powro­tem do życia. Fut­bo­lowe nerdy wró­ciły do quizu, a nało­gowi gra­cze chwiej­nym kro­kiem ruszyli do baru roz­mie­nić kasę. Pre­zes pod­niósł rękę i wzniósł toast z Ali­cią. Ta ski­nęła głową sie­dzą­cemu przy sto­liku w rogu poma­gie­rowi.

– Nie sądzisz, że twój oso­bi­sty asy­stent też by się napił?

Facet w skó­rza­nej kurtce znów zare­cho­tał.

– Nie martw się, dostaje hajs za sie­dze­nie tam.

– Z monero ten wyda­tek też by cię omi­nął – oznaj­miła Ali­cia. – Nawet nie będziesz musiał tu przy­cho­dzić. To zna­czy, dopóki Ratko będzie pła­cił swoje.

– Co ty powiesz – skwi­to­wał męż­czy­zna i mla­snął.

Ali­cia poczuła dłoń na udzie i lek­kie mro­wie­nie w pod­brzu­szu wywo­łane tym doty­kiem. Sie­działa w zupeł­nym bez­ru­chu, a on deli­kat­nie cało­wał ją po szyi.

– Zaraz wra­cam – oznaj­mił i wstał z krze­sła.

Kiedy tylko znik­nął w toa­le­cie, Ratko był przy niej.

– Co ty wypra­wiasz, do cho­lery?

– Niby co?

– Wiesz, kim jest ten facet?

Ali­cia musiała zamknąć oczy. Gwał­towny ruch głową przy odwra­ca­niu się do Ratka spra­wił, że cały bar zaczął wiro­wać.

– Jest kurew­sko przy­stojny. Nic wię­cej nie muszę teraz wie­dzieć.

– Posłu­chaj mnie: to szef klubu moto­cy­klo­wego, który pró­buje dołą­czyć do Ban­di­dos.

– Eks­cy­tu­jące – stwier­dziła. – Ni­gdy jesz­cze nie spa­łam z Pre­ze­sem. Jutro, jeśli chcesz, możesz mówić na mnie Pre­ze­sowa.

Ratko prze­cze­sał dło­nią wypo­ma­do­wane włosy.

– Jesteś nawa­lona. Nie chcę, żebyś się wpa­ko­wała w jakiś pasz­tet.

– Pasz­tet to widzisz przed sobą.

– Daj już z tym spo­kój.

– No co, prze­cież tak jest. A tam­ten facet przy­naj­mniej się mnie nie wsty­dzi.

Wska­zała Pre­zesa. Aku­rat skoń­czył korzy­stać z toa­lety i szedł do baru.

– Ostat­niego dra­nia wypi­jemy w jakimś spo­koj­niej­szym miej­scu – powie­dział i objął ją ramie­niem.

Ali­cia wstała z wyso­kiego krze­sła, a on pomógł jej wło­żyć kurtkę. W dro­dze do drzwi zachwiała się na nogach i zaha­czyła o sto­lik, na któ­rym były sztućce, ser­wet­nik i szklanka – wszystko spa­dło na pod­łogę. Pre­zes prze­niósł rękę na jej talię. Zde­cy­do­wany chwyt był dla niej przy­jemny.

Ratko stał za barem i obser­wo­wał, jak opusz­cza lokal w stylu dale­kim od impo­nu­ją­cego. Za żadne skarby nie zamie­rzała jed­nak spo­tkać się z nim wzro­kiem. Prze­cież, do jasnej cho­lery, miała prawo robić, co chciała. Jego zada­niem było nale­wa­nie drin­ków i trzy­ma­nie gęby na kłódkę.

Wen­ty­la­tor pod sufi­tem pra­co­wał na naj­wyż­szych obro­tach. Szum spra­wił, że Ali­cia pod­nio­sła wzrok. Pokój wiro­wał, jakby była we wnę­trzu kalej­do­skopu. W tym samym cza­sie sie­dzący przy dłu­gim stole nauczy­ciel doma­gał się poda­nia nazwy sto­licy Kolum­bii.

Ali­cia zło­żyła dłoń w łódeczkę przy ustach i na całą salę krzyk­nęła:

– Bogota!

I wyszła z piz­ze­rii Palermo na zimowy chłód.4.

John dys­kret­nym ruchem głowy powstrzy­mał kel­nerkę przed podej­ściem do sto­lika. Roz­mowa nie była odpo­wied­nia dla postron­nych słu­cha­czy, a poza tym kel­nerka nie mogła zoba­czyć, że chowa służ­bowy pisto­let do kabury pod mary­narką.

– Dla­czego mi nie ufasz? – spy­tał Tre­vor, nie spusz­cza­jąc go z oka.

– Ufał­byś sobie na moim miej­scu?

– Może i nie – przy­znał. – Para­noja to straszne cho­ler­stwo, kiedy już pozwo­limy jej nas dopaść.

John wie­dział, że przy­ja­ciel mówi z doświad­cze­nia. Rok wcze­śniej obaj byli zatrud­nieni w FBI i prze­nik­nęli do nige­ryj­skiego syn­dy­katu nar­ko­ty­ko­wego w Bal­ti­more. Każdy dzień był walką ze stra­chem przed zde­ma­sko­wa­niem. Mimo to Tre­vor ode­grał swoją rolę tak dobrze, że został prawą ręką szefa. To było dowo­dem, że jak mało kto potrafi się masko­wać i zdo­by­wać zaufa­nie.

– Jesteś tu sam? – spy­tał John.

– Jasne, że tak. Co ty sobie wyobra­żasz? Że Ganiru mnie nasłał?

Tak wła­śnie się nazy­wał. Ganiru Okeke. Szef syn­dy­katu nar­ko­ty­ko­wego, ska­zany na sie­dem lat wię­zie­nia na pod­sta­wie zeznań, które John i Tre­vor zło­żyli jesie­nią na roz­pra­wie.

– Nie jest to nie­moż­liwe, prawda? – odparł John. – Że posłu­żyłby się tobą, żeby mnie odna­leźć.

Przy­ja­ciel wes­tchnął z rezy­gna­cją.

– Będzie okej, jeśli zamó­wię coś do picia, czy może myślisz, że kel­nerka ugo­dzi cię w kark kor­ko­cią­giem?

– Jasne, zama­wiaj – oznaj­mił John z pełną świa­do­mo­ścią, że wła­śnie w taki spo­sób sam odpo­wie­działby na obiek­cje. Roz­wiałby obawy, wyśmie­wa­jąc je. Roz­mon­to­wałby tego upiora, nazwał płat­nych zabój­ców pra­cu­ją­cych dla Ganiru potwo­rami cho­wa­ją­cymi się pod łóż­kiem.

Tre­vor przy­wo­łał gestem młodą kel­nerkę. Oznaj­mił, że pocze­kają z zama­wia­niem jedze­nia, ale popro­siłby piwo. Kiedy dziew­czyna ode­szła do kolej­nej grupki gości, przy­ja­ciel Johna nachy­lił się nad sto­łem.

– Okej – powie­dział. – Zacznijmy od nowa, żebym był na bie­żąco. Zanim się roz­sta­li­śmy po pro­ce­sie, stwo­rzy­łem dwa konta w zaszy­fro­wa­nej usłu­dze pocz­to­wej. Jak myślisz, dla­czego to zro­bi­łem?

– Żeby­śmy mogli pozo­stać w kon­tak­cie, nawet po prze­pro­wadzce i otrzy­ma­niu nowych danych oso­bo­wych.

– Czyli to aku­rat nie wzbu­dziło żad­nych podej­rzeń?

John pokrę­cił głową.

Tre­vor prze­su­nął świecę, żeby pło­mień go nie popa­rzył.

– Nie sądzi­łem, że do mnie napi­szesz – przy­znał.

– Nie mia­łem takiego zamiaru.

John pamię­tał napo­mnie­nia ludzi z biura. Czło­wiek, który przy­stę­puje do pro­gramu ochrony świad­ków musi być gotów na kom­pletne zerwa­nie ze swoim wcze­śniej­szym życiem. Każdy obszar kon­taktu jest poten­cjal­nym zagro­że­niem dla bez­pie­czeń­stwa.

– Dla­czego zmie­ni­łeś zda­nie?

– Z tego samego powodu, z któ­rego ty w ogóle zało­ży­łeś nam te konta.

Tre­vor ski­nął głową i spoj­rzał na niego z powagą. Przez chwilę John czuł mię­dzy nimi silną wspól­notę. Szcze­gólną więź wyni­ka­jącą z obser­wo­wa­nia z bli­ska ter­roru Ganiru i świa­do­mo­ści, do jak wiel­kiej prze­mocy ucieka się ten han­dlarz nar­ko­ty­ków. Czło­wiek ści­gany przez kogoś takiego potrze­buje przy­ja­ciela, który rozu­mie, jak to jest już ni­gdy nie móc prze­spać całej nocy.

Kel­nerka zja­wiła się z piwem. Posta­wiła na stole szklankę z pie­nią­cym się pły­nem.

– Mam już dość tej gry w zga­dy­wanki – ode­zwał się Tre­vor, kiedy ode­szła od sto­lika. – Niby kiedy cię zdra­dzi­łem?

John wpa­try­wał się w nie­ro­zu­mie­jące oczy przy­ja­ciela.

– Nie zro­bi­łeś tego dobro­wol­nie – rzekł. – Myślę, że łowcy cię do tego zmu­sili.

– Łowcy?

– Tak. Płatni zabójcy, któ­rym Ganiru płaci za szu­ka­nie nas. Nie wiem, jak cię wytro­pili, wiem tylko, że im się to udało.

Tre­vor spra­wiał wra­że­nie, jakby wła­śnie miał zamiar solid­nie sobie gol­nąć.

– No nie, do cho­lery…

– Pocze­kaj – prze­rwał mu John. – Prze­cze­sali twój kom­pu­ter i zna­leźli maile, które do sie­bie wysy­ła­li­śmy. Ni­gdy nie zdra­dzi­li­śmy, gdzie prze­by­wamy, więc prze­jęli kla­wia­turę i napi­sali do mnie w twoim imie­niu.

– Chcesz powie­dzieć, że to… – Tre­vor poło­żył sobie rękę na brzu­chu – jest tylko ble­fem. Że mam pełno guzów w jeli­cie gru­bym.

John przy­po­mniał sobie, jak dosko­na­łym akto­rem jest czło­wiek sie­dzący po dru­giej stro­nie stołu.

– Tak – odparł. – Wła­śnie tak uwa­żam.

– W takim razie nie rozu­miem… Dla­czego pozwo­li­łeś mi tu przyjść?

– Bo jestem naiw­nym idiotą i połkną­łem przy­nętę w postaci cho­rego na raka przy­ja­ciela, który chce się spo­tkać na łzawe poże­gna­nie. Dopiero wczo­raj wie­czo­rem dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Prze­czy­ta­łem stare maile od cie­bie i odkry­łem drobne róż­nice w języku, które – jak się wygod­nie zło­żyło – zaczęły się wraz z two­imi pro­ble­mami żołąd­ko­wymi.

– I to są twoje dowody – skwi­to­wał Tre­vor. – Moja kiep­ska gra­ma­tyka i fatalna pisow­nia.

– To nie ty napi­sa­łeś ostat­niego maila, tego jestem pewny – powie­dział John, choć nie był już co do tego prze­ko­nany.

– Prze­stań świ­ro­wać i rusz głową. Jeśli jest tak, jak mówisz, to dla­czego nie leżę na dnie jeziora? Prze­cież łowcy nie mie­liby już ze mnie pożytku, prawda?

Na to pyta­nie John nie miał sen­sow­nej odpo­wie­dzi. W końcu sam wła­śnie tak rozu­mo­wał – że Tre­vor nie żyje – i poszedł do restau­ra­cji tylko dla­tego, że nie umiał odpu­ścić. Dopóki ist­niała teo­re­tyczna moż­li­wość, że Tre­vor na­dal żyje, był to jego obo­wią­zek. A jed­nak samo poja­wie­nie się daw­nego kolegi nie wystar­czyło, aby roz­wiać podej­rze­nia, i dla­tego zaczął się czuć jak owład­nięty para­noją zdrajca.

– Cho­lera, John, nie wiem, co mam powie­dzieć, żebyś mi uwie­rzył.

Tre­vor uniósł szklankę z piwem i wpa­try­wał się w pło­mień świecy przez bursz­ty­nowy napój. Mię­dzy nimi wyro­sła gruba ściana mil­cze­nia. Po raz kolejny John omiótł spoj­rze­niem gości Arma­tora. Męż­czyźni, któ­rych uznał za poten­cjalne zagro­że­nie, wciąż sie­dzieli na swo­ich miej­scach, wyraź­nie delek­tu­jąc się jedze­niem i napo­jami.

– Mam sobie pójść? – zapy­tał Tre­vor.

Kiedy John nie odpo­wia­dał, przy­ja­ciel wstał i wycią­gnął port­fel z tyl­nej kie­szeni spodni.

– Mam nadzieję, że tyle wystar­czy – powie­dział i rzu­cił bank­not stu­ko­ro­nowy na sto­lik. – Nie wiem, ile w Szwe­cji kosz­tuje piwo.

Tre­vor szyb­kim kro­kiem ruszył do drzwi. Kiedy wycho­dził z restau­ra­cji, brzęk­nął mały dzwo­nek nad drzwiami, a po sali roz­szedł się zimny podmuch. Na zewnątrz wło­żył kurtkę i nacią­gnął czapkę na łysą głowę.

John sam nie wie­dział, jak do tego doszło, ale odsu­nął krze­sło, prze­ci­snął się obok pary przy sto­liku pod oknem i zastu­kał w szybę. Tre­vor znie­ru­cho­miał i spoj­rzał na niego. Przez kilka sekund po pro­stu się w sie­bie wpa­try­wali. Potem John ski­nął przy­ja­cie­lowi, by ten wró­cił do cie­płego pomiesz­cze­nia.

Kiedy znów sie­dzieli naprze­ciwko sie­bie, poja­wiła się kel­nerka. Zmarszczka mię­dzy brwiami świad­czyła o tym, że jest zbita z tropu.

– Na­dal korzy­stają pano­wie ze sto­lika? Bo jeśli nie, to przy barze mam cze­ka­ją­cych gości.

– Rozu­miem, ale chęt­nie coś zjemy, prawda? – odparł John.

Tre­vor się­gnął po bank­not i scho­wał go do kie­szeni spodni.

– Jasne, zjedzmy.

Zamó­wili duży talerz z tapas do podziału. John został przy wodzie mine­ral­nej, a Tre­vor popro­sił o kolejne piwo.

– Lekarz zabro­nił mi mięsa i innych cięż­ko­straw­nych rze­czy. Ale powinno tu być coś do wrzu­ce­nia na ząb.

– Ty wybie­raj pierw­szy, a ja zjem to, co zosta­nie.

Pogo­dze­nie się z tym, że infor­ma­cja o raku jest praw­dziwa, spra­wiało mu trud­ność, ale czuł, że w tej chwili nie ma innej moż­li­wo­ści. Gdyby ponow­nie oka­zał brak zaufa­nia, byłby to koniec roz­mowy.

– Minette wie, że jesteś chory? – spy­tał, a przed oczami sta­nął mu obraz byłej żony Tre­vora.

John ni­gdy jej nie poznał, ale przy­ja­ciel poka­zał mu w Bal­ti­more zdję­cia. Była na nich kobieta około trzy­dziestki, z rasta­fa­riań­skimi war­ko­czy­kami i oczami peł­nymi życia.

– Nie, nie mamy ze sobą kon­taktu. Popro­si­łem mojego czło­wieka z Biura, żeby dał jej znać, kiedy… no, kiedy to się skoń­czy.

Nie dało się nie wyczuć smutku. Wycie­kał każ­dym porem z obfi­tego ciała Tre­vora. Żona uro­dziła ich pierw­sze dziecko, kiedy jesz­cze pra­co­wał jako agent. Tre­vor nasta­wił się, że wszy­scy troje zaczną razem nowe życie. Minette chciała jed­nak czego innego. Zażą­dała roz­wodu i wraz z córką znik­nęła w oddziel­nym pro­gra­mie ochrony.

– Naprawdę nic się nie da pora­dzić na te guzy? – zapy­tał John.

– Nie, już są prze­rzuty. Do wątroby i układu lim­fa­tycz­nego. Poza­mia­tane.

– A co mówi lekarz? Ile czasu ci zostało?

– Sześć do ośmiu mie­sięcy. O ile będę kon­ty­nu­ował che­mio­te­ra­pię.

– A jeśli nie?

– To znacz­nie mniej.

– Czyli będziesz kon­ty­nu­ował lecze­nie?

Tre­vor powoli pokrę­cił głową.

– I nie pró­buj mnie nama­wiać – rzekł. – Przez to gówno muszę leżeć w łóżku i wymio­tuję wiele dni. Więc wolę żyć kró­cej, ale trzy­mać się na nogach.

John miał ochotę zapy­tać o córkę. Dowie­dzieć się, czy Tre­vor przy­naj­mniej otrzy­muje jakieś raporty na jej temat od swo­jego czło­wieka. Ale zamiast tego skie­ro­wał roz­mowę na inne tory. Z dala od guzów nowo­two­ro­wych i roz­bi­tej rodziny.

– Gdzie byłeś przez ostat­nie mie­siące?

Tre­vor spró­bo­wał się uśmiech­nąć.

– Na Bali.

– No tak. Tak myśla­łem. Plaże i drinki z para­solką.

– Jasne. I panienki w bikini. Bra­ko­wało mi tam two­jego towa­rzy­stwa. Byli­by­śmy fan­ta­styczną ekipą. Ty zaj­mo­wał­byś się ład­nymi dziew­czy­nami, a ja udzie­lał­bym się w roli nagrody pocie­sze­nia dla dru­giego sortu.

John mimo woli zaśmiał się z utrzy­ma­nego w złym guście żartu kolegi star­szego o ponad dzie­sięć lat. W Bal­ti­more Tre­vor tytu­ło­wał go „dzie­cia­kiem” – mimo że miał trzy­dzie­ści cztery lata – i nabi­jał się z jego próż­no­ści. Pod wie­loma wzglę­dami sta­no­wili swoje abso­lutne prze­ci­wień­stwa. John bar­dzo dbał o ciało i zawsze nosił dobrze skro­jone gar­ni­tury, a jego przy­ja­ciel miał nad­wagę i naj­le­piej czuł się w ciu­chach upo­lo­wa­nych na prze­ce­nie w skle­pach Tar­get.

– A ty? – zapy­tał Tre­vor. – Dla­czego prze­nio­słeś się do tej dziury?

John zwal­czył impuls, by powie­dzieć prawdę. Że przez pierw­sze dwa­na­ście lat życia miesz­kał w Karl­stad i na­dal przy­zwo­icie mówił po szwedzku. Ta histo­ria musiała pocze­kać, aż będzie zupeł­nie pewny, że przy­ja­cie­lowi można ufać.

– Zawsze lubi­łem Szwe­cję – powie­dział zamiast tego. – Czu­łem się tu bez­piecz­nie. Po pro­stu dobry kraj do zamiesz­ka­nia.

– A ciem­no­ści? Prze­cież, cho­lera, słońce jesz­cze nie wzej­dzie, a już zaczyna się ściem­niać.

– Tak, na to nie byłem do końca przy­go­to­wany. Ale ludzie mówią, że latem jest odwrot­nie: jasno do dwu­dzie­stej trze­ciej.

Zja­wiła się kel­nerka z napo­jami, a zaraz potem posta­wiła mię­dzy nimi talerz z tapas. Tre­vor się czę­sto­wał, ale więk­szość została na tale­rzu. Z piwem poszło łatwiej. Szklanka została opróż­niona i wymie­niona na nową, zanim John zdą­żył wypić połowę wody mine­ral­nej.

– Ile jesz­cze tu zosta­niesz? – zapy­tał i w tej samej chwili tego poża­ło­wał.

Tre­vor wyglą­dał na zakło­po­ta­nego – dłu­bał widel­cem w hisz­pań­skim omle­cie ziem­nia­cza­nym.

– Nie masz biletu powrot­nego, prawda? – cią­gnął John.

Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, poło­żył dłoń na ramie­niu przy­ja­ciela. Tre­vor nie przy­je­chał do Szwe­cji, żeby poże­gnać się po raz ostatni, a potem wró­cić do domu. Przy­je­chał, żeby nie umie­rać w samot­no­ści.

– Prze­pra­szam, muszę się odlać.

Tre­vor odchrząk­nął i odsu­nął krze­sło.

Wstał i zachwiał się na nogach. Musiał chwy­cić stół, żeby nie stra­cić rów­no­wagi.

– Co się dzieje?

– Tabletki prze­ciw­bó­lowe. Zapo­mnia­łem o nich. Są cho­ler­nie mocne i nie powinno się ich łączyć z alko­ho­lem.

John spoj­rzał w kie­runku stro­mych spi­ral­nych scho­dów pro­wa­dzą­cych do toa­let w pod­zie­miach.

– Pójdę z tobą – oznaj­mił. – Mnie też ciśnie.

Ruszył w dół przed Tre­vo­rem. Wystar­cza­jąco bli­sko, żeby się przy­dać w razie potrzeby, ale bez pod­sta­wia­nia ramie­nia. Na dole obaj musieli się pochy­lić, żeby nie prze­szo­ro­wać gło­wami po niskim beto­no­wym sufi­cie.

– Panie przo­dem – rzekł John i wska­zał Tre­vo­rowi drogę do toa­lety.

Sta­nęli obok sie­bie i opróż­niali pęche­rze na meta­lową powierzch­nię pisu­aru. Tre­vor spoj­rzał w stronę drzwi, a potem roz­piął górny guzik koszuli. John już miał zapy­tać, co wypra­wia, ale przy­ja­ciel przy­ło­żył palec do ust. Roz­piął kolejny guzik i roz­su­nął mate­riał.

Tam – na środku wiel­kiej klatki pier­sio­wej – tkwił przy­kle­jony taśmą mikro­fon.5.

Ali­cii już wcze­śniej zda­rzało się upi­jać w sztok, ale tym razem prze­szła samą sie­bie. To było narą­ba­nie wręcz mode­lowe, ory­gi­nał, z któ­rego wszyst­kie inne popi­jawy pró­bo­wały brać przy­kład.

Kata­strofa zaczęła się od dwóch piw w Palermo, przy­brała na sile, gdy Ali­cia pod­jęła idio­tyczną decy­zję o pój­ściu do łóżka z sze­fem gangu moto­cy­klo­wego, a zakoń­czyła się zaśnię­ciem w zaspie śnież­nej w dro­dze powrot­nej z jego miesz­ka­nia.

Według karty szpi­tal­nej w chwili, gdy nie­przy­tomna tra­fiła na oddział ratun­kowy Szpi­tala Głów­nego, tem­pe­ra­tura jej ciała wyno­siła trzy­dzie­ści jeden stopni. Ostat­nim wspo­mnie­niem z tam­tej nocy, które potra­fiła przy­wo­łać, było szcze­ka­nie psa. A raczej ostat­nim dźwię­kiem. Nie mogła otwo­rzyć oczu.

Kiedy się prze­bu­dziła, miała na sobie dziwną nadmu­chi­waną koł­drę. Koł­dra była pod­łą­czona do sto­ją­cego na pod­ło­dze urzą­dze­nia, które pom­po­wało gorące powie­trze. Twarz Ali­cii wpro­wa­dziła w błąd mło­dego leka­rza z oddziału inten­syw­nej opieki. W pierw­szej chwili myślał, że obra­że­nia mają zwią­zek z prze­mar­z­nię­ciem, i zawsty­dził się, gdy Ali­cia oznaj­miła, że miała je już wcze­śniej.

Dzień minął skryty za mgłą snu i mdło­ści. Dopiero teraz, kiedy za oknem znów pociem­niało, poczuła się nieco żwaw­sza. Według moni­tora przy łóżku tem­pe­ra­tura jej ciała wzro­sła do trzy­dzie­stu sze­ściu stopni i dwóch kre­sek.

Pie­lę­gniarka wsu­nęła głowę do sali i oznaj­miła, że ktoś przy­szedł w odwie­dziny. Już po stu­ko­cie obca­sów w kory­ta­rzu Ali­cia roz­po­znała, że to Stella. Podała jej numer tele­fonu per­so­ne­lowi, kiedy zapy­tano ją, czy do kogoś zadzwo­nić.

Stella wkro­czyła do sali w brą­zo­wym kasz­mi­ro­wym płasz­czu. Zapach per­fum zastą­pił ste­rylną woń środ­ków do dezyn­fek­cji. Usia­dła przy łóżku, a Ali­cia zła­pała ją za rękę. Wyda­wała się cie­pła w porów­na­niu z jej cia­łem, które w dal­szym ciągu odma­rzało.

– Kiedy zadzwo­nili ze szpi­tala, sie­dzia­łam w pociągu ze Sztok­holmu. Tym razem naprawdę mnie wystra­szy­łaś. Zda­jesz sobie sprawę, że mogłaś umrzeć?

Tak, Ali­cia zda­wała sobie sprawę. Lekarz powta­rzał jej to wie­lo­krot­nie.

– Co się wła­ści­wie stało? – zapy­tała Stella.

Ali­cia miała trud­no­ści ze spoj­rze­niem sio­strze w oczy. Opo­wie­dze­nie tego wyma­gało wysiłku. Jak wiele razy były w takiej sytu­acji? Stella zanie­po­ko­jona na krze­śle przy łóżku w szpi­talu, a ona pod koł­drą jako czarna owca.

– Tro­chę za dużo się wypiło – odparła.

– Tro­chę?

– No dobra, sta­now­czo za dużo.

– Byłaś w tym obrzy­dli­wym miej­scu?

– Jeśli masz na myśli Palermo, to tak.

Ali­cia pró­bo­wała wyobra­zić sobie sio­strę wśród bywal­ców tej knajpy. Było to trudne, wręcz nie­moż­liwe. Stella była wysoka i szczu­pła, acz nie bra­ko­wało jej przez to kształ­tów. Jej pro­ste włosy miały natu­ralny kolor blond i oka­lały syme­tryczną twarz o wyso­kich kościach policz­ko­wych. Już jako dziecko wer­to­wała maga­zyn o modzie przy kasie sklepu ICA i ćwi­czyła pozy, które przy­bie­rały modelki na zdję­ciach.

– Jak poszedł wywiad w tele­wi­zji?

Stella puściła dłoń Ali­cii i odchy­liła się na opar­cie krze­sła.

– Chyba dobrze, takie przy­naj­mniej odnio­słam wra­że­nie.

– O któ­rej go nada­dzą?

– O siód­mej.

– Gdzie będziesz oglą­dała?

– W biu­rze. Pozo­stali z zarządu zrzę­dzili, żeby­śmy dziś wie­czo­rem urzą­dzili after dla współ­pra­cow­ni­ków. Wielka szkoda, że nie możesz być z nami. Zosta­jesz tu do jutra, prawda?

– Nie wiem. Nic nie mówili.

Ali­cia rozej­rzała się po oszczęd­nie urzą­dzo­nej sali ze sprzę­tem medycz­nym nad­zo­ru­ją­cym wszyst­kie funk­cje orga­ni­zmu. Ściany były szpi­tal­nie białe, na jed­nej z nich, na gwoź­dziu, na­dal wisiał zeszło­roczny alma­nach Izby Lekar­skiej. Jedno było pewne: nie chciała spę­dzać nocy w tym miej­scu.

Stella doma­gała się dokład­niej­szych infor­ma­cji o tym, co tak naprawdę działo się tam­tego wie­czoru i tam­tej nocy, i po pew­nych namo­wach Ali­cia podała kilka sta­ran­nie wybra­nych szcze­gó­łów. Pomi­nęła jed­nak wizytę w domu Pre­zesa. Zacho­wała się żenu­jąco.

– Boże jedyny – ode­zwała się Stella, kiedy skoń­czyła. – Musisz bar­dziej o sie­bie dbać. Potrze­bu­jemy cię. Ja cię potrze­buję.

Nie­spo­kojne oczy sio­stry spra­wiły, że poczuła na skó­rze palący wstyd.

– Czy jest jakiś powód, dla któ­rego zda­rzyło się to aku­rat teraz?

Ali­cia powoli pokrę­ciła głową. Wie­działa, do czego zmie­rza Stella. Tego rodzaju fał­szywy krok był u niej czę­sto oznaką prze­pra­co­wa­nia. Takie epi­zody koń­czyły się zawsze w ten sam spo­sób – twar­dym lądo­wa­niem.

– Nie, czuję się w porządku.

– Na pewno?

– Tak, to było jak wje­cha­nie do rowu. Jed­no­ra­zowy wypa­dek, i tyle.

– Wiesz, że musisz mi powie­dzieć, czy znów nie pędzisz na zde­rze­nie czo­łowe.

– Jest spoko. O wiele lepiej, odkąd prze­ło­ży­li­śmy tę pro­mo­cję w Niem­czech. Dziś wyszłam z pracy już o czter­na­stej. Może to jest pro­blem: że mam za mało do roboty.

Ali­cia zdo­była się na uśmiech. Sio­stra go odwza­jem­niła, ale nie wyda­wała się prze­ko­nana. Wstała, zdjęła płaszcz i powie­siła go na opar­ciu krze­sła. Dopiero wtedy Ali­cia zwró­ciła uwagę na dobór ubioru. O ile się nie myliła, sio­stra miała na sobie świeżo zaku­pioną sukienkę od Gaul­tiera i czarne perły.

– Ładna – oznaj­miła, pró­bu­jąc zmie­nić temat.

– Dzięki, pierw­szy raz mam ją na sobie.

– Udzie­li­łaś w niej wywiadu?

– Nie. Wtedy byłam w czer­wo­nej. Ale pomy­śla­łam, że dziś wie­czo­rem włożę tę.

Ali­cia unio­sła brwi.

– Na after?

– Nie… A w zasa­dzie tak, też.

– Czyli potem wybie­rasz się gdzieś dalej?

– Moż­liwe.

Stella z uśmie­chem prze­cze­sała włosy dło­nią z nie­na­gan­nymi paznok­ciami. Zarzu­ciła głową, a jej dłu­gie włosy zafa­lo­wały jak w rekla­mie szam­ponu.

– Kto to jest?

Sio­stra wyglą­dała jed­no­cze­śnie na roz­ba­wioną i zakło­po­taną. Jakby chciała o tym opo­wie­dzieć, ale nie była pewna, czy powinna. Takie zacho­wa­nie nie paso­wało do Stelli. Zwy­kle nie ską­piła szcze­gó­łów ze swo­jego buj­nego życia ero­tycz­nego.

– No powiedz, sio­stro. Kto taki zasłu­guje na tę sukienkę?

– To nie ma zna­cze­nia – odparła Stella. – Ta osoba i tak zdaje się nie zwra­cać uwagi na to, w co jestem ubrana.

Ali­cia spoj­rzała na nią zdzi­wiona.

– Jak to? Co to zna­czy?

– No widzisz, masz nad czym się zasta­na­wiać.

– I dla­tego pytam… bo się nad tym zasta­na­wiam.

Stella uśmiech­nęła się tajem­ni­czo. Nie musiała odpo­wia­dać, bo do sali weszła pie­lę­gniarka. Popra­wiła nadmu­chi­waną koł­drę.

– Już lepiej? Orga­nizm potrze­buje odpo­czynku, więc byłoby super, gdyby tro­chę się pani zdrzem­nęła.

Ali­cia zgod­nie kiw­nęła głową, a ubrana na biało kobieta szyb­kim kro­kiem wyszła na kory­tarz.

Stella chwy­ciła płaszcz i pochy­liła się nad łóż­kiem.

– Sły­sza­łaś, co powie­działa. Powin­naś spać. Dbaj o sie­bie, a jeśli będziesz cze­goś potrze­bo­wała, powiedz im, żeby znów do mnie zadzwo­nili.

Ostroż­nie przy­ci­snęła usta do pokry­tego bli­znami policzka. Ali­cia zaci­snęła zęby i wstrzy­mała oddech. Nikt inny nie miał odwagi doty­kać jej twa­rzy w taki spo­sób. Wycho­dząc, sio­stra obró­ciła się w drzwiach.

– Black tan­tra – powie­działa. – To dla­tego ubiór nie ma zna­cze­nia.

Gdyby Ali­cia nie była tak zmę­czona, wybuch­nę­łaby śmie­chem. Stella pod wie­loma wzglę­dami przy­po­mi­nała dziecko. Tajem­nice buzo­wały w niej tak, że w końcu nie była w sta­nie ich zatrzy­mać.

– A co to takiego, do cho­lery?

– Dowiedz się. To ty jesteś tą genialną.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: