- W empik go
Dwaj panowie z Werony - ebook
Dwaj panowie z Werony - ebook
Tytułowi bohaterowie to Valentine i Proteus. Utwór opowiada o ich relacjach – balansujących między przyjaźnią a miłością, który to temat często wracał w renesansowych rozważaniach. Wyprawa do Mediolanu stanie się dla obu polem nowych doświadczeń. W sprawę uwikłane są także kobiety, których obecność i działania zmuszają mężczyzn do konfrontacji z własnymi pragnieniami, ideałami i decyzjami.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65776-19-8 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Osoby
Akt pierwszy
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Akt drugi
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Scena piąta
Scena szósta
Scena siódma
Akt trzeci
Scena pierwsza
Scena druga
Akt czwarty
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwarta
Akt piąty
Scena pierwsza
Scena druga
Scena trzecia
Scena czwartaAkt pierwszy
Scena pierwsza
Rynek w Weronie. Wchodzi Walencjo i Protej.
WALENCJO
Przestań odradzać, miły mój Proteju.
Domowa młodzież ma rozum domowy.
Gdyby nie miłość, która twe dni młode
Do lubych wejrzeń kochanki przykuła,
Ja bym cię raczej chciał mieć towarzyszem,
Byś poznał dziwy świata za granicą,
Zamiast tu w domu, tkwiąc w gnuśnym ospalstwie,
Marnować młodość próżniactwem bez celu.
Lecz ty się kochasz – kochaj! Szczęść ci Boże,
Szczęść i mnie, kiedy miłość mię przemoże.
PROTEJ
Chcesz gwałtem jechać? Bądź więc zdrów, Walencjo!
Twego Proteja pomnij, gdy w podróży
Ujrzysz rzecz jaką rzadką i ciekawą.
Chciej, bym był twego szczęścia uczestnikiem,
Gdy szczęście spotkasz – a w ciężkich trafunkach,
Jeżeli kiedy w przygodę popadniesz,
Troskę twą świętym polecaj mym modłom,
Gdyż bogomodlcą będę twym, Walencjo.
WALENCJO
Czy się w miłosnej za mnie modląc księdze?
PROTEJ
Modląc się w księdze, którąm umiłował.
WALENCJO
W płytkiej powieści o głębokim szale,
Jako Leander przepłynął Hellespont?
PROTEJ
Treść to głęboka głębszych jeszcze uczuć,
Bo mu wezbrała miłość za trzewiki.
WALENCJO
Prawda. A tyś w niej zabrnął aż za buty,
Choć Hellespontu nigdyś nie przepłynął.
PROTEJ
Co, aż za buty? Chceszże szyć mi buty?
WALENCJO
Nie chcę, bo zbyłeś buty...
PROTEJ
Co?
WALENCJO
Czci zbyłeś,
Że się tam kochasz, gdzie wzgardę za jęki –
Wstręt za dreszcz westchnień – dwadzieścia bezsennych,
Mdłych, czczych masz nocy za jeden błysk szczęścia.
Wygrasz – to może klęską twa wygrana;
Przegrasz – to straszne zdobywasz męczarnie;
Bądź co bądź, albo rozumem szał kupisz,
Albo szałowi twój rozum ulegnie.
PROTEJ
Więc z twych założeń wnosisz, żem szaleniec.
WALENCJO
Więc z położenia pono nim zostaniesz.
PROTEJ
Miłość wyśmiewasz, jam przecież nie miłość.
WALENCJO
Miłość twym władcą, bo tobą wskroś włada,
A ten, co w jarzmo tak się dał głupocie,
Mniemam, że w poczet mędrców się nie wpisze.
PROTEJ
Lecz wieszcze mówią, że jak w najkraśniejszym
Pączku tkwi żrący robak, tak i żrąca
Miłość w umysłach najwznioślejszych mieszka.
WALENCJO
I wieszcze mówią, że jak robak ścina
Co najrychlejsze pączki, nim rozkwitną,
Tak miłość młode i wątłe umysły
Zmienia w szaleństwo, kalecząc je w pączku,
W samym zawiązku niszcząc ich zieloność
I piękne przyszłych owoców nadzieje.
Lecz po cóż tracę czas, by radzić tobie,
Co jesteś tkliwej żądzy zwolennikiem.
Bądź zdrów raz jeszcze. Ojciec mię po drodze
Czeka, by ujrzeć, jak wsiądę na barkę.
PROTEJ
I ja, Walencjo, tam cię odprowadzę.
WALENCJO
Luby Proteju, nie. Tu się rozstańmy.
Do Mediolanu donoś mi przez listy
O twym w zalotach szczęściu i o wszystkim,
Co się tu zdarzy w mej nieobecności,
A ja cię również nawiedzę moimi.
PROTEJ
Wszech ci powodzeń życzę w Mediolanie.
WALENCJO
Tyleż ci w domu, za czym już cię żegnam.
Odchodzi.
PROTEJ
On sławę ściga, ja miłość. Przyjaciół
On swych opuszcza, by im chlubę przynieść,
Ja siebie, swoich, wszystko – dla miłości.
Tyś mię zmieniła, Julio, tyś przyczyną,
Że czas mój trwonię, żem ustał w naukach,
Że z rad przychylnych, ze świata szyderca,
Tracę w snach płonnych hart duszy i serca.
Wchodzi Śpiech.
ŚPIECH
Szczęść ci, Proteju. Gdzie mój pan, czy nie wiesz?
PROTEJ
Wraz szedł na barkę wsiąść do Mediolanu.
ŚPIECH
Więc wsiadł już, ręczę sto przeciw jednemu.
Jam istny baran, żem w tył podał barki.
PROTEJ
Często tak baran zabłąka się w tyle,
Skoro się pasterz oddali na chwilę.
ŚPIECH
Stąd więc wywodzisz, że mój pan pasterzem,
A ja baranem.
PROTEJ
Tak, tak, rzecz to znana.
ŚPIECH
Więc moje rogi są jego rogami,
Czyli śpię w nocy, czy się budzę z rana.
PROTEJ
Głupia odpowiedź i godna barana.
ŚPIECH
To jeszcze silniej dowodzi, żem baran.
PROTEJ
Prawda, jak również, że twój pan pasterzem.
ŚPIECH
O nie, zaprzeczyć temu mogę pewną okolicznością.
PROTEJ
To sęk, gdyż ja ci tego inną dowiodę.
ŚPIECH
Pasterz szuka barana, a nie baran pasterza, lecz ja mego pana szukam, a mój pan mię nie szuka, stąd widać, żem nie baran.
PROTEJ
Baran dla paszy chodzi za pasterzem, pasterz dla strawy nie chodzi za baranem. Ty gwoli twym zasługom chodzisz za twym panem, twój pan według zasług nie chodzi za tobą, stąd więc jesteś baranem.
ŚPIECH
Jeszcze jeden taki dowód, a zabeczę: bee!
PROTEJ
Lecz słuchaj, czyś mój list Julii doręczył?
ŚPIECH
A jużci, panie; ja, zgubiony baran, list twój oddałem onej, wytrefionemu barankowi, a ona, wytrefiony baranek, mnie, zgubionemu baranowi, nic za trud nie dała.
PROTEJ
Brak mi tu pastwiska dla tak licznej trzody baranków.
ŚPIECH
Jeśli brak, a grunt przeciążony, to ją lepiej wybrakuj.
PROTEJ
Znów się zgubiłeś, raczej tobie marsz do kata.
ŚPIECH
Co, masz dukata? O, mniej dukata starczy mi za to, żem list nosił.
PROTEJ
Nie rozumiesz; do kata znaczy: do oprawcy.
ŚPIECH
Ej, z dukata w oprawcę – to mała poprawa,
Nie bierz listów od gacha, co tak mało dawa.
PROTEJ
Lecz czyż po odebraniu mego pisma nie skinęła, nie rzekła nic?
ŚPIECH
potakując głową
Po nim.
PROTEJ
Nic i po nim, to razem będzie nicponiem.
ŚPIECH
Nie zrozumiałeś mię, panie, jam ci mówił, że skinęła. Ty się pytasz, czy po odebraniu tego pisma nie skinęła, nie rzekła nic. Po nim, odpowiadam, jużci nie przed nim.
PROTEJ
Co społem wzięte, staje się nicponiem.
ŚPIECH
Teraz więc, gdyś w składaniu tyle zażył trudów, weź to za twe trudy.
PROTEJ
Nie, tobie się to należy za wręczenie listu.
ŚPIECH
No, widzę, że cierpliwie muszę cię znosić.
PROTEJ
Jak to znosić mię musisz?
ŚPIECH
Nosząc twój list uczciwie, a za trud niczego nie otrzymując prócz nazwania nicponiem.
PROTEJ
Dalibóg, rączy masz dowcip.
ŚPIECH
A jednak twej opieszałej kieski dognać nie może.
PROTEJ
No, no, otwórz twą tajemnicę pokrótce. Cóż ona rzekła?
ŚPIECH
Otwórz twą kieskę, aby twój pieniądz i moja tajemnica mogły się razem objawić.
PROTEJ
Masz więc za twój trud. Cóż rzekła?
ŚPIECH
Zaprawdę mniemam, panie, że jej zdobyć nie zdołasz.
PROTEJ
Co, czyś tyle z niej wydobył?
ŚPIECH
Mnie się nic, panie, nie udało z niej wydobyć, nic, ani nawet jednego dukata za wręczenie listu. A ponieważ ona tak twardą była względem mnie, com wyznanie twego serca jej przyniósł, bodaj czy również twardą się nie okaże tobie, gdy ci wyjawi swoje. Nie dawaj jej żadnego zadatku, chyba kamienie, gdyż ona twarda jak stal.
PROTEJ
Cóż, nic więc nie rzekła?
ŚPIECH
Nic, ani nawet: „Weź to za twe trudy”. Dzięki ci, że chcąc wydać się hojnym, dałeś mi dydka, więc, wet za wet, noś sam twe listy na przyszłość. Za czym idę polecić cię memu panu.
PROTEJ
Idź, by ochronić barkę od rozbicia,
Gdyż, niosąc ciebie, zatonąć nie może.
Czeka cię bowiem suchsza śmierć na lądzie.
Muszę innego wyprawić posłańca.
Może mych Julia czytać nie raczyła
Słów, otrzymanych tak niegodną pocztą.
Wychodzą w przeciwne strony.