Dzieła zebrane. Tom 8. Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe - ebook
Dzieła zebrane. Tom 8. Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe - ebook
„Powstanie Styczniowe to mój ulubiony temat – pisał Stanisław Rembek do przyjaciela. – Zainteresowanie powstaniami wynika u mnie nie tylko ze studiów historycznych. Również z rodzinnych tradycji. Obaj pradziadowie walczyli w Postaniu Listopadowym a dziadek walczył w Powstaniu Styczniowym w partii Taczanowskiego”. W praktyce zwrot pisarza do tematyki Powstania Styczniowego wymusił na pisarzu „ograniczony repertuar tematów, tolerowanych przez wymogi ówczesnej polityki kulturalnej”, a dowodem na to ukazanie się drukiem tomu Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe (1956) oraz jego dwa wznowienia. Na tym jednak skończyła się oficjalna pisarska Stanisława Rembeka w PRL-u.
Spis treści
SPIS TREŚCI
Ball ada o WzgardlIWym WIsIelcu
ora z d WIe ga Wędy stycznIo We
Ballada o wzgardliwym wisielcu. Zdarzenie prawdziwe 7
Przekazana sztafeta 115
Igła wojewody. Ze wspomnień generała Jeremina 195
aneks
Dziecko 385
Światełko. Opowieść z roku 1863 409
Posłowie 463
Nota wydawnicza 478
Stanisław Rembek. Kalendarium biograficzne 481
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-716-7 |
Rozmiar pliku: | 975 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Właśnie w przeddzień dwudziestej rocznicy ślubu o godzinie dziewiątej rano do mieszkania zastępcy prokuratora wojennego pułkownika Aleksandra Kamińskiego przybył adiutant z zamku królewskiego i oddał mu własnoręczne pismo jego ekscelencji namiestnika Królestwa Polskiego, generała Teodora hrabiego Berga². Było to zdumiewające. W tego rodzaju wypadkach Berg posługiwał się zazwyczaj prostymi kozakami kubańskimi ze swojej gwardii, zwanymi powszechnie Czerkiesami, ponieważ nosili wielkie papachy³ i naboje na piersiach. List był zaopatrzony w pięć lakowych pieczęci i zawierał nader uprzejme zaproszenie w języku francuskim, by pan pułkownik zechciał się pofatygować koniecznie dziś jeszcze o godzinie dwunastej w południe do kancelarii namiestnikowskiej wraz z aktami sprawy Chodakowskiego.
Pułkownik po przeczytaniu odczuł nagły przypływ mocy i stanowczości. Doświadczał tego zazwyczaj na wojnach w chwilach szczególnie niebezpiecznych, gdy został odcięty od swoich lub gdy spodziewał się gwałtownego ataku nieprzyjacielskiego. Szybkim ruchem zerwał okulary i ostro spojrzał na młodego oficera siedzącego skromnie po drugiej stronie biurka. Ten uśmiechał się uprzejmie, ale zarazem widać było w tym uśmiechu całkowite zadowolenie z siebie, z zajmowanego stanowiska i z odgrywanej obecnie roli.
– Czy kapitan nie masz jakich ustnych poleceń? – zapytał po francusku.
– Nie otrzymałem żadnych rozkazów poza rozkazem doręczenia panu pułkownikowi tego listu – odpowiedział najczystszą polszczyzną.
– Dobrze. Zamelduj, hrabia, zatem, że przybędę punktualnie.
Kapitan zerwał się, aż mu się majtnęły sznury adiutanckie.
– Będę miał zatem honor pożegnać pana pułkownika…
Pułkownik odprowadził go do drzwi i skinął na kamerdynera.
– Skoczysz na dół po stróża, a potem wyczyścisz wielki mundur, wiesz? Ten z orderami, przygotujesz świeżą bieliznę i pamiątkową szablę z Kaukazu.
Stróż zjawił się istotnie już za parę minut. Kamerdyner wpuścił go do gabinetu i zamknął za nim drzwi. Pułkownik oderwał oczy od akt i spojrzał nań z widoczną niechęcią.
– Bliżej, bliżej!
Stróż posuwał się posłusznie, ale strasznie niezdarnie, ślizgając się na wywoskowanej posadzce w swych drewnianych trepach. Pułkownik podniósł rozpieczętowany list i trzepnął weń z lekka palcami.
– Obywatelu dozorco – powiedział cicho, ale zarazem jakby szyderczo – czy wiesz, gdzie się mieści najbliższa komenda policji narodowej?⁴
Stróż nie odpowiedział. Otworzył tylko usta zakryte dotychczas zwisającymi rudawymi wąsikami, wyprostował się po wojskowemu i opuścił do lewego kolana trzymaną dotychczas oburącz przed sobą nieokreślonej barwy rogatywkę. Pułkownik znowu trzepnął w papier, a potem złożył go starannie.
– Otrzymałem właśnie list własnoręczny od generała Berga. Jest rozkaz, żeby wszelkie tego rodzaju pisma doręczać natychmiast władzom narodowym. Masz tu więc pół rubla na dorożkę, zawieziesz ten papier, a potem zamówisz dla mnie jaki przyzwoity powóz na wpół do dwunastej. Tylko nie później. Zrozumiałeś?
– Wedle rozkazu, obywatelu pułkowniku.
Ostrożnie ułożył list w czapce, potem zrobił zwrot w tył i ruszył tak raźnym krokiem żołnierskim, że omal się nie przewrócił i nie zwalił złocistego gerydonu⁵ z palmą. Nie zdążył zamknąć drzwi, gdy już się przez nie wciskał kamerdyner z mundurem i bielizną. Zaraz też zaczął ubierać swego pana. Ten był zły i rozdrażniony.
– Podsłuchiwałeś, gapiu!
– Jaśnie panie, ja…
– Wiem, że podsłuchiwałeś! Czy pani już wstała?
– Właśnie z pół godziny temu kazała jaśnie pani podać sobie czekolady i ciastek.
– Więc nic jej nie mów, gdzie wyjeżdżam i po co! Rozumiesz?
– Jak jaśnie pan każe.
– I nie nazywaj mnie, bałwanie, jaśnie panem, bo to już wyszło z mody! Wszyscy jesteśmy równi obywatele. Rozumiesz?
– Jak jaśnie oby…
– A za godzinę, półtorej, gdyby stróż nie wrócił, pójdziesz mi do bramy i będziesz uważał na dorożkę, która ma po mnie przyjechać.II
Po wyjściu sługi pułkownik zaczął się przechadzać po dywanie, trzymając się lewą dłonią za podbródek, jakby go zęby bolały. Czynił to zawsze, gdy musiał przemyśleć sprawę niezmiernej wagi. Tak go zastała żona, która wpadła do gabinetu w szlafroczku i w białej koronkowej dezabilce⁶, ale już uczesana, przypudrowana, w ciemnych pończochach i z kolczykami w uszach.
– Oleś, co ja słyszę? Podobno był u ciebie jakiś Moch?⁷
– Już wiesz zatem? Nie żaden Moch, tylko Polak, ale adiutant Berga, hrabia Władysław Potworowski. Pewnie ci zdążył powiedzieć ten cymbał Ludwik? – Pocałował ją w rękę i w policzek, który mu zręcznie nadstawiła.
– Nie, nie Ludwik. Dominikowa. A tej znowu powiedziała Zuzia, która dowiedziała się od stróżki. Czego on chciał od ciebie?
– Za jaką godzinę mam jechać do zamku.
– Do zamku? Do Berga? Czy w tym kryje się coś złego?
– Nic dobrego, to pewna.
– I nie domyślasz się, o co chodzi?
– Owszem.
– To opowiedz mi, mój złociutki, bo inaczej będę umierała z niepokoju, jak pojedziesz.
Lekko pociągnęła męża na fotel i usadowiła mu się na kolanach.
– Uważasz, kochanie, rozchodzi się tu o sprawę zabójstwa doktora Matuszewskiego, którą mam w ręku…
– Jakiego doktora Matuszewskiego? Czy tego od Dzieciątka Jezus?
– Nie, całkiem innego. Nawet to jest jedynie pewne, że nie nazywał się on Matuszewski i że zapewne nigdy nie był doktorem.
– Kim więc był naprawdę?
– Diabli… O, przepraszam cię, aniołku! Widzisz, jestem trochę poirytowany. Hm, kim on był naprawdę? Tego chyba nikt nie wie na pewno. Początkowo mieszkał w Dreźnie czy w Lipsku i tam tytułował sam siebie doktorem Bertoldem Hermanim. Potem oddał się na usługi policji carskiej i pojechał jako Benedetti do Krakowa, żeby szpiegować organizację powstańczą. Potem znów zmienił nazwisko na Matuszewski, ale wykryli go ajenci warszawskiego Rządu Narodowego i nawet zranili sztyletem podczas jakiegoś zamachu.
– Dobrze, ale skąd ty to wszystko wiesz?
– Kochanie, na moim stanowisku muszę wiedzieć wiele rzeczy, nawet takich, o których wołałbym nic nie słyszeć.
Można było wyczuć w jego głosie ton zniechęcenia i goryczy. Toteż żona objęła go za szyję i przycisnęła swój policzek do jego bokobrodów.
– To opowiedz. Mój najdroższy, jedyny! Nigdy nie przypuszczałam, że ty się w tym swoim sądzie tak ciekawymi sprawami zajmujesz.
– Właśnie, że wcale nie ciekawymi, tylko raczej przykrymi, a nawet odrażającymi. Szczęśliwa jesteś, że się nawet nie domyślasz, jak okropne i ohydne rzeczy dzieją się na świecie.
– No, chyba mieliśmy w tym roku dość czasu, żeby się przyzwyczaić do wszelkich okropności. Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy Moskale zapalili pałac Zamoyskich⁸. Albo jak przy mnie na Chłodnej zasztyletowali tego policjanta, Magdalińskiego. Boże, jak on jęczał!…
– Tak, nie przeczę, wszystko to są rzeczy straszne, ale jeszcze nie okropne i nie odrażające.
Chwyciła go oburącz za szyję, przechyliła się w tył przez poręcz fotela i zaczęła wymachiwać w górze nóżkami w przejrzystych czarnych pończoszkach niby paryska szansonistka w modnym kankanie z operetki Offenbacha⁹.
– Opowiedz, opowiedz, koteczku! Wszystko od początku. To jest bardziej zajmujące od wszystkich romansów Paula de Kocka, a nawet od Les misérables Wiktora Hugo¹⁰.
– Niech będzie. Otóż ów Hermani czy Matuszewski, uszedłszy z życiem po zamachu, uciekł do Berlina, ale i tam dosięgli go ajenci Rządu Narodowego i ostrzegli, żeby się nie ważył pokazywać w Polsce. Mimo to z początkiem października przybył potajemnie do Warszawy i zamieszkał w Hotelu Europejskim w apartamencie pod numerem czterdziestym drugim. Zaraz jednak zjawił się u niego przedstawiciel policji narodowej i rozkazał mu opuścić kraj…
– Ale skąd nasza policja tak wszystko o tym doktorze wiedziała?
– Widzisz, aniołku, nasi Izraelici, jak ci wiadomo, stoją wszyscy na usługach Rządu Narodowego, który im dał całkowite równouprawnienie, oni zaś mają krewnych i znajomych na całym świecie. Wskutek tego policja narodowa otrzymuje zawsze najdokładniejsze informacje o wszystkim, co tylko ważniejszego się zdarzy czy to w Paryżu, czy to Wiedniu, czy to w Berlinie, czy nawet w Dreźnie i Lipsku. W dodatku ów doktór Hermani, Benedetti czy Matuszewski sam był podobno żydowskiego pochodzenia.
– No i co on zrobił?… Usłuchał?… Opowiadaj dalej!
– Przecie wiesz, że nie. Udał, że się zgadza, ale tymczasem zamieszkał w Szpitalu Ujazdowskim, gdzie miał znajomego felczera. Następnie wystarał się jakoś o paszport narodowy do Wilna. Chciał tam prawdopodobnie pogadać z Murawjowem „Wieszatielem”¹¹. Wtedy naczelnik policji nakazał go sprzątnąć.
– Sprzątnąć? Jak to „sprzątnąć”?
– To się tak mówi, a znaczy: zabić.
– Zabić? No i co? No i co?
– No i w dniu, kiedy czekał na omnibus hotelowy, mający go zawieźć na banhof¹² kolei petersburskiej, i pił kawę w swoim numerze, został zasztyletowany.
– Zasztyletowany! W jaki sposób? Musisz to wszystko opowiedzieć.
– Nie wiem. Obdukcja wykazała tylko, że otrzymał cztery pchnięcia i jeszcze cios w głowę tępym narzędziem.
– To umarł od razu?
– Wyobraź sobie, że nie. Jeszcze wypadł ze strasznym krzykiem na korytarz i biegł kilkadziesiąt kroków, zanim upadł na posadzkę przed numerem pięćdziesiątym ósmym, gdzie długo konał, jęcząc przeraźliwie… Ale po co ja ci takie rzeczy opowiadam?
– Opowiadaj, opowiadaj, mój złociutki! No i zeznał co przed śmiercią? Co zeznał?
– Otóż to, że nic nie zeznał, a wszyscy lokatorzy pozamykali się ze strachu w swoich numerach, służba zaś pochowała się po kątach. Niczego więc od nikogo dowiedzieć się nie było można.
– A co się stało z zabójcami? Uciekli?
– Wybili szklane drzwi służbowe i wydostali się tyłem na Karową.
– To nie złapali ich.
– Dwaj policjanci, oczywiście moskiewscy, zwerbowani przez Berga z sołdatów, rzucili się za nimi w pogoń z Krakowskiego Przedmieścia, ale jakiś przechodzień strzelił do nich, więc się cofnęli. Dopiero nadbiegło wojsko, obozujące na Saskim placu, otoczyło hotel oraz domy sąsiednie i dokonało aresztowań.
– Dużo złapali?
– Otóż to właśnie, że za dużo, bo przeszło sto osób. Większość udało mi się już uwolnić. Przeciw tym, którzy jeszcze siedzą w cytadeli, też właściwie nie ma żadnych dowodów, ale Berg żąda stanowczo, żeby znaleźć i ukarać choć jednego winnego, bo władze nie mogą wiecznie kompromitować się bezradnością.
– Więc winowajcy się nie znaleźli?
– Właściwie to jest tylko jeden podejrzany, jakiś czeladnik cukierniczy. Nazywa się Julian Chodakowski. Zastano go siedzącego w kawiarni, co już się wydało niezwykłe, bo przecież ludzie jego stanu zazwyczaj do kawiarni nie chodzą, a w dodatku jeszcze udawał, że czyta gazetę, którą, jak się okazało, trzymał podobno do góry nogami.
– I jak się tłumaczył?
– W sposób bardzo przekonywający. Szukał pracy, bo właśnie utracił dotychczasowe zajęcie, co zresztą zostało udowodnione. W tym też celu zaszedł do kawiarni hotelowej, gdzie miał kolegę po fachu. Wtem powstał gwałt, rwetes, ukazało się wojsko. Ze strachu, żeby nie popaść w podejrzenie, zaczął udawać zwykłego gościa kawiarnianego, mając nadzieję przeczekać w ten sposób rozruch. No i wpadł.
– To nie przyznał się do niczego?
– Owszem, później podczas badania przyznał się do wszystkiego.
– I jeszcze go nie skazali? Dlaczego?
– Nie mogli go skazać, bo nie został oskarżony.
– A kto go ma oskarżyć?
– Właśnie ja.
– Rozumiem. Chcesz go ratować.
– Chcę go ratować, ale nie dlatego, żebym miał przypuszczać, jakoby działał na rozkaz Rządu Narodowego, ale dlatego właśnie, że nie wierzę, by miał coś wspólnego z zamachem.
– Jak to? Sam przecie mówiłeś, że się przyznał do wszystkiego.
– Przyznanie się do winy nie stanowi jeszcze dowodu. Wszelkie przestępstwo musi być stwierdzone przez zeznania świadków, przez tak zwane corpora delicti¹³ i tym podobne okoliczności.
– Wszak nikt się chyba nigdy nie przyzna do winy niepopełnionej?
– Owszem, ludzie bardzo często przyznają się do win niepopełnionych i to z najrozmaitszych powodów: żeby wytworzyć sobie alibi w cięższych zbrodniach, żeby ratować swoich bliskich albo konfidentów ideowych, w ogóle dla dobra sprawy, o którą walczą, a najczęściej, gdy nie mogą wytrzymać tortur stosowanych w śledztwie. Taki właśnie wypadek zachodzi według mnie w sprawie Chodakowskiego.
Pani Kamińska szarpnęła się i wyprostowała na kolanach męża.
– Torturowali go? – Ogromne jej oczy płonęły.
– Jeszcze by nie.
– A w jaki sposób? Mów! Mów!
– Na co ci to wiedzieć? Stracisz humor, nie będziesz spała.
– Nie będę spała, jeśli mi nie powiesz.
– No… bili go, przypiekali, trzymali w zimnej celi, nie dawali spać, karmili samymi śledziami i nie dawali pić…
– I do czego się przyznał?
W tej chwili zapukano nieśmiało do drzwi. Pułkownik wziął żonę na ręce, postawił ją ostrożnie na dywanie, pocałował w czoło i wyszedł do przedpokoju, gdzie kamerdyner czekał już nań z płaszczem, czapką i szablą kaukaską.PRZYPISY
¹ B o l e s ł a w P i a s e c k i (1915–1979) – polityk, publicysta, prawnik, oficer WP; w l. 1935–1939 przywódca nacjonalistycznego Ruchu Narodowo-Radykalnego Falanga, więzień polityczny miejsca odosobnienia w Berezie Kartuskiej, w czasie okupacji niemieckiej twórca i przywódca konspiracyjnej Konfederacji Narodu, żołnierz powstania warszawskiego; po r. 1945 stał na czele katolickiego i prorządowego Stowarzyszenia PAX; był też posłem na Sejm PRL i członkiem Rady Państwa w l. 1971–1979; w okresie stalinowskim pomógł Rembekowi, dając mu zatrudnienie w Pax-ie oraz umożliwiając publikację tekstów w prasie z nim związanej; Rembek w połowie lat 50. napisał obszerny i dotąd niedrukowany szkic poświęcony Piaseckiemu, proponując jego publikację J. Giedroyciowi.
² T e o d o r B e r g (1794–1874) – geodeta, rosyjski wojskowy, pochodzenia niemieckiego; w r. 1831 brał udział w wojnie z Polską, m.in. podczas szturmu na Warszawę dowodził natarciem na Wolę; od r. 1855 generał gubernator Finlandii; w l. 1863–1874 namiestnik Królestwa Polskiego odpowiedzialny za bezwzględne tłumienie powstania styczniowego; w 1865 awansowany do stopnia feldmarszałka; był autorem Pamiętników o polskich spiskach i powstaniach 1831–1862 (wyd. polskie 1880).
³ papacha (z tur.) – nakrycie głowy popularne w Kaukazie i Azji Środkowej; tradycyjnie wykonana z owczej wełny lub niedźwiedziego futra; noszona w armii rosyjskiej od r. 1817, początkowo przez oddziały kozackie.
⁴ policja narodowa (właśc. żandarmeria narodowa, a od sierpnia 1863 r. – straż narodowa) – oddziały działające w czasie powstania styczniowego powołane przez Rząd Narodowy; m.in. werbowały do polowych oddziałów powstańczych, pilnowały dyscypliny w oddziałach powstańczych i komórkach konspiracji miejskiej, prowadziły zadania kontrwywiadowcze; żandarmeria narodowa zastąpiła działającą wcześniej straż bezpieczeństwa.
⁵ gerydon (z fr.) – wysoka podstawa pod wazę, tacę, świecznik itp.; później mały, podręczny stolik gabinetowy.
⁶ dezabilka (z fr.) – negliż; podomka, szlafrok etc.
⁷ Moch – pogardliwie o Rosjaninie; Moskal.
⁸ Pałac Zamoyskich – zespół dwóch połączonych ze sobą budynków znajdujący się przy ul. Nowy Świat 67 i 69 w Warszawie; 9 września 1863 r. z okna pałacu członkowie żandarmerii narodowej dokonali nieudanego zamachu na przejeżdżającego Nowym Światem Berga; w odwecie żołnierze rosyjscy splądrowali pałac: mienie mieszkańców zostało wyrzucone na bruk i spalone pod pomnikiem M. Kopernika; z mieszkania siostry F. Chopina, Izabeli Barcińskiej, wyrzucono fortepian kompozytora, co potem opisał C.K. Norwid w wierszu Fortepian Szopena.
⁹ szansonistka (z fr.) – śpiewaczka; kankan – francuski taniec z 2 poł. XIX w. wykonywany początkowo w kabaretach; J a c q u e s O f f e n b a c h (1819–1880) – francuski kompozytor żydowsko-niemieckiego pochodzenia; autor popularnych operetek, do których wprowadził właśnie kankana.
¹⁰ P a u l d e K o c k (1793–1871) – pisarz francuski, autor popularnych i skandalizujących powieści obyczajowych; Les misérables (fr.) – tytuł oryginalny Nędzników, powieści W. Hugo z 1862; w tym samym roku ukazało się wydanie polskie.
¹¹ M i c h a i ł M u r a w j o w (1796–1866) – rosyjski arystokrata i konserwatywny działacz państwowy, generał-gubernator wileński w czasie tłumienia powstania styczniowego, zasłynął wówczas z okrucieństwa, w tym upodobania do publicznych egzekucji, w których sam uczestniczył, stąd przydomek „Wieszatiel”.
¹² banhof (z niem.) – dworzec kolejowy.
¹³ corpora delicti (łac.) – przedmioty przestępstwa; dowody rzeczowe.