Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzikość, która uzdrawia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzikość, która uzdrawia - ebook

[O KSIĄŻCE]

Mo Wilde złożyła ciche, choć jednocześnie radykalne przyrzeczenie: przez cały rok żywić się wyłącznie tym, co daje nam dzika natura. W świecie oderwanym od swoich korzeni tego rodzaju pożywienie ma nie tylko walory kulinarne czy lecznicze, ale też  społeczne i polityczne. Ostatecznie jest to wyraz miłości i poczucia jedności ze światem, który nas otacza.

Wykorzystując swoją specjalistyczną wiedzę z zakresu botaniki i mykologii, Mo poszukuje w dziczy pożywnego jedzenia, na które składają się setki gatunków roślin, grzybów i wodorostów, dostosowując eksplorowane miejsca do pory roku.  Przy okazji uczy się nie tylko przetrwania, ale także jak właściwie prosperować. Specyficzny typ odżywiania ciała i umysłu pogłębia jej połączenie z ziemią – połączenie, które co prawda większość z nas porzuciła, ale którego w głębi duszy wciąż pragnie. Ten głód oznacza coś więcej niż tylko łaknienie. Chodzi o akceptację i zrozumienie naszego miejsca w naturalnej sieci powiązań, która jest zarówno zdumiewająco złożona, jak i cudownie prosta.

Książka ta jest swego rodzaju dziennikiem szalonego eksperymentu. Inspirujące i ciągle aktualne spostrzeżenia autorki, oscylujące wokół badania głębokich relacji między człowiekiem a naturą, przypominają nam o niezwykle ważnej, choć zapomnianej lekcji z naszej przeszłości.

***
Jedna z ważniejszych książek z dziedziny żywienia. Sukces Moniki to życie dzikimi płodami natury przez okrągły rok. A ta książka to pamiętnik, praca naukowa, literackie i życiowe arcydzieło. Przez tydzień karmiłem Monikę płodami mojego lasu na Podkarpaciu, więc ten światowy eksperyment ma też mocny polski akcent.

Łukasz Łuczaj

Mo (Monica) Wilde naukowo zajmuje się zielarstwem. Jest zbieraczką i etnobotaniczką. Mieszka w West Lothian (Szkocja) w samodzielnie zbudowanym drewnianym siedlisku, gdzie prowadzi dziki ogród. Przez rok była na dzikiej diecie, czego efektem jest książka "Dzikość, która uzdrawia". Magistra medycyny ziołowej, członkini Towarzystwa Linneusza, członkini Brytyjskiego Towarzystwa Mykologicznego oraz członkini Międzynarodowego Towarzystwa Boreliozy i Chorób z Nią Powiązanych (ILADS). Prowadzi kursy z zakresu zbieractwa i zielarstwa.

Będąc zarówno dociekliwą zbieraczką, jak i analityczną zielarką, od wielu lat interesuję się dziką żywnością. Zaintrygowana praktyczną, a nie tylko teoretyczną stroną zagadnienia, od dawna chciałam prześledzić historię zbieractwa i ewolucję naszej kuchni poprzez osobiste wypróbowanie prawdziwie sezonowej, dzikiej diety. Natura mnie fascynuje, ale też inspiruje. Miałam nadzieję, że lockdown związany z koronawirusem zachęci wszystkich do refleksji nad naszym niszczycielskim postępowaniem względem planety, ale konsumpcyjny brak umiaru związany z Black Friday, który obecnie przeistoczył się w tygodniowy szał promocyjnych zakupów, doprowadził mnie do frustracji (...).

Instynkt podpowiada mi, że lekarstwem na nasze zerwanie relacji z Ziemią jest całkowite zanurzenie się w naturze. Niestety nie mam pojęcia, czy to osiągalne, a co dopiero, czy sprawi, że się zmienimy, bądź choćby że ja się zmienię. Lecz jeśli to możliwe, decyduję się zostać królikiem doświadczalnym. W zeszłym roku spędziłam przy biurku zbyt wiele czasu, czując się zmęczoną i będąc w ciągłym napięciu. Postanowiłam zatem, że przestanę kupować jedzenie i od dzisiaj, od Czarnego Piątku, 27 listopada, będę zjadać tylko to, co mogę znaleźć tutaj, w środkowej Szkocji.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67713-48-1
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

W przeded­niu

Za­miesz­ka­łem w le­sie, al­bo­wiem chcia­łem żyć świa­do­mie, sta­wać w ży­ciu wy­łącz­nie przed naj­bar­dziej waż­kimi kwe­stiami, prze­ko­nać się, czy po­tra­fię przy­swoić so­bie to, czego może mnie ży­cie na­uczyć, abym w go­dzi­nie śmierci nie od­krył, że nie ży­łem.

Henry Da­vid Tho­reau, Wal­den, czyli ży­cie w le­sie, przeł. H. Cie­pliń­ska

W ci­szy szo­ruję bu­raki nad ku­chen­nym zle­wem. Gdyby ktoś mnie ob­ser­wo­wał, mógłby po­wie­dzieć, że ro­bię to w spo­sób po­nury, i przy­pusz­czam, że coś jest na rze­czy, lecz ja po­wie­dzia­ła­bym ra­czej, że dzia­łam z sza­cun­kiem. Bu­raki nie są czymś, czemu zwy­kle po­świę­cam tak dużo uwagi. Wła­ści­wie, kiedy by­łam dziec­kiem, ma­ry­no­wany bu­rak ze szkol­nej kuchni stał się moim prze­kleń­stwem. Wpa­dłam w po­ważne kło­poty, gdy prze­szmu­glo­wa­łam nie­zje­dzoną sztukę z ja­dalni, ukry­wa­jąc ją w majt­kach. Ja­sno­czer­wony sok prze­bił się przez mój cienki, tur­ku­sowy letni mun­du­rek, co wy­wo­łało wielką pa­nikę i skoń­czyło się wi­zytą u pie­lę­gniarki szkol­nej. Mia­łam wtedy za­le­d­wie sie­dem lat. Pół wieku póź­niej, po­go­dzi­łam się z bu­ra­kami. Zresztą na­wet cał­kiem je lu­bię. Można piec wa­rzywo do mo­mentu, gdy jego obrzeża staną się słod­kie i ła­twe do po­gry­zie­nia, albo prze­ro­bić na dip z do­dat­kiem mięty i śmie­tany. Po­su­nę­ła­bym się na­wet do stwier­dze­nia, że bę­dzie mi bra­ko­wać bu­ra­ków. Na­gle za­czę­łam do­ce­niać ich ogromne ko­rze­nie. Na­wet dwie albo trzy małe bulwy po­tra­fią po­słu­żyć za po­si­łek.

Bę­dzie mi ich bra­ko­wać, po­nie­waż od ju­tra, przez cały rok, mam za­miar spo­ży­wać wy­łącz­nie dziką żyw­ność. Tak więc bu­rak okaże się moją „ostat­nią wie­cze­rzą”.

Tego li­sto­pa­do­wego, desz­czo­wego po­ranka zdaję so­bie sprawę, ileż to dzi­kich ro­ślin będę mu­siała ze­brać, aby do­rów­nać jego war­to­ści ka­lo­rycz­nej. Je­stem też świa­doma iro­nii wy­ni­ka­ją­cej z faktu, że choć nasi przod­ko­wie czę­sto tra­fiali na dziko ro­snące bu­raki, któ­rych była cała masa, to nie miały one wów­czas na­pęcz­nia­łego ko­rze­nia. Taka bulwa była wy­ni­kiem mo­dy­fi­ka­cji wpro­wa­dzo­nej przez sta­ro­żyt­nych Rzy­mian, któ­rzy wy­soko ce­nili to wa­rzywo, słu­żące im jako afro­dy­zjak. Po­dobno fre­ski na ścia­nach Lu­pa­naru (ofi­cjal­nego rzym­skiego bur­delu w Pom­pe­jach) przed­sta­wiają całe mnó­stwo bu­ra­ków, umiej­sco­wio­nych po­mię­dzy ko­pu­lu­ją­cymi pa­rami, co świad­czy o ich po­pu­lar­no­ści. Rzy­mia­nie więc jako pierwsi do­ko­ny­wali hy­bry­dy­za­cji tego wa­rzywa, ce­lem wy­two­rze­nia na­pęcz­nia­łego, ja­dal­nego ko­rze­nia, któ­rym się dziś cie­szymy.

Po­dob­nie jak nasi przod­ko­wie z epoki ka­mie­nia, uwiel­biam li­ście dzi­kich bu­ra­ków. Go­to­wane na pa­rze z odro­biną roz­to­pio­nego ma­sła... i tu­taj po­ja­wia się ko­lejny pro­blem. Jak da­leko mam za­miar pójść? Czy włą­czę do diety ma­sło? Ma­sło nie jest dzi­kie, ale lu­dzie ho­dują kozy i owce od co naj­mniej dwu­na­stu ty­sięcy lat. Wi­dzę te­raz, że będę mu­siała usta­lić pod­sta­wowe i ja­sne re­guły.

Wa­runki

De­fi­ni­cja słowa „fo­ra­ging” w słow­niku Col­linsa mówi o „zdo­by­wa­niu po­ży­wie­nia po­przez po­lo­wa­nie, ło­wie­nie ryb lub zbie­ra­nie ro­ślin”, do czego do­da­ła­bym jesz­cze grzyby i wo­do­ro­sty. Uczę lu­dzi, jak to ro­bić, już od około pięt­na­stu lat, a py­ta­nie nu­mer je­den, które za­wsze mi za­dają, brzmi: „Czy da się prze­żyć rok wy­łącz­nie na tym, co daje zie­mia”?

Długo się nad tym za­sta­na­wia­łam i uwa­żam, że jest to moż­liwe, je­żeli speł­nione będą cztery wa­runki:

1. Nie je­ste­śmy w te­le­wi­zji, więc w prze­ci­wień­stwie do po­szu­ki­wa­cza przy­gód Be­ara Gryl­lsa, nie będę po­rzu­cona w te­re­nie, o któ­rym nie mam po­ję­cia. Za­miast tego mu­szę za­zna­jo­mić się z daną oko­licą, uwzględ­nia­jąc wszyst­kie pory roku. Wszyst­kie ga­tunki mają silne pre­fe­ren­cje do­ty­czące tego, gdzie żyją – po­dob­nie jak my – i dla­tego wie­dza na te­mat ich ha­bi­tatu jest nie­zbędna do prze­trwa­nia.

2. Mu­szę mieć moż­li­wość po­ru­sza­nia się po róż­nych ob­sza­rach: po wy­brzeżu, po­śród ży­wo­pło­tów, po la­sach, i mu­szę też mieć prawo do zbie­ra­nia każ­dego po­ży­wie­nia, które znajdę, po­nie­waż wraz z po­rami roku zmie­nia się rów­nież miej­sce wy­stę­po­wa­nia dzi­kiej żyw­no­ści. Na szczę­ście w Szko­cji obo­wią­zuje prawo do wę­dro­wa­nia.

3. Cho­ciaż sku­piam się głów­nie na ro­śli­nach, wo­do­ro­stach i grzy­bach, być może będę mu­siała jeść dzi­kie mięso i ryby, żeby nie gło­do­wać zimą. Do tej pory by­łam w dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cen­tach we­ge­ta­rianką, ale mu­szę być przy­go­to­wana na je­dze­nie wszyst­kiego – w Szko­cji ba­nany ra­czej nie ro­sną.

4. Eks­pe­ry­ment na­leży roz­po­cząć po rów­no­nocy wio­sen­nej, by dać so­bie wy­star­cza­jąco dużo czasu na przy­go­to­wa­nie się do zimy (cóż, to już za­wa­li­łam).

W prze­ci­wień­stwie do mo­ich przod­ków, mam jed­nak trzy prze­wagi, które w szcze­gólny spo­sób wiążą się z no­wo­cze­sno­ścią:

• Elek­trycz­ność: de­hy­dra­tor, czyli su­szarka do żyw­no­ści, lo­dówka i za­mra­żarka – te umoż­li­wiają prze­cho­wy­wa­nie żyw­no­ści przez zimę.

• Pa­liwo: pie­kar­nik i sa­mo­chód – bez tego ostat­niego nie mia­ła­bym moż­li­wo­ści po­dró­żo­wa­nia do miejsc, gdzie można zna­leźć po­ży­wie­nie, a za­wie­zie­nie go do domu by­łoby dla mnie trud­nym wy­zwa­niem.

• Schro­nie­nie: do­brze izo­lo­wany dom i dach nad głową – bez nich po­trze­bo­wa­ła­bym znacz­nie wię­cej ka­lo­rii, żeby utrzy­mać cie­płotę i nie za­mar­z­nąć zimą.

Re­guły

1. Będę ja­dła tylko dziką żyw­ność. Obej­muje to ro­dzime lub zdzi­czałe na­tu­ra­li­zo­wane ga­tunki. Na przy­kład rze­żu­cha wło­chata jest ga­tun­kiem ro­dzi­mym, ale po­da­grycz­nik, dzika ja­błoń i fuk­sja po­cząt­kowo były upra­wiane, na­to­miast roz­prze­strze­niły się i te­raz ro­sną także dziko.

2. Będę zbie­rała tylko lo­kalne ga­tunki z ha­bi­ta­tów, przez które będę po­dró­żo­wała w ciągu roku – żad­nych ba­na­nów! Zre­zy­gnuję rów­nież z uprawy wa­rzyw w tym roku.

3. Żad­nych pie­nię­dzy. Nie mogę ni­czego ku­po­wać. Cała żyw­ność musi być ze­brana, upo­lo­wana, po­da­ro­wana, po­cho­dzić z han­dlu wy­mien­nego lub z wy­miany za moje kom­pe­ten­cje. Wszel­kie po­da­ro­wane je­dze­nie po­winno być przy­go­to­wane przez osobę ob­da­ro­wu­jącą z dziko ro­sną­cych skład­ni­ków, nie może to być ku­pione czy też pro­du­ko­wane ko­mer­cyj­nie.

4. Cho­ciaż nasi przod­ko­wie je­dli jaja dzi­kich pta­ków, jest to obec­nie nie­le­galne i nie­zgodne z za­sa­dami rów­no­wagi bio­lo­gicz­nej. Za­mie­rzam wiec za­stą­pić dzi­kie jaja jaj­kami z mo­jej wła­snej, eko­lo­gicz­nej ho­dowli kur z wol­nego wy­biegu. Za­sada jed­nak jest taka: jem je tylko w tym sa­mym okre­sie, w któ­rym dzi­kie ptaki skła­dają jaja.

5. Kiedy na wio­snę uro­dzą się koź­lęta, spró­buję han­dlu wy­mien­nego z oso­bami pro­wa­dzą­cymi lo­kalne go­spo­dar­stwa. Taki spo­sób po­zy­ski­wa­nia mleka od­zwier­cie­dla na­szą pa­ster­ską, ko­czow­ni­czą prze­szłość.

6. Ide­al­nie by­łoby, gdy­bym ja­dła żyw­ność se­zo­nową. Jed­nakże – szcze­gól­nie zimą – będę spo­ży­wać też je­dze­nie ze­brane wcze­śniej i za­mro­żone, za­su­szone lub za­kon­ser­wo­wane.

Wy­jątki

Dziś wiem, że roz­po­czę­cie mo­jego roku z dziką żyw­no­ścią zimą bę­dzie trud­nym wy­zwa­niem, bo ciężko jest ze­brać coś na­da­ją­cego się do spo­ży­cia. Nie­wiele pla­no­wa­łam i nie­wiele się przy­go­to­wy­wa­łam, ale je­stem po­ryw­cza. Przy tak wielu co­dzien­nych do­nie­sie­niach mó­wią­cych o za­gro­że­niach dla świata przy­rody, od­czu­wam pilną po­trzebę, która nie może cze­kać ko­lejny rok.

1. Po­nie­waż zima już na­de­szła, mu­sia­łam ku­pić tro­chę orze­chów la­sko­wych z tra­dy­cyj­nego bry­tyj­skiego sadu jako uzu­peł­nie­nie wła­snych, po­nie­waż we wrze­śniu, kiedy orze­chy były go­towe do zbioru, nie wie­dzia­łam jesz­cze, jaką ścieżkę wy­biorę. Na­stęp­nego lata i je­sieni sama zbiorę taką samą ilość, żeby po­ka­zać, iż da się to zro­bić w na­tu­ral­nym śro­do­wi­sku. Daję so­bie przy­dział dwu­dzie­stu orze­chów na dzień do po­łowy kwiet­nia. Mu­sia­łam też ku­pić 3 ki­lo­gramy mąki orze­cho­wej, po­nie­waż moja wcze­śniej­sza za długo le­żała na tyl­nym sie­dze­niu vana. Orze­chy pu­ściły pędy za­nim zdą­ży­łam prze­ro­bić je na mąkę. Obie­cuję ze­brać rów­no­rzędną ilość w na­stęp­nym se­zo­nie. Za­cho­wam li­stę wszyst­kich za­pa­sów, po­li­czę z góry, ile bym na to wszystko wy­dała w prze­ciągu dwu­na­stu mie­sięcy, i ze­sta­wię to z ca­łym ze­bra­nym po­ży­wie­niem, a na ko­niec roku zro­bię pod­su­mo­wa­nie.

2. Moim je­dy­nym od­stęp­stwem od re­guły do­ty­czą­cej żyw­no­ści lo­kal­nej jest oliwa z oli­wek. Spora część kon­ser­wo­wa­nego przeze mnie każ­dego roku je­dze­nia jest ma­ry­no­wana i kon­ser­wo­wana w oli­wie. Na przy­kład pędy barsz­czu zwy­czaj­nego i różne grzyby le­śne lekko pod­go­to­wuję w roz­two­rze z do­mo­wego octu i so­lanki, od­są­czam, a na­stęp­nie wsa­dzam do szkla­nych sło­ików i za­le­wam oliwą z oli­wek. Oprócz kon­ser­wo­wa­nia żyw­no­ści, neu­tra­li­zuje ona mocny smak octu. Oliwy ze sło­ików będę uży­wać do go­to­wa­nia, po­nie­waż szkoda by­łoby ją wy­rzu­cić. Cel­to­wie han­dlo­wali z in­nymi Eu­ro­pej­czy­kami przez co naj­mniej 2500 lat i praw­do­po­dob­nie nie­które z etru­skich dzban­ków, które prze­były drogę od su­me­ryj­skich garn­ca­rzy do sta­ro­żyt­nych Cel­tów, za­wie­rały oliwę z oli­wek!

3. Po­nadto nie chcę mar­no­wać ni­czego, co zo­stało ze­brane i pie­czo­ło­wi­cie przeze mnie za­kon­ser­wo­wane w po­przed­nich la­tach. Weźmy na przy­kład dżem ja­go­dowy, który zro­bi­łam z dzi­kich ja­gód z nie­wiel­kim do­dat­kiem cu­kru. Cho­ciaż nie będę ku­po­wać ani uży­wać cu­kru, to je­śli zro­bi­łam dżem, który może się ze­psuć, nie po­zwolę mu się zmar­no­wać. Wszystko, co wy­trzyma dłu­żej niż rok za­pa­ko­wa­łam i scho­wa­łam na stry­chu.

Tro­chę na­uki

Po prze­czy­ta­niu wielu ar­ty­ku­łów na te­mat róż­nic w mi­kro­bio­mie je­li­to­wym lu­dów, ta­kich jak Ha­dza (ple­mię z Tan­za­nii, które na­dal prze­strzega diety opar­tej wy­łącz­nie na zbie­rac­twie), w ze­sta­wie­niu z mi­kro­bio­mem prze­cięt­nego miesz­kańca Za­chodu, po­my­śla­łam, że moja dieta oparta na dzi­kiej żyw­no­ści bę­dzie rów­nież in­te­re­su­ją­cym eks­pe­ry­men­tem na­uko­wym. Wy­sy­łam więc próbkę kału do la­bo­ra­to­rium, aby prze­ana­li­zo­wano moje bak­te­rie je­li­towe w „dniu startu”. Będę to po­wta­rzać w od­stę­pach od­po­wia­da­ją­cych zmie­nia­ją­cym się po­rom roku, aby spraw­dzić, czy i w jaki spo­sób zmie­nia się mój mi­kro­biom je­li­towy.

Mo­ni­to­ruję także swoją wagę, sto­su­nek tkanki tłusz­czo­wej do mię­śni, ci­śnie­nie krwi i po­ziom tlenu we krwi. Mo­gła­bym znieść utratę kilku ki­lo­gra­mów i cho­ciaż w tej ody­sei nie cho­dzi o zmniej­sze­nie wagi, lecz o od­kry­cie tego, czego ży­cie ma mnie do na­ucze­nia, bę­dzie to moja naj­bar­dziej ra­dy­kalna jak do­tąd dieta!

Przy­jęte za­ło­że­nia

Żyw­ność

Ni­gdy jesz­cze to pro­ste słowo nie wy­wo­ły­wało tak go­rą­cej de­baty jak w obec­nym stu­le­ciu. Je­dze­nie, które jest rów­nie istotne dla na­szego prze­trwa­nia, jak po­wie­trze i woda, w obec­nych cza­sach wy­daje się być kwe­stią nie­zwy­kle skom­pli­ko­waną. Dieta ni­sko­tłusz­czowa, dieta ni­sko­wę­glo­wo­da­nowa, we­gań­ska, pe­gań­ska i wiele in­nych – żyw­ność jest cały czas obecna w me­diach.

Kiedy z rzadka od­wie­dzam no­wo­cze­sne su­per­mar­kety, na pierw­szy rzut oka wy­daje się, że wy­bór jest tam wręcz nie­skoń­czony. Można w nich zna­leźć całe mnó­stwo żyw­no­ści w ko­lo­ro­wych opa­ko­wa­niach, a mimo to asor­ty­ment jest na­prawdę ogra­ni­czony. Ist­nieją do­wody, że na prze­strzeni dzie­jów ludz­kość zja­dała po­nad 7000 ga­tun­ków ro­ślin. Ba­da­nia et­no­bo­ta­niczne po­ka­zują, że wiele spo­łecz­no­ści zbie­racko-ło­wiec­kich wci­nało od 100 do 350 ga­tun­ków w ciągu roku. Dziś po­nad 50 pro­cent dzien­nego spo­ży­cia ka­lo­rii na świe­cie po­zy­sku­jemy z za­le­d­wie trzech ga­tun­ków – psze­nicy, ku­ku­ry­dzy i ryżu. Je­żeli do­damy do tego pro­dukty so­jowe, otrzy­mamy 60 pro­cent, a je­stem pewna, że i ziem­niak nie po­zo­staje da­leko w tyle, bo oto 80 pro­cent ka­lo­rii po­cho­dzi z za­le­d­wie dwu­na­stu ga­tun­ków. Jed­nakże wszyst­kie one są źró­dłem wę­glo­wo­da­nów ko­ja­rzo­nych z mie­sią­cami zi­mo­wymi, które kie­dyś można było spo­ży­wać je­dy­nie w tym okre­sie.

Oty­łość pro­wa­dzi do zwięk­szo­nej za­cho­ro­wal­no­ści na cho­roby serca, cu­krzycę, cho­roby me­ta­bo­liczne, no­wo­twory i wpływa na ślad eko­lo­giczny, który dra­ma­tycz­nie zwięk­sza na­sze za­po­trze­bo­wa­nie na za­soby. Z dru­giej strony mamy skla­sy­fi­ko­wane nie­dawno za­bu­rze­nie psy­chiczne, czyli or­to­rek­sję. Jest to forma gło­dze­nia się, spo­wo­do­wana fik­sa­cją na punk­cie zdro­wego od­ży­wia­nia, je­dze­nia „su­ro­wej” i „czy­stej” żyw­no­ści. Osoby do­tknięte tą cho­robą są na­ra­żone na ry­zyko cięż­kiego nie­do­ży­wie­nia. Ży­jemy w świe­cie, w któ­rym dzieci i do­ro­śli wciąż umie­rają z głodu, pod­czas gdy mi­liony in­nych cier­pią z po­wodu oty­ło­ści. Nie­stety do­ty­czy to rów­nież dzieci. Oty­łość czy mody die­te­tyczne mogą także ma­sko­wać nie­pra­wi­dłowe od­ży­wia­nie się, które pro­wa­dzi do po­gor­sze­nia stanu zdro­wia, przyj­mu­ją­cego roz­miary epi­de­mii. Wy­gląda na to, że na­prawdę roz­mi­nę­li­śmy się z naj­bar­dziej pod­sta­wową, fun­da­men­talną i in­stynk­towną ludzką po­trzebą, mia­no­wi­cie kar­mie­nia i od­ży­wia­nia na­szych ciał, cie­sze­nia się je­dze­niem bez po­pa­da­nia w stany ner­wi­cowe.

Co ta­kiego się stało? Aby zro­zu­mieć, jak da­lece ode­szli­śmy od rocz­nego cy­klu ży­wie­nio­wego, po­mocne bę­dzie prze­śle­dze­nie na­szej ewo­lu­cji i przy­po­mnie­nie so­bie, skąd po­cho­dzimy.

Lu­dzie w swoim naj­daw­niej­szym wcie­le­niu, jesz­cze przed tym, jak Homo sa­piens wy­ewo­lu­owali jako od­rębny ga­tu­nek ho­mi­ni­nów, około 1,5 do 2 mi­lio­nów lat temu, ujarz­mili ogień i na­uczyli się go­to­wać. Po­nie­waż je­dli za­równo mięso su­rowe, jak i go­to­wane, nie byli ogra­ni­czeni przez wą­ski wy­bór po­kar­mów i – w prze­ci­wień­stwie do in­nych ga­tun­ków zwie­rząt – nie mu­sieli spę­dzać wielu go­dzin dzien­nie na pa­stwi­skach. W od­róż­nie­niu od na­szych mał­pich krew­nych nie po­trze­bo­wa­li­śmy też dłu­giego je­lita, aby stra­wić wszyst­kie je­dzone owoce i za­warty w nich błon­nik, ani sie­dzieć i cze­kać aż je­dze­nie przej­dzie nam przez żo­łą­dek. Dzięki temu mie­li­śmy czas na za­bawę, wy­my­śla­nie, od­kry­wa­nie, a także na... emi­gra­cję z Afryki ku pół­nocy. Na­wet ne­an­der­tal­czycy gro­ma­dzili się wo­kół pa­le­ni­ska na nie­dzielną pie­czeń upo­lo­waną dzięki wła­sno­ręcz­nie wy­ko­na­nej włóczni z krze­mien­nym ostrzem. Wy­marli 10 ty­sięcy lat po tym, jak się do nich przy­łą­czy­li­śmy na wy­brzeżu Mo­rza Śród­ziem­nego. Po­zo­sta­wili po so­bie nie­wiele, le­d­wie 2 – 3 pro­cent wkładu w eu­ro­pej­skie i azja­tyc­kie DNA. Ło­wi­li­śmy, po­lo­wa­li­śmy i da­wa­li­śmy radę prze­trwać zimy na pół­nocy, kiedy to ro­ślin­ność zni­kała pod śnie­giem. Na­uczy­li­śmy się jeść pra­wie wszystko. Było nas co­raz wię­cej.

Są­dząc po ska­mie­li­nach, przy­ja­zne nam wilki wy­ewo­lu­owały w udo­mo­wione psy około trzy­dzie­stu trzech ty­sięcy lat temu na Sy­be­rii oraz je­de­na­ście ty­sięcy lat temu na ob­sza­rze Izra­ela. Po­ma­gały nam w okrą­ża­niu stad, na które po­lo­wa­li­śmy, a już około dzie­się­ciu ty­sięcy czte­ry­stu lat temu z pew­no­ścią wy­pa­sa­li­śmy stada owiec i kóz, aby mieć po­ży­wie­nie pod ręką. Około ośmiu ty­sięcy lat temu lu­dzie za­częli upra­wiać zie­mię, po­rzu­ca­jąc pa­le­oli­tyczną prze­szłość i prze­cho­dząc w nową epokę rol­nic­twa neo­li­tycz­nego. Jed­nak nie stało się tak z dnia na dzień. Po­zo­sta­ło­ści ar­che­olo­giczne świad­czą o tym, że grupy o cha­rak­te­rze zbie­racko-ło­wiec­kim współ­ist­niały z tymi spe­cja­li­zu­ją­cymi się w rol­nic­twie przez co naj­mniej dwa ty­siące lat. Te pierw­sze przez pe­wien okres się utrzy­my­wały, gdyż praca na go­spo­dar­stwie zaj­muje znacz­nie wię­cej czasu, ale po­nie­waż rol­nicy przej­mo­wali zie­mię, a po­tem jej bro­nili, to za­sięg spo­łecz­no­ści zbie­racko-ło­wiec­kich ule­gał zmniej­sze­niu. Ludz­kie ciała nieco się przy­sto­so­wały do tego no­wego ży­cia, na przy­kład u wielu grup za­częła roz­wi­jać się to­le­ran­cja na białka mleka. Jed­nak ogól­nie rzecz bio­rąc, bio­lo­gicz­nie zbyt­nio się nie zmie­ni­li­śmy. Przez pierw­sze kilka ty­sięcy lat rol­nic­two do­star­czało nam ka­lo­rii na zimę, ale na­dal je­dli­śmy sze­roką gamę owo­ców, wa­rzyw i ziół, które wzbo­ga­cały na­szą dietę o aro­mat i skład­niki od­żyw­cze.

Gdy sta­li­śmy się eks­per­tami w rol­nic­twie, prze­sta­li­śmy się prze­miesz­czać i wy­dłu­żył się okres je­dze­nia „zi­mo­wych” ka­lo­rii. Dzięki temu po­więk­szyły się także na­sze ro­dziny. Po­pu­la­cja dra­stycz­nie wzro­sła, użyt­ko­wa­nie grun­tów zo­stało ogra­ni­czone do jed­nego miej­sca i stop­niowo wy­pie­rano zbie­ra­czy, no­ma­dów i my­śli­wych na mar­gi­nes spo­łe­czeń­stwa.

Około pię­ciu i pół ty­siąca lat temu za­częły się roz­wi­jać pierw­sze mia­sta. Po­ję­cie wła­sno­ści zo­stało już mocno ugrun­to­wane i ro­dzi­li­śmy się już nie w ma­łym ple­mie­niu zło­żo­nym z re­la­tyw­nie rów­nych so­bie człon­ków, ale, w za­leż­no­ści od szczę­ścia, jako kró­lo­wie albo nie­wol­nicy. W miarę przej­mo­wa­nia pa­no­wa­nia nad zie­mią po­ja­wiła się kon­cep­cja państw na­ro­do­wych. Czło­wiek śre­dnio­wieczny nie mógł już so­bie swo­bod­nie ko­czo­wać, bo­wiem był przy­wią­zany do ziemi. Więk­szość męż­czyzn słu­żyła pa­nom jako nie­wol­nicy, a ko­biety są­sia­do­wały w ów­cze­snej hie­rar­chii ze zwie­rzę­tami. Uchwa­le­nie ustaw o gro­dze­niu grun­tów (Enc­lo­sure Acts) w XVII wieku, kiedy to znie­siono sys­temy grun­tów wspól­nych i otwar­tych, przy­nio­sło kres sa­mo­wy­star­czal­no­ści, a wielu ubo­gich bez­rol­nych za­częło osie­dlać się w mia­stach. Jed­nak spo­sób prze­cho­wy­wa­nia żyw­no­ści ozna­czał, że je­dze­nie na­dal miało za­sad­ni­czo se­zo­nowy cha­rak­ter, wy­jąw­szy osoby za­możne. Po­mimo tych nie­do­god­no­ści mia­sta na­dal się roz­wi­jały.

W XVIII wieku prze­lud­nie­nie, brak świe­żego po­ży­wie­nia do­brej ja­ko­ści, złe wa­runki sa­ni­tarne i bieda sprzy­jały roz­prze­strze­nia­niu się cho­rób. Tylko lud­ność wiej­ska lub bo­gaci mieli do­stęp do sze­ro­kiej gamy wa­rzyw, a dla tych dru­gich mięso było świa­dec­twem wła­snej war­to­ści. Na bie­siad­nym stole go­ściła dzi­czy­zna, wo­ło­wina, ba­ra­nina i wie­przo­wina. Wa­rzywa czę­sto były tylko do­dat­kiem.

Gdy pod­czas re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej prze­szli­śmy od opar­tej na ro­śli­nach go­spo­darki or­ga­nicz­nej do go­spo­darki, któ­rej fi­la­rem są pa­liwa ko­palne, tempo zmian po­now­nie przy­śpie­szyło. W XIX wieku sys­tem sa­ni­tarny ra­dy­kal­nie zmniej­szył roz­prze­strze­nia­nie się cho­rób za­kaź­nych oraz zwięk­szył na­szą od­por­ność. Na prze­ło­mie stu­leci za­częto wpro­wa­dzać nowe leki, a w la­tach czter­dzie­stych XX wieku wy­na­le­zie­nie an­ty­bio­ty­ków zwia­sto­wano jako nową epokę, która przy­nie­sie ludz­kość „kres wszel­kich cho­rób”. Prak­tycz­nie wy­ko­rze­ni­li­śmy po­lio, trąd, ospę i (na ja­kiś czas) gruź­licę, za to co druga osoba uro­dzona po 1960 r. za­cho­ruje na raka. Za­po­cząt­ko­wane w la­tach pięć­dzie­sią­tych, po­wo­jenne uprze­my­sło­wie­nie pro­duk­cji żyw­no­ści ra­dy­kal­nie i już na za­wsze zmie­niło ku­li­narną rze­czy­wi­stość.

Każ­dego dnia, otwie­ra­jąc cza­so­pi­smo lub prze­glą­da­jąc ka­nały te­le­wi­zyjne, bez pro­blemu znaj­dziemy prze­pisy, ar­ty­kuły i pro­gramy do­ty­czące tego, co i jak ugo­to­wać. Sze­fo­wie kuchni to nowe su­per­gwiazdy, a re­stau­ra­cje za­spo­ka­jają po­trzeby każ­dego pod­nie­bie­nia. Co­dzien­nie żyw­ność prze­mie­rza pla­netę, aby za­pew­nić nam szer­szy wy­bór pro­duk­tów. Współ­cze­sne ży­cie cha­rak­te­ry­zuje się mno­go­ścią pla­nów die­te­tycz­nych. Nie­które z nich są nie­do­rzeczne, a inne przy­no­szą efekty. Cho­ciaż wiele osób sto­su­ją­cych dietę może po­cząt­kowo od­no­sić ko­rzy­ści dzięki tym eks­tre­mal­nym pla­nom, to w dłuż­szej per­spek­ty­wie naj­istot­niej­sze są zrów­no­wa­żone cy­kle ży­wie­niowe. Mnożą się ko­lejne au­to­ry­tety w dzie­dzi­nie zdro­wia, mamy ob­se­sję na punk­cie pra­wi­dło­wego od­ży­wia­nia, a mimo to wielu z nas ma pro­blem z oty­ło­ścią, nie ba­cząc na fakt ist­nie­nia diety dla każ­dego: li­cze­nia ka­lo­rii, Li­fe­Po­ints, diety At­kinsa, diety ka­pu­ścia­nej, fru­ta­ria­ni­zmu, we­ge­ta­ria­ni­zmu, diety pa­leo, bre­ta­ria­ni­zmu, diety Straż­ni­ków Wagi, we­ga­ni­zmu czy nie­zli­czo­nej ilo­ści pla­nów de­tok­sy­ka­cji. Jed­nak wciąż przy­bie­ramy na wa­dze, smutni i co­raz bar­dziej cho­rzy, albo nisz­czymy śro­do­wi­sko dą­żąc do zdo­by­cia tego, na co mamy ochotę, nie zwa­ża­jąc na do­stępną se­zo­nowo lo­kalną żyw­ność.

Co po­szło nie tak?

Udało nam się prze­trwać ty­siąc­le­cia, nie wie­dząc, czym są wi­ta­miny, nie mó­wiąc już o ka­lo­riach. Wcze­śniej na­sze obawy w mniej­szym stop­niu do­ty­czyły tego, co jemy, ale kiedy i gdzie bę­dziemy mo­gli zło­wić rybę, upo­lo­wać je­le­nia, ze­brać de­li­katną zie­le­ninę, orze­chy i ja­gody oraz czy uda się to prze­cho­wać w ilo­ściach wy­star­cza­ją­cych do prze­ży­cia ostrej zimy. Za­częło się to zna­cząco zmie­niać, kiedy po­rzu­ci­li­śmy ko­czow­ni­czy tryb ży­cia, ogra­ni­cza­jąc tym sa­mym liczbę ga­tun­ków ja­dal­nych, ja­kie spo­ty­ka­li­śmy. Obec­nie do­stępne ro­dzaje żyw­no­ści są sprze­da­wane przez cały rok, bez względu na porę.

Ho­ward Dra­per, ame­ry­kań­ski an­tro­po­log i eks­pert w dzie­dzi­nie ży­wie­nia Inu­itów, ostrze­gał nas już w 1977 roku:

Spo­łe­czeń­stwa uprze­my­sło­wione od­da­liły (przy­naj­mniej chwi­lowo) groźbę głodu, który nie­ustan­nie za­gra­żał więk­szo­ści spo­łe­czeństw pier­wot­nych. Na­uka i tech­no­lo­gia zna­cząco zwięk­szyły efek­tyw­ność pro­duk­cji i kon­ser­wa­cji żyw­no­ści oraz po­sze­rzyły do­stęp­ność wy­so­kiej ja­ko­ści ar­ty­ku­łów spo­żyw­czych. Jed­no­cze­śnie na­stą­pił też wy­raźny wzrost pro­duk­cji tych o ni­skiej ja­ko­ści. Co wię­cej, uczy­niono ten ro­dzaj je­dze­nia atrak­cyj­nym i smacz­nym, w wy­niku czego jego spo­ży­cie wzro­sło kosz­tem żyw­no­ści lep­szej.

Dra­per za­uwa­żył, że kon­su­men­tom trudno do­ko­ny­wać wła­ści­wych wy­bo­rów, gdy żyw­ność ni­skiej ja­ko­ści jest pro­du­ko­wana w taki spo­sób, aby była smaczna.

Więk­szość zwie­rząt sa­mo­dziel­nie wy­biera po­karmy, wie­dząc in­stynk­tow­nie, ile i co na­leży zjeść, aby za­cho­wać zdro­wie. My rów­nież je­ste­śmy zwie­rzę­tami, ale sze­roka do­stęp­ność prze­two­rzo­nej żyw­no­ści za­kłóca na­szą zdol­ność do na­tu­ral­nego do­boru skład­ni­ków od­żyw­czych. Do­pro­wa­dziło to do po­ja­wie­nia się za­sad zdro­wego ży­wie­nia, które okre­ślają, ja­kie ka­te­go­rie po­kar­mów mu­simy wy­brać, aby osią­gnąć „zbi­lan­so­waną dietę”. To już wy­maga my­śle­nia, a nie po­dą­ża­nia za in­stynk­tem. Stąd po­trzeba sys­te­mów oceny war­to­ści od­żyw­czej, opie­ra­ją­cych się na ko­lo­rach za­czerp­nię­tych z sy­gna­li­za­cji świetl­nej, albo in­for­ma­cji na ety­kie­tach pro­duk­tów, słu­żą­cych edu­ko­wa­niu sko­ło­wa­nego kon­su­menta, jakby mało mu było kom­pli­ka­cji zwią­za­nych z je­dze­niem ta­kich rze­czy, jak sztucz­nie aro­ma­ty­zo­wane ma­ka­rony in­stant, od­two­rzone z wcze­śniej prze­two­rzo­nego mięsa kieł­ba­ski z in­dyka czy pełne cu­kru go­towe po­siłki w pusz­kach, które na­wet nie przy­po­mi­nają już po­ży­wie­nia. Nic dziw­nego, że „zdrowe od­ży­wia­nie” za­częło przy­po­mi­nać po­ru­sza­nie się po polu mi­no­wym!

Je­dze­nie nie po­winno być skom­pli­ko­wane. Za­sta­na­wiam się jed­nak, czy na­le­ży­cie ro­zu­miemy choćby ta­kie po­ję­cie, jak „żyw­ność se­zo­nowa”. Wy­daje nam się, że wiemy o co cho­dzi, ale kiedy py­tam lu­dzi, co to w ich mnie­ma­niu ozna­cza, nie­zmien­nie wiążą se­zo­no­wość z po­cho­dze­niem owo­ców i wa­rzyw. Je­śli szpa­ragi przy­la­tują z Peru, a jesz­cze nie po­ja­wiły się w hrab­stwie Nor­folk, ozna­cza to, że są poza se­zo­nem. Je­śli ma­liny są przy­wo­żone cię­ża­rów­kami ze wzgórz Hisz­pa­nii, a nie zbiera się ich w szkoc­kim Glen Lyon, są poza se­zo­nem. Jest to jed­nak uprosz­czony spo­sób pa­trze­nia na pro­blem se­zo­no­wo­ści. Prawda jest taka, że całe grupy żyw­no­ści mogą być se­zo­nowe bądź też nie.

Wy­obra­żam so­bie, że jest już kwie­cień i zbie­ram po­ży­wie­nie z ży­wo­płotu. Po­ja­wia się mnó­stwo no­wych, wio­sen­nych, ja­dal­nych ro­ślin: pi­kantna rze­żu­cha łą­kowa, li­ście rze­żu­chy wło­cha­tej, bo­gata w że­lazo i białko po­krzywa, gorz­kie li­ście mniszka le­kar­skiego i de­li­katna gwiazd­nica po­spo­lita, czyli od­po­wied­nik sa­łaty lo­do­wej dla osób zbie­ra­ją­cych dziką żyw­ność. Wszystko do­okoła ro­śnie, jest świeże i ma żywy zie­lony ko­lor. Moje py­ta­nie brzmi: „Gdy­bym chciała te­raz zjeść ja­kieś wę­glo­wo­dany, to skąd bym je wzięła?”

Po­dej­rze­wam, że nie­ła­two by­łoby mi je zna­leźć w kwiet­niu, a do­kład­niej w okre­sie od stycz­nia do końca lipca. Wę­glo­wo­dany wy­stę­pują głów­nie w zbo­żach (psze­nica, jęcz­mień, owies, ku­ku­ry­dza), które zbiera się od końca lipca. Orze­chy i inne na­siona bo­gate w te związki or­ga­niczne za­czy­nają doj­rze­wać pod ko­niec lata i są zbie­rane je­sie­nią. Znaj­dziemy je rów­nież w ko­rze­niach i bul­wach, które wy­do­bywa się po pierw­szym roku wzro­stu. Póź­niej stają się zdrew­niałe, włók­ni­ste i zbyt twarde do zje­dze­nia. Pod­czas pierw­szej wio­sny są z ko­lei nie­wiel­kie, dla­tego też zbiera się je je­sie­nią, kiedy ich roz­miar jest przy­zwo­ity, a przy tym wciąż po­zo­stają de­li­katne. Wszech­obecny ziem­niak do­tarł do na­szych wy­brzeży do­piero pod ko­niec XVI wieku.

Tra­dy­cyj­nie spo­ży­wa­li­śmy dużo wę­glo­wo­da­nów tylko je­sie­nią i zimą, gdyż w okre­sie przed­rol­ni­czym ich do­stęp­ność koń­czyła się wraz z na­dej­ściem wio­sny. W związku z tym po­no­simy kon­se­kwen­cje spo­ży­wa­nia wę­glo­wo­da­nów poza se­zo­nem. Bio­rąc pod uwagę, że chleb można jeść co­dzien­nie przez 365 dni w roku, płatki zbo­żowe na śnia­da­nie i ma­ka­ron na ko­la­cję, dzień po dniu, rok po roku, to czy można się dzi­wić, że sta­jemy się co­raz grubsi albo że tak du­żym pro­ble­mem stała się nad­wraż­li­wość na glu­ten?

Z ko­lei zimą rzadko można zna­leźć świeże wa­rzywa. Mo­gli­śmy ją prze­trwać je­dy­nie dzięki mięsu i ener­ge­ty­zu­ją­cym wę­glo­wo­da­nom czer­pa­nym z ko­rzeni, bulw albo zbóż, które od­rzuca dieta pa­leo. Cał­ko­wita re­zy­gna­cja z wszyst­kich wę­glo­wo­da­nów nie jest żad­nym roz­wią­za­niem. Ale co nim jest?

Je­ste­śmy wszyst­ko­żerni. Przez ty­siąc­le­cia lu­dzie ze wszyst­kich za­kąt­ków globu pró­bo­wali naj­róż­niej­szych ja­dło­spi­sów i wy­daje się, że to te naj­star­sze naj­bar­dziej nam od­po­wia­dały. Każdą ko­lejną dietę za­leca się nam jako naj­sku­tecz­niej­szą, a skutki jej sto­so­wa­nia jako rów­nie wspa­niałe. Jaka jest więc naj­lep­sza od­po­wiedź na na­sze po­trzeby? Ja­kie są wspólne czyn­niki łą­czące diety na­szych przod­ków? Czy w ogóle ja­kieś ist­nieją?

Udo­wod­ni­li­śmy, że mo­żemy zjeść pra­wie wszystko (oprócz kilku tru­ją­cych ga­tun­ków). Gdy już zna­leź­li­śmy dane po­ży­wie­nie, spo­ży­wa­li­śmy go na­prawdę sporo, a po­tem ru­sza­li­śmy da­lej, co da­wało ha­bi­ta­towi czas na re­ge­ne­ra­cję. Jedno za­sad­ni­cze za­strze­że­nie: nasz ja­dło­spis był zróż­ni­co­wany, co wy­ni­kało ze zmian se­zo­no­wych. Na­wet In­nu­ici ży­jący na die­cie wy­so­ko­biał­ko­wej, skła­da­ją­cej się prze­waż­nie z ryb, zbie­rali ja­gody, a Ma­sa­jo­wie, dla któ­rych pod­sta­wo­wymi skład­ni­kami były krew i mleko, spo­ży­wali także cały sze­reg róż­nego ro­dzaju wa­rzyw. Tu, na pół­kuli pół­noc­nej, je­dli­śmy sze­roką gamę pro­duk­tów spo­żyw­czych, a na­sza dieta obej­mo­wała mięso, na­biał, zboża, tłusz­cze, wę­glo­wo­dany i cu­kier – a nie tylko duże ilo­ści ro­ślin – ale nasz przed­ne­oli­tyczny styl ży­cia za­po­bie­gał oty­ło­ści. Znaj­do­wane przez nas po­ży­wie­nie szybko zni­kało wraz ze zmianą pór roku. Zmien­ność i róż­no­rod­ność były wbu­do­wane w na­tu­ralny po­rzą­dek i rzadko kiedy by­li­śmy w sta­nie prze­ja­dać się po­kar­mem po­cho­dzą­cym z okre­ślo­nej grupy pro­duk­tów spo­żyw­czych, na­wet gdy­by­śmy chcieli. Samo po­szu­ki­wa­nie je­dze­nia kosz­to­wało nas mnó­stwo ka­lo­rii.

Wiele lu­dzi za­kłada, że jako osoba zaj­mu­jąca się zbie­rac­twem będę sto­so­wać dietę pa­leo, ale dla mnie jest to tylko przy­kład diety „zi­mo­wej” albo let­niej diety wy­so­ko­gór­skiej. Styl my­śle­nia sto­jący za od­ży­wia­niem się w stylu pa­leo czer­pie ze zna­le­zisk ar­che­olo­gicz­nych w Re­pu­blice Po­łu­dnio­wej Afryki, w tym głów­nie ko­ści zwie­rzę­cych. Mają one do­wo­dzić, że lu­dzie prze­waż­nie je­dli mięso. Do­wody te stają się jed­nak pro­ble­ma­tyczne, je­śli przy­ło­żyć je do in­nych grup na­szych przod­ków. Kli­mat na wy­brzeżu Re­pu­bliki Po­łu­dnio­wej Afryki jest umiar­ko­wany, nie wy­stę­pują tam ostre zimy czy inne eks­tre­malne zja­wi­ska, z któ­rymi bo­ry­kali się ne­an­der­tal­czycy i pierwsi eu­ro­pej­scy przed­sta­wi­ciele ga­tunku Homo sa­piens. Nie brano pod uwagę żyw­no­ści spo­ży­wa­nej poza ba­da­nymi obo­zami oraz faktu, że je­dy­nie ba­gna i tor­fo­wi­ska wy­dają się za­cho­wy­wać ma­te­rialne świa­dec­two za­sto­so­wa­nia pra­daw­nych po­kar­mów ro­ślin­nych, a za­tem za­pisy ar­che­olo­giczne za­wie­rają spore luki. Ba­da­nia współ­cze­snych rdzen­nych lu­dów ple­mien­nych rów­nież mogą wpro­wa­dzać w błąd. W wy­niku wie­lo­wie­ko­wego za­własz­cza­nia ziemi, ko­lo­ni­za­cji i eks­plo­ata­cji grupy te czę­sto były wy­pę­dzane z naj­bar­dziej wy­daj­nych ziem, w związku z czym mu­siały do­sto­so­wać swoją dietę do ży­cia na pe­ry­fe­riach.

Naj­waż­niej­szą rze­czą do za­pa­mię­ta­nia w przy­padku „diet” jest to, że żadna spo­śród tych współ­cze­snych nie obej­muje wie­lo­ści po­kar­mów, które zwy­kli­śmy ja­dać, oraz że przy­go­to­wy­wane ja­dło­spisy nie po­winny być ta­kie same przez cały rok. Pa­leo to świetna dieta na lato, kiedy jest dużo dzi­czy­zny i ryb. W tym okre­sie znaj­dziemy nie­wiele wa­rzyw, wszyst­kie ro­śliny kwitną, a orze­chy, na­siona i zboża jesz­cze cze­kają na ze­bra­nie. Dieta we­gań­ska by­łaby z ko­lei bar­dzo krótką dietą wio­senną, kiedy to jest pełno świe­żych, zie­lo­nych wa­rzyw, ale bra­kuje tłusz­czy i ka­lo­rii. Le­piej więc wy­pa­dłaby jako dieta je­sienna zło­żona z orze­chów, ja­gód, zbóż i ko­rzeni, ale zimą nie­moż­liwa do za­sto­so­wa­nia. Ca­ło­roczny we­ga­nizm w Szko­cji za­wdzię­czamy wy­łącz­nie żyw­no­ści im­por­to­wa­nej, na którą przy­pada pora w in­nych czę­ściach świata. Kla­syczna, ofi­cjalna pi­ra­mida ży­wie­niowa przed­sta­wiana przez rząd, z jej twardą pod­stawą w po­staci chleba, ma­ka­ronu i ziem­nia­ków, jest wła­ściwa wy­łącz­nie dla spo­łecz­no­ści pro­wa­dzą­cych go­spo­dar­stwa rolne w mie­sią­cach zi­mo­wych. Więk­szość diet za­wiera w so­bie coś god­nego po­le­ce­nia, byle sto­so­wać je przez ogra­ni­czony czas. Hi­sto­ria po­ka­zuje nam, że klu­czem do roz­woju jest róż­no­rod­ność.

Czuję, że aby na­prawdę zro­zu­mieć, „jak się od­ży­wiać”, mu­szę po­now­nie od­kryć roczny rytm do­stęp­no­ści po­kar­mów na każ­dym spo­śród mo­ich nie­po­wta­rzal­nych oko­licz­nych te­re­nów. Je­dy­nym spo­so­bem, aby do­wie­dzieć się, czym na­prawdę jest pra­dawna dieta (a kon­kret­nie: w Szko­cji), jest wyj­ście na ze­wnątrz i spraw­dze­nie, co można jeść w za­leż­no­ści od pory roku. Na­wet je­śli w przy­szłym roku będę mu­siała ku­po­wać więk­szość je­dze­nia w skle­pie, to przy­naj­mniej ze świa­do­mo­ścią, na czym się wzo­ro­wać.

Nie­za­leż­nie od mo­ich do­tych­cza­so­wych prze­my­śleń, od ju­tra mam za­miar do­wia­dy­wać się, co do­kład­nie można zna­leźć do je­dze­nia i co na­leży ro­bić, aby po­zo­stać przy ży­ciu.

Zja­dam wie­czorną prze­ką­skę skła­da­jącą się z sera i cia­stek. To stały na­wyk, przez który przy­było mi kilka do­dat­ko­wych ki­lo­gra­mów. Przy­znaję się rów­nież do na­zbyt czę­stego się­ga­nia po kie­li­szek wina (albo dwa). Cie­kawe, czego bę­dzie mi bra­ko­wać. Jaki bę­dzie świat bez kawy, cze­ko­lady i sera? Mu­szę przy­znać, że tro­chę się tego oba­wiam, ale te­raz jest już za późno, aby się wy­co­fać!

Ko­cham tę pla­netę. Nie lek­ce­waż­cie, pro­szę, tego stwier­dze­nia. Na­prawdę uwiel­biam Zie­mię, która jest na­szym do­mem. Uwiel­biam ją tak da­lece i na­mięt­nie, jak każda ko­cha­jąca osoba, uwiel­biam ra­zem z jej wszyst­kimi, nie­zli­czo­nymi or­ga­ni­zmami, stwo­rze­niami, grzy­bami czy ro­śli­nami – zwłasz­cza ro­śli­nami. Dla­tego z ża­lem pa­trzę, jak kon­sump­cjo­nizm i ka­pi­ta­lizm niosą ży­ciu znisz­cze­nie. Nic tak nie uosa­bia kon­sump­cjo­ni­zmu, jak Black Fri­day, za­tem dzi­siaj jest ten dzień, w któ­rym zo­sta­wiam to wszystko za sobą.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: