- W empik go
Elias Portolu - ebook
Elias Portolu - ebook
Opublikowana w 1903 roku powieść „Elias Portolu” przyniosła pisarce europejską sławę. To opowieść o losach niewinnie skazanego na więzienie człowieka, który powróciwszy na łono rodziny odnalazł miłość. Niestety obdarzył uczuciem kobietę, której nie wolno było mu kochać. Co okaże się silniejsze: miłość do kobiety, rodziny, strach przed ludzkim i własnym potępieniem, a może chęć ucieczki – od ludzi do Boga? Targany sprzecznymi namiętnościami Elias podejmuje trudną decyzję, czy słuszną?
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62948-24-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbliżały się radosne dni dla rodziny Portolu z Nuoro. Pod koniec kwietnia miał wrócić syn Elias, który odbywał karę na kontynencie. Potem miał się żenić Pietro, najstarszy z młodych Portolu.
Szykowało się święto: dom pokryto nowym tynkiem, a wino i chleb były już gotowe^(\ 1). Zdać się mogło, że Elias miał wracać ze studiów i gdy skończyło się jego nieszczęście, rodzice czekali na niego nawet z pewną dumą.
Wreszcie nadszedł ten wielce oczekiwany dzień, zwłaszcza przez ciotkę Anneddę, czyli ich matkę, poczciwą kobiecinę, bladą i nieco przygłuchą, która kochała Eliasa najbardziej ze wszystkich swoich synów. Pietro, który pracował na roli, Mattia oraz wuj^(\ 2) Berte, ich ojciec, którzy byli pasterzami owiec, powrócili ze wsi.
Obaj młodzieńcy byli do siebie dość podobni. Niewysocy, krępi, brodaci, z ogorzałymi twarzami i długimi, czarnymi włosami. Także wuj Berte, szczwany lis, jak go zwali, był niski, o włosach czarnych i splątanych, które opadały mu aż na zaczerwienione, chore oczy, a przy uszach mieszały się z długą, nie mniej splątaną czarną brodą. Nosił przybrudzone ubranie z długą kapotą bez rękawów, z baraniej skóry, wełną do środka. Pośród całej tej czarnej sierści widać było tylko dwie ogromne dłonie koloru czerwonobrązowego, a na twarzy duży nos, również czerwonobrązowy.
Jednak z okazji uroczystości wuj Portolu umył dłonie i twarz, poprosił ciotkę Anneddę o trochę oliwy z oliwek i dobrze namaścił sobie włosy, po czym rozczesał je drewnianym grzebieniem, pokrzykując z bólu przy tej operacji.
– Niech was diabeł czesze — mówił do swoich włosów, przekrzywiając głowę. — Nawet owcza wełna nie jest tak skołtuniona!
Kiedy kołtun został rozczesany, wuj Portolu zaplótł sobie warkoczyk na prawej skroni, drugi na lewej, a trzeci pod prawym uchem. Potem natarł i uczesał brodę.
– Teraz zróbcie sobie jeszcze dwa! — rzekł ze śmiechem Pietro.
– Nie widzisz, że wyglądam jak pan młody? — krzyknął wuj Portolu i też się zaśmiał. Miał charakterystyczny, wymuszony śmiech, który nie poruszał ani jednego włoska na jego brodzie.
Ciotka Annedda mruknęła coś, bo nie podobało jej się, że synowie traktują ojca bez szacunku. Ale wuj skarcił ją wzrokiem i powiedział:
– No dobra, co chcesz powiedzieć? Pozwól się chłopakom pośmiać. Teraz jest czas na zabawę. Myśmy się już zabawili.
Nadszedł czas przyjazdu Eliasa. Przybyło paru krewnych oraz jeden z braci narzeczonej Pietra i wszyscy ruszyli w kierunku stacji. Ciotka Annedda została sama w domu, z kotkiem i kurami.
Domek, z wewnętrznym podwórkiem, stał przy stromej uliczce, która schodziła ku głównej drodze. Za murem odgradzającym od uliczki rozciągały się ogrody warzywne, zwrócone frontem ku dolinie. Było jak na wsi: jakieś drzewo kładło gałęzie na parkanie, nadając uliczce malowniczy wygląd, granitowy szczyt Ortobene i jasnoblękitne góry Olieny zamykały horyzont.
Ciotka Annedda urodziła się i dorastała tam, w tym zakątku pełnym czystego powietrza i może dlatego pozostała na zawsze kobietą prostą i czystą jak siedmioletnie dziecko. W ogóle całe sąsiedztwo zamieszkane było przez ludzi poczciwych, przez dziewczęta, które chodziły do kościoła, przez rodziny o prostych obyczajach.
Ciotka Annedda co chwila stawała w otwartej bramie, rozglądała się na wszystkie strony, i znów wracała do środka. Sąsiadki także oczekiwały powrotu więźnia, stojąc w drzwiach lub siedząc na topornych kamiennych ławach, opartych o ścianę. Kot ciotki Anneddy medytował w oknie.
I oto rozległy się głosy i kroki w oddali. Jedna z sąsiadek szybko przebiegła przez uliczkę i wetknęła głowę w bramę ciotki Anneddy.
– To oni. Już są! — zawołała.
Kobieta, roztrzęsiona, wyszła na dwór jeszcze bledsza niż zwykle. W jednej chwili grupa mieszkańców wdarła się na uliczkę, a wyraźnie wzruszony Elias podbiegł do matki, pochylił się i uściskał ją.
– Następnego za sto lat, następnego za sto lat^(\ 3) — mamrotała płacząc ciotka Annedda.
Elias był wysoki i szczupły, o bardzo jasnej, gładkiej twarzy. Miał czarne, krótko obcięte włosy i błękitno-zielonkawe oczy, a dłonie i twarz wydelikacone przez długą odsiadkę.
Wszystkie sąsiadki gromadziły się wokół niego, odpychając innych mieszkańców. Ściskały mu dłoń, życząc:
– Podobnego nieszczęścia za sto lat.