- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Wielka księga przygód. Tom 1 - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Wielka księga przygód. Tom 1 - ebook
Trzy książki w jednym tomie! Wielka księga przygód ulubionej bohaterki dziewczynek.
Emi mieszka z rodzicami na drugim piętrze w domu Na Bateryjce. Chodzi do szkoły, czasami opiekuje się psem cioci Julii – Czekoladą i często odwiedza swoją babcię w Żabim Rogu. Emi ma szalone pomysły i paczkę zwariowanych przyjaciół: Anielę, która nie znosi księżniczek, złośliwą Florę, muzykalną Faustynę, czarującego Lucka i Franka-mądralę. Pewnego dnia Emi zakłada Tajny Klub Superdziewczyn, którego motto brzmi: NIGDY WIĘCEJ NUDY!
Przeżyj wspólnie z Emi i jej przyjaciółmi niezwykłe przygody, odkrywając tajemnicę pani Flamenko, demaskując mola książkowego, który grasował w pewnej bibliotece, oraz ruszając na ratunek niezwykłej klaczy, Bravie.
Zostań przyjaciółką Emi!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9082-8 |
Rozmiar pliku: | 7,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Witajcie!
To ja, Emi. Piszę do was w moim Tajnym Dzienniku. Właściwie nazywam się Stanisława Emilia Gacek. No właśnie – Stanisława. Dostałam to imię po prababci i babci. Dzisiaj dziewczynek już się tak nie nazwa. Mój tata twierdzi, że w skrócie mogłabym być po prostu Stan. Co za pomysł! Stan od stanik. Beznadziejnie. Wymyśliliśmy więc z tatą, że lepszy będzie skrót od Emilii, czyli Emi. MEGA! To mi się spodobało.
Mieszkam z mamą i tatą w domu z czerwonej cegły, przy ulicy Na Bateryjce. Lubię nasz dom. Z tarasu widać podwórko i huśtawki na placu zabaw i zawsze wiem, co się dzieje. Moja mama pracuje w biznesie, a tata jest architektem – ciągle coś rysuje i stale gdzieś wyjeżdża. Czasami mieszka z nami jeszcze Czekolada, brązowy labrador cioci Julii, która, jak mój tata, ciągle podróżuje.
Jestem szefową Tajnego Klubu Superdziewczyn, który założyłam wspólnie z moimi przyjaciółkami: Florą, Amelią i Faustyną. Są jeszcze Franek i Lucek, ale nigdy, przenigdy nie przyjmiemy chłopaków do naszego Klubu. To klub dla superdziewczyn! Razem rozwiązujemy zagadki detektywistyczne i odkrywamy wszelkie tajemnice. Na przykład niedawno dzięki nam profesor Kaganek, tata Lucka, umknął groźnym przestępcom, którzy chcieli mu wykraść rewolucyjne wyniki badań nad nanocząsteczkami! Na szczęście Tajny Klub podjął kroki, by udaremnić plany szajki. Profesor wysłał nam podziękowania aż z samego Bostonu!
Ale teraz wszystko może się zmienić. Wkrótce kończy się lato i pójdziemy do szkoły. Nie wiem, czy Klub nie będzie musiał zawiesić działalności? Tak czy siak zawsze będziemy się trzymać razem! Mega!
JAK NIE POSZŁAM, A POTEM POSZŁAM DO SZKOŁY
Za kilka dni miałam iść do szkoły. Do prawdziwej szkoły! Egzaminy zdałam jeszcze wiosną. Byłam z siebie dumna: mój egzamin trwał tylko 15 minut! Inne dzieciaki egzaminowano nawet godzinę.
Wprawdzie najpierw byłam na liście rezerwowej i mama denerwowała się, że mnie nie przyjmą, ale wreszcie dostałam miejsce w klasie 1C. Mega.
– Świat stanął na głowie. Sześciolatki zdają egzaminy do szkół! – oburzał się tata.
– Tylko jeśli posyłasz dziecko do szkoły niepublicznej – tłumaczyła mama.
A pan Czapla, tata Lucka z dołu, powiedział nawet, że czuje się jak w Nowym Jorku. Mieszkał tam kilka lat, a w Nowym Jorku dzieciaki też mają egzaminy do szkół podstawowych.
Właściwie każdy miał inne zdanie na temat szkoły. Najgorsze – babcia Stanisława, ta po której mam na pierwsze imię Stan.
– Dawniej dzieci rozpoczynały naukę w wieku siedmiu lat. I cieszyły się beztroskim dzieciństwem – mówiła za każdym razem, kiedy mnie widziała. Chociaż widujemy się rzadko, bo mieszka w innym mieście, zawsze mocno zastanawiają mnie jej słowa.
– Jak skończę siedem lat, to już nie będę dzieckiem? – pytałam wtedy mamę, ale ona tylko przewracała oczami i odsyłała mnie do taty.
W końcu zaproponowała:
– Pogadaj z Flo. Ona poszła do szkoły, kiedy miała sześć lat. Dowiesz się wszystkiego o szkole z pierwszej ręki.
– Wiesz, Emka. Temat szkoły nie jest taki prosty. Ale w sumie w szkole jest nawet fajnie – przyznała Flo, kiedy wreszcie udało nam się pogadać o szkole.
– Najfajniejsza jest długa przerwa. I powiem ci coś w sekrecie: już nie lubię nosić tornistrów starszym dziewczynom. To jest wyzysk! – wyjaśniła. I dodała filozoficznie: – Ale każdy musi przez to przejść.
Przestałam więc się zastanawiać, czy szkoła jest fajna czy nie. Zabrałam się za kompletowanie piórnika i tornistra. I to było naprawdę mega. I przefajne. Z drugiej strony było mi żal, że nie będę już na co dzień spotykać Alana czy Michasia, a nawet Bianki, którą od czasu do czasu mogłabym obdarzyć lodowatym spojrzeniem. Będziemy się uczyli w różnych szkołach. Nie byłam też pewna losu Tajnego Klubu. W czasie minionych wakacji nie znalazłyśmy żadnego nowego dochodzenia.
Na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego wybuchła jednak prawdziwa bomba. Mama wróciła z Londynu z podróży służbowej i od razu zwołała tajne posiedzenie rodzinne.
– Mam wam coś ważnego do powiedzenia. Chodzi o szkołę – rozpoczęła.
– To już za tydzień! – ucieszyłam się. – Zobacz. Przygotowałam już piórnik.
– Wspaniale. – Mama tylko zerknęła na mój piórnik i ciągnęła dalej: – Szkoła jest bardzo ważna. Ale kilka miesięcy temu usłyszałam o innej metodzie nauczania niż tradycyjna. Posłuchajcie. – Tata chrząknął znacząco, ale mama, jakby tego nie słysząc, wykrzyknęła: – To szkoła w domu!
Spojrzała na mnie i na tatę.
Zrobiłam tylko wielkie oczy i zapytałam:
– Jak to szkoła w domu? Przecież nie pomieścimy tu wszystkich dzieciaków.
– Właśnie o to chodzi, że szkoła w domu jest wyłącznie dla ciebie – odpowiedziała mama podniesionym głosem.
A potem zaczęła się rozwodzić nad tym, jak rodzice sami uczą swoje dzieci. Że nie ma klas. Ani stopni. Nie ma konkurencji pomiędzy uczniami. I wszystko odbywa się w domu.
– Coraz więcej osób na świecie korzysta z takiej formy edukacji. W Anglii spotkałam dwie rodziny, które same uczą piątkę dzieci. – I oświadczyła uroczyście: – Spróbujmy i my! Będę twoją nauczycielką.
– Ale ja chcę chodzić do tej samej szkoły, do której chodzi Flora. I Aniela. I inne dzieciaki! – ryknęłam.
Wreszcie odezwał się tata:
– To może nie jest najgorszy pomysł, Emi. Miałabyś dużo czasu na rozwijanie swoich zainteresowań. Spojrzał na mamę i dodał: – Skoro mama ma tyle wolnego czasu…
Nie bardzo podobał mi się ten pomysł. Nie podobał mi się wcale.
– Myślę, że jest sporo formalności… – dodał tata po chwili.
– Czyli że może się nie udać? – zapytałam z nadzieją. Nie doczekałam się jednak odpowiedzi, bo zaraz poszliśmy spać. A od rana zaczęło się załatwianie spraw.
Mama ciągle gdzieś biegała, poznawała program klasy pierwszej i nawet kupiła tablicę. Lepszą niż w szkole, bo białą i ścieralną, i na dodatek na kółkach! Mogłam ją przewozić z pokoju do pokoju. Mega. Może nawet do łazienki!
I w ten sposób nie poszłam do szkoły. To znaczy miałam własną szkołę w domu. Było bardzo fajnie. Wstawałyśmy o dziewiątej. Potem mama uczyła mnie, jak robić śniadanie. Później gotowałyśmy obiad i wreszcie był podwieczorek. Uczyłam się też czytać – przeglądałyśmy książki. Raz była to książka kucharska, innym razem albumy taty. Już od dawna znałam alfabet, więc szło mi całkiem nieźle. Nie musiałam robić szlaczków, liczyć patyczków ani kolorować wielkich nadętych lal. I to było mega.
Minęły dwa tygodnie. Któregoś wieczoru usłyszałam, jak mama i tata rozmawiają o naszej domowej szkole:
– Nie jestem pewna, czy nadaję się na nauczycielkę – powiedziała mama i westchnęła.
– Hm? – Tata ziewnął. – A co jest nie tak?
– Nie udało mi się przerobić wiele z programu pierwszej klasy – mruknęła. – Praktycznie nie zrobiłyśmy nic.
– Taaak? – Tata znowu ziewnął. – Co robicie całymi dniami?
– Czytamy książki kucharskie i zastanawiamy się, co przygotować na obiad, przeglądamy twoje albumy. Zajęcia miały być interesujące i urozmaicone… – przyznała mama.
– O! To dlatego tak mi ostatnio smakowały obiady – zauważył tata.
– Nie było przypalonych ziemniaków. Ale przez to nie mam czasu na swoje zajęcia. Cały biznes leży odłogiem – skarżyła się mama.
– Hmm… – Tata się zasępił. – Nie chciałem cię martwić. Nie mamy jeszcze formalnego zezwolenia na domowe nauczanie. Jakoś nie mogę się za to zabrać.
– To co? Wracamy do szkoły? – wypaliła mama.
Po tych słowach wkroczyłam do kuchni.
– Mówicie o szkole? O mojej szkole? – huknęłam.
– Taaak – bąknął tata. – Rozmawiamy o tym, czy w naszym przypadku klasyczna szkoła nie byłaby jednak lepsza.
– Może nie jest jeszcze za późno, abyś dołączyła do 1C? – niepewnie dodała mama.
– Mega! – ucieszyłam się. – Tutaj, w domu nauczyłam się już wszystkiego. Umiem zrobić śniadanie i zakupy w warzywniaku na dole… Ale Flo śmieje się ze mnie, że nadal jestem przedszkolakiem.
– Widzisz, Emi. Kształcenie dzieci w domu odbywa się od ponad tysiąca lat. A ostatnio przeżywa renesans… – zaczął tata.
– Rene… co? – zdziwiłam się.
– Renesans to znaczy odrodzenie albo powrót do czegoś. A co do szkoły: odkąd dzieci zaczęto posyłać do szkół, taki sposób przekazywania wiedzy stał się bardziej popularny. Dzieciom przekazują wiedzę nauczyciele, a rodzice zajmują się swoimi sprawami. Mama, ty i ja chyba nie jesteśmy jeszcze przygotowani na naukę w domu – wytłumaczył tata.
– Więc jak? Idę do szkoły? Jutro? – zapytałam. Super! Będę miała najfajniejszy piórnik w całej klasie!
– Tak jest – zawołała dziarsko mama. – Jutro wpadnę do pani dyrektor i dowiem się, czy nadal masz miejsce w 1C.
Następnego dnia okazało się jednak, że nie ma już dla mnie miejsca w 1C.
– Spóźniliśmy się – wykrztusiła przepraszająco mama. – Kogoś już przyjęto.
– Ktoś zajął moje miejsce. To nie jest sprawiedliwe – podsumowałam. Naprawdę byłam smutna.
Mama nie zamierzała się poddawać.
– Nawarzyłam piwa, muszę więc znaleźć wyjście z tej sytuacji.
W piątek się okazało, że mogę jednak iść do szkoły. Jakaś dziewczynka niespodziewanie wyjechała z rodzicami do Anglii i zwolniło się miejsce. Wprawdzie nie w 1C, tylko w 1D, ale w sumie to nawet bardziej mi się podoba litera D. I na dodatek w tej klasie jest Aniela! Ale mi się udało! Jest mega!
Przez cały weekend przygotowywałam się do szkoły. Robiłam szlaczki i pisałam cyfry. Potem obłożyłam zeszyty i starannie je podpisałam: EMI GACEK, KLASA 1D.
W poniedziałek, wystrojona w granatową spódnicę i białą bluzkę (feeee… z guzikami! Ale to nic – najważniejsze, że idę do szkoły!), popędziłam w towarzystwie mamy do szkoły. Weszłyśmy głównym wejściem, tym zarezerwowanym tylko dla uczniów i nauczycieli podstawówki. Ukłoniłam się obcemu panu w granatowym mundurze, który stał przy drzwiach.
– Kto to? – spytałam mamę.
– Za moich czasów to był pan woźny, ale wygląda na to, że dzisiaj to pan ochroniarz – wyjaśniła.
Skierowałyśmy się prosto do gabinetu dyrekcji. Ja zostałam pod drzwiami. Nie byłabym jednak szefową Tajnego Klubu, gdybym tylko tak siedziała i marnowała czas. Zaraz wyciągnęłam z torby mój podręczny sprzęt do podsłuchiwania – plastikowy niebieski kubek ze starannie wyrysowanym logo Tajnego Klubu. Sprawnie przyłożyłam go do drzwi.
Najpierw doleciały do mnie same szumy, ale zaraz potem zaczęłam łowić prawie pełne zdania.
– Państwo… kłopoty. Zmiany… są… dziecka… niekorzystne… integracja… – mówił obcy głos.
– Szkoła… nie zrobiła wszystkiego, aby… program… – to mama.
Coś jeszcze usłyszałam o zrozumieniu, pomocy i innych skomplikowanych rzeczach. Po chwili drzwi zostały energicznie otwarte. Stanęła w nich jakaś pani. Domyśliłam się, że to właśnie pani dyrektor. Nie zdążyłam nawet ukryć mojego specjalistycznego sprzętu. Mój podsłuchiwacz wypadł na podłogę i potoczył się prosto pod jej nogi. Ups! Niedobrze. Pani dyrektor zręcznym ruchem podniosła sprzęt z ziemi i, oglądając go ze wszystkich stron, powiedziała:
– Cóż to za interesujące urządzenie. – Mama spojrzała na mnie piorunującym wzrokiem.
– A więc to jest Stanisława Emilia Gacek. – Pani dyrektor popatrzyła na mnie i podała mi mój niebieski kubek.
– Ufff… – Odetchnęłam z ulgą, bo znalezienie drugiego takiego podsłuchiwacza zajęłoby mi kilka tygodni.
– Emi, zostawiam cię w rękach pani dyrektor. Widzimy się po południu. – Mama pożegnała się ze mną i tyle ją widziałam. W towarzystwie pani dyrektor powędrowałam do mojej klasy.
Na tablicy powitał mnie wielki napis: WITAJ!
– Mega! – ucieszyłam się. Wiedzieli, że przyjdę.
Pani dyrektor przedstawiła mnie mojej pani i całej klasie, a potem zniknęła. Przyjrzałam się pani. Miała bardzo ciemne włosy zaplecione w gruby warkocz. Była ubrana w niebieską bluzkę z falbankami i czarną spódnicę. Wyglądała tak miło! Dostałam ławkę blisko niej. Obok mnie siedział chłopak, który nazywa się Alex. Ma całkiem białe włosy i ciągle się śmieje. Nie ma dwóch zębów z przodu i wygląda bardzo zabawnie. Poza nim w klasie jest siedmiu innych chłopaków i siedem dziewczyn. No i ja. Czyli jest nas szesnaścioro. Jedna dziewczynka, której imienia nie pamiętam, wręczyła mi bransoletkę z bilecikiem „Dla Emilii”. Trochę dziwnie. Przecież mnie nie zna! Czekałam z niecierpliwością na to, co w szkole jest najfajniejsze – na długą przerwę. Może spotkam Florę?
Wreszcie dzwonek! Długa przerwa! Było jednak inaczej, niż się spodziewałam. Nasza pani ustawiła nas parami. Ja stałam z Aleksem. Potem wyruszyliśmy szerokim korytarzem do stołówki na obiad. Dostaliśmy zupę i drugie danie. Nie byłam szczęśliwa, bo dzisiaj były ziemniaki, których nie cierpię. Nagle ktoś uderzył mnie w plecy z taką siłą, że o mało się nie przewróciłam.
„Świetnie – pomyślałam. – Zaczyna się. Pewnie będę nosić tornistry starszym dziewczynom”.
Odwróciłam się i zobaczyłam… Flo. Ubraną no… elegancko. Inaczej niż zwykle. W granatowy sweter i szarą spódnicę.
– Czemu masz taką przerażoną minę? – zapytała, śmiejąc się.
– Ech! No wiesz, wyglądasz tak… poważnie – wymruczałam zawstydzona.
– Masz na myśli to? – spytała Flo, rozciągając sweter. – Ee, to pomysł mojej mamy. Ja wolałabym chodzić w bluzie i legginsach.
Przyjrzałam się jej uważnie. Flo miała na piersi naszą odznakę. Odznakę Tajnego Klubu, którą nosimy tylko wtedy, kiedy jesteśmy w akcji.
– Co się dzieje? – Dotknęłam odznaki.
– Ciiii… – odpowiedziała Flo i pociągnęła mnie na korytarz. – Akcja! Emi, chyba jest nowa sprawa. Na ostatniej lekcji masz kółko hiszpańskiego. Prowadzi je pani Flamenko. Tak ją nazywamy. Naprawdę nazywa się Gloria Carlos Flamenko… Myślę, że pani Flamenko coś ukrywa! Przypatrz się jej.
– Ale kiedy w szkole trzeba… no wiesz, grzecznie – wykrztusiłam.
– Ej, Emka. Bądź dorosła. Jest nowa tajemnica. Pani Flamenko zachowuje się bardzo dziwnie. Kiedy podchodzisz do jej biurka, wstaje i zaczyna nerwowo krążyć wokół niego. Nikogo do niego nie dopuszcza – wytłumaczyła mi Flora.
Nagle usłyszałam za sobą głos naszej pani:
– Emilio, dołącz do swojej klasy. Pierwszaki siedzą razem.
Posłusznie wróciłam i wspólnie z 1D skończyłam obiad, czyli porcję paskudnych ziemniaków. Jeszcze tylko WF, zajęcia z tańca i… kółko hiszpańskiego! Czekam niecierpliwie, aby poznać panią Flamenko.
No i pierwszy dzień w szkole dobiegł końca. Wieczorem byłam po prostu wykończona. A mama i tata jakby o tym nie wiedzieli! Nie dawali mi spokoju i wciąż wypytywali o wszystko. Jak moja klasa? Gdzie siedzę? Co było na obiad? Jak mi się podoba? Jak. Jak. I jak. Kiedy prawie już nic nie słyszałam, a oczy same mi się zamykały, dobiegł mnie głos mamy:
– A jak nazywa się wasza pani?
– Nasza pani nazywa się po prostu… nazywa się nasza pani… – odpowiedziałam i zapadłam w sen.PIERWSZY TROP W SPRAWIE PANI FLAMENKO, CZYLI GADAJĄCA PACZKA
Brrrr… Brrrr… Brrrr… Co to za hałas?! Coś brzęczy mi okropnie nad uchem i za nic nie chce się uciszyć. To już następny dzień? Tak szybko?
– Uuuu – wybuczałam. – To ten nieznośny budzik. Nowy wynalazek w domu, odkąd poszłam do szkoły!
Uciszyłam budzik, wrzucając na niego kilka poduszek. Postanowiłam, że pośpię jeszcze minutkę. Przewróciłam się i zanurkowałam głową pod poduchą. Uff… Wreszcie trochę spokoju! Nagle poczułam, że moja kołdra, którą byłam szczelnie otulona, jest coraz dalej i dalej, aż w końcu nie było jej wcale. Przetarłam oczy: czy ja ciągle śpię? Kołdra kotłowała się na podłodze. Spod burzy materiału w chmurki i gwiazdki wystawiła łeb… Czekolada! Ale przecież kiedy kładłam się spać, nie było jej w domu.
Czekolada wgramoliła się do łóżka i przytuliła się do mnie – oj, mama nie będzie zadowolona! Zakopałyśmy się w górze pościeli, a kołdra z powrotem wylądowała w łóżku. Miałam taką ochotę jeszcze pospać!
Nic z tego! Nagle zobaczyłam nad sobą twarz mamy. Miała rozczochrane włosy i jedno oko nieumalowane.
– Wyglądasz trochę jak klaun z tego cyrku, w którym byłam latem. – Ziewnęłam.
Mama nerwowo przygładziła włosy, które sterczały jej niesfornie we wszystkie strony.
– Czekolada, na miejsce! – przywołała psa do porządku, a ten posłusznie podreptał na swój chodniczek w rogu pokoju.
Mama ciągnęła dalej:
– Praktycznie jesteśmy już spóźnione. A to dopiero drugi dzień szkoły! Wyobrażasz sobie, co powie pani dyrektor? Tym bardziej że już jestem na czarnej liście.
– Nie martw się. Nasza pani jest przefajna! Zaczynamy dzisiaj od ewu. Tylko na angielski nie można się spóźniać. – Przeciągnęłam się leniwie.
– Ewu? Co to jest ewu? – zapytała zaskoczona mama.
„Ci dorośli! Nic nie wiedzą” – pomyślałam, ale cierpliwie wytłumaczyłam: – Ewu to tak jakby matematyka i język polski w jednym.
Mama spojrzała na zegarek.
– Jeśli nie wyjdziemy z domu w ciągu dziesięciu minut, będzie katastrofa – oświadczyła.
– A Czekolada? Zostawimy ją tak po prostu samą? Bez porannego spaceru? – zapytałam z troską.
– Ciocia Julia już zdążyła przegonić ją po parku – odpowiedziała mama. – A teraz błyskawiczna toaleta.
Rzuciłam się na stertę wczorajszych ubrań, które odłożyłam na fotelu. Nie miałam już czasu na wybieranie świeżych. Ubrałam się tak szybko, jakbym startowała w konkursie na najszybsze poranne zakładanie brudnych ciuchów.
Wreszcie stanęłyśmy w drzwiach. Ja byłam uzbrojona w szkolny plecak na kółkach, mama w dwie torby i moją śniadaniówkę. Ech! Życie jest czasem megafajne! W śniadaniówce miałam cztery śliwki, kanapkę z jajkiem i drożdżówkę z wiśniami. Dobrze, że mama przygotowała to jeszcze wczoraj. Dzisiaj dostałabym tylko wodę, a ja przecież uwielbiam drożdżówki! Było też jabłko, które zamierzałam oddać największemu głodomorowi w klasie. Może to będzie Alex?
Popędziłyśmy do auta. Dopiero tam się zorientowałam, że mam na sobie dwa różne buty. Na lewej nodze był szary trampek, na prawej różowy pantofelek. Ale heca!
– Nie tylko ja jestem klaunem, ty też! – Mama, która też to zauważyła, zaczęła się śmiać.
Poranne wstawanie to ciężka praca. Mama dotarła do szkoły w ciągu piętnastu minut. Zastanawiałam się jak to zrobiła, bo normalnie jedziemy prawie pół godziny.
Na progu szkoły dosłownie wpadłyśmy na panią Flamenko. Dźwigała paczkę owiniętą w szary papier. Szturchnęłam mamę w bok.
– To właśnie jest pani Flamenko. Od hiszpańskiego.
I wtedy, w zamieszaniu, paczka spadła z hukiem na ziemię. Pobiegłam na pomoc, ale pani Flamenko szybkim ruchem zgarnęła mi pakunek sprzed nosa. Wyraźnie jednak usłyszałam, jak ze środka dobiega głos:
– Karrramba. Ale heca. Kraaa!
Nie do wiary i mega! Ta paczka mówiła! Odwróciłam się osłupiała do mamy.
– Słyszałaś, mamo?
– Nic nie słyszałam. Teraz pędem do szatni! – zarządziła mama. – Cudem zdążyłyśmy przed dzwonkiem.
Wpadłam do szatni. Może spotkam Florę i od razu obgadamy sprawę? Ona mnie zrozumie.
– Flo! – Przebijałam się przez tłumy pierwszaków. – Akcja! Tajemnica pani Flamenko!
Wyszeptałam jej o tym, co zobaczyłam i co usłyszałam. Flora wybałusza tylko oczy i obie wybiegłyśmy na korytarz. Pomachałam do mamy na pożegnanie. Potem zamiast na lekcję pognałyśmy z Florą do sali hiszpańskiego. Kiedy zatrzymałyśmy się zdyszane przed salą, drzwi właśnie się zamykały.
– Uuuu! – Flora była niepocieszona. Cały pościg na nic. Ale zaraz! My musimy umieć sobie radzić w każdym przypadku. Wyciągnęłam z torby swój tajny podsłuchiwacz i przyłożyłam go ostrożnie do drzwi.
– Coś skrzeczy! – zaczęłam zdawać Florze relację. – Ten sam głos. „Ale heca! Ale heca!”
Flora wyrwała mi z ręki podsłuchiwacz. Popatrzyłyśmy na siebie zdziwione.
Nagle drzwi się uchyliły i wyszła… pani Flamenko. Spojrzała na nas osłupiała. Flora szarpnęła mnie za rękę i puściłyśmy się pędem przed siebie. Zdyszana zatrzymałam się przed swoją klasą. Cały czas trzymałam kurczowo w ręku podsłuchiwacz. Musiałam go ukryć. Nikt nie może dowiedzieć się o Tajnym Klubie! Chciałabym być niewidzialna, szybko wskoczyć na swoje miejsce w klasie i udawać, że jestem tam od samego rana. Ale pani oczywiście mnie widziała. Wybąkałam więc tylko: przepraszam, i przecisnęłam się do ławki pod oknem.
Niecierpliwie czekałam do przerwy. Umówiłyśmy się z Flo na korytarzu pod drzewem (tak, obok mojej klasy zasadzone jest drzewo, takie z białą korą, to brzoza). Ale zanim po dzwonku udało mi się wyrwać z klasy, usłyszałam:
– Emilio, chciałabym porozmawiać.
To pani! Chciała porozmawiać. Niedobrze! Flora mówiła mi o takich przypadkach, kończą się uwagą w dzienniczku.
– Emilio, przypuszczam, że miałaś dzisiaj trudności, by dotrzeć do szkoły. Poproś rodziców, abyście wcześniej się wybierali. Z pewnym zapasem czasowym – tłumaczyła pani.
– Tak, proszę pani. – Pokiwałam głową. Byłam szczęśliwa, że mój dzienniczek pozostanie nadal czysty. Obiecałam sobie, że już nigdy nie zrobię nic dziwnego w trakcie lekcji. Nawet jeśli pani Flamenko przyniesie jeszcze coś bardziej zaskakującego.
Kiedy dotarłam w końcu pod drzewko, Flo przytupywała ze zniecierpliwienia.
– Wreszcie! Jesteś taka pilna, że nawet na przerwie siedzisz w ławce?
– Eee. Pani chciała ze mną porozmawiać – przyznałam się.
– Ja dostałam uwagę do dzienniczka. – Flo wzruszyła ramionami. – Tak się poświęcam dla śledztwa.
Spojrzałam na nią z podziwem. Miała uwagę w dzienniczku! To ja byłam szefową Tajnego Klubu Superdziewczyn, a przecież nie chciałabym mieć uwagi…
– Wszystkiego się dowiedziałam – mówiła dalej Flo. – W szopie za szkołą jest mały zwierzyniec, którym opiekują się pani Flamenko i pan Ogórkiewicz od przyrody.
– I co? Kto tam mieszka? – Wybałuszyłam oczy.
– Różne zwierzęta. Najczęściej bezdomne albo te kupione przez szkołę. Na stałe są tam kot Jeremiasz i kotka Kleopatra. Jest też królik. Nie zgadniesz, jak się nazywa! Futrzak! Czasem trafią się ptaki z przetrąconym skrzydłem, które pan od przyrody opatruje. Ktoś przyniósł nawet zagubionego chomika…
– W klatce, którą niosła pani Flamenko, na pewno nie było chomika ani kotów – zniecierpliwiłam się. Coś tam się darło. I to ludzkim głosem.
– Posłuchaj uważnie! W szopie jakiś czas temu zamieszkała… – Flora zawiesiła głos – …papuga Gaduła!
Ostatnie słowa Flory zagłuszył dzwonek. Poderwałam się na równe nogi i już miałam czmychnąć do klasy, kiedy Flo na koniec huknęła mi do ucha:
– Jestem pewna, że w klatce była papuga. Kra! Papuga Gaduła, która zniknęła z szopy.
– To dopiero historia. Mega! – krzyknęłam, ale jej już nie było.
Zaczęła się za to lekcja muzyki, na którą udało mi się nie spóźnić. Pani Fagot wybierała kandydatów do szkolnego chóru i każde z nas zostało poproszone o zaśpiewanie do-re-mi-fa-sol-la-si-do. W klasie panowała jednak cisza. Nikt nie odważył się zaśpiewać.
– No cóż. Nie zbiorę pełnego składu chóru w tym roku. Nie ma wśród was basów, sopranów ani altów. Taaak… Nie ma. – Pani Fagot się zasępiła i wbiła wzrok w biurko.
Nagle zerwała się i ogłosiła:
– Ale jeśli zdecydujecie się na pokaz swoich umiejętności, wtedy utworzę zespół perkusyjny. Halo! Słyszy mnie ktoś?
W klasie nadal panowała cisza. Jak makiem zasiał. Pani przechadzała się po klasie, solmizując do-re-mi-fa-sol-la-si-dooo. Zatrzymała się przed Aleksem. Moim kolegą z pierwszej ławki.
– A ty, kawalerze? Słyszałam, że grasz na gitarze. Czy to prawda?
– Tak, proszę pani – wyjąkał Alex. – Ale dopiero niedawno zacząłem.
– A Ty, Emilio Gacek? – zwróciła się do mnie pani Fagot. – Ty grasz na fortepianie. I to w szkole muzycznej. Zwalniasz się z basenu w każdy wtorek, aby zdążyć do szkoły, prawda?
Nic się nie ukryje! Pokiwałam głową i odpowiedziałam: – A moja koleżanka to gra na harfie.
– Faustyna z 3B. – przytaknęła pani. Nasza chórzystka.
– A ty, Anielo? Przecież pięknie śpiewasz. Karolina? Twoja siostra wygrała szkolny konkurs piosenek z wiosną w tle.
W końcu pani Fagot wybrała pięcioro kandydatów do chóru – Aleksa, Karol, Anielę, Rafała i mnie. Do zespołu perkusyjnego zgłosiło się aż pięciu chłopaków! Ciekawe, jakie mają plany? Wreszcie dzwonek! Klasa stanęła na baczność i zaśpiewała zgodnym chórem: do-re-mi-fa-sol-la-si-dooo.
Nagle otworzyły się drzwi i wpadła Flora z okrzykiem na ustach:
– Hej, Tajny Klubie! Zbieramy się na naradę!
Ale na widok pani Fagot wycofała się w popłochu.
– Nie zdradzaj nas – skarciłam ją, kiedy razem z Anielą spotkałyśmy się w miejscu naszej stałej zbiórki.
– Eee… nie wiedziałam, że wy też macie wybory do szkolnego chóru. Mnie pani Fagot też wciągnęła w tym roku. – Flo westchnęła. – No cóż, bierzmy się za obrady!
Nie było to jednak takie proste – wokół nas zaczął się kręcić rudy chłopak. Przyjrzałam mu się uważnie. Przecież to Felek! Brat Faustyny! On chyba też jest w pierwszej klasie. Tylko w której?
– Dlaczego biedronka jest mała? Czy może być morze bez dna? Czy każda królewna ma pałaaaaac?¹ – zawył. – Będziecie to śpiewać bez końca. Wiem wszystko. Sam jestem w basach.
Flo zrobiła kocie oczy i przegoniła go. Sprytnie wmieszał się w tłum chłopaków z pierwszych klas.
– Maluchy! – wzruszyła ramionami, a potem zwróciła się do nas: – Chcecie w końcu usłyszeć, czego się dowiedziałam?
– Mów – powiedziałyśmy chórem.
– Papuga Gaduła mieszkała w szopie od wiosny poprzedniego roku. Pewnego dnia po prostu przyleciała tutaj i została. Pan Ogórkiewicz, ten od przyrody w starszych klasach, uważa, że bardzo lubiła dzieci. Dlatego było jej u nas dobrze. Ciągle gadała. Praktycznie nie zamykał się jej dziób.
– A czy ty widziałaś Gadułę? – zapytałam z przejęciem.
– Nie zdążyłam. Pierwsze klasy nie mają wstępu do szopy. Wybieramy się dopiero za kilka tygodni. Ale Gaduły już nie ma. Wyfrunęła! Fruuuu! – Flo zatrzepotała rękami zupełnie jak ptak.
– Ale co z tym wszystkim ma wspólnego pani Flamenko? – Aniela nie dawała się przekonać.
– A właśnie to! – huknęła Flo i pokazała nam wymiętą kartkę. – Czytajcie.
Pochyliłyśmy się z Anielą nad kartką.
– Zadanie wykonane! Banalne! Gaduła na pewno jest u pani Flamenko! – krzyczałam zadowolona, że rozwiązanie okazało się takie proste.
– Nie tak szybko – ostudziła mój zapał Flora. – Nie mamy żadnych dowodów.
Otworzyłam usta, aby zarzucić ją dziesiątkami pomysłów. Jednak dokładnie w tej chwili odezwał się dzwonek. Rozeszłyśmy się na lekcje. Szłam niechętnie, miałam jeszcze tyle do omówienia z Flo.
Widziałyśmy się jeszcze na przerwie obiadowej (dzisiaj znów były ziemniaki, feee…), ale nie udało nam się ustalić nic, co byłoby ważne dla dochodzenia.
Kiedy po południu mama odebrała mnie ze świetlicy, miałam ochotę opowiedzieć jej od razu o sprawie Gaduły i pani Flamenko. Ale od razu sobie przypomniałam, jak to było z profesorem. Postanowiłam więc trzymać język za zębami.
– Co nowego w Tajnym Klubie Superdziewczyn? – zagadnęła mama.
Ale ja nie byłam skora do rozmowy. Zanurkowałam w szatni i założyłam swoje dwa różne buty. Z trudem łapiąc równowagę, poczłapałam do samochodu.
– Pani Zwiędły zaprosiła nas dzisiaj na małe co nieco – powiedziała mama, kiedy umościłam się wygodnie w aucie.
– A moja praca domowa? Mam narysować skrzypce, powtórzyć angielski i przeczytać wiersz o jesieni – wyburczałam.
– Swobodnie uda się to wykonać u Zwiędłych. Mają dużo miejsca – odpowiedziała mama.
– Jasne, ja to o niczym nie decyduję – nadąsałam się. Nie byłam zadowolona z tej propozycji, ale dodałam z przekąsem: – Jedźmy. Na pewno będzie przefajnie.
Kiedy dotarłyśmy do państwa Zwiędły, przywitał nas zapach świeżo upieczonej pizzy.
– Tym razem mamy najlepszą pizzę na świecie. Bez ekologicznych dodatków – zapewniła nas pani Laura już od progu.
– Może nie będzie tak źle – wymamrotałam. W końcu uwielbiałam pizzę u Zwiędłych.
– Dziewczyny, wspaniale, że wpadłyście. Rozgośćcie się. Flora za chwilę będzie – zapraszała nas do środka pani Zwiędły.
Flo wynurzyła się z czeluści korytarza. Miała nieszczególną minę.
– Mam dobrą i złą wiadomość – powiedziała do swojej mamy.
– Zacznij od dobrej – pani Laura się uśmiechnęła.
– Znalazł się mój dzienniczek szkolny – oświadczyła Flo.
– Świetnie! – podsumowała pani Zwiędły. – A zła wiadomość?
– No wiesz, wiesz – plątała się Flora – mam w nim… uwagę.
– Florciu! Nie spodziewałam się tego w pierwszych tygodniach szkoły. Cóż, porozmawiaj o tym z tatą – skomentowała pani Zwiędły. – A ty, Emi, masz już jakąś uwagę? – zwróciła się do mnie.
– Nie, proszę pani, ale za to Flora i ja będziemy śpiewać w chórze! – pochwaliłam się.
– Flora? – zdziwiła się pani Laura. – Myślałam, że Flora zupełnie nie ma słuchu… Próbowaliśmy lekcji na pianinie, ale powiedziano nam, że sytuacja jest beznadziejna.
Flora popatrzyła na mnie zmrużonymi oczami i odezwała się słodko do mamy:
– Mam miejsce w szkolnym chórze. Pani Fagot uważa, że w ostateczności mogę zagrać na trójkącie. A teraz lecimy z Emi odrabiać lekcje. – Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła na piętro, do swojego pokoju, po czym zamknęła za sobą dokładnie drzwi i wybuchła:
– Emi, jak mogłaś wypaplać o chórze?!
– Ale to przecież nic złego. Przecież będziesz śpiewać… – broniłam się.
– Chór ćwiczy w trakcie kółka plastycznego, na które zapisała mnie mama. A ja nie znoszę malować, wycinać, naklejać ani nic takiego. Dlatego wolę być w chórze. Udało mi się przekonać do tego panią Fagot, a ty tak po prostu powiedziałaś o wszystkim – stwierdziła rozżalona.
– Ale ja o niczym nie wiedziałam. Przecież całkiem niedawno siedziałaś tu z Frankiem i wyklejałaś flagi – oznajmiłam.
– To całkiem co innego – wymamrotała Flora.
Potem w oczekiwaniu na pizzę zagłębiłyśmy się w lekcjach. Miałam przecież wiersz do przeczytania, skrzypce do narysowania i angielski. Ale myślałam tylko o papudze. Co się stało z Gadułą? I co miała z tym wspólnego pani Flamenko?