Emocjonalne dziedzictwo - ebook
Emocjonalne dziedzictwo - ebook
Żyją w nas ludzie, których kochamy i którzy nas wychowywali. Doświadczamy ich emocjonalnego cierpienia i śnimy ich wspomnienia, a wszystko to kształtuje nasze życie w nie zawsze uświadomiony sposób. Książka Dziedzictwo emocjonalne opowiada o rodzinnych sekretach, które prześladują nas niczym upiory przeszłości i nie pozwalają nam żyć pełnią życia oraz przyczyniają się do powstawania przepaści między tym, czego pragniemy, a tym, co możemy osiągnąć.
Dr Galit Atlas łączy historie swych pacjentów, własne doświadczenia oraz dziesięciolecia badań, by pomóc nam odszukać zależności między życiowymi problemami a emocjonalnym dziedzictwem, które dźwiga każdy z nas. Tylko dzięki podążaniu śladami duchów przeszłości możemy zmienić nasze przeznaczenie.
„Doktor Atlas z wielką wrażliwością opowiada o tych, którzy nosili w swych ciałach, umysłach, sercach i duszach niewypowiedziane i najtajniejsze traumy skrzywdzonych rodziców. Jako przedstawicielka pierwszego pokolenia mojej rodziny uchodźców i deportowanych – ofiar czystek etnicznych i borykających się z problemami imigrantów – które przyszło na świat w Ameryce, z pokorą zapewniam, że zjawisko traumy międzypokoleniowej jest mi doskonale znane. Uważam dr Atlas za osobę, która potrafi je opisać w pełni, znając szczegóły tego, co w swojej pracy nazywam »raną pokoleniową”.
– dr Clarissa Pinkola Estés Reyés, autorka książki Biegnąca z wilkami
„Intymne, wielowymiarowe i pełne empatii studium międzypokoleniowej traumy, jej przekazywania w rodzinach oraz tego, jak można ją umiejętnie ujawnić, dostrzec, osłabić i być może nawet uleczyć dzięki relacji terapeutycznej, metabolizując to, co dotychczas nie było nazywane bądź nazwać się tego nie dało”.
– Jon Kabat-Zinn, autor książki Uzdrawiająca moc uważności
Doktor Galit Atlas jest psychoanalityczką, specjalistką w dziedzinie terapii kreatywnych, superwizorką kliniczną. Prowadzi prywatną praktykę na Manhattanie. Adiunktka na wydziale programu podoktoranckiego na Uniwersytecie Nowego Jorku, specjalizująca się w psychoterapii i psychoanalizie.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-173-3 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia każdej rodziny naznaczona jest jakiegoś rodzaju traumą. Każda trauma zaś utrzymuje się w niej w szczególny sposób, by pozostawić emocjonalny ślad w tych, którzy dopiero mają się urodzić.
Współczesna psychoanaliza i prowadzone w ciągu minionej dekady badania empiryczne przyczyniły się do poszerzenia literatury związanej z epigenetyką i dziedziczeniem traumy, ponieważ przyglądają się sposobom, w jaki trauma przechodzi z pokolenia na pokolenie i zagnieżdża się w naszych umysłach i ciałach jak własna. Badając jej międzypokoleniowe przekazywanie, klinicyści starają się zrozumieć, w jaki sposób traumy naszych przodków stają się emocjonalnym dziedzictwem i pozostawiają ślady w umysłach naszych i przyszłych pokoleń.
Książka _Emocjonalne dziedzictwo_ opowiada o przemilczanych doświadczeniach, które są nie tylko udziałem nas samych, lecz także naszych rodziców, dziadków i pradziadków, oraz o ich wpływie na nasze życie. To właśnie tego typu tajemnice często uniemożliwiają nam pełne wykorzystanie własnego potencjału. Rzutują na zdrowie psychiczne i fizyczne, tworzą rozdźwięki między naszymi pragnieniami a możliwościami i prześladują nas niczym duchy. Publikacja ta przedstawia zależności łączące przeszłość, teraźniejszość i przyszłość oraz stawia pytanie: „Jak pójść naprzód?”.
Od najmłodszych lat moje rodzeństwo i ja uczyliśmy się, o czym nie należy rozmawiać. Nigdy na przykład nie pytaliśmy o śmierć. Staraliśmy się unikać kwestii seksu, nadto zaś lepiej było nie okazywać zbyt intensywnie smutku, gniewu czy rozczarowania, a już w szczególności nie zachowywać się za głośno. Rodzice nie obciążali nas własnymi problemami i wierzyli w potęgę optymizmu. Opowiadając o własnym dzieciństwie, odmalowywali je w pięknych barwach, ukrywając traumę, biedę i cierpienia związane z rasizmem oraz imigracją.
Oboje byli małymi dziećmi, gdy ich rodziny porzuciły wszystko i wyemigrowały do Izraela – ojciec z Iranu, a matka z Syrii. Oboje dorastali z sześciorgiem rodzeństwa w ubogich dzielnicach i zmagali się nie tylko z niedostatkiem, lecz także z uprzedzeniami towarzyszącymi przynależności do grupy etnicznej uważanej w Izraelu lat 50. ubiegłego wieku za poślednią.
Wiedziałam, że mój ojciec miał dwie siostry, które zachorowały, zanim jeszcze przyszedł na świat, i zmarły, gdy ledwie wyrósł z niemowlęctwa. On sam we wczesnym dzieciństwie ciężko chorował i był o włos od śmierci. Jego ojciec, a mój dziadek, niewidomy od urodzenia, potrzebował mojego ojca jako asystenta przy sprzedawaniu gazet na ulicy. Będąc dzieckiem, dowiedziałam się, że ojciec nie chodził do szkoły i od siódmego roku życia musiał pracować, by wesprzeć rodzinę. Przekazał mi etos ciężkiej pracy i pragnął, bym zdobyła wykształcenie, na które jego nie było stać.
Tak jak ojciec, matka również zmagała się w dzieciństwie ze śmiertelnie groźną chorobą. Jako dziesięciolatka przeżyła stratę najstarszego brata, a wydarzenie to położyło się cieniem ogromnej traumy na całej rodzinie. Nie miała wielu wspomnień z dzieciństwa, przez co pozostaje ono dla mnie nieznane. Nie jestem pewna, czy rodzice kiedykolwiek zdali sobie sprawę z podobieństwa swych historii oraz cichej więzi, jaką mieli z chorobą, ubóstwem, wczesną stratą i wstydem.
Jak wiele innych rodzin, także nasza była niejako w zmowie – obowiązywała w niej niepisana umowa, że milczenie jest najlepszym sposobem na wymazanie nieprzyjemnych przeżyć. Według panującego w tamtych czasach przeświadczenia nie mogło cię skrzywdzić to, czego nie pamiętasz. A jeśli owe „niepamiętane” sprawy pomimo usilnych starań wciąż tkwią w twoim umyśle?
Byłam ich pierwszym dzieckiem, a traumatyczna przeszłość rodziców przetrwała w moim ciele.
Tam, gdzie dorastałam, toczyły się wojny i jako dzieci czuliśmy strach, nie do końca świadomi, że jesteśmy wychowywani w cieniu Holokaustu, a przemoc, strata i niekończąca się żałoba stanowią nasze narodowe dziedzictwo.
Wojna Jom Kippur – już piąta od 1948 roku – wybuchła, gdy miałam zaledwie dwa lata. Moja siostra przyszła na świat w pierwszym jej dniu. Mój ojciec wraz z innymi mężczyznami został powołany do wojska. Gdy matka pojechała sama do szpitala, by urodzić moją siostrę, ja zostałam pod opieką sąsiadki. Zmasowany atak na Izrael zaskoczył wszystkich, a do szpitali zaczęło trafiać wielu rannych żołnierzy. Dla rodzących kobiet nie wystarczało miejsc, ciężarne przenoszono więc na korytarze.
Nie pamiętam zbyt wiele z tamtej wojny, lecz jak to zwykle bywa z doświadczeniami z dzieciństwa, sytuacja wydawała mi się całkiem zwyczajna. Przez kolejne lata w szkołach odbywały się comiesięczne „ćwiczenia bojowe”. Razem z resztą dzieci trenowałam spokojne przechodzenie do schronów, zadowolona, że zamiast się uczyć, możemy grać tam w gry planszowe i żartować o nadlatujących pociskach albo terrorystach, którzy po wtargnięciu z bronią do środka wezmą nas na zakładników. Wpajano nam, że nie ma takiej rzeczy, która byłaby zbyt trudna do zniesienia, niebezpieczeństwo jest normalnym aspektem życia, a my musimy być odważni i nie tracić poczucia humoru.
Będąc w szkole, nigdy się nie bałam; jedynie wieczorami martwiłam się, że spośród wszystkich domów w kraju terroryści mogą wybrać właśnie nasz, a ja w tej sytuacji nie dam rady uratować rodziny. Myślałam o różnych dobrych schronieniach, w których ludzie ukrywali się podczas Holokaustu: piwnicach, strychach, wnękach za biblioteczkami, szafach. Sekret tkwił w zachowaniu ciszy.
Ale ja nie umiałam siedzieć cicho. Jako nastolatka zaczęłam komponować muzykę, zastanawiając się, czy potrzebuję jedynie tego, by robić hałas i być słyszaną. Gdy stałam na scenie, muzyka była moją magią. Dawałam upust temu, o czym nie mogłam mówić głośno. Był to mój protest przeciwko niewypowiedzianemu.
Kiedy w 1982 roku wybuchła wojna libańska, byłam już dość duża, by uzmysławiać sobie okropieństwo zdarzeń. Na szkolnej ścianie pamięci przybywało nazwisk – trafiali na nią młodzi ludzie, których znałam. Rodzice po stracie synów przychodzili do szkoły na uroczystości Dnia Pamięci. Czułam się dumna, będąc w gronie tych, którzy dla nich śpiewali; patrzyłam im prosto w oczy i starałam się nie rozpłakać, by nie zepsuć piosenki, bo wtedy ktoś inny mógłby zająć moje miejsce za mikrofonem. Każdego roku kończyliśmy celebrę utworem _Shir La Shalom_ (Pieśń o pokój), jedną z najbardziej znanych izraelskich pieśni. Śpiewaliśmy, wołając w ten sposób o pokój z głębi naszych serc. Marzyliśmy o nowym początku i wolnej przyszłości.
Dorastałam, mając w pamięci słowa rodziców, którzy obiecywali nam, że gdy skończymy osiemnaście lat i nadejdzie czas odbycia służby wojskowej, nie będzie już wojen. To jednak nie stało się do dziś. Służyłam w wojsku jako piosenkarka, modląc się o pokój, podróżując od jednej bazy wojskowej do drugiej, przekraczając granice, śpiewając dla żołnierzy. Gdy wybuchła I wojna w Zatoce Perskiej, miałam dziewiętnaście lat.
Byliśmy wiecznie w trasie i graliśmy głośną rockandrollową muzykę; tak głośną, że musieliśmy uważać, by nie przegapić dźwięku syren, które obwieszczały konieczność ucieczki do schronu i założenia masek przeciwgazowych. W pewnym momencie postanowiliśmy dać sobie spokój z maskami i schronami, a zamiast tego na dźwięk sygnału alarmowego pędziliśmy na dach, skąd mogliśmy obserwować nadlatujące z Iraku pociski i zgadywać, gdzie spadną. Po każdej dudniącej eksplozji wracaliśmy do naszej muzyki i graliśmy jeszcze głośniej.
Śpiewaliśmy dla żołnierzy, wśród których byli nasi przyjaciele z dzieciństwa, sąsiedzi i bracia. A gdy płakali, co często się zdarzało, odkrywałam w sobie moc poruszania czułych strun w sercach innych własnym sercem i ubierania w słowa tego, o czym się nie mówiło. Nasza muzyka wyrażała wiele niewypowiadanych na głos spraw: że się boimy, ale nie możemy się do tego przyznać nawet przed sobą; że jesteśmy młodzi i chcemy wracać do domów, kochać i podróżować do dalekich krajów. Że chcemy normalnego życia, choć nie jesteśmy pewni, co owa normalność oznacza. Tworzenie muzyki i głośne śpiewanie miały sens i były wyzwalające. Stały się początkiem mojej podróży w poszukiwaniu prawdy i odkrywania emocjonalnego dziedzictwa.
Kilka lat później ostatecznie opuściłam ojczyznę i przeprowadziłam się do Nowego Jorku, gdzie zaczęłam zgłębiać niewypowiedziane – wszystkie ciche wspomnienia, uczucia i pragnienia, których istnienia sobie nie uświadamiamy. Zostałam psychoanalitykiem badającym tajniki podświadomości.
Analiza umysłu jest rodzajem śledztwa, podobnie jak powieść kryminalna. Wiemy, że Zygmunt Freud, wybitny detektyw podświadomości, był wielkim fanem Sherlocka Holmesa i miał obszerną bibliotekę powieści detektywistycznych. Pod niektórymi względami zapożyczył od Holmesa metody postępowania: zbieranie dowodów, dochodzenie prawdy kryjącej się pod powierzchnią innych prawd, poszukiwanie ukrytych realiów.
Ja i moi pacjenci niczym detektywi staramy się podążać za poszlakami i nie tylko słuchać słów, lecz także zwracać uwagę na pauzy i nieznaną nam muzykę. To subtelna praca polegająca na zbieraniu wspomnień z dzieciństwa, tego, co zostało wyrażone lub zrobione, na wychwytywaniu przeoczeń i nieopowiedzianych historii. Szukając wskazówek i łącząc zgromadzone elementy w pełen obraz, stawiamy pytanie: „Co naprawdę się stało i komu się to przydarzyło?”.
Tajemnice umysłu obejmują nie tylko osobiste życiowe doświadczenia, lecz także sprawy, które nieświadomie w sobie nosimy: wspomnienia, odczucia i traumy odziedziczone po starszych pokoleniach.
Wkrótce po II wojnie światowej psychoanalitycy przystąpili do badań nad wpływem traumy na następną generację. Wielu z nich było Żydami, którzy uciekli z Europy. Wśród ich pacjentów byli ocaleli z Holokaustu, później zaś potomkowie tych, którzy przeżyli tę traumę – dzieci noszące podświadome piętno bólu przodków.
Począwszy od lat 70. ubiegłego wieku neuronaukowcy potwierdzali ustalenia psychoanalityków o tym, że trauma ocalałych – nawet najmroczniejsze sekrety, o których nigdy nie mówili – rzutuje na życie ich dzieci i wnuków. Te stosunkowo nowe badania koncentrują się na epigenetyce – pozagenetycznych wpływach i zmianach w ekspresji genów. Naukowcy przyglądają się modyfikacjom genetycznym u potomków osób, które doświadczyły traumy, i badają, jak środowisko – w szczególności rzeczona trauma – może pozostawić na genach danej osoby chemiczny ślad przekazywany następnemu pokoleniu. Owe empiryczne badania eksponują ważną rolę, jaką hormony stresu odgrywają w rozwoju mózgu, a tym samym w mechanizmach biologicznych, za których pośrednictwem trauma przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Obszerne badania przeprowadzone w Icahn School of Medicine w Mount Sinai Hospital przez zespół zarządzany przez dr Rachel Yehudę, kierowniczkę badań nad stresem o podłożu traumatycznym, wykazały, że potomkowie ocalałych z Holokaustu mają niższy poziom kortyzolu – hormonu pomagającego organizmowi podźwignąć się po psychicznym urazie. Okazało się, że dzieci osób, które przeżyły Holokaust, mają inny profil hormonów stresu niż ich rówieśnicy, ten zaś może predysponować do zaburzeń lękowych. Badania wskazują, że zdrowe dzieci ocalałych z Holokaustu, weteranów wojennych, a także ludzi, którzy doświadczyli pobytu w niewoli lub przeżyli inną poważną traumę, są bardziej narażone na objawy PTSD (zespołu stresu pourazowego) wskutek traumatycznych wydarzeń lub bycia świadkiem gwałtownego incydentu.
Z perspektywy ewolucyjnej celem tego rodzaju epigenetycznych zmian może być biologiczne przystosowanie dzieci do radzenia sobie w środowisku typowym dla ich rodziców, w istocie jednak zmiany te czynią je bardziej wrażliwymi na przenoszenie objawów traumy, której same nie doświadczyły.
Wnioski te nie stanowią zaskoczenia dla specjalistów zajmujących się studiowaniem ludzkiego umysłu. W naszej pracy klinicznej możemy obserwować, jak traumatyczne przeżycia wnikają w psychikę kolejnych pokoleń i manifestują się w niesamowity i często zaskakujący sposób. Żyją w nas ludzie, których kochamy; ludzie, którzy nas wychowali – doświadczamy ich emocjonalnego bólu, śnimy ich wspomnienia i dysponujemy wiedzą o tym, co nie zostało nam przekazane wprost, a wszystko to kształtuje nasze życie w nie zawsze zrozumiały sposób.
Dziedziczymy rodzinne traumy – także te, których nam nie wyjawiono. Pracując w Paryżu z ocalałymi z Holokaustu i ich dziećmi, psychoanalitycy węgierskiego pochodzenia – Maria Torok i Nicolas Abraham użyli terminu „fantom” do opisania różnorodnych form, w jakich drugie pokolenie odczuwa tragedię i straty swoich rodziców, nawet jeśli ci nigdy o nich nie opowiadali. Uczuciowa scheda po nieprzetworzonej traumie rodziców jest żyjącym w nich fantomem; duchem niewypowiedzianego i tego, czego nie da się ująć w słowa. Dziedziczymy właśnie owe „duchy” dawnych doświadczeń – nie są one zupełnie żywe, lecz także nie całkiem martwe. Piętnują naszą rzeczywistość w sposób widoczny i jak najbardziej prawdziwy; wyłaniają się i pozostawiają ślady. Znamy i odczuwamy aspekty spraw, których źródła często wymykają się naszemu poznaniu.
W książce _Emocjonalne dziedzictwo_ narracje moich pacjentów przeplatają się z moimi własnymi historiami o miłości i stracie, a także osobistymi i narodowymi traumami postrzeganymi przez pryzmat psychoanalizy i najnowszych badań psychologicznych. Opisałam w niej liczne sposoby odnajdywania duchów przeszłości, które wiążą nam ręce i utrudniają życie pełną piersią. Przeżywamy na nowo wszystko, czego świadomości nie mamy. Sprawy te zamieszkują nasze umysły i ciała, dając o sobie znać objawami: bólów głowy, obsesji, fobii czy bezsenności – wszystko to może być pokłosiem tego, co zepchnęliśmy w najciemniejszy kąt umysłu.
Jak dziedziczymy, przechowujemy i przetwarzamy wydarzenia, których sami nie przeżyliśmy bądź ich nie pamiętamy? Jakim ciężarem przytłacza nas to, co obecne, a nie do końca poznane? Czy umiemy dochowywać przed sobą tajemnic i co naprawdę przekazujemy następnemu pokoleniu?
Te i inne pytania stawiamy sobie, dążąc do uwolnienia tych części nas samych, które trzymają w niewoli sekrety przeszłości.
Książka ta powstała niejako na kozetce, podczas intymnych dialogów z moimi pacjentami. Za ich pozwoleniem przedstawiam w niej zarówno ich, jak i swoje własne emocjonalne dziedzictwo, niewyobrażalne urazy i ukryte prawdy, napotkane w procesie wyswobadzania się ze spuścizny traumy. Badam zakazane uczucia, wspomnienia odrzucane lub trywializowane przez umysł oraz te fragmenty naszej historii, które przez wzgląd na lojalność wobec kochanych osób nie zawsze możemy w pełni poznać lub zachować w pamięci. Każda opowieść jest niepowtarzalnym, indywidualnym sposobem badania przeszłości połączonym ze spojrzeniem w przyszłość. Gotowość przeanalizowania własnego dziedzictwa pozwala skonfrontować się z pokutującymi w nas duchami przeszłości.
Odmalowuję tu wiele twarzy odziedziczonej traumy, jej wpływ oraz metody pozwalające nam iść przed siebie. Część pierwsza skupia się na trzecim pokoleniu ocalałych: traumie dziadków odciśniętej w umysłach wnuków. Zaglądam za kulisy zakazanej miłości, niewierności oraz ich związków z międzypokoleniową traumą. Badam upiory nadużyć seksualnych, samobójstwa kładące się cieniem na następnej generacji i rezydujące w podświadomości ślady homofobii. Omawiam opracowaną przez prof. Yolandę Gampel koncepcję „promieniotwórczości traumy”, związaną z emocjonalnym „promieniowaniem” tragedii na życie kolejnych pokoleń.
W części drugiej skoncentrowałam się na tajemnicach naszych rodziców. Przyglądam się niewypowiedzianym prawdom z czasów przed naszym narodzeniem i okresem niemowlęctwa. Prawdy te, choć nie są nam świadomie znane, kształtują nasze życia. Piszę o tym, jak strata rodzeństwa może doprowadzić do emocjonalnego paraliżu, opowiadam o kwestii „niechcianych” dzieci oraz pragnieniu śmierci, jakiego doświadczają one w dorosłości, analizuję traumę żołnierza oraz męską wrażliwość ujawnioną w relacji terapeutycznej.
Część trzecia jest poszukiwaniem sekretów, które ukrywamy sami przed sobą; realiów zagrażających nam za bardzo, abyśmy mogli je w pełni poznać lub przetworzyć. Zawiera ona historie o macierzyństwie, lojalności i kłamstwach, przemocy fizycznej, przyjaźni i dotkliwych stratach, które pokazują, jak często tak naprawdę wiemy o czymś, choć przechowujemy to w tajnych zakamarkach umysłu.
Skrywanie tajemnic przed samymi sobą ma nas chronić poprzez zniekształcanie realiów i pomagać w izolowaniu nieprzyjemnej wiedzy od świadomości. Posługujemy się przy tym różnymi mechanizmami obronnymi: idealizujemy osoby, wobec których nie dopuszczamy ambiwalentnych uczuć, identyfikujemy się ze znęcającymi się nad nami rodzicami i dzielimy świat na dobry i zły, aby móc go uporządkować w sposób przewidywalny i dający poczucie bezpieczeństwa. Projektujemy na innych uczucia, których nie chcemy doświadczać, bądź wiedzę na swój temat zbyt niepokojącą, by się z nią zmierzyć.
Wyparcie – czy też represja – jako emocjonalny mechanizm obronny spłyca nasze wspomnienia i odziera je ze znaczeń. Wyparcie chroni nas, oddzielając wspomnienie od jego emocjonalnej doniosłości. W takich przypadkach trauma jest przechowywana w umyśle jako coś „mało istotnego”, „błahego”. Rozdźwięk między koncepcjami a uczuciami pozwala nam chronić się przed poczuciem czegoś zbyt druzgoczącego, a zarazem utrzymuje traumę w izolacji i uniemożliwia jej przetworzenie.
Z perspektywy naszego zdrowia psychicznego mechanizmy obronne pełnią ważną funkcję. Pomagają zapanować nad emocjonalnym bólem i kształtować postrzeganie samych siebie i otaczającego nas świata. Ich ochronna rola ogranicza jednak naszą zdolność do przyglądania się własnemu życiu i czerpania z niego całymi garściami. Doświadczenia zbyt bolesne, by w pełni je zrozumieć i przetworzyć, przekazujemy następnemu pokoleniu. To właśnie niewypowiedziane traumy – te, które wiążą się z cierpieniem zbyt wielkim, by umysł mógł im sprostać – stają się emocjonalnym dziedzictwem, rzutującym na życie naszych dzieci i ich dzieci w niezrozumiały i niemożliwy do kontrolowania sposób.
Większość przytoczonych na kartach tej książki osobistych przeżyć to relacje przedstawiające pogrzebane traumy z przeszłości, międzyludzkie sekrety i zdarzenia, które nie zostały opowiedziane innym, a jednak z tajemniczych powodów są im znane. Te przemilczane historie i tłumione reperkusje często nas przytłaczają. Zapraszam cię do przełamania ciszy, wyśledzenia i odkrycia ograniczających twoją wolność duchów przeszłości oraz poznania emocjonalnej schedy, która powstrzymuje cię przed realizowaniem marzeń, tworzeniem, kochaniem i życiem pełną piersią.CZĘŚĆ PIERWSZA
DZIADKOWIE
Trauma dziedziczona po przodkach
Wszyscy mamy swoje demony, lecz jak napisali kiedyś psychoanalitycy Maria Torok i Nicolas Abraham: „Nawiedzają nas nie zmarli, ale puste miejsca pozostawione w nas przez sekrety innych”. Mieli na myśli międzypokoleniowe tajemnice i nieprzetworzone doświadczenia, które często snują się nam po głowach, choć zwykle nie są z nimi skojarzone żadne głosy ani obrazy. Dźwigamy treść emocjonalną należącą do naszych rodziców i dziadków, przechowując ich straty, których nigdy w pełni nie wyartykułowali. Odczuwamy te traumy, choć ich sobie nie uświadamiamy. Żyją w nas stare rodzinne tajemnice.
Ta część książki dotyczy przede wszystkim trzeciego pokolenia ocalałych. Stanowi wgląd w pokłosie Holokaustu, w przypadku którego wyparta trauma regularnie przemienia się w bezimienne przerażenie, a nieopowiedziane historie są raz po raz odgrywane na nowo. Jest przeglądem konsekwencji wczesnej straty dla następnych pokoleń, spojrzeniem na to, jak wykorzystywanie seksualne doświadczone przez dziadków może wpłynąć na życie wnuków, a także przybliża tajemnice zakazanej miłości dziadka pojawiające się w umyśle wnuka. Na tle kwestii życia i śmierci czasami to właśnie erotyka stanowi koło ratunkowe i drogę do krainy żywych. To, czego nie wolno nam wiedzieć, prześladuje nas i pozostaje owiane tajemnicą, nie pozwalając znaleźć ukojenia.1
Życie i śmierć w związkach romantycznych
Eve dojeżdża do mnie na sesje dwa razy w tygodniu, a każdy taki dojazd trwa godzinę. Powtarza mi, że nie cierpi prowadzić i marzy o kimś, kto by ją podrzucił, zaczekał na nią przed gabinetem, a potem odwiózł do domu. Ta osoba nie musiałaby uprzyjemniać jej czasu; mogłaby się nawet nie odzywać. Eve wystarczyłyby zajęcie miejsca pasażera i możliwość zatopienia się w muzyce.
Kiedy słucham, jak Eve opowiada o siedzeniu w milczeniu obok kierowcy, czuję falę smutku. Wyobrażam ją sobie jako małą dziewczynkę sprzed lat, która stara się być grzeczna i cicha, nikomu nie przerywać, nie sprawiać kłopotów i zachowywać się tak, jakby w ogóle jej nie było.
Podczas jednej z pierwszych sesji zapytałam ją o najwcześniejsze wspomnienie z dzieciństwa. „Kiedy miałam pięć lat – odparła – czekałam przed szkołą na mamę, która miała mnie odebrać, ale zapomniała. Myślałam, że muszę tam siedzieć i czekać, aż sobie o mnie przypomni. »Bądź cierpliwa« – powtarzałam sobie”.
Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa często kryje w sobie najważniejsze elementy przyszłej terapii. Na ogół przybliża powody, które skłoniły pacjenta do szukania wsparcia, i odmalowuje jego obraz we własnych oczach. Każde wspomnienie kryje w sobie poprzednie, a także te późniejsze, wyparte.
Najdawniejsza retrospekcja Eve stanowi dla mnie obraz bycia zapomnianą. Powoli staje się dla mnie jasne, że często zostawała sama, pozbawiona nadzoru rodzicielskiego, i dorastała jako najstarsza z czworga rodzeństwa w domu naznaczonym zaniedbaniami i emocjonalną martwotą.
Czuję, że ciągnie mnie do Eve. Jest po czterdziestce; długie ciemne włosy spływają jej na ramiona, zielone oczy najczęściej kryją się pod dużymi okularami przeciwsłonecznymi. Po wejściu do gabinetu Eve zdejmuje je, a potem szybko kieruje się w stronę kanapy. Wita mnie nieśmiałym uśmiechem, a ja zauważam dołeczek w jej prawym policzku. Zdejmuje szpilki i siada ze skrzyżowanymi nogami. Jest piękna, a gdy czasem patrzy na mnie oczami młodej dziewczyny, wydaje się zagubiona.
Zastanawiam się, czy matka w końcu po nią przyjechała, i próbuję sobie wyobrazić, jak dziewczynka czeka na nią, dusząc w sobie strach, że nigdy nie pojawi się, by ją odebrać.
Pytam o to, lecz Eve milczy. Nie pamięta. Podczas naszych sesji często bywa nieobecna duchem; wygląda przez okno, jak gdyby była ze mną i jednocześnie jej nie było. Jest w niej coś, co odbiera mowę, choć chwilami sprawia wrażenie przekłutego balonika.
Eve niejednokrotnie staje się dla mnie odległa; ostrożnie podchodzi do okazywania intensywnych emocji i popada w długie milczenie.
Patrząc na nią, zastanawiam się, czy mnie także obsadziła w swym życiu w roli kierowcy – kogoś dorosłego, kto przyjedzie na czas, przejmie kontrolę i zawiezie tam, gdzie powinna być. Siedzę w milczeniu. Wiem, że zanim na mnie spojrzy lub się odezwie, może minąć dłuższa chwila.
– Wczoraj wieczorem znowu się z nim spotkałam – zaczyna sesję, nawiązując do swojego kochanka Josha, z którym widuje się kilka razy w tygodniu.
Około 20.00, gdy współpracownicy wychodzą, Josh uruchamia Line – japoński komunikator, z którego korzystają do przesyłania sobie wiadomości – i prosi ją, żeby przyszła do jego biura. Eve wyjaśnia, że potrzebowali bezpiecznej formy kontaktu.
– Gdy Josh podsunął pomysł używania tej aplikacji, wydawało mi się, że powiedział „Lying” (kłamliwy), a nie „Line”, i pomyślałam sobie: „Cóż za dziwnie niewłaściwa nazwa dla komunikatora”.
Eve śmieje się i dodaje sarkastycznie:
– Sądzę, że powinna istnieć jakaś sieć kontaktów dla zdradzających; może rodzaj czatu, na którym mogliby się wymieniać informacjami i radami, coś na kształt grup wsparcia dla młodych matek. Nie uważasz, że ktoś mógłby na tym nieźle zarobić? Mnóstwo ludzi grzęźnie w zagubieniu i dezorientacji, nie mając pojęcia, jak poradzić sobie z cudzołóstwem. – Uśmiecha się lekko, ale wydaje się smutniejsza niż kiedykolwiek.
Nie patrzy na mnie.
– Kupiliśmy z Joshem karnety do SoulCycle, żeby mieć alibi dla wieczornych spotkań. To dobra wymówka, gdy człowiek wraca do domu spocony i chce iść prosto pod prysznic. – Zawiesza na chwilę głos, a potem podejmuje wątek: – Zmywanie jego zapachu z ciała zawsze mnie smuci. Wolałabym z nim spać.
Eve bierze głęboki wdech, jakby próbowała się uspokoić, po czym dodaje z uśmiechem:
– Josh mówi, że SoulCycle mogłoby zarabiać na sprzedawaniu w niższych cenach fałszywych kart członkowskich jako alibi.
Odwzajemniam uśmiech, choć zdaję sobie sprawę, że w tym, co mówi, nie ma nic zabawnego. Pod płaszczykiem dowcipnej formy relacji kryje się wiele niepewności, poczucia winy i strachu. Nagle obecność Eve zaznacza się z pełną siłą i wyczuwam ogrom jej bólu. Przychodzi mi do głowy, że właśnie teraz jest prawdziwa, i rzucam na głos pytanie, czy chciałaby wyjawić coś więcej na temat swojego romansu.
Podczas pierwszej sesji Eve powiedziała, że jest mężatką i ma dwoje dzieci. Jej córka właśnie skończyła dwanaście lat, syn ma dziewięć. Wyjaśniła, że postanowiła podjąć terapię, bo w jej życiu stało się coś strasznego, co uświadomiło jej konieczność sięgnięcia po pomoc. Następnie opowiedziała mi o Joshu.
Eve spędza w jego biurze kilka wieczorów w tygodniu. Jej kochanek jest niewolnikiem nawyków, więc ich spotkania także są podporządkowane pewnej rutynie: najpierw się kochają, potem zamawiają jedzenie, a gdy skończą jeść, Josh odwozi ją do domu.
Początkowo niepewnie, a później szczegółowo Eve opowiada mi o ich zbliżeniach.
– Z Joshem nie kontroluję niczego – mówi, doszukując się w moich oczach potwierdzenia, że rozumiem, co ma na myśli. Tłumaczy, że w swej uległości względem niego czuje się otoczona opieką. Odnosi wrażenie, że Josh wie wszystko o niej i jej ciele, a ona może stracić kontrolę pod jego dominacją.
– Przywraca mnie do życia… wiesz, do czego zmierzam? – Nie czeka na odpowiedź.
Życie i śmierć od samego początku odgrywają ważne role w narracji Eve. Zaczynamy przyglądać się zależnościom między seksem, śmiercią a zadośćuczynieniem oraz ich silnym powiązaniom z jej rodzinną historią. Dowiedziałam się, że matka Eve w wieku czternastu lat straciła własną matkę, która zmarła na raka. Przez dwa lata zajmowała się umierającym rodzicem, lecz jakaś jej część odeszła razem z nią. Obie powoli zdajemy sobie sprawę, że dzięki seksualnej uległości Eve zaspokaja tęsknotę do znalezienia się pod czyimiś skrzydłami, bycia żywą i uleczenia traumatycznej przeszłości.
Eve zerka na zegarek i sięga po buty, przygotowując się do zakończenia sesji. Potem pochyla się w moją stronę i mówi cicho:
– Wzruszam się za każdym razem, kiedy po wszystkim Josh odwozi mnie do domu. Uwielbiam się z nim kochać i uwielbiam, gdy mnie podrzuca.
Zapada jeszcze jedno krótkie milczenie, po którym Eve dodaje nieomal szeptem:
– Patrzę, jak z poważną miną trzyma kierownicę, i wydaje mi się najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Chcę go pocałować, ale wiem, że to kiepski pomysł; w końcu nie jesteśmy już w jego biurze i udajemy, że jest kierowcą z mojego serwisu samochodowego.
Wysadza mnie kilka przecznic od domu, a mówiąc „dobranoc”, czuję, że na moim sercu pojawia się kolejna mała rysa. Nie chcę wchodzić na górę, wracać do głównego nurtu swojego życia. Josh doskonale wie, jak się czuję, i nie muszę mu niczego tłumaczyć. „Pamiętaj, że bardzo cię kocham”, zapewnia mnie. „Do zobaczenia w środę. To już niedługo; środa przyjdzie szybciej, niż myślisz”.
Krzywię się, a on wie, że z mojej perspektywy środa jest odległa o całe lata, a zanim nadejdzie, będę miała mnóstwo uczuć i myśli, których on nie będzie częścią. „Jestem na naszej aplikacji”, mówi. „Jestem, nawet jeśli fizycznie mnie przy tobie nie ma”.
Eve zakłada okulary przeciwsłoneczne.
– Wtedy zwykle przestaję czuć cokolwiek i wysiadam z samochodu.
Domyślam się, że aby się z nim rozstać, musi się odłączyć – i opowiadając o tym, robi to na moich oczach. Tracę z nią kontakt w długim milczeniu, które poprzedza jej wyjście.
Wielu pacjentów przychodzi do mnie ze względu na moje doświadczenie zawodowe w pisaniu i nauczaniu o seksualności. Zwracają się do mnie osoby zdruzgotane romansem partnerki lub partnera, które same miały lub mają romanse, oraz kochanki i kochankowie ludzi pozostających w związkach małżeńskich. Ich historie i motywy są różne, lecz wszyscy jawią się jako udręczeni zmaganiem się z tajemnicami – własnymi lub innych, bliskich im ludzi.
Choć zdaję sobie sprawę z transakcyjnego aspektu każdego związku, wierzę również w miłość. Wierzę w siłę przywiązania między dwojgiem ludzi, a także w lojalność będącą podstawą zaufania, a destrukcyjne i kreatywne siły uważam za nieodłączną część każdej relacji. Kochamy, a zarazem czasami nienawidzimy tych, których kochamy; ufamy im, jednocześnie bojąc się krzywd, jakie mogą nam wyrządzić. Jednym z celów rozwoju człowieka jest zdolność łączenia pozytywnych i negatywnych uczuć: nienawiści z miłością i kochania ze świadomością nieodłącznych chwil rozczarowania i gniewu. Im lepiej poznajemy swoje destrukcyjne skłonności i im skuteczniej nad nimi panujemy, tym większą zyskujemy zdolność do pełnej miłości.
W życiu zawsze w jakimś stopniu chodzi o napięcie między pragnieniem niszczenia – zburzenia miłości, dobra i samego życia – a Erosem, który reprezentuje nie tylko seks, ale także chęć przetrwania, tworzenia i bliskości. Napięcie to istnieje w każdym aspekcie naszego życia, nie wyłączając relacji.
Psychologia pomaga nam w nazywaniu tych pragnień i chęci, przywoływaniu ich do jaźni oraz kwestionowaniu wyborów – zarówno naszych, jak i tych, którzy byli przed nami. W przypadku związków romantycznych działania te są wielopłaszczyznowe, a odróżnienie zniszczenia i śmierci od przetrwania i życia nie zawsze jest oczywiste.
Wśród ważnych powodów, które skłaniają ludzi do przychodzenia na terapię, jest chęć odkrycia nieznanych prawd o samych sobie. Śledztwo to ma swój początek w pragnieniu dowiedzenia się, kim naprawdę jesteśmy i kim byli nasi rodzice, a jego nieodłącznym pierwiastkiem jest lęk przed poznaniem. Dlaczego Eve nawiązała romans z Joshem? Czemu wydarzyło się to właśnie teraz? Jaki aspekt tego związku odnosi się do jej potrzeby przetrwania i chęci powrotu do życia, a jaki do śmierci i zniszczenia? Pod jakim względem jej obecne życie stanowi odbicie egzystencji poprzedzających ją kobiet i próbę uzdrowienia nie tylko siebie, lecz także doświadczonej przez los matki i umierającej babci?
Niewierność jest destrukcyjna, ponieważ zawsze wyrządza szkody w związku – nawet jeśli są one z początku niewidoczne. Jednak ludzie wdają się w romanse nie tylko dlatego, by zniszczyć swój związek lub się z niego wyrwać; paradoksalnie zdrada bywa niekiedy próbą utrzymania małżeństwa. Niewierność często jest sposobem na zrównoważenie sił panujących w relacji lub zaspokojenie zaniedbywanych potrzeb. W wielu przypadkach romans, będący aktem seksualnym i niebezpośrednią formą wyrażania negatywnych uczuć, takich jak wrogość i gniew, stanowi także sposób na ochronę małżeństwa przed tymi emocjami, przy jednoczesnym zachowaniu jego dotychczasowego status quo.
W seksie znajdują swój wyraz uczucia niedozwolone w samym związku – zwłaszcza agresja. Nie dziwi więc fakt, że ludzie opisują pozamałżeński seks jako dzikszy, a ten małżeński jako łagodniejszy i „cywilizowany”. Nieświadomie chroniąc się nawzajem przed agresją, partnerzy paraliżują związek. Tam, gdzie nie ma przestrzeni na agresję, zwykle nie ma też seksu.
Owo dialektyczne napięcie między życiem a śmiercią przejawia się również w pożądaniu seksualnym, w szczególności w długotrwałych związkach. Amerykański psychoanalityk Stephen A. Mitchell w książce _Czy miłość trwa wiecznie?_ porusza kwestię konfliktu między przygodą a bezpieczeństwem w życiu seksualnym. Podkreśla on, że romans, witalność i seksualność są czynnikami, dzięki którym życie warte jest nie tylko przeżywania, lecz także pielęgnowania i delektowania się nim. Sugeruje, że romans ma wiele wspólnego z ekscytacją życiem. Z biegiem czasu jednak romans seksualny łatwo przemienia się w coś znacznie mniej ożywczego, a niekiedy nawet staje się ciężarem, ponieważ karmi się ryzykiem, tajemnicą i przygodą, a nie bezpieczeństwem i swojskością, właściwym długotrwałej relacji.
Czy możemy nadal pragnąć ludzi, przy których czujemy się najbezpieczniej? – pyta Mitchell. Sugeruje przy tym, że sekretem długotrwałej miłości jest delikatna równowaga między bezpieczeństwem a zagrożeniem; tym, co znane, a nowością. Psychoterapeutka Esther Perel w swej nowatorskiej książce _Inteligencja erotyczna_ szczegółowo omawia ów specyficzny paradoks domowej atmosfery i seksualnego pożądania oraz pomaga parom znaleźć przestrzeń na przygody, a tym samym na fascynację erotyczną w związkach. Zgłębia ona ponadto ten i inne tematy, aby przyjrzeć się złożonej naturze niewierności.
Psychoanalityczne śledztwo to złożona i pełna niuansów wyprawa ku najwrażliwszym rejonom serca. W każdej z tych podróży na różne sposoby uwidaczniają się ryzyko i bezpieczeństwo, niszczenie i tworzenie, życie i śmierć oraz losy wielu pokoleń.
Podczas naszej pierwszej sesji Eve nie zdejmuje okularów przeciwsłonecznych. Siedzi na kanapie ze skrzyżowanymi nogami i chlipie.
– Narobiłam sobie kłopotów – mówi. – Nie wiem, może nawet już zniszczyłam sobie życie. Nie mam pojęcia, co robić.
Powiedziała mi później, że jej mąż jest dobrym człowiekiem, a ona sama uważa swoje małżeństwo za satysfakcjonujące.
– Tak naprawdę kocham swojego męża – wyznaje. – Tworzymy zgraną rodzinę, mamy cudowne dzieci, które są wszystkim, o czym zawsze marzyłam. Mam każdą rzecz, jakiej pragnęłam. Może po prostu jestem zbyt zachłanna.
Następnie opowiada o wieczorze, kiedy to uzmysłowiła sobie, że straciła kontrolę nad własnym życiem.
– Zwykle spotykamy się w jego biurze, ale tamten weekend był inny, bo zarówno jego żona, jak i mój mąż wyjechali. Pomyśleliśmy, że to dobra okazja, żeby spędzić ze sobą noc. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy i chyba oboje byliśmy podekscytowani i jednocześnie zaniepokojeni.
Poprosiła opiekunkę, żeby została z dziećmi na noc, a Josh wynajął pokój w hotelu po drugiej stronie ulicy, przy której mieściło się jego biuro. Eve powiedziała, że gdyby jej mąż zerknął na aplikację służącą im do wzajemnego sprawdzania swojego położenia, odnalazłby ją bez trudu. Zainstalowali ją na początku roku, aby móc kontrolować córkę, która właśnie skończyła dwanaście lat i zaczęła sama chodzić do szkoły.
– Program stał się poważnym problemem, ponieważ miałam świadomość, że rodzina zawsze może sprawdzić, gdzie jestem. Wiem, że w moich ustach nie brzmi to wiarygodnie, ale nienawidzę kłamstwa – opowiada nieomal przepraszającym tonem. – Wolałabym niczego nie wyjaśniać, niż ich oszukać. Postanowiłam więc na tę noc wyłączyć telefon, żebym nie musiała kłamać co do miejsca pobytu. – Wzdycha. – Boże, co ja narobiłam.
Eve cichnie, a w jej oczach szklą się łzy.
– Ta noc z Joshem była lepsza, niż sobie wyobrażałam. Trudno mi nawet ubrać to w słowa, bo nie zdawałam sobie sprawy, że można się tak czuć. W końcu mieliśmy kawałek spokojnego miejsca tylko dla siebie i jak się nam wydawało – cały czas świata. Czuliśmy się tak, jakbyśmy byli prawdziwą parą, całkowicie sobie oddaną, zanurzoną wzajemnie w swych ciałach i umysłach. Uprawialiśmy seks przez długie godziny, a ja szeptałam mu do ucha: „Kocham cię. Dzięki tobie jestem taka szczęśliwa”. Odpowiadał: „Wiem, słonko. Ja też jestem szczęśliwy”. Zapytałam go, czy możemy nazwać to miejsce naszym domem, mając na myśli mały pokój hotelowy, który w tamtej chwili wydawał mi się idealny.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki