- W empik go
Felicita - ebook
Felicita - ebook
Dwie powieści, które łączy to samo wydarzenie - wyjazd matki i córki do Polignano a Mare, małej, urokliwej miejscowości we włoskiej Apulii. Powieść FELICITÀ opowiada wydarzenia z punktu widzenia 42-letniej Zośki, a powieść PRIMO AMORE jest pamiętnikiem jej córki, 17-letniej Oliwii. Zdrada, miłość, żałoba, rodzinne tajemnice i spalone słońcem Włochy. To życiowa i przejmująca historia o tym, że wszystkie przeciwności losu można pokonać z pomocą rodziny i przyjaciół.
Zośka jest kobietą po przejściach, która uzyskawszy względną stabilizację pragnie już tylko spokojnego życia. Ale jej córka, Oliwia, zaangażowana aktywistka, dostarcza mamie coraz to nowych przeżyć. Apogeum osiąga, gdy Zośka przekazuje jej list od zmarłego w pandemii ojca. Treść listu nie jest tajemnicą dla matki. Za to córce świat wywraca się do góry nogami.
Gdy na żądanie Oliwii docierają do południowej Italii, ich północny zdystansowany charakter zderza się ze zmysłowym południowym temperamentem. To zderzenie jest o tyle bardziej przejmujące i wstrząsające, że Zośka spotyka kobietę, która dobrze znała jej męża. Mało tego, jest coś co łączy tę kobietą z Oliwią. Z jednej strony Zośka próbuje odkrywać tajemnicze drugie życie swojego męża, z drugiej porozumieć się z córką, która zaczyna szukać własnego szczęścia, a z trzeciej poradzić sobie z własnymi emocjami. Emocjami, które w połączeniu z lazurowym Adriatykiem, wschodami i zachodami słońca, włoską kuchnią i winem Primitivo potrafią nie tylko zaszumieć w głowie ale i wywołać drżenie serca.
Razem z tomem Felicita Katarzyny Kalicińskiej i Radosława Figury ukazuje się Primo amore Kamili Kisały. Przeczytaj obydwie książki i dowiedz się, jak różne odcienie mogą mieć emocje matki i córki podczas włoskiego lata
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8360-154-0 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Apulia
Pierwsza w pensjonacie Franceski obudziła się Zośka. Jej zegar biologiczny działał niezawodnie w każdym miejscu świata. Chociaż Kamil, jej mąż, zawsze mówił, że to nie może być biologia, skoro nigdy nie miała jet lagu.
Kiedy Oliwia otworzyła oczy, matka spojrzała na nią znad iPada.
– Zrobimy to dzisiaj? – spytała.
Córka uśmiechnęła się i odparła:
– Tak, nareszcie!
– Skoro aż tak nie mogłaś się doczekać, trzeba było wcześniej powiedzieć – obruszyła się Zośka, dotąd przekonana, że córka tak samo jak ona bała się tego, co mogło nadejść.
– Nie chciałam ci przerywać amorów...
– Ej, małolato! – krzyknęła i rzuciła się na nastolatkę z poduszką.
– Przegrasz! – postraszyła ją córka i zerwała się z łóżka, by uniknąć ciosu. Zdążyła za to chwycić swoją poduszkę i strzelić nią matkę w tyłek. Zośka zawyła z udawanej złości i walnęła córkę centralnie w czubek głowy. Oliwia odwinęła się, trafiając w ramię, po czym wskoczyła na łóżko i spadła na matkę z całym impetem, krzycząc jak Marlin z Gdzie jest Nemo:
– Do atakuuuuu!
Bitwa skończyła się, kiedy obie wylądowały roześmiane na podłodze. Po chwili jednak spoważniały, jakby czarne kłębiaste chmury zwiastujące kłopoty przesłoniły nagle słońce, choć za oknem widać było bezkresne błękitne niebo. Takie, które jest obietnicą spokoju, łagodności, dobra, zrozumienia i wyłącznie pozytywnych zdarzeń. Mimo wszystko były zdecydowane zrealizować swój zamiar. Kiedy, jak nie dzisiaj?
W samochodzie nie odzywały się do siebie. Żadna nie włączyła radia. Matka skupiła się na nawigacji, która prowadziła je ulicami Luigi Pirandella, a potem Federico Felliniego. Prowadząc, spoglądała na wąską podmiejską uliczkę, na której dwa samochody musiałyby się minąć o włos, jeśli w ogóle zdołałyby przeprowadzić taki manewr. Z drugiej strony ujął ją ten tak typowy dla włoskiego południa brak napuszenia. Wielki reżyser Federico ma wąziutką uliczkę swojego imienia. I co z tego? Pewnie przyjąłby ten straszny afront z kompletnym luzem.
Parę minut później zatrzymały się na parkingu nad zatoczką Cala Port’Alga. Jakby nigdy nic wysiadły z fiata, wyjęły maty, ręczniki kąpielowe oraz koszyk z lunchem przygotowany przez Francescę. Nie bez sarkania.
– Koszyk? Jaki koszyk? I o której to niby zjecie? – marudziła. We Włoszech wiele reguł można nagiąć, ale pory posiłków są rzeczą świętą. Rano lekkie śniadanie, czyli kawa i coś słodkiego, potem między trzynastą a piętnastą obiad, a na końcu najważniejsze – kolacja. I po niej obowiązkowo lody. Żaden szanujący się Włoch nie usiądzie do głównego posiłku wcześniej niż o dwudziestej czy dwudziestej pierwszej. A najlepiej jeszcze później. Zośka o tym wiedziała, ale miała to w nosie. W końcu była tylko turystką. Wyjaśniła więc cierpliwie Francesce:
– Poprosimy o coś do przekąszenia, zjemy, jak zgłodniejemy, na plaży. Proszę to dopisać do rachunku.
– Pewnie, że dopiszę – fuknęła Włoszka. A gdy wchodziła do kuchni, rzuciła jeszcze niby do siebie, ale tak, żeby było słychać: – Jakby nie można było poczekać do kolacji!
Nie skomentowały tego, bo z zaplecza wyjrzał rozbawiony przystojniak z kilkudniowym czarnym zarostem i opaską na gęstych lokach. Z szerokim uśmiechem wyglądał jak z reklamy wakacji życia.
– Ciao, ragazze! Nie przejmujcie się, mamma zawsze ma zły humor. Ale nikt nie ma takiego dobrego serca jak ona.
– Chodź mi pomóc, a nie gadasz głupoty – odpowiedziało mu zrzędzenie z głębi kuchni.
Enzo rozłożył ręce w geście „cóż począć” i zniknął na zapleczu.
Z ulicy Felliniego ruszyły w stronę zatoczki. Oliwia pokazała Zośce postawiony na sztorc dziób zielonej łódki pełniącej funkcję biblioteczki z książkami na wymianę. Żadna z kobiet nie miała jednak tego dnia głowy do czytania. Zatrzymały się na szczycie kamiennej skarpy. Zatoczka wcinała się w ląd wąskim klinem. Delikatne fale zwilżały drobny piasek na brzegu. Po lewej stronie, wzdłuż nabrzeża cumowało kilka łódek wiosłowych, zielonych jak biblioteczka na górze. Na brzegu stało jeszcze kilka takich.
Matka i córka swobodnym krokiem zaciekawionych turystek zeszły po kamiennych stopniach do zatoczki. Zośka przystanęła, zastanawiając się nad odpowiednim miejscem, a Oliwia zatrzymała się u jej boku. Żadna nie spojrzała na ciemnowłosą kobietę w jednoczęściowym czarnym kostiumie kąpielowym, która pokrywała zieloną farbą ławkę jednej z łódek. Nastolatka wiedziała doskonale, kim jest właścicielka wypożyczalni, bo widziała ją wcześniej na Instagramie. Jej matka domyślała się, ale nie mogła się zmusić, żeby na nią spojrzeć.
Uśmiechnęła się do córki i wskazała nabrzeże po lewej stronie zatoczki. Rozłożyły tam swoje ręczniki. Bardzo starannie. Tak jakby zamierzały tu zostać na całe lata.
– Fajnie, co nie? – uśmiechnęła się na siłę.
– Super! – przytaknęła Oliwia z okropnie sztucznym entuzjazmem. Obie były spięte. Obie czuły, że to piękne miejsce aż drży od emocji. Jakby pod ziemią przebiegały jakieś żyły albo jakby głęboko pod ich stopami budził się przedpotopowy potwór.
– Tak, mnie też się podoba. Dobrze, że tu przyjechałyśmy. – Wcale nie tak łatwo przychodziło jej utrzymywanie pozorów. Jej siedemnastoletnia córka to czuła. Nie miała jednak dość siły, żeby przebić ten balon.
– Idziemy popływać?
Oliwia zrzuciła dżinsy i koszulkę. Stała teraz w słońcu Puglii w samym kostiumie i patrzyła w morze.
– Jak myślisz, woda dziś ciepła? – zapytała matkę, która wbiła wzrok w ciągnący się po horyzont błękit.
– Adriatyk nigdy nie jest ciepły – odpowiedziała z przekonaniem. Jako istota ciepłolubna uważała, że Adriatyk pod koniec czerwca zdecydowanie odbiega od jej ideału komfortu. I nie miało znaczenia, że w sezonie bywał morzem bardzo ciepłym.
Nagle zaczęła biec.
– Która pierwsza, ta wybiera knajpę na kolację! – rzuciła.
– Przegonię cię! – usłyszała za plecami Oliwię. Dziewczyna zaśmiała się głośno, pierwszy raz tego dnia, i pobiegła ile sił w nogach.
– Na pewno nie! – odkrzyknęła Zośka.
– Zobaczysz, już cię mam! Nie dasz rady, staruszko! – prowokowała matkę roześmiana siedemnastolatka.
Znała swoją córkę. Wiedziała, że jest ambitna. Bardzo lubiła decydować, choć jeszcze nie o wszystkim mogła. Ta kolacja będzie dla niej frajdą!
W jednej chwili Oliwia ją minęła, pierwsza dobiegła do mokrego piasku i rzuciła się w fale... wcale nie tak zimne, jak ostrzegała matka. Zanurzyła się i wypłynęła parę metrów dalej. Strzepała warkoczyki na plecy, odwracając się twarzą do plaży. Zośka stała po kolana w wodzie i raz jedną, raz drugą ręką ochlapywała biodra. Potem... biodra. I znowu biodra. Zmarzluch z niej! Oliwia śmiała się głośno, zachwycona leniwymi pływami Adriatyku. A jej matka polewała już dekolt i dygotała z zimna. Widziała minę córki, jednak nic sobie z niej nie robiła. Musiała przyzwyczajać się do temperatury wody powoli. Teraz niezdarnie ochlapywała sobie plecy. Nagle poczuła, jak gigantyczna fala chłodu spada na nią od tyłu. Obejrzała się. Włoskie ciacho z idealnie wyrzeźbionym brzuchem obdarzyło ją uśmiechem. Młody mężczyzna ewidentnie chciał przypuścić na nią drugi atak, bo już sięgał dłonią do wody.
– Nie, proszę, nie! – krzyknęła głosem najwyraźniej wystarczająco przestraszonym, by facet przestał się szeroko uśmiechać.
– Przepraszam! – rzucił, unosząc rękę.
– Nie szkodzi – odpowiedziała i chcąc pokazać, że jest świetną pływaczką, a w dodatku wcale się zimna nie boi, złożyła ręce nad głową i zanurkowała. Był tylko mały problem. Zapomniała, że stoi w wodzie ledwo po kolana. W związku z tym rękami i głową zaryła w dno, a jej pupa wychynęła dwuznacznie ponad powierzchnię wody. Oliwia aż zamknęła oczy. Przystojniak przeciwnie, wytrzeszczył swoje.
Po upiornie długiej chwili Zośka podparła się rękami i wynurzyła spod wody głowę z włosami pełnymi piasku. Próbowała się uśmiechać, jakby to była jej stała praktyka. Takie yoga diving. Zauważyła jednak minę Oliwii i zażenowane spojrzenie, które ta kierowała na Włocha. Przeniosła więc wzrok na niego. Był ewidentnie rozbawiony, ale udawał poważnego.
– Nie szkodzi – rzucił, po czym kilka kroków jego boskiego ciała starczyło, by dotarł do głębszej wody i jak strzała zniknął pod jej powierzchnią. Wypłynął daleko od brzegu.
Zawołała do córki:
– Ja już się napływałam na dzisiaj. Idę się wysuszyć.
Udało jej się dotrzeć do ich bazy bez kolejnego blamażu. Owinęła się ręcznikiem plażowym. Od razu też zaczęła czujnie obserwować córkę, która rozmawiała z jakimś młodym chłopakiem. Półdługie ciemne włosy falowały mu na wietrze, a śniade ramiona błyszczały od kropelek słonej wody. Dziewczyna patrzyła na niego z uśmiechem, poprawiając warkoczyki. Zośka czuła, że to już się zaczyna. Że jej dziecko będzie coraz bardziej dorosłe, coraz bardziej samodzielne. A najgorsze, że będzie się wolała przytulać do takiego typa jak ten, który ją teraz rozśmieszał. Mówienie, że to naturalny cykl życia, to żadne pocieszenie. Jak ona chciałaby, żeby Oliwia była zawsze malutka, mięciutka i pachnąca mlekiem.
– Trzeba było sobie urodzić pluszaka – zamruczała do siebie z przekąsem.
Tymczasem roześmiana siedemnastolatka wybiegła z wody. Pomachała na pożegnanie chłopakowi, który odwrócił się w stronę grupki kolegów.
– Mamo! Zajebista woda, co?
– Kto to był? – Zośka zignorowała jej pytanie i powiodła wzrokiem w kierunku rozbawionych młodych mężczyzn.
– Davide. Miejscowy.
– Mówił coś ciekawego?
– Wiesz, że tutaj jest co roku konkurs Red Bulla na skoki do wody?
– I co? Startował?
No tak, chłopak pewnie sprzedał Oliwce jakąś imponującą opowieść. Lokalny heros. Skacze do wody, ocala dzieci z pożarów, a w wolnych chwilach ratuje staruszki przed pędzącymi skuterami.
– Mamo, o co ci chodzi? – Niespodziewanie dla Zośki jej córka się spięła.
– O nic. Pytam po prostu. Poznałaś młodego człowieka, chcę się czegoś dowiedzieć. Tylko tyle.
– Mam go poprosić, żeby ci przysłał CV?
– Oczywiście, że nie. Nieważne.
– No nieważne – powtórzyła Oliwia, a matka domyśliła się, że jej mała córeczka właśnie przeżywa swoje pierwsze „zakochanie od pierwszego wejrzenia” i będzie strzegła dostępu do swoich emocji jak największej tajemnicy. A ona musi pokonać te zasieki cierpliwością, miłością i życzliwością. Inaczej niczego się nie dowie.
Ale to jeszcze nie w tej chwili. Bo właśnie stało się coś, czego żadna z nich się nie spodziewała ani nie brała pod uwagę. Na Zośkę padł cień jakiejś postaci.
– Ciao! – usłyszały. – Wiem, kim jesteście.
Spojrzały na kobietę, która nad nimi stanęła. Tę samą, która wcześniej malowała ławkę łódki. Na twarzy miała wypisane pytanie, którego nie musiała wcale wypowiadać. Jej ciemne południowe oczy prawie krzyczały: „Co wy tu, kurwa, robicie?!”.