- W empik go
Franek, jego pies i spółka - ebook
Franek, jego pies i spółka - ebook
Autentyczna historia chłopca napisana przed wojną. We wstępie czytamy: Franek istniał naprawdę. Historia nie jest zmyślona. Fabryki należały wtedy do prywatnych właścicieli. Nie wszyscy ludzie mieli pracę. Panowało bezrobocie. Robotnicy nieraz szukali pracy na próżno przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Byli nawet tacy, co przez kilka lat nie mogli nic znaleźć. Żyli w nędzy zarabiając dorywczo po kilka złotych. Ojciec Franka również stracił pracę w hucie szklanej, chociaż był wykwalifikowanym hutnikiem. Musiał zostawić rodzinę i jeździć po innych miastach w poszukiwaniu roboty. Dlatego Franek postanowił zostać śmieciarzem. Zmuszony ciężką sytuacją finansową rodziny zaczyna handlować butelkami. Jednak jego przedsiębiorczość nie jest dobrze przyjmowana przez rówieśników. Bardzo wciagajaca książka.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-116-6269-4 |
Rozmiar pliku: | 187 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Są różni czytelnicy książek. Jeden, zanim zacznie książkę czytać, umyje ręce, potem obejrzy sobie książeczkę dokładnie, przeczyta stronę tytułową, autora, nawet wydawnictwo. Odwróci kartkę, zabiera się do czytania wstępu. A potem już czyta dalej, stroniczka po stroniczce, nie przepuszczając ani jednego zdania.
Jeśli go się spytasz:
— Czy znasz książkę „Pokój na poddaszu”? — odpowie:
— „Pokój na poddaszu” — Wandy Wasilewskiej. Znam.
I potrafi dokładnie opowiedzieć, co było w tej książce.
To jest dobry czytelnik.
A znów inny, niecierpliwy czytelnik, ledwo przybiegł ze szkoły, od razu łap! za książkę. Ani spojrzy na tytuł, na nazwisko autora. Od razu zagląda do środka.
— O czym też jest ta książka? I jak się kończy?
Przewraca niecierpliwie kartki. Zaczyna czytanie od… ostatniej stronicy.
— Czy znasz „Pokój na poddaszu”? — spytacie.
— „Pokój na poddaszu”? Zaraz, zaraz, a o kim tam było?
— No, Ignaś, Anka, Zosia…
— Aha, znam. Założyli taką spółdzielnię…
— Prawda, jaki ten Ignaś był dzielny? Nie każdy zdobyłby się na sprzedanie swego roweru.
A ów niecierpliwy czytelnik wytrzeszcza oczy.
— Jakiego roweru? Nie było tam żadnego roweru.
Sami przyznacie, że to kiepski czytelnik. Niby czytał, a wcale nie zna książki. Bo w książce wszystko jest ważne. I tytuł, i nazwisko autora, i początek, i środek, i zakończenie. I nawet wstęp.
Właśnie we wstępie chcę Wam wyjaśnić kilka rzeczy, bez których nie wszystko w tej książce byłoby dla Was jasne. Jak widzicie, wstęp jest krótki, więc nie zajmie Wam wiele czasu.
Powieść „Franek, jego pies i spółka” napisana została przed wojną.
Fabryki należały wtedy do prywatnych właścicieli. Nie wszyscy ludzie mieli pracę. Panowało bezrobocie. Robotnicy nieraz szukali pracy na próżno przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Byli nawet tacy, co przez kilka lat nie mogli nic znaleźć. Żyli w nędzy zarabiając dorywczo po kilka złotych.
Ojciec Franka również stracił pracę w hucie szklanej, chociaż był wykwalifikowanym hutnikiem. Musiał zostawić rodzinę i jeździć po innych miastach w poszukiwaniu roboty. Dlatego Franek został śmieciarzem.
Jeśli przeczytacie tę książeczkę od samego początku do samego końca, dowiecie się wiele ciekawego właśnie z życia dzieci przed wojną.
A musicie wiedzieć, że to wcale nie jest zmyślona historia. Franek istniał naprawdę. I naprawdę istniał Kruczek.
Teraz chcę Wam jeszcze powiedzieć kilka słów o autorce tej książki.
Zofia Charszewska nie żyje już. Zginęła w czasie wojny od bomby hitlerowskiej.
Kiedy powiedziano nam o tym, nie chcieliśmy wierzyć. To niemożliwe!… Zofia Charszewska nie żyje? Taka dzielna, zawsze pogodna, zawsze dodająca innym odwagi i otuchy… To byłoby zbyt okrutne i niesprawiedliwe.
A jednak to była prawda. Bo okrutny był napad na Polskę i okrutni byli faszyści, bombardujący bezbronne miasta, zabijający na cichych uliczkach kobiety i dzieci.
Zofia Charszewska była nauczycielką. Kochała swoją pracę, kochała dzieci i dzieci też kochały swoją nauczycielkę. Ze szkoły wracała zawsze otoczona gromadą uczniów i uczennic.
Ale po kilku latach ciężkiej pracy nauczycielskiej zachorowała na płuca i lekarze nie pozwolili Jej już pracować w szkole.
Wtedy zaczęła pisać dla dzieci i o dzieciach. W przedwojennych „Płomyczkach” często spotykamy Jej nazwisko. Pisała wiersze i opowiadania dla dzieci. Ale to Jej nie wystarczało.
— Chcę pracować wśród dzieci, spotykać się z nimi, rozmawiać.
I wstąpiła na uniwersytet, na wydział bibliotekarski. Zaczęła zdobywać nowy fach, chociaż już miała własny dom, małego synka i musiała pracować na chleb.
Ale jak już Wam wspomniałam, była to bardzo dzielna kobieta, choć była taka drobna, szczuplutka, wątła i wyglądała jak młoda dziewczyna.
A jak radośnie błyszczały jej oczy, kiedy nareszcie zaczęła pracować w bibliotekach dziecięcych, kiedy znów zetknęła się z młodzieżą. Naturalnie nie przestała pisać.
I na pewno powstałaby niejedna jeszcze ciekawa książka opisująca życie tych, których los najbardziej obchodził Zofię Charszewską — dzieci robotniczych i chłopskich, dzieci żyjących w trudnych warunkach, nieraz w nędzy i opuszczeniu.
Marzyła Zofia Charszewska o innej Polsce, w której każde dziecko będzie ubrane i syte, każde dziecko będzie mogło się uczyć i bawić beztrosko. O taką Polskę walczyła.
Ale jej nie doczekała.
Kiedy będziecie czytali tę książeczkę, nie myślcie o tym, że jej autorka nie żyje. Bo żyje Jej gorące serce w książkach, które po Niej pozostały. I żyje pamięć o Niej w sercach tych, co Ją znali.
Zapamiętajcie tylko dobrze Jej nazwisko.
I z Jej książek uczcie się tak kochać ludzi i życie, jak Ona kochała.
H. K.KRUCZEK
Franek wraca ze szkoły. Czapkę nacisnął na uszy, kołnierz kurtki postawił wysoko. Słońce marcowe nieźle już przygrzewa, ale zimny, ostry wiatr wieje mrozem, wkrada się pod poły kurtki, wślizguje się za rękawy, kłuje szpilkami w uszy i ręce.
— Brr, zimno — Franek rozciera czerwone uszy, chucha w zgrabiałe dłonie.
Do domu ze szkoły ma Franek dobry kawał drogi. Mieszka na krańcu miasteczka, szkoła zaś mieści się w domu magistrackim przy ulicy Długiej. Musi więc Franek przejść całą ulicę Długą, a potem iść nasypami koło glinianek. Dopiero za gliniankami i za laskiem brzozowym stoi kilka małych drewnianych domków, zamieszkanych przez robotników huty. Tam mieszka Franek.
„Jeszcze parę minut i będę w domu — myśli Franek. — W domu zagrzeję się, będzie mi ciepło”.
Nagle od strony glinianek dochodzi go ciche, żałosne skomlenie. Franek przystaje, nasłuchuje chwilę.
— Pewnie szczeniaki Nory topią — mówi sam do siebie i prędko zbiega z nasypu.
Niedaleko od brzegu glinianki, tuż koło krzaków wikliny, sterczy na wpół zanurzony w wodzie worek. Szary jego róg chwieje się i trzęsie nad powierzchnią wody. Coś się tam szarpie i szamoce wewnątrz, i skomli cichutko.
Franek nie namyśla się długo. Rzuca książki na ziemię i zanurza się w zimnej wodzie. Ostre kawałki cienkiego lodu, których nie zdążyło jeszcze stopić marcowe słońce, kaleczą mu nogi, ale Franek nie myśli o tym, nie czuje też zimna wody. Chwyta szybko wystający nad wodą róg worka. Już jest na brzegu. Teraz trzeba czym prędzej rozwiązać sznurek. Ale zdrętwiałe z zimna palce nie są zbyt posłuszne i mija dobrych parę chwil, zanim Frankowi udaje się rozplątać mocno zaciśnięty węzeł. Gdy wreszcie z mokrego worka wyciąga dwa małe szczeniaki, jeden z nich jest już całkiem sztywny, a drugi — czarny z białą łatką na czole — przebiera łapkami i piszczy żałośnie.
Franek chwyta na ręce czarnego szczeniaka. Chowa go pod połę kurtki i mokry, szczękając z zimna zębami, puszcza się pędem do domu.
Do mieszkania wpada jak bomba.
— Mamusiu — woła od progu — mam szczeniaka!
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.