Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Frida Kahlo i kolory życia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,99

Frida Kahlo i kolory życia - ebook

Odważna, silna, zdecydowana. Kobieta, która stała się ikoną.

Meksyk, 1925 rok. Frida marzy o karierze lekarza, jednak straszny wypadek niweczy jej plany. Przykuta do łóżka przegląda kolorowe albumy i uczy się malować, tworząc pierwsze autoportrety. Traci pełną sprawność, ale odnajduje prawdziwą pasję – sztukę. Zachęcona przez ojca pokazuje swoje obrazy słynnemu malarzowi Diego Riverze. Dziewczyna zakochuje się w nim do szaleństwa, nie bacząc na dzielącą ich różnicę wieku, ani jego reputację kobieciarza.

Diego nie tylko pokazuje jej niezwykły świat artystycznej bohemy, ale również przynosi jej cierpienie. Motywuje ją i popycha do działania, a jednocześnie rani licznymi zdradami. Malarka nie potrafi żyć z nim, nie potrafi żyć bez niego. Wie, że nic nie jest wieczne, dlatego rzuca się w wir życia i sztuki. Oczarowuje paryskich surrealistów i słynnego Picassa, rozkochuje w sobie Trockiego. Frida żyje na własnych zasadach, wbrew oczekiwaniom społecznym i stereotypom. Idzie swoją drogą. Jednak dojdzie nią do miejsca, w którym będzie musiała zakwestionować wszystko, w co dotychczas wierzyła.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8001-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Grudzień 1939 roku

Późnym rankiem Frida szybko weszła do swojej pracowni. O tej porze leki przeciwbólowe zawsze działały najlepiej. Przez okna leniwie wpadały złote promienie słońca i oświetlały jej sztalugę.

– Dzień dobry, siostrzyczko – przywitała się ze szkieletem z masy papierowej, który pomalowała na różne kolory, ubrała w jedną ze swych halek i postawiła na krześle w kącie. Na starym stole stolarskim, w zasięgu ręki, stały farby w szklanych buteleczkach. Obok nich znajdowały się gliniane garnuszki z pędzelkami, takimi cienkimi, których włoski były niewiele grubsze niż rzęsy Fridy, i grubszymi, przypominającymi w dotyku pędzel do golenia ojca.

Na wszystkich ścianach wisiały zdjęcia, rysunki i stare maski, które w promieniach słońca wyglądały jak żywe. Na kilku stołach i niskich szafkach leżały i stały tworzone przez nią latami lalki i bajkowe stworzenia, jej książki, notatniki, kwiaty w bujnych bukietach i niezliczona liczba innych rzeczy, które kochała i uwielbiała oglądać i które służyły jej jako inspiracja. Nieznajomym ten pokój mógł się wydawać nieuporządkowany i zagracony, ale zdaniem Fridy wszystko było na swoim miejscu. Książki na półkach zostały ustawione tematycznie, segregatory z artykułami prasowymi i korespondencją były starannie opisane. Diego czasem wypominał jej ten porządek, ale wtedy Frida mówiła, że to spuścizna po jej niemieckim ojcu. Potrzebowała wokół siebie obu tych rzeczy naraz: licznych przedmiotów i porządku, w jakim były one ułożone.

Przyglądała się temu wszystkiemu z uśmiechem i cieszyła się znajomym, starannie ukształtowanym otoczeniem.

Radośnie wyczekując, stanęła przed sztalugą i złapała brzegi sukna, którym poprzedniego wieczoru zasłoniła obraz. Po raz pierwszy zdecydowała się na format naturalnej wielkości. Jednak tym razem musiało tak być. Wszystkie jej obrazy były dla niej ważne, ale ten jeden znaczył więcej niż pozostałe. Energicznym ruchem pociągnęła za materiał i odsłoniła dwie głowy. Dwie pary jej własnych oczu spoglądały na nią spod gęstych brwi, spotykających się u nasady nosa i przypominających rozpostarte skrzydła ptaka. A jednak różnice między tymi dwiema Fridami były oczywiste. Lewa miała bielszą, bardziej jednolitą skórę niż prawa, której twarz była ciemna jak u Indianki. Kobieta po lewej stronie była delikatnie umalowana, jej włosy zostały pięknie zaplecione i starannie ułożone w lśniące fale. Frida po prawej miała na twarzy ślad zarostu, jej włosy zostały zaczesane do tyłu i już tak nie lśniły. Te niewielkie różnice były zagadkowe i aby je zauważyć, należało dokładnie się obrazowi przyjrzeć.

Frida długo na niego patrzyła, potem wzięła do ręki pędzel i kontynuowała malowanie tła, które składało się z samych białych chmur na niebie, jednak myślami była przy Fridach na płótnie. To dwie kobiety, które się we mnie jednoczą, myślała, malując białe plamy. Kobieta, która chce żyć tak, jak jej się podoba, i kobieta, która nosi na barkach ciężar tradycji i historii.

Poczuła, jakby w jej klatce piersiowej nagle zatrzepotał skrzydłami wielki ptak. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Uczucie to naszło ją, gdy tylko ponownie usłyszała słowo „Diego”, jedno słowo, które miało zmienić całe jej życie. Pędzel zawisł w powietrzu. Musiała się skupić na obrazie, malować, musiała się odnaleźć w dwóch Fridach na płótnie, bo zaczynała się gubić.

Przez długi czas wpatrywała się w swe dzieło i czegoś jej w nim brakowało, czegoś decydującego. I nagle zrozumiała, co to było. Zniecierpliwiona rzuciła pędzel na stół, nie umyła go, lecz wzięła do ręki kolejny. Wymieszała nowy odcień czerwieni, zawierający również odrobinę magenty, jej ukochanego koloru, oznaczającego dla niej wszystko, co znajdowało się w Meksyku: życie i miłość. Nie odrywając oczu od obrazu, sięgnęła za siebie do regału po jedną z wielu książek o anatomii. Zaczęła ją kartkować, po chwili znalazła odpowiednią stronę. Następnie szybko naszkicowała swój pomysł: na ubraniach obu Frid namalowała po sercu. Komory i naczynia krwionośne były otwarte, po materiale biegły czerwone tętnice. Jedna kończyła się na białej sukni europejskiej Fridy. Krew kapała na jej spódnicę, kobieta na próżno próbowała zatrzymać krwawienie za pomocą kleszczy.

Frida znów spojrzała na ręce, za które trzymały się obie kobiety. Jednak więź między nimi była o wiele silniejsza i powinna stać się jeszcze wyraźniejsza! Namalowała więc cienką, delikatną linię, tętnicę łączącą oba serca. Przez ciała obu kobiet płynęła ta sama krew, to samo pulsujące bicie serca dawało im siłę. Razem obie zjednoczone przez nią Fridy znajdą wystarczająco dużo siły, by przetrwać wszystko, co nadejdzie.Rozdział 1

Wrzesień 1925 roku

– A teraz przestań się guzdrać i chodź!

Alejandro złapał Fridę za rękę i chciał za sobą pociągnąć. Dziewczyna poczuła między łopatkami gęsią skórkę, która zawsze pojawiała się na jej ciele, gdy się dotykali. Mimo wszystko się od niego uwolniła.

– Chwileczkę. Zostawiłam swój zeszyt.

Kiedy wróciła, na końcu korytarza czekali na nią Alejandro i ich wspólny przyjaciel Miguel. Frida zwolniła kroku, by w spokoju mu się przyjrzeć. Alejandro Gómez Arias był przystojny, wysoki, miał lśniące włosy i nosił garnitur z nonszalancką swobodą. Uwagę na tego chłopaka zwróciła już pierwszego dnia. Był trzy klasy wyżej i należał do kręgu przyjaciół nazywających się Cachuchas, od noszonych przez nich kaszkietów. Cachuchas byli bystrzy, znali najnowszą literaturę i uwielbiali malarstwo. Wzorem dla nich był rewolucjonista José Vasconcelos, który jako minister edukacji rozpoczął kampanię alfabetyzacji i wyznaczył nowe standardy w sztuce. Grupa ta, zanim dołączyła do niej Frida, składała się wyłącznie z młodych mężczyzn. Ostatecznie do szkoły średniej uczęszczało niewiele dziewcząt. Tutaj, wbrew wszelkim zastrzeżeniom matki, Frida przygotowywała się do studiów medycznych. Chciała zostać lekarką. Przede wszystkim jednak szkoła średnia oznaczała dla dziewczyny odrobinę wolności. Mogła w końcu uciec od ciasnych horyzontów swojej rodziny oraz kontroli rodziców i sąsiadów. Codziennie jeździła tramwajem z sennego przedmieścia Coyoacán do centrum miasta.

Frida podciągnęła dziergane pończochy, aż zniknęły pod obszyciem ciemnej plisowanej spódnicy, i zaczęła biec. Mijając Alejandra, dźgnęła go łokciem.

– Zostajesz w tyle! – Przebiegła obok niego i zbiegła po schodach.

– Frido! Teraz poczekaj! Zachowujesz się niemożliwie.

Frida zbyt ostro wzięła zakręt przy klatce schodowej, spódnica zatrzepotała wokół jej nóg. Dziewczyna złapała się poręczy i zbiegła do połowy schodów.

– Frido! – krzyknął chłopak raz jeszcze. – Niszczysz reputację kobiet w tej szkole.

Przewróciła oczami. Kochała Alejandra z całego serca, dlaczego on jednak nie chciał zrozumieć, że ruch stanowi część niej? Mimo przebytego w dzieciństwie polio i wykrzywionej prawej nogi. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez szybkości, wspinania się i tańca. Powinien już o tym wiedzieć. Dlaczego cały świat wymagał od niej, by schodziła po schodach jak dama i nigdy nie traciła tchu? Bo była kobietą? Oczywiście, że była kobietą, i swojej żywiołowości ograniczać nie zamierzała!

Nagle zatrzymała się na środku schodów, Alejandro na nią wpadł.

– Ale mnie się podoba to, jaka jestem. A ty się po prostu boisz, że będę od ciebie szybsza! – krzyknęła.

Ciężko oddychając, stanął stopień wyżej, ciemne włosy opadały mu na czoło, miał czerwone usta. Przechylił się do niej i ją pocałował. Frida na to pozwoliła, potem jednak wymknęła się z jego ramion, zbiegła po schodach i przemknęła przez zacieniony dziedziniec.

Było duszne, upalne popołudnie. We wrześniu kończyła się pora deszczowa, powietrze przesycone było wilgocią. Rano trochę padało, a budynki wyglądały, jakby zostały umyte.

Szli Calle Argentina w kierunku Zócalo, wielkiego placu w centrum miasta z katedrą i Pałacem Narodowym. Spotykali się tu wszyscy, kuglarze i mariachi, sprzedawcy i oszuści, politycy i zwykli ludzie. Frida się guzdrała, bo nie miała ochoty wracać do domu. Przecież w Coyoacán było tak nudno. Jedynym ciekawym miejscem był Plaza Hidalgo przed kościołem. Ale tam każdy znał każdego i zawsze czuło się na sobie surowe spojrzenie sąsiadów i księdza. Na ulicach stolicy przechodnie tłoczyli się na targowiskach i w ulicznych kawiarenkach. Na Zócalo grała muzyka, ludzie chodzili z różnymi transparentami lub pokazywali sztuczki. Zawsze było coś do zobaczenia. No i Frida mogła bezkarnie całować się z Alejandrem.

Ze względu na pogodę ogródki przy kawiarniach były dziś prawie puste. Mimo to Indianki zbudowały sobie z desek proste stragany. Frida rozłożyła swój mały parasol i powoli przechadzała się wśród wyłożonych towarów. Przekupki siedziały przed kutym ogrodzeniem katedry lub pod murami domów i sprzedawały owoce i warzywa, hafty i ceramikę. Widać już było nawet pierwsze kolorowe czaszki z lukru, chociaż do Dnia Zmarłych zostało jeszcze kilka tygodni.

– Nie musisz iść dzisiaj do Fernanda? – spytał Alejandro, próbując ominąć jej parasol. – Przecież nie pada!

– Ale ten parasol jest śliczny, nie sądzisz? – Frida obróciła go w ręku, tak że przyszyte do jego obrzeża frędzle zatrzepotały. – A do Fernanda dzisiaj nie idę.

Fernando Fernández był przyjacielem jej ojca i artystą, u którego dwa razy w tygodniu pobierała lekcje rysunku. W ramach zapłaty pomagała mu w firmie.

Przystanęli przed ulubionym straganem Fridy, na którym sprzedawano amulety i małe, malowane na blasze obrazki wotywne. Na tych niewielkich obrazkach, służących do dziękowania lub składania próśb patronom, opowiadano najdziwniejsze historie o potrzebach i troskach zwykłych ludzi. Frida gładziła palcem małe dzieła sztuki i czytała napisy. Pełna czci pomyślała, że to prawie jak namalowany wyraz meksykańskiego ducha narodowego. Rozpoznała ją stara Indianka.

– _Mira_ – powiedziała – niech panienka zobaczy, te są nowe. – I wskazała kilka obrazków wielkości pocztówki.

– Patrz, jakaś żona dziękuje mężowi za to, że nie przyłapał jej na zdradzie, i przysięga, że od teraz będzie mu wierna! Równie dobrze mogłoby to być od ciebie – rzekł Alejandro.

– Ja jednak opowiedziałam ci o Fernandzie. Poza tym do niczego nie doszło. Następnym razem, gdy cię zdradzę, najpierw poproszę Boga o pomoc, żebyś mnie nie przyłapał.

Do diaska, dlaczego ona w ogóle to powiedziała? Szybko złapała go za rękę i ją pocałowała.

– Żartowałam – mruknęła beztrosko. Jej uwagę przykuł amulet wielkości dłoni. Był jasnoczerwony i miał żółte plamki. Obok leżało małe blaszane serduszko z kolorową emaliowaną obwódką. W sercu widać było profile kobiety i mężczyzny, najwyraźniej w sobie zakochanych.

Frida wzięła do ręki obie te rzeczy i pokazała je ukochanemu.

– Które mam kupić? – spytała.

– To. – Wskazał amulet.

– Ach nie. Wolę serce – stwierdziła i spojrzała przy tym porozumiewawczo. – Teraz możemy iść – powiedziała z uśmiechem i wzięła Alejandra pod rękę po tym, jak ostrożnie schowała serce w kieszeni spódnicy.

Szli prawie tak samo szybko, jak obok nich przejeżdżał tramwaj konny. Frida czuła ostry zapach spoconych zwierząt.

– To nasz tramwaj – powiedział Alejandro i chciał do niego wsiąść.

– Poczekaj, zostawiłam parasol na straganie! – krzyknęła Frida. – Szybko po niego pobiegnę.

Kiedy wróciła do Alejandra, tramwaj już odjechał.

– W takim razie pojedziemy omnibusem. Przynajmniej nie będzie tak śmierdzieć – zaproponowała.

Od niedawna po mieście jeździły autobusy. Były to głównie stare, przerobione fordy z Ameryki Północnej. Ale przejażdżka takim była uważana za elegancką. W tej samej chwili zza rogu wyjechał pojazd z napisem Coyoacán. Frida biegła obok, aż wreszcie znalazła się na wysokości otwartych drzwi.

– Stop! Chcę wsiąść! – krzyknęła i wskoczyła na stopień.

Kierowca zahamował, obraz Matki Bożej z Guadalupe kołysał się na przedniej szybie jak szalony tam i z powrotem.

– I mój chłopak też chce wsiąść – dodała zdyszana. Wyciągnęła rękę do Alejandra, który również wskoczył na stopień.

Dziewczyna zaczęła przepychać się do tyłu obok pozostałych pasażerów, którzy siedzieli na drewnianych ławkach po obu stronach pojazdu. Autobus ruszył ponownie, szarpnął i Frida wpadła na jakiegoś mężczyznę z dużym brzuchem. Z trudem się podniosła i złapała poręczy. Alejandro wcisnął się obok niej. Czuła przy sobie jego ciało, spojrzała na niego i się uśmiechnęła. Przez otwarte okna wpadał zapach tortilli. Kierowca ostro skręcił, Frida jeszcze bardziej przycisnęła się do Alejandra. Mogła poczuć bicie jego serca. W jej podbrzuszu rozlało się przyjemne uczucie.

– Przepraszam – mruknął chłopak, ale po jego spojrzeniu widziała, że dla niego ten dotyk również był przyjemny.

Na następnym przystanku wsiadło dwóch mężczyzn w poplamionych farbą, robotniczych kurtkach. Gdy stanęli obok nich, Frida poczuła zapach terpentyny. Mieli ze sobą wiadra, jeden z nich trzymał w dłoni tytkę z papieru gazetowego. Jej krawędź lśniła w słońcu. Od czasu do czasu widać było w niej coś błyszczącego.

– Czy to złoto? – spytała zaciekawiona.

Mężczyzna skinął głową.

– Na freski w operze. – Wyciągnął w jej stronę torebkę i zobaczyła malutkie drobinki złotego lakieru.

Słyszała pisk hamulców nadjeżdżającego tramwaju, wciąż jednak skupiała się na złotej substancji. Jedna z drobinek poszybowała w powietrze i zahaczyła o włoski na przedramieniu dziewczyny. Próbowała zdjąć ją palcami. Nagle rozległ się przeraźliwy dzwonek, autobus został zepchnięty na bok i stracił przyczepność. Frida bezskutecznie usiłowała złapać się poręczy, którą puściła, by spróbować dosięgnąć złotego pyłku.

Potem rozległ się ogłuszający zgrzyt i pisk, złote drobinki posypały się na dziewczynę. Pod wpływem siły uderzenia straciła grunt pod nogami.

– _Diós mio!_ – usłyszała przerażony krzyk stojącej obok kobiety. Zobaczyła mieniące się złotem powietrze, słyszała straszny pisk i wrzask ludzi. Nagle jej ręce znalazły się na dole, a nogi były w górze. Nie widziała nic poza lśniącym na jej ciele złotem. Potem pojawił się srebrny pył i Frida pomyślała o diamentach. A na końcu rzuciło nią na podłogę. Na dziewczynę padały jasne promienie słońca i sprawiały, że lśniła, jakby sama była ze złota. Gdzie się podział Alejandro? Przecież przed chwilą stał tuż obok. Potem coś na nią poleciało, coś lśniącego, tym razem jednak nie było to złoto, tylko długi i ostry przedmiot. I wtedy poczuła ból.Rozdział 2

Frida ocknęła się i zobaczyła lśniący złoty pył. A może to była jasna lampa, która świeciła w twarz? Chciała się rozejrzeć, jednak nie mogła się podnieść. Miała wrażenie, jakby jej głowa była przygwożdżona do poduszki – tak samo jak reszta ciała. Nagle całe ciało stało się dla niej obce, było zarazem gorące i lodowate i jakby owinięte watą. Zauważyła, że leży w czymś w rodzaju skrzyni, która uniemożliwiała jej jakikolwiek ruch. Spróbowała poruszyć palcami u nóg, ale jej się nie udało. Spanikowała. Zaczęła coś sobie niejasno przypominać: hałas, odłamki, pisk. Nie żyję, pomyślała zrozpaczona. Nie żyję i leżę w trumnie.

– Jestem tu, Frido, z tobą.

Ktoś się nad nią pochylił i przybliżył do niej swoją twarz. Dlaczego była tu Matita? Frida próbowała wypowiedzieć imię starszej siostry, ale jej usta nie chciały się otworzyć. Przecież Matita wiele lat temu uciekła z mężczyzną. Od tej pory nie widział jej nikt z rodziny. Czyli Matita nie żyła i ona, Frida, też?

Teraz siostra jeszcze niżej się nad nią pochyliła. Frida dostrzegła łzy w jej oczach.

Znowu spróbowała coś powiedzieć, ale jej język przykleił się do podniebienia i wydobyła z siebie tylko jęk. I wtedy wrócił ból. Niewiarygodny ból, który przechodził falami przez jej ciało, dudnił i trząsł, tylko pozornie się na chwilę wycofywał, by potem uderzyć ze zdwojoną siłą. Nie dało się go umiejscowić, bo znajdował się wszędzie. I był nie do zniesienia. Aż wreszcie wszystko zrobiło się czarne.

Gdy Frida odzyskała przytomność po raz drugi, Matita wciąż siedziała przy jej łóżku.

– Jestem tu, Frido, z tobą – rzekła tak jak za pierwszym razem. – Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek. Autobus…

Frida powoli zaczęła sobie wszystko przypominać. Tramwaj, który wjechał w autobus, złoty pył i odłamki, hałas, a potem już nic. Ból powrócił, ona jednak nie chciała już zasypiać, najpierw pragnęła poznać odpowiedzi na swoje pytania.

– Alejandro? – szepnęła. Wydobywające się z jej ust słowa przypominały gęstą breję. – Jak on się czuje?

Matita zwilżyła wodą z łyżeczki wargi siostry.

– Nie ucierpiał tak jak ty. Czuje się dobrze.

– Skąd się tutaj wzięłaś? Gdzie mama i tata?

Siostra położyła dłoń na jej przedramieniu.

– Przeczytałam o wypadku w gazecie. Wymieniono twoje nazwisko. Więc przyjechałam.

– A co ze mną? Nie mogę się ruszyć. Czy jestem sparaliżowana?

– Masz poważne urazy… podbrzusza. Przeszłaś operację. – Matita spuściła wzrok.

Frida ostrożnie podniosła głowę, ledwie o kilka centymetrów, by spojrzeć na swoje ciało. Zobaczyła prześcieradło, pod którym odznaczała się jej szczupła sylwetka. Jej stopy były przymocowane do łóżka na wyciągach. Napięła mięśnie ud i poczuła przeszywający ból. Jęknęła, a jej głowa opadła na poduszkę.

– Lekarze mówią, że masz się nie ruszać, żeby wszystko ładnie się zrosło – rzekła Matita. – To dlatego ograniczyli ci ruchy.

– Co ma się zrosnąć? Mów!

Matita z trudem przełknęła ślinę.

– I tak się dowiesz: poręcz w autobusie wbiła ci się w biodro i wyszła z… z… podbrzusza. Masz uszkodzoną nerkę. I złamaną szyjkę kości udowej, a twoja noga ma jedenaście…

– Lewa? – szepnęła Frida. – Ta zdrowa?

Siostra kiwnęła głową.

– Co jeszcze? Chcę wszystko wiedzieć.

– Prawa noga też doznała urazu. Stopa jest zmiażdżona i zwichnięta. Masz również zwichnięte lewe ramię.

Frida zamknęła oczy.

– Gdzie mama i tata? – zapytała ponownie.

– Mama wciąż ze mną nie rozmawia. To, co ci teraz mówię, wiem od Cristiny. Wszyscy są w domu, w szoku i… noszą żałobę. Kiedy mama dowiedziała się o wypadku, przez kilka dni nie jadła ani się nie odzywała. Nie chce przyjść do szpitala.

– A tata?

– Rozchorował się ze zmartwienia. Wiesz, jak to z nim jest…

– To znaczy, że miał atak? – Od wielu lat jej ojciec miał ataki padaczki, minęło jednak sporo czasu, zanim w rodzinie zaczęto otwarcie o tym rozmawiać.

Nagle w jej umyśle pojawiło się wspomnienie. Gdy Guillermo miał pierwszy atak, Frida była jeszcze dzieckiem. Niemożliwe do opanowania drgania kończyn, ruchy gałek ocznych… Trzy dni po tym incydencie zniknęła jej siostra. Dopiero po latach Frida zrozumiała, że te dwa wydarzenia nie miały ze sobą nic wspólnego.

Matita westchnęła głęboko.

– Musisz dać im czas na przyzwyczajenie się do tej sytuacji. Twój wypadek był dla nich szokiem. A dopóki oni nie przyjdą, ja będę z tobą siedzieć. Dzień i noc. – Wzięła dłoń Fridy i delikatnie ją ścisnęła. – Cieszę się, że ponownie się odnalazłyśmy, nawet jeśli nastąpiło to w takich okolicznościach…

Frida zamknęła oczy.

Kobieta na łóżku obok zaczęła monotonnym głosem odmawiać _Zdrowaś, Maryjo_.

– Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. Zdrowaś, Maryjo… – Od wielu godzin nie robiła nic innego, a Frida była bliska postradania zmysłów. Jakże ona nienawidziła tego szpitala! Leżała z dwudziestoma pięcioma innymi kobietami w dużej sali o pustych ścianach, w której zawsze było ciemno. Małe okienka zostały zamontowane tak wysoko, że nie dało się przez nie wyjrzeć. Powietrze było duszne i nieświeże, panowała zbyt wysoka temperatura. Pomiędzy łóżkami, ale tylko przy wezgłowiach, stały parawany zapewniające pozorne wrażenie prywatności. Frida słyszała każdy dźwięk, chrapanie, jęki i płacz innych kobiet, jednak najbardziej na nerwy działała jej modlitwa. Pozostałe pacjentki mogły przynajmniej usiąść, a nawet zrobić kilka kroków. Ona jednak była skazana na leżenie nieruchomo na plecach i gapienie się w sufit. Bez siostry umarłaby z nudów. Ale za każdym razem, gdy budziła się z niespokojnego snu, Matita siedziała obok. Jakże Frida była jej za to wdzięczna! Siostra siedziała nieruchomo na niewygodnym krześle przy łóżku i robiła na drutach, podawała coś do picia, przynosiła jedzenie i ją karmiła, czytała jej i opowiadała śmieszne historyjki.

Przy Maticie Frida próbowała być silna. Ale gdy na zewnątrz zapadał zmrok, wszyscy odwiedzający musieli wyjść. Każdego wieczoru z ciężkim sercem patrzyła za wychodzącą siostrą, która przy drzwiach odwracała się i niemalże bezgłośnie mówiła: „Do jutra!”, a wtedy Frida padała wyczerpana na łóżko. Wkrótce potem gaszono światło, a kobiety zaczynały być nawiedzane przez cienie. Każda z nich miała własnego demona i własne koszmary.

Z jednego z sąsiednich łóżek dochodził stłumiony jęk, który po chwili zamienił się w cichy płacz, potem zapadła cisza.

Owa cisza ciążyła Fridzie niczym kamień. Dziewczyna niemalże pragnęła, by kobieta na łóżku obok znowu zaczęła się modlić i jęczeć. Wtedy Frida mogłaby się o to wściekać, co odwróciłoby jej uwagę od tej bezimiennej rozpaczy, która tak podstępnie ją nachodziła. Jeszcze kilka dni temu, przed tym strasznym wypadkiem, była beztroską nastolatką o szczęśliwej przyszłości, z życiem pełnym kolorów i tajemnic czekających tylko na to, by z radością i zaciekawieniem je odkryć i rozwikłać. Ale teraz? Nie było już żadnych tajemnic. Nic, co mogłoby jeszcze nadejść. To tak, jakby piorun oświetlił ziemię i każdy jej zakątek. Planeta Fridy stała się planetą bólu, przeźroczystą jak lód, za którym znajdowała się pustka. Frida musiała pojąć wszystkie lekcje życia w ciągu jednej sekundy, w chwili wypadku. Do końca życia miała być chora i cierpieć z bólu. Jej życie się skończyło, zanim jeszcze tak naprawdę się zaczęło. Przez resztę nocy Frida próbowała wyobrazić sobie swoją przyszłość i bez względu na to, jak bardzo się starała, nie znalazła w niej nic pięknego. Zobaczyła siebie jako starą kobietę, którą ominęły wszystkie cuda życia. Zaczęła panikować. Po twarzy dziewczyny popłynęły łzy, a gdy podniosła dłoń, by je otrzeć, plecy przeszył ból. Odmówiono jej nawet tak prostej ulgi! Nie, nie chciała tak żyć. Wolała umrzeć. Dla lekarzy fakt, że przeżyła ten wypadek, i tak był medyczną sensacją. A gdyby tak zwyczajnie przestała walczyć o swoje życie, które nie kryło już w sobie żadnej magii? Wyobrażenie to, kuszące pod pewnym względem, ukołysało ją do niespokojnego snu.

Kiedy następnego dnia Frida obudziła się i zerknęła w stronę łóżka swojej sąsiadki, która poprzedniego wieczoru jęczała, a potem nagle zamilkła, okazało się, że jest ono puste. Pielęgniarka właśnie zmieniała pościel.

– Niedługo z pewnością pojawi się tu nowa pacjentka – powiedziała do Fridy.

Przez głowę dziewczyny przemknęła myśl: a jeśli ta kobieta umarła dla niej? Żeby jej pokazać, jak to jest być martwą? Że śmierć wszystko kończy i jest ostateczna? A jeśli dla Fridy istnieje jeszcze życie, nawet obok bólu? A może raczej z bólem? Czy znalazłaby w sobie odwagę, by spróbować? Bądź co bądź wciąż żyła, chociaż nikt nie dawał jej szans. A jeśli przeżyła tylko po to, by udowodnić wszystkim, że da radę? Czy znajdzie na to siłę tak jak wtedy, po polio?

– Tak – powiedziała głośno. A potem powtórzyła: – Tak!

– Nocą śmierć tańczy tu między łóżkami – powiedziała, gdy niewiele później Matita przyszła do niej z pachnącymi bułeczkami cynamonowymi na śniadanie. – Widziałam ją. Ale mnie nie dostanie!

Siostra popatrzyła przerażona.

– Frido! O czym ty mówisz?

– Porozmawiałam z nią sobie i wyraźnie jej powiedziałam, że jeszcze się nie poddam – uśmiechnęła się szeroko. – Możesz mi jutro, proszę, przynieść papier i ołówek? – poprosiła siostrę. – I jakąś podkładkę? Chcę napisać do Alejandra. Muszę mieć jasność co do kilku spraw.

Chłopak również został ranny w wypadku, jednakże jego obrażenia nie były aż tak poważne i rodzina opiekowała się nim w domu. Powiedzieli jej o tym inni członkowie grupy Cachuchas, którzy w kolejnych dniach przyszli do niej w odwiedziny. Skoro jednak Alejandro nie mógł do niej przyjść, to dlaczego chociaż nie napisał? Czyżby nie czuł potrzeby pocieszenia jej i wypytania, jak się czuje? Czyżby jej ogromne cierpienie było mu obojętne? A może winił ją za to, co się wydarzyło? Gdyby się nie guzdrała, nie kupiła serca na targu, a potem nie zapomniała parasola, to pojechaliby tramwajem i nie ucierpieliby w wypadku.

– Rozmawiałeś z Alejandrem? Czy on jest na mnie zły? – zapytała Miguela, który pewnego popołudnia przyniósł jej kwiaty i czekoladki. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku, był tak młody, tak zdrowy, tak żądny przygód. – Powiedz, czy on się do mnie nie odzywa dlatego, że jest na mnie zły?

Miguel spuścił wzrok i Frida mogła podziwiać jego długie rzęsy.

– Nie wiem – odparł. – Najlepiej sama go o to spytaj.

– Ale jeśli nie przyjdzie, nie będę mogła tego zrobić! A może ja mam do niego iść?

Noc minęła jej niespokojnie. Kilka łóżek dalej jakaś kobieta wciąż od nowa odmawiała różaniec. Zdenerwowana Frida zamknęła oczy. Miała ochotę nakrzyczeć na tę kobietę, powiedzieć, że jej modlitwy są bezskuteczne.

Ona sama już wiele lat temu przekonała się, że dobrotliwy Bóg nie istnieje… Wciąż doskonale pamiętała ten dzień. Miała wtedy trzynaście lat i jak zwykle razem z siostrami i matką poszła na mszę. Kościół Świętego Jana Chrzciciela był oddalony od ich domu o zaledwie kilka ulic. Matka zarezerwowała w nim ławkę, na której napisano jej nazwisko. Gdy tylko Frida przeszła za nią i siostrami przez ciężką bramę, znalazła się w innym świecie. Z jaskrawego światła na zewnątrz weszła do chłodnej ciemności kościoła. Woń kadzideł zastąpiła zapach smażonych _churros_. Hałas ulicy ustąpił miejsca cichemu szmerowi modlących się wiernych. Frida przeszła po gładkiej podłodze wyłożonej płytkami, między którymi znajdowały się drewniane deski. Gdy kobiety się przeżegnały i usiadły, ich ławka cicho zaskrzypiała. Frida zaczęła się rozglądać, ukradkiem, żeby matka tego nie zauważyła. Podobały jej się złoto na ołtarzu, wyszywana brokatową nicią bielizna kielichowa i malunki na suficie. Nie ze względu na ich religijne znaczenie, lecz ze względu na kolory. Przez boczne okno wpadała gruba wiązka promieni słonecznych, w której tańczyły miliony maleńkich drobinek kurzu. Oświetlała nawę i sprawiała, że Jezus rozbłysnął na krzyżu. Frida popatrzyła w górę za promieniami i zauważyła głębokie pęknięcia w drewnianym suficie. W rogach wisiały grube pajęcze sieci. Ponownie spojrzała na Jezusa, jednak nie zobaczyła już na jego twarzy łagodnego uśmiechu. Wyglądał na obojętnego. I wtedy dziewczyna nagle zrozumiała: ten wątły mężczyzna na krzyżu nie mógł być zbawicielem świata! Gdyby nim był, to z pewnością nie pozwoliłby strzelać do ludzi na ulicach! Kościół w Meksyku nie stałby się narzędziem opresji i kontrrewolucji! Dlaczego zachorowała na polio, mimo że była tylko niewinną sześciolatką? Dlaczego jej ojciec, pobożny człowiek, cierpiał na ataki padaczki? Syknęła wściekle, a matka rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. Ale myśli Fridy już się rozbiegły. Nie umiała przestać rozmyślać o swoim odkryciu i odczuwała dziką satysfakcję z odniesionego triumfu. Sama ponosiła konsekwencje polio, żaden Bóg jej przy tym nie pocieszał. Ale za to była wolna! Mogła dowolnie obchodzić się ze swoją niepełnosprawnością i nie pozwolić, by ją ona przytłoczyła. Była wolna od ciężaru religii. Zdana wyłącznie na siebie. Jakie to było wspaniałe uczucie. Po mszy Frida wyszła z kościoła jako ostatnia z sióstr. Po raz pierwszy w życiu nie przeżegnała się przed ołtarzem. Zawahała się, a potem postawiła stopę za wysokim progiem drzwi i w ten sposób zrobiła krok ku wolności. Nie uderzył w nią żaden piorun. Mogła za to głęboko odetchnąć.

Rodzice przyszli do szpitala dopiero trzy tygodnie po wypadku. Tyle czasu zajęło matce Fridy dojście do siebie po załamaniu nerwowym. Zaniepokojona dziewczyna zastanawiała się, czy matka w głębi duszy nie obwinia jej za to, co się stało.

Teraz jednak zapomniała o wszelkich wątpliwościach i po prostu cieszyła się na widok rodziców. Nadal była uwięziona w gorsecie, ale mogła już przynajmniej lekko podnosić głowę i spoglądać na boki, udało jej się więc zobaczyć matkę, która nie rozglądając się na prawo i lewo, zgięta wpół i oparta na ojcu, podeszła do łóżka. Na widok córki zaczęła szlochać. Przez całą wizytę nie odezwała się ani słowem. Na twarzy Guillerma dziewczyna widziała tylko przerażenie i ból.

– Mój Boże, Frido – szepnął. Chciał ją przytulić i pocałować, ale uniemożliwiała to cała aparatura, do której była podłączona. Odwrócił się więc bezradnie.

– Tato, zaczynam dochodzić do siebie – powiedziała. – Chcę wrócić do domu. Dłużej tutaj nie wytrzymam. Mógłbyś jakoś to załatwić?

Ojciec się wzdrygnął. Gdy chciał, potrafił być silny. I zawsze pragnął dobra córki.

– Jeszcze dzisiaj porozmawiam z lekarzami – odparł.

– Dziękuję, tato.

Tydzień później Frida została wypisana ze szpitala. Dwie pielęgniarki położyły ją na noszach i zaniosły do wynajętego przez ojca samochodu. Były bardzo ostrożne, ale mimo to nosze się kołysały i ciało dziewczyny zalewały fale ostrego bólu.

Nieważne. Wreszcie wracała do domu! Wreszcie czuła na twarzy promienie słońca i słyszała śpiew ptaków w ogrodzie! Uśmiechała się mimo bólu. Znowu była szczęśliwa i miała nadzieję.

Gdy pierwszego dnia w domu została wyniesiona z łóżkiem na patio, była niemalże szczęśliwa. Bawiła się z psami, przynoszono jej kwiaty i owoce, słuchała, jak kucharka pobrzękuje garnkami i śpiewa. Za każdym razem, gdy matka mijała łóżko, szeptała swoje modlitwy, w które od czasu do czasu wplatała jakieś czułe słowo.

Kilka tygodni później po raz pierwszy pozwolono jej wstać. Na początku udało jej się zrobić zaledwie kilka kroków, jednak z czasem nabrała sił. Ale coś było nie w porządku. Ból pleców był tak silny, że dziewczyna nie mogła stać ani chodzić.

Doktor Calderón, daleki krewny jej matki, był bezradny.

– Będziemy musieli zrobić zdjęcie rentgenowskie pleców. W szpitalu go nie wykonano.

Frida zauważyła zmartwione spojrzenia ojca i matki. Przejmowali się nie tylko jej zdrowiem, lecz także kosztami wizyt lekarskich i badań.Rozdział 3

Jesień 1926 roku

Frida po cichu przeklinała lekarzy. Gdyby wiedziała, że to będą takie tortury, w życiu by się na leczenie nie zgodziła! Zwisała z sufitu na grubych linach w pustej sali w Hospital Francés, związana tak ciasno, że bała się utraty przytomności. Ledwo co dotykała podłogi palcami stóp. Pod kierownictwem doktora Calderóna ortopeda señor Navarro wyciągnął jej szyję na linach, a następnie zabandażował górną część jej ciała bawełnianą tkaniną i posmarował ją gipsem. Nakładał kolejne warstwy i przyciskał je do obolałego ciała, aż wreszcie Frida wyglądała jak mumia. Teraz ten gruby pancerz musiał wyschnąć. Stojąc nieruchomo, wyobrażała sobie, jak wspina się na drzewo pomarańczowe na patio domu rodziców albo jak z innymi dziećmi ściga się na rowerach po ulicy prowadzącej w dół do Plaza Hidalgo. Zawsze była najszybsza i przed zwycięstwem nie powstrzymywały jej nawet upadki. W którymś momencie dzieci przestały nazywać ją Fridą Kuternogą. Z czasem potrzeba ruchu stała się jej częścią. Ach, jak cudownie byłoby teraz po prostu podnieść ręce i zacząć tańczyć!

– Jeśli gips się połamie, trzeba będzie zacząć całą procedurę od początku – powiedział ostro doktor Calderón. – Ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, to po trzech lub czterech miesiącach znowu będziesz biegać.

Wilgotny gips na jej skórze stał się chłodny, zrobiło jej się zimno. Myślała o Dostojewskim, którego powieści czytała zachłannie. Skrzywiła się ponuro. Dostojewski był mistrzem w opisywaniu wewnętrznego piekła. Teraz czuła przecież to samo! Jak dobrze byłoby mieć teraz przy sobie siostry czytające jej książki! Jednak lekarze nie pozwolili Cristinie i Maticie zostać z siostrą. Tak więc wszystko, co mogła zrobić, to uciec we wspomnienia. Wydawało jej się, że pędzi na rowerze i czuje wiatr we włosach. Przynajmniej w swej wyobraźni mogła robić, co chciała, i nikt nie mógł jej tego odebrać. Po co mi stopy, skoro mam skrzydła do latania? – przeszło jej przez myśl.

Próbowała rozejrzeć się po pokoju na tyle, na ile pozwalało jej usztywnienie szyi. Żadnego okna. Żadnej zieleni, żadnych ptaków, których śpiewu mogłaby posłuchać. Widziała tylko szare płytki na ścianie przed sobą. Niektóre były popękane. Skupiała się na wymyślaniu wzorów i przedmiotów z tych pęknięć, tak jak kiedyś dopatrywała się różnych kształtów w chmurach. Nagle w jej głowie pojawił się obraz, wielki obraz pełen kolorów, z uśmiechniętymi ludźmi, kwiatami i trzepoczącymi wielobarwnymi kolibrami. Artysta, który namalowałby taki obraz tutaj, na tych gołych ścianach, przed wiszącymi tu pod sufitem pacjentami, którzy tak rozpaczliwie szukali jakiejkolwiek rozrywki, taki artysta byłby prawdziwym dobroczyńcą! Takim kimś był Diego Rivera. Kilka miesięcy temu – całe życie temu! – obserwowała go podczas pracy i zachwycała się jego wielkimi, kolorowymi obrazami, które opowiadały całe historie i które można było czytać jak książkę.

Czuła pulsowanie krwi w skroniach, słyszała bicie własnego serca. Fugi między kafelkami zaczęły się przesuwać i zwijać, szarość zmieniła się w smugę czerwieni. Wyglądało to trochę tak jak wtedy, gdy zaciskała powieki, a potem patrzyła prosto w słońce. Sala stała się większa, kontury rozmazywały się coraz bardziej, zdawały się rozszerzać i rozwałkowywać. Wyczerpana Frida zamknęła na chwilę oczy, natychmiast jednak bicie serca stało się głośniejsze, a mdłości się nasiliły. Poczuła pieczenie za powiekami. Tylko się teraz nie rozpłakać. Przecież nie mogła nawet otrzeć łez ani wydmuchać nosa. Na samą myśl o tym jeszcze bardziej chciało jej się płakać. Przestała z tym walczyć. Łzy kapały na podłogę i znikały w fugach.

Tego ranka Frida wyszykowała się wyjątkowo starannie. Biała bluzka z haftowanym dekoltem skrywała znienawidzony gipsowy gorset. Chorą nogę schowała pod długą kwiecistą spódnicą. Kto nie wiedział, jak bardzo okaleczone było jej ciało, mógłby pomyśleć, że na łóżku leży królowa. Otoczyła się pięknymi rzeczami. Jej głowa spoczywała na lnianej poduszce z wyhaftowanym kolorową nicią napisem _Corazón_*. Obok niej na małym stoliku leżały książki i szminka. Przy drewnianym wezgłowiu łóżka powiesiła zdjęcia i kolorowe obrazki. W kącie pokoju stała duża woliera z dwiema zielonymi papugami. Frida rozejrzała się z zadowoleniem. Była gotowa na przyjście Alejandra, który zapowiedział wizytę na popołudnie.

Dzielnica Coyoacán znajdowała się godzinę drogi od centrum, ale dla Fridy miasto było nieosiągalne. Gdy odwiedzali ją przyjaciele, o wszystko ich wypytywała. Chciała wiedzieć, do jakich lokali chodzili, jakiej muzyki słuchali, kogo spotkali, czy jej ulubiony stragan na targu wciąż istniał, na jakich byli wystawach… Jej ciekawość nie znała granic, bo dzięki opowieściom przyjaciół przynajmniej mogła sobie wyobrazić, że jest tam razem z nimi. Pytała o Alejandra, ale otrzymane odpowiedzi ją niepokoiły.

Od dawna go nie widziała, chociaż napisała do niego wiele listów z prośbą o jak najszybsze odwiedziny. Przecież on z pewnością też za nią tęsknił! Dlaczego do niej nie przychodził? Przecież byli w sobie zakochani! A może nie chciał jej znać przez tę chorobę? Tak czy siak starała się, jak mogła, by wyglądać możliwie zdrowo i uwodzicielsko. Z pewnością nie mógł zobaczyć grubych opatrunków na jej nogach.

Gdy usłyszała jego kroki przez patio, szybko wzięła do ręki lusterko i pomadkę od Cristiny i pomalowała usta. Potem spróbowała przyjąć atrakcyjną pozę na łóżku.

Kiedy tylko chłopak wszedł do pokoju, od razu poczuła, że coś się zmieniło. Wyglądał szalenie przystojnie, gęste włosy zaczesał do tyłu, szedł sprężystym i energicznym krokiem. Ale w jego uśmiechu było coś, co jej się nie podobało. Zatrzymał się w drzwiach, najwyraźniej zdumiony tym, co zobaczył.

– Frido, wyglądasz… myślałem… słyszałem o twoich obrażeniach i gorsecie… ale ty działasz na mnie jak… mój Boże, jesteś tak piękna!

– Gdybyś przyszedł wcześniej, to wcześniej mógłbyś rozkoszować się moim widokiem – odparła z ironią w głosie. Potem jednak uśmiechnęła się do niego promiennie. Więc on nadal jej pragnął, znowu udało jej się rzucić na niego czar.

Chłopak pochylił się nad nią i delikatnie pocałował ją w oba policzki. Objęła go za szyję i do siebie przyciągnęła. Jak strasznie tęskniła za jego zapachem! Jak cudownie było znów go objąć! Mogłaby spędzić w takiej pozycji wiele godzin, on jednak wyswobodził się z objęć i usiadł na brzegu łóżka. Próbowała sięgnąć po jego rękę, ale schował dłonie między kolanami.

– Jak się czujesz? – spytał. W jego głosie było coś formalnego, zdystansowanego.

Mój Boże, on się zachowuje tak, jakby przyszedł w odwiedziny do starej ciotki do szpitala, a nie do kobiety, z którą chciał się żenić!

– Przecież wiele razy ci pisałam, jak bardzo się nudzę i jak strasznie za tobą tęsknię. Przynajmniej raz w tygodniu.

– Frido…

Westchnęła. A potem uśmiechnęła się z rezygnacją i powiedziała:

– Pani Luna też jeszcze nie odwiedziła mnie po wypadku.

„Pani Luna” było określeniem na comiesięczne krwawienie.

– Ta poręcz odebrała mi dziewictwo. Uprzedziła cię. Może jestem z nią w ciąży.

– Myślałem, że załatwił to już Fernández – odparł. Frida usłyszała w jego głosie skrywaną

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: