- W empik go
Głębiny miłosierdzia. Komentarze do Ewangelii św. Marka - ebook
Głębiny miłosierdzia. Komentarze do Ewangelii św. Marka - ebook
Prorokowanie to bardziej przekonywanie o miłości Boga niż przewidywanie przyszłości, dzięki temu, że jest działaniem opartym na pewności przemiany tego, co niemożliwe w to, co możliwe.
Być może sam jestem bezczelny i niedowierzający Bogu, słaby, a nawet bezsilny, ale jakże mi dodaje otuchy i przynosi niewysłowioną ulgę fakt, że Bóg we mnie ciągle wierzy!
(fragment książki)
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-89049-40-7 |
Rozmiar pliku: | 838 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moim dziełem, które napędza mnie do życia, jest głoszenie Ewangelii. Zanim ją jednak wygłoszę, najpierw spisuję, medytuję, myślę – wpatruję się wewnątrz. Spisuję moje dzieło życia dzień po dniu, bo zależy mi, by inni uwierzyli Jezusowi
i przedostali się z tego świata, który jest jak obóz koncentracyjny, do świata, który jest szczęściem. To jest sens mojego życia.
o. Augustyn Pelanowski
Prorokowanie to bardziej przekonywanie o miłości Boga niż przewidywanie przyszłości, dzięki temu, że jest działaniem opartym na pewności przemiany tego, co niemożliwe w to, co możliwe.
Być może sam jestem bezczelny i niedowierzający Bogu, słaby, a nawet bezsilny, ale jakże mi dodaje otuchy i przynosi niewysłowioną ulgę fakt, że Bóg we mnie ciągle wierzy!
(fragment książki)
Augustyn Pelanowski OSPPE
paulin, ojciec duchowny, rozmiłowany w Słowie Bożym zawartym w Biblii, niestrudzony rekolekcjonista i kaznodzieja, spowiednik. Autor licznych książek:
Bestie i prorok,
Wolni od niemocy,
Umieranie ożywiające,
Odejścia,
Dom w Bogu,
Sen Józefa,
Życie udane czy udawane
oraz komentarzy do Ewangelii:
Zranione Światło,
Fale łaskiROZDZIAŁ 1 Początek Ewangelii
Mk 1, 1
„Początek Ewangelii o Jezusie
Chrystusie, Synu Bożym”
(Mk 1,1)
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”
(Rdz 1, 1)
Pośród wszystkich istot żyjących na naszym świecie posługiwanie się słowami jest cechą jedynie ludzką. Owa niezwykła zdolność odróżnia człowieka na przykład od małpy. Mimo wielu wysiłków, by nauczyć małpę mówić, eksperymenty te pozostały bezskuteczne. Jean Didier Vincent, opierając się na badaniach dokonanych za pomocą markerów DNA, dowodzi, że wszyscy ludzie współcześni wywodziliby się z tej samej nielicznej populacji, może obejmującej ledwie kilkadziesiąt tysięcy osobników, żyjących w okresie od sześćdziesięciu do trzydziestu tysięcy lat temu. „W epoce tej ziemia od dawna była zamieszkała już przez ludzi, innych ludzi, lecz jednak ludzi”. Inność tej nielicznej grupy polegać miała, według badań, na posługiwaniu się słowami w doskonały sposób. Co było wcześniej, jeszcze wcześniej niż ten początek? Naukowcy twierdzą, że pierwsze słowa zapewne padły około stu tysięcy lat temu. Steve Olson o pierwszych – w pełnym tego słowa znaczeniu – ludziach twierdzi, że ich szczątki odkryto w jaskiniach Skul i Qafzeh koło Nazaretu. Owe szczątki, według naukowców, reprezentują najwcześniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek odnaleziono poza Afryką. Ludzi posługujących się językiem tworzącym słyszalne słowa, posiadających tę wyjątkową zdolność przekazywania niewidzialnych myśli. Jezus narodził się w jaskini obok Betlejem, mieszkał w Nazarecie, mniej więcej tam, gdzie paleontolodzy dokopali się szczątków ludzi, którzy posiadali zapewne nie tylko dusze, ale też mieli już Ducha. To, co wyróżnia człowieka od zwierząt, nazywamy mową, i jest to niewątpliwy dar Boga mający w sobie potencjał przekazywania dobroci, odkrywania tego, co ciągle może być odkrywane jako nowe. Mówiąc, odsłaniam przed samym sobą przestrzenie i rzeczywistości ciągle zdumiewające swoją nowością. Nowością nazywamy to wszystko, co dotychczas nieznane, a stało się poznane i zdefiniowane dzięki słowom. Ale nic nie jest tak zaskakujące dla ludzkiej istoty, jak odkrycie, które w najgłębszym znaczeniu jest objawieniem się Boga. Żadne odkrycie naukowe nie jest tak wyjątkowe w swojej wartości, jak objawienie się Boga, sprawiające, że ludzka mowa nabiera znaczenia nadprzyrodzonego, wznoszącego człowieka ponad wszelkie stworzenie. Zaiste, to coś najnowszego dla ludzkiej historii i dającego początek nieskończonemu i szczęśliwemu trwaniu pokonującemu śmierć siłą życia udzielonego przez Stwórcę i Zbawcę.
Sam Bóg stał się Słowem. Ten krótki tekst o początku Ewangelii jest wyraźną aluzją do opisu stworzenia świata. Księga Rodzaju też się tak zaczyna: „na początku”! Co było na początku? Oczywiście Słowo Boga, które jest światłością i stało się Ciałem. Tym Słowem jest Jezus Chrystus. Opis stworzenia z Księgi Rodzaju dzieli etapy stwórcze na sześć symbolicznych dni.
Każdy z nas ma swój świat, czasem nawet swój światek, który rozwija się stopniowo, poczynając od embrionalnego prymitywu biologicznego, podobnego do LUCA – pierwszej komórki żywej – aż do dojrzałości duchowej, która nieskończenie przekracza granice zakreślone przez miliardy szarych komórek. Może to nawet nie przypadek, że większość populacji żyje około sześćdziesięciu lat, jakby realizując owych sześć dni stworzenia? Siódmego dnia Bóg wszedł do swego odpoczynku, naznaczając w ten sposób drogę i cel naszego życia. Mało Mu było jednak tego, by nas wprowadzić w „siódmy dzień”, który nie jest już stwarzaniem, ale zaprzestaniem walki o przetrwanie i zaprzestaniem doskonalenia istnienia. On dał nam LOGOS, Słowo, które stało się Ciałem, a Ono nas wprowadziło w „dzień ósmy” – poza śmierć, przez zmartwychwstanie! Każdego dnia obdarowywał świat swoim Słowem i Ono sprawiało, że zarówno świat materialny, jak i duchowy, wreszcie wszystkie stworzenia, nabierały kształtu, coraz bardziej zbliżając się do własnego Stwórcy. Bóg swoim Słowem stworzył więc najpierw niebo i ziemię – i również w naszym życiu najpierw dał nam życie ciała i ducha.
Na początku wszystko było bezładem – i tak jest z naszym życiem u zarania, jest ono chaosem. Pierwsze dziesięć lat życia to przysłowiowe „tohu ławohu”, ale Duch Boga unosi się nad wszystkim. Tego dnia stworzył dzień i noc, światło i ciemność. I choć nocy nie nazwał dobrą, ona też była potrzebna. Tak jest przecież z naszym życiem: jest to, co jasne i zrozumiałe, i to, co jest mroczne i budzące lęk.
Potem nastąpił dzień drugi wyznaczania granic – i każdy z nas uczy się granic, norm, reguł, zasad moralnych i społecznych, przykazań religijnych, oswajamy się z prawami fizyki, choćby z grawitacją. To jest sklepienie naszej egzystencji: żyć, nie przekraczając granic życia – uczymy się tego, gdy dorastamy i wchodzimy w wiek młodzieńczy.
Wreszcie – trzeciego dnia – pojawiły się drzewa i rośliny ukrywające w sobie nasiona. To jest ten moment, w którym pozwalamy się zasiewać ziarnami Biblii, napisano przecież: „Królestwo Boże, jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane wyrasta i staje się większe od jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie tak, że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu” (Łk 4, 30-32). Ktoś, kto siebie samego zasiewa modlitwą, nasionami Biblii oraz ziarnami Eucharystii, rośnie jak drzewo. Bez tego etapu żaden ptak niebieski – żaden anioł przynoszący łaskę – nie siądzie na naszych ramionach, które jak gałęzie wznoszą się w modlitwie w górę.
Czwartego dnia Bóg stworzył ciała niebieskie, gwiazdy i słońce oraz księżyc – stworzył nasze duchowe wzorce, nasze najpiękniejsze pragnienia, nasze najwyższe tęsknoty i świadomość naszego miejsca w niebie, bo przecież Biblia mówi: „Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10, 20). Abrahamowi zaś Bóg powiedział, że jego potomstwo będzie jak gwiazdy na niebie. Po tych wspaniałych przeżyciach i wzniosłych chwilach olśnienia naszym powołaniem do cywilizacji niebieskiej, potrzebujemy wejrzeć w siebie samych i dojrzeć to wszystko, co ukrywa się w głębinach naszej duszy.
Dlatego piąty dzień to bogactwo zwierząt, ryb i ptaków, potworów morskich, zwierząt ukrywających się na dnie. Jest taki etap, kiedy człowiek odkrywa w sobie potwora, kiedy skrucha definiuje w nas chciwość lisa, chciwość grubej ryby, pychę lwa, bezczelność bydlęcia, żądzę psa czy łakomstwo wieprza. Wystarczy sobie przypomnieć syna marnotrawnego lub opętanego z Gerazy. Nikt nie ominie poznania sięgającego swym światłem w głąb sumienia jak w głębinę jeziora, z którego Piotr, wyłowiwszy grube ryby, zakrzyczał wstrząśnięty, również do głębi: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny!”. To poznanie skłębionej nieprawościami duszy jest konieczne, by przejść do stanu bardziej dojrzałego.
Wreszcie po tych etapach Bóg stworzył człowieka. Człowieka na podobieństwo Boga. Godne to podziwu, jednak bardziej podziwiamy Boga, który stał się podobny człowiekowi. Oto jedynie Słowo słów, Ziarno wszystkich ziaren, Sens wszelkich sensów może każdego z nas przeprowadzić przez wszystkie dni i noce stwórcze, jakie nieprzerwanie wyznaczają w nas cel naszego życia. Leżał więc nasz Pan w ciemną noc, choć był Światłością, otoczony bydłem, wpatrując się w gwiazdę, która zawisła nad betlejemskim żłobem. Zapewne wokół rosły drzewa pełne nasion, w potoku płynęła woda pełna ryb, a beczenie owiec przypominało, że światu brakuje pasterza, który nakarmi nas zrozumieniem mądrości Boga pozwalającej przyjąć własne życie w momencie, gdy ono właśnie łączy się z życiem Boga.
Na początku tego komentarza umieściłem dwa cytaty: o początkach świata i początku Ewangelii Jezusa Chrystusa. A może jest to ten sam początek? Może On, Jezus Chrystus, który jest Synem Boga Nieba i stał się jednym z nas, chodzących po ziemi, został zapowiedziany tym otwierającym całą Biblię wierszem z Księgi Rodzaju? Przecież to może trochę dziwić, że pierwszy wiersz tej pierwszej księgi mówi o stworzeniu nieba i ziemi, gdy tymczasem dopiero w drugim dniu dzieła stworzenia jest wyraźnie mowa o stworzeniu Nieba, a o stworzeniu ziemi jest mowa dopiero przy okazji dnia trzeciego. O jakim więc niebie i jakiej ziemi jest mowa w tym pierwszym wierszu, początkującym wszystko? Może nie CO, tylko KTO jest początkiem wszystkiego? Kto jest moim niebem i moją ziemią, jeśli nie Chrystus Jezus będący moją najlepszą nowiną, jaką mogłem usłyszeć? On o tyle jest moim całym niebem, o ile ja jestem Jego, w każdej chwili spędzonej na ziemi.ROZDZIAŁ 2 Sandały i opieczętowany list
Mk 1, 1-8
Jedną z pierwszych czynności, jakich mnie nauczył ojciec, było wiązanie butów. Bardzo starannie mi tłumaczył, co robić, by węzeł dobrze trzymał. Klęczał w przedpokoju przy moich obutych stopach i po kilka razy pokazywał mi, jak trzymać sznurówki w palcach i jak nimi przeplatać, by się nie rozwiązywały. Zastanawiałem się już wtedy, mając ledwie kilka lat, dlaczego taką szczególną uwagę przykłada właśnie do wiązania butów? Gdy byłem starszy, opowiedział mi historię ze swego dzieciństwa. Przed pójściem do szkoły podstawowej, niedługo przed wybuchem wojny światowej, dostał nowe obuwie od rodziców, ale nikt go nie nauczył wiązać sznurowadeł. Chodził więc z rozwiązanymi sznurówkami, nawet do kościoła w niedzielę. W tym czasie umarł jego ukochany wuj, który okazywał mu ogromnie dużo ciepła i zrozumienia; pozostawił po sobie wdowę i kilkoro dzieci. Kobieta była nadmiernie sarkastyczna i, w przekonaniu rodziny, w dużym stopniu przyczyniła się do przedwczesnej ewakuacji męża na drugi świat. Przykrość i żal po stracie wuja rozwinęły w wyobraźni małego chłopca potrzebę wymierzenia kary złośliwej ciotce. Nocą zakradł się do jej domu i wszedł ostrożnie po drabinie na strych. Słyszał, jak dzieci i ich matka rozmawiają ze sobą i śmieją się pod jego stopami. Wezbrała w nim złość i zaczął skakać po strychu w swych nowych butach z rozwiązanymi sznurówkami. Usłyszał krzyki przerażenia, które zachęciły go do podwojenia wysiłków. Dom był stary, drewniany. W pewnym momencie deski stropu nie wytrzymały, a jego noga przebiła sufit, grzęznąc w dziurze. Usłyszał, jak ciotka krzyczy ze strachu do dzieci: „Módlcie się, stary przyszedł zza grobu nas straszyć!”. Przerażony chłopak z ogromnym wysiłkiem wyciągnął nogę, ale bez buta. Biegnąc przez ogrody przedmieść Ostrowca, dotarł w końcu do domu. Następnego dnia rankiem ciotka, trzymając w ręku but, wkroczyła do domu dziadków i przerażona wykrzyczała: „Zobacz, Jula, wczoraj w nocy przyszedł do nas stary, straszył nas, zostawił but! Taki nowy to chyba z Nieba!”. Cała ta historia skończyła się laniem. Pokuta była tak mocna, że nawet po latach wymuszała na moim ojcu staranność w tak prozaicznych czynnościach, jak wiązanie butów. Pozostało niezatarte znamię tamtego wydarzenia w jego pamięci. Namiętność przyjemności, jeśli jest zrównoważona pokutą dokonaną z pasją, przynosi efekt czujności nawet po latach. Kiedy czytam więc o Janie, który chrzcił i mówił, że nie jest godzien rozwiązać nawet rzemyka u sandałów Jezusa, to uśmiechając się, przypominam sobie mimowolnie opowiadanie ojca i widzę go chodzącego po domu w mocno zawiązanych butach hutniczych i słyszę stękające pod nim drewniane klepki. Myślę o tym, przypominając sobie Mojżesza, któremu Bóg nakazał na Horebie zdjąć sandały, gdyż ziemia, na której stał, była święta – Mojżesz musiał okazać skruchę w ten symboliczny sposób, musiał przyznać się do grzechu. Ale też myślę o średniowiecznym portrecie małżonków Arnolfinich namalowanym przez Jana van Eycka w 1434 roku. Bowiem obok stojących małżonków, którzy dopiero co zawarli przysięgę małżeńską, leżą sandały panny młodej – przestała być dziewicą. Czynność wkładania czy też zdejmowania sandała symbolizuje akt seksualny, bowiem sandał to symbol ludzkiego ciała.
Ale zacznijmy od początku, nie od sandałów.
Pragnąłbym rozważanie o chrzcie rozpocząć od pewnych znaczeń pokuty w judaizmie, gdyż mam wrażenie, że będą one pomocne w zrozumieniu tego sakramentu, który nie tylko jest wyrazem skruchy chrześcijańskiej, ale, co najważniejsze, rozpoczyna w nas życie w Jezusie Chrystusie.
Czasem skruchy dla Izraela był i jest Jom Kipur, czyli dzień przebłagania albo inaczej mówiąc – dzień przykrycia grzechów. W dniach poprzedzających dni skruchy mężczyźni oczyszczali się w mykwie. Mykwa to basen z bieżącą wodą, źródlaną lub deszczową, służący do obmyć rytualnych. Taka kąpiel obowiązywała również prozelitów, którzy przechodzili na judaizm. Być może ten ryt w pewnym sensie koresponduje z chrztem? Przygotowując się do dni postu i skruchy oraz do samego Dnia Pojednania, człowiek przez obmycie miał sobie uświadomić brud sumienia i odzyskanie czystości duchowej. Jom Kipur był ściśle wyliczony na dziesiąty dzień miesiąca TISZRI, czyli na przełomie września i października. Dni skruchy ubogacano w określone modlitwy i tradycyjne rytuały, posty i odczytywanie fragmentów Tory. Wszystko po to, by przywrócić swoje przylgnięcie do Boga i ubłagać przebaczenie za własne grzechy. Każdy miał obowiązek prosić o przebaczenie skrzywdzonych i nie odmawiać przebaczenia tym, którzy o nie proszą. Dokonywano zadośćuczynień za wszelkie krzywdy. Odmawiano WIDUJ, czyli wyznanie win, wyliczając je głośno i bijąc się przy tym w piersi. Wiele przepisów halachicznych może nas, współczesnych chrześcijan, dziwić, ale kiedy czytamy opis tego nawoływania Janowego, jakie rozlegało się surowym echem nad Jordanem, zaczynamy kojarzyć je z tymi właśnie wskazówkami Halachy. Jednym z ograniczeń związanych z Jom Kipur był zakaz noszenia sandałów ze skóry w sam Dzień Przebłagania. Człowiek powinien okazywać skruchę za swe grzechy, chodząc boso. Może głębiej dzięki temu zrozumiemy, dlaczego Jan twierdził, iż nie jest godzien rozwiązać rzemyków u sandałów Mesjasza? Chrystus nie musiał okazywać skruchy, bo był nieskalany. Jan mógł zarzucać tysiącom gromadzącym się przy brzegach Jordanu grzeszność i nieprawość, ale samemu Mesjaszowi nie był godzien niczego zarzucić! Jego stopy były święte, niepotrzebujące żadnej pokuty ani wyrzeczenia, żadnego rozwiązywania z pęt grzechu. A jednak Mesjasz właśnie przychodził wziąć na siebie wszelką pokutę za wszelkie ludzkie winy, jak to czytamy w tym fragmencie z Ewangelii Marka. Wszystkie grzechy można było odpokutować w Dzień Przebłagania, oprócz tych, których ktoś komuś nie chciał przebaczyć, albo tych, których ktoś nie chciał w sobie uznać. A czy jest jakikolwiek grzech, którego by Jezus nam nie chciał przebaczyć? Chyba jedynie ten, którego nie chcemy w sobie uznać? Jom Kipur miał konkretną datę w kalendarzu żydowskim, tymczasem Jan chrzcił i nawoływał ludzi każdego dnia, jakby święto przebłagania za grzechy wraz z przyjściem Chrystusa rozciągało się nie tylko na ogromną przestrzeń czasową, ale też było nieograniczoną przepaścią miłosierdzia. Przebłaganie przekroczyło wraz z przyjściem Chrystusa wszelkie granice! Dzięki Chrystusowi to już nie był jeden dzień w roku, ale każdy dzień.
W święto Jom Kipur wyjmowano dwa zwoje Tory z aron hakodesz (szafa ołtarzowa służąca do przechowywania zwojów Tory). Z pierwszego czytano fragment z Księgi Kapłańskiej opowiadający o śmierci dwóch kapłanów: Nadaba i Abihu. Księga Zohar nauczała, iż ktokolwiek odczuł głęboki żal i smutek oraz zapłakał nad śmiercią owych synów arcykapłana Aarona, otrzymywał przebaczenie grzechów. Powodem tego przebaczenia było wewnętrzne rozmyślanie pełne skruchy. Jeśli bowiem tak prawi kapłani umarli przed Obliczem Boga za jedno jedyne przewinienie, to co powinno się stać z człowiekiem, który popełnił o wiele większe podłości i tysiące nieprawości? Umarli po to, byśmy wiedzieli, iż nasze życie jest nam darowane na mocy przebaczenia Boga. Śmierć owych dwóch kapłanów jest jakąś prefiguracją śmierci Chrystusa – Arcykapłana umierającego bez żadnej winy, za wszelkie winy ludzkości. Jezus więc przyjął chrzest od Jana w zastępstwie za nas, jednocześnie uświęcając swoją obecnością ten ryt.
Chrzest, którego udzielał Jan, a potem Jezus, miał zapewne jeszcze jedną prefigurację w Starym Testamencie, w Księdze Jozuego, kiedy to Jozue, a właściwie Jehoszua, człowiek noszący imię takie samo jak Chrystus, przeprowadził Izrael przez Jordan, wprowadzając go do Ziemi Obiecanej. Święty Grzegorz Wielki powiedział: „Lud Izraela nie otrzymał Ziemi obiecanej, zanim nie przeszedł przez Jordan i tak dopiero chrzest daje nam dziedzictwo w Życiu Wiecznym”. Jozue, syn Nuna, albo Jehoszua Ben Nun – mający to samo imię, jak wcześniej zaznaczyłem, co Zbawiciel, jest typem Chrystusa. Zaczął bowiem przewodzić ludowi nad Jordanem, gdzie i Jezus po chrzcie rozpoczął głoszenie Dobrej Nowiny. Wyznaczył dwunastu dla przeniesienia Arki przez Jordan, który cudownie się rozstąpił. Szli boso, bez sandałów, ale ich nogi nie ślizgały się po błocie ani nie grzęzły na dnie. Później wyznaczył dwunastu dla podzielenia dziedzictwa – podobnie jak Jezus wyznaczył dwunastu apostołów jako tych, którzy głosząc prawdę o zbawieniu, odziedziczyli świat, który dotąd spoczywał w mocy ciemności. Jozue ocalił w Jerychu tylko jedną nierządnicę Rahab i jej rodzinę, ponieważ mu uwierzyła, prawdziwy Zbawiciel zaś ocalał i ocala nie tylko nierządnice i celników, otwierając przed nimi niebo, ale wszelkich grzeszników. Na rozkaz Jozuego Izraelici przez siedem dni trąbili, krążąc wokół Jerycha, aż jego mury się rozsypały, Jezus zaś prorokował o świątyni w Jerozolimie, iż nie zostanie z niej kamień na kamieniu i tak się stało – jak pisał św. Cyryl Jerozolimski w swych katechezach mistagogicznych. Tenże właśnie widział Jezusa jako pieczęć, która wycisnęła się w historii na innym Jehoszui, synu Nuna. Jozue nawet nie wiedział, że jego życie jest wygrawerowane przez Chrystusa, którego jeszcze nie znał, gdyż musiało minąć ponad tysiąc lat, by Mesjasz się narodził. Ale pojawienie się Chrystusa na świecie było tak potężnym wydarzeniem, że nawet działało w przeszłość, uformowało los owego wodza Izraela – Jozuego, syna Nuna, by stał się on jakby opieczętowany, mając w sobie wyciśnięty wzór przekazany przez Syna Bożego.
Piszę o tym, by sobie i innym uświadomić i zilustrować, jak potężne jest działanie naszego Pana na los każdego z nas – działanie to wywiera niezatarty wzór na każdym ochrzczonym. Pokuta krzyża, którą przyjął na siebie, działała nie tylko po latach, ale i po wiekach działa, dając nam wolność od grzechu i jego skutków. Katechizm Kościoła Katolickiego, mówiąc o sakramencie chrztu, posługuje się pojęciem niezatartego duchowego znamienia, które zostaje wyciśnięte na każdym ochrzczonym: „Ochrzczony, wszczepiony w Chrystusa przez chrzest, upodabnia się do Niego. Chrzest opieczętowuje chrześcijanina niezatartym duchowym znamieniem (charakterem) jego przynależności do Chrystusa. Znamienia tego nie wymazuje żaden grzech, chociaż z powodu grzechu chrzest może nie przynosić owoców zbawienia. Sakramentu chrztu udziela się jeden raz; nie może on być powtórzony” (KKK 1272).
Jest tu mowa o opieczętowaniu tak głęboko dokonującym się w nas we chrzcie, że nasze życie staje się upodobnione do Jezusa. On wziął na siebie chłostę i krzyż, mękę tak głęboko w Nim się odciskającą, że my, przyjmując chrzest, wchodząc w tajemnicę Jego śmierci, przejmujemy to dziedzictwo zbawcze niczym pieczęć albo piętno uwolnienia.
Jeśli nawet ze względu na Chrystusa Bóg upodobnił życie starożytnego Jozuego do życia Jezusa, które nastąpiło tysiąc lat później, to tym bardziej my, ochrzczeni mamy szansę dzięki temu sakramentowi doznać upodobnienia do Jezusa Chrystusa w sposób niezmazywalny nawet dwa tysiące lat później. Katechizm posługuje się porównaniem do pieczęci, która wyciska na ochrzczonym kształt życia naszego Pana: „«Pieczęć Pana» (Dominicus character) (Św. Augustyn, Epistulae, 98, 5: PL 33, 362) jest pieczęcią, którą naznaczył nas Duch Święty «na dzień odkupienia» (Ef 4, 30) (Por. Ef 1, 13-14; 2 Kor I, 21-22). «Istotnie, chrzest jest pieczęcią życia wiecznego» (Św. Ireneusz, Demonstratio apostolica, 3). Wierny, który «zachowa pieczęć» do końca, to znaczy pozostanie wierny obietnicom chrztu, będzie mógł odejść «ze znakiem wiary» (Mszał Rzymski, Kanon Rzymski), w wierze otrzymanej na chrzcie, w oczekiwaniu na uszczęśliwiające widzenie Boga, które jest wypełnieniem wiary, i w nadziei zmartwychwstania” (KKK 1274).
Pieczęć w starożytności odgrywała dużą rolę. Opieczętowanie jakiejś rzeczy sprawiało, że stawała się ona czyjąś własnością i nikt inny nie mógł już jej nabyć. Pieczęć ma tę właściwość, że wyciśnięta na laku, glinie albo srebrze lub złocie pozostawia swój wzór – wyciska piętno, nadając nowy charakter rzeczy i wiąże ją z właścicielem prawem posiadania. Jeśli Duch Święty w chrzcie wyciska na nas charakter Pana Jezusa Chrystusa – oznacza to zainicjowanie w ochrzczonym procesu upodobnienia do Chrystusa, które w ciągu lat, dzięki łasce chrztu, może się rozwijać i stawać się coraz wyraźniejsze. Dzięki sakramentowi chrztu stajemy się własnością Pana i nikt inny już do nas nie ma prawa. Takie pieczęcie w starożytności noszono na palcu w formie drogocennego sygnetu. Właściciel nie rozstawał się z pierścieniem, gdyż wszystkie dokumenty, listy, również skarby i najcenniejsze przedmioty, pieczętował nim, dokumentując swoje prawa do nich. Sygnet z imieniem czy godłem był najbliższym królowi lub władcy przedmiotem – materialną, zewnętrzną manifestacją jego tożsamości. Takim sygnetem – ucieleśnionym pierścieniem niewidzialnego Boga – jest widzialne życie Jezusa, syna Bożego, które w chrzcie zostaje na ochrzczonych wyciśnięte na zawsze. To w tym sensie Bóg przez proroka Aggeusza mówił o Zorobabelu, który rozpoczął odbudowę świątyni jerozolimskiej po powrocie z niewoli babilońskiej: „«W tym dniu – wyrocznia Pana Zastępów – wezmę ciebie, sługo mój, Zorobabelu, synu Szealtiela – wyrocznia Pana – i uczynię z ciebie jakby sygnet, bo sobie upodobałem w tobie» – wyrocznia Pana Zastępów” (Ag 2, 23).
Porównanie do pierścienia z pieczęcią imienia Boga było wyrazem najbliższej relacji, jaką tworzy Bóg z Zorobabelem. Pierścieniem z pieczęcią Ducha na ręku Ojca jest życie Jezusa – począwszy od Betlejem, poprzez Golgotę, aż po wniebowstąpienie. I On, Bóg Ojciec, sygnetem losu swego Syna we chrzcie pieczętuje każdego z nas, czyniąc nas swoją własnością i upodabniając nas do swego Syna, tym samym dając nam udział w dziedzictwie życia wiecznego. Bez tego podobieństwa, bez charakteru, nie mógłby w nas znaleźć upodobania, gdyż sam powiedział, iż tylko w swoim Synu ma upodobanie. „«To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!»” (Mt 17, 5).
Każdy, kto dostaje przywilej upodobnienia do Syna, wchodzi w przestrzeń upodobania przez Ojca. Tę najbliższą relację ze swoim Synem, Bóg Ojciec właśnie udostępnia nam przez chrzest. Przez chrzest wszystkie obietnice Boga stają się naszym udziałem. „Albowiem ile tylko obietnic Bożych, wszystkie są «tak» w Nim. Dlatego też przez Niego wypowiada się nasze «Amen» Bogu na chwałę. Tym zaś, który umacnia nas wespół z wami w Chrystusie, i który nas namaścił, jest Bóg. On też wycisnął na nas pieczęć i zostawił zadatek Ducha w sercach naszych” (2 Kor 1, 20-22).
Powinienem jeszcze coś dopowiedzieć, snując to rozważanie o chrzcie, który zostaje porównany do pieczęci. Pieczęcie stawiano również na listach, czyniąc je zapieczętowanymi, czyli zamkniętymi przed nieproszonymi czytelnikami. Opieczętowanie listu czyniło go niedostępnym i dyskretnym, a dzięki temu treść listu była nie do odczytania dla kogokolwiek innego oprócz adresata. Paweł w Liście do Koryntian czyni właśnie takie porównanie, mówiąc o nas, że jesteśmy jakby listem wysyłanym przez Chrystusa, opieczętowanym przez chrzest Jego podobieństwem: „Wy jesteście naszym listem, pisanym w sercach naszych, listem, który znają i czytają wszyscy ludzie. Powszechnie o was wiadomo, żeście listem Chrystusowym dzięki naszemu posługiwaniu, listem napisanym nie atramentem, lecz Duchem Boga żywego; nie na kamiennych tablicach, lecz na żywych tablicach serc” (2 Kor 3, 2-3).
Każdy z nas jest listem, który wysyła Syn do Ojca, listem zamkniętym, zapieczętowanym przez chrzest, którego nikt inny nie otworzy, tylko Ojciec. Ojciec z Nieba rozpoznaje i jakby odczytuje każdego z nas dzięki pieczęci Syna, dzięki charakterowi, który na nas został wyciśnięty w Duchu Świętym we chrzcie. Bez tej pieczęci list jest anonimem, bez chrztu jesteśmy anonimowi w oczach Boga Ojca. To chrzest sprawia, że Ojciec czyta nasze historie – otwiera koperty naszych serc i rozpoznaje pieczęć Ducha, upodobnienia do Chrystusa. Kochający Syn, który wysyła listy do kochającego Ojca, wie, że Ojciec będzie przechowywał te listy z miłością przez całą wieczność w Niebie.
Niebo czeka na mnie, a jego strop nie jest zbudowany ze starych desek i będzie można tam tańczyć, skacząc z radości, bez obawy, że zgubi się buta o rozwiązanych sznurówkach w wybitej dziurze. Może co najwyżej piekło będzie słyszało z zazdrosnym strachem odgłosy uczty trwającej bez końca?PRZYPISY
- . „Last universal common ancestor”, ostatni uniwersalny przodek: hipotetyczna istota żywa, która miałaby być ostatnim wspólnym przodkiem wszystkich żyjących obecnie na Ziemi żywych organizmów (Wikipedia).
- . „Podziw dla piękna roślinności i innych stworzeń Boga jest pomostem prowadzącym człowieka do poziomu, na którym będzie on w stanie czerpać przyjemność z duchowego i moralnego piękna. W środowisku, w którym nie poświęca się uwagi harmonii i pięknu, człowiek może z łatwością zdziczeć, czyli obniżyć swój poziom” (Samson Rafael Hirsch). Faktem jest jednak, że piękno stworzone może człowieka tak zatrzymać, że nie wzniesie się on na poziom piękna duchowego.
- . Niektórzy żydowscy tłumacze uważają, że chodziło o perły – inni tłumaczą, że o bdellium (Lb 11, 7), HaBedolat, czyli mannę, która cudownie karmiła Izraela na pustyni. Ta niejednoznaczność pozwala ten tajemniczy skarb raju odnieść zarówno do przypowieści Jezusa o perle, jak i do manny, która karmiła lud na pustyni. Według komentatorów żydowskich Bóg dał swojemu ludowi chleb ze swego Światła (por. Ps 78). Manna miała pochodzić z najwyższego świata, była zmaterializowanym w postaci pokarmu światłem, substancją, która dawała życie aniołom, kroplami świetlistej mocy emanującej z miłości Boga. Bylibyśmy w błędzie, doszukując się w tym aluzji do „zupy” kwarkowo-gluonowej, choć fizyka ujawnia, że protony i neutrony, z których się składają jądra wszystkich atomów, są kropelkami tej pierwotnej „zupy”, która powstała w pierwszych mikrosekundach wszechświata, w stwórczym wybuchu! Asocjacje są zapewne przypadkowe, choć uderzająco podobny jest w tym miejscu język mistyki i fizyki. Świat istnieje dzięki światłu, które swymi kroplami karmi wszystkie dzieci Boga, jak manną. Księga Wyjścia, opisując cud z manną, opowiada, że spadła ona jak krople rosy, jak deszcz pereł, ukrywając w sobie tajemniczy, świetlisty pokarm. Podobnie jak Bóg daje życie swym aniołom, „karmiąc” ich swoim światłem, tak Syn Boży karmi nas swoim Ciałem, dając nam światło na życie. Odżywiamy się światłem Boga, jak chlebem! (Baal Haturim zauważył, że w słynnym 16. wierszu, 16. rozdziału Księgi Wyjścia, który opisuje cud manny, znajdują się 22 litery, czyli wszystkie, jakie istnieją w alfabecie hebrajskim, i wyjaśnia ten szczegół, pisząc, że każdy, kto czyta Biblię zapisaną tymi 22 literami i żyje jej światłem, nigdy nie będzie cierpiał głodu!).