Granice - ebook
Granice - ebook
Dziewiąty tom serii o dziennikarce Annice Bengtzon.
Ciało pięknej kobiety zostaje odnalezione w śniegu. To już czwarta ofiara zamordowana w podobny sposób w krótkim czasie: młoda matka zabita przy użyciu ostrego narzędzia ciosem w plecy.
W redakcji Anniki Bengtzon rodzą się podejrzenia, że w grę wchodzi seryjny morderca. Dziennikarka rozpoczyna samodzielne dochodzenie. Jednocześnie otrzymuje dramatyczną wiadomość: jej mąż, Thomas, który przebywa właśnie na konferencji w Nairobi, został porwany na granicy Kenii z Somalią razem z innymi przedstawicielami państw europejskich. Gdy żądania porywaczy zostają odrzucone, przystępują oni do stopniowych egzekucji zakładników. Annika zrobi wszystko, by uratować swojego męża.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-341-6 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIEŃ 0
WTOREK, 22 LISTOPADA
NIE BAŁEM SIĘ. Szlaban na drodze wyglądał jak wszystkie poprzednie. Zardzewiałe beczki na ropę po obu stronach traktu – trudno było go nazwać drogą – ogołocony z gałęzi kikut drzewa, kilku mężczyzn z karabinami maszynowymi w rękach.
Nie było powodu do niepokoju, a jednak poczułem, że Catherine mocniej przywarła udem do mojego uda. Przez moje ciało przeszła fala ciepła, przeszył mnie dreszcz, spojrzałem na nią, uśmiechając się zachęcająco.
Była zainteresowana, czekała tylko na mój ruch.
Ali, nasz kierowca, opuścił szybę i wychylił się przez okno z przepustką w ręku. Siedział dokładnie przede mną, samochód miał kierownicę z prawej strony, był przystosowany do jeżdżenia we Wspólnocie. Do środka wpadł podmuch gorącego powietrza, niosąc drobinki kurzu i ziemi. Wyjrzałem przez okno: ciernie, niskie, rozłożyste akacje, spalona ziemia i ciągnące się bez końca niebo. Z przodu po prawej stronie zobaczyłem ciężarówkę z naciągniętą plandeką, stertę pustych butelek, stare kartony, truchło jakiegoś zwierzęcia. Drugi z naszych land cruiserów podjechał do nas z lewej strony, niemiecka urzędniczka pomachała do nas. Udaliśmy, że jej nie widzimy.
Po co wysyła się urzędnika w taką podróż? Wszyscy zadawaliśmy sobie to pytanie.
Spojrzałem na zegarek, była trzynasta dwadzieścia trzy. Byliśmy trochę spóźnieni, ale niewiele. Rumuński delegat zrobił mnóstwo zdjęć, Catherine zdążyła już wysłać pierwsze sprawozdanie do pozostałych uczestników konferencji. Domyślałem się dlaczego. Nie chciała spędzić wieczoru na pisaniu. Zamierzała darować sobie oficjalną kolację i spędzić czas ze mną. Nic mi jeszcze nie powiedziała, ale czułem to przez skórę.
Nachyliła się w moją stronę, postanowiłem, że pozwolę jej jeszcze trochę o siebie powalczyć.
– Thomas – wyszeptała w swojej eleganckiej, iście królewskiej angielszczyźnie. – Co się dzieje?
Kierowca otworzył drzwi i wysiadł na spaloną, czerwoną ziemię. Mężczyźni z bronią okrążyli samochód. Jeden z nich otworzył drzwi od strony pasażera i donośnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem powiedział coś do tłumacza. Szczupły młody mężczyzna podniósł ręce do góry i wysiadł. Usłyszałem, jak jeden z ochroniarzy za nami sięga po broń. Nagle oślepił mnie błysk metalu. I wtedy po raz pierwszy poczułem, że robi się nieprzyjemnie.
– Nic nam nie grozi – powiedziałem, starając się zachować spokój. – Ali wszystko załatwi.
Ktoś otworzył tylne drzwi od strony pasażera, z lewej. Siedzący najbliżej mnie przedstawiciel Francji, Magurie, westchnął teatralnie i wysiadł. Suche, gorące powietrze wchłonęło resztki wilgoci z klimatyzacji, czerwony pył pokrył skórzaną tapicerkę niczym cienki welon.
– O co chodzi? – spytał Francuz gardłowym głosem. Był wyraźnie oburzony.
Wysoki mężczyzna o niezwykle prostym nosie i wysokich kościach policzkowych stanął przy drzwiach po mojej stronie i zaczął mi się przyglądać. Jego czarna twarz była bardzo blisko mojej. Widziałem czerwoną szramę na jego oku, jakby przed chwilą ktoś go uderzył. Uniósł broń i zapukał kolbą w szybę. Przestrzeń za nim była biała, jakby poszarpana przez gorące, drżące powietrze.
Poczułem, jak strach ściska mi gardło.
– Co mamy robić? – szeptała Catherine. – Czego ci ludzie od nas chcą?
Gdzieś w podświadomości zobaczyłem Annikę, jej duże oczy i burzę włosów wokół głowy.
– Pokazać, że mają władzę – powiedziałem. – Nie martw się. Rób, co ci każą, a wszystko będzie dobrze.
Wysoki mężczyzna otworzył drzwi po mojej stronie.DZIEŃ 2
DZIEŃ 2
WTOREK, 24 LISTOPADA
KALLE RANO ZAWSZE domagał się rozpuszczalnego kakao. Annika nie była tym zachwycona, bo czekolada podnosi poziom cukru we krwi i Kalle najpierw stawał się nadmiernie podniecony, a potem szybko tracił energię. Wypracowali więc kompromis: dostawał swojego o’boya, ale musiał zjeść też jajecznicę z bekonem, czyli białko o niskim indeksie glikemicznym i trochę tłuszczu. Ellen uwielbiała gęsty grecki jogurt z malinami i orzechami włoskimi, więc z nią nie musiała negocjować.
– Pójdziemy w niedzielę na mecz hokeja? – spytał Kalle. – Djurgården gra z AIK.
– Nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł. Te mecze mają czasem gwałtowny przebieg. Ci z Black Army rzucają na lód petardy, a Żelazne Piece nie pozostają im dłużni, więc chyba jednak nie.
Ellen zastygła z łyżeczką jogurtu w ręce. Patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
– Dlaczego tak robią?
– To fani – powiedział Kalle. – Kochają swoją drużynę.
Annika ze zdziwieniem spojrzała na synka.
– Kochają? I tak wyrażają uczucia? Rzucając racami w zawodników?
Kalle wzruszył ramionami.
– No to bardzo mi ich żal. Muszą mieć piekielnie nudne życie. Nic ich nie interesuje? Ani szkoła, ani praca, ani inni ludzie, ani polityka? Jedyne, co im zostaje, to kochać drużynę. To smutne.
Kalle zjadł resztki jajecznicy i wypił kakao.
– Tak czy inaczej, jestem za Djurgårdenem – oświadczył.
– A ja za Hälleforsnäsem – odpowiedziała Annika.
– Ja też – dodała natychmiast Ellen.
Żadne z dzieci nie spytało o ojca. Annika uznała, że w takiej sytuacji nie ma sensu im nic mówić, bo co właściwie miałaby im powiedzieć?
Dzieci szybko umyły zęby i ubrały się, nie marudząc.
Chociaż raz nie wyszli z domu za późno.
Na dworze zrobiło się nieco cieplej. Niebo było bezbarwne, w powietrzu unosił się zapach wilgoci i spalin. Śnieg na chodnikach był już czarny jak węgiel.
Szkoła, do której chodziły dzieci, American International Primary School, znajdowała się po drodze do redakcji, tuż za liceum Kungsholmen. Odprowadziła je do bramy z kutego żelaza, uściskała Ellen, a potem stała jeszcze chwilę i patrzyła, jak ona i Kalle znikają za potężnymi drzwiami. Obok niej przepływał strumień dzieci i rodziców, matek, ojców, chłopców i dziewczynek. Oczywiście czasem słychać było ostry, poirytowany głos jakiegoś rodzica, ale przede wszystkim wyczuwało się tolerancję i bezgraniczną dobrą wolę. Rodzice byli dumni ze swoich dzieci i dawali wyraz miłości do nich.
Annika stała tak długo, aż strumień przestał płynąć. Poczuła, że zmarzły jej palce u nóg.
Szkoła okazała się dobra, chociaż większość lekcji odbywała się po angielsku.
To nie był jej pomysł. To Thomas uparł się, żeby Kalle i Ellen po powrocie do Sztokholmu kontynuowali naukę w języku angielskim, ona miała wątpliwości. Dzieci miały szwedzkie obywatelstwo, miały w przyszłości mieszkać w Szwecji, po co wszystko dodatkowo komplikować?
Kto tu wszystko komplikuje? – słyszała jego głos.
Tłumaczył jej, że w szkole dzieci będą miały również lekcje szwedzkiego. Ucząc się obu języków, mają szanse być dwujęzyczne. W przyszłości może to być ich atutem. Powinni im dać tę szansę.
W końcu uległa. Nie dlatego, że zależało jej na międzynarodowej edukacji dzieci, tylko z powodu wcześniejszych przykrych doświadczeń Kallego w szwedzkiej szkole, gdzie stał się ofiarą małych potworków, kolegów z klasy, którzy za wszelką cenę pragnęli udowodnić, że są od niego lepsi.
Co zrobię, jeśli Thomas nie wróci? – zaczęła się nagle zastanawiać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki