- W empik go
Groźny kapitan - ebook
Groźny kapitan - ebook
"Groźny kapitan" to fascynujący zbiór opowiadań marynistycznych autorstwa Jerzego Szareckiego, który przenosi czytelników w świat morskich przygód i tajemnic. Jerzy Szarecki (1910–1934), utalentowany pisarz, publicysta i dziennikarz, od najmłodszych lat zafascynowany morzem, był doskonałym obserwatorem życia marynarzy. Jego opowiadania, napisane barwnym językiem, łączą realistyczne opisy z motywami obyczajowo-psychologicznymi, odsłaniając złożoność losów ludzi morza. Zbiór "Groźny kapitan" powstał z inspiracji osobistymi doświadczeniami Szareckiego, w tym podróżą na Maderę na pokładzie statku "Lwów". Opowieści te pełne są nostalgii, humoru i morskich legend, które oddają esencję życia na morzu. To idealna lektura dla miłośników literatury marynistycznej i tych, którzy pragną zanurzyć się w autentycznym, pełnym emocji świecie żeglarzy.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-634-7 |
Rozmiar pliku: | 168 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piękne buty miał gruby bosman Cap. Wysokie, z cholewami za kolana. Nieprzemakalne, podbite były od wewnątrz podwójną warstwą rybiego pęcherza. Coprawda, stare to były buty i już wyrudziałe od ciągłego stykania się z wodą morską. Kiedyś, oczywiście, kiedy kupował je jeszcze wysmukły sternik Cap, były one nowe i nie miały tego rudego połysku. Dawno to było. Gruby bosman Cap nie pamięta swych butów nowemi. Na wewnętrznej stronie cholewy prawego buta było dwanaście szerokich rys, zrobionych nożem. Pamiątki dwunastu orkanów morskich, jakie przeszedł Cap w swojem życiu. Po każdym sztormie, w czasie którego nikt nie wątpił, że stanie się żerem dla rekinów i krabów, Cap robił nożem nacięcia na prawej cholewie. Gdy liczba tych nacięć przekroczyła pięć i czarny ich blask silnie zmatowiał, dziwnie zrobiły się drogie te buty dla Capa. Tyle już z nim niebezpieczeństw, burz i niepogód przebyły, tyle już razy miały tonąć, znajdując się u właściciela na nogach. A ileż wspomnień łączy bosmana z tą parą nieprzemakalnych rudych butów.
Ot i teraz, gdy każdy obrót potężnych śrub „Lewiatana” przybliża i zwiększa mgliste z początku zarysy pagórków, okalających Cherbourg, nawał wspomnień, cisnących się do siwej głowy bosmana Capa, wysuwa na pierwsze miejsce tę parę starych zaginionych butów. Lecz niedługo utrzymują się one w jego wyobraźni. Przez dziwne skojarzenie ogniw łańcucha wspomnień z poza pary butów ukazują się, błyszczące czarne oczy, figlarnie zadarty nosek, rozchylone różowe usteczka, białe, troską jakąś zachmurzone czoło i fale bujnych ciemnych włosów.
Mgłą zadumy powlekły się siwe oczy bosmana.
Usiadł na knechcie i, ręce splótłszy na wielkim brzuchu wpatrzył się w zbliżający się obraz Cherbourga.
Z każdem sapnięciem potężnych maszyn statku, z każdym obrotem jego śrub brzeg się przybliżał, wyraźniej zarysowywały się jego kontury, a z każdą nową kreską, zjawiającą się na panoramie brzegowej, z każdą nową barwą murów miasta przybywały wspomnienia, uczucia, dawno wygasłe, poruszenia duszy, od lat już zmarłe.
Wstał bosman z knechta, podszedł po burty. Oparł się łokciami, wzrok wbił w toń morską. Szumiały fale koło burt „Lewiatana”. Lecz szum fal, kojący zawsze zgryzoty Capa, również nasuwał wspomnienia. Szumią fale wszędzie jednakowo. We wszystkich częściach świata, w których obijał się stary bosman, szumiały jednakowo. Jedynie tu, koło brzegów Cherbourga szumią jakoś szczególnie. Tak samo, jak wtedy przed piętnastu laty. Czyżby to było tak dawno? Bosman Cap nie pamięta dokładnie. W każdym razie więcej niż czternaście lat. Czternaście lat już pływa gruby Cap na „Lewiatanie”.
Czternaście lat... jak dawno, psiakrew, Carramba! Długi ten okres czasu nie zatarł w pamięci ani jednego jej rysu, ani jeden fałszywy ton nie wkradł się w dźwięk jej głosu, brzmiący teraz w duszy.
Gruby bosman wstrząsa niecierpliwie głową, odpędzając nadlatujące wizje.
Daremny trud. Opadły chmarą całą i cisną się do głowy. Ot i szczurowaty łeb mata wstaje gdzieś z głębin i mroków duszy, rośnie, wydostaje się nazewnątrz i najwyraźniej ukazuje się obok arsenału, stojącego na brzegu. Cap odwraca się od arsenału i wlepia oczy w pasażerskie molo. Lecz tam znów widzi nienawistnego mata, jak trzyma wpół wyrywającą się z jego rąk piękną Ninette.
Gruby bosman spluwa z pasją. Niema rady. Niechże długi korowód widm dawnych dziejów przewinie się przed oczami jego duszy. Wszystko. Od początku do końca.
A więc tak......
Smukły trzydziestoletni sternik Cap siedzi w kompanji towarzyszy przy stoliku w oberży „Matelot” w Cherbourgu. Zawadjackie, rozkołysane dźwięki harmonji marynarzy rosyjskich, natarczywe, brzęczące tony strun mandolin i gitar, trącanych drżącemi, pijanemi palcami podoficerów francuskiej marynarki wojennej. Zabawa wre. W kłębach tytoniowego dymu wirują tańczące pijane pary.
Około godziny pierwszej w nocy, gdy opary wypitych trunków zaćmiewają doreszty umysły marynarzy, a szał orgji osiąga punkt kulminacyjny, otwierają się z trzaskiem wejściowe drzwi, i banda pijanych już marynarzy francuskich wwala się na salę. W środku rozwrzeszczanej, nieprzytomnej gromady widać wyrywającą się z rąk trzymającego ją wpół wielkiego draba ślicznej urody dziewczynę. Banda przepycha się przez tłumy tańczących i zajmuje miejsce obok stolika, przy którym siedzi Cap. Wielki drab, marynarz w randze mata o przebiegłej twarzy szczura, trzyma wyrywającą się i płaczącą dziewczynę na kolanach. Pijane usta mata szukają wykrzywionych spazmami ust dziewczęcych. Banda chichocze rozgłośnie,
W sercu sternika Capa poczyna wzbierać żal. Dziewczyna jest piękna, a Cap młody.
Marynarz o twarzy szczura bierze kufel wódki i chce wlać w gardło ofiary.
Dziewczyna odtrąca kufel, i wódka wylewa się na mundur natręta.
Grzmot śmiechu zagłusza dźwięki harmonji i przekleństwa marynarza.
Czerwony z gniewu mat dobywa noża, otwiera nim zaciśnięte zęby dziewczyny i leje w jej usta gorzałę. Biedaczka szarpie się bezsilna w żelaznej obręczy ramion oprawcy.
Gniew szalony i wściekłość porywa sternika Capa.
Wstaje od stolika i podchodzi do oprawcy.
— Puść ją, bydlaku! — krzyczy na całe gardło — puść, mówię, draniu, psiakrew, carramba!
Drań patrzy na niego bezczelnem spojrzeniem i nie puszcza z kolan trzepoczącej się jak ptak dziewczyny. Nowy gromki wybuch śmiechu wita to wystąpienie w obronie kobiety.
Wówczas Cap podnosi rękę. Potężny, pięścią w skroń Francuza wymierzony cios wali go na ziemię. Śmiech cichnie w jednej chwili, urywają się rozhuśtane dźwięki harmonji, tańczące pary stają, i w kilka sekund dokoła Capa i powalonego mata zbiera się tłum. Uwolniona dziewczyna chowa się za plecy wybawcy.
Lecz powalony prędko odzyskuje przytomność. Wstaje, ogromny, potężny, pałający wściekłością. Szczurze oczy świecą złym ogniem. Sacré Dieu! — z jazgotem wylatuje przekleństwo z jego zaciśniętych zębów. Zabójcze uderzenie w usta trafia Capa. Pada na ziemię, lecz porywa się w jednej chwili i atakuje przeciwnika kopnięciami w brzuch. Olbrzym drwi sobie z wysiłków słabszego. Wielka ręka mata chwyta przeciwnika za gardło i dusić zaczyna, druga okłada razami pięści posiniałą twarz. Światła i pijane twarze tłumu zaczynają tańczyć w oczach Capa, w zduszonem gardle..................