Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gwiazda Piołun - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
55,99

Gwiazda Piołun - ebook

Andrzej Franaszek zaprasza nas do zwiedzania cudownego ogrodu polskiej kultury. Jest nie tylko przewodnikiem, ale i ogrodnikiem, rekonstruuje świat, który niesłusznie bywa dziś spychany do elitarnych kwartalników. Jego bohaterami są giganci naszego dziedzictwa, giganci polskości: Miłosz i Czapski, Herbert i Różewicz, Gombrowicz i Iwaszkiewicz. Ich monumenty Franaszek oczyszcza z popiołów zapomnienia, dzięki niemu mówią do nas i o nas, jak niegdyś ich wielcy przodkowie: Mickiewicz i Słowacki, Chopin i Norwid.

Wszystkie te rozmowy toczyły się w świecie „historii spuszczonej z łańcucha”, ale przecież Franaszek – co widać w jego esejach – sam tworzy w epoce historii trzymanej na krótkiej smyczy i w kagańcu. Dotyka przy tym spraw najbardziej istotnych: religii i historii, piękna i rozpaczy, miłości i śmierci, Boga, honoru i ojczyzny, pasji i gniewu. Tę książkę czyta się ze skurczonym gardłem i z nieprzerwaną fascynacją.

Adam Michnik

Eseje Andrzeja Franaszka przywracają wiarę w to, że o literaturze można mówić w sposób wyważony, mądry i subtelny, a zarazem bardzo osobisty. Pisząc o najważniejszych dla niego twórcach, Franaszek udowadnia gruntowną znajomość ich dzieł, epoki oraz kultury stanowiącej kontekst ich twórczości, ale także własną wrażliwość. Wykazując dociekliwość i empatię, potrafi stworzyć psychologiczne portrety omawianych pisarzy, obserwować i rozumieć ich lęki i marzenia. Pisarstwo to, imponujące umiejętnością wykorzystania źródeł, nie ma nic wspólnego z akademickim hermetyzmem. Samo w sobie jest dziełem sztuki.

Jerzy Illg

Andrzej Franaszek (1971) – historyk literatury, wykładowca Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Opublikował biografie Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta oraz książki eseistyczne Ciemne źródło i Przepustka z piekła. Otrzymał . Nagrodę Fundacji im. Kościelskich, Nagrodę Nike Czytelników „Gazety Wyborczej” oraz Nagrodę Miasta Krakowa. Od kilku lat pracuje nad monografią życia i twórczości Józefa Czapskiego.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6509-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

SERCE SIĘ NIE STARZEJE

1

„Chrzczony z wody i oleju, kiedy wschodzi Gwiazda Piołun”1. Tak, wprowadzając najbardziej osobistą chwilę w przestrzeń wielkiej metafory, odnajdując ją w zarodku spełniającej się dwudziestowiecznej Apokalipsy, ale też po prostu rekonstruując początki własnego życia, pisał Czesław Miłosz o chłopcu, którego dzieciństwo upłynęło wśród wędrówek i ucieczek, w kolejowych eszelonach, pod żołnierskimi pałatkami, w cieniu strachu, ale też w świetle nadziei, w rajskim ogrodzie nad rzeką Niewiażą. Coraz wyraźniej widząc przed sobą słup graniczny siedemdziesiątych urodzin, nadal bardziej samotny rozbitek na ziemi kalifornijskiej niż poeta obsypany nagrodami i zachwytami, autor _Ocalenia_ zapisał cykl wierszy, prozy, refleksji, któremu nadał tytuł _Osobny zeszyt_. Rozpoczynał od spojrzenia w lustro, mimo wszystko pogodzony z sobą, a przynajmniej czujący więcej melancholii niż gniewu. Oto więc zwierciadło, a w nim

Stary człowiek, wzgardliwy, czarnego serca,

Zdumiony, że tak niedawno był dwudziestoletni,

Mówi.

A chciałby nie mówić, rozumieć.

Kochał i pragnął, ale nie na dobre wyszło.

Gonił i prawie chwytał, ale świat był prędszy od niego2.

Bodaj żaden inny poetycki cykl Miłosza nie przynosi aż tak wielu wspomnień – sięgających do rejonów najbardziej intymnych, do pamięci win i upokorzeń, pamięci miłosnej pasji i gaśnięcia uczuć. Krzyżują się historie, wybrzmiewa pytanie o to, czy kieruje naszym życiem zamysł Opatrzności czy jedynie przypadek, odległa przeszłość wyczytana z litewskich kronik spotyka krajobraz oceanu i sekwoi wokół Berkeley, nieludzkiej, obojętnej naturze próbują się przeciwstawić wytworzone ręką człowieka rzeczy, świadkowie naszego kruchego istnienia. Nie milknie głód zmysłów, choć większa jest jeszcze potrzeba ratowania przeszłości – choćby jednego tylko żywota, choćby najmniejszej jego cząstki. Poeta mówi do nieżyjących, do swych najbardziej bliskich umarłych, później wsłuchuje się w ich odpowiedzi, wszak „wszędzie tutaj przemawiają głosy, / A takie mnóstwo ich, że gotów słuchać wieki, / Kto raz chciał poznać swoje biedne życie”3. Także rozmowa z samym sobą jest dialogiem z kimś na poły umarłym – nie z powodu depresyjnego otamowania, ale dlatego, że pośród biegu lat nasze kolejne wcielenia po części umierają, złuszczają się, łączy nas z nimi trudna do zrozumienia więź. Taka właśnie, jaka łączyła siedemdziesięcioletniego amerykańskiego profesora z młodym człowiekiem wiercącym się na twardej ławce wagonu trzeciej klasy w pociągu z Wilna do Suwałk, gimnazjalistą, o którym profesor myśli teraz: „ja dawny, niepojęcie ze mną tożsamy”4.

Odczuwając w sposób o wiele pełniejszy, bardziej namiętny niż ten, który jest dostępny większości z nas, przywoływał Miłosz fragmenty biografii własnej i historii cudzych, budował z nich opowieść, mógł ułożyć mozaikę odpowiadającą każdemu zamysłowi, wiedział dobrze: „co wybrać, co pominąć, moja wola”. A przecież, daleki od naiwności zwykłego pamiętnikarza, pragnął czegoś więcej niż literatura, przez zmyślenia i zapomnienia przedzierał się do prawdy. A przynajmniej do poczucia, że stara się tę prawdę wypowiedzieć. Z zastrzeżeniem, w trybie warunkowym, deklarował: „jakbym wierzył, że można wiernie odtworzyć, co było”5.

2

W 1959 roku do kolekcji swych filipik drukowanych w paryskiej „Kulturze”, na której łamach sąsiadował najczęściej z Czesławem Miłoszem, Witold Gombrowicz dołączył jeszcze jedną, skierowaną przeciwko krytyce literackiej, a właściwie przeciwko ułudzie tego, co nazwalibyśmy całkowicie obiektywnym, „naukowym” badaniem dzieła sztuki. Jak zawsze przenikliwy, grzmiał:

ileż szkód wyrządziły uniwersytety wmawiając, że do sztuki można podejść naukowo. Jakże katastrofalna okazała się metoda polegająca na zajmowaniu się samym tylko dziełem, w oderwaniu od osoby autora (…). Nie domagam się bynajmniej, aby naiwnie interpretowano dzieło biografią twórcy i wiązano jego sztukę z jego życiowymi przygodami – idzie mi o zasadę zawartą w aforyzmie, że „styl to człowiek”, że zatem styl szopenowski to organizacja duszy szopenowskiej (…). Niewiele obchodzą mnie romanse Szopena z George Sand – ale poza muzyką Szopena szukam samego Szopena, chcę z dzieła zrozumieć twórcę, poza bajką, którą mi opowiada Poe, muszę odnaleźć tego, kto opowiada, jako – zrozumcie to – jedyną rzeczywistość, jedyny konkret. Tak tedy z dzieła muszę wnioskować o twórcy; ale znów ta osobowość twórcy ułatwi mi i otworzy dzieło, wiążąc je nierozdzielnie z kimś… z czyimś konkretnym istnieniem6.

Oczywiście cytat ten, w którym i tak pominąłem sporo zjadliwości skierowanych przeciwko przygłuchym, a może tylko uwiedzionym kolejną modną teorią akademikom, pobrzmiewa nieodmiennie polemicznym i nie zawsze sprawiedliwym stylem pisania, a nawet: stylem istnienia swego autora; mógłbym rzec: spoza tekstu Gombrowicza wyłania się sam Gombrowicz. Sądzę przecież, że jak w wielu innych miejscach, także i tu ma autor _Trans-Atlantyku_ całkowitą rację, myśląc zaś o literaturze, musimy, czy może skromniej: muszę zawsze pamiętać o „konkretnym istnieniu” stojącym u początków wiersza lub powieści. Po to, by nie pozwolić sobie na dowolność pozornie błyskotliwej interpretacji, oderwanie się od uwarunkowań epoki i pierwotnego autorskiego zamysłu, na przesłonięcie dociekliwości teorią, na egocentryzm krytyka zgubny dla rzeczywistej wartości jego pracy. By wiedzieć, że przynajmniej próbuję odnaleźć prawdę.

I jeszcze więcej: by w ten ułomny, ograniczony sposób, jaki jest nam dostępny, dotknąć istnienia pisarza, który nieraz odszedł już w śmierć, a przecież – naprawdę, mimo pozornego banału tej językowej kliszy – żyje w swoich słowach. Nieraz bardziej namacalny i ważniejszy od wielu otaczających nas, nadal żywych bliźnich.

3

Pod koniec długiego życia Miłosz – teraz już nie tułacz, lecz osiadły w Krakowie noblista, człowiek, którego starość w niektórych przynajmniej pasmach mogła być szczęśliwa – wspominał czasem, poniekąd wzorem tych artystów, którzy – jak choćby Wyspiański – na łożu śmierci mówili, że teraz wiedzą wreszcie, jak powinni malować czy pisać, tak więc powiadał Miłosz, że gdyby mógł raz jeszcze zacząć pracę poety, każdy jego wiersz byłby historią pojedynczego ludzkiego losu, jednego jedynego życia z jego wspaniałością, ale też nieuchronnością klęsk, rozczarowań, cierpień.

Zapewne był to zamysł utopijny, którego nie udałoby się przyoblec w słowa. Czy jednak Miłosz nie spełnił go w inny sposób – poprzez refleksję nad życiem własnym, ten obejmujący tysiące stron poezji i prozy zapis, w którym tak często potrafimy odnaleźć samych siebie? I czy wyznaczając takie zadanie, autor _Światła dziennego_ nie przypominał nam, jaki jest sens istnienia literatury? Sens pisania, któremu służy poetycka wyobraźnia, czyli – jak ją nazwał z kolei Zbigniew Herbert – „narzędzie współczucia”7? Nie podpowiadał, że wielki artysta pisze po to, by wyrazić siebie, ale zarazem – czasem nieświadomie – wypowiedzieć losy innych ludzi, tych, którzy nigdy nie zamkną w słowach własnych losów, a których istnienia – nasze istnienia – nie powinny być zapomniane?

Ta moc współodczuwania jest źródłem wspaniałości wielu wierszy Czesława Miłosza, choćby tych strof z poematu _Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada_, gdy poeta wyławia ze wspomnień młodości i stawia przed naszymi oczami litewską służącą Alżbietę, która owinięta chustką, ostrożnie stawiając niepewne już nogi, idzie mroźnym porankiem na mszę w którymś z wileńskich kościołów:

Długo pewnie myślałem o życiu Alżbiety.

Mógłbym policzyć lata. Ale wolę nie.

Cóż lata, jeżeli widzę śnieg i jej buciki,

Śmieszne, spiczaste, zapinane z boku.

(…)

Siostra nasza Alżbieta w świętych obcowaniu –

Czarownic pławionych i łamanych kołem

Pod wizerunkiem nadobłocznej Trójcy,

Aż przyznawały się, że co noc zmieniają się w sroki,

Dziewek służebnych ku pańskiej zabawie,

Żon, którym posyłano list rozwodny,

Matek z paczką pod murem –

Paznokciem z czarną obwódką wzdłuż liter prowadzi,

Kiedy przewodnik chóru, ofiarnik, lewita,

Wchodząc na stopnie, śpiewa: _Introibo ad altare Dei._

_Ad Deum qui laetificat iuventutem meam._

Dzięki tym słowom Alżbieta i teraz wędruje przez nasze myśli, choć może tak naprawdę miała niegdyś na imię Anna, a obserwujący ją wileński pisarz, autor tomu _Trzy zimy_, nie znajdował w sobie tej czułości, którą przyniosło mu doświadczenie kolejnych czterdziestu lat życia8… Jej przywołanie jest zarazem rozmyślaniem poety nad własną odeszłą młodością, raz jeszcze: niepojętą tożsamością z samym sobą „choć zaczyna się i kończy się / Pycha ciała”9. Ale czy i ja nie wzruszam się jego wierszem po części także dlatego, że odnajduję cień siebie sprzed lat ponad trzydziestu – chłopca w przeddzień matury, po raz pierwszy czytającego te słowa?

4

Choć jeszcze dobrych parę lat dzieliło go wtedy od pięćdziesiątki, Gustaw Flaubert opowiadał George Sand w roku 1867, że już od dłuższego czasu nosi się z zamiarem napisania powieści, której akcja osadzona byłaby w domu starców. Wyjaśniał, że nie szukałby w tym temacie taniego komizmu, przeciwnie – powstałaby rzecz „okrutna i żałosna”, a to dlatego, że – jak przypuszczał autor _Pani Bovary_ – ludzkie „serce się nie starzeje”. Innymi słowy, dopowiadam, mimo upływu czasu owo serce nieustannie pragnie, marzy, może zostać zranione, co staje się tym bardziej tragikomiczne, im bardziej nasze ciało gaśnie, więdnie, zdając się zgoła nieprzydatne do tego rodzaju awantur. Mogłoby to piękne zdanie przyciągnąć uwagę Józefa Czapskiego portretującego paryski Dom Świętego Kazimierza, przytułek, w którym – skądinąd na rok przed śmiercią Flauberta – zmarł Cyprian Norwid10. Z pewnością byłoby bliskie Miłoszowi, także w wynikających z niego wnioskach francuskiego pisarza, który z autoironią, może też lekką pozą, ale bodaj również wzruszeniem dopowiadał, że serce „u niektórych nawet z wiekiem rozkwita”: „dwadzieścia lat temu byłem bardziej oschły i brutalny niż dzisiaj. Czas, który innych wysusza, dodał mi kobiecości i dobroci. Bardzo mi się to nie podoba. Czuję, że krowieję. Byle co mnie wzrusza. Wszystko wyprowadza mnie z równowagi. Jestem jak trzcina, najmniejszy zefirek jest dla mnie wichurą”11.

Niewątpliwie i Miłosz łagodniał, pamiętam, że gdy poznawałem go pod koniec XX wieku, zwłaszcza z początku odczuwając strach przed tą gromowładną osobowością, moi starsi koledzy z „Tygodnika Powszechnego” oceniali, że jeszcze dekadę wcześniej, nawet wkrótce po Noblu, był on nieporównanie bardziej pryncypialny i najeżony. Dziś zrozumiałbym: stanowczością i skłonnością do gniewu po części także próbujący zakryć własne cierpienie, ból człowieka, który – bezsilny – widzi, jak choroby duszy i ciała niszczą jego najbliższych.

Ta rosnąca z wiekiem łatwość wzruszenia dotyczy wielu z nas, choć stanowczo nie wszystkich – myślę, walcząc z łamiącym się głosem, gdy odczytuję na głos wiersz _Stary poeta_ Jarosława Iwaszkiewicza. Nie musi przecież ten stan równać się taniemu sentymentalizmowi, może być drogą do zrozumienia wspólnej nam ludzkiej doli, do przekonania, że literaturę czytamy głównie po to, by ustanowić małe ognisko przestrzeni opierającej się przemijaniu, odnaleźć odpowiedź na gaśnięcie, ciemnienie, łuszczenie – uporczywą pracę nieistnienia. I jeszcze po to, by odnaleźć w sobie właśnie mądrze pojętą litość, czułość, ten rodzaj miłości, który niedawno skupił na sobie naszą uwagę dzięki Nagrodzie Nobla dla Olgi Tokarczuk. Autorka _Prawieku_ bowiem mądrze nam przypominała:

Tworzenie opowieści jest niekończącym się ożywianiem, nadawaniem istnienia tym wszystkim okruchom świata, jakimi są ludzkie doświadczenia, przeżyte sytuacje, wspomnienia. Czułość personalizuje to wszystko, do czego się odnosi, pozwala dać temu głos, dać przestrzeń i czas do zaistnienia i ekspresji. To czułość sprawia, że imbryk zaczyna mówić.

Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje. Nie ma swoich emblematów ani symboli, nie prowadzi do zbrodni ani zazdrości.

Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest „ja”.

Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna, wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest raczej świadomym, choć może trochę melancholijnym współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu.

Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący i od siebie współzależny.

Literatura jest właśnie zbudowana na czułości wobec każdego innego od nas bytu12.

5

Pomiędzy okładkami tej książki zbieram szkice powstałe w ciągu ostatniej dekady, często zresztą pisząc je od nowa, dostrzegając i rozumiejąc więcej niż kiedyś. W końcu, jak słusznie rzekł Paweł Hertz, „wielkie księgi obracają się powoli jak planety i po latach dostrzegamy ich dotąd ciemną dla nas stronę”13. Zadaję pytania o polskość, dziś znów tak bardzo obolałą, jakby opętaną przez demony z przeszłości odległej o stulecia lub tylko o stulecie. O sposoby radzenia sobie z przemijaniem, z drogą, na której musimy stawiać kroki prowadzące nas ku wiecznemu odpoczywaniu, jeśli nie ku nicości. O Boga i duszę. O okrucieństwo historii. O rywalizację między pisarzami, która – jak przyznawał autor _Ocalenia_ – jest niczym „turniej garbusów”14. Ale też o braterstwo łączące poetów, o radość myśli i spojrzenia, którą przynosi nam podróżowanie. Pytam i słucham odpowiedzi, które formułowali Aleksander Wat, Jarosław Iwaszkiewicz i Józef Czapski, Czesław Miłosz i Witold Gombrowicz, Zbigniew Herbert i Tadeusz Różewicz.

Wracam do tych właśnie pisarzy, choć od chwili, gdy zmarli, minęły już długie lata, wznowienia książek, które napisali, nie trafiają na listy bestsellerów, a większość moich studentów, przyszłych polonistów, ma na ich temat mgliste pojęcie. Jestem jednak pewien, że myśli, które wypowiedzieli, nie przynależą jedynie do Atlantydy minionego wieku, przeciwnie – tłumaczą nasze współczesne życie, zarówno wtedy, gdy staramy się zrozumieć kondycję człowieka, jak wtedy, gdy wielkim, udręczającym pytaniem staje się dla nas polskość. Wiem też, że względny spokój, którym możemy się cieszyć od dziesięcioleci w naszym zakątku świata, nie nawiedzanym – przynajmniej chwilowo – przez totalitarne ideologie, wojny i wysiedlenia, sprzyja losom kameralnym, skupionym na doświadczaniu codzienności. Jeśli więc chcemy poznać życiorysy intensywne, pełne dramatyzmu, odbijające w sobie konwulsje dziejów, musimy zwrócić się do biografii Miłosza czy Iwaszkiewicza, nie zaś ku tym, które kształtują się na naszych oczach.

Mam nadzieję, że obok apokaliptycznej gwiazdy Piołun, która zatruwa goryczą wody naszego życia, jest na tych stronach także pokrzepiające promieniowanie czułości. Tej, o której mówi Tokarczuk, i zarazem tej, o której przed laty pisał Miłosz: „_Tendresse_. Wolę to słowo niż polskie czułość. Kiedy ściska w gardle, dlatego że istota, na którą patrzę, jest tak bardzo krucha, ranliwa, śmiertelna, wtedy _tendresse_”15.

1 Cz. Miłosz, _Osobny zeszyt: Gwiazda Piołun, Strona 38_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, Kraków 2015, s. 759.

2 Tenże, _Osobny zeszyt: Przez galerie luster, Strona 1_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 739.

3 Tamże.

4 Cz. Miłosz, _Osobny zeszyt: Gwiazda Piołun, Strona 49_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 765.

5 Tenże, _Osobny zeszyt: Gwiazda Piołun, Strona 46_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 763.

6 W. Gombrowicz, _Dziennik 1959–1969_, Kraków 2009, s. 39 n.

7 Z. Herbert, _Pan Cogito i wyobraźnia_, w: tenże, _Wiersze zebrane_, Kraków 2008, s. 461.

8 Por. „Mam mieszkanie na Zaułku Literackim, w najstarszych zaułkach Wilna, i służącą Annę, starą Litwinkę, która dość wiernie człapie pantoflami”, list Cz. Miłosza do J. Iwaszkiewicza, Wilno, 21 stycznia 1936, w: Cz. Miłosz, J. Iwaszkiewicz, _Portret podwójny_, opr. B. Toruńczyk, R. Papieski, Warszawa 2011, s. 88.

9 Cz. Miłosz, _Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 694.

10 Por. szkic _Maison de retraite. Aleksandra Wata, Jarosława Iwaszkiewicza i Józefa Czapskiego drogi do śmierci_ w niniejszej książce.

11 List G. Flauberta do G. Sand, Croisset, 23–24 stycznia 1867, w: G. Flaubert, G. Sand, _Korespondencja_, przeł. R. Engelking, Warszawa 2013, s. 93.

12 _Czuły narrator. Przemowa noblowska Olgi Tokarczuk_, https://www.nobelprize.org/uploads/2019/12/tokarczuk-lecture-polish.pdf, dostęp 23 listopada 2020.

13 _Paweł Hertz o podróży i wędrówce_, w: K. Janowska, P. Mucharski, _Rozmowy na koniec wieku_, Kraków 1999, s. 221.

14 Cz. Miłosz, _Wyznanie_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 936.

15 Tenże, _Tendresse_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 877.POCAŁUNEK W VENCE

O ZMAGANIACH CZESŁAWA MIŁOSZA Z WITOLDEM GOMBROWICZEM

_bo tylko ten świat bólu; bo tylko ten świat_

_jest bólem; bo światem jest tylko ten ból_

Stanisław Barańczak1

Oto materiał na sztukę teatralną2, a może raczej kameralny film w stylistyce lat sześćdziesiątych, który uchwyciłby gęstość idei, lecz także śródziemnomorską, nasyconą słońcem przestrzeń. Usadowione na nadmorskim wzgórzu miasteczko w Prowansji, w którym spotykają się dwaj światowej rangi pisarze. Starszy z nich niedawno osiadł w Europie po dekadach argentyńskiego, pełnego upokorzeń i nędzy wygnania, nie wie, że do śmierci pozostały mu tylko dwa lata, podczas których dotrze na próg literackiego Nobla. Młodszy nagrodę tę zdobędzie, czekać go też będzie pełna triumfów starość, na razie jednak zarabia na chleb, wykładając w obcej sobie Kalifornii, gdzie jego artystyczna (a po trosze i najprościej ludzka) samotność jest nieledwie absolutna. Obaj są emigrantami, ich kraj – z którego narodowym duchem zażarcie się zresztą spierają – komunistyczna utopia zamieniła w więzienie, ich książki w rodzimym języku czyta garść podobnych do nich wygnańców. Obaj na różne sposoby mierzą się z najważniejszymi kwestiami drugiej połowy krwawiącego XX wieku. Obaj są Polakami.

Sportowcy w dziedzinie umysłu

Witold Gombrowicz i Czesław Miłosz, wiosna roku 1967, gdy autor _Światła dziennego_ przyjeżdża z Berkeley na długie wakacje w Europie3. Znali się z książek, artykułów i listów, teraz, w Saint-Paul-de-Vence, choć zawęźleni i egocentryczni, odnajdują bliskość, a może nawet przyjaźń. Na pewno intelektualne partnerstwo. „Miłosz energicznie, żywo reagował na sprzeciwy, prowokacje i przekomarzania się Witolda – wspomina wdowa po autorze _Kosmosu_. – »Jestem sportowcem w dziedzinie umysłu«, lubił powtarzać Gombrowicz. I oto znalazł drugiego sportowca, tej samej co on rangi. Czuł się szczęśliwy”4.

Miłosz wielokrotnie wracał do tych spotkań, ukazując Gombrowicza jako zbyt późno spotkanego przyjaciela, kogoś, kto imponuje jasnością myśli i konsekwencją czynów. „Jego głos nadawał powagę tej dziwnej działalności, jaką jest pisanie po polsku. W obliczu małości i głupoty, które nas zalewają, czuję się słaby bez głosu Witolda, niezbędnego, bo wyniosłego”5 – napisze, dowiedziawszy się o jego śmierci. W _Dzienniku_ publikowanym na łamach paryskiej „Kultury” Gombrowicz deklarował: „zaprzyjaźniliśmy się z miejsca bardzo intensywnie”6, w tajnym _Kronosie_ zachował się zapis znacznie bardziej zdawkowy: „Miłosz. Przyjechał do Saint-Paul z żoną (nudnawa), dyskusje, dominuję”7. Także wspomnienia Zygmunta Mycielskiego, który gościł w Vence niedługo po Miłoszu, nie są dla autora _Traktatu poetyckiego_ zbyt pochlebne, kompozytor zanotował w dzienniku, że Gombrowicz mówił wiele „o niefilozoficzności Polaków, o słabościach Miłosza i Mrożka”, dodając jeszcze: „piszę o sobie: bo się bawię. Miłosz boi się bawić, boi się, bo nie czuje się swobodny, nie czytał we właściwym czasie Husserla, Kierkegaarda… bez atmosfery filozoficznej nie ma pisarza”8.

Michał Szymański, który opracował dla „Zeszytów Literackich” tom _Konfrontacje_, a także Agnieszka Kosińska, sekretarka Miłosza, powątpiewają, by spotkania w Vence mogły mieć do końca szczery charakter, nabolałe „ja” artystów skazuje ich wszak na grę poniżeń, zazdrości…; piękniej jest jednak – myślę – mimo wszystko uwierzyć, że miast „turnieju garbusów”9 (znanego nam ze zgryźliwej formuły Miłosza o literaturze) pojawiła się czułość. Przynajmniej ze strony autora _Wyznania_, który obok intensywnego zainteresowania sobą miał też zdolność zachwytu drugim człowiekiem i można uwierzyć, że choć sam wtedy niedoceniony, cieszył się, niosąc telegram o przyznanej Gombrowiczowi międzynarodowej nagrodzie Formentor, stawiającej go obok takich pisarzy jak Beckett czy Borges. Wkrótce listownie zwierzy się Ricie: „Ty mnie lubisz. Wiem o tym. Witold? Nie wiem”10, ów Witold zaś swój ostatni, dyktowany dzień przed śmiercią list skieruje do Czesława, wyznając: „Miewam się kiepsko, serce, astma, nic nie mogę pisać i już coś na księżą oborę patrzę”11. Jeszcze odwiedzi Miłosza we śnie, a ten zapisze: „Śniło mi się, że żegluję z nim tratwą i że słyszę (…) jego głos: »Nie lawiruj. Płyń prosto pod wiatr«”12.

Dwa szekspirowskie, pod wieloma względami skrajnie różne charaktery. Zdyscyplinowany, racjonalny, demoniczny Gombrowicz, impulsywny, dionizyjski Miłosz… Powinni ich zagrać Jan Peszek oraz Janusz Gajos, a w obsadzie musiałoby znaleźć się miejsce także dla dojrzałej, inteligentnej, cierpkiej Janki Miłoszowej oraz trzydziestoparoletniej partnerki Gombrowicza, piszącej właśnie doktorat Kanadyjki, Rity Labrosse. W tle pojawialiby się Zbigniew Herbert, Konstanty Jeleński czy Jan Błoński, a kamera towarzyszyłaby im czasem na piknikach w dawnych zamkowych fosach, sunąc prowadzonym przez Ritę, przypominającym zabawkę citroenem 2CV, który Gombrowicz zmieni wkrótce na wygodniejsze auto. „Ja Peugotkę 204 zakupiłem, rasowy wóz”13 – pochwali się, by przez miesiące z zadowoleniem powtarzać: „model Grand Luxe, _toit ouvert_, czysto biały”14, „wykwintny wóz”15. Nic dziwnego – w końcu nie tak dawno brakowało mu pieniędzy na porządne buty czy garnitur…

Listy krążą między Francją i Ameryką do śmierci Gombrowicza. „Przestałeś palić i pić. Wielkie zwycięstwo: byleby to trwało, jak mówiła matka Napoleona”16 – ironizuje mieszkaniec Vence, z korespondencji Rity zaś wiemy, że wraz z Witoldem nadają imiona ogrodowym ślimakom (jest „Janka” i „Czesław”, i jest też „Schopenhauer” – „całkiem czarny”17), a także, iż przesłane Jance okulary są najlepsze z możliwych, inne bowiem mają „złoty drucik wokół szkieł i wygląda się w takich jak katolik”18… Między pisarzami gorzał spór o Boga i istnienie świata, ale pokój w Vence pamięta też scenę, jak autor _Ferdydurke_ goni Miłosza z nożyczkami w rękach, chcąc obciąć jego krzaczaste brwi, wymyślił bowiem, że to w nich kryje się siła autora _Ocalenia_…

Prawdziwi Polacy

Zasadniczo odmienni, ale jasno rozpoznający swoją rangę. „Należy do nielicznych, których słowa mają znaczenie”19 – powie o Miłoszu Gombrowicz, a ten zrewanżuje mu się, stwierdzając, że autor _Ferdydurke_ „ma dar wabienia tzw. zagadnień, jak szczurołap wabienia szczurów z nor”20. Gombrowicz jest ascetycznie skoncentrowany, wyraźnie wytycza sobie szlak, obok _Dziennika_ swój kosmos zamknie w paru cienkich tomach, Miłosz pisze nieustannie, zapełnia tysiące stron. Mimo szyderstw Gombrowicza nie stroni od publicystyki, tłumaczeń, układania antologii, kompilowania podręczników – nie tylko po to, by załatać dziury w domowym budżecie, ale też by ciągłą aktywnością bronić się przed utkwieniem w miejscu, przed atakami zwątpienia, depresji, rozpaczy.

W redagowanej przez Jerzego Giedroycia „Kulturze” spotykają się po raz pierwszy w maju 1951 roku, jeszcze nie nazywani najwybitniejszymi polskimi pisarzami epoki, choć instynkt Redaktora wskazywał mu, kogo powinien przyciągnąć do pisma. Gombrowicz – harcownik, tancerz idei – szybko rzuci rękawicę poetom, przekonując, że ich utwory są czytelnikom zupełnie obojętne, że oprócz samych twórców wierszy nikt nie czyta. Ze zdumieniem wsłucha się następnie w odpowiedź Miłosza, który przyzna mu rację, dodając jednak, że właśnie ta sytuacja zmusza współczesnego artystę do porzucenia poezji czystej, do objęcia wierszem codzienności i historii, polityki i filozofii, że on sam tę obojętność odbiorców stara się przełamać. I dziś jeszcze, a nawet szczególnie dziś, program ten warto przypominać, tymczasem na początku lat pięćdziesiątych, chcąc mieć ostatnie słowo, Gombrowicz dopatrzy się w Miłoszu wewnętrznej sprzeczności, potrzeby ciągłej przemiany, zaprzeczania sobie i budowania siebie od nowa. Miłosz zaś odnajdzie się w tej formule, w porównaniach z autorem _Ślubu_ przyjmie rolę człowieka bardziej zawęźlonego, niekonsekwentnego, wiedzionego instynktem przez zamglone ścieżki.

Ich polemiki, które nie kończą się wraz ze śmiercią Gombrowicza, gdyż dla Miłosza jego poglądy będą nadal punktem odniesienia, obejmują spektrum kluczowych tematów dotyczących religii, kondycji ludzkiej, naszej tożsamości… Czytając _Konfrontacje_, musimy zadawać na nowo pytania o komunizm, ale też inne zniewalające umysły ideologie, o napięcie między wolnością jednostki i prawami zbiorowości, o granice między zaangażowaniem a suwerennością literatury, o manowce, na jakich potrafią utknąć intelektualiści, potrzebą oryginalności pchani do konceptów z gatunku „im mądrzej, tym głupiej”… A przede wszystkim o to, co określamy formułą „kształt polskości”, o hurrapatriotyczną, powierzchownie katolicką Polskę „sienkiewiczowską” i Polskę, jakkolwiek byśmy dziś definiowali to słowo, „nowoczesną”.

Autor _Trans-Atlantyku_ uważał, że jego książka wyszydza nie tylko Polskę przedwojenną, przeciwnie – celuje we wszystkie Polski teraźniejszości i przyszłości. Czy i w dzisiejszą zatem? I jaka ona właściwie jest? Kilkanaście lat temu wydawało się, że nie ma powrotu do narodowej mitomanii, patetycznego podbijania sobie bębenka sprzed lekcji gombrowiczowskiego śmiechu, dziś zdaje się nas otaczać atmosfera stężonego absurdu, wzajemnego utwierdzania się w obłąkańczych podejrzeniach, aktorzy politycznej sceny, ale też i my sami, podzieleni na skłócone szczepy czy klany, niczym Baron, Pyckal i Ciumkała wczepiamy się w siebie jeśli nie ostrogami, to zawiścią i frustracją.

Należałoby więc czytać od nowa? _Zniewolony umysł_, _Trans--Atlantyk_? Myślę o tym, jak przekonać moich studentów, obnoszących się z obojętnością na wszystko, zagubionych w komórkach i fejsbukach, pozbawionych historycznej pamięci, że teksty sprzed ponad pół wieku nadal nas wszystkich – a więc ich także – dotyczą. Że wiersz, esej, książka to nie sztuczny twór, który co prawda czytamy, ale z jego lektury nie wyciągamy dla siebie żadnych wniosków, nie coś spoczywającego obok naszego życia, lecz przeciwnie – wydarzenie pojawiające się w samym tego życia centrum, komunikat, który należy odebrać z całkowitym zaangażowaniem. Szukam drogi, by wyjść z roli belfra, i podpowiadam, im i sobie, byśmy śledzili ideologiczne wmówienia, zbiorowe uproszczenia, z których należy się wyłamać. Nie poddać się oczadziałemu mitowi Polski skolonizowanej, dogorywającej i czekającej ratunku od „prawdziwych Polaków”. Ale też innym mitom: sukcesu i perfekcji, poświęcenia się firmie, życia bez wartości wyższych niż płacenie podatków, naiwnej mowie godnej – jak to nazwał niedawno Stefan Chwin – inżyniera Młodziaka z _Ferdydurke_21… Może to ich poruszy? Bo że dotrę do dwudziestolatków, nieśmiałych, ledwie co wyklutych z dzieciństwa, z pytaniami o cierpienie, śmierć, (nie)obecność Boga, że będą chcieli o tym rozmawiać ze mną w uniwersyteckiej salce – jakoś nie mam nadziei.

Pojedynek na miny

W brawurowej scenie z nożyczkami zabrakło może Dalili, w każdym razie Miłosz – inaczej niż biblijny Samson – nie dał się zakuć w kajdany i spotkania w Vence uzna za obronienie pozycji w ideowej batalii. „ mówi, że Herbert, Hertzowie i jeszcze ktoś się trzęsą (bodaj Błoński), żebym ja Ciebie nie zdeprawował, człowieku, nie słuchaj tych osłów, bo zginiesz!”22 – na poły żartuje Gombrowicz, pisząc do Miłosza, który już wcześniej przeczytał list od Herberta z ostrzeżeniem: „bardzo mnie niepokoi Twój kontakt duchowy z Gombrowiczem (…). Strzeż się proszę bo to deprawator acz artysta”23. Choć autorzy napomnień z pewnością mrużyli oko, to jednak najwyraźniej widzieli w autorze _Pornografii_ pozbawionego nadziei „dorosłego”, zaś w autorze poematu _Świat_ – w pewien sposób niewinnego jeszcze chłopca. Chłopiec ten, co prawda, podejrzewa, iż rzeczywistość to może tylko międzyludzkie „tu i teraz”, nad naszymi głowami nie szumią anielskie skrzydła, lecz jedynie w lodowatym eterze przesuwają się planety, za progiem człowieczeństwa pohukuje nicość, ale podejrzeniom tym z całego serca zaprzecza. Co więcej, czuje się na tyle silny, by nie chronić się w naiwności, przed spotkaniem z Gombrowiczem nie uciec, lecz nawet czerpać z niego pożytek. „Niezwykłość tego człowieka jest potężnie sugestywna – odpowiada Herbertowi – ale ja mam swoje bóle (…), które mnie chronią (…). Jest to zresztą dla mnie b. cenne doświadczenie (…) prowadzące do odkrycia wewnętrznej skazy np. strukturalizmu. Brak namiętności – wobec tego co jest, poza wczepianiem się ludzi w ludzi”24…

Choć pisać, wykładać, myśleć o Gombrowiczu będzie do końca życia, to już niespełna dekadę po wysłaniu tego listu jasno wytyczy jego wpływowi granice: „Jak ja, osobiście, oceniam Gombrowicza-pisarza? Ośmielam się twierdzić, że dzieło jego jest wybitne, ale tylko jak na krainę Ulro, w której powstało”25. Ziemia Ulro, a więc świat, w którym całkowicie definiują nas biologia i fizyka, nie zostawiając szczeliny, przez którą moglibyśmy dotknąć transcendencji. Przywołując opisaną w _Ferdydurke_ walkę na wykrzywiane w maski twarze, Miłosz podnosi ją do rangi symbolu ludzkiej sytuacji w pozbawionym Boga świecie: „pojedynek na miny jest jedyną naszą ludzką rzeczywistością, jaką możemy przeciwstawić nie-sensowi bytu (…). To zawieszenie w pustce rządzącej się jakimiś prawami dla nas nie do przyjęcia, przede wszystkim prawem śmierci, to wczepianie się ludzi w ludzi, bo tak tylko są zdolni stworzyć swoją wypełnioną sensami szklaną kulę i mieszkać w jej wnętrzu, w »międzyludzkim kościele«”26.

Z tą wizją autor _Ocalenia_ nigdy się nie pogodzi, choć nosił w sobie także zwątpienie, rozpacz, niewiarę, z latami gromadząc doświadczenia stany te utwierdzające. Patrząc na niszczonego przez schizofrenię syna, na cierpienie na poły sparaliżowanej, uwięzionej w kalekim ciele żony, nie mógł nie myśleć o bólu, tym najbardziej namacalnym, przed którym nie da się uciec w żadną „gębę” i który przerażał też Gombrowicza. Autor _Dziennika_ pisał w natchniony sposób:

Ja bardzo boję się diabła. (…) To błąkanie się straszności w najbardziej bezpośrednim moim pobliżu… Potwór przechadza się wśród nas swobodnie i nic nas przed nim nie chroni, nic, nic, żadnej zapory pomiędzy nim a nami. Ręka jego wśród nas swobodna, jak najswobodniejsza! Cóż oddziela błogostan spacerowicza od podziemia rozwrzeszczanego głosem udręczonych – co? nic zupełnie, przestrzeń tylko, pustka… Ta ziemia, po której stąpamy, tak pokryta jest bólem, brodzimy w nim po kolana – i jest to ból dzisiejszy, wczorajszy, przedwczorajszy oraz sprzed tysiącleci – albowiem nie trzeba się łudzić, ból nie rozpływa się w czasie i krzyk dziecka sprzed trzydziestu wieków nie jest ani trochę mniej krzykiem od tego, który trzy dni temu się rozległ. Jest to ból wszystkich pokoleń i wszystkich istnień – nie tylko człowieka27.

Tłumacząc japońskiego poetę Issę, Miłosz powie później: „Nigdy nie zapominaj: / chodzimy nad piekłem, / oglądając kwiaty”28, ale jednocześnie uporczywie będzie dążyć do nadziei, na przekór wszystkiemu odnajdując w sobie siłę „pobożnego dziecka”, szukając jakiejś przeciwwagi dla wszechobecnego bólu i rozpaczy, a także dla własnego – tak nam wszystkim bliskiego – egoizmu. Jak wtedy, gdy w Berkeley idzie do kościoła: „ raz jeszcze zanurzenia się w wieki ludzkości, jakiejś identyfikacji z milionami mężczyzn i kobiet uczestniczących w mszy w ciągu wieków, co jednak jest trudne do ujęcia w słowach. Było w tym też jakby przeczucie, że Chrystus jest dlatego, że w każdym jest dolna granica bólu, opuszczenia i że ja w moim egoizmie nie potrafię wejść w tego bliźniego”29. Jak wtedy, gdy w wierszach będzie patrzył na nas, parafian cierpienia, w bliźniaczym jemu samemu zranieniu. A my? A ja? Czy potrafię się przejąć bólem innych, nie tym bólem tylko, który samego mnie dotyka?

* * *

Tu nie ma letnich temperatur, jest heroiczna niewiara Gombrowicza, heroiczne budowanie wiary Miłosza… Ich spotkanie: „we współczuciu, z którym ani on, ani ja nie umiemy dać sobie rady”30. Ostatniego dnia w Vence Gombrowicz był słaby, cierpiał, nie wstawał z łóżka, Miłosz pochylił się nad nim i pocałował go. Myślę o tej scenie, z wiekiem coraz silniej czując grozę wobec naszej niefrasobliwości w zadawaniu bólu, pomnażaniu go. Nie tylko podczas wojen, w izbach tortur, na rozkaz tyranów, ale i na co dzień, co chwila, gdy „potwór przechadza się wśród nas”, gdy jesteśmy niczym obłąkane połcie mięsa z obrazów Bacona, szarpiące hakami włókna innych ciał…

Mniej krzywdzić? Nie mieć złudzeń, ale jednak, na przekór wszystkiemu, „kochać ludzi »starą miłością, zużytą przez litość, samotność i gniew«”?31

1 S. Barańczak, _Bo tylko ten świat bólu_, w: tenże, _Wiersze zebrane_, Kraków 2006, s. 75.

2 Sztuka taka w rzeczy samej powstała – nosi tytuł _Deprawator_, a jej autorem jest Maciej Wojtyszko.

3 Materiałów do tego szkicu dostarczył mi tom: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, _Konfrontacje_, opr. M. Szymański, B. Toruńczyk, Warszawa 2015.

4 R. Gombrowicz, _Miłosz i Gombrowicz w Vence_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 285.

5 List Cz. Miłosza do R. Labrosse, Berkeley, 15 sierpnia 1969, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 188.

6 W. Gombrowicz, _Dziennik 1959–1969_, Kraków 2009, s. 405.

7 Tenże, _Kronos_, Kraków 2013, s. 362.

8 Z. Mycielski, _Dziennik 1960–1969_, Warszawa 2001, s. 434.

9 Cz. Miłosz, _Wyznanie_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, Kraków 2015, s. 936.

10 List Cz. Miłosza do R. Labrosse, Berkeley, 25–26 grudnia 1967, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 128.

11 List W. Gombrowicza do Cz. Miłosza, Vence, 23 lipca 1969, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 147.

12 Cz. Miłosz, _Podzwonne_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 158.

13 List W. Gombrowicza do Cz. Miłosza, Vence, 15 października 1967, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 124.

14 List W. Gombrowicza do Cz. Miłosza, Vence, 24 grudnia 1967, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 126.

15 List W. Gombrowicza do Cz. Miłosza, Vence, 29 marca 1968, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 133.

16 List W. Gombrowicza do Cz. Miłosza, Vence, 25 stycznia 1969, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 136.

17 List R. Gombrowicz do Cz. Miłosza, Vence, 28 maja 1969, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 142.

18 List R. Gombrowicz do Cz. Miłosza, Vence, 24 czerwca 1969, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 145.

19 W. Gombrowicz, _Dziennik 1953–1958_, Kraków 2009, s. 29.

20 Cz. Miłosz, _Gombrowiczowi_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 64.

21 Por. S. Chwin, _Grzeczna inteligencja idzie na śmietnik_, __ rozmawiał M. Górlikowski, https://olsztyn.wyborcza.pl/olsztyn/1,48726,15049868,Stefan_Chwin__Grzeczna_inteligencja_idzie_na_smietnik.html, dostęp 24 września 2020.

22 List W. Gombrowicza do Cz. Miłosza, Vence, 16 sierpnia 1967, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 123.

23 List Z. Herberta do Cz. Miłosza, Paryż, 11 maja 1967, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 118.

24 List Cz. Miłosza do Z. Herberta, La Messuguière, 23 maja 1967, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 120.

25 Cz. Miłosz, _Ziemia Ulro_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 190.

26 Tenże, _Podzwonne_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 155.

27 W. Gombrowicz, _Dziennik 1959–1969_, dz. cyt., s. 55 n.

28 Cz. Miłosz, _Czytając japońskiego poetę Issa (1763–1827)_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 718.

29 Tenże, _Rok myśliwego_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 214.

30 Tenże, _Przyrodnik_, w: W. Gombrowicz, Cz. Miłosz, dz. cyt., s. 263.

31 Por. tenże, _Medytacja_, w: tenże, _Wiersze wszystkie_, dz. cyt., s. 1042.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: