Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Gwiazda we mgle - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gwiazda we mgle - ebook

Gwiazda to wskazujący drogę lampion. Książka jest fikcją pełną magii, zabobonów i tajemnicy w średniowiecznej Anglii oraz zapachu pustyni w kraju Zachodzącego Słońca — Maghrebie. Bohaterka kroczy drogą, którą namalował Bóg w swoich Myślach. Poznała księgę drogi, stworzoną w miłości dla miłości. Stoczyła bitwę na dnie własnego piekła, by ostatecznie stać się silną kobietą, która odnajduje nie tylko miłość, ale i samą siebie. Autorka zaprasza do świata, który zaistniał w jej marzeniach.

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-383-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ciągle jeszcze istnieją wśród nas anioły. Nie mają wprawdzie żadnych skrzydeł, lecz ich serce jest bezpiecznym portem dla wszystkich, którzy są w potrzebie. Wyciągają ręce i proponują swoją przyjaźń.

o. Phil Bosmans

(https://pl.wikiquote.org/wiki/Phil_Bosmans)

Książkę dedykuję mojemu kochanemu mężowi i cudownym dzieciom.

Dziękuję za ich wsparcie i wiarę we mnie, to dzięki nim nie poddałam się.

Dziękuję mojej synowej za pomoc i radosne oczekiwanie na zaistnienie tej książki.

Dziękuję mojemu zięciowi, to jego słowa dały mi motywacją do działania i wnukom, że pojawiły się w moim życiu.

Wszelkie wydarzenia i postaci powstałe w książce są czystą fikcją i wyobraźnią autorki, pomimo, że niektóre, historyczne postaci zostały wplecione między wiersze.Rozdział 1

Jestem uprowadzona

Pewien mędrzec kiedyś powiedział, że życie każdego człowieka zapisane jest w niebie i nic ani wysoko w górze, ani tu na ziemi nie może dziać się bez wiedzy Króla Wszechwładnego. Jednak to od nas zależy, jakiego dokonamy wyboru, którą ścieżką podążymy. Jego przenikliwa mądrość nikogo nie zmusza do przyjęcia swojej woli. Lecz mimo że mamy wybór, nie odwraca się od nas, nie pozostawia samych i posyła nam Pomocną Dłoń. Człowiek jednak w swojej głupocie nie zawsze ją dostrzega, rozpoznaje czy też przyjmuje. Ale gdy już sobie uzmysłowi i w końcu pojmie, jak pięknie Pan Wszechrzeczy go prowadzi, w jego duszy następuje niebiańska harmonia. Wówczas Odwieczna Mądrość spogląda z miłością na postępy w wędrowaniu i bez reszty raduje się ludzkim szczęściem.

Cudownie byłoby, gdybyśmy sens i znaczenie swojej wędrówki życia od razu poznali. Ale czy wtedy byłoby ciekawie? Zazwyczaj stopniowo, dzień po dniu, zmagamy się sami ze sobą i ze skrywanym uczuciem, którego niekiedy postanawiamy nie ukazywać światu. Brniemy ścieżką, która wydaje się najwłaściwsza. Borykamy się w końcu z własnym przeświadczeniem, że zgłębiliśmy i sprytnie przeniknęliśmy swoją teraźniejszość i przyszłe losy. Mylimy się. Są to tylko nasze wyobrażenia o życiu. Dopiero gdy dane nam będzie odczytać księgę drogi spisaną w trakcie stwarzania w samym sercu miłości, wtenczas pewność i siła zaśpiewają w głębi hymn, a dusza otworzy się na prawdziwą przyszłość pełną niespodzianek dla nas zaplanowanych.

Dziewczyna spoglądała przez jedno z okien więzienia na znikomy zwiastun swojej wolności. W głąb lasu odjeżdżał jedyny żywy człowiek. O ile można tak nazwać zniedołężniałego, starego mnicha. Do tej pory nie widywała nikogo w tej odludnej, zapadłej prowincji. Dwa miesiące temu została podstępnie uprowadzona nieopodal twierdzy w zachodniej części Anglii. Wracała właśnie z wyprawy po jemiołę — tajemnicze ziele, z którego zamierzała zrobić wywar dla zacnej niewiasty, która w związku ze swoimi dolegliwościami kobiecymi przyszła do niej po pomoc. Liście i gałązki tnie się na małe kawałki i suszy. Najcenniejsze są zerwane z drzew dębowych, które wzmacniają działanie ziela. Zamierzała również sporządzić z jagód jemioły zmieszanych ze smalcem maść na odmrożenia. Jednak wszystko, co udało się zerwać, przepadło.

Poszedł z nią tylko jeden pachołek, sam nie był w stanie poradzić sobie z napastnikami, którzy nie wahali się uderzyć jego panią tak mocno, że straciła przytomność. Młodzieńca zaś przywiązali do góry nogami do gałęzi drzewa i szmatą zatkali mu usta. Nikt ich nie rozpoznał, nikt z pewnością nie wiedział, kto ją porwał. Czuła, że nie powinna tak ryzykować, lecz ta krótka eskapada nie wydawała się zbyt niebezpieczna. Jakże się myliła… Zawsze postępowała opacznie do zwyczajów ogólnie panujących i nauczanych przez ojca oraz zacną matkę.

— Zostałam uprowadzona — oświadczyła na głos. — Jakżeż to możliwe?! Zostałam uprowadzona i zapomniana — dodała zrezygnowana.

Jej plany na życie były zgoła inne. Nosiła się z myślami, że zna swoją przyszłość i wszystko ma pod kontrolą. Nie przewidziała jedynie kilku spraw: śmierci, opuszczenia, zachłanności ludzkiej i żądzy władzy oraz tego, że okaże się słabą niewiastą.

Łzy napłynęły jej do oczu, a serce rwało się niczym delikatny pergamin. W głowie kłębiły się porozrzucane myśli, które atakowały ją na tyle skutecznie, że nie była w stanie stawić im oporu. W pamięci ujrzała swego ojca, widziała dumę w ukochanym spojrzeniu, ale nie tylko — w tych oczach przebijała miłość, którą tak bardzo obdarzał matkę i ją, Katarzynę.

Skarciła się w duchu za tę krótką chwilę słabości i natychmiast postanowiła wziąć się w garść. Górę zaczęło brać twarde wychowanie, którego tato jej nie szczędził, gdy była jeszcze dzieckiem. Było jeszcze coś, co dawało jej siłę: miłość rodziców.

Jako jedyne dziecię, albowiem kiedy Katarzyna miała dwa latka, matka ciężko zachorowała i nigdy już nie wydała na świat potomstwa, musiała przystosować się do roli przyszłej pani na włościach, które ojciec miał jej zostawić. Jej dzieciństwo nie było podobne do tego, jakie wiodły dziewczęta w okolicy, bawiąc się i przygotowując do roli przyszłej żony, matki. A zatem wszystkiego, czego należało nauczyć się, aby kiedyś poślubić czcigodnego, bogatego młodzieńca, który obdarzy swoją wybrankę uwielbieniem za jej delikatną urodę, a w niedalekiej przyszłości — gromadką rozkrzyczanych dzieci. Nie żeby brakło dziewczynie urody czy powabu damy, wręcz przeciwnie.

Katarzyna miała teraz niespełna dziewiętnaście lat, urodę odziedziczyła po swojej matce, Mary de Ridic, którą określano mianem Szafir, jako że jej źrenice miały głębię wzburzonego, szafirowego morza. Tak, z tej przyczyny i jej oczy lśniły kolorem ciemnego bezmiaru wód, włosy zaś skrzyły się niczym czarna sierść pantery. Matka jej posiadała niezwykle delikatną osobowość, czym nie mogła się pochwalić córka — może to zasługa ojca, który nieustannie traktował ją bardziej jak syna. A może taka już się urodziła. Dziewczynę zawsze bardziej interesowały łuk i jazda konna niż nauka haftowania. Za każdym razem, gdy trzeba było jechać na targ lub chociażby objechać włości, Katarzyna stała u boku ojca. Umiała dobijać targu z kupczykami i pracować ciężko przy zbiorze jabłek, całkiem sprawnie wspinając się na najwyższe jabłonie w sadzie. Lecz kiedy matka właśnie zamierzała nauczyć ukochaną córkę, jak pięknie zszyć koszulę ojca, Katarzyna w dziwny sposób dostawała ataku duszności. Innym zaś razem miała palącą potrzebę gorącej adoracji w kaplicy z ojcem Mateo. Jedynie dwie czynności, które mogła dzielić z rodzicielką, sprawiały jej satysfakcję. Pierwsza to gotowanie wymyślnych potraw razem z Eve, żoną ochmistrza. Druga to sztuka suszenia, dobierania i zaparzania ziół, której to czynności z początku uczyła się od matki, a z biegiem lat doskonaliła pod okiem mnichów. Jednak w większości swojego młodzieńczego życia wybierała to, co jej pasowało, na ogół nie licząc się z przyjętymi normami ówczesnego świata.

Dlatego od chwili, gdy znalazła się w sytuacji, której nie zniosłaby żadna inna niedoświadczona, wrażliwa panna, mimo atakujących ją strzał paniki wciąż żyła nadzieją.

Nie będę załamywać rąk! — powtarzała w duchu. Przecież nie może mnie tu więzić całe moje życie ani nie może mnie zmusić do małżeństwa. Nie ma takiego prawa! Muszę na spokojnie przemyśleć położenie, w jakim się znalazłam. Alec Enemy chce mnie zmusić do małżeństwa, by zagarnąć majątek moich rodziców — i to jest rzecz oczywista. Lecz jego honor… Czy on w ogóle wie, co to znaczy? To raczej męskie ego nie pozwala mu zmusić mnie do zamążpójścia, przynajmniej chwilowo. Poza tym testament to wykluczył i doskonale o tym wie. Tu wygrana moja.

Usiadła na łożu, które było wyściełane materacem wypełnionym sianem. Ponieważ zdążyła zmarznąć, narzuciła na nogi kolorową derkę. Kontynuowała dalszą analizę, skubiąc przy tym słomę z siennika.

Wszelako chce wywrzeć na mnie presję, zabierając mi wolność. Teraz trzyma mnie w tej, w tej norze! Tu jego przewaga! Myśli, że jestem słaba i uległa i poddam się w mgnieniu oka, o nie! Niedoczekanie! Mój kochany tatuś dał mi niezłą szkołę przetrwania. Zabawne, kiedyś tak nie myślałam.

Oczyma wyobraźni starała się przypomnieć sobie wyprawę na jarmark, wszystkie te wspomnienia były dla niej mocą w niemocy. Oparła się o zimną ścianę i przymknęła powieki. Ojciec Katarzyny zawsze ulegał, gdy ta z błyskiem w oku zaglądała w jego serce. Wiedziała, że ma nad nim władzę, i umiała to sprytnie wykorzystywać. Na usilne błagania Katarzyny nie pozostawał obojętny i onego dnia zabrał ją razem ze sobą, a miała wtedy około siedmiu lat. Gdy wybrał się z małym szkrabem w długą drogę do Warrington po zaopatrzenie, w lesie napadli na nich rabusie. W ekipie było tylko troje ludzi: mała Katarzyna, która odegrała niemałą rolę, jej ojciec i Ralf, przyjaciel rodziny. Od tamtej pory ojciec chlubił się zawsze przed wszystkimi, że jego nieustraszona córka zachowała zimną krew. Niejeden panicz w jej wieku nie mógł się tym poszczycić. Wspomnienie tej historii zawsze dodawało jej otuchy i sprawiało, że ojciec na nowo był z nią żywy.

Rozbili obóz, aby coś zjeść. Zapadał zmrok, a bliskość lasu spotęgowała szarówkę. Jeden z łotrów zaczaił się w krzakach i w odpowiedniej dlań chwili chwycił ją od tyłu w pasie. Uścisk miał krzepki, a odór z jego ust był wprost nie do wytrzymania, jakby jadł ze świńskiego koryta. Ojciec myślał już, że to koniec, że ustąpi. Nie naraziłby życia swojego jedynego dziecka, oddałby wszystko, aby tylko nie zrobili krzywdy tej kruchej istocie. Widząc rezygnację w niebieskich, prawie przeźroczystych oczach ojca, nie mogła na to pozwolić. To był ich dobytek, cała ich przyszłość, o której wielokrotnie rozmawiali i snuli marzenia na następne lata. A już na pewno nie zniosłaby dłużej tego fetoru.

Wzdrygnęła się i potrząsnęła rękoma, jakby chciała odrzucić od siebie to wspomnienie.

I wtenczas, jakby sam władca wojowniczych wikingów, wszak jeden z nich był jej praprzodkiem, dodał jej niedźwiedziej siły i z wszystkich dziecinnych, rozwścieczonych sił uderzyła rzezimieszka łokciem w brzuch. Gdy rabuś zelżał uścisk, szarpnęła się, po czym złapała rozgrzane polano i rąbnęła go w środek obleśnej mordy, podpalając mu czuprynę. Wydawało jej się, że ojciec pęknie ze śmiechu, gdy tamten skakał jak pochodnia w środku nocy, próbując rękoma ugasić czubek głowy.

Zrzuciła koc. Narastające nerwy spowodowały, że krew szybciej zaczęła krążyć, wywołując ciepło na policzkach. Zaczęła chodzić zamaszystymi krokami po niewielkiej celi, a jedyny dźwięk, jaki jej towarzyszył, to szelest rozłożystej sukni i szmer małej myszki, która właśnie opuściła swoją norę.

Mogłabym tak wspominać, ocknęła się z zadumy, lecz mam teraz bardzo niecierpiący zwłoki dylemat, który muszę rozwiązać — i to sama, bo nie mam już nikogo.

— Wprawdzie jest Cedrik, brat ojca — zaczęła głośną dedukcję — ale on, mimo że miał się mną zająć po śmierci rodziców — przeżegnała się na wspomnienie o tak dotkliwej stracie — nie interesował się niczym, oczywiście prócz majątku, jaki pozostał w jego posiadaniu do chwili, gdy osiągnę pełnoletniość. Na ten czas wszystko jest moje, mogę już sama dysponować dobytkiem. Dlatego pewnie nie kwapi się, żeby mnie odnaleźć. Niebawem uznają mnie za zmarłą, a w najlepszym przypadku za zaginioną i cały zamek On The Hill w Cheshire będzie należał do niego! — wykrzykiwała coraz głośniej przez zaciśnięte zęby. — Wszystko, co jest moją spuścizną! A ten głupek, Alec, myśli, że jeśli mnie zdobędzie, całe moje dziedzictwo połączy ze swoimi włościami. Po moim trupie! — huknęła. — Oby tak się nie stało, brrr. — Wzdrygnęła się na samą myśl o śmierci. — A wracając do sedna, jak mam się stąd, do licha, wydostać?! — wrzasnęła, zaciskając ręce w pięści, po czym zaczęła walić w zaryglowane wrota.

Po dłuższej chwili, gdy nikt nie zareagował, uspokoiła się i skarciła w myślach. Opanuj się, nic ci to nie da. Koiła swój łomot serca, głęboko oddychając. Tu są sami nieczuli, aroganccy i w dodatku cuchnący łachmaniarze, jakich dotąd w życiu nie spotkałam, no może poza jednym wyjątkiem wówczas w lesie. Czy on myśli, że tym wszystkim, całym tym okrucieństwem, tym ohydnym jadłem, jakim mnie codziennie karmią, doprowadzi do mojego załamania? Nie, nie, nie!

Połamała niewielkie gałęzie i dorzuciła do ognia. Opadła na posadzkę w pobliżu małego okienka. Wespół z drugim w pomieszczeniu stanowiły jedyne źródło świeżego powietrza. Położyła się na wznak i spoglądając na rozgwieżdżone, mroczne niebo, dodała sobie otuchy:

— Jutro nadejdzie, wbrew wszystkiemu wstanie słońce i może coś mi ofiaruje. O, Panie Zastępów, błagam, pomóż!

Drwa w koszu, który służył za kominek, dawały jej poczucie błogiego ciepła. Wpatrzona w rozgwieżdżone niebo, zasnęła.

Śniła o mężczyźnie, tak jak w dzień po śmieci jej ojca. Sen był częścią jej życia od dawna, lecz po stracie ojca zmienił się w koszmar. Mężczyzna był wysoki, doskonale zbudowany. Jego szaty zdobione złotymi nićmi przypominały strój walecznych rycerzy orientu. W pięknych brązowych, prawie czarnych oczach malował się ból i nostalgia. Katarzynę pociągała siła, która w nich dominowała. Przyciągał ją do siebie palącym spojrzeniem, tak bardzo chciała go dotknąć. Noc ogarniała całą przestrzeń, a powietrze coraz bardziej wypełniało się zimną mgłą. Zbliżała się do niego, wyciągając swoją rękę, on odwzajemniał jej gest. Gdy koniuszkami palców omal zaczęła go dotykać, to wszystko zaczęło się rozmywać niczym dym. Pojawiające się zewsząd opary poczęły przybierać kształt, powoli przeistaczając się w rozświetlone, radosne iskry, które po chwili zbijały się w jedno, tworząc kulisto-ognistą gwiazdę. Ciemność coraz bardziej pochłaniała blask, a w powietrzu unosiła się już tylko gęsta mgła. Co gorsza, ten cudowny mężczyzna stawał się niemal przezroczysty, zanikał. Została sama, opuszczona, zalękniona, dookoła otaczała ją zimna, przenikająca do cna pomroka. Serce rozpoczęło miarowe, coraz silniejsze bicie, niemalże rozrywając jej pierś. Mrok nie był jej sprzymierzeńcem. Straszliwa pustka i prawdziwa boleść były tak realne, że budząc się, czuła ucisk w piersi.

Na co spozierasz smutnymi oczyma? Za kim wyciągasz czułe ramiona? O, miły, piękny mój… Kimże jesteś? Przecież jesteś mój, od zawsze mój i tak daleki!

Ta mgła pojawiła się po raz pierwszy po śmierci ojca, wcześniej jej sen był wypełniony gestami, spojrzeniami i wiatrem. W obecnym czasie w nawracającym marzeniu sennym ten zimny stwór stawał się przyczyną jej nostalgii. I choć matka zawsze mówiła: sen mara, Bóg wiara, to ona i tak za każdym razem płakała po przebudzeniu. Nic z tego nie rozumiała, ale cierpienie było nazbyt prawdziwe. Pewnie i tak nigdy nie spotkałaby tego mężczyzny, lecz głęboko wewnątrz przeczuwała, że to cień z testamentu sprawiał jej udrękę, a w konsekwencji stał się dla niej przekleństwem pozostawiającym rysę na jej duszy.

Obudził ją zgrzyt starego zamka w drzwiach i wiedziała już, że nadszedł kolejny dzień, w którym będzie cierpieć, a tak bardzo chciałaby wybiec na łąkę i biec, póki z sił nie opadnie. Później wtulić się w zroszoną poranną rosą trawę i wciągać otaczającą woń. Zapachy świeżego powietrza, zapachy natury. Jak wiele by dała…

Wciąż leżąc, zerknęła na obdartego mężczyznę, który szczerzył do niej swoje czarne zęby, odsłaniając przegniłe dziąsła. Podsunął jej miskę z jadłem, ale po takim widoku jakoś apetyt jej przeszedł. Wstała, lekko się przeciągając. Poczuła ogromny ból w karku. Po nocnym odpoczynku na zimnej posadzce, jako że z wieczora zapomniała się okryć, jej organizm przypomniał o sobie. Potrzebuję ciepłego okładu — dotknęła obolałej szyi.

Zerknęła na wstrętną gębę, na urągliwie świdrujące oczy i nagle czara rozpaczy się przelała. Porywcza natura sprawiła, że wpadła w niepohamowaną furię.

— Nie będę tego jadła! Nie będę w ogóle już jadła. Powiedzcie temu przybłędzie, że jeśli mnie nie wypuści, nie tknę jednego kęsa tego paskudztwa, choćbym miała przypłacić to życiem! — Rzuciła miską z jedzeniem w utytłanego strażnika.

Wrzask był tak wielki, że przybiegł główny dozorca więzienny. Postanowiła tak go nazywać, gdyż to było prawdziwe więzienie.

— Co tu się dzieje, do jasnej cholery?! — Mierzył wzrokiem rozzłoszczoną Katarzynę.

— Odmówiła jedzenia, nie będzie jadać. — Sługus zaczął się śmiać. — Kto by się tym przejął? Będzie mniej roboty przy tym chuchrze. — Głośno zakaszlał, jakby dławił się własnymi słowami.

— Śmiej się, ty łachudro, póki możesz. — Zwęziła oczy i niczym złowieszcza mara zaczęła krążyć wokół stręczyciela. — Jeszcze kilka dni i nie będzie ci do śmiechu.

Mężczyzna splunął na posadzkę czerwoną plwociną. Pospiesznie otarł usta i posadzkę, by nikt tego nie zauważył.

— Ty wiesz, o czym mówię. — Spojrzała na niego podejrzliwie. — Wiesz, że twoje dni są policzone.

— O czym ty bredzisz, dziewucho? — Nadzorca przybliżył się do swojego podwładnego i zaczął mierzyć go wzrokiem. — Kto zliczy jego dni, może ty, kobieto? Jest zdrowy i silny. Może masz dla nas jakąś niespodziankę, a może myślisz, że ktoś cię uratuje?

Katarzyna, nie przejmując się wypowiadanymi słowami, nie przestawała taksować wzrokiem sługi lorda i krążyła wokół niego niczym kruk.

Dozorca więzienny spojrzał na klucznika, podszedł do niego, zajrzał mu w spojówki i oglądnął jego dziąsła, lecz zapach zgnilizny odrzuciłby nawet najwytrwalszego.

— Jeszcze chwila — Katarzyna nie ustępowała — a zabraknie ci jednego padalca. — Roześmiała się mu prosto w twarz. — Ale skoro uważasz, że nic mu nie jest, to z pewnością wiesz, co mówisz. — Skierowała się w stronę poszarzałego mężczyzny. — Zaczniesz gnić od wewnątrz, a potem na zewnątrz, twoje ciało ogarnie przeszywający ból, a rany, które się utworzą, będą cuchnąć z daleka. Nic już nie będziesz w stanie zrobić, najprostsza czynność będzie dla ciebie wyzwaniem. Nikt ci nie pomoże, a każdy, kto wcześniej miał w sobie choć trochę oddania, przez wzgląd na wspólne morskie wojaże, zacznie cię unikać niczym trędowatego.

Mężczyzna z przerażenia nie odrywał od niej oczu.

— Ale niewątpliwie sądzisz, że nie potrzebujesz pomocy. Jeśli tak, to próżna moja mowa. — Spuściła wzrok. — Jeszcze chwila, jak rzekłam.

Nadzorca nic sobie z tego nie zrobił i przepędził klucznika. Skierował się władczym krokiem w jej stronę.

— Nie wyrwano mnie z drzemki tylko po to, by wysłuchiwać twoich bredni, a o moich ludzi sam umiem zadbać, tobie nic do tego. — Rozejrzał się, na posadzce leżały resztki porannego śniadania. — Ale cóż to, grymasimy?! Hmm, może jedzonko nie pasuje, a może niegustownie podane, co? — Podszedł do niej, wlepiając w nią swe brązowe, fałszywe oczy. — Jedz albo ci… — Podniósł wielką łapę, chcąc ją uderzyć, lecz się zawahał. Zacisnął jedynie dłoń w pięść, po czym ją opuścił, zakładając ręce z tyłu.

— Śmiało! — zaperzyła się Katarzyna, a w jej oczach pojawiła się iskra nieugiętej hardości. — To twoje ulubione zajęcie w tej norze? — Wystawiła poszarzałą od długiego siedzenia w murach twarz, przymknęła powieki i czekała na cios. Nie nadszedł.

Otworzyła oczy, nadzorcy już nie było, a śmierdziel zamykał za sobą drzwi. Podbiegła do żelaznych wrót i uderzając z całych sił, opadła z zaciśniętymi pięściami na zimnej powierzchni piekielnych bram.

— Tchórze! — wołała, aż poczuła suchość w gardle.

Nadzorca otworzył małą kratkę, przez którą często do niej zaglądał, i jedynie się uśmiał, co rozwścieczyło ją jeszcze bardziej. Nie zastanawiając się, sięgnęła ręką po resztki owsianki, które wcześniej wylądowały na ścianie, i wcisnęła ją w umorusaną, ziemistą twarz strażnika. W jego spojrzeniu zauważyła nie tylko nienawiść, lecz zimno, które bardziej ją przeraziło, niż pędzące prosto na nią stado dzików, kiedy jej ojciec i Ralf Digens uciekali przed bestiami, nie wiedząc, że ona, Katarzyna, znalazła się w niebezpieczeństwie.

— Twoja buta, Katarzyno, kiedyś cię zniszczy — mówiła do siebie zrozpaczona. — Nie dość, że masz już dwóch wrogów, to jeszcze nici z przystawek.

Siedziała oparta o zimną ścianę komnaty z podciągniętymi kolanami, na których oparła rozgrzane czoło. Myśli piętrzyły się w jej głowie niczym bałwany morskie, na jej czole zaczął połyskiwać zimny pot.

Całe to zajście przyniosło jeden efekt. Upewniła się, że jej nie dotkną. Pewnie ten abderyta, Alec, nie pozwolił im jej skrzywdzić. Niestety nie zmienia to nawet o cal mojego położenia — zamyśliła się. Wręcz przeciwnie — właśnie się dobiłam. Najpierw tak schudnę, że ta wychudzona mysz, która co wieczór opuszcza swoją norkę, myśląc, że w tej nędznej celi znajdzie coś dla siebie, będzie przy mnie wyglądała jak tłuściutka mysia piękność. A potem wyschnę doszczętnie na wiór i będzie można mnie użyć jako podpałki do pieca w kuchni, w której Deryl piecze dla mnie ulubione miodowe ciasteczka.

Co ja wymyślam, brrr… Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co mogłoby ją spotkać. Miska z resztkami jakiegoś ohydztwa, które nazwali owsianką, zaczęła wkradać się w jej zmysły, ale duma nie pozwoliła zrobić kroku w stronę leżącego na podłodze naczynia.

Nagle posłyszała szmery za drzwiami, usiadła spiesznie na twardym łożu i czekała. Do środka wszedł wysoki blondyn o niebieskich oczach, ubrany w czyste, wytworne odzienie, czego nie można było powiedzieć o jej niegdyś pięknej, ciemnozielonej, wykończonej złotymi lamówkami sukni, która miała podkreślać jej urodę, a teraz tak brudnej, że nawet lamówki straciły swój blask. Nie znaczy to, że nie pozwalano jej całkiem się myć, lecz czy można nazwać kąpielą tę nieznaczną ilość wody w miednicy, w której nawet jej przyjaciółka mysz nie chciała się popluskać?

Jak już skończy się ten koszmar, o ile w ogóle się skończy, będę kąpać się do woli w gorącej, czyściutkiej wodzie tak długo, że aż studnia, z której czerpią wodę w Chester, wyschnie na amen. Zadumała się, a myśli o domu zaczęły dodawać jej siły i ochoty do walki.

— Lady. — Mężczyzna, trzymając dłoń na piersi, ukłonił się przed nią z udawanym szacunkiem, zdejmując przy tym nakrycie głowy. Uderzył granatowym biretem w drugą dłoń, okazując przy tym swoje zniecierpliwienie. — Nie tknęłaś śniadania?

Lodowata postawa Aleca wyrwała ją z marzeń. Ten nonszalancki ukłon był w zupełności nie na miejscu, jako że on był jej dręczycielem, a ona — branką.

— To coś nazywasz tak zacnie?! Twoja kucharka chyba przyprawiła jadło końskim łajnem, ale nie krępuj się, lordzie, skosztuj. Smacznego!

Odezwała się tak lekceważącym tonem, że mężczyzna aż poczerwieniał na swojej krągłej twarzy. Teraz widzę całkiem wyraźnie, że gdy się złości, jego czerwony nos pęcznieje i wygląda niczym okrąglutki pomidor… — uśmiechnęła się do swoich myśli.

— Widzę, że coś cię niezmiernie bawi? — wycedził przez zęby, jeszcze bardziej się irytując.

Samą posturą mógłby przytłoczyć każdego mężczyznę, a co dopiero taką drobną dziewczynę, jaką była Katarzyna. Lecz ona nie lękała się jego psyche. Mężczyzna, który myślał, że nękanie jej spowoduje, że rzuci się mu na szyję i będzie błagać, żeby ją stąd zabrał, wywołał w jej naturze bunt. Od czasu śmierci rodziców starała się być twarda w obyciu i nie okazywać słabości. Choć ostatnie wydarzenia sprawiły, że poczuła nie jedynie ból, w jej zmysły wdarł się głęboki gniew. A te uczucia zawsze osłabiają duszę i umysł.

Podszedł do niej, złapał ją za chudy nadgarstek, przyciągnął do siebie i ostro, ale spokojnie zaznaczył:

— Wedle twej woli, pani, do jutra nic nie dostaniesz. Gdy zgłodniejesz, zaskomlisz jak głodna kotka, a w odpowiedniej chwili zmiękniesz. Twoje delikatne ciałko długo nie pozwoli ci na głód. — Mierzył ją od czubków stóp, zatrzymał wzrok na jej krągłych piersiach.

Zaśmiał się, w jego oczach dostrzegła lubieżność. Katarzyna odruchowo chwyciła jedną ręką medalion zwisający na jej szyi, chcąc w tej chwili czerpać siłę z wizerunku rodziców. Szarpnęła drugą rękę, uwalniając ją z obrzydliwie wielkich, bladych łap, po czym odsunęła się pod okno, nie okazując ani krztyny strachu.

— Czy widziałaś już, moja droga, umierających z głodu? — rzucił w jej stronę.

Ciałem Katarzyny coś wzdrygnęło, ale nie odezwała się ani słowem. Odwróciła się do błękitnego nieba wpływającego przez małe okienko. Nie chciała już go słuchać ani oglądać. Wciągnęła głęboko powietrze, jakby było jej jedyną ostoją.

Wyjrzała przez okno i kątem oka wypatrzyła kilkoro ludzi, raczej rycerzy, jadących na wierzchowcach do zamku. Jeden z nich ubrany był odmiennie. Na długiej, wierzchniej szacie spoczywał brązowy, może czarny płaszcz, u boku zaś pobłyskiwał zagięty miecz. Z daleka wyglądał niczym zwiastun niepokoju i burzy. Z tyłu, za nimi przedzierał się jakiś wóz, zdaje się pełen beczek, które podskakiwały podczas jazdy po wybojach. Nieopodal drzew, w całkowitym osamotnieniu stał skromnie odziany młodzieniec wpatrujący się w niebo. Przez moment wydawało się jej, że spogląda w górę, prosto w okienko wieży.

To jedyna okazja na ratunek. Żywiła pełne wiary przekonanie, że aż podskoczyła, uderzając w łuk okna. Jak dać im znać, że jestem więziona przez potwora?

Odwracając się z kamienną twarzą w stronę mężczyzny, nie dała po sobie poznać, że ujrzała szansę na wolność.

— Daję ci czas do przemyślenia, waćpanna. Głodna, taka samotna — cedził przez zęby, szydząc — i opuszczona. — Zwęził swoje wyblakłe oczy. — Zdaje się, że nikt z najbliższych nie tęskni, nie wysyła wici, nie poszukuje zagubionej… — Podszedł do niej bliżej, chcąc chwycić ją za rękę.

Katarzyna zwinnie zareagowała, nie chciała czuć jego spoconych dłoni. Chwyciła się w pasie, skutecznie zasłaniając całym ciałem małe okienko, tak by niczego nie dostrzegł.

Alec spuścił nieznacznie głowę, wypuszczając powietrze z płuc.

— Jak sobie życzysz, Katarzyno — syknął, po czym niczego się nie domyślając, wyszedł.

Sama nie wiedziała, co gorsze: śmierć z głodu czy małżeństwo z takim ordynusem. Wyjrzała ponownie, wyciągając rękę przez mały otwór okienny, by dać jakiś sygnał, choćby krzyknąć, lecz nie było już sensu. Nikogo nie dosięgała wzrokiem. Wszyscy zdążyli zniknąć w głębi zamczyska.

— Myśl, myśl prędzej, bo za niedługo niewiele z ciebie pozostanie, jeśli nic teraz nie zrobisz — mówiła do siebie. Próbowała zebrać roztrzęsione myśli. — Tylko nie daj się zwariować. Ale jak tu nie zwariować?! — krzyknęła, jakby to miało pomóc. Zaczęła niecierpliwie kręcić się po niewielkim pomieszczeniu. — Mam! — Uderzyła się pięścią w drugą rękę. Zaczęła walić w drzwi i drzeć się bez opamiętania. Długo musiała czekać na jakąkolwiek reakcję. Raczej mają dość moich kaprysów.

Nagle z hukiem otworzyła się kratka w drzwiach i w maleńkim okienku pojawiła się gęba śmierdziela. Odsunęła się gwałtownie, żeby nie zostać powaloną odorem wydostającym się z chorej, nieumytej gęby.

— Zapach tchórza przy tobie to najdroższe pachnidło — wycedziła, śmiejąc się szyderczo. — Chcę się wykąpać w balii, w gorącej wodzie! — rzuciła stanowczo.

— Nie ma mowy — oznajmił strażnik, wykrzywiając usta z niesmakiem. — Nawet mi się nie śni taszczyć dla ciebie cebry pełne wody, waćpanna.

— Więc zejdę na dół, chcę się przygotować na wieczorną rozmowę z lordem — zmyśliła na poczekaniu, wypowiadając słowa na bezdechu. — Jeśli nie pozwolicie mi się wykąpać, to… — lekko zadrżał jej głos, ale momentalnie go poprawiła i mówiła już całkowicie krzepko i zdecydowanie: — To zrobię sobie krzywdę, poranię sobie moją delikatną, białą skórę o te szorstkie ściany. — Piękne lico dziewczyny zamieniło się w twarz bezwzględnej szelmy. — A siniaki, które w zadziwiającym tempie powstają na mej jedwabnej skórze, nie zejdą co najmniej przez kilka dni. Chyba sam rozumiesz, że powiem lordowi, kto mi to zrobił? — wymówiła to prawie jednym tchem, jakby obawiała się, że strażnik zlekceważy jej słowa i domknie przed nią okienko.

— Nie zrobisz tego, żadna niewiasta umyślnie nie zrobi sobie krzywdy. Chyba że jest, jakby rzec, co najmniej bezrozumna. — Wybuchnął szyderczym śmiechem i pokiwał głową.

— Nie wierzysz? No to patrz! — Zacisnęła zęby. Wiedziała, że to, co zaraz zrobi, będzie bolało.

Uderzyła z całych sił o wilgotny kamień w ścianie i pocierając nadgarstkiem, zdzierała sobie jedwabisty naskórek aż do krwi. W tej chwili była zdolna znieść o wiele więcej, lecz przestała, zerkając z zawziętością na reakcję sługusa swego oprawcy, który wytrzeszczył wielkie oczy na pokrwawione ręce.

— Chcesz więcej dowodów? A może uważasz, że lord uwierzy, że mnie nie tknąłeś?

Spojrzała na niedowierzającą twarz strażnika. Jej wzrok przytłoczyły sine wargi i nos człowieka. Zwiesiła głowę i po chwili rzekła zdławionym, o wiele spokojniejszym tonem:

— Jeśli mi pomożesz, uratuję ci życie. Rozważ, co masz do stracenia.

Mężczyzna milczał. Zaryglował kratkę. Zapanowała cisza, a do jej głowy zaczęły dobijać się myśli niczym gwoździe uderzające w wieko trumny.

— Nie, nie rób tego… — Zaczęła tracić rozpaloną iskierkę nadziei, gdy nagle usłyszała otwierające się zasuwy i w drzwiach ukazał się chory strażnik.

— Jak możesz mi pomóc?

— Masz szkorbut.

— Cokolwiek, ale czy wiesz, jak to wyleczyć?

— Masz inne objawy?

Spojrzał na nią pytająco.

— Siniaki, niegojące się rany, biegunkę krwawą? — wymieniała jednym tchem.

— Siniaki tak. — Pokazał jej rozliczne siniaki na nogach. — Ale pozostałe nie.

— To dobrze, to znaczy, że mogę ci pomóc. Słuchaj pilnie, przygotuj wszystko, co możesz i przynieś to, co jest niezbędne.

Mężczyzna obejrzał się za siebie, jakby w obawie, czy nikt ich nie obserwuje.

— Potrzebuję świeżą kapustę, sól, pietruszkę zieloną, pigwę, którą widziałam zachowaną z zeszłego roku w kuchni, gdy mnie wwlokłeś na górę. — Zmierzyła go rozgniewanym wzrokiem. — I miód, chlebowy kwas oraz koniecznie szałwię, królową ziół. Ale co prędko, bo trochę czasu upłynie, nim przygotuję ci mikstury. Nie zapomnij o dużej ilości świeżej wody. I pamiętaj na koniec — dodała z sarkazmem — przygotować mi kąpiel.

— Już dobrze, dobrze, weźmiesz tę cholerną kąpiel, tylko ani słowa lordowi.

— Ma się rozumieć. — Czuła się, jakby zyskiwała przychylność piekieł. — A teraz prędziutko przynieś, com mówiła, wraz z dużymi garncami i misami.

Poszła na swoje posłanie. Wiedziała, że muszą ją zaprowadzić na dół, co sama wcześniej zasugerowała, gdyż nikt nie będzie się dla niej poświęcał i wnosił na wysokości balię z taką ilością wody, a o to jej chodziło. W jej domu to co innego, cebrzyk zawsze stał w komórce przy alkowie i gdy tylko zapragnęła rozkoszować się delikatnością wody, służba gorliwie przygotowywała jej toaletę.

— Panie, nie opuszczaj mnie! — Przytknęła poranioną rękę do serca i błagając, uniosła głowę w górę.

Po niedługiej chwili przyszedł strażnik. Miał ze sobą wszystkie potrzebne składniki.

— Królowa… — Posyłając jej mglisty uśmiech, podał płócienny worek z ziołami.

Dziewczyna rozwiązała zawiniątko i przymykając oczy, wciągnęła woń. Natychmiast zabrała się do pracy. Mężczyzna siedział na małym zydelku i w niepokoju oczekiwał rezultatów.

Nad paleniskiem, w żeliwnym garncu zaparzyła wodę z aromatyczną szałwią. Strażnikowi podała pigwę, by mógł ją obrać i pokroić, choć nie było to łatwe, zważywszy że owoce były wyjątkowo twarde. W międzyczasie drobno pokroiła kapustę i obficie obsypała ją solą, ugniatając w garncu, na wierzch dodała pietruszkę zieloną.

— Kapusta musi się zakwasić. — Spojrzała w jego stronę. — Po dwóch dniach zaczniesz ją codziennie po trochu spożywać. Gdy zabraknie, trzeba będzie w ten sam sposób przygotować kolejną porcję. Przyglądaj się! — Wskazała dwoma palcami na jego i swoje oczy.

Podeszła do niego i dotknęła jego twarzy. Nie było to przyjemne, zakręciło się jej w głowie, a umysł natychmiast przeniósł się do jakiegoś przestrzennego ogrodu. Świeży powiew powietrza pieścił jej zmęczoną skórę. Była tam tylko ona i jej pacjent, który siedział na zydelku, lecz był jakby nieobecny. Ona w ręku wciąż trzymała garniec z kapustą. Stała boso, a pod nogami wiła się mokra ściółka leśna. Ogród pachniał świeżymi owocami, niebo nad nimi było błękitne i dające poczucie bezpieczeństwa.

Po chwili nie czuła już zapachu owoców ani ciepła. Do jej nozdrzy dotarła zepsuta wilgoć i zapach mchu. Pod jej stopy zaczęły wpełzać obrzydliwe, wijące się robaki, niczym węże chciały opleść jej nagie stopy. Dreszcz przerażenia przeszedł jej po karku.

Nagle zaczęła się dławić i kaszleć. Odstawiła kamienny garnek z kapustą. Kaszel przeradzał się w wymioty. Zatkała sobie usta, gdy po chwili poczuła ciepło. Spojrzała na rękę, na której malowała się pokaźna smużka krwi. Przerażona strzepnęła ją na ziemię. W miejscu, gdzie kapnęła, zaczęły zbierać się robaki, pochłaniając całą ciecz. Kilka sekund później nie było już krwi, kaszlu ani robaków.

Na niebo wtargnęło słońce, rozsiewając wokół ciepłe, złociste promienie. W oddali słychać było szelest łamanych gałęzi, jakby ktoś się zbliżał. Przestraszona odwróciła się w stronę dochodzących kroków. Zza jabłoni wychyliła się odziana w turkusowe szaty postać. Blask, który bił od niej, nie pozwolił przyjrzeć się jej twarzy, którą miała zakrytą połyskującym, srebrzystym welonem. Kobieta wyciągnęła w jej stronę rękę, w której trzymała czerwone jabłko. W tym momencie powiew wiatru uderzył Katarzynę prosto w twarz, unosząc jej włosy. Osłaniając oczy przed porażającym blaskiem, sięgnęła po dar. Macając delikatnie jej dłoń, wyczuła na palcu nieznajomej znaczny pierścień. Bez obawy przyjęła owoc i przytknęła go do nosa. Wciągając zapach jabłka, poczuła dreszcz. Jakieś echo wspomnień zaczęło przedzierać się przez jej zmysły. I wtem znalazła się ponownie w celi.

— Kochaj i jedz, a każdy kęs życia ci doda — przemówiła bezwiednie.

Spojrzała na chorego. Niczego nie zauważył, wyglądał tak samo jak przed chwilą, gdy z nim rozmawiała. Spojrzała na swoje stopy, widniały na nich te same skórzane botki, które mama przed śmiercią kupiła na świątecznym jarmarku.

Zawsze wiedziała, że coś z nią jest nie tak. Myślała, że to jej marzenia są tak wyjątkowo silne i prawdziwe, że przenosiły ją w różne miejsca. Już jako dziecko nagle znajdowała się w różnych miejscach, nagle i jakby za sprawą magii. Nigdy z nikim o tym nie rozmawiała. Nie chciała, aby ktokolwiek posądził ją o szaleństwo umysłu. W wizjach istniała zawsze ta sama postać, jasna i przejrzysta, smukła i bardzo zwiewna. Nierozpoznana.

Spojrzała na swoją dłoń, w której tkwiło soczyste jabłko. Do tej pory nigdy nie zdarzyło się jej zabrać z magicznych przygód jakiegokolwiek rekwizytu.

— Co tam trzymasz? — zapytał mężczyzna.

— To dla ciebie. — Spojrzała niepewnie. — Musisz codziennie jeść kilka takich jabłek. A to jest twoim pierwszym i zbawiennym lekarstwem.

Podała mu owoc.

— Jabłko, skąd…? — zapytał zdziwiony.

— To nie byle jakie jabłko. — Skierowała na niego swój przenikliwy wzrok. — Takiego jabłka jeszcze nie jadłeś, uwierz mi.

Mężczyzna przyjął i nadgryzł owoc, lecz ból dziąseł go poraził. Katarzyna, widząc to, chciała go ponaglić, ale odezwała się delikatnie:

— To wyjątkowy dar. — Ofiarowała mu uśmiechniętą przyjaźń. — Dar życia, przyjmij go i ciesz się zdrowiem.

Po chwili, jakby nic się nie wydarzyło, wróciła do przygotowywania mikstur. Do pokrojonej pigwy dodała miód i kwas chlebowy i zakręciła szczelnie w słoju. Przelała do bukłaków zaparzoną szałwię i przekazała mu wszystkie mikstury.

— Codziennie płucz tą szałwią jamę ustną.

Spojrzał na nią niezrozumiale.

— Tak, buzię i zęby — wytłumaczyła. Rozszerzając wargi, pogładziła swoje uzębienie. — Jedz kapustę, jabłka, po łyżce nalewki z pigwy i pietruszki, tę oto zbawczą gałązkę. — Wręczyła mu natkę. — Będziesz zdrowy i będziesz żył. A to chyba najważniejsze.

— I to wszystko? — zapytał trochę zawiedziony. — Czarów nie będzie?

— Czarów ani magii nie będzie. — Poklepała go po ramieniu. — Ale i tak wyzdrowiejesz, tylko jedz, pij i rób, co ci mówiłam.

Nierad, ale raczej spokojnym krokiem zaczął się oddalać.

— A co z moją kąpielą?

— Będzie — rzucił, odchodząc.

— Jak cię zwą? — zapytała niepewnie.

Nie spodziewała się odpowiedzi, lecz gdy zamykał drzwi, usłyszała ją.

— Fortunat.Rozdział 3

Bez nadziei na odsiecz

Katarzyna z utęsknieniem spoglądała przez południowe okienko w celi na roztaczający się pejzaż. Dookoła rozłożyła się zieleń, tylko gdzieniegdzie widać było czarny pas gruntu czekający na zasiew. Wiosna niosła ze sobą świeży zapach zieleniących się z wolna drzew, śpiew ptaków wzniósł się nad polami, a dźwięk ich docierał do uszu dziewczyny, wyrywając z jej duszy tęsknotę do wolności.

Wiosną różnobarwne ptaki przynosiły ze sobą przepowiednię przyszłego męża. Już dawno dziewczęta w jej rodzinnych stronach wybrały swoich kawalerów. Jak każdego roku losowały karteczki z męskimi imionami, aby nosić je przez jakiś czas przypięte do rękawa koszuli na znak przynależności. Kto wie, może Sara, jej przyjaciółka, w tym roku dała się skusić i wybrała w końcu jakąś wróżbę?

Do jej zmysłów wdarł się dźwięk męskich rozmów i końskich kopyt. Wyjrzała przez zachodnie okno. W tym momencie do celi wszedł strażnik Frank Bryck.

— Nie próbuj żadnych sztuczek — wymamrotał, żując poranny chleb.

Katarzynie zrobiło się niedobrze na jego widok. Umorusanymi rękoma wniósł misę z jedzeniem oraz spory dzban napoju.

— Co masz na myśli, szelmo? — parsknęła. — Cóż mogłabym uczynić, o czym byś nie wiedział? Wszak pilnujesz mnie skrzętnie, nieprawdaż?

Mężczyzna oparł się o kamienny mur, dłubiąc w zębach.

Widziała, że goście pospiesznie się zbierają, nie pozostawiając jej nadziei na odsiecz. Tylko jeden mężczyzna stał nieruchomo, wędrując wzrokiem po murach zamczyska. Odniosła wrażenie, że wpatrywał się prosto w jej okno, wyzwalając w niej iskierkę nadziei na wyjście z tarapatów. Możliwe, że ją widzi, być może uratuje.

Odziany w długie, białe szaty nie wyglądał ani na rycerza, ani na zakonnika. Zapewne to jakiś wędrowiec albo pielgrzym. Bujne włosy, lśniące i prawie białe, sprawiały, że jego postać stawała się majestatyczna.

Stała nieruchomo, słysząc bicie własnego serca. Słońce, które zaczęło wschodzić coraz wyżej, odbijając się w fosie, poraziło ją, więc zakryła ręką oczy, które po chwili odmówiły posłuszeństwa, widziały już tylko czarną plamę.

— Słońce, ach słońce, czyż jesteś mym wrogiem? — zanuciła głośno, zerkając zwężonymi oczyma w stronę szyldwacha, który niewzruszenie czuwał.

Nie przejmowała się jednak strażą i niezmiennie próbowała uchwycić wzrokiem sytuację na dziedzińcu. Gdy spojrzenie nabrało ostrości, miała wrażenie, że mężczyzna wpatrujący się w jej okienko wyciągnął rękę ku górze i pomachał do niej. Ale czy to możliwe, żeby ktoś ją tu zauważył? Niewykluczone, że jej dola rychło się odmieni.

Jednak los nie bywa zrazu taki łaskawy. Po chwili okazało się, że wszyscy rozpoczęli odwrót, pozostawiając ją zdaną na niełaskę wroga. Nawet nieznajomy, któremu wśród białych pasm włosów migotały gwiazdy.

Jedwabnej koszuli z moim monogramem pewnie nikt nie dostrzegł. Przygryzając wargę, roztrząsała w myślach. A pierścień z pewnością zabrał ten gbur, a jako że był cenny, nie wróci już do mnie. Jak mogłam tak nierozsądnie z nim postąpić? Nie mogę go stracić! Co ja narobiłam?! A teraz jeszcze odjeżdżają goście lorda. Jestem naiwna, a myślałam, że sprytna! Złościła się sama na siebie. Po raz kolejny rozdrażnienie zawładnęło jej umysłem. Wychodząc za lorda, oddam mu cały posag, spuściznę moich drogich rodziców, sama zaś będę mu wierną, kochającą żoną, która da mu tuzin maluchów, oczywiście samych synów.

Zaczęła nerwowo snuć się po celi, wymachując zamaszyście rękami. Przy wtórze szyderczego śmiechu śmierdziela kopnęła mały taboret, który znalazł się na jej drodze. Nie ulżyło jej, za to na ustach strażnika pojawił się szyderczy śmiech. Złapała za stojącą na podłodze cynową miskę, którą podał jej ze śniadaniem, a którego resztkami swej silnej woli nie tknęła, i wyrzuciła przez okno z rozsierdzoną, wręcz niedźwiedzią siłą, na co nie zdążył zareagować jej opiekun.

Bryck rzucił się do okna i zauważył, że odjeżdżający na swym rumaku Merick obejrzał się instynktownie za siebie. Widząc lecące naczynie, uchylił się, aby nie stać się ofiarą nieznanego rekwizytu. Robiąc unik, pozbawił obrony rozjuszonego swoją niepewną przyszłością giermka.

— Co do kroćset! — zaklął, pocierając obolałą głowę. — Iście zabawne towarzystwo mieszka w Dolgellau. — Zszedł z kasztanka, widząc rozbawienie na twarzach towarzyszy, trąc powstającego guza na głowie, podniósł naczynie i wymamrotał: — Komuś jadło nie smakowało. — Powąchał oblepione na ściankach miski resztki jedzenia. — I wcale temu komuś się nie dziwię, śmierdzi jak z końskiego zadka, bleee. — Skrzywił się, jakby skosztował zwierzęcych odchodów.

Merick zatrzymał wzrok na lewej wieży. Niewielkie okienka na tej wysokości wydawały się zbyt małe, żeby cokolwiek dostrzec. Strażnik odsunął się od okna, kryjąc się za murem, tak by pozostać niewidocznym.

— Masz szczęście, że nikt cię nie zauważył! — wysyczał, podchodząc w stronę dziewczyny. — Zostawię cię teraz samą, lady. Rozkoszuj się samotnością, aliści niebawem dnie i noce będziesz spędzała inaczej.

Katarzyną wstrząsnął dreszcz.

— Szczęście to ty masz, łachudro, że nie spłonąłeś na stosie własnych nieprawości. — Odwzajemniła się spojrzeniem godnym wiedźmy. — Ale nie martw się, takie sługusy diabła prędzej czy później odbierają należną zapłatę.

— Pamiętaj, lord nie zawsze będzie przy tobie, nadarzy się dobra okazja, wtenczas porozmawiamy inaczej. — Chwycił ją za nadgarstek, który natychmiast wyszarpała ze wstrętem na ustach, po czym odszedł, zostawiając ją roztrzęsioną.

Merick podjechał bliżej baszty, przyjrzał się jej uważnie. Odwrócił się i z delikatnym uśmiechem na zamyślonej twarzy pognał konia do przodu.

— Jedziemy, Bowen!

— Myślę, że powinniśmy sprawdzić, dlaczego nas obrzucono jadłem. To obraza, panie, i może powinniśmy…

— Milczeć! — zażądał Merick. — Nie mamy czasu na twoje myślenie. — Zgasił go wzrokiem, po czym spiął rumaka i pogalopował.

Katarzyna obmyśliła kolejny, jak jej się zdawało, chytry plan. Chwyciła metalowy kubek, nalała nalewki z mosiężnego dzbanka, który przyniesiono wczorajszego wieczora zamiast kolacji. Wypiła płyn jednym haustem prawie do dna, wycierając zamaszyście usta rękawem sukni. Na jej posępnej twarzy pojawił się cień otuchy, a usta wygięły się w wyzywającym uśmiechu. Usiadła na zimnej posadzce, układając wszystko po kolei w skołowanej od przemyśleń głowie, nieświadomie dopijając podany wcześniej napój.

Udam, że się zgadzam, i zażądam zwrotu rodowego skarbu. Pomysł był idealny. Ona będzie mu posłuszna, nawet pozwoli na przygotowania do ślubu, a gdy już da jej więcej swobody, ucieknie. Jeszcze nie wie jak, ale ucieknie. Ojciec nauczył ją, jak przetrwać długie drogi i nie dać się zagryźć wygłodniałemu wilkowi. Poradzę sobie z rabusiami!

— A teraz — powiedziała, ziewając — muszę odpocząć, jest mi słabo i na nic już nie mam siły. Dziwnie ściska mnie w żołądku i kręci mi się w głowie.

Zachwiała się. Zaczęła słabnąć. Głodówka, którą sobie zafundowała, i napój podany z przyrządzonego wcześniej naparu z kozłka, zaczęły działać. Wyczerpana i wygłodzona, resztkami sił dowlekła się do posłania, po czym straciła przytomność.

Pan domu rzeczywiście musiał opuścić twierdzę jeszcze przed wyjazdem gości, zabrał ze sobą jednego giermka. Nie pożegnał się z przybyszami, bowiem skoro świt zawitał, musiał się pilnie udać w drogę na spotkanie z szeryfem w hrabstwie Gwynedd.

— Przysłał po mnie, jakby nie mógł się pofatygować osobiście.

Lord Enemy głośno wypowiadał się na temat szeryfa, twierdząc, że król Edward dawno powinien powołać innego. Jego zdaniem ten był za stary i zbyt leniwy, ale popierał stronników króla takich jak lord Szymon de Montfort. Wszyscy żyli w zgodzie i dlatego król nie chciał innego szeryfa. A szeryf to szelma, wiedział, z kim trzymać, aby zachować stanowisko.

Tym razem Alec z chęcią wybrał się do niego z jednodniową wizytą.

— Przy okazji dowiem się, kim jest nieznajomy i jak na mój gust, zbyt ciekawski rycerz o egzotycznej urodzie — zwierzył się ze swoich zamiarów jednemu z zaufanych sług. — Chcę się zabezpieczyć przed ewentualnymi kłopotami, rozumiesz.

Sługa przytakiwał, nie chcąc urazić swego pana, że niewiele z tego pojmuje.

Lord był człowiekiem, który najpierw musiał poznać wroga, aby potem skutecznie go pokonać. A na ogół wszystkich uważał za wrogów. I nic nie mogło ujść jego uwadze ani przeszkodzić mu w realizacji zamierzeń. Katarzyna miała szczególne miejsce w jego niecnych planach, w jego łożu. I mimo że działała na niego jak czerwona płachta na byka, to jednak najważniejszy był dla niego majątek dziedziczki. Bogactwo ekscytowało go bardziej niż niejedna namiętna dziewczyna.

Wieczory, mimo że światem zaczęła władać wczesna wiosna, zapadały szybko i Alec nie zdążył załatwić tego, co zamierzał w ciągu dnia, gdyż szeryf kazał mu długo na siebie czekać. Wyjechał ze swej posiadłości w ważnej, jak go poinformowano, sprawie wagi państwowej.

— Po licha mnie wzywał?! — krzyczał, rozładowując gniew na swoim giermku.

Zatem chciał czy nie chciał, musiał pozostać na noc w gościnie u szeryfa, gdyż wieczorowe przygody wcale go nie pociągały, tym bardziej że ostatnimi czasy wiele słyszało się na temat rozjuszonej bandy rozbójników. Żałował teraz, że nie wziął ze sobą kilku ludzi, lecz wtenczas uważał, że lepiej będzie nie zmniejszać straży w twierdzy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: