Hikikomori - ebook
Hikikomori - ebook
Co jest gorsze, samotność wśród ludzi czy w pojedynkę?
Maria chce schować się przed światem. Matyldę wpędza w samotność pijany kierowca. Kacper wycofuje się z życia z powodu przeszłości. Izolują się, uciekając w różne miejsca: do łóżka, do świata wirtualnego, do innego kraju. Przygnieceni presją, oczekiwaniami i ambicjami, popadają w letarg. Ukrywają swoje ułomności i tuszują je wraz z prawdziwymi emocjami. Udają, pozują i uśmiechają się, byle tylko nikt się nie domyślił, że bywa im trudno i nie dają rady.
Dwanaście historii o hikikomori – japońskim wirusie samotności
Może dopaść każdego. Rozprzestrzenia się we współczesnym świecie jak chwasty. Wyklucza z życia społecznego, czasami na chwilę, kiedy indziej na lata. Niezależnie od ilości pieniędzy na koncie, miejsca zamieszkania czy wieku – każdy jest narażony na samotność.
Byłam pewna, że zamykając się w domu, zdołam uciec przed presją, oczekiwaniami i moimi własnymi ambicjami. Chciałam odciąć się od problemów i nieudanych planów, ale przede wszystkim od poczucia, że jestem niewystarczająca. Chciałabym opowiedzieć tę historię wszystkim, którzy potrzebują motywacji, zainspirować do walki z podobnymi zaburzeniami.
– Pola Rise
Czytaj i słuchaj. Hikikomori to interdyscyplinarny koncept obejmujący szereg niezależnych, ale połączonych ze sobą dzieł. Do każdej historii w książce dołączony jest kod przekierowujący do korespondującego z opowieścią utworu muzycznego.
Równolegle z książką, nakładem Warner Music Poland, ukaże się płyta pod tym samym tytułem.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2562-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co jest gorsze, samotność wśród ludzi czy w pojedynkę? Czy często zdarza Ci się zrezygnować z pójścia do pracy lub szkoły tylko po to, by uniknąć potencjalnych problemów? A może udajesz osobę chorą, bo to łatwiejsze niż przyjęcie na klatę kolejnego zawalonego projektu? Tak często zaczyna się hikikomori. Japoński wirus samotności może dopaść każdego. Rozprzestrzenia się we współczesnym świecie z taką samą łatwością, jak chwasty na świeżo wypielonym trawniku. Czasami na chwilę, kiedy indziej na lata, wyklucza z życia społecznego. Niezależnie od ilości pieniędzy na koncie, miejsca zamieszkania czy wieku – każdy z nas jest narażony na samotność. I trudno powiedzieć, czy trudniej ją znieść wśród ludzi, czy w odosobnieniu.
Wszechobecna presja sukcesu jest teraz niewyobrażalnie silna. Niekiedy łatwiej się poddać zawczasu niż pozwolić sobie na porażkę, która obnaży własną niedoskonałość. Są też tacy, którzy od razu dobrowolnie decydują się na izolację. To przecież znacznie bezpieczniejsze rozwiązanie niż ciągłe zabieganie o uznanie i poklask. W końcu najbardziej rani poczucie bycia niewystarczającym. Tymczasem hikikomori czai się za rogiem i jest bezwzględne i brutalne.
Izolując się, można uciekać w różne miejsca: do własnego łóżka, świata wirtualnego, lasu czy nawet innego kraju. Wszyscy chowamy przed światem swoje ułomności. Tuszujemy je wraz z prawdziwymi emocjami. Udajemy, pozujemy i uśmiechamy się, żeby tylko nikt się nie domyślił, że bywa nam trudno bądź po prostu nie dajemy rady.
Ileż ja bym dała, żeby nie czuć presji. Choć na chwilę wyłączyć te wszystkie oczekiwania i ambicje. Z dzisiejszej perspektywy widzę, jak wiele błędów popełniłam i jak kiepską przyjaciółką okazałam się sama dla siebie w ostatnich latach. Wydałam debiutancką płytę, która miała być urzeczywistnieniem marzeń. Tymczasem trzymając ją w ręce, nie czułam zupełnie nic – ani dumy, ani ulgi, ani tak oczekiwanego spełnienia. Teraz wiem, że chciałam więcej i bardziej, niż byłam w stanie udźwignąć. Być może to właśnie przerost ambicji zdeterminował moją drogę ucieczki.
Uciekłam przed światem do własnego pokoju. Przez ponad dwa lata cierpliwie czekałam, aż ta presja i poczucie beznadziei znikną same. Do znudzenia tłumaczyłam to sobie potrzebą regeneracji. Miałam w tym czasie złapać dystans i nabrać sił. Z każdym dniem odcinałam się jednak od innych, coraz bardziej i coraz trudniej było mi opuścić mój bezpieczny schron. Na szczęście dla mnie, jak wtedy myślałam, okoliczności temu sprzyjały. Kilka miesięcy po tym, jak wydałam płytę, świat zdecydował, że on również potrzebuje odpoczynku. Wybuchła pandemia. Byłam chyba jedną z niewielu osób, które ten dramatyczny obrót zdarzeń przyjęły z ulgą i niekłamanym entuzjazmem. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć ze swojego odizolowania. Ba! Całkowite wyłączenie z życia było wówczas naturalne i postrzegane jako przejaw zdrowego rozsądku. Mogłam więc pod maską tej „mądrzejszej” i „przezorniejszej” ukrywać się dalej we własnej samotni i pielęgnować rosnące wciąż demony. Te miesiące były dla mnie jak wygrana na loterii. Świat dostosował się do mnie i była to szansa na pozorną normalność w tej jakże dziwacznej dla innych sytuacji.
Podczas gdy ludzie siłowali się z nową rzeczywistością, ja znajdowałam w niej małe radości. Kawa ze Starbucksa dowożona pod same drzwi to jedna z największych przyjemności, jakie mnie wówczas spotykały. Najważniejsze było to, że nie musiałam przekraczać progu mieszkania, by otrzymać rzeczy wcześniej bez wychodzenia z domu zupełnie nieosiągalne. Dane mi było nawet uczestniczyć w koncertach i spektaklach teatralnych online. Prawie zapomniałam, jak źle się czułam przed całą tą rewolucją.
Pewnego dnia jednak gotowałam obiad i zabrakło mi soli. Pamiętam ten dzień bardzo dokładnie. Sklep jest oddalony od mojego domu o równe sto pięćdziesiąt metrów. Włożyłam więc kurtkę, zeszłam po schodach i nagle zdałam sobie sprawę, że nie mogę się ruszyć. Stałam tak przez dwadzieścia minut i patrzyłam, jak ludzie wchodzą i wychodzą z zakupami. Spocona i przerażona w końcu skapitulowałam i cofnęłam się na klatkę schodową. Przerosło mnie kupienie soli. Jak kompletny nieudacznik nie poradziłam sobie z zadaniem, jakie każdego dnia bez najmniejszych trudności wykonują wszyscy ludzie na świecie. To wtedy uświadomiłam sobie, że zamykając się w domu, z daleka od zawodowego życia, wcale się nie regeneruję. Ja uciekam.
Na szczęście podczas pandemii również psychoterapia stała się bardziej dostępna w formie online. Zdecydowałam się na nią właśnie po nieudanej wyprawie do sklepu. Można by sądzić, że wizyta w osiedlowym spożywczaku to czynność zbyt prozaiczna, by wywołać przełom. A jednak u mnie tak się stało.
Po jakimś czasie dzięki terapii uzmysłowiłam sobie, że strach, który się we mnie zagnieździł, był niewyobrażalny. Cerowałam swoje życie, ale tylko udawałam, że daję radę. W dalszym ciągu raczej nie opuszczałam własnej bezpiecznej przestrzeni, ale w pewnym momencie poczyniłam dość znaczący krok do przodu – zaczęłam wpuszczać do swojego życia ludzi. Dobrych i złych. Bez specjalnej selekcji zapraszałam każdego, kto przez moment pomyślał, że warto spędzić ze mną czas. Byli tacy, którzy weszli w brudnych butach, a potem zostawili mi ten syf do posprzątania. Wyszli szczęśliwsi, bez sentymentu ani refleksji, co po sobie zostawiają. Pojawili się też jednak ci cudowni, którzy za wszelką cenę chcieli mnie wyciągnąć z matni i zmotywować do życia, przywrócić chęć i wiarę w to, że powinnam tworzyć.
Projekt HIKIKOMORI powstał dzięki wszystkim tym osobom. Jestem im wdzięczna, chociaż wielu z nich nigdy nie zdołam wybaczyć zadanego mi bólu, z którym przyszło mi się mierzyć miesiącami. Tymczasem oddaję w Wasze ręce historie o ludzkich samotnościach. To losy dwanaściorga bohaterów, których połączył lęk i w konsekwencji ucieczka w samotność. Każdy z nich jest inny, wszystkim jednak doskwiera niewyobrażalna presja. Maria chciałaby ukryć się przed chorobą, Kacper przed błędami z przeszłości, Matylda zaś została w tę samotność wpędzona siłą – przez pijanego kierowcę.
Tym tomikiem opowiadań chcę zwrócić uwagę, że samotność nie jest widoczna na pierwszy rzut oka. Zwykle pozostaje głęboko skrywana, zakopana pod pełnymi uśmiechów zdjęciami w mediach społecznościowych czy zagłuszona codziennymi obowiązkami. Dużo łatwiej jest uciekać niż zmierzyć się z własnymi demonami. Rozejrzyjcie się wokół siebie, bo być może tuż obok ktoś przeżywa swój koszmar.A jeśli czas się da zatrzymać? Tak szybko, jak w jego głowie pojawiła się ta myśl, równie szybko ją zdusił. To głupie – podsumował swoje rozważania i zabrał się do pracy.
To była kwestia, która coraz częściej nie dawała mu spokoju. Jak pająk, który w głowie tka sieć wątpliwości i kolejnych pytań. Miał w życiu wszystko, a jedyne, co wydawało mu się nieosiągalne, to kontrolowanie czasu – uciekał zbyt szybko. Mężczyzna odnosił wrażenie, że wszystko dzieje się w zapętleniu. Stał i patrzył na zacierające się granice między tygodniami, miesiącami i porami roku. Każdy dzień był taki sam. Śniadanie, praca, stres, niezjedzony obiad, kolejny stres, pośpiech, spotkania, zimna kolacja, bo znów się spóźnił. Czuł się jak podczas dnia świstaka. Gdyby choć na krótką chwilę dało się wszystko zamrozić, wziąć głęboki oddech i bez presji, bez pośpiechu zastanowić się nad tym, co dzieje się wokół. Podejmować decyzje nie impulsywnie, a rozważywszy każdy możliwy scenariusz. Bezkarnie analizować sytuację i dzięki temu nigdy się nie mylić. Może istnieje tajemny sposób, może to właśnie zostało nam, ludziom, do odkrycia i rozpracowania. To wcale nie lek na raka – to zatrzymywanie czasu.
Alex był pracoholikiem. Przynajmniej sam zawsze tak o sobie myślał. W porównaniu z pracą wszystkie inne zajęcia wydawały mu się trywialne; praca stała się dla niego najważniejsza, tylko ona miała znaczenie. Zaraz po skończeniu studiów biotechnologicznych dostał się na staż w najbardziej prestiżowym laboratorium w Europie. Codziennie analizował, porównywał, próbował wynajdywać nieodkryte. Potem kolejne badania, publikacje, prace naukowe. To było dla niego jak powietrze. Karmił się kolejnymi sukcesami. Czasami czuł się jak Bóg. Właściwie miał do tego pełne prawo, bo w końcu to dzięki jego, Alexa, badaniom ludzie otrzymywali szczepionki czy leki ratujące życie. Zabawa w Stwórcę bywa zgubna, ale dla mężczyzny każdy sukces był motywacją do jeszcze większego wysiłku i jeszcze cięższej pracy.
To było jak odruch bezwarunkowy. Po każdym kolejnym odkryciu postanawiał iść o krok dalej, dokonać kolejnego przełomu w nauce. Pracował siedem dni w tygodniu, minimum piętnaście godzin na dobę. Uzależnił się od tego, mimo że już dawno żaden nowy sukces nie budził w nim emocji, nie przyprawiał go o wypieki na policzkach. A do tego każda rozmowa z matką kończyła się jednakowo: dla niej nawet najlepsza opracowana przez niego szczepionka wcale nie była sukcesem. Jedynym osiągnięciem, które uznałaby za cokolwiek warte, byłoby założenie rodziny, a w tych sprawach ewidentnie mu nie wychodziło. Puszczał to mimo uszu. Nie zależało mu. Ludzi, którzy zaraz po studiach pakowali się w stałe związki, postrzegał jako tych, którym się nie udało. Wierzył, że jest stworzony do wyższych celów. Satysfakcję i spełnienie mógł znaleźć jedynie w laboratorium. To było jego bezpieczne miejsce. Przynajmniej do pewnego momentu.
Lata mijały, a Alex z każdym kolejnym badaniem, eksperymentem czy wynalezionym antidotum na zagładę ludzkości odczuwał coraz większe znużenie. Do znudzenia powtarzał sobie wyśnione dawno prawdy. Że nauka, że badania, kolejny krok i jeszcze jeden. Te afirmacje przestawały jednak działać. Praca stała się rutyną. Mimo że zdobywał kolejne prestiżowe nagrody, dawał wykłady na uczelniach na całym świecie, a najpopularniejsze wydawnictwa biły się o publikację jego badań, coś w życiu zaczęło mu się wydawać inne, obce. Sukces przestał go napędzać, miał wrażenie, że zdobył wszystko, a nie czuł, że ma cokolwiek. Brak celu go zabijał. Kolejne wyzwanie nie istniało, nie dało się go już wyznaczyć. Miał poczucie, że to koniec jego drogi, że to wszystko, że to już.
Z dnia na dzień coraz bardziej pogrążał się w tych myślach. Nie chciał już dłużej tkwić w tym samym przygnębiającym miejscu. Potrzebował zmian. Lista publikacji z jego nazwiskiem się wydłużała, a on zamiast dumy czuł zniechęcenie. Podświadomie każdą minutę spędzoną w pracy liczył jako straconą. Wyrzuty sumienia rosły i Alex zupełnie nie rozumiał, co się z nim dzieje. Wszystko zaczęło wywracać się do góry nogami. Słyszał, że w takich momentach konieczna jest rewolucja, całkowity przewrót. Przyszedł czas, by to on przeprowadził ową rewolucję w sobie.
Codziennie rano przed pracą parzył kawę w eleganckim ekspresie sprowadzonym specjalnie na jego zamówienie z Włoch. Miał dość pieniędzy, żeby pozwolić sobie na taką ekstrawagancję. Właściwie to było go stać niemal na wszystko. Mimo to ograniczał się do minimum. Miał w domu wyłącznie niezbędne rzeczy. Przestrzeń była sterylna, można by nawet stwierdzić, że szpitalna. Alex nie lubił gromadzić niczego, co zaburzałoby harmonię i jego codzienną rutynę. Kawę pijał zawsze tę samą, włoską. Na śniadanie od dwudziestu lat jadał płatki kukurydziane z mlekiem. W jego szafie spoczywało dziesięć identycznych kompletów, składających się z białego T-shirtu, czarnego wełnianego swetra i czarnych dżinsów od Calvina Kleina. Wszystko ułożone jak od linijki. Żadnych niespodzianek.
Tego dnia obudził się nieco później niż zwykle. Przestraszony, że nie zdąży wykonać stałego cyklu czynności, zaczął się nerwowo ubierać i odhaczać w głowie kolejne pozycje. Wszystko jednak niedbale, bez zwykłego namaszczenia. W radiu usłyszał komunikat, że jest dziewiętnaście stopni, że bezchmurne niebo i korek na głównej drodze prowadzącej do centrum miasta.
Cholera, 19 października. Mam dziś urodziny. Najpierw poczuł przyjemne ciepło. Ten dzień zawsze kojarzył mu się dobrze. Spędzał go z matką. To było ich święto. Przez lata to na nim wymuszała i nie godziła się na odwołanie spotkania. Był jej za to wdzięczny. Nieważne, co działo się w pracy, nie chciała tego słuchać. Przez te kilka godzin w roku wymagała jego obecności. W tym czasie miała się liczyć tylko ona. Syn jednak nigdy nie umiał skupić się wyłącznie na matce. Chciała czuć, że jest dla niego ważna, on jednak zwykle przebywał wówczas w dwóch światach jednocześnie. Trochę w pracy, trochę z matką, a nigdzie naprawdę.
Oblał go lodowaty pot. W tym roku nie wybierał się na spotkanie. Matka zmarła rok wcześniej, chwilę po jego urodzinach. Zasłabła w wannie. Gdyby wiedział, że te czterdzieste trzecie urodziny są ostatnie, które z nią spędza, to pewnie byłby dla niej milszy. Nie sprawdzałby mejla co czterdzieści pięć sekund i nie odbierałby w trakcie spotkania wszystkich biznesowych połączeń. Jest za późno, nic już nie zmienię… Za późno! – nakrzyczał na siebie w myślach i zaczął gorączkowo przygotowywać się do wyjścia z domu. Kolejne wyrzuty, kolejne czarne myśli przemykały mu przez głowę, a on czuł, że traci nad nimi kontrolę.
W drodze do pracy zastanawiał się, jak powinien spędzić ten dzień. Najchętniej zjechałby z dobrze znanej trasy i zrobił coś nowego. Nie potrafił jednak wymyślić nic, co sprawiłoby mu radość. Zatrzymał się na poboczu i zaczął nerwowo przeszukiwać internet. Sprawdził repertuar kin, aktualne wystawy, koncerty. Nic nie wydało się interesujące. Zadzwonił nawet do kilkorga znajomych, ale przez lata nie utrzymywał z nikim bliższych kontaktów, więc nikt nie odebrał. Zarezerwował stolik w restauracji, w której co roku spędzał urodziny z matką. Głos mu się załamał, bo zdał sobie sprawę, że poza pracą nie ma nic. Został sam ze swoimi demonami. Nie umiał nawet celebrować własnego święta. Przeraził się, poczuł, że drży. Szybko się jednak otrząsnął, przetarł wilgotne oczy, włączył kierunkowskaz i ruszył do pracy.
Kolejne dni pogłębiły jego stan. Obsesyjnie zaczął szukać nowych pasji. Myślał, że to jakimś cudem go uzdrowi. Uciekał od pracy. Podsłuchał, jak jego pracownicy mówią, że największym pochłaniaczem czasu są gry wideo, zainwestował więc w najnowszy sprzęt i liczył, że uda mu się zatracić w wyimaginowanym i odrealnionym świecie potworów i superbohaterów. Po kilku godzinach nawet to go znużyło. Tęsknił za uczuciem podniecenia, ekscytacją, które towarzyszyły mu podczas pierwszych samodzielnie przeprowadzanych badań. Za tymi momentami, kiedy odkrywał coś, czego poszukiwał cały sztab badaczy na całym świecie. Czy jeszcze kiedyś to poczuje? Czy dokonał w życiu złych wyborów?
Coraz częściej patrzył na siebie jak na człowieka, który przegrał. Mimo że wszyscy widzieli w nim zwycięzcę, on miał siebie za nic. Całkowicie poświęcił się pracy i przegapił to, co najcenniejsze. Tylko co to było? Rodzina? Nigdy nie widział siebie w roli troskliwego ojca i męża. To nie tak, że tego nie pragnął, ale jego dziećmi były próbówki i menzurki w laboratorium, to o nie dbał i spędzał z nimi każdą wolną chwilę. Nie chciał zmian, chciał czuć to samo, co przez poprzednie lata. Chciał, żeby tak jak do tej pory priorytetem była praca, ale czuł, że nie ma ona już znaczenia i żaden sukces nie zaspokoi już nigdy jego potrzeb.
Alex od lat ignorował cały świat, by móc w pełni poświęcić się wyznaczonym sobie celom zawodowym. Śmierć matki to był dla niego ogromny cios, ale odkrycie, że własne życie właściwie nie ma już sensu, było jeszcze dotkliwsze. Przez kilka miesięcy trwał w tej beznadziei. Działał jak na autopilocie, rzetelnie wykonywał swoją pracę, ale nie udało mu się ukryć braku emocjonalnego zaangażowania. To właśnie ono i niepodważalne przekonanie o swojej racji cechowały go przez całą karierę zawodową i prowadziły do kolejnych sukcesów. Nagle stracił tę moc.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji