Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Homo sapiens 1: Na rozstaju - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 czerwca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Homo sapiens 1: Na rozstaju - ebook

Pierwsza część cyklu powieściowego wybitnego przedstawiciela polskiego modernizmu Stanisława Przybyszewskiego.

Bohaterem książki jest pisarz, Erik Falk, emigrant z Polski, zamieszkały w artystycznym Berlinie na początku lat 90. XIX wieku. Fabuła pierwszego tomu trylogii obraca się wokół jego próby uwiedzenia narzeczonej przyjaciela.

Autor dokładnie analizuje szaleństwo głównego bohatera, który zmaga się z zaburzeniami nerwicowymi. Falk to anarchista, lekceważący wszelkie normy moralne. Przybyszewski jak zwykle ozdobnym językiem opisuje proces degradacji jednostki przez alkoholizm i erotyzm.

Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-264-2623-6
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Falk zerwał się wściekły.

Któż tam znowu pukał?

Nie chciał, aby mu przeszkadzano w pracy, teraz właśnie, kiedy postanowił wreszcie pracować.

Bogu dzięki! Nikt z przyjaciół. Tylko listonosz.

Chciał odrzucić list. Nic pilnego. Ale nagle: Mikita!

Zrobiło mu się gorąco.

Mikita, mój drogi Mikita!

Przebiegł list okiem: „Bądź jutro popołudniu w domu. Wracam z Paryża!“

Tyle nie pisał już dawno, od czasu kiedy przed laty wypracował owo sławne zadanie niemieckie.

Falk rozśmiał się serdecznie.

To cudowne zadanie! Że go też wtedy nie wyrzucono z gimnazyum!

Wrażenia noworoczne, ujęte w formę nonoworocznego powinszowania, przeładowanego frazesami: każde zdanie objętości dwu stronnic.

A potem. Nie, to było wspaniałe! Stary Fraenkel... Jak on wymyślał! No, sprawa była wcale niebezpieczna...

Falk przypomniał sobie, jak namówił Mikitę do napisania apologii, w której myślą przewodnią była wspaniała gra słów: _„Was einem Schiller erlaubt ist, sollte einem Schüler nicht erlaubt sein?_

A potem, następnego dnia. Pisali apologię przez całą noc, nad ranem udali się na spoczynek, a Fraenklowi posłali usprawiedliwienie.

Falk dziś jeszcze nie mógł zrozumieć, jak coś podobnego mogło ujść bezkarnie.

To bajeczne usprawiedliwienie: „Rozumie się samo przez się, że nie można przyjść do szkoły po całonocnej pracy nad apologią“.

Dwadzieścia stron bitego pisma...

Ale teraz musiał pracować.

Usiadł, ale stracił zupełnie chęć do pracy. Chciał się zmusić, łowił skrzętnie myśli, gryzł obsadkę pióra, napisał kilka wierszy, całkiem banalnych: nie, nie mógł.

Kiedyindziej popadłby z pewnością w jeden z tych grobowych nastroi, które musiał topić w alkoholu. Dzisiaj był wesoły.

Rozparł się na krześle.

Widział przed sobą straszliwe poddasze, gdzie mieszkali obaj w ostatnim roku studjów gimnazyalnych.

Po jednej stronie trzy okna, których nigdy nie otwierano, bo groziło niebezpieczeństwo, że szyby wylecą. Wszystkie ściany na wskróś pokryte pleśnią. A zimno, Boże się zmiłuj!

A jak raz zbudzili się wcześnie i zdziwieni rozglądali się po pokoju.

— Dziwnie świeże powietrze, rzekł Mikita.

— Tak, dziwnie.

I dziwili się bez granic temu niezwykłemu zjawisku.

Potem sprawa się wyjaśniła. Na dworze był taki mróz, że ptaki marzły w powietrzu.

Falk wstał. Przecież to były jego najpiękniejsze wspomnienia.

A ten wysoki drab, który im zawsze książek dostarczał, jakżeż się nazywał?

Ciekawy człowiek...

Długo nie mógł sobie przypomnieć jego nazwiska. Ach, nareszcie! Longinus.

Falk przypomniał sobie, jak raz Mikita zakradł się do zawsze zamkniętej budy Longina i zabrał książkę, której mu ten nie chciał pożyczyć.

Nagle pewnej niedzieli — znowu świeże powietrze w pokoju... Przebudził się. Dziwne widowisko: Mikita w koszuli, z kluczem od drzwi w ręku, Longinus rozdrażniony do ostatecznych granic, drżący z wściekłości.

— Otwórz drzwi! syczał Longinus z teatralnym patosem.

— Połóż książkę, a otworzę.

Longinus w bohaterskiej pozie chodził wielkimi krokami po pokoju.

— Otwórz drzwi! krzyknął ochrypłym głosem.

— Połóż książkę.

— Ty jesteś człowiekiem wytwornym, wykształconym, nie zcierpisz, aby ograniczano moje prawa w jakikolwiek sposób.

Longinus zwrócił się do Falka, a lubił mówić zawsze dobranemi, kunsztownie zbudowanemi zdaniami.

— Niestety, żałuję bardzo, ale Mikita ma klucz.

Znowu zbliżył się Longinus uroczyście do łóżka Mikity:

— Odmawiam ci wszelkiego wykształcenia.

To była największa obelga, jaką kiedykolwiek wykrztusił.

— Otwórz drzwi! Ulegam przemocy i zostawiam ci książkę.

Boże! Jak się wtedy śmiali. Oprócz tego była to niedziela. Właściwie powinniby być w kościele. Ale nie lubili kościoła. Byli przecież za nadto wierni swym ateistycznym przekonaniom.

W każdym razie było to niebezpieczne. Fanatyczny nauczyciel religii szpiegował po kościele...

Ha, ha, ha.

Falk przypomniał sobie, jak siedział raz w kościele naprzeciw swej „bogini“ — siedział na katafalku, chciał wyglądać powabnie i zajmująco, całe nieskończenie długie kazanie przetrwał w bardzo niewygodnej pozycyi, w jakiej widział raz na obrazku Byrona, siedzącego na grobie Shelleya.

Ładna była potem historya...

Teraz znowu chciał się zabrać do pracy, ale nie mógł zebrać myśli. W mózgu jego tańczyło wszystko i wirowało około tych wspaniałych wspomnień.

Bezmyślnie gryzł obsadkę pióra i powtarzał: To były wspaniałe czasy!

A jak nagle odkryli Ibsena, kiedy „Brand“ zawrócił im głowy...

Wszystko lub nic! To stało się ich hasłem.

I wyszukiwali nory nędzarzy, gromadzili wkoło siebie dzieci proletaryatu.

Znowu ujrzał się Falk na poddaszu.

Piąta godzina rano. Stuk drewnianych chodaków, jakby ktoś armaty wlókł po schodach.

— Potem roztwierają się drzwi i wchodzą jedno za drugiem: chłopiec, dziewczynka — dwu chłopców — dwie dziewczynki, cała izba się zapełnia.

Wszystko grupuje się przy piecu, wkoło wielkiego, dębowego stołu.

Mikita, wstawaj. Jestem szalenie znużony.

Mikita klnie.

Nie może wstać. Całą noc pracował nad zadaniem łacińskiem.

Naraz zrywają się obaj, wściekli, pełni nienawiści ku sobie.

Zęby szczękają od zimna.

A potem: on przy piecu, dysząc i klnąc, bo drzewo nie chciało się rozpalić, Mikita przy wielkim kotle z mlekiem, który ogrzewał maszyną do spirytusu.

Zwolna wypogadzaly im się czoła.

Dzieci rzucały się na chleb i mleko, jak młode drapieżce — Mikita z boku, promieniejący radością.

A potem: dzieci precz!

Wtedy spoglądali już przyjaźnie na siebie.

Falka ogarniało serdeczne ciepło.

Już dawno o tem zapomniał. Bogu wiadomo, jaka piękna a ludzka treść tkwiła w tem wszystkiem.

Potem, zwykle uczucie wstydu, że wzajemnie pochwycili się na czułostkowości — nie, estetyką to nazywali — wreszcie kłótnia.

_—_ _Niebelungenlied_ jest właściwie tylko czczą, marną gadaniną. Mikita znał bardzo dobrze słabe strony Falka.

Na to Falk nie mógł się naturalnie zgodzić. Rozprawiał z niesłychanym zapałem i krajał chleb.

Mikita był chytry. Zawsze wikłał Falka w dysputę i zjadał ukrajane kromki chleba, czego Falk w ferworze dysputy oczywiście nie widział.

A nagle: Dla Boga, dwie minuty po godzinie. Chwytali książki i pędem spieszyli do szkoły. On na przodzie, Mikita z tylu, kulejąc. — Czy też teraz wyleczył nogę? — Wtedy dopiero spostrzegał Falk zwykle, że jest głodny, Mikita zjadł wszystek chleb — setny chłop!

Potem...

Falk zamyślił się.

„Brand“ zastosowany do miłości. Wszystko lub nic...

Znowu zamyślił się.

Właściwie zburzył całą przyszłość Janiny.

— Hm, ale dlaczego nie mogła się od niego oderwać? A jak on ją dręczył postulatami i bezwzględnością Branda!

Tak, bez wątpienia wywierał na nią jakiś rodzaj hypnozy. Jakże inaczej dałoby się wytłómaczyć, że uciekła z domu i pojechała za nim?

Niemiłe. Nigdy jej przecie nie kochał. Chciał tylko zbadać, jak się w dziewczęciu rozwija miłość. Chciał napisać biogenezę miłości. Nie zły pomysł, jak na ośmnastoletniego chłopaka. No czytał wtedy Buchnera i tego „triste cochon“ Bourgeta.

Powinienby ją odwiedzić.

Nie, lepiej nie. Gdyby ona raz wreszcie mogła o nim zapomnieć.

Powstał i zamyślony zaczął chodzić po pokoju.

Przecież to ohydne, uwodzić ją ciągle na nowo, a potem stawiać się na stanowisku człowieka myślącego logicznie i tłómaczyć, że miłość należy pokonać w sobie, że miłość jest uczuciem ludzi pierwotnych, rodzajem patologicznej wysypki w duchowym życiu nowego człowieka.

Tak, w tem był niezrównany!

Gdyby tylko chciała być weselsza.

Przypomniał sobie, jak mu raz odpowiedziała na jego szydercze dowody:

Życzyłabym ci tylko tego, abyś się kiedyś zakochał... na seryo zakochał...

Jakaż ona była naiwna. Nie — nie... Stary wilk z Königsbergu wiedział, czem to pachnie — o! on wniknął w naturę jej miłości: Miłość jest bez wątpienia tylko chorobliwym przejawem... Tak, Kant poznał się na miłości...

Zapalił papierosa i wyciągnął się na sofie.

Co też Mikita teraz maluje?

Nadzwyczajna moc tkwiła w tym człowieku.

Z takim trudem przebijać się przez życie, a nawet na krok nie zboczyć z wytkniętej drogi.

Teraz byłby już mógł zebrać majątek, gdyby był chciał tak malować jak inni.

Te straszne czasy na uniwersytecie!

— Nie masz dziesięciu fenigów, Mikita?

Mikita nie miał nic, od rana niestrudzony przerzucał wszystkie swoje rzeczy, szukając dziesięciu fenigów, które powinnyby przecież gdzieś tkwić.

— Więc będziemy pościć?

— Zdaje się... Mikita nie przerywał sobie w pracy. Zresztą — słyszałeś może, pieniądze mają teraz bardzo małą wartość.

— Tak, tak — słyszałem już.

— No więc! Mikita malował dalej.

I cierpieli głod straszny!

Falk wzdrygnął się.

Zupełnie obezwładniał z głodu. — Dziwna rzecz, że nie popadł w zupełny obłęd. A jak raz bezsilny upadł na ulicy i omal nie został stratowany...

W końcu mieli tylko jedne spodnie. Mikita malował w negliżu, kiedy Falk szedł do uniwersytetu.

Teraz Falk rozśmiał się głośno.

Przypomniał sobie, jak matka przysłała swego ekonoma z pieniędzmi. Sprzedała wtedy las. Wszyscy trzej poszli do knajpy i siedzieli tam od rana do późnej nocy. Ekonom na czworakach wracał do domu. Mikita ustawicznie chwytał go za nogę, aż wreszcie rozdrażniony ekonom kopnął go silnie obcasem w sam nos.

O Boże! A jak ekonom chcąc womitować przebił głową szybę, bo nie mógł otworzyć okna...

I znowu przypomniał sobie Falk całe tygodnie głodu i nędzy; z czułością myślał o matce, która zawsze jednak w ostatniej chwili z pomocą spieszyła.

Roztkliwił się.

Tak, tak, matka... matka...

No, Mikita musiał się pewnie porządnie głodzić w Paryżu.

He, he — to ci, co torują nowe drogi.

Falk uśmiechnął się melancholijnie.

Ale nie! Na przekór! Raczej zginąć z głodu, niż na krok ustąpić!

Co to właściwie było? Co podtrzymywało go mimo wszystkich obelg, nienawiści, wszystkich niepowodzeń?

Położył się znowu.

Wielka, wspaniała sztuka, która szuka nowych światów, światów leżących poza zjawiskami, poza świadomością, poza wszelką formą przejawiania się — światów tak niepochwytnie subtelnych, że wszelkie połączenia zacierają się, i spływają — światów ukrytych w jednem spojrzeniu, w jednym ruchu, w jednym przebłysku sekundy...

Odetchnął ciężko.

A nowe symbole... Nowe słowo, nowa barwa, nowy dźwięk...

— Wszystko to już było!

— Nie, nie, czcigodny panie, nie wszystko! Nie było boleści, która stoi ponad boleścią, nie było rozkoszy, która zamienia się w boleść, nie było całego zasobu nowych pojęć, w których spływają w jedno wszystkie zmysły... tak, tak, nie było jeszcze tych tysięcy wrażeń, które ledwie dwu, trzech, najwyżej dziesięciu współczesnych umie odczuć... Tego wszystkiego nie było, inaczej rozumiałby je i tłum, tłum potrzebujący stuleci do przeżucia jednej odrobiny myśli.

Ostatecznie może i lepiej, że nie każdy felah dziennikarski to rozumie, inaczej musiałby się artysta wstydzić sam przed sobą.

Patrzył na postrzępiony obłok dym u, który cieniutkimi paseczkami wypływał z papierosa i wił się ku górze w dziwacznych skrętach.

Widział raz strumień namalowany w podobny sposób na chińskim obrazie.

Nagle zdało mu się, że słyszy głos Mikity.

Tak, przypomniał sobie: nigdy już później nie przeżył takiego mistycznego niewypowiedzianego nastroju. Był wtedy chory, nie mógł otworzyć oczu, twarz mu obrzmiała.

Mikita pielęgnował go; oh, on umiał go pielęgnować! Dzień i noc czuwał przy jego łóżku. A kiedy Falk nie mógł zasnąć, Mikita czytał głośno. Tak, czytał Florenckie noce Heinego.

I Falk słyszał monotonny miękki śpiew, tak: śpiew, a może modlitwę, która płynąc ku niebu cichnie powoli — niby ostatnie fale jeziora, kiedy wieczorna pogoda je wygładza — coraz jaśniej, coraz pieszczotliwiej... zasnął.

__________II.

Mikita, bracie mój drogi!

— Tak, to ja.

Uścisnęli się serdecznie:

Falk był silnie wzruszony.

Biegał tu i tam, przerzucał najrozmaitsze rzeczy i pytał jednym tchem:

— Mów — mów, czego chcesz? Piwa? Wódki? Ale czekajno — prawda. Mam tu wspaniałego tokaja — matka mi przysłała — wiesz, jeszcze z czasów ojca. On znał się na winach.

Daj już spokój. Usiądź nareszcie. Niech ci się przypatrzę.

Falk uspokoił się w końcu.

Spojrzeli sobie uszczęśliwieni w oczy i trącili kieliszkami.

— Znakomite wino! Ale człowieku, jak ty źle wyglądasz! Napisałeś pewnie dużo... Tam do licha! Twoja ostatnia książka — wiesz, tak mnie wzburzyła... nie, to było nadzwyczajne! Kupuję sobie książkę, zaczynam na ulicy czytać, staję, książka tak mnie zajmuje, że kończę ją na ulicy i dostaję prawie obłędu. Jesteś bajeczny artysta!

Falk promieniał.

— Bardzo, bardzo mnie to cieszy. Ty właśnie wymagałeś odemnie tak niesłychanie wiele.

Więc podobała ci się rzeczywiście?

— No!

Mikita zakreślił ręką w powietrzu szerokie koło.

Falk uśmiechnął się.

— Przyswoiłeś sobie nowy gest.

— Widzisz, mówić nie zawsze można. Wszystkie te niesłychanie subtelne odcienie dadzą się tylko gestem wyrazić.

— Tak, masz słuszność.

— To jest naprzykład wielka linia, rozumiesz, wielki rzut, ruch — gorący prąd podwodny, to tylko niewielu rozumie. I tak poszedłem w Paryżu do jednego z wielkich, do przywódcy naturalistów, czy jak się oni tam nazywają... Ten zarabia! No tak, pospólstwo zaczyna teraz kupować ten ćinquiéme élement, który Napoleon odkrył w Polsce — la boue i kilka badyli kartoflanych. Dawniej kupowano obrazki na paczkach z piernikami slynnego tapicera Jego Apostolskiej Mości — Raffael się nazywał, nieprawda? Tak, no — a teraz przyszedł czas na malarzy kartofli i błota.

Pytam więc przywódcę, czemu właściwie malują to, co w naturze jest tysiąckroć piękniejsze i ostatecznie także nie ma tak znowu ogromnego znaczenia. Głupstwo! Treść!? Znaczenie!? Sama natura, rozumiesz pan...

Tak, rozumiałem.

— Natura jest treścią i znaczeniem.

Ale chyba nie kartofle?

Wtedy malarz kartofli uniósł się.

— Właśnie kartofle, to natura, reszta głupstwo! Fantazya? Fantazya? Rozumiesz pan, fantazya — śmieszne, to tylko środek pomocniczy, tylko w razie koniecznej potrzeby...

Obaj przyjaciele śmiali się serdecznie.

Mikita namyślał się.

— No, ale teraz zobaczą. Głowa pęka mi od pomysłów. Gdybym miał tysiąc rąk, nakreśliłbym tysiące linii i wtedy zrozumiałbyś mnie. Bo uważasz, człowiek zapomina czasem mówić. Byłem u jednego rzeźbiarza — zobaczysz u mnie jego szkice... Czołgałem się na klęczkach przed tym człowiekiem. Powiadam mu: to jest wspaniałe! Co? — Opisałem mu rzecz. Ach, tak pan sądzisz!? I zakreślił w powietrzu niezmiernie potężną linię. Ten to zrozumiał... Ale Boże, mówię i mówię, że usta mnie już bolą — jak ci się powodzi? Nie szczególnie, co?

— Nieszczególnie. W ostatnim czasie przecierpiałem dużo. Te tysiące subtelnych wrażeń, które nie dadzą się jeszcze określić słowem, te tysiące nastroi, które błyskawicznie rodzą się w duszy i giną nieuchwytne...

Mikita gwałtownie mu przerwał.

— Tak, to, właśnie to. Widzisz, ten rzeźbiarz, ten geniusz — wiesz, jak powiedział? Wspaniale to określił:

Patrz pan, oto pięć palców, można je widzieć, dotykać — i potem rozpostarł palce — ale tu, tu, tego między palcami, nie można zobaczyć, nie można zbadać dotknięciem, a to przecież najważniejsze...

— Tak, bez wątpienia, to najważniejsze, ale dajmy pokój sztuce...

— Jesteś pewnie znużony pracą?

— Nie mogę tego powiedzieć, zato chwilami wszystko wydaje mi się nudne. Nie módz bezpośrednio czerpać ze skarbnicy życia, lecz zawsze żyć tylko według tego, jak się stosunki ułożą, jak się je przetworzy — i poco właściwie? Już ta myśl mnie zabija, że ledwie, ledwie umiem odczuć boleść i rozkosz bezpośrednio — wszystko staje się we mnie literaturą — czemś sztucznem...

— Musisz się zakochać.

— Mikita, ty? Ty mi dajesz tę radę?

— Tak, tak. Miłość! Miłość jest czemś, co nie jest literaturą, miłość nie da się odczuć pośrednio. Przyjdzie chwila szczęścia — a człowiek chciałby skoczyć w niebo, nie pomnąc, że może przy skoku nogi połamać; przyjdzie chwila boleści, to gryzie tak dotkliwie, tak bezpośrednio — zresztą widzisz, to się nie da opisać, nie da się podporządkować pod pewne punkty widzenia...

Mikita uśmiechnął się. — Bo powinieneś wiedzieć, że się zaręczyłem.

— Ty?! Zaręczyłeś się?!

— Tak, i jestem niezmiernie szczęśliwy.

Falk nie mógł opanować zdumienie.

— No więc zdrowie twojej narzeczonej!

Wypróżnili flaszkę.

— Słuchaj, Mikita. Cały dzień spędzimy przecież razem.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: