Homo sapiens - ebook
Homo sapiens - ebook
Jeżeli istnieje jedno przekonanie, które połączyło lewicę i prawicę, psychologów i filozofów, myślicieli starożytnych i współczesnych, to jest nim milczące założenie, że ludzie są źli. Bardzo często trafia ono do nagłówków gazet i kształtuje życie całych społeczeństw. Od Machiavellego do Hobbesa, od Freuda do Pinkera – korzenie tego przekonania przeniknęły głęboko do naszej kultury.
A jeśli to nie jest prawda? W światowym bestsellerze Rutger Bregman przedstawia nowe spojrzenie na ostatnie 200 000 lat ludzkiej historii, udowadniając, że jesteśmy nastawieni na życzliwość i współpracę, a nie na współzawodnictwo, że naszą cechą jest ufność, a nie jej brak. W rzeczywistości ów instynkt ma solidne podstawy ewolucyjne sięgające początków Homo sapiens.
Jeśli więc sami w siebie uwierzymy, nastąpi prawdziwa społeczna przemiana, o czym Bregman opowiada w sposób przekonujący, dowcipny, szczery i zapadający w pamięć.
---
„Ta książka kazała mi spojrzeć na ludzkość z innej perspektywy i skłoniła do zrewidowania na nowo wielu moich niepodważalnych dotąd przekonań”.
Yuval Noah Harari
„Homo sapiens przemeblowuje głowę jak żadna publikacja w ostatnich latach. I jest lekturą obowiązkową w XXI wieku, bo równoważy inny kamień milowy w ludzkiej autobiografii – bestsellerową opowieść Sapiens Harariego z 2014 roku. Optymizm – jak podkreśla Bregman – ma solidne podstawy w faktach. Nie jest marzeniem, to po prostu nowy realizm”.
Paulina Wilk, „Przekrój”
„Rutger Bregman myśli samodzielnie i czerpie garściami z historii człowieka, aby dać nam szansę na zbudowanie o wiele lepszej przyszłości niż ta, którą dotąd sobie wyobrażaliśmy”.
Timothy Snyder, autor książki O tyranii
„Autor Homo sapiens przytacza tyle badań i anegdot, że nawet cynicy spod znaku Hobbesa poczują się trochę mniej znudzeni ludzkością”.
„Financial Times”
„Może się okazać, że książka Bregmana to Sapiens 2020 roku”.
„The Guardian”
* * *
Rutger Bregman (ur. 1988 r.) – holenderski historyk, dziennikarz, myśliciel. Jego teksty były publikowane w „The Washington Post”, „The Guardian”, a także omawiane w BBC. Autor czterech książek, w tym przetłumaczonej na 32 języki Utopii dla realistów. Uznany przez „The Guardian” za piewcę nowych idei, a przez społeczność TED Talks za jednego z najwybitniejszych młodych myślicieli w Europie.
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6071-3 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Homo sapiens jest dogłębnym przeglądem tego, co jest nie tak z ideą, że my, ludzie, jesteśmy z natury źli i niewiarygodni. W żywych opisach Rutger Bregman zabiera nas z powrotem do wątpliwych eksperymentów, które podsycały ten pomysł, i oferuje nam bardziej optymistyczne spojrzenie na ludzkość.
FRANS DE WAAL, autor bestsellerowych książek Wiek empatii,
Ostatni uścisk mamy i Bystre zwierzę
Niezwykle silna deklaracja wiary we wrodzoną dobroć i naturalną przyzwoitość człowieka. Bregman nigdy nie był naiwny ani melancholijny, jest jednak w pełni przekonany, że nie jesteśmy dzikim, chciwym, gwałtownym ani brutalnym gatunkiem – mimo tego, że przemawia za tym sporo dowodów.
STEPHEN FRY
Homo sapiens stanowi filozoficzny i historyczny kręgosłup, dzięki któremu nabieramy pewności, że należy współpracować z innymi, być miłym i ufać ludziom, bo tylko w taki sposób możemy stworzyć lepsze społeczeństwo.
MARIANA MAZZUCATO, profesorka ekonomii na UCL,
autorka książki The Value of Everything
Nowa książka Rutgera Bregmana jest objawieniem.
SUSAN CAIN, autorka książki Ciszej, proszę...
Rutger Bregman jest jednym z moich ulubionych myślicieli. Jego najnowsza książka podważa nasze podstawowe założenia dotyczące ludzkiej natury w sposób, który otwiera przed nami świat nowych możliwości. Książka Homo sapiens jest prosta, wnikliwa i potężna – jak wszystkie najlepsze książki.
ANDREW YANG, były kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych
i autor bestsellera „New York Timesa” The War on Normal People
Zniszczenie mantry mizantropa. Promyk nadziei dla przerażonego świata.
DANNY DORLING, profesor, autor książki Inequality and the 1%
Niesamowita książka – przemyślana, wciągająca, optymistyczna i prawdziwa.
BARRY SCHWARTZ, autor książki Paradoks wyboru
Nie znam staranniej udokumentowanego odparcia zarzutów Machiavellego, który twierdzi, że „ludzie nigdy nie robią nic dobrego, z wyjątkiem tego, co konieczne”, niż książka Rutgera Bregmana. Jego ocena ludzkiej natury jest budująca i wierna rzeczywistym dowodom.
SARAH BLAFFER HRDY, autorka Mothers and Others
To pięknie napisane, dobrze udokumentowane, obalające mity dzieło jest teraz numerem jeden na mojej liście tego, co każdy powinien przeczytać. Przeczytaj i kup egzemplarze dla wszystkich swoich cynicznych przyjaciół.
PETER GRAY, autor książki Wolne dzieciPROLOG
W przededniu wybuchu drugiej wojny światowej dowództwo armii brytyjskiej stanęło w obliczu fundamentalnego zagrożenia. Londyn znalazł się w poważnym niebezpieczeństwie. Według Winstona Churchilla miasto stanowiło „największy cel na świecie, rodzaj ogromnej, tłustej krowy; cennej, tłustej krowy przywiązanej po to, by przyciągnąć drapieżne bestie”.
Ową bestią był oczywiście Adolf Hitler i jego machina wojenna. Gdyby ludność Wielkiej Brytanii załamała się pod terrorem niemieckich bombowców, oznaczałoby to koniec narodu. „Ruch uliczny ustanie, bezdomni będą krzyczeć o pomoc, w mieście zapanuje chaos”, obawiał się jeden z brytyjskich generałów. Miliony cywilów ulegną panice, a armia nie dostanie nawet szansy na walkę, bo będzie miała pełne ręce roboty z rozhisteryzowanymi tłumami. Churchill przewidywał, że z miasta ucieknie co najmniej trzy do czterech milionów londyńczyków.
Każdy, kto chciał poczytać o wszystkich złych rzeczach, którym trzeba będzie stawić czoła, potrzebował tylko jednej książki: Psychologia tłumu (Psychologie des foules) – napisanej przez jednego z najbardziej wpływowych uczonych swoich czasów, Francuza Gustave’a Le Bona. Hitler przeczytał tę książkę od deski do deski. Tak jak Mussolini, Stalin, Churchill i Roosevelt.
Książka Le Bona opisuje kolejne etapy reakcji ludzi na kryzys. Wtedy niemal natychmiast, jak pisze autor, „człowiek schodzi z kilku szczebli drabiny cywilizacji”. Wybucha panika, pojawia się przemoc, a my, ludzie, ujawniamy naszą prawdziwą naturę.
Już 19 października 1939 roku Hitler poinformował swoich generałów o niemieckim planie ataku na Anglię. „Bezwzględne zaangażowanie Luftwaffe przeciw Brytyjczykom”, powiedział, „może nastąpić w wyznaczonym momencie”.
W Wielkiej Brytanii wszyscy zdawali sobie sprawę z tykania tego zegara. Rozważano rozpaczliwy plan wykopania sieci podziemnych schronów w Londynie, ale ostatecznie zrezygnowano z niego z obawy, że sparaliżowana strachem ludność nigdy nie wyjdzie na powierzchnię. W ostatniej chwili pacjenci z kilku polowych szpitali psychiatrycznych zostali wywiezieni poza miasto, aby placówki mogły zająć się pierwszą falą ofiar.
A potem wszystko się zaczęło.
Siódmego września 1940 roku nad kanałem La Manche przeleciało 348 niemieckich bombowców. Piękna pogoda wyciągnęła wielu londyńczyków na zewnątrz, więc kiedy o 16:43 zawyły syreny, wszyscy spojrzeli w niebo.
Ten wrześniowy dzień przeszedł do historii jako Czarna Sobota, a później nastąpił zmasowany atak – Blitz . W ciągu następnych dziewięciu miesięcy na sam Londyn zrzucono ponad 80 tysięcy bomb. Zmieciono z powierzchni ziemi całe dzielnice. Milion budynków w stolicy zostało uszkodzonych lub zniszczonych, życie straciło ponad 40 tysięcy mieszkańców.
No i jak zareagowali Brytyjczycy? Co się stało, gdy ich kraj był bombardowany przez wiele miesięcy? Wpadli w histerię? Czy zaczęli zachowywać się jak barbarzyńcy?
Zacznę od relacji naocznego świadka, pewnego kanadyjskiego psychiatry.
W październiku 1940 roku doktor John MacCurdy jechał przez południowo-wschodni Londyn, aby odwiedzić biedną dzielnicę, wyjątkowo mocno zniszczoną podczas bombardowania. Pozostała tam tylko mozaika kraterów i rozpadających się budynków. Jeśli gdzieś panował chaos – to z pewnością tam.
Co zastał lekarz chwilę po alarmie przeciwlotniczym? „Mali chłopcy nadal bawili się na chodnikach, klienci się targowali, znudzony policjant kierował ruchem, a rowerzyści ignorowali zagrożenia i przepisy ruchu drogowego. Z tego, co widziałem, nikt nawet nie spojrzał w niebo”.
Tak naprawdę to wszystkie naloty podczas Blitzu łączy opis dziwnego spokoju, który w owych miesiącach panował w Londynie. Pewien amerykański dziennikarz przeprowadzający wywiad z brytyjską parą w kuchni ich domostwa zauważył, że małżeństwo piło herbatę nawet wtedy, gdy szyby drżały w oknach. Spytał tych ludzi, czy się nie boją. „Och, nie”, padła odpowiedź. „Gdybyśmy się bali, co by nam to dało?”
Najwyraźniej Hitler zapomniał uwzględnić jedną rzecz: kwintesencję brytyjskiego charakteru. Umiejętność panowania nad emocjami. Drwiące poczucie humoru, wyrażone przez właścicieli sklepów, którzy przed swoimi zniszczonymi lokalami stawiali znaki z napisem: „SKLEP JEST OTWARTY BARDZIEJ NIŻ ZWYKLE”. Albo właściciela pubu, który reklamował się pośród zgliszczy: „NIE MAMY JUŻ OKIEN, ALE MAMY WSPANIAŁE ALKOHOLE. WEJDŹ I SPRÓBUJ”.
Wyspiarze reagowali na niemieckie naloty tak samo jak na spóźniony pociąg. Z pewnością wywoływały one irytację, ale ogólnie rzecz biorąc, były akceptowalne. Tak się składa, że kolej działała również w czasie trwania nalotów, a taktyka Hitlera pozostawiła w krajowej gospodarce zaledwie wgniecenie. Bardziej szkodliwy dla brytyjskiej machiny wojennej był Poniedziałek Wielkanocny w kwietniu 1941 roku, kiedy wszyscy mieli dzień wolny.
W ciągu kilku tygodni od rozpoczęcia przez Niemców bombardowań pojawiły się doniesienia przypominające prognozę pogody, np. „Dziś będzie dużo błyskawic”. Według amerykańskiego obserwatora „Anglicy bardzo szybko się znudzili i nikt już się nie ukrywa”.
Co w takim razie ze spustoszeniem w psychice? Co z milionami straumatyzowanych ofiar, przed którymi ostrzegali eksperci? Dziwne, lecz prawie ich nie było. Na pewno pojawiły się smutek i wściekłość; straszna rozpacz z powodu utraty bliskich. Ale oddziały psychiatryczne pozostały puste. Mało tego, publiczne zdrowie psychiczne tak naprawdę zmieniło się na lepsze. Skończyło się pijaństwo. Było mniej samobójstw niż w czasie pokoju. Po zakończeniu wojny wielu Brytyjczyków tęskniło za dniami bombardowań, kiedy wszyscy sobie pomagali i nikogo nie obchodziła polityka ani to, czy jesteś bogaty, czy biedny.
„Podczas kampanii Blitz brytyjskie społeczeństwo zostało wzmocnione na wiele sposobów”, napisał później pewien brytyjski historyk. „Hitler był rozczarowany”.
Po przetestowaniu w praktyce teorie Gustave’a Le Bona odnoszące się do psychologii tłumu okazały się błędne. Kryzys ujawnił w ludziach nie to, co najgorsze, ale to, co najlepsze. Jeśli można było stwierdzić jakieś zmiany, to takie, że Brytyjczycy wspięli się kilka szczebli po drabinie cywilizacyjnej. „Odwaga, poczucie humoru i życzliwość zwykłych ludzi”, zwierzyła się pewna amerykańska żurnalistka w swoim dzienniku, „nadal zaskakują w warunkach, które mają wszelkie cechy koszmaru”.
Te nieoczekiwane skutki niemieckich bombardowań wywołały debatę na temat strategii prowadzenia wojny. Ponieważ Królewskie Siły Powietrzne (RAF) przygotowały się do wysłania własnej floty bombowców przeciwko wrogowi, pytanie brzmiało: jak zrobić to najskuteczniej?
Co ciekawe, wojskowi eksperci z zakresu lotnictwa przeanalizowali dowody i nadal popierali pomysł, że można zniszczyć morale narodu. Bombami. Wprawdzie nie zadziałało to w przypadku Brytyjczyków, ale to była wyjątkowa sytuacja. Podobno nikt inny na świecie nie dorównywał im pod względem równowagi i hartu ducha. A już z pewnością nie Niemcy, których zasadniczy „brak kręgosłupa moralnego” oznaczał, że „nie wytrzymają jednej czwartej bombardowań”, które przetrwali Brytyjczycy.
Wśród osób, które poparły ten pogląd, był bliski przyjaciel Churchilla, Frederick Lindemann, znany również jako Lord Cherwell. Na jednym z rzadkich przedstawiających go zdjęć widać wysokiego mężczyznę z laską, w meloniku i z chłodnym wyrazem twarzy. W zaciętej debacie nad strategią wykorzystania sił powietrznych Lindemann pozostał nieugięty: bombardowanie zadziała. Tak jak Gustave Le Bon uważał, że Niemcy są tchórzliwi i łatwo wpadną w panikę.
Aby to udowodnić, Lindemann wysłał zespół psychiatrów do Birmingham i Hull, dwóch miast, w których niemiecki Blitz przyniósł największe straty. Przeprowadzono wywiady z setkami mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy stracili domy podczas nalotów, i wypytywano ich o najdrobniejsze szczegóły, aż po „liczbę wypijanych piw i kupionych w aptece aspiryn”.
Kilka miesięcy później zespół ponownie zgłosił się do Lindemanna. Wniosek, wydrukowany dużymi literami na stronie tytułowej, brzmiał następująco:
NIE MA DOWODÓW NA ZAŁAMANIE MORALE.
I co Frederick Lindemann uczynił z tym jednoznacznym stanowiskiem? Zignorował je. Już wcześniej zdecydował, że strategiczny atak bombowy to pewny sposób prowadzenia wojny, i nie miał zamiaru zmienić zdania pod wpływem faktów.
I tak notatka, którą wysłał do Churchilla, mówiła coś zupełnie innego:
Dochodzenie zdaje się wskazywać, że zrównanie domu z ziemią jest najbardziej niebezpieczne dla morale. Ludziom wydaje się to bardziej przeszkadzać niż zabijanie ich przyjaciół, czy nawet krewnych. W Hull widoczne były oznaki stresu, choć zburzona została tylko jedna dziesiąta domów. Z powyższych danych wynika, że możemy wyrządzić tyle samo szkody każdemu z 58 głównych niemieckich miast. Nie ma wątpliwości, że złamałoby to ducha narodu niemieckiego.
W ten sposób zakończyła się debata na temat skuteczności bombardowań. Cały ten epizod miał, jak określił go później jeden z historyków, „wyczuwalny zapach polowania na czarownice”. Sumienni naukowcy, którzy sprzeciwili się taktyce zabijania niemieckich cywilów, zostali potępieni jako tchórze, a nawet zdrajcy.
Tymczasem osoby podżegające do nalotów czuły, że wrogowi należy zadać jeszcze większy cios. Na sygnał Churchilla nad Niemcami rozpętało się istne piekło. Gdy wreszcie zakończono bombardowanie, ofiar było dziesięć razy więcej niż po Blitzu. W jedną noc w Dreźnie zginęło więcej mężczyzn, kobiet i dzieci niż w Londynie podczas całej wojny. Ponad połowa miast w Niemczech została zrównana z ziemią. Kraj stał się jednym wielkim stosem dymiących gruzów.
Przez cały czas tylko niewielki kontyngent alianckich sił powietrznych niszczył cele strategiczne, takie jak fabryki i mosty. Przez ostatnie miesiące Churchill utrzymywał, że najpewniejszym sposobem na wygranie wojny jest zrzucanie bomb na cywilów, aby złamać morale narodu. W styczniu 1944 roku w liście Królewskich Sił Powietrznych potwierdzono ten pogląd: „Im więcej bombardujemy, tym bardziej zadowalający jest efekt”.
Premier podkreślił te słowa swoim słynnym czerwonym piórem.
*
Czy zatem naloty bombowe przyniosły zamierzony skutek?
Ponownie zacznę od relacji naocznego świadka, którym był szanowany psychiatra. Od maja do lipca 1945 roku doktor Friedrich Panse przeprowadził wywiady z prawie setką Niemców, których domy zostały zniszczone. „Po wszystkim”, powiedział jeden z nich, „byłem naprawdę pełen animuszu i zapaliłem cygaro”. Ogólny nastrój po nalocie, dodał inny, był euforyczny, „jak po wygranej wojnie”.
Nie było żadnych oznak masowej histerii. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy zbombardowanych miast odczuwali ulgę. „Sąsiedzi byli cudownie pomocni”, dowiedział się Panse. „Biorąc pod uwagę powagę i czas trwania przeciążenia psychicznego, należy stwierdzić, że ogólna postawa była niezwykle zdecydowana i zrównoważona”.
Podobny obraz przedstawiają raporty Służby Bezpieczeństwa, która bacznie obserwowała ludność niemiecką. Po nalotach ludzie wzajemnie sobie pomagali. Wyciągali ofiary z gruzów, gasili pożary. Członkowie Hitlerjugend opiekowali się bezdomnymi i rannymi. Sklep spożywczy żartobliwie zawiesił na drzwiach sklepu tabliczkę: „TU SPRZEDAJEMY KATASTROFICZNE MASŁO!”.
(No cóż, brytyjski humor był lepszy...)
Wkrótce po kapitulacji Niemiec w maju 1945 roku zespół alianckich ekonomistów, któremu Departament Obrony USA zlecił zbadanie skutków bombardowań, odwiedził pokonany kraj. Amerykanie przede wszystkim chcieli wiedzieć, czy taka taktyka jest dobrym sposobem na wygrywanie wojen.
Naukowcy wyraźnie ustalili: naloty na miasta zamieszkane przez ludność cywilną okazały się fiaskiem. Wydawało się wręcz, że wzmocniły one niemiecką gospodarkę wojenną, przedłużając tym samym wojnę. W latach 1940–1944 stwierdzono, że niemiecka produkcja czołgów zwiększyła się dziewięciokrotnie, a samolotów myśliwskich – czternastokrotnie.
Zespół brytyjskich ekonomistów doszedł do tego samego wniosku. W dwudziestu jeden zniszczonych miastach, które zbadano, produkcja rosła szybciej niż w grupie kontrolnej czternastu miast, które nie zostały zbombardowane. „Zaczęliśmy widzieć”, wyznał jeden z amerykańskich ekonomistów, „że mamy do czynienia z jednym z największych, być może największym błędem w kalkulacjach dotyczących wojny”.
To, co mnie najbardziej fascynuje w całej tej przykrej sprawie, to fakt, że wszyscy główni aktorzy wpadli w tę samą pułapkę.
Hitler i Churchill, Roosevelt i Lindemann – wszyscy oni podpisali się pod twierdzeniem psychologa Gustave’a Le Bona, że nasza cywilizacja jest powierzchowna. Byli pewni, że naloty z powietrza zdmuchną tę kruchą osłonę z powierzchni ziemi. Ale im bardziej bombardowali, tym ona stawała się grubsza. Wygląda na to, że to nie była cienka membrana, lecz twarda skóra z odciskami.
Niestety eksperci wojskowi bardzo powoli nadążają za odkryciami nauki.
Dwadzieścia pięć lat później siły amerykańskie zrzuciły na Wietnam trzy razy więcej bomb i pocisków niż podczas całej drugiej wojny światowej. Nawet jeśli mamy dowody przed oczami, i tak im zaprzeczamy. Po dziś dzień wiele osób jest przekonanych, że odporność, jaką Brytyjczycy wykazali się podczas Blitzu, to ich cecha narodowa.
Ale to nieprawda. Ma ona charakter uniwersalny.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------