Jagna i ekowyzwania - ebook
Jagna i ekowyzwania - ebook
BĄDŹ EKO, A ZAJDZIESZ DALEKO!
Jestem Jagna i mam 10 lat. Moja mama jest pilotką samolotów i często nie ma jej w domu. Tata jest lekarzem, którego znają wszyscy w mieście. A! I mieszka z nami jeszcze dziadek Ferdek, który swoje już przeżył.
W szkole jak to w szkole – zawsze coś się dzieje. Mój wychowawca pan Burza ciągle ma nowe pomysły i chce, żebyśmy się w nie angażowali. Dlatego zbieramy śmieci, szyjemy torby ze skrawków materiałów albo składamy ekozobowiązania. Aż sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie.
Ostatnio do mojej klasy dołączył Tymek – chłopiec, o którym tata zapomniał. Chciałabym się z nim zaprzyjaźnić, szczególnie że nie mam rodzeństwa.
Poznaj Jagnę – przebojową, otwartą i życzliwą dziewczynkę, której perypetie zachwycą nie tylko młodych czytelników. Jagna i ekowyzwania to zabawna i wciągająca książka, która porusza ważne tematy, a przy okazji pokazuje, jak można działać proekologicznie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-927-5 |
Rozmiar pliku: | 8,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tatusz przygotowywał śniadanie. Olej rzepakowy skwierczał na żeliwnej patelni, a cynamonowe naleśniki napełniały cały dom smakowitym zapachem.
– Powiedziałam, że nie będę tego robić, i koniec tematu – szepnęła Mamika.
– Oczywiście, tylko że to nie ty chodzisz na zebrania, więc to nie ty masz problem – odpowiedział Tatusz.
– To niech sobie segreguje.
– Nie „sobie”, pani kapitan, tylko planecie. Czy słyszałaś, jakich piosenek on ich uczy?
– Słyszałam. Nawiedzony ekolog.
Mamika – w białym mundurze, grantowej spódnicy, lśniących rajstopach i kapciach z pomponami – uniosła dzbanek, w którym pływały skórki od jabłek i goździki.
– Czy w tym kompocie są w ogóle jakieś jabłka, czy ona wrzuciła tu tylko obierki? Swoją drogą, dobrze, że ten Burza pozwala im jeszcze się myć.
W kuchni rozległy się stłumione chichoty.
– Czasem miałbym ochotę znowu nasłać na niego Fredka…
Rodzice rozmawiali przyciszonymi głosami, ale Jagnę właśnie to obudziło. Szept w kuchni nigdy nie oznaczał niczego dobrego. Ostatnie szeptanie skończyło się tym, że chcieli jej zmienić szkołę.
Jagna błyskawicznie zdjęła piżamę, wciągnęła legginsy, zarzuciła szlafrok w gąski, związała w supeł nierozczesane włosy, wsadziła na nos okulary i założyła czapkę w kształcie głowy tygrysa, którą Mamika przywiozła jej z Islandii. Chwyciła też pręgowany szalik i rękawiczki udające tygrysie łapy.
– Wrrrr! – Stanęła na progu kuchni, udając atakującego tygrysa.
– Ratunku, tygrys!
Tatusz stanął na krześle, trzęsąc się z udawanego przerażenia, za to Mamika ucałowała Jagnę w tygrysią czapkę i kazała natychmiast siadać i jeść.
– Mam piętnaście minut do wyjścia, a lecę dziś do Montevideo z załogą, której nie znam, więc proszę mnie nie denerwować.
– Tygrysie, jesteś bengalski, syberyjski, sumatrzański czy… – Tata wciąż udawał przerażenie.
– Indochiński. Wrr! Jestem indochiński! – Jagna uwielbiała wygłupy z Tatuszem, ale karnie usiadła przy stole. – Megalityczny kompocik mi wyszedł, prawda?
Drapiąc się po gęstej brązowej brodzie, Tatusz otworzył lodówkę i zaproponował jogurt, mleko z płatkami, jajka, budyń, kanapeczki, sałatkę owocową albo oczywiście cieplutkie naleśniki.
– Czapek z tygrysem ci chyba nie brakuje? Masz zapas na całe życie. Co na to powie pan Burza?
– Nie musi o wszystkim wiedzieć – oświadczyła prostolinijnie Jagna, ocierając puder z chrupiącego naleśnika.
– Tyle czapek, i to prawie jednakowych. – Tatusz popatrzył z udawaną dezaprobatą. – Starczyłoby dla całego osiedla. Ja mu chyba powiem… – Uśmiechnął się szelmowsko.
– Ja mogę to zrobić – stwierdziła Mamika. – Jest młody i nie pamięta, jak to było. Moi rodzice pracowali w fabryce. Dziadek Fredek szył po nocach płaszcze, żebyśmy z Asizną miały nowe buty, więc niech on mi dziecka nie faszeruje ekologią. Ciężko na to pracuję.
– Ale my rzeczywiście toniemy w zabawkach i w ubraniach. Proszę: cztery jogurty są przeterminowane. Ile my jedzenia wyrzucamy…
– Ty też zaczynasz? Wyrzuć i już. Mam kilka minut do wyjścia i chcę się wami nacieszyć. Świata nie zbawisz.
– Tata dostał od pacjentki książkę – powiedziała Jagna. Podskoczyła do dębowego parapetu, gdzie na stosie książek i gazet leżała brązowa, wydrukowana na ekologicznym papierze cieniutka broszurka z zieloną wstążką.
– Sto kroków do ekologii – przeczytała Mamika i odłożyła ją, nawet nie zaglądając do środka.
– Mogę ją dać naszemu panu? – zapytała Jagna.
– Możesz. – Mamika wbiła w tatę znaczące spojrzenie.
– A jak tam w szkole? Masz dziś jakiś sprawdzianik?
– Idziemy do więzienia. Dzielimy się na pary i każda para wejdzie do celi, gdzie siedzą zwyrodnialcy lub mordercy. To taki projekt Serce do serca.
– Słucham?! – Mamika stanęła nad Jagną. – Do jakiego znowu więzienia?
– Nie wiem. Tam siedzą zwyrodnialcy, zbrodniarze i zboczeńcy. Ja, Hela i Sofia zgłosiłyśmy się do zwyrodnialców – powiedziała Jagna, otrzepując puder z piżamy.
– Czy ten człowiek zupełnie zwariował? Nie ma na to mojej zgody! – rzuciła Mamika kapitańskim tonem. – Janusz, zadzwoń…
– Ha, ha, ha – roześmiała się Jagna. – Ale wy jesteście łatwowierni! Mamy przecież drugi tydzień ekologiczny. Kto idzie ze mną na sprzątanie świata? Mamika ma lot, a ty, panie ładny?
Rodzicom zrzedły miny. Tatuszowi po nocnym dyżurze powieki same opadały.
– Znowu zapomnieliście, co? – Jagna posłała rodzicom karcące spojrzenie, chociaż sama za zbieraniem śmieci nie przepadała. – Przecież sto razy wam mówiłam, że dziś od trzynastej do piętnastej jest sprzątanie świata. Wszyscy mają przynieść stare torby, worki i rękawiczki, bo pan Burza powiedział, że śmieci lepiej nie dotykać gołą ręką, mogą być obrzydliwe.
Mamika zerknęła na zegarek.
– Mam trzydzieści sekund do wyjścia. Pa, kochani. Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz w mundurze i w kapciach. Tatusz i Jagna popatrzyli na siebie i zaczęli liczyć:
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
Drzwi się otworzyły i weszła Mamika.
– Bardzo śmieszne – powiedziała, po czym rzuciła kapcie i włożyła służbowe pantofle.2. SPRZĄTANIE ŚWIATA, CZYLI ZIELONA BANDANKA
Jesienne sprzątanie świata skończyło się nie tylko zebraniem siedemdziesięciu ośmiu worków śmieci, ale też meczem ludzi w czapkach przeciwko ludziom bez czapek, rozegranym znalezioną piłką do siatkówki. Jagna z Helą i Sofią zdobyły drugą nagrodę za zebranie aż pięciuset osiemdziesięciu ośmiu śmieci. Pan Burza liczył na sztuki, żeby im się chciało zbierać nawet najmniejsze papierki. Tymek, który był wtedy nowy, znalazł złożone w rulonik dwieście złotych. Wszyscy mu tego zazdrościli, a tymczasem on ku ich zaskoczeniu oddał je panu Burzy na cele ekologiczne.
Tatusz zjawił się swoim żółtym nissanem. Nie zaspał, nie zapomniał i nawet ubrał się jak na niego jako tako.
Rodzice i opiekunowie zbili się w kółeczko i zaczęli rozmawiać o swoich nudnych dorosłych sprawach, za to dzieciaki patrzyły na kraczące nad nimi stada wron i gawronów, gromadzące się w wielkie przedzimowe chmary, i udawały, że same są wronami. Kilka osób stało z boku i ukradkiem zerkało na telefony.
– Pan Burza już jedzie, będzie za pięć minut – powiedział głośno Tatusz i zatopił się w rozmowie z babcią Heli, babcią Sofii, rodzicami Dymitra i tatą Antka.
Jagny to nie zdziwiło. Wystarczyło wejść z tatą do pierwszego lepszego sklepu albo iść do paczkomatu, a już jacyś ludzie do niego podchodzili i z rozrzewnieniem ściskali mu dłoń, mówiąc, jak cudownie widzieć naszego kochanego pana doktora.
Jagna zniecierpliwiona szurała butami i rozrzucała na boki hałdy uschniętych liści. Pachniało już nadchodzącą zimą, ale liście jeszcze nie zgniły, można więc było w nich brodzić po kostki. Tu, na północy Warszawy, tuż koło wału przeciwpowodziowego był kiedyś prywatny park dworski. Od lat niszczał i teraz przypominał raczej dziwaczny lasek z rosnącymi gdzieniegdzie egzotycznymi drzewami. Magnolie, miłorzęby, platany, olchy i głogi rosły między lipami, akacjami i topolami, a gdy przekroczyło się wał przeciwpowodziowy, topole były niemal tak wielkie jak sekwoje.
– Zobaczcie. – Hela szturchnęła Jagnę w łokieć i wskazała na Wojtka. – On żyje w trójkącie. To jego mama i tata, ten z kucykiem, a ten w czapce to mąż jego mamy.
– Spójrzcie, jak się dziwnie ubrała. Żenada – zachichotała Sofia, wskazując Majkę.
Jagna spojrzała na zbliżającą się do nich koleżankę z rodzicami i chyba ciocią. Wszyscy ubrali się na zielono i odcinali się na tle burego krajobrazu.
– A Marcin… tatuś mu szaliczek poprawia. Podobno jego babcia leży w łóżku i nosi pampersy – powiedział Antek, dołączając do nich w podskokach.
– A ten nowy wujek Wojtka trzyma się z jego mamą za rękę. Obrzydliwe.
– Ale obciach – przyznała Jagna.
Byli właśnie w toku ustalania, czy babcia Hani w swojej buraczanej chuście na głowie przypomina zapaśnika sumo czy worek treningowy, kiedy na parking zajechał samochód ich wychowawcy.
Pan Burza, jak go wszyscy w szkole nazywali, miał na sobie zielone spodnie i zieloną damską kurtkę, a na spiętych w kędzierzawy kucyk włosach zawiązana była zielona bandanka.
Wychowawca sięgnął po gitarę, powiedział „trzy-cztery” i wszyscy zaczęli śpiewać ułożony przez niego, ale z muzyką taty Antka, ekologiczny hymn klasy.
Wśród liści – jaszczurki,
Na mokradłach – łosie,
Graby koło górki
I w chlewiku prosię.
Korzeń, ręka, liść i łapa?
Ten zielony świat to tata.
Futro, łuski czy piżama?
Cały świat to nasza mama.
Połączeni pazurami chcemy żyć tu pod chmurami!
Pazurami połączeni chcemy być zieloni, chcemy!
Pan Burza śpiewał głośno i rytmicznie grał na starej gitarze Mamiki, ale Jagna nie miała wątpliwości, że tylko udaje beztroskę. Miał minę jak Mamika, kiedy wracała z męczącego lotu.
Po odśpiewaniu hymnu wychowawca zadał dobrze Jagnie znane pytanie:
– Ile śmieci rocznie produkuje każdy z nas?
– Trzysta kilogramów – odpowiedziała chórem klasa.
Jagna, choć przepadała za wychowawcą, krzyknęła: „Tyle, ile potrzeba”, bo tak zawsze mówił dziadek Fredek. „Kupuję tyle, ile potrzeba. Zużywam tyle wody, ile potrzeba”. Naśladując dziadka, Jagna droczyła się z rodzicami i z panem Burzą – taka już była.
Pięć minut później, gadając i śmiejąc się, zbierali butelki, papiery po chipsach i kartonowe opakowania nie wiadomo po czym. Jagna musiała rozpiąć kurtkę, bo od śmiechu i schylania zrobiło jej się gorąco.
– Ty, Jagna – szturchnął ją Aleksander. – Dzwoń do swojej mamy, że może zostać tam, gdzie doleciała – powiedział, uśmiechając się złośliwie.
– Co? – Jagna zmarszczyła brwi, nie wiedząc, o co chodzi.
– Będziesz miała nowego tatusia.
– O czym gadacie? – Podeszła do nich Sofia z prawie pełnym workiem śmieci.
– Tata Jagny podrywa naszego pana – powiedziała Hela.
Jagna aż otworzyła usta. Hela coś takiego powiedziała? Ta Hela, której Jagna zawsze broniła, gdy inni wyśmiewali się z jej piegów.
Rozejrzała się po lasku. Było kolorowo od czapek, szalików i kurtek. Tatusz i pan Burza robili małe kroczki, a koło nich kręcił się Tymek. Panowie coś do siebie szeptali, a ich głowy były tak blisko siebie, że czapka Tatusza i zielona bandanka wychowawcy prawie się dotykały.
– Będziesz się nazywała Jagna Burzyńska – zaśmiała się Hela.
Reszta dzieci śmiała się tak głośno, że słychać ich było po drugiej stronie Wisły.
Jagna nie mogła patrzeć na roześmiane twarze, wyszczerzone zębiska, na tych wszystkich okropnych ludzi. „Jak oni mogą śmiać się ze mnie? Co ja im zrobiłam?”
Nie pamiętała, jak śmiała się z kolegami z innych pół godziny temu; czuła się skrzywdzona. Chciała tylko, żeby wreszcie się to wszystko skończyło.3. W SAMOCHODZIE TATY, CZYLI INSYNUACJE
– Posortuję książki i zaniesiesz trochę do biblioteki plenerowej. On ma rację, to superinicjatywa. Zmęczona jesteś, Tygrysico? – zapytał Tatusz, wsiadając do pachnącego lawendą nissana micry.
– Nie, nie jestem w ogóle zmęczona – burknęła pod nosem Jagna i trzasnęła tylnymi drzwiami, jak Tatusz najbardziej nie lubił.
Miała ochotę wykrzyczeć tacie, jak bardzo jest na niego wściekła i jakie to było obrzydliwe, gdy jej przyjaciele zwrócili się przeciwko niej z powodu głupiego zachowania taty. Z jednej strony rozumiała, jak niedorzeczne są insynuacje jej kolegów, z drugiej zaś tata Antka miał przecież męża. Antek był na ślubie taty w Czechach i nawet pokazywał im zdjęcia. Jagna czuła tak wielki gniew, że nie była w stanie z tatą rozmawiać, bo zaraz by się rozpłakała.
Hela uśmiechnęła się do Jagny, ale dziewczynka odwróciła głowę.4. W PRACOWNI RECYKLINGOWEJ, CZYLI NIE BĘDĘ SIĘ WCISKAĆ
Był wtorek – drugi dzień tygodnia ekologicznego. Jagna nie lubiła ekologii, ale lubiła, gdy działo się coś ciekawego. Cieszyła się więc na tydzień ekologiczny, a zwłaszcza na wizytę w pracowni recyklingowej, a teraz chciałaby być dorosła i nie musieć chodzić do szkoły.
W pracowni recyklingowej byli już kilka razy, odkąd ich wychowawcą został rudy, kudłaty i muzykalny Krzysztof Burzyński. Robili lampy z plastikowych butelek, sadzili rośliny i obserwowali fermę dżdżownic. Uczyli się też segregować śmieci, czyścić buty, robić powidła śliwkowe, przygotowali przedstawienie o pożyczaniu zamiast kupowania. W tym roku mieli naszywać aplikacje na torbach uszytych z resztek tkanin. Jagna chciała naszyć tygrysa.
Kiedy weszli do pracowni, uderzył ich znany im dobrze zapach świec zrobionych ze starej stearyny, jabłek i cynamonu.
– Jagna. – Sofia pokazała jej miejsce koło siebie. – Możesz się tu jeszcze wcisnąć! Hela pomachała do Jagny.
– Ale jej się tu wciśnie tylko pół pupy – roześmiała się i błysnęła białymi jak śnieg zębami.
„Że niby jestem gruba? Nie będę się nigdzie wciskać”.
Jagna zacisnęła usta. Tak smutno nie było jej chyba jeszcze nigdy w życiu. Chwyciła czarno-białe koraliki, które zawsze jej pomagały, gdy musiała pomyśleć, i rozejrzała się po pracowni.
Jedyne wolne miejsce było koło Tymka.
Tymek nie był jej kolegą. Właściwie nigdy z nim nie rozmawiała, bo był dziwakiem z długą blond grzywką, jakiej nikt w ich klasie nie nosił. Podlizywał się Panu Burzy i wszędzie za nim łaził. Nawet na zajęcia wyrównawcze chodził do pana Burzy, chociaż był dobry z matematyki.
Teraz nie miało to znaczenia. Jagna przysunęła sobie krzesło i usiadła koło Tymoteusza Królewicza.5. DWIE TORBY, CZYLI TEN KŁAMCA UMIE SZYĆ
Pracownia recyklingu mieściła się w starej szklarni, było tu więc bardzo jasno, ciepło, pachniało aloesem, klejem i proszkiem do prania. Na jednej ze ścian wisiały cztery patchworkowe kilimy.
Jagna dobrze znała te plakaty. Znała też wysokiego pana przypominającego z wyglądu czarny parasol. Miała z nim warsztaty z segregowania śmieci.
– Zacznijmy od krótkiego quizu. Kto z was pamięta, o ile mniej wody zużywamy na prysznic niż na kąpiel? Kto ma dziś na sobie T-shirt? Pięknie. A kto ma w domu drugi, trzeci, czwarty? Ty masz dwadzieścia? Coś takiego! A kto wie, ile wody zużywa się podczas produkcji jednego małego T-shirta?
Tymek, machając długą grzywką jasnych włosów, zgłaszał się cały czas, za to Jagna wcale. Ciągłe mówienie o wodzie, energii, plastiku i śmieciach było dla niej bardzo nudne. Gdyby dziadek Fredek tu był, kłóciłby się bez przerwy z panem Parasolem.
– Jakie to głupie… – szepnęła Jagna.
Tymek łypnął na nią okiem. Kiedy pan Parasol zaczął mówić, jak każde dziecko może dbać o ekologię, pan Burza dosiadł się do Tobiasza i pogłaskał go po głowie. Tymek spochmurniał. Siedział z głową podpartą na łokciu i skubał skórki przy paznokciu. Przy kciuku miał już sporą czerwoną ranę.
– Nie rób tak, bo dostaniesz zakażenia. – Jagna wzięła go za łokieć.
– To dostanę. Nikt płakać po mnie nie będzie.
„Nikt nie będzie po nim płakać? Co on w ogóle mówi?” – pomyślała Jagna.
– Masz fajną czapkę – powiedział Tymek.
– Mama mi przywiozła z Islandii.
Tymek nachylił się i wyjął z plecaka odrapaną i trochę wygiętą zieloną puszkę po mydle. Na jej pokrywce było zdjęcie polnej dróżki, którą jechały dwa rowery. Na jednym był wysoki roześmiany pan, a na drugim chłopczyk w słomianym kapeluszu i czerwonych spodenkach z szelkami.
Jagna znała takie puszki. Mamika czasem przywoziła mydła z olejem arganowym, z lawendą, z olejkiem jojoba albo z kryształkami soli himalajskiej. Były pakowane w płaskie zielone puszki z różnymi fajnymi zdjęciami na pokrywkach.
– O jaka fajna – powiedziała.
Tymek z dumą otworzył puszkę. Był w niej obcinacz do paznokci.
– Mój tatuś przywiózł mi ją z Ameryki. Zawsze tym obcinam nici, bo wtedy koniec jest równy. Jest zrobiony z czystej platyny. Można by za niego kupić samolot. Tata mi dał.
Jagna nachyliła się nad puszką po mydle. Leżał w niej zwykły, tani, nawet trochę nadrdzewiały obcinacz do paznokci. W łazience mieli z sześć identycznych.
– Nie kłam. To zwykły obcinacz. W sklepie kosztuje pięć złotych.
– Nie taki – powiedział Tymek, obcinając nim nić.
– Taki! Mogę ci udowodnić i jutro przynieść takich sześć.
– Nie takich – powtórzył Tymek.
– Takich! – wściekła się Jagna.
„Co za okropny kłamca. Trzeba było jednak usiąść koło dziewczyn”.
Odetchnęła, gdy pan Parasol zakończył quiz i wreszcie powiedział, żeby wybrali sobie gotowe torby i aplikacje. Dzieci rzuciły się do pudeł. Jagnie wpadła w oko tkanina w kratę, ale Dymitr ją zgarnął. Podobnie z tkaniną w wielkie wiśnie – Hela niemal wyrwała ją Jagnie z ręki. W końcu udało jej się zdobyć szarą, a jako aplikację wzięła dwa złączone orły, tak samo jak Tymek.
– Kochani – powiedział pan Parasol. – Dzięki waszym sercom dacie tym rzeczom drugie życie. Podczas szycia pomyślcie o waszej rodzinie. W trakcie rękodzieła zawsze warto myśleć o tym, komu dacie owoc swojego wysiłku. A kto będzie chciał, może dodatkowo zrobić zapięcie.
Jagna pomyślała, że zrobi zapięcie, jednak szycie okazało się trudne. W sklepie torby na zakupy kosztowały pięć złotych i dziewięćdziesiąt dziewięć groszy i były ich setki, po co więc miała się męczyć? W zeszłym roku lepili z gliny miseczki. Dlaczego w tym roku pan Burza wybrał coś tak koszmarnego?
Jagna musiała przetrzeć okulary. Było jej gorąco z wysiłku. Orły jakimś cudem zmieniły się w powykrzywiane mutanty. Okropna była jej torba.
– Widzicie, jak wam słabo idzie? To pomyślcie, że w ciągu życia każde ubranie człowiek nosi średnio tylko cztery razy. Rozumiecie, jakie to marnotrawstwo? Gdyby umiał przyszywać guziki czy cerować, chodziłby w ubraniach o wiele dłużej. Jedna osoba w klasie umie już szyć… – powiedział pan Parasol, kładąc rękę na ramieniu Tymka – ale reszta dopiero zaczyna. Za dziesięć lat…
Jagna przestała słuchać. Za dziesięć lat? Nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Za dziesięć lat będzie przecież bardzo stara.
Tymek zrobił supełek i odłożył nożyczki na stół. Rozłożył torbę i rozprasował dłońmi.
Jagna nie mogła uwierzyć własnym oczom. Jego torba była piękna. Orły majestatycznie szybowały. Aplikacja wyglądała, jakby przyszył ją profesjonalny krawiec.
Jagna poczuła ukłucie zazdrości.
„Ten kłamczuch umie szyć? Przecież to ja mam dziadka krawca”.
Do tej pory myślała, ze wszystkie dzieci przynoszą do domów krzywe łyżki, kubki z uchem, za które nie da się chwycić, fartuchy z jednym bokiem dłuższym i byle jak uszyte torby.
„Ale by było, gdybym przyniosła do domu taką torbę. Dziadek by się zdziwił”.
Kiedy warsztaty się skończyły, wszyscy położyli swoje torby na stole, ale pan Parasol ich nie oceniał. To było fajne w pracowni recyklingu, że nikt nie oceniał żadnej pracy. Po prostu wszyscy tylko patrzyli.
– Kiedy wasi bliscy wezmą je do ręki, będą wiedzieć, że o nich myśleliście – powiedział pan Parasol, robiąc torbom pamiątkowe zdjęcie.
Potem wszyscy rzucili się na domowy kompot i wegańskie ciasto marchewkowe z cynamonem. Później zrobił się harmider. Hela coś tam do Jagny mówiła, ale ta nadal była obrażona, więc odwróciła się do koleżanki plecami.
– Pamiętajcie o torbach. Kiedy będziecie chodzić z rodziną na zakupy, unikajcie plastikowych opakowań. – Pan Parasol popatrzył na plakat.
Tymek chwycił plecak i wyszedł. Na stole została jego starannie wykonana torba. Świeciła jak latarnia morska.
Jagna popatrzyła na swoją torbę z niechlujnie przyszytą aplikacją. Uniosła rękę i jednym ruchem schowała do plecaka torbę Tymka. Swoją szkaradę butem wcisnęła za półki z maszynami do szycia.6. WIECZÓR W KUCHNI, CZYLI WIADOMOŚĆ STULECIA
Jagna stała przed oprawionym w grube ramy lustrem łazienkowym i wycierała ręce w puchaty czerwony ręcznik z haftowanymi złotymi żyrafami.
„Dlaczego nie wziął torby? I dlaczego kłamie o obcinaczu?”
– Halo, Tygrysico. Zakręcaj wodę, kochanie – powiedział Tatusz. – Podobno zakręcając wodę podczas samego tylko mycia zębów, można zaoszczędzić do czterystu litrów rocznie.
– Błagam cię… Ty też zaraziłeś się ekologią? Na serio wystarczy nam Asizna – jęknęła Mamika. – Czy teraz każesz nam się myć w przeręblu? Lepiej mniej jedz, to dopiero będzie ekologiczne. Córeńko, bardzo ci dziękujemy. – Mamika trzymała w ręku torbę Tymka. – Jest bardzo piękna. Widać, że się postarałaś. – Przytuliła policzek do naszytych przez Tymka orłów.
– Krzychu Burza na pewno nie minął się z powołaniem. Nie dziwię się, że dzieciaki za nim szaleją – powiedział Tatusz, całując Jagnę w czoło.
– Burza? – zdziwiła się Mamika. – To on nie ma na nazwisko Muszyński?
– Oj, pani kapitan! – zaśmiał się Tatusz, bo to zawsze on chodził na zebrania. – Rok temu zmienił im się wychowawca. Krzysztof Burzyński ich uczy. Pan Burza. – Tatusz pokazał na czubek swojej głowy. – Burza włosów, to stąd.
– A tak, pamiętam. Burzyński, racja. „Krzychu”? Jesteście na ty? – zapytała Mamika.
– Od przedwczoraj – powiedział Tatusz, myjąc owoce kaki, które Mamika przywiozła z podróży. – Czytałem, że powinno się jeść miejscowe jedzenie.
– Nie musisz jeść. Od przedwczoraj? To kiedy z nim rozmawiałeś? – zapytała Mamika.
– Zagadał do mnie podczas sprzątania świata. Martwi się o dziecko – powiedział Tatusz.
– Trudno się dziwić – powiedziała Mamika, wyrzucając stos słoiczków po czerwonych lakierach do paznokci.
– Musiałem go uspokoić. W sumie to ani jednego śmiecia nie zebrałem. Mam nadzieję, że nikt nie zauważył. Wypytywał mnie, gdzie jego partnerka ma rodzić, kogo polecam. Źle wyszły jej wyniki badań, więc skierowałem ją na kontrolę do Wawrzeckiego. Poza tym namawiał mnie, żeby wejść w porody ekologiczne. A wiesz, że on nadal ma twoją gitarę? Supernauczyciel, z powołaniem.
Jagna zamrugała oczami. „Co takiego? Nasz pan będzie tatą? Przecież to wiadomość stulecia!”
– Tato, pan Burza będzie tatą? Nam nic nie mówił…
– Zjedz najpierw zupę. – Tata postawił przed nią talerz pachnącej zupy brokułowej. – Nie musi opowiadać uczniom o swoich sprawach. Powie wam, jak będzie chciał.
Jagna wsunęła ręce we włosy i wzniosła je do sufitu.
– A co ci tak wesoło, Tygrysico?
– Nic…
Jagna poczuła, jak radość wypełnia jej brzuch, a potem głowę i całe ciało.
Tatusz był położnikiem w szpitalu rejonowym, więc ciągle ktoś go rozpoznawał, a dwóch chłopaków w klasie Jagny miało po tacie na drugie imię – Janusz. Ale dziewczyny się zdziwią, kiedy dowiedzą się, że pan Burza będzie ojcem. Wtedy okaże się też, jakie są wredne. Myślały, że Tatusz flirtuje z panem Burzą, zazdrośnice.
Jagna wstała, żeby zadzwonić do Heli.
– Tylko Tygrysico, bardzo cię proszę, nikomu o tym nie mów – powiedział Tatusz i zanim Jagna doszła do drzwi, wrócił do rozmowy z mamą. – Rozmawialiśmy o tym, ile jedno dziecko zużywa pieluch jednorazowych. Krzychu rozważa, czy nie wrócić do tetry…
– Jasne – powiedziała Mamika – bo to nie on je będzie prać.
– A właśnie, że on. Idzie na tacierzyński. Powiedział, że nikt mu tego nie odbierze.
– Zobaczymy, jak będzie śpiewać, gdy dziecko się urodzi. Asizna dzwoniła. Chyba wchodzą w ten projekt z cyną…
Jagna już nawet nie wróciła do kuchni. Szkoda, że nie wolno jej nikomu o tym mówić, ale i tak fajnie, że wiedziała o tym jako pierwsza z całej klasy. Pierwsza i jedyna.7. W SYPIALNI RODZICÓW, CZYLI DZIWNE NOCNE DZIECKO
W dzień tyle się działo, że Jagna nie miała czasu nad niczym się zastanowić, za to w nocy myśli uderzały jej do głowy i nie dawały spać. Najpierw rozmyślała o tym, że w brzuchu jakiejś obcej pani rośnie dziecko pana Burzy. Jakie ono będzie? Kudłate i wesołe jak pan Burza, czy w ogóle inne – jak na przykład Bartek, jej brat cioteczny, który w niczym nie przypomina nikogo z rodziny? Tatusz będzie przy narodzinach córeczki pana Burzy… Właśnie, to powinna być córeczka.
Jagna wyobraziła sobie, jak Tatusz trzyma w rękach noworodka z jeszcze nieodciętą pępowiną. Może Jagnie pozwolą ją przeciąć? Nie, na pewno nie, Tatusz nawet nie da jej wejść na salę porodową. Dorośli zabraniają wchodzenia w najciekawsze miejsca, wiadomo. Ale zaraz, może pan Burza nazwie swoje dziecko „Jagna”? To by dopiero było coś! Jagna to fantastyczne imię, najfajniejsze ze wszystkich. Trzeba pana o to poprosić, zanim inne dzieci się dowiedzą i też wpadną na ten pomysł. A jeśli będzie chłopczyk? Właściwie też mógłby nazywać się Jagna. To głupie, że imiona są jak toalety: jedne tylko dla dziewczynek, drugie tylko dla chłopców. Jagna zdecydowanie by wolała, żeby był inny podział łazienek, na przykład dla fajnych i niefajnych. Czasami mogłaby się nazywać Józek, Dymitr albo Tymoteusz. O rany, Tymoteusz!
Jej dobry humor prysł w jednej chwili, a przed oczami zobaczyła rodziców zachwycających się uszytą przez Tymka torbą. Zdjęcie torby rodzice wysłali dziadkowi, który odpisał: „Sama na pewno tego nie przyszyła”. Dziadek przejrzał ją od razu. A co będzie, jeśli Tatusz z tą torbą będzie wracał z zakupów i spotka Tymka? Pomysł, który wydawał jej się wspaniały, nagle stał się wyrzutem sumienia.
„Po co ja ją kradłam?!”
Wtuliła twarz w pachnącą świeżym praniem poduszkę i kilka razy uderzyła pięścią w materac.
Nie pomogło. Wstyd palił ją do żywego.
Zerwała się z łóżka i przez zagracony przedpokój popędziła do sypialni rodziców.
– Śpicie?
– Nie, skąd – wymamrotał Tatusz. – Jest środek nocy, dlaczego mielibyśmy spać?
– Idź spać, córeńko. Jutro nam powiesz – dodała Mamika, przekręcając się na drugi bok.
Jagny nie można było tak łatwo zniechęcić.
– Zrobiłam coś przepotwornego – powiedziała, wciskając się do cieplutkiego łóżka rodziców.
Tatusz usiadł i przetarł oczy.
– Wstawaj. – Poklepał Mamikę po ramieniu. – Znowu to dziwne dziecko, które nie odróżnia dnia od nocy. Co tu robisz, dziwne nocne dziecko?
– Możecie być cicho?! Mam jutro ciężki lot i muszę być w formie. Jagna, idź do siebie.
– Ale ja muszę wam coś powiedzieć. Okradłam kolegę.
Jak na pilotkę przystało, Mamika w jednym momencie oprzytomniała.
Jagna wszystko szczerze opowiedziała, a gdy skończyła, poczuła ogromną ulgę. Zaraz potem lekko się obraziła, bo rodzice parsknęli śmiechem. Okazało się, że od razu coś podejrzewali, ale pomyśleli, że pomógł jej pan Parasol.8. EKOWYRZECZENIA, CZYLI PRZESTAJĘ JEŚĆ AWOKADO
Pan Burza tłumaczył, co oznacza słowo „wyrzeczenie”. Żeby dać im przykład, pierwszy składa dziś ekowyrzeczenie. A ponieważ nie może być to byle co, wybrał coś, co uwielbia, ale wyrzeka się tego na rzecz dobra planety. Od dziś przestaje kupować awokado.
W klasie nagle zrobiło się tak cicho, że słychać było przejeżdżającą pod oknami śmieciarkę.
– Jak to? – zapytali niemal wszyscy jednocześnie.
– To jedzenie owoców też jest nieekologiczne?
– Jedzenie owoców ogólnie nie, ale jedzenie awokado tak – tłumaczył pan Burza. – Awokado lubi pić wodę, potrzebuje jej dwa razy więcej niż naturalny las. Do wyprodukowania średniej sztuki awokado potrzeba aż 90 litrów wody. Zwiększa to ryzyko susz i pożarów…
Pan Burza obliczył, że gdyby żył do osiemdziesiątki, a zjada przeciętnie cztery owoce awokado na tydzień, to oszczędzi planecie prawie milion litrów wody.
– Drugim moim eko wyrzeczeniem będzie nieużywanie perfum.
Tym razem również podniósł się szum rozczarowania, że ten fajny zapach to nie jest po prostu zapach pana Burzy.
Okazało się, że rezygnując z perfum, pan Burza zaoszczędzi do końca życia dziesięć litrów perfum, czyli około pięćdziesięciu tysięcy złotych, co teraz będzie miało dla niego ogromne znaczenie.
– Pomogę wam wybrać wasze wyrzeczenia – dodał.
Puścił im śmieszny film o tym, co można robić w domu, żeby żyć ekologicznie. Wszyscy bardzo się śmiali, gdy przypominający biedronkę ludzik rozebrał się do naga, żeby się wykąpać, a do jego wanny weszło pięciu innych nagich ludzików, bo okazuje się, że wanna wody starczyłaby dla sześciu osób. Potem pan Burza przypomniał im, że dzieci mają ogromny wpływ na starsze pokolenie, i to właśnie dzieci mogą zmienić świat.
Rozdał im kartki z listą rzeczy, które można robić dla planety. Każdy miał zaznaczyć, co już w jego domu się robi, a potem wybrać jedną rzecz dodatkową i złożyć zobowiązanie.
Dzieci zaznaczały, co chcą robić, a potem wychodziły na środek klasy i uroczyście składały ekozobowiązanie.
„Dziadek Fredek ma rację. Co za ekoindoktrynacja!” – pomyślała Jagna.
– Nie będę wredny dla mojej siostry… – zaczął uroczyście Dymitr, ale Pan Burza mu przerwał.
– Rozmawiamy o ekologii.
– Ale jak się nie jest miłym i się dokucza, to potem ten ktoś choruje i trzeba go leczyć, kupując lekarstwa i bandaże, co dużo kosztuje, więc lepiej temu zapobiegać – powiedział Dymitr, odgarniając z twarzy długie lśniące włosy.
– A ja obiecuję, że namówię tatę, żeby zmienił swój hotel w eko! – krzyknął Janek, który uwielbiał się chwalić hotelem taty.
– No proszę, nowe pomysły – orzekł uśmiechnięty pan Burza.
Jagna nie miała ochoty przestać się kąpać ani przestać kupować sobie niepotrzebnych rzeczy, bo przecież kupowała tylko potrzebne, ani gasić światła, gdy wychodzi z pokoju, bo przecież nie wiedziała, czy za chwilę tam nie wróci. Rozmyślała, co by tu wpisać, żeby się tylko do czegoś poważnego nie zobowiązać. Na szczęście pan Burza pytał tylko chętnych, więc Jagna wcisnęła swoją kartkę do plecaka i ukradkiem wyciągnęła torbę Tymka.
– Dlaczego się nie zgłaszasz? – zapytała, widząc, że Tymek nie wyrywa się do złożenia ekozobowiązania.
– Bo nie wierzę w te eko-śmiecio-zachowania. Mogę pić wodę z kranu, ale to przecież niczego nie zmieni.
– Ja też tak uważam! I mój dziadek tak samo! Mówi, że to wymysł ludzi, którzy nigdy biedy nie zaznali… – zaczęła Jagna, ale Tymek nie dał jej dokończyć.
– Ja uważam, że trzeba działać systemowo. Na przykład ja muszę gasić światło przez trzy tysiące lat, żeby zaoszczędzić tyle energii, ile zużywa jeden lot do Madrytu…
– Jagna i Tymek, chcecie nam coś powiedzieć? – Pan Burza spojrzał w ich stronę.
Tymek jakby na to czekał. Ze złością, jakiej nikt jeszcze u niego nie widział, oświadczył, że jemu tabelka z ekozobowiązaniami w ogóle się nie podoba. Przecież ocieplenie klimatu i zanieczyszczenie środowiska wynika wyłącznie z tego, że na Ziemi jest za dużo ludzi.
Pan Burza pobladł.
Jagna szturchnęła Tymka i wyszeptała „przestań”, ale Tymek odsunął się od niej i wymądrzał się dalej swoim spikerskim głosem.
– Gdyby to ode mnie zależało, położyłbym kres rozmnażaniu ludzkości. Obecnie na świecie żyje ponad siedem i pół miliarda ludzi, a pod koniec dwudziestego pierwszego wieku będzie już jedenaście miliardów. Ziemia ma ograniczoną powierzchnię, szybko zabraknie więc miejsca, wody i jedzenia. Rodzenie dzieci jest bardzo nieekologiczne, więc powinno być zabronione prawem, zresztą jest wystarczająco dużo dzieci do wzięcia, jeśli ktoś by chciał.
– Pan Burza będzie tatą, jego partnerka jest w ciąży – wyszeptała Jagna. – Wiesz, jak jest mu teraz przykro?
– Co ty powiedziałaś?! – Tymek otworzył szeroko oczy, jakby patrzył na ducha.
W jednej chwili dorosły spiker zniknął, a Tymek zmienił się w małego, bezradnego chłopca, któremu zbiera się na płacz.
„Co mu się stało? Rozpłacze się, bo Pan Burza będzie tatą?” – zastanawiała się Jagna.
– Niech sobie nie będzie rudy i ma sześcioraczki – powiedział Tymek, pociągając nosem. – Nic mnie to nie obchodzi. Niech wszyscy umrą z głodu i braku powietrza – burknął.
Kiedy zadzwonił dzwonek, Tymek jak wystrzelony z katapulty ruszył w kierunku drzwi.
– Tymek… – Jagna w ostatniej chwili przypomniała sobie, co obiecała tacie. – Tylko błagam, nie mów nikomu. – Dogoniła go na korytarzu. – Błagam cię.
– Powtarzam, nic mnie to nie obchodzi. Im szybciej ta planeta ulegnie zagładzie, tym dla mnie lepiej. – Tymek ze złością rzucił swój plecak. – Mój tata organizuje loty na Marsa i mnie zabierze.
– Proszę, to twoja torba. Tor-ba. Co tak patrzysz? Zostawiłeś ją w pracowni recyklingu.
Jagna trzymała torbę przed Tymkiem, ale on po nią nie sięgał.
– Po co mi ją dajesz? – Patrzył na nią obojętnym wzrokiem.
– Bo zapomniałeś wziąć z pracowni – tłumaczyła, czując zdenerwowanie.
– Niczego nie zapomniałem. Noś ją na bezplastikowe zakupy. Nienawidzę tej torby. Wszystkiego nienawidzę!
– Ale…
– Jadę z moim tatą do Australii. Tam nie będzie mi potrzebna żadna torba, bo będziemy mieszkać w najlepszym hotelu z basenem, a tata będzie mi obierał pomarańcze scyzorykiem.
Jagna poczuła rozczarowanie, złość i samotność jednocześnie. Podeszła do Heli i Sofii, które jadły właśnie resztki pachnącego wędzoną papryką humusu, i usiadła razem z nimi.
– Pamiętacie, jak wyśmiewałyście się z mojego taty? – zapytała, starając się je zaintrygować.
– Kiedy? – zdziwiła się Hela. – My?!
– Tak, wy. A ja na przykład wiem, o czym pan Burza rozmawiał z moim tatą, i to by was bardzo zainteresowało. Chcecie wiedzieć o czym?
Dziewczynki chciały, więc Jagna kazała im przysiąc, że nikomu tego nie powiedzą.
Sofia powiedziała, że przyrzeka na Buddę, a Hela uśmiechnęła się ironicznie.
– Pewnie ustalali, kto będzie żoną, a kto mężem. – Zaśmiała się Jagnie prosto w nos.
Jagna poczuła, jak serce skacze jej do gardła. Jeszcze chwila, a powierzyłaby tajemnicę komuś tak okropnemu.9. MIEJSCA EKOLOGICZNE, CZYLI NIESTETY MUSZĘ
Następnego dnia dzieci czytały wypracowania na temat miejsc ekologicznych. Jagna miała przygotowany referat o pracowni swojego dziadka Fredka, który był krawcem. Szył płaszcze, garnitury i spodnie, i szczycił się tym, że umiał skroić płaszcz nawet z takiego materiału, z którym inni krawcy sobie nie radzili. Pan Burza zapytał, czy chodzi o tego dziadka, który był kiedyś na zebraniu, a kiedy Jagna potwierdziła, podrapał się po rudych włosach.
Inne dzieci mówiły o oczyszczalniach, ekodomach i fotowoltaice. Janek opowiedział o światowym systemie ekohoteli, ktoś inny o wiatrakach. Jagna po swoim referacie chyba na chwilę przysnęła, bo kiedy otworzyła oczy, pod tablicą stał Tymek.
– …furtka jest stara i mimo że skrzypi przy każdym ruchu, to działa i nikt nie chce jej wymieniać. W ogrodzie nie ma żadnego betonu ani chodnika, jest za to błoto i masa chwastów. Krzaki są nieprzycinane, a róże rosną i marnieją jak im się podoba. Nikt nie używa nawozów sztucznych. W całym domu jest jeden stary telewizor. Kiedy się coś ogląda, wszyscy siedzą w jednym pomieszczeniu. Nie marnuje się żadne jedzenie, a wręcz przeciwnie, wszystko znika ze stołu. Nikt nie ma zbędnych rzeczy. W ogóle nikt nie ma swojej szafy, co najwyżej półkę, ale i tak nie ma co na niej kłaść. Nikt nie myśli o konsumpcjonizmie. Nie ma wanien, prysznic bierze się raz w tygodniu, pranie robi się zbiorczo. Ubrania zawsze nosi się po kimś, a gdy jedzie się gdzieś na wycieczkę, to zawsze jednym wielkim autokarem, nigdy samochodami osobowymi. Komputery są tylko w świetlicy. Jest też masa używanych zabawek, więc nikt nie kupuje nowych.
Pan Burza chrząknął, więc Tymek podniósł wzrok znad kartki.
– Brawo, Tymku! Miałem wrażenie, że jesteś dziś w złym humorze, tymczasem tak ładnie opisałeś nam świat idealny. Świat za sto lat, dobrze zrozumiałem? – zapytał uśmiechnięty pan Burza.
Tymek pokręcił głową, ale zdążył powiedzieć tylko: „Nie, ja opisałem…”, bo nad ich głowami zaterkotał dzwonek, skutecznie zagłuszając dalsze słowa Tymka.
– Kochani! Jeszcze chwila! – Pan Burza starał się przekrzyczeć dzwonek. – Dziękuję wszystkim występującym. Proszę, zostawcie swoje prace, wszyscy otrzymujecie oceny celujące.
Tymek zgniótł kartkę z referatem i wcisnął do plecaka.
– Zostaw referat, bo nie dostaniesz szóstki – powiedziała Jagna.
– A kogo to obchodzi! Mnie od poniedziałku nie będzie w szkole, bo jadę z tatą w Alpy. Tata kupił mi nowe narty, takie same jak ma Stoch – rzekł z dumą.
– To już nie do Australii albo na Marsa?
Tymek zagryzł zęby i popatrzył w bok, ale zaraz odzyskał rezon.
– Do Australii też. Potem.
– A będziesz dziś na wigilii?
– No niestety, muszę – mruknął Tymek ze wzrokiem wbitym w plecak.
„Nie cieszy się na wigilię? – pomyślała Jagna, patrząc na plecy Tymka. – Dziwny jest”.10. WIGILIA KLASOWA, CZYLI GDZIE SĄ TWOI RODZICE
Świat wyglądał cudownie. Chociaż nie było szans na śnieg, lampki imitowały nastrój świąt.
Tłum elegancko ubranych dzieci, rodziców, dziadków, wujków, przyszywanych cioć oraz rodzonego, ciotecznego albo przyrodniego rodzeństwa wlewał się do szkoły. Jagna szła między rodzicami, trzymając ich za ręce.
Hela miała bordową sukienkę z perłowym kołnierzykiem, która pięknie podkreślała jej piegi. Jagna poczuła zazdrość, ale po wejściu do sali przestała o tym myśleć, bo pod tablicą stały… dwie choinki.
Jedna była gęsta, wysoka i idealnie zgrabna. Dopiero gdy się podeszło blisko i wzięło do ręki gałązkę, człowiek widział, że jest sztuczna. Druga choinka stała w wielkiej plastikowej donicy, była niższa, bardziej nieregularna, za to prawdziwa. Pachniała, jakby się było w samym środku lasu.
– Witam wszystkich państwa – zaczął uroczyście pan Burza. – Widzicie, mamy dwie choinki. – Znacząco popatrzył na tatę Antka i wujka Aleksandra.
– Jest coś takiego jak tradycja – powiedział tata Antka i potoczył po klasie wzrokiem.
– Jest coś takiego jak środowisko – powiedział wujek Aleksandra.
„Będzie awantura o choinki?” – przeszło Jagnie przez myśl.
Pan Burza jednak do tego nie dopuścił.
– Dziś jest niezwykły wieczór, wieczór wigilijny. Przybyliście państwo do szkoły, miejsca, gdzie dzieci zdobywają wiedzę o świecie…
Zaczęła się klasowa wigilia ekologiczna. Wszystkie dania zrobili w domach rodzice z dziećmi. Każdy przyniósł swój własny kubek, talerz i sztućce.
Pan Burza był świetnym organizatorem, więc przez cały czas coś się działo. Dymitr grał na keyboardzie z takim zapałem, że włosy wpadały mu do oczu, Sofia zaśpiewała piękną, ale bardzo smutną gruzińską piosenkę o samotnym wietrze, Aleksander odśpiewał Merry Christmas, Hela z córką nowego taty zatańczyła tango, a Hang pokazał, jak w tai-chi wygląda pozycja białego żurawia. Potem wszyscy dzielili się upieczonym przez tatę Hanga chlebem z ekologicznej mąki orkiszowej.
– A teraz gwóźdź programu – powiedział pan Burza, patrząc z niechęcia na nakryty płótnem kształt.
Rodzice Franka ściągnęli płótno. Gwoździem wieczoru okazała się fotobudka. Pan Burza nie popierał robienia zdjęć na papierze, ale rodzice Franka zapłacili za atrakcję, więc nie miał wyjścia.
Dzieci ze swoimi rodzinami kolejno podchodziły do fotobudki. Jagna rozglądała się za swoimi rodzicami, gdy ktoś dotknął jej ramienia.
– Zrobisz sobie ze mną? – Tymek pokazał brodą w kierunku fotobudki.
Jagna odwróciła się z niedowierzaniem.
„Przecież to ma być z najbliższymi” – pomyślała.
– Ja nie mam tu nikogo bliższego – powiedział Tymek, jakby czytał w jej myślach.
Jagna pomyślała, że nigdy nie widziała rodziców Tymka, dziadków, ani nawet wujka czy brata. Nikogo.
– Serio, ty jesteś najbliższa – powiedział Tymek, poprawiając krawat na białej koszuli.
Jagna aż otworzyła usta. Z kim on tu jest? Gdzie są jego rodzice?
Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że Tymek kręci się po sali, ale jest tu sam. Gdzie jest jego tata, który ma go zabrać w Alpy, do Australii i obierać mu pomarańcze scyzorykiem?
Mamika wyczuła, że Jagna na nią patrzy. Uśmiechnęła się do niej i posłała buziaka.
– To twoja mama? A gdzie tata?
Tatusz zmęczony po dyżurze udawał, że słucha, co pan Burza do niego mówi, ale Jagna widziała, że kleją mu się powieki. Biała koszula rozeszła się trochę na brzuchu i między guzikami widać było wąskie paseczki skóry. Jagnie zrobiło się wstyd. Wolałaby, żeby Tatusz był chudszy, zwłaszcza że niedawno mieli lekcję na temat skutków nadwagi. Mamika prosi, żeby zaczął się odchudzać, a on nie dość, że się nie odchudza, to jeszcze przyszedł na wigilię w za ciasnej koszuli.
– Ale tata Jagny ma bebech – usłyszała za swoimi plecami głos Antka.
– Ten z brodą – odpowiedziała Tymkowi, czerwieniąc się ze wstydu. – Przecież widziałeś go na sprzątaniu świata.
– Fakt. Długo z nim wtedy rozmawiałem o silnikach hybrydowych. Jest wesoły i lubi się pośmiać.
– Tak – odpowiedziała Jagna i po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie, że tak właśnie jest. Jej Tatusz jest wesoły, lubi się pośmiać i ciągle żartuje. Mamika też, ale tatuś zawsze, po prostu zawsze.
– Myślałem, że pan Burza, ale to twój tata jest tu najfajniejszy – powiedział Tymek. – Nasza kolej – dodał i ruszył w kierunku podestu. – Muszę mieć zdjęcie, bo… ja mam tylko cztery zdjęcia w sumie…
Stanął tak, jak stają do zdjęć piłkarze, więc Jagna zrobiła to samo.
– Tylko bez wygłupów – powiedziała pani obsługująca fotobudkę. – A gdzie wasi rodzice?
I co teraz? Tymek stał bez słowa, ale mina wyraźnie mu zrzedła.
– Gdzie są twoi rodzice? – zapytała pani fotografka.
– Jestem, jestem.
Zanim Jagna zrozumiała, co się dzieje, pan Burza pozował z Tymkiem na tle ośnieżonego lasu.11. OPOWIEŚĆ O ŚWIĘTACH, CZYLI CZARNY PIES ZROBIŁ KUPĘ
To był ostatni dzień szkoły przed świątecznymi feriami. Nie mieli już normalnych lekcji. Sofia opowiedziała o świętach prawosławnych w Gruzji, które odbywają się o trzynaście dni później niż katolickie, ponieważ liczone są według kalendarza juliańskiego, a Hang o chińskim Roku Szczura. Potem pan Burza wyświetlił prezentację na temat ekologii okołoświątecznej.
Każde gospodarstwo domowe wyrzuca około czterech kilogramów jedzenia tygodniowo. Rocznie w skali kraju jest to prawie pięć milionów ton. Jest to hałda śmieci wielkości czterdziestopiętrowego budynku. Na śmietnik trafia najwięcej owoców, warzyw i mięsa. Co roku zabijamy aż milion karpi, żeby ludzie mogli postawić na stole tradycyjne potrawy, których większość nie lubi i nie zjada. Po świętach w śmietniku ląduje znacznie więcej jedzenia niż po zwykłym weekendzie. Wyrzucanie żywności to marnowanie wody, ropy do transportu, pracy ludzi, którzy ją wyprodukowali. Mówiąc to, pan Burza pokazywał im slajdy ciągnących się po horyzont wysypisk śmieci.
– Wiecie już, że prezenty to nie tylko przedmioty. Czy ktoś może powiedzieć, jakie prezenty niematerialne można dać drugiej osobie?
Jagna przestała słuchać. Znała to na pamięć: napisać wiersz, piosenkę, zrobić zakupy, posprzątać swój pokój, powiedzieć coś miłego, odwiedzić kogoś, zadzwonić do kogoś, dostać dobrą ocenę, podziękować, przeprosić albo powiedzieć, że się kogoś kocha czy też lubi.
„Ciekawe, kiedy wreszcie pan nam powie, że będzie miał dziecko. W ogóle ciekawe, kiedy to dziecko się urodzi. Żeby tylko nie w środku roku szkolnego, bo wtedy pan Burza pójdzie na urlop tacierzyński i przyjdzie do nas ktoś inny. Ojejku, żeby tylko nie ta okropna pani Iza, która była na zastępstwie”.
Spojrzała na Tymka. Siedział w za dużej na niego bluzie z reniferem. Mimo że właśnie zaczynały się ferie, był smutny.
– Mieliśmy dopisać kolejne zwrotki do naszego hymnu. Czy ktoś ma pomysł? – zapytał pan Burza.
Hela wyrwała się do odpowiedzi i lekko fałszując, odśpiewała.
W ciemnym borze głuszce,
pod olchą zające,
dżdżownice w kapuście,
rosiczki na łące.
Rak w dzikich szuwarach,
pomrów na tarasie,
szarych wilków para,
Hela w naszej klasie.
Tymek nachylił się do Jagny i wyszeptał:
– Konie na równinie, dwie wszy na dziewczynie, kijanki w kałużach, na klozecie Burza.
Zachichotał bezgłośnie.
– Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że jest już dwudziesty czwarty grudnia. – Pan Burza wziął gitarę i delikatnie poruszył struny. – Z kuchni dochodzą wspaniałe zapachy, bo mama upiekła makowiec. Tata z dziećmi wiesza bombki na sztucznej, odziedziczonej po dziadkach choince, albo na kupionej w ekologicznej leśnej szkółce. Zobaczcie, braciszek wiesza długą fioletową bombkę w kształcie sopla. Widzicie ją?
– Przepraszam, ale który to jest fioletowy? – zapytał Tymek z błazeńską miną.
Pan Burza wskazał bluzę Dymitra.
– Co to za hałas? Słyszycie? – spytał pan Burza i szarpnął struny gitary, jakby ktoś dzwonił do drzwi.
– To mama morduje karpia w łazience. Ciach, ciach – szepnął Tymek.
– Tymeczku – powiedział pan Burza – nie przeszkadzaj. Słyszycie to? Przyjechali dziadkowie, siostra taty ze swoimi dziećmi i brat mamy ze swoimi dziećmi i dwoma psami. W domu zrobiło się gwarno, wesoło i rodzinnie.
– Wtedy pies podniósł nogę i nasikał na choinkę. Wszystkie żarówki wybuchły – rzucił Tymek.
Cała klasa zaczęła się śmiać.
Jagna spojrzała na ścianę, na której wisiało kilka udanych prac Tymka. Jego kolaże, rysunki, rymowanki. Czy to na pewno ten sam Tymek?
– Możecie się już uspokoić. Wracamy do cieplutkiego mieszkania naszej szczęśliwej rodzinki. Kolacja była przepyszna. Na żadnym półmisku nie zostało jedzenie i nic się nie zmarnuje, ale brudne talerze trzeba umyć ekologicznie, żeby wykorzystać jak najmniej wody.
– To nie mogą jeść na brudnych? – zaśmiał się sztucznie Tymek.
– Cieszę się, że humor ci dopisuje, ale czy możesz mi nie przeszkadzać? To jest opowieść o rodzinie i pięknych, magicznych świętach…
– Ale ja nie przeszkadzam, po prostu nie rozumiem – błaznował Tymek.
– Rozumiesz doskonale i wiesz dobrze, że mi przeszkadzasz. – Pan Burza skarcił Tymka wzrokiem. – Za chwilę na stole pojawi się ciasto, a potem cała rodzina idzie w kierunku choinki. Tata niesie na rękach małą śliczną córeczkę…
– Ale coś śmierdzi. Czarny pies zrobił kupę pod choinką – powiedział Tymek.
– Bardzo mi się nie podoba to, co robisz. Wstań, proszę – rzekł pan Burza spokojnie, ale widać było, że jest zły.
– A żeby pan wiedział, jak mi się nie podoba to, co robię – odpowiedział Tymek, ale zaraz po swojemu zwiesił głowę. – Przepraszam – mruknął.
Stał smutny, a jego twarz wyglądała tak, jakby nigdy w życiu się nie uśmiechał.
Jagna pomyślała, że najlepiej by było, gdyby pan Burza go teraz przytulił, ale dorośli rzadko przytulają nawet własne dzieci, a co dopiero obce.
– Gdy zapadła cicha i śnieżna noc, rodzina szykowała się do snu…
– A na pasterkę nie poszli? – zapytał Antek, patrząc na Tymka.
– Nie poszli, bo byli ateistami – powiedział Aleksander.
Wszyscy trzej zaczęli się śmiać. Jagna, tak jak kilkoro innych dzieci, podniosła rękę do góry, żeby zapytać, kto to jest ateista, ale pan Burza pokazał im, żeby je opuścili.
– Dzieci, co się z wami dzieje?
Sofia podniosła rękę.
– A moja mama nie dostała wizy i będziemy świętowali tylko przez Skype’a…
– A moja babcia zawsze płacze, jak się dzielimy opłatkiem i mówi, że sobie poradzimy, bo mamy siebie – powiedziała Hela.
– Ja w tym roku ucieknę z domu, bo… – zaczął Dymitr, ale nie dokończył, gdyż prawie cała klasa podniosła ręce, chcąc coś powiedzieć.
– A ja nigdy nie spędzam świąt z całą rodziną, bo dziadkowie nienawidzą mamy i zawsze zapraszają tylko mnie z tatą. Lubili pierwszą żonę mojego taty…
– Cieszę się, że o tym mówicie. Sami widzicie, jak wiele tematów można poruszyć, kiedy mówi się o świętach.
– Przepraszam, czy mogę iść do łazienki? – zapytał Tymek.
– Tak, oczywiście – powiedział pan Burza, udając spokój, ale Jagna wyczuła w jego głosie irytację.12. PO LEKCJACH, CZYLI „EJ, SARDYNA”
Kiedyś Jagna po lekcjach wychodziła z Sofią, Helą, Dymitrem i Antkiem. Trzymali się razem od przedszkola i przed każdymi feriami umawiali się, kiedy kto kogo odwiedzi. Tym bardziej przykro było patrzeć, jak śmieją się, gadają i pokazują coś sobie na telefonach, a o Jagnie zapomnieli, jak gdyby nigdy nie istniała.
Jagna schodziła do szatni, ciągnąc plecak za sobą, i z każdym krokiem było jej coraz smutniej. Nie chcąc widzieć przyjaciół, którzy tak ją zawiedli, usiadła na pufie koło jednego z wielu ekologicznych kącików szkole, które nazywali rezerwatami. Chciała poczekać, aż wyjdą z szatni.
– Ej, Sardyna! Dokąd tak pędzisz, rybeczko?
Jagna się odwróciła. Pięć metrów od niej stał Tymek, do którego podszedł jakiś dryblas. Chodził chyba do siódmej albo nawet ósmej klasy, bo wydał się Jagnie dorosły.
Schowana za fikusem Jagna odrobinę się przesunęła, żeby jej nie było widać.
Dryblas nie był sam. Było z nim dwóch kumpli.
Tymek wyjął z plecaka cztery kartoniki mleka i jeszcze coś, a Dryblas wsadził to sobie do ust, a potem wypił dwa mleka, z nikim się nie dzieląc. Następnie pacnął Tymka w głowę. Wtedy Tymek wziął jego ogromny czarny plecak i zarzucił go sobie na ramię.
„Skoro ten dryblas go popycha, to widocznie Tymek się go boi. Nosi mu plecak i się go słucha” – rozmyślała Jagna.
Cała grupa skierowała się do szatni. Jagna odruchowo ruszyła za nimi. Ubrali się, wyszli ze szkoły i ruszyli w kierunku Winnicy. Tymek szedł na samym końcu i niósł dwa plecaki. Widać było, że jest mu bardzo ciężko.
Dryblas czasem się odwracał i mówił: „No, Sardyna, co tam u ciebie?”, albo krzyczał: „Do mnie!” i wtedy Tymek przyśpieszał.