Jak dobrze być razem - ebook
Jak dobrze być razem - ebook
Czy zdarza ci się czasem pomyśleć: „Nie warto polegać na innych”? A może unikasz silnego zaangażowania w relacje i marzysz o pełnej niezależności? Żyjemy w czasach, w których królują autonomia i samowystarczalność. Wmawia się nam, że niezależność jest najważniejsza. Ale czy przez to nie stajemy się czasem coraz bardziej samotni?
Intuicyjnie zdajemy sobie sprawę, że to solidarność i wzajemna pomoc dają nam niezbędne oparcie. Gdy czujemy moc wsparcia płynącą od naszych bliskich, stajemy się silniejsi i mądrzejsi, a co więcej, lepiej funkcjonujemy. Więzi międzyludzkie sprawiają też, że jesteśmy szczęśliwi i spełnieni. Tak, nasze życie zależy od rozwiniętej zdolności bycia w relacji z innymi, w tym zwłaszcza z najbliższymi.
Dowiedz się, jak tworzyć wokół siebie sieci wsparcia, jakie cechy warto w sobie pielęgnować, by być wspieranym i dawać oparcie innym, i jak wychowywać dzieci umiejące z tego korzystać. Pomogą ci w tym autorzy tej książki: Rébecca Shankland, psycholożka specjalizująca się w umiejętnościach społeczno-emocjonalnych, i Christophe André, psychiatra i psychoterapeuta zajmujący się w zaburzeniami emocjonalnymi. Z ich pomocą uda ci się zbliżyć do innych ludzi i wzmocnić łączące was więzi, byście mogli czerpać z siebie nawzajem.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8225-070-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Jako ludzie wszyscy jesteśmy zależni jedni od drugich – i to od urodzenia.
Los dziecka, co oczywiste, zależy od jego rodziców, bez nich by nie przeżyło. Ale jeśli przyjrzymy się tej kwestii nieco bliżej, dostrzeżemy, że rodzice także są zależni od swojego dziecka – nie w kwestii fizycznego przeżycia, ale ze względu na poczucie sensu nadawane ich życiu. Jeśli dziecko umrze lub zostanie im odebrane, będą zrozpaczeni z powodu najokrutniejszej tragedii, jaka może dotknąć człowieka.
Wszyscy ludzie zależą więc od siebie nawzajem. Monteskiusz mówił o obecnym w nas „zwierzęciu społecznym”, ale w równym stopniu co społeczni, jesteśmy też słabi, przynajmniej z biologicznego punktu widzenia – bez pazurów, kłów, pancerza, rogów, z niezbyt rozwiniętymi mięśniami, a w porównaniu z dużymi drapieżnikami dysponujemy niewielką siłą… Jeśli jako gatunkowi udało nam się przeżyć i odnieść sukces (według niektórych nawet trochę przesadny!), stało się to nie tyle dzięki naszej sile fizycznej, co dzięki pielęgnowaniu zdolności wiązania się z innymi.
Od zarania dziejów grupy ludzkie zawdzięczają swoje przeżycie solidarności i wzajemnej pomocy, więzom wzajemności i współzależności tkanym między dorosłymi członkami społeczności, ale także między pokoleniami. Dzieci zależą od dorosłych, ale przyszłość dorosłych zależy też od dzieci, które pewnego dnia będą im pomagać, a potem – wspierać; osoby wiekowe wymagają opieki ze strony młodszych, jednocześnie same wciąż im pomagają na mnóstwo sposobów, są też nośnikami pamięci i doświadczeń grupy. Słowem: im ściślejsze są więzi współzależności w społeczności ludzkiej, tym jest ona bogatsza i bardziej zdolna do rozwoju i przetrwania. A jej członkowie mają większe szanse na szczęście i spełnienie.
Dlaczego zatem lekceważymy współzależność¹? A co gorsza, dlaczego czasem się jej boimy?
Dzieje się tak, gdyż mylimy ją z jednostronną zależnością (jedna osoba nie może nic zrobić bez drugiej osoby, która robi dla niej wszystko), a jednocześnie żyjemy w epoce dominacji ideałów autonomii i samowystarczalności (by nie mówić o egoizmie i narcyzmie). Ale współczesna nieprzytomna pogoń za indywidualną wolnością („Żeby tylko od nikogo nie zależeć”) u coraz większej liczby osób wywołuje uczucie samotności, bezbronności, słabości. Z lęku przed słabością płynącą z zależności oddajemy się bowiem w ramiona jeszcze większej słabości, a mianowicie – samotności.
Jest na to rozwiązanie: radośnie przyjąć współzależność! Cieszyć się nią, rozumiejąc, że nas rozwija i wzbogaca, że czyni nas silniejszymi i mądrzejszymi.
Jak mówi afrykańskie przysłowie: „Samemu idzie się szybciej, ale razem – idzie się dalej”. I weselej!
A to zamierzamy pokazać ci w tej książce.WPROWADZENIE. DLACZEGO WARTO INTERESOWAĆ SIĘ WSPÓŁZALEŻNOŚCIĄ?
Wprowadzenie
Dlaczego warto interesować się współzależnością?
Co powiesz na podróż do sedna naszego człowieczeństwa? Człowieczeństwa w całej swej złożoności, które nie zna cudownych rozwiązań dopasowanych do każdej sytuacji, ale które skrywa niespodziewane bogactwa? Ten kontynent, który chcemy przed tobą odkryć, to WSPÓŁZALEŻNOŚĆ. To nieco skomplikowane słowo, stosowane przez psychologów, oznacza po prostu zjawisko obecne w naszych relacjach z ludźmi. Często potrzebujemy innych, by czuć się dobrze, by posuwać naprzód nasze plany i po prostu, by przeżyć.
Weźmy za przykład przebieg twojego zwykłego dnia. Rano wstajesz z łóżka, które zostało zaprojektowane i wykonane przez ludzi, korzystasz z prysznica dzięki pracy i dbałości rzemieślników, następnie zjadasz pyszne śniadanie, którego składniki zostały starannie przygotowane przez inne osoby – począwszy od uprawy zbóż, umożliwiającej upieczenie chleba, aż po zbiór owoców, które składają się na konfiturę. Niemal każdy twój gest wykonywany w ciągu dnia uobecnia innych ludzi. Wspólnie pracujemy nad utrzymaniem równowagi we wszystkich tych relacjach współzależności.
W niniejszej książce zainteresujemy się warunkami, dzięki którym ludzka współzależność pozostaje konstruktywnym elementem każdego z nas, a także warunkiem ewolucji naszego społeczeństwa. Gdy w naszych relacjach z innymi staramy się odnaleźć jak największą równowagę między zależnością a autonomią, przypominamy linoskoczków. Nadmiar zależności jest szkodliwy, jednak jej unikanie również, i to w jednakowym stopniu. Właśnie ten paradoks spróbujemy objaśnić na kolejnych stronach.
W jakich warunkach współzależność dostarcza nam wzajemnych korzyści? W jaki sposób możemy budować relacje, które nas rozwijają, zamiast poczucia zależności, które nas zniewala? Prowadzone od wielu dziesięcioleci badania na temat konstruktywnych relacji pozwalają nam zrozumieć, jak pogodzić potrzeby, które mogą się wydawać sprzeczne: potrzebę przywiązania do drugiego człowieka i potrzebę autonomii.
Obawy i przeszkody na drodze do współzależności
Przyczynkiem do naszych rozważań stała się seria skierowanych do rodziców i profesjonalistów konferencji i warsztatów na temat pozytywnego wychowania. W jaki sposób wdrożyć życzliwe podejście w edukacji, nie zbaczając w stronę permisywizmu i pobłażliwości? Jak najlepiej odpowiedzieć na fundamentalne potrzeby psychiczne dzieci, respektując jednocześnie swoje potrzeby jako dorosłego? W jaki sposób odnaleźć miejsce na wolność, gdy czujemy, że masa obowiązków i zajęć przerasta nas i przytłacza? Pytania te odsyłają nas do koncepcji ludzkiej współzależności.
Współzależność – odczuwana jako przywiązanie do drugiej osoby w charakterze jej dłużnika lub jako konieczność reagowania w pierwszej kolejności na potrzeby innych (szczególnie gdy chodzi o dzieci lub o słabszych bliskich) – staje się czasem trudnym do zniesienia ciężarem, do tego stopnia, że niektórzy decydują się izolować od innych, pragnąc odnaleźć w ten sposób trochę wolności. Tyczy się to zwłaszcza rodziców doświadczających trudności w opiece nad dziećmi, którzy wolą nie prosić rodziny czy przyjaciół o pomoc z obawy, że przyjdzie im się odwdzięczyć tym samym. Poczucie zależności od innych rodzi dyskomfort, a nawet lęk. Co do zależności emocjonalnej, jest ona równie źle widziana…
Proszenie o pomoc może być interpretowane jako oznaka niekompetencji („Nie jestem już nawet w stanie zająć się własnymi dziećmi!”) lub przejaw bierności („Nie mam dość siły, by samemu zająć się swoimi problemami”). Ale u niektórych osób za tymi osądami na własny temat zdaje się kryć opór przed zależnością od innych, która miałaby stanowić oznakę słabości lub podporządkowania.
Zależność od innych jest również uważana za wyraz niedojrzałości przez osoby, które przychodzą na terapię, by pozbyć się nieadekwatnego, ich zdaniem, mechanizmu funkcjonowania: „Zawsze wpadam w pułapkę miłości – przywiązuję się do kogoś, a powinienem/powinnam potrafić samodzielnie przeżyć swoje życie”. Niektórzy szczycą się więc niezależnością od innych i sami chcą stawiać czoła wymogom sytuacji, mając trudności z zaakceptowaniem faktu, że ludzkie funkcjonowanie jest dogłębnie oparte na współzależności.
Ale nieproszenie nikogo o nic, przekonanie, że wszystko można zrobić samemu, ma swoją cenę – wypalenie. Ono z kolei odbija się na bliskim otoczeniu, dzieciach i współpracownikach… Co więcej, ta negatywna wizja ryzyka zależności od kogoś może stanowić hamulec przy budowaniu i cementowaniu relacji. To dlatego chcemy zaproponować ci odmienne spojrzenie na kwestię „zależności” od innych, oparte na badaniach prowadzonych w ostatnich dziesięcioleciach.
W tej książce zajmujemy się różnymi formami relacji, począwszy od zależności uznawanej za patologiczną, a skończywszy na zależności uznawanej za zdrową (w której odnajdujemy równowagę między autonomią a bliskością). Zestawienie tych dwóch określeń może wydawać się paradoksalne: czy możliwa jest zależność od innych, która nam nie zaszkodzi?
Czy wzajemna zależność to najlepszy sposób na rozwinięcie skrzydeł?
Po ponad 20 latach badań w zakresie pomocy osobom doświadczającym trudności, Robert Bornstein, psycholog i naukowiec specjalizujący się w zależności, stwierdził, że NAJLEPSZYM SPOSOBEM NA ROZWÓJ JEST ZAAKCEPTOWANIE NASZEJ WSPÓŁZALEŻNOŚCI, A NIE PRÓBY WALKI Z NIĄ. To w ten sposób definiuje „zdrową”² zależność międzyludzką. Jedną z jej oznak stanowi odwaga w proszeniu o pomoc bez poczucia niezdolności do zmierzenia się z daną sytuacją. Zaakceptowanie interakcji opartych na tak zwanej zdrowej zależności pozwala wytworzyć przywiązanie do drugiej osoby bez poczucia, że ta więź nas osłabia, lub też zaufać drugiej osobie bez ryzyka utraty gruntu pod nogami, gdy pojawią się konflikty. Przyjęcie takiego spojrzenia na zależność od drugiej osoby – albo na „współzależność”, bo ta zależność jest przecież wzajemna – pozwala nam zmienić stosunek do nas samych i do innych. Dzięki tej zmianie perspektywy łatwiej jest prosić o wsparcie w trudnych sytuacjach, a jednocześnie zachować dostateczną wiarę w siebie, by czerpać naukę z tych doświadczeń i iść naprzód. To z kolei sprzyja równowadze naszych potrzeb autonomii i bliskości.
Podróż do kraju ludzkich relacji zaczyna się już _in utero_, kiedy płód żyje w symbiozie z matką. Jej dalszy ciąg następuje po narodzinach wraz z pierwszą fazą poważnej zależności dziecka od najbliższych, która stopniowo przekształca się w relację wzajemnej zależności z innymi ludźmi. Wyruszając w tę fascynującą podróż, w niniejszej książce najpierw nieco zbadamy terytorium rozwoju dziecka i odwiedzimy krajobrazy przywiązania, po czym wyruszymy odkrywać nowe ścieżki rozumienia „zdrowej” lub „pozytywnej”³ zależności, wytyczone w badaniach z dziedziny psychologii i neuronauk. Naszym celem jest wskazać ci wszystkie możliwości płynące ze związków z innymi i sposoby na uniknięcie zasadzek zależności lub iluzji niezależności.
Istoty ludzkie potrzebują bliskich relacji – źródła największych radości i najlepszych wspomnień w życiu. Badania wykazały, że to właśnie więzi z innymi w największym stopniu nadają sens życiu⁴, a „zdrowa” zależność jest użyteczna dla rozwoju człowieka. Takie spojrzenie sprzeciwia się karykaturalnej wizji, zgodnie z którą rozwój miałby być możliwy bez innych, albo też doszukiwaniu się w poprawiającej dobrostan zależności przejawów patologii. Rozwój nie opiera się na niezależności (iluzja, że nie potrzebuje się innych) ani na uzależnieniu od siebie nawzajem (wrażenie, że nie da się żyć bez partnera), lecz raczej na tym, co nazwiemy tutaj „pozytywną współzależnością”.
Proponujemy ci właśnie ową zmianę spojrzenia na zależność od innych ludzi: jak zaakceptować i wzmocnić relacje, które zakładają jakąś formę zależności od innych, tak by umożliwić każdemu zachowanie autonomii? Jak odważyć się prosić o pomoc, by nie stało się to ciężarem dla nas ani dla drugiej osoby? Te pytania dotyczą wszystkich nas, a badania i terapia osób doświadczających w tym obszarze trudności podsuwają nam wskazówki dotyczące znalezienia tej równowagi, stanowiącej źródło wzajemnego rozwoju.
Kompas, którego użyjemy, wyruszając na poszukiwania pozytywnej współzależności, wskazuje płynące z niej korzyści, które legły u podstaw relacji międzyludzkich. W pierwszym rzędzie – wzajemną pomoc.
Skorzystaj z pomocy – bo pękniesz!
„Mam dość. Moje dziecko ma 2 lata, a ja już nie mogę, nie wiem, jak sobie z nim radzić. Jedyne rozwiązanie, na jakie wpadłam, to wstawić je w ubraniu pod zimny prysznic, wtedy od razu się uspokaja” – opowiada Eléa podczas konferencji o rodzicielstwie.
Sandy, inna mama, podejmuje temat: „Ja także już nie wiem, co robić. Mój syn też ma 2 lata. Kiedy ma napad szału, dochodzi do tego, że wystawiam go na zewnątrz i zamykam drzwi. Nie wiem już, co innego mogę zrobić”.
Kiedy prowadząca konferencję precyzuje, że uczucie wyczerpania jest normalne przy małych dzieciach, i kiedy wskazuje, że istnieją stowarzyszenia mogące zapewnić doraźne lub bardziej regularne wsparcie w miejscu zamieszkania – zależnie od potrzeb, Eléa znów zabiera głos: „Dobrze, że coś takiego istnieje, ale ja mimo wszystko jeszcze nie jestem na tym etapie!”.
Jak daleko sprawy muszą zajść, żebyśmy ośmielili się poprosić o pomoc? Czy słusznie bierzemy wszystko na siebie lub chcemy sami „udźwignąć” całość zadań i obowiązków, które spadają na nas jako rodziców? I czy nie będzie jeszcze trudniej poprosić o pomoc, gdy uznamy, że już posunęliśmy się za daleko? Te pytania skłaniały nas do rozważań przez ostatnie lata. To oczywiste, że potrzebujemy innych, nawet gdy jesteśmy dorośli. Ale czy jesteśmy w stanie inaczej spojrzeć na tę potrzebę? W jaki sposób taka zmiana perspektywy mogłaby się przyczynić do zmniejszenia udręki, wypalenia i napięć w relacjach?
W odległej przeszłości konieczność niesienia sobie nawzajem pomocy – kluczowa zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak i materialnej – była oczywista. Przynależność do grupy pozwalała lepiej się bronić, przetrwać kaprysy pogody lub też podzielić się zadaniami, by zaspokoić podstawowe potrzeby plemienia. Obecnie, w społecznościach zachodnich, „plemię” staje się mniej niezbędne w wymiarze materialnym, a bardziej potrzebne w wymiarze społecznym. Prowadzenie odrębnego życia (posiadanie swojego mieszkania) nie zagraża przetrwaniu, przeciwnie – jest postrzegane jako oznaka powodzenia i stabilizacji materialnej. Oddalenie się od rodziny pochodzenia służy wykształceniu poczucia niezależności, tak często poszukiwanego w kulturze indywidualizmu.
Niebezpieczeństwa nadmiernego indywidualizmu
Społeczeństwo, w którym żyjemy, ceni niezależność, wolność jednostki i jej indywidualność. Badacze wykazali, że w skali światowej wartości indywidualistyczne nasilają się. I tak w 2017 roku badanie obejmujące 78 krajów wykazało ogólny wzrost indywidualizmu o około 12% w całości badanych społeczeństw od 1960 roku⁵. Wskaźnik ten został zmierzony na podstawie opisanych zachowań i wyrażanych wartości. Zachowania uważane za wyznaczniki indywidualizmu zostały wyliczone na podstawie liczby osób przypadających na domostwo, liczby osób mieszkających samotnie, stosunku liczby rozwodów do liczby małżeństw. Wartości zaś zmierzono, prosząc uczestników o odnotowanie, jak ważne wydaje im się przekazanie swoim dzieciom wartości „niezależności” lub też wolności jednostki. Właśnie tym tak zwane indywidualistyczne społeczeństwa różnią się od społeczeństw zwanych kolektywistycznymi, w których mocno popiera się umiejętności dostosowania się do grupy i wtopienia w nią⁶.
W Stanach Zjednoczonych na przykład od kilku lat stwierdza się coraz częstsze nadawanie rzadkich, a wręcz unikalnych w skali świata, imion. Po co? Dla wzmocnienia wyjątkowego charakteru dziecka⁷. Podobnie w amerykańskich utworach badacze odnotowali wzmożone użycie słów odwołujących się do wartości indywidualnych („ja”, „sobie”, „jedyny” itp.), w odróżnieniu od spadającego użycia terminów związanych z wartościami kolektywnymi („razem”, „posłuszeństwo” i „przynależność”)⁸.
Indywidualizm ma czasem kiepską prasę z powodu pochopnego zrównywania go z egoizmem, tymczasem w przeciwieństwie do tego drugiego odwołuje się także do idei samostanowienia: każda osoba może wybrać kierunek, w którym pragnie podążać, i to niezależnie od wyboru innych, a szczególnie – swoich bliskich. Indywidualizm przypisuje więcej miejsca osobistemu wyborowi, wyrażaniu swoich pragnień i braniu pod uwagę własnych potrzeb, co może skłaniać do myślenia o nim w kategoriach większego skupienia na sobie, a zatem – większego egoizmu. Niemniej w społeczeństwach nazywanych indywidualistycznymi ludzie także działają na rzecz wzajemnej pomocy zgodnie z wartościami społecznymi, ale jest to ich osobista decyzja. I tak: badacze wykazali, że w społeczeństwach tych bardziej ceni się relacje pozarodzinne, bo są one nawiązywane z wyboru i mogą sprzyjać obopólnemu rozwojowi. Indywidualizm nie oznacza więc zapominania o innych ludziach ani społecznej izolacji, ale większe uwzględnianie własnych potrzeb przy podejmowaniu decyzji.
To oczywiste, że ideę, by uważać każdą osobę za zupełnie autonomiczną i odrębną od innych, ogranicza fakt, iż rzadko można dokonać wyboru, który pozostałby bez wpływu na inne jednostki. Użyteczne jest więc rozróżnienie dwóch poziomów indywidualizmu: poziomu „makro”, obejmującego społeczeństwo, które wychwala takie wartości jak niezależność i swoboda wyrażania własnych wyborów, i poziomu „mikro”, dotyczącego osobistych wartości stojących u podstaw mniej lub bardziej indywidualistycznych zachowań. Na poziomie makro badacze interesują się ogólnymi tendencjami widocznymi w populacji, której wartości i cele nakierowane są raczej na osobę niż na zbiorowość. Na poziomie mikro, nawet w społeczeństwie indywidualistycznym, wartości i cele danej osoby różnią się w zależności od otrzymanego wychowania, od kontekstu i od relacji, której to dotyczy. Na przykład dorośli, którzy zostają rodzicami, za priorytet uznają dobrostan dzieci i tej wartości poświęcają zazwyczaj większość swoich wysiłków i zasobów, spychając na dalszy plan swoje osobiste cele.
Nie poświęcać indywidualności dla zbiorowości… i nie poświęcać zbiorowości dla indywidualności!
W relacji z bliskimi NAKIEROWANIE NA MYŚLENIE O CELACH ZBIOROWYCH I DBAŁOŚĆ O NIE POZWALAJĄ WZMOCNIĆ WIĘŹ ZAUFANIA, WZAJEMNEJ POMOCY, A WIĘC TAKŻE DOBROSTAN INDYWIDUALNY I ZBIOROWY. Niemniej przesadne uwzględnianie celów zbiorowych ze szkodą dla własnych potrzeb również może prowadzić do wypalenia, jeśli zabraknie nam możliwości zregenerowania się⁹. Jak odnaleźć równowagę między uwagą poświęcaną sobie a tą, którą dajemy innym?
Właściwe przeżywanie relacji społecznych wymaga odpowiedniej równowagi między poszanowaniem własnych potrzeb a uwzględnieniem potrzeb innych. Nawet u najbardziej scementowanych par pojawiają się napięcia związane z konfliktem interesów – motywacje osobiste mogą się ścierać z motywacjami dotyczącymi wspólnych planów¹⁰. Negocjacje i kompromisy, niezbędne w związku, ilustrują ryzykowny wymiar współzależności¹¹. Gdy dochodzi do rozbieżności interesów, wybranie działania na rzecz innych lub w zależności od nich faktycznie grozi niezaspokojeniem własnych potrzeb. Niektóre osoby mówią wówczas o „poświęceniu”. Rozdźwięki między jednostkowymi a zbiorowymi motywacjami zaznaczają się najwyraźniej w tzw. społeczeństwach indywidualistycznych – ze względu na promowanie coraz bardziej niezależnego stylu życia, w którym każdy byłby w stanie „się realizować”. Tymczasem bardzo rzadko da się podążać za osobistymi aspiracjami, tak by nie kolidowały z aspiracjami innych osób. Warto więc zainteresować się modelami relacji sprzyjającymi konstruktywnej współzależności, pomagającymi w jak najskuteczniejszym dążeniu do swoich celów z jednoczesnym uwzględnieniem potrzeb innych.
Od ponad 50 lat badacze interesowali się naszym stosunkiem do fenomenu wzajemnej zależności¹². W tej książce przyjrzymy się, jak nasze postrzeganie relacji z innymi może rzutować na wchodzenie w interakcje i jak interakcje te rzutują z kolei na dobrostan nasz i innych. Zainteresujemy się najpierw procesami sprzyjającymi ludzkiemu przywiązaniu, na które nowe światło rzuciły obecne badania, następnie przyjrzymy się procesom, które sprzyjają altruistycznym zachowaniom zgodnym z potrzebami osób zaangażowanych w daną relację. W trzeciej części zgłębimy warunki sprzyjające konstruktywnym relacjom. Wreszcie zakończymy wskazówkami, zainspirowanymi badaniami naukowymi, a dotyczącymi kultywowania trwałych pozytywnych relacji.1. OD PRZYWIĄZANIA DO AUTONOMII
1
Od przywiązania do autonomii
„Miłość to niespodzianka, która wyrywa nas z nijakości, przywiązanie to nić, którą tka się na co dzień”
Boris Cyrulnik _Sous le signe du lien_
(Pod znakiem przywiązania)
Gdy zostajemy rodzicami albo pracujemy w zawodach ukierunkowanych na wsparcie rodzin, regularnie nasuwa się kwestia przywiązania jako hamulca lub wsparcia rozwoju dziecka: czy lepiej jest jak najwięcej nosić dziecko przy sobie, czy raczej bardzo szybko przyzwyczaić je do obywania się bez ramion dorosłego? Czy powinniśmy jak najwcześniej korzystać z opieki grupowej, by ułatwić dziecku usamodzielnianie? Czy należy dać mu się wypłakać, by nauczyło się samodzielnie regulować emocje? Co daje dotyk i kontakt skóra do skóry między niemowlęciem a jego rodzicami? W jaki sposób sprzyjać wartościowemu przywiązaniu, nie doprowadzając do nadmiernej zależności dziecka od otaczających je dorosłych? Takie pytania coraz częściej zadają sobie rodzice i profesjonaliści, szczególnie po lekturze różnorakich tytułów na temat wychowania.
Jako rodzice mamy naturalną skłonność do troszczenia się o właściwy rozwój swojego dziecka i szukamy informacji i porad, by uniknąć pomyłki. W trudniejszych okresach dzieciństwa lub nastoletniości często się obwiniamy, analizując, co należało zrobić inaczej. Wprawdzie wyniki prac naukowych mogą nam pomóc zrozumieć, jak rozwija się autonomia, jednak każda sytuacja pozostaje wyjątkowa i nie istnieje żadna „magiczna formuła”, którą moglibyśmy zastosować jako rodzice. Na szczęście wnioski płynące z badań pozwalają nam jak najlepiej pokierować naszymi wyborami, z korzyścią dla rozwoju naszych dzieci.
Czy małe dzieci wymagają częstego noszenia?
Zespół naukowców z Columbia University w Nowym Jorku w trakcie badań nad wpływem bliskości fizycznej na rozwój dziecka i jego samodzielność przeprowadził eksperyment na grupie młodych mam¹³. Badacze skontaktowali się z nimi w trakcie ciąży i połowie z nich przekazali leżaczek dla niemowlęcia z zaleceniem, by używać go jak najczęściej. Druga połowa mam otrzymała nosidełko i krokomierz, który pozwalał sprawdzić częstość użycia. Tej grupie doradzono jak najczęstsze noszenie. Gdy dzieci skończyły 13 miesięcy, badacze ponownie się z nimi spotkali, by obserwować ich zachowania eksploracyjne. Stwierdzili, że te dzieci, które były częściej noszone, wykazywały większą swobodę, oddalając się od rodziców, by eksplorować nowe otoczenie lub spotykać inne osoby.
W pewnym stopniu przemawia to zatem za ważkością kontaktu fizycznego między rodzicami a małymi dziećmi i pokazuje, że bliskość nie zaburza procesu usamodzielniania się dziecka. Wyniki tego studium zgadzają się także z obserwacjami antropologów na temat rozwoju psychofizycznego i autonomii dzieci noszonych przez większość czasu na plecach matki, jak ma to miejsce w Afryce. Częsta bliskość fizyczna zdaje się więc nie wywoływać większych trudności z usamodzielnianiem. W tym samym kierunku zmierzają prace nad różnymi typami przywiązania i ich skutkami, przeprowadzone już ponad 50 lat temu przez Johna Bowlby’ego.
Co trzeba wiedzieć o przywiązaniu
John Bowlby, lekarz psychiatra, w latach 30. pracował z dziećmi wykazującymi zaburzenia zachowania. Po drugiej wojnie światowej WHO zleciło mu sporządzenie raportu na temat zdrowia psychicznego sierot. Przeprowadziwszy wiele obserwacji, Bowlby stwierdził – podobnie jak inni badacze w tym samym okresie – że samo dbanie o higienę i żywienie niemowląt nie stwarza wystarczających warunków do prawidłowego rozwoju dziecka odłączonego od rodziców. W tym czasie René Spitz i Katherine Wolf obserwowali rozwój 123 dzieci w wieku 12–18 miesięcy¹⁴ oddzielonych od samotnych matek, które znajdowały się w więzieniu¹⁵. W ten sposób odkryli, do jakiego stopnia małe dzieci, u których zaspokajane są wyłącznie potrzeby fizjologiczne (żywienie, higiena), przestają wykazywać jakiekolwiek oznaki zainteresowania swoim otoczeniem. Tracą żywotność i stopniowo pogrążają się w marazmie, który prowadzi ponad jedną trzecią z nich do zgonu.
Jakie są potrzeby dzieci?
Aż do XX wieku rozpowszechnione było przekonanie, że noworodki mają po prostu potrzeby fizjologiczne, które koniecznie trzeba zaspokoić, jednak wspomniane wyżej prace dogłębnie zmieniły spojrzenie na potrzeby dziecka i stopniowo zmodyfikowały praktyki wychowawcze i opiekuńcze wobec najmłodszych, zwłaszcza w żłobkach czy domach małego dziecka. Przekonaniu, że istnieją fundamentalne potrzeby FIZJOLOGICZNE, takie jak jedzenie, picie czy spanie, towarzyszy dzisiaj wiara, że istnieją także fundamentalne potrzeby PSYCHICZNE, które współdecydują o zdrowiu i rozwoju jednostek. Najbardziej podstawowa z nich jest potrzeba bliskości, która rozpoczyna się od dotykania drugiej osoby i od bycia dotykanym – tego, co nazywamy kontaktem skóra do skóry między rodzicami a niemowlęciem.
Pełen ciepła kontakt fizyczny stanowi jeden z kluczowych budulców bezpiecznego przywiązania.
Szybko dostrzega się jego dobroczynny wpływ na zdrowie, a nawet na przeżycie niemowląt. Prawie 70% zgonów noworodków obejmuje dzieci z wagą poniżej 2,5 kg. Tymczasem wiele badań pokazało, że metoda kangurowania, w ramach której proponuje się mamie, by zachowywała stały kontakt skóra do skóry ze swoim dzieckiem i karmiła je wyłącznie piersią, pozwala zmniejszyć ryzyko śmierci u noworodków z taką wagą urodzeniową o 40%. Stanowi to jeden z najskuteczniejszych sposobów walki ze śmiertelnością, toteż jeśli dziecko ma niską wagę, WHO zaleca stały kontakt skóra do skóry między matką a dzieckiem po narodzinach¹⁶. Niestety, ta metoda wciąż jest mało rozpowszechniona i proponuje się ją na niecałych 5% porodówek na świecie. Niemniej coraz więcej oddziałów neonatologii dysponuje udogodnieniami mogącymi sprzyjać takiemu kontaktowi między matką a jej przedwcześnie urodzonym dzieckiem.
W marcu 2019 roku na pierwsze strony gazet trafił artykuł opublikowany w „Science”¹⁷. Wskazano w nim, że przez 60 lat nie zmieniał się rodzaj czujników używanych w neonatologii wcześniaków. Pewna grupa badawcza opracowała nowe, mniej inwazyjne czujniki, które nie wymagają już kabli łączących dziecko z aparaturą. Wielką zaletą tej zaawansowanej technologii jest to, że po prostu pozwala ona rodzicom częściej brać dziecko na ręce i stosować „kangurowanie”. Dlaczego ten kontakt ma kluczowe znaczenie? Dlaczego ta nowa praktyka jest szczególnie obiecująca dla rozwoju noworodka i dla jego rodziców? Po prostu sprzyja fizycznemu i pełnemu ciepła kontaktowi, niezbędnemu do wytworzenia bezpiecznego przywiązania. Ono zaś determinuje rozwój dziecka, rzutując na jego przyszłe relacje przez całe życie.
Gdy dziecko rośnie, ciepło obecne w intonacji głosu osoby dorosłej może dostarczyć ukojenia i poczucia bezpieczeństwa, bliskich korzyściom przynoszonym przez fizyczny kontakt z rodzicem. Jeszcze później w toku rozwoju dziecka odbieranie pozytywnych zamiarów otoczenia wpływa na poczucie bliskości, a więc i na dobrostan dziecka – bez potrzeby tak częstego prawdziwego kontaktu jak w przypadku niemowlęcia. Dla każdej osoby, dziecka czy dorosłego bliskie relacje pozostają więc najważniejszą determinantą dobrostanu.
Jakie są fundamentalne potrzeby ludzkie?
Wiele badań wskazało, że najczęstsza odpowiedź na pytanie: „Co sprawia, że jesteś szczęśliwy, i nadaje sens twojemu życiu?” brzmi: „Relacje z innymi” (z rodziną i przyjaciółmi na czele).
Od urodzenia poszukujemy bliskości. Jest kluczowa dla naszego przeżycia i nadaje większy sens istnieniu¹⁸. I odwrotnie: uczucie samotności wywołuje udrękę niezależnie od naszego wieku. To z tego powodu bliskość jest dzisiaj uważana za jedną z naczelnych potrzeb psychologicznych.
Najbardziej znanym zobrazowaniem ogółu potrzeb fizjologicznych i psychicznych jest piramida potrzeb wymyślona w latach 40. przez przedstawiciela psychologii humanistycznej Abrahama Maslowa¹⁹. Podstawę piramidy stanowią potrzeby fizjologiczne, następne są potrzeby psychiczne, takie jak potrzeba bezpieczeństwa, przynależności i miłości, szacunku, a na samym szczycie piramidy znajduje się potrzeba samorealizacji.
Chociaż taka prezentacja sugeruje, że niektóre potrzeby nie mogą zostać zaspokojone, jeśli nie zapewniono realizacji potrzeb z niższej warstwy (co nie zawsze jest prawdą), za kluczową dla jednostki uważa się obecnie całość piramidy. Prace Johna Bowlby’ego i jego zespołu uwypukliły fundamentalny charakter bezpiecznego przywiązania i pozwoliły uznać je za podstawę motywacji do życia.
RYSUNEK 1. Piramida Maslowa
Zrodzeni do więzi: Oksytocyna – hormon, który sprzyja przywiązaniu
Według teorii przywiązania Johna Bowlby’ego niemowlęta dysponują umiejętnościami i zachowaniami, które pozwalają im spontanicznie rozwijać więź z bliskimi. Od urodzenia dziecko poszukuje fizycznej bliskości z innymi, co związane jest jednocześnie z możliwością pożywienia się i z uspokajającym kontaktem. Można stwierdzić, że niemowlęta są zaprogramowane na poszukiwanie pokarmu i więzi – noworodek spontanicznie „pełznie” po brzuchu mamy, by dosięgnąć jej piersi. Ale, jak uwidaczniają to obserwacje Renégo Spitza, szukając bliskości, nie szuka wyłącznie pożywienia.
To, co nazywamy bliskością, jest po prostu przyjemnym doznaniem kontaktu i łączności z innymi osobami.
Bliskość wywołuje poczucie przyjemności związane z uwolnieniem oksytocyny, opioidów i dopaminy przez mózg, co wzmacnia zachowania afiliacyjne²⁰, to znaczy wszelkie zachowania, które pozwalają nam wiązać się z innymi i ostatecznie stać się częścią grupy społecznej. Oksytocyna sprzyja zwłaszcza zaufaniu i spokojnym interakcjom²¹. A więc niemowlęta, tak samo jak ich rodzice, są przygotowane na doświadczanie więzi społecznych: zmiany fizjologiczne poprzedzające narodziny dają wszelkie szanse na zachowania sprzyjające zaistnieniu przywiązania.
Podczas porodu wydzielane są silne dawki oksytocyny, które ułatwiają przechodzenie przez jego poszczególne etapy, a następnie laktację, ale oksytocyna sprzyja także reakcjom dostosowanym do potrzeb niemowlęcia: braniu na ręce, noszeniu, pocieszaniu, kołysaniu²² etc. To właśnie doprowadziło do uznania jej za hormon przywiązania. Na ustanawianie więzi z dzieckiem u ojca wpływa również inny hormon (wazopresyna), który wydziela się wraz z pojawieniem się noworodka. Zachowania nakierowane na bliskość fizyczną są w ten sposób wzmacniane poprzez wydzielane hormony i przyczyniają się do dobrego rozwoju dziecka.
Niebezpieczeństwa separacji
I odwrotnie: stwierdzono, że przedłużająca się separacja niemowlęcia z rodzicami zmienia struktury mózgowe odpowiedzialne za poszukiwanie kontaktu. W takiej sytuacji aktywność dziecka, jego motywacja do eksploracji i uwaga zmniejszają się, aż do stopniowego pojawiania się symptomów depresji. Równolegle w przypadku fizycznej separacji nadaktywny jest inny system przeżycia niemowlęcia – system paniki²³. Dziecko znajduje się wówczas w stanie zaalarmowania, co nie skłania go do interesowania się otoczeniem²⁴, bo jego jedynym celem jest powrót do stanu bezpieczeństwa. Spróbuje wszystkiego, w tym krzyków i płaczu dla przyciągnięcia uwagi, by odzyskać swoją figurę przywiązania. Ten stan alarmowy wycisza wyłącznie kontakt fizyczny, zwłaszcza dzięki oksytocynie, wydzielanej na skutek dotyku.
Niemowlęta, które były noszone, kołysane, dotykane, które mogły korzystać ze wszystkich gestów składających się na bliskość fizyczną, wykazują później lepsze kompetencje w relacjach i mniejszą lękliwość.
Gdy otoczenie dziecka nie odpowiada w adekwatny sposób na jego potrzebę bliskości, można u niego zaobserwować reakcje i zachowania ambiwalentne. Mary Ainsworth, psycholożka amerykańska specjalizująca się w rozwoju dziecka, bliska współpracowniczka Johna Bowlby’ego, prowadziła obserwacje interakcji między matką a dzieckiem i wypracowała narzędzie oceny typu przywiązania, by wcześnie wykryć ewentualne nieprawidłowości. Narzędzie to nazywa się „procedurą obcej sytuacji”²⁵. Składa się na nią kilka krótkich epizodów rozłąki matki z dzieckiem i ich ponownego spotkania, a samo badanie odbywa się w laboratorium i polega na obserwacji zachowań eksploracyjnych i przywiązania dzieci w wieku 12–18 miesięcy.
Trzy rodzaje przywiązania
Na podstawie swoich obserwacji Mary Ainsworth określiła trzy główne typy przywiązania u dzieci. Pierwszym jest przywiązanie BEZPIECZNE (lub stabilne). Małe dzieci, które nabyły podstaw bezpiecznego przywiązania, mają skłonność do eksploracji w obecności matki, do mniejszej śmiałości, gdy opuści ona pomieszczenie, do witania jej i okazywania pozytywnych emocji lub domagania się jej uwagi po jej powrocie, a następnie – gdy jest już w pomieszczeniu – do ponownego podejmowania eksploracji tak jak na początku sekwencji. Obserwacje, prowadzone wielokrotnie od lat 50., pozwoliły potwierdzić, że im silniejsze i bezpieczniejsze jest przywiązanie między rodzicem a jego potomkiem, tym bardziej sprzyja odkrywaniu otoczenia przez dziecko w sposób samodzielny. Nie ma więc sprzeczności między przywiązaniem a autonomią. Przeciwnie, bezpieczne przywiązanie stanowi fundamentalną bazę dla autonomii: im bezpieczniej czuje się dziecko, tym bardziej zauważalnie interesuje się otaczającymi je zabawkami i bawi się bez potrzeby ciągłego przyzywania uwagi dorosłego.
Natomiast zgodnie z obserwacjami Mary Ainsworth dwa pozostałe typy przywiązania – lękowo-ambiwalentne lub lękowo-unikające – cechują się gorszą jakością i łączą się ze zmniejszeniem zachowań afiliacyjnych (poszukiwania więzi) dziecka wobec rodzica. Podczas eksperymentu z „obcą sytuacją” dzieci prezentujące lękowo-ambiwalentny styl przywiązania wykazują wielką udrękę, gdy matka opuszcza pomieszczenie, ale kiedy wraca, starają się pozostawać blisko niej, jednocześnie wyrażając gniew lub ją odpychając. Dzieci o lękowo-unikającym stylu przywiązania oszczędnie reagują na powrót matki do pomieszczenia po krótkiej rozłące, niektóre wręcz zupełnie ją ignorują, unikając jej spojrzenia.
Styl przywiązania można określić również wtedy, gdy dziecko czuje się zagrożone: im bezpieczniejsze jest przywiązanie, tym naturalniej dziecko zwraca się do rodzica lub FIGURY PRZYWIĄZANIA, to znaczy dorosłego, któremu w pełni ufa. Obserwacje prowadzone w ramach badań nad przywiązaniem przez etologów nad zwierzętami i przez psychologów nad ludźmi pozwoliły wykazać naturalną predyspozycję do poszukiwania figury przywiązania, a system ten aktywuje się zwłaszcza w sytuacjach stresowych, kiedy potrzebne jest znalezienie źródła ukojenia²⁶. W trakcie rozwoju dzieci powtarzają swoje doświadczenia z rodzicem (rodzicami) lub figurą (figurami) przywiązania i, w zależności od ich dostępności, wzmacniają bezpieczny lub ambiwalentny/unikający styl przywiązania; w ten sposób budują reprezentacje umysłowe lub „wewnętrzne schematy” na temat samych siebie, innych i relacji. Schematy te częściowo pokierują ich przyszłymi interakcjami z bliskimi i z nowo poznanymi osobami²⁷.
Do kogo się przywiązywać?
Istoty ludzkie często przejawiają elastyczność i zdolności przystosowawcze. Badania wykazały, że gdy relacja z jednym z rodziców nie jest konstruktywna, bezpieczne przywiązanie do drugiego rodzica pozwala uniknąć ryzyka, jakie pociąga za sobą przywiązanie pozabezpieczne (mowa tu o zaburzeniach zachowania)²⁸. Jeśli relacja z żadnym z rodziców nie ma pożądanego charakteru, możliwe będzie późniejsze stworzenie więzi zaufania z innym dorosłym, a jej korzyści będą widoczne w toku rozwoju młodego człowieka²⁹. Takimi dorosłymi mogą być dziadkowie, nauczyciel(-ka), chrzestny(-a). Możliwość liczenia na jakąś szczególną osobę, na jej wsparcie i bezwarunkowe przywiązanie pozwala utkać więź zaufania i sprzyja zdolności mierzenia się z życiem oraz wzmacnia odporność psychiczną (rezyliencję). To dlatego tacy dorośli nazywani są „mentorami rezyliencji”.
Rezyliencja oznacza zdolność pokonywania trudnych zdarzeń życiowych poprzez korzystanie ze swoich umiejętności i zdolności adaptacyjnych.
Według WHO wszyscy mamy potencjał adaptacyjny do pokonywania trudności. Obejmuje on pewne umiejętności, które pozwalają nam rozumieć siebie i innych, a także dostosowywać swoje zachowania do celów, do czego niezbędne jest kreatywne myślenie i kształtowanie krytycznego osądu.
Jeśli dziecko nie mogło rozwinąć bezpiecznego przywiązania, może doświadczać trudności w korzystaniu z kompetencji adaptacyjnych i poszukiwać poczucia bezpieczeństwa wewnątrz różnych grup społecznych, takich jak drużyny sportowe czy grupy rówieśnicze w miejscu zamieszkania, lub też angażować się w grupy religijne. Zgodnie z jednym z badań, u osób, które wykształciły w dzieciństwie unikający styl przywiązania, liczniej odnotowuje się nagłe nawrócenia religijne w nastoletniości lub w wieku dorosłym. Konwersja jawi się jako sposób na znalezienie większej bliskości we wspólnocie z członkami zbiorowości, którzy kompensują brak bezpiecznego przywiązania³⁰. Wykazano też, że studenci przejawiający lękowo-ambiwalentny typ przywiązania wobec bliskich mieli tendencję do rozwijania relacji nazywanych PARASPOŁECZNYMI. Termin ten opisuje poczucie bliskości z nierealnymi figurami, na przykład z aktorem, którego widzi się w telewizji. A więc według tego badania osoby przejawiające mniej bezpieczny styl przywiązania czuły w porównaniu z innymi³¹ większą bliskość wobec bohaterów seriali telewizyjnych. To wrażenie bliskości z fikcyjną postacią może być uznane za sposób na kompensowanie sobie trudności w budowaniu relacji zaufania z osobami w swoim otoczeniu.
Przywiązanie dziecka – podstawa przyszłego uspołecznienia
Podstawowe bezpieczeństwo nabyte w dzieciństwie determinuje więc łatwość, z jaką dana osoba może następnie nawiązywać relacje społeczne. Badacze obserwujący style przywiązania u dorosłych stwierdzili, że w przypadku napięć w związku partnerzy prezentujący bezpieczny (lub stabilny) styl przywiązania szukają bliskości z małżonkiem, jednocześnie biorąc pod uwagę jego potrzeby. Dostosowują się przy tym do sytuacji – w przeciwieństwie do partnerów przejawiających lękowo-ambiwalentny typ przywiązania, którzy będą mieć tendencję do nadmiernego czy wręcz natrętnego szukania bliskości, co może czasem skutkować odrzuceniem ze strony drugiego partnera. Za to w przypadku osoby o lękowo-unikającym stylu przywiązania istnieje ryzyko, że wobec drażliwej sytuacji wycofa się i przestanie angażować w związek³².
Chociaż style przywiązania nabyte we wczesnym dzieciństwie zapowiadają style przywiązania w przyszłych relacjach, schematy te mogą być modyfikowane przez doświadczenia, które podsuwa życie³³. Świadczy o tym chociażby badanie prowadzone wśród dzieci z rumuńskich sierocińców pokazujące, że te, które zostały umieszczone w rodzinie zastępczej, przejawiały więcej oznak bezpiecznego przywiązania w relacji z dorosłymi niż dzieci, które zostały w sierocińcu, podczas gdy przed trafieniem do rodzin zastępczych 75% z nich wykazywało oznaki przywiązania pozabezpiecznego³⁴.
Podobnie dzieje się u dorosłych wchodzących w nową relację romantyczną: kiedy partner reaguje bezpiecznie na sytuacje postrzegane przez drugą osobę jako trudne, wzmacnia u niej poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego i konsoliduje jej schemat bezpiecznego przywiązania. „Bezpiecznymi” nazwiemy takie reakcje, które są przewidywalne (podobne reakcje w takich samych sytuacjach), spójne (osoba rozumie, dlaczego partner reaguje w taki sposób) i nakierowane na dobrostan partnera (potrzeby drugiej osoby są brane pod uwagę).
Potrzeba kontaktu, niezbędność fizycznej bliskości
Od czasu ogłoszenia prac Johna Bowlby’ego i jego zespołu przywiązanie dziecka do dorosłego jest postrzegane jako fundamentalny element rozwoju jego autonomii. Można powiedzieć, że przywiązanie działa jak ognisko, które pozwala dziecku się ogrzać, kiedy mu zimno (potrzeba bezpieczeństwa). Kiedy jest mu dość ciepło (bezpieczne przywiązanie), może łatwiej oddalić się od ogniska, by odkrywać otoczenie (potrzeba autonomii). Jeśli jednak jest mu dalej zimno (niedostatecznie bezpieczne przywiązanie), będzie mieć większą skłonność do pozostawania bardzo blisko ognia (trudność z podjęciem samodzielnych działań). Abstrahując od tej metafory: badacze zaobserwowali, że noworodki są w pewnym sensie zaprogramowane na poszukiwanie kontaktu z otoczeniem głównie dlatego, że utrzymanie stałej temperatury ciała jest kluczowe dla przeżycia³⁵. Początkowo mały człowiek potrzebowałby więc fizycznego ciepła ludzkiego, które następnie byłoby częściowo zastępowane przez ciepło relacji z ludźmi, również przynoszące uczucie bezpieczeństwa, ufności i ukojenia.
Ciepło ludzkie w sensie dosłownym i metaforycznym
Dla niemowlęcia kontakt skóra do skóry to najskuteczniejszy sposób na ogrzanie się. Badacze udowodnili bowiem, że gdy noworodkowi zapewnia się ten rodzaj kontaktu, udaje mu się ustabilizować ciepłotę ciała, w przeciwieństwie do noworodka owiniętego w wiele warstw ubrań³⁶. Ten rodzaj kontaktu fizycznego stanowi też źródło ukojenia, co przejawia się rzadszym płaczem³⁷. Natomiast gdy dziecko pozostaje oddzielone od rodzica, dochodzi do licznych perturbacji fizjologicznych³⁸, a nawet do spadku temperatury ciała, jakby stanowiło to znak ostrzegawczy prowokujący do poszukiwania bliskości. Zatem gdy odbieramy od dziecka sygnały udręki, nie należy się wahać, czy wziąć je na ręce, by je pocieszyć i uspokoić. Rodzice czasem boją się to robić, nasłuchawszy się bliskich osób, które uważają, że należy unikać zbyt częstego brania dziecka na ręce, by coraz uporczywiej nie domagało się obecności dorosłego. Tymczasem chodzi tu o najskuteczniejszy, najprostszy, najbardziej naturalny sposób, by uspokoić niemowlę, a zatem pozwolić mu nauczyć się ufnego spojrzenia na życie. Ufność zaś ułatwia rozwój autonomii i własnych kompetencji umożliwiających stawiania czoła rozmaitym sytuacjom.
Kiedy dziecko rośnie, nie musi realizować poczucia bezpieczeństwa emocjonalnego poprzez kontakt fizyczny, ale przynosi mu ono uczucie ukojenia, a nawet wrażenie fizycznego ciepła – tak samo jak prawdziwy kontakt fizyczny. Hans IJzerman, badacz na Université Grenoble-Alpes, w swoim eksperymencie w zabawny sposób pokazał, że możliwe jest nawet wpływanie na uczucie bliskości poprzez zwiększanie temperatury pomieszczenia. Jego badanie odbywało się w laboratorium, a uczestnicy nie znali się wcześniej. Ci, którzy zostali przyjęci w dobrze ogrzanej sali, wskazali później, że czuli się bliżsi innym uczestnikom, w przeciwieństwie do tych, którzy zostali przyjęci w słabiej ogrzanej sali.
Rozumiemy więc, że określenie „ciepły człowiek”, które odwołuje się do miłego, dającego poczucie bezpieczeństwa i serdecznego charakteru jakiejś osoby, jest także związane z wrażeniem fizycznego ciepła. Więź w bliskich relacjach wyzwala bowiem regulację fizjologiczną. Eksperymenty prowadzone na dorosłych w warunkach laboratoryjnych wskazywały, że temperatura ciała spada, gdy znajdą się oni w sytuacji wykluczenia społecznego, natomiast w obecności uważnej bliskiej osoby reakcje fizjologiczne na groźne sytuacje zostają zredukowane³⁹. W innym eksperymencie James Coan zaprosił wiele par na badanie z wykorzystaniem funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI)⁴⁰. Rozpoczął od przedłożenia obojgu małżonkom kwestionariusza mierzącego zdolność dostosowywania się do potrzeb drugiej osoby w związku. Następnie kobietę poddawano stresującej sytuacji (porażeniu prądem w losowych odstępach czasu w duży palec u nogi⁴¹), podczas gdy badacze analizowali aktywność obszarów mózgu, by zmierzyć ostrą reakcję na stres. Chociaż dana osoba została szczegółowo uprzedzona co do sytuacji, z jaką się zmierzy, i wyraziła zgodę na udział w eksperymencie, jej mózg reagował tak silnie, jakby coś zagrażało jej życiu. Niemniej ten tryb „przetrwania” mógł zostać zdezaktywowany, jeśli podczas nieprzyjemnego eksperymentu bliska osoba trzymała kobietę za rękę. James Coan wykazał, że im bardziej satysfakcjonująca była relacja pary, tym mniejsza część badanych obszarów układu limbicznego (zaangażowanego w uczucie strachu) się aktywowała. Kiedy więź zaufania była mniejsza (trzymający za rękę nieznajomy), obszary te aktywowały się w pełni.
Kontakt fizyczny łagodzi ból i koi emocje
Jak stwierdzono, ukojenie odczuwane w kontakcie z bliską osobą przyczynia się do lepszego znoszenia bólu fizycznego⁴²: trzymanie za rękę partnera zmniejsza doznanie bólu – tym bardziej, im bardziej zsynchronizują się puls i oddechy obojga partnerów. Odkrywamy tu spiralę sukcesu, w której im większą bliskość z drugą osobą czujemy, tym większa staje się synchronizacja fizjologiczna, a im bardziej ta ostatnia się zwiększa, tym większą bliskość czujemy. Redukcja stresu związanego z bólem fizycznym odbywa się zwłaszcza poprzez synchronizację rytmu serca, uspokajanego przez rytm serca tej osoby, która nie cierpi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki