- promocja
Jak trudne emocje niszczą twoje zdrowie - ebook
Jak trudne emocje niszczą twoje zdrowie - ebook
Dlaczego tak często się zdarza, że mimo przestrzegania zaleceń lekarzy, stosowania odpowiedniej diety i zdrowego stylu życia doskwierają nam przewlekłe bóle i nawracające choroby?
Opierając się na wiedzy z zakresu psychologii, medycyny i neuronauk Cyril Tarquinio, profesor Uniwersytetu w Lorraine, ujawnia związek między dręczącymi nas chorobami a… historią naszego życia. Migreny, skurcze żołądka, bóle pleców, choroby układu krążenia, nowotwory – wszystkie te schorzenia są nie tylko fizycznym objawem zaburzeń w organizmie, lecz także sygnałem, że coś złego dzieje się w naszym umyśle.
• W jaki sposób emocje przeprogramowują nasze DNA?
• Jaki wpływ na nasz organizm mają traumy z dzieciństwa?
• Gdzie w naszym ciele gromadzą się niewidzialne ślady po urazach psychicznych?
• Jak odnaleźć w sobie naturalne lekarstwa na ból: miłość i przebaczenie?
• Co robić, gdy żadna terapia nie pomaga, a lekarze załamują ręce?
Na te i wiele innych pytań odpowie ci ta niezwykła książka, która zabierze cię w fascynującą podróż w głąb siebie i pozwoli ci zrozumieć prawdziwe znaczenie twoich dolegliwości oraz subtelne powiązania między umysłem a ciałem.
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68262-11-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Choroby przewlekłe
Aby dokonać postępów w rozwoju medycyny, musieliśmy przestać traktować wiedzę jak monolit. Przed Kartezjuszem twierdzono, że cierpienie może pochodzić z dwóch źródeł. Mogło nadejść z nieba, jako kara boska za grzechy, lub mieć przyczynę całkiem przyziemną – choćby nieprzyjaciela zatruwającego naszą wodę tajemniczym proszkiem. Kiedy Kartezjusz opublikował _Rozprawę o metodzie_, otworzyliśmy się na eksperymenty myślowe i zrozumieliśmy, że w obliczu problemu najpierw należy poszukać jego bezpośredniej przyczyny, a dopiero później włączyć ją w wyobrażenie o całości. Dziś tkwimy w pułapce tego postępu. Kiedy próbujemy stosować myślenie systemowe, zgodnie z którym na dany skutek składa się kilka przyczyn, odkrywamy, że źródłem naszego bólu może być presja środowiska, jakiej doświadczyliśmy w przeszłości, a nawet jedynie nasze przekonania na jej temat.
W okresie, gdy mózg dziecka rozwija się z zawrotną prędkością, jak gąbka przesiąka ono specyfiką swojego środowiska. Jeśli środowisko jest harmonijne, dziecko znajduje w nim wszystko, czego potrzebuje do niezakłóconego rozwoju. Czasem mówi się o „łatwych” dzieciach, ale dzięki teorii przywiązania wiemy już, że są takie za sprawą swojego otoczenia.
Patrząc z tej ewolucyjnej perspektywy, odkrywamy, że nieprawidłowo ukształtowane środowisko odciska na rozwijającym się mózgu wczesne piętno, które po latach może się objawić w postaci przewlekłej choroby. Dobrą ilustracją tego zjawiska jest głód, który panował w 1943 roku w Leningradzie. Wojsko nazistowskie otoczyło miasto w trakcie morderczo ostrej zimy. Temperatura spadła poniżej pięćdziesięciu stopni Celsjusza i ucieczka drogą morską stała się niemożliwa. W ciągu jednego roku śmierć poniosło osiemset tysięcy osób. Mimo to osiemdziesiąt kobiet wydało na świat osiemdziesięcioro dzieci. Do miasta powróciło życie, a dzieci dorosły, jednak okazało się, że w wieku osiemnastu lat wszystkie cierpią na zaburzenia poznawcze i chorują na cukrzycę.
Jeśli zastosujemy do tego problemu linearne rozumienie przyczynowo-skutkowe, rozwiązanie jest proste: aby u dzieci nie rozwinęły się zaburzenia, ciężarne kobiety muszą się prawidłowo odżywiać. Jest to niezbędne, ale zarazem niewystarczające, ponieważ nie ma życia, które byłoby całkiem wolne od cierpienia. Nawet „dobrze” urodzone dziecko może doświadczać później zakłóceń niszy sensorycznej¹ spowodowanych problemami rodziców: śmiercią lub chorobą jednego z nich, konfliktem małżeńskim, zaburzeniami nerwicowymi ojca lub matki nabytymi w dzieciństwie, a także ubóstwem, które sprawia, że codzienność jest stresująca: „Lodówka jest pusta, każą nam się wyprowadzić, nikt nam nie pomaga…”. Cierpienie rodziców, którzy sami nie czują się bezpiecznie, a więc nie dają poczucia bezpieczeństwa dziecku, zaburza jego rozwój. Około trzeciego roku życia dziecko wkracza w świat słów i rozwija się w otoczeniu werbalnym własnej rodziny, sąsiedztwa i kultury. Jeśli rodzice nie mieli możliwości zdobyć wykształcenia, będzie ono żyło w świecie ubogim w słowa. Rozpocznie edukację przedszkolną z zasobem dwustu wyrazów, podczas gdy dziecko z rodziny kultywującej tradycje i posługującej się bogatym słownictwem będzie znało ich tysiąc. Zgadnijcie, które z nich będzie się lepiej uczyło. Grupa dysponująca dwustu słowami nie będzie rozumiała poleceń. Upokorzone i nieszczęśliwe dzieci zaczną odbierać edukację jako nieustającą przemoc. Przewlekły stres powoduje wydzielanie kortyzolu, który zaburza działanie układu limbicznego, odpowiadającego za pamięć i emocje, oraz nadmiar katecholamin, co prowadzi do chorób układu sercowo-naczyniowego, takich jak arytmia czy nadciśnienie. Wspomniane wyżej chroniczne dysfunkcje są wynikiem problemów w rozwoju afektywnym i społecznym. Kiedy około szóstego roku życia dziecko wkracza w świat opowieści, docinki i dewaluujące uwagi wpływają negatywnie zarówno na jego mózg, jak i na krążenie.
Poza tymi przewlekłymi problemami, które wpływają negatywnie na ciało, zdarzają się traumatyczne przeżycia rozdzierające duszę, takie jak gwałt, odrzucenie czy zawstydzanie. Nie mogąc uzewnętrznić związanych z nimi uczuć, człowiek rozpada się na dwie części: jedna usiłuje udawać „normalną”, a druga cierpi w ukryciu.
Cyril Tarquinio pisze o tych – widocznych gołym okiem lub niedostrzegalnych – sytuacjach, które nękając ciało i duszę, prowadzą do zaburzeń organicznych lub psychicznych, których źródło tkwi w doświadczeniach z przeszłości. Na szczęście oprócz ewolucjonistycznych rozważań oferuje czytelnikowi również towarzyszenie w zdrowieniu. Zdolność do ponownego podjęcia rozwoju po jego traumatycznym przerwaniu jest nazywana rezyliencją. To prawdziwie banalne wyjaśnienie tego pojęcia, ale osoby doświadczające poznawczej opozycji ciała do duszy i społeczeństwa, często potrzebują takiego uogólniającego rozumowania. Wiedzę można uszczegółowić w laboratorium albo w publikacji naukowej, takiej jak praca dyplomowa czy specjalistyczny artykuł, co jest chwalebne, należy jednak również upowszechniać informacje, które mogą być użyteczne dla praktyków – jak robi to Tarquinio w ramach wykładów na Uniwersytecie Lotaryńskim w Metzu oraz w Centre Pierre Janet.
Wszystko, co żyje, rozwija się: klimat, rośliny, zwierzęta i kondycja ludzka. Wszystko więc, co piszemy, to prawdy chwilowe. Kiedy pozostawiamy porzucone lub maltretowane dziecko samo z jego problemami, jest ono skazane na powtarzanie traumatycznych doświadczeń, ale kiedy się nim zaopiekujemy, wraca na ścieżkę rozwoju i nie musi już tego robić. Musimy jednak pamiętać, że mózg, który we wczesnym dzieciństwie jest niewiarygodnie plastyczny, z wiekiem przestaje taki być. Decydenci polityczni powinni więc umożliwić nam wczesną interwencję. To dobre również dla kraju, ponieważ na osobę, która cierpi z powodu zaburzeń psychicznych lub chorób przewlekłych, wydaje się dużo publicznych pieniędzy – a człowiek, który rozkwita, rozsiewa wokół siebie szczęście.
Cyril Tarquinio w prostych słowach dzieli się z nami swoją humanistyczną wiedzą: możemy dzięki niej oddziaływać na otoczenie, które oddziałuje na nas.
dr Boris Cyrulnik
styczeń 2022WPROWADZENIE
Wprowadzenie
Pomimo istniejących od dawna dowodów świat nauki długo zwlekał z potwierdzeniem hipotezy o niemal oczywistym wpływie negatywnych czy traumatycznych zdarzeń na nasze zdrowie. Badacze zainteresowali się tą problematyką dopiero niedawno. Od kilkunastu lat powstaje coraz więcej publikacji dotyczących tego, że trudne doświadczenia przeżyte w dzieciństwie i okresie dojrzewania (od urodzenia – a z pewnością nawet wcześniej – do osiemnastego roku życia) prawdopodobnie nie pozostają bez wpływu na nasze zdrowie fizyczne i psychiczne w wieku dorosłym.
O tym, że istnieje związek między minionymi przeżyciami a problemami psychicznymi w późniejszym życiu, powszechnie wiadomo od końca XIX wieku, czyli od początku rozwoju współczesnej psychologii. O wiele bardziej zaskakujący jest fakt, że między trudną przeszłością a chorobami przewlekłymi, takimi jak schorzenia układu sercowo-naczyniowego, nowotwory, chroniczne bóle, cukrzyca, otyłość i wszelkiego rodzaju uzależnienia, również może istnieć zależność przyczynowo-skutkowa. Z ubolewaniem stwierdzam, że współczesna medycyna niezbyt się tym interesuje – co oburza tym bardziej, że cierpią na tym pacjenci. Co gorsza, wygląda na to, że trudne doświadczenia i zmaganie się z problemami mogą zmniejszać nasze szanse na długie życie. Cierpimy więc podwójnie! Znęcanie się, brak uwagi, przemoc słowna, przemoc seksualna (bądź narażenie na nią), porzucenie lub życie w lęku przed porzuceniem, przemoc w szkole, ale także rozwody, konflikty między rodzicami, choroba jednego z nich, żałoba – to zbyt często lekceważone problemy, które odbijają się na zdrowiu fizycznym w dorosłości.
Kiedy jednak idziemy do lekarza, nie dostrzega on żadnego związku między dolegliwościami, które nas do niego sprowadziły, a naszymi doświadczeniami z przeszłości. A przecież choroby chyba nie spadają z nieba! I to wszystko dzieje się w czasach, gdy dominującą ideologią jest kult zdrowia i dobrostanu! W czasach, gdy nawet stół traktujemy jak aptekę: nie jemy już dla przyjemności, ale dla zdrowia! W czasach wysypu ezoterycznych sposobów troski o swój dobrostan, takich jak medytacje, spacery, przytulanie drzew i post! W czasach, gdy wreszcie zdaliśmy sobie sprawę z prozdrowotnego działania oddechu (by przekonać się o słuszności tego rewolucyjnego pomysłu, wstrzymajcie oddech na dziesięć minut w obecności najlepszej przyjaciółki czy najlepszego przyjaciela, którzy następnie potwierdzą życiodajne właściwości oddychania, ponieważ wy najprawdopodobniej nie będziecie mogli tego zrobić osobiście!). W czasach, gdy w trosce o zdrowie fizyczne i psychiczne interesujemy się wszystkim, co znajduje się poza nami, może należałoby zainteresować się również tym, co nosimy w sobie: w naszej pamięci, a także w DNA.
Nasza przeszłość oraz mniejsze czy większe trudności, z którymi musieliśmy się zmierzyć, mają duży wpływ na naszą zdolność do zdrowego życia, a także na jego przewidywaną długość.
Ale czy jako dorośli mamy na to wpływ? Owszem, ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny wobec przyszłych pokoleń. W mediach wiele się mówi o klimacie i stanie, w jakim zostawimy Ziemię naszym dzieciom. Niewątpliwie należałoby z równym przejęciem zastanawiać się nad kondycją psychiczną i zdrowotną przyszłych pokoleń, zwłaszcza w świetle wychowania, które im zaoferujemy, i sposobu, w jaki przeżyją dziecięce i młodzieńcze lata. Nie wolno nam się zwalniać od odpowiedzialności, którą ponosimy jako rodzice i wychowawcy. Agresja, zaniedbania, rozstania, zaburzenia przywiązania, przemoc seksualna wciąż zbyt rzadko trafiają na pierwsze strony gazet.
Jakie przyszłe pokolenia kształtujemy? Jaki kapitał gromadzimy lub trwonimy w kontekście zdrowia fizycznego i psychicznego naszych wnuków? Czy jest to bagaż, który może mieć wpływ na ich mózg, a nawet genetykę? Czy wszystko jest z góry zapisane, czy też każdy z nas dysponuje – choćby ich u siebie nie podejrzewał – zasobami, dzięki którym może wyjść z trudnych doświadczeń mniej pokiereszowany, niż można by się spodziewać? Czy po wyjściu z piekła możemy mieć nadzieję na uzdrowienie? W tej książce staram się odpowiedzieć na wszystkie powyższe pytania. Zapraszam was na intelektualną wędrówkę, dzięki której będziecie mogli lepiej zrozumieć psychologię człowieka i uświadomić sobie, na jakim poziomie jest obecnie dziedzina nauki, która ma nam tak wiele do zaoferowania. Książka ta, w której wyniki badań przeplatają się z osobistymi refleksjami, stwarza również okazję do zastanowienia nad tym, jak ukształtowały nas życie, wychowanie i nasi rodzice. Będę się jednak starał wprawić was także w dobry humor, a kto wie, może nawet rozśmieszyć anegdotami ilustrującymi – czasem uszczypliwie, ale też z czułością i humorem – niektóre z poruszanych zagadnień. Nie można bowiem brać życia zbyt serio, zwłaszcza że ono nas nie oszczędza!1. NIEDOLE OKRESU DZIECIŃSTWA: DROBNE BOLĄCZKI I WIELKIE DRAMATY
1.
Niedole okresu dzieciństwa: drobne bolączki i wielkie dramaty
Kto może z czystym sumieniem powiedzieć, że jego życie było jak długa, spokojna rzeka? Beztroskie, pełne miłości, współczucia, życzliwości i uśmiechu? Z pewnością nikt na tej planecie. To pytanie nikogo nie pozostawia obojętnym: przywołuje bowiem przeszłość, utkaną z dobrych, ale również złych wspomnień.
Po ponad dwudziestu latach pracy psychoterapeutycznej mogę powiedzieć, że nasz mózg ma niesamowite zdolności i zupełnie nieoczekiwane zasoby, które czasem mobilizuje, żeby uciec pamięcią od negatywnych wspomnień albo przeprojektować je w taki sposób, by były dla nas akceptowalne. Kasowanie albo zmienianie wspomnień z momentów zwątpienia i cierpienia z lat dzieciństwa, a może nawet wcześniejszych, to szalenie ciekawe, a zarazem jakże ludzkie zjawisko.
Wypieranie własnej historii, odcinanie się od siebie
Dlaczego niektórym osobom tak trudno po prostu przyznać, że ich dzieciństwo było w najlepszym razie skomplikowane, a w najgorszym stanowiło ciąg powtarzających się traum? Czy jako dorośli mielibyśmy być z tego powodu negatywnie oceniani? Czy moglibyśmy mieć problemy lub odczuwać dyskomfort w relacjach z rodzicami z powodu sposobu, w jaki ich postrzegamy albo chcielibyśmy postrzegać? A może wywołałoby to w nas wewnętrzny konflikt, bo chcemy pozostać wobec nich lojalni? Kiedy omawiamy cierpienia z dzieciństwa, w sposób nieunikniony identyfikujemy również ich sprawców lub osoby za nie odpowiedzialne; trzeba przyznać, że bardzo często są nimi nasi rodzice czy bliscy. Oczywiście okres dzieciństwa to nie tylko rodzina: to również szkoła, grupy koleżeńskie, a ostatnio także media społecznościowe; kontekstów, w których mogą powstać urazy, jest wiele. Niektórym okres ten upłynął spokojnie: bez przeszkód, nękania ze strony rówieśników w szkole lub poza nią, bez marginalizacji czy przemocy. Ale w przypadku wielu ludzi było zupełnie inaczej. I lata później, już jako dorosłych, wciąż ich to dotyka i niszczy, mimo wysiłków, które podjęli, by uciec od ponurych wspomnień, a także związanych z nimi osób i miejsc.
Wielu ludzi jednak uważa, że przeszłością nie warto się zajmować. Po co wracać do czegoś, czego i tak nie można już zmienić? Jesteśmy dorośli, nie ma potrzeby zadręczać się przeszłością, która nijak nie tłumaczy ani tego, kim jesteśmy, ani tego, kim będziemy jutro. Tacy ludzie sądzą więc, że aby żyć w wolności, wystarczy zamknąć oczy na własną historię, nie ma bowiem żadnego poważnego związku przyczynowo-skutkowego, który miałby wpływ na to, jakimi ludźmi są dzisiaj.
Zgodnie z tą koncepcją mielibyśmy również całkowitą kontrolę nad naszym życiem i nad tym, jacy jesteśmy. Zawsze racjonalni, mielibyśmy się kierować wyłącznie logiką, a szczęśliwe czy nieszczęśliwe doświadczenia, którymi naznaczona jest nasza przeszłość, nijak by na nas nie wpływały. I nawet gdyby psychologowie przez przypadek mieli trochę racji, twierdząc, że traumatyczne zdarzenia z dzieciństwa mają jakieś znaczenie, wszystko i tak byłoby kwestią woli i siły charakteru. Zapewne każdy z nas ma wśród swoich krewnych czy znajomych jedną lub więcej osób, które często oświadczają wszem i wobec, że „nie wierzą w psychologię”, że „całe to gadanie o dzieciństwie to głupoty, które nie trzymają się kupy”, albo że „dopóki się wie, czego się chce, można o to zawalczyć i to osiągnąć”. Czyżby więc wystarczyła odrobina chęci i siły charakteru, by poradzić sobie w życiu i dostać to, co najlepszego oferuje nam społeczeństwo? Co w takim razie powiedzieć o tych, którzy tego nie osiągają? Czy są słabymi jednostkami, podmężczyznami i podkobietami? Oznaczałoby to, że każdy z nas jest wolny i całkowicie odpowiedzialny za to, co robi i kim jest. Zapewne – jednak psychologia od dawna wskazuje, że ta kwestia jest nieco bardziej skomplikowana, niż się wydaje.
Ludzka psychika bynajmniej nie jest racjonalna
Przyjrzyjmy się powyższemu stwierdzeniu. Gdyby nasza psychika była racjonalna, psychologowie byliby potrzebni tylko „wariatom” i ludziom „słabym”. Wyrazy najgłębszego podziwu dla osób mających taką wizję świata. Jest ona do tego stopnia pozbawiona niuansów oraz tak żałośnie prostacka, śmieszna i stygmatyzująca, że aż fascynująca! Zgodnie z nią ludzka psychika i społeczeństwo byłyby niczym oparte na systemie zero-jedynkowym komputery. Ludzie dzieliliby się na dobrych i złych, silnych i słabych, ładnych i brzydkich, bardziej i mniej inteligentnych. Och, gdyby tylko ludzka psychika rządziła się tak prostymi i logicznymi prawami! Psychologowie potraciliby pracę i cała profesja mogłaby odejść do lamusa.
Historia ludzkości pokazuje jednak, jak bardzo nasze zachowania są nieracjonalne, nieprzewidywalne i często determinowane siłami i procesami, które całkowicie wymykają się naszej kontroli i wszelkim założeniom. Jak na przykład przewidzieć zachowanie męża, który z dnia na dzień, choć nic na to nie wskazywało, postanawia zgwałcić, a następnie zadźgać własną żonę? Kilka lat temu prowadziłem terapię mężczyzny (46 lat, stanowisko kierownicze w luksemburskiej firmie), który nie potrafił sobie poradzić z uzależnieniem od gier, co z czasem zaczęło zagrażać równowadze finansowej jego patchworkowej rodziny i nieuchronnie zaburzało spokój w związku. Mężczyzna nie wykazywał żadnych cech psychopatologicznych i nigdy nie prezentował szczególnie agresywnych zachowań, zwłaszcza wobec swojej żony. Ale pewnego dnia kobieta oświadczyła mu, że odchodzi, że związała się z kimś innym i że uczucie, którym darzyła męża, wygasło przez ciągłe kłótnie. Kilka dni po tym strasznym obwieszczeniu w rubryce kryminalnej lokalnej gazety pojawiła się wzmianka o morderstwie z użyciem noża, po której przeczytaniu mój pacjent zabił własną żonę w okolicznościach rodem z horroru.
Powiecie, że to wyjątkowa sytuacja? Że ten człowiek od początku był szaleńcem i potencjalnym mordercą? Oczywiście musimy szukać podobnych wytłumaczeń, bo inaczej musielibyśmy w głębi serca uznać, że my również jesteśmy zdolni do takich czynów oraz że wbrew pozorom wystarczyłby drobiazg, by uczynić z nas potencjalnych zabójców. W psychologii zjawisko rozpoznawania w drugiej osobie jakiegoś aspektu siebie nazywa się identyfikacją. Proces identyfikacji może być pozytywny, dowartościowujący i bardzo stymulujący: kiedy utożsamiamy się z charyzmatycznymi liderami, wybitnymi sportowcami czy bohaterami. Może być też jednak wysoce destabilizujący, jeśli odnosi się do morderców, pedofilów czy sprawców przemocy seksualnej. Dlatego nasz mózg szybko wyszukuje cechy, które uniemożliwią nam utożsamienie się z tymi osobami. W ten sposób działa mechanizm obronny, dzięki któremu myślimy, że nie jesteśmy w żadnym wypadku zdolni do takich nikczemności. Myślimy więc, że tamten pacjent musiał mieć jakieś problemy psychiczne – pewnie pił albo sam doświadczył przemocy w dzieciństwie. Musimy się chronić i, na ile to możliwe, utwierdzać w przekonaniu o przyzwoitości naszej konstrukcji psychicznej oraz o tym, że w przeciwieństwie do sprawców jesteśmy dobrymi ludźmi poza wszelkimi podejrzeniami.
Jeśli jednak takie sytuacje dotyczą tylko jednostek zaburzonych psychicznie, to jak wyjaśnić Holokaust i inne masakry na przestrzeni całej historii – także te współczesne – które doprowadziły do eksterminacji całych grup etnicznych i innych społeczności? Czy rzeczywiście przyczyną są wyłącznie zaburzone jednostki, czy są to efekty jakiegoś zaraźliwego obłędu? Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. A co jeśli wszyscy jesteśmy spadkobiercami okropności, jakich dotychczas dopuściła się ludzkość? Co, gdyby się okazało, że potrzeba niewiele, by każdy z nas przeszedł na ciemną stronę mocy? Przypomnijmy sobie prace słynnego amerykańskiego psychologa Stanleya Milgrama² (we Francji stał się on znany za sprawą filmu Henriego Verneuila _Tysiąc miliardów dolarów_ z 1982 roku z Patrickiem Dewaere), który po drugiej wojnie światowej wykazał, że tak naprawdę każdy z nas potrafi z zimną krwią zabić niewinną istotę, jeśli tylko dostanie rozkaz i kilka dolarów. Celem zrealizowanego przez niego w latach 1961–1963 eksperymentu było sprawdzenie, czy człowiek jest w stanie wykonywać rozkazy sprzeczne z własną moralnością. Uczestnicy sądzili, że biorą udział w badaniach na temat nauki i pamięci. Zostali poproszeni o zadawanie pytań obcej osobie. Kiedy ta nie znała odpowiedzi na pytanie, mieli ją ukarać impulsem elektrycznym w zakresie od 15 do 450 woltów, zwiększanym za każdym razem o 15 woltów. Kiedy zadający pytania zwlekał z zaaplikowaniem impulsu elektrycznego, włączał się nadzorujący badanie (reprezentujący autorytet), który kierował do niego proste uwagi w stylu „eksperyment wymaga, żebyś to zrobił”, nie stosując żadnej innej presji. Siedzący naprzeciw przepytywany udawał – ponieważ tak naprawdę nie raził go oczywiście żaden prąd – że krzyczy z bólu, i błagał o przerwanie doświadczenia. Powstawał dylemat: oszczędzić „ucznia” i okazać nieposłuszeństwo czy wykonać polecenie, ryzykując, że się go zabije. Wyniki były tyleż nieoczekiwane, co przerażające: prawie 65% badanych posunęło się do zaaplikowania śmiertelnego impulsu 450 woltów. Przed eksperymentem psychiatrzy zakładali, że tak wysoki impuls zastosuje jeden na tysiąc uczestników. Badani, którzy posunęli się do zastosowania impulsu elektrycznego o śmiertelnym napięciu, niczym się od nas nie różnili. Jak stwierdziła Hannah Arendt po zakończeniu drugiej wojny światowej, sprawcy nazistowskich zbrodni nie byli bardziej szaleni, bardziej żądni krwi czy okrutniejsi od innych ludzi. Tak naprawdę bowiem nie jesteśmy do końca panami własnych zachowań, a spora część ludzkiej natury wymyka się logicznemu rozumowaniu. Osobom, które mają wrażenie, że kontrolują własne życie, oczywiście trudno to zaakceptować. To przekonanie jest jednak iluzją, nawet jeśli wciąż mocno się nas trzyma.
Idealni rodzice
Nasi rodzice – a także rodzice, którymi stali się niektórzy z nas – postępowali ze swoimi dziećmi najlepiej, jak potrafili, wkładając w to całe serce. Taka jest prawda, w zasadzie dość straszna, co wykażemy na dalszych stronach tej książki. Bo nawet jeśli rodzicom daleko do doskonałości, jeśli ich metody wychowawcze pozostawiają wiele do życzenia, jeśli są źli – to są źli całym sercem i mimo całej swojej miłości. Dowodem tej oczywistej tragedii jest fakt, że gabinety psychologiczne są dziś oblegane jak nigdy dotąd. Wciąż wypełniają się cierpiącymi pacjentami, którzy przychodzą, by opowiadać o sobie i swoich problemach oraz o dramatach, jakich doświadczyli w dzieciństwie i okresie dojrzewania. Wielu osobom trudno jednak przyjść na psychoterapię i opowiadać o tych przykrych doświadczeniach. Mają poczucie, że postępując w ten sposób, zdradzają własnych rodziców. Ojca, matkę, dziadka, babcię, brata czy siostrę, którzy przecież zdawali się ich kochać. Ale trzeba sobie uświadomić, jak było naprawdę. Od dawna nie wszystko działa prawidłowo, od dawna coś im przeszkadza żyć pełnią dorosłego życia czy po prostu być szczęśliwymi. I to właśnie każe nam wrócić do tej z pozoru zamkniętej przeszłości.
Bardzo niewiele osób może się pochwalić tym, że w swoim dzieciństwie zaznało wyłącznie radości, szczęścia i obfitości. Prawdopodobnie natomiast wszyscy marzyliśmy o takim dzieciństwie, spędzonym pod opieką troskliwych rodziców, którzy nigdy nie popełniają błędów: ani jednego niepotrzebnego słowa, totalna dyspozycyjność, niezawodna życzliwość, stabilny nastrój, uśmiech zawsze na twarzy i kochające otwarte ramiona, zawsze gotowe przyjąć i uścisnąć swoje latorośle. Oznaczałoby to nie tylko zaspokojenie wszystkich naszych potrzeb, ale wręcz ich przewidywanie. Doskonałe wyżywienie, doskonała higiena, doskonały dom dla doskonałych, czystych i oczywiście inteligentnych dzieci. Dzieci, którym podczas zabaw w ogrodzie do butów nie lepiłaby się ziemia i których spodnie by się nie brudziły. Nie mówiąc o lśniących blond włosach, zawsze nienagannie ułożonych mimo wiatru i zajęć sportowych. Takie „perfekcyjne wychowanie” wbrew wszelkim oczekiwaniom mogłoby się jednak okazać szkodliwe. Jeżeli idealni rodzice potrafią wszystko przewidzieć i zapobiec wszelkim trudnościom, dzieci nie mają potrzeby mobilizować żadnych własnych zasobów adaptacyjnych, a co za tym idzie, radzić sobie z niedogodnościami, frustracjami czy małymi i dużymi wyzwaniami, jakie życie stawia przed każdym z nas. W dodatku w tym perfekcyjnym świecie wszystko musiałoby być nieskazitelnie czyste, a dom byłby wolny od wszelkich wirusów i bakterii. Byłby to świat idealny, który tak naprawdę nie istnieje.
Bo pewnego dnia te dorosłe już dzieci muszą, jak każe obyczaj, opuścić swoje rodziny, choćby po to, by zacząć studia… oczywiście na renomowanej uczelni. I tutaj zacząłby się dramat. Biedni idealni młodzi dorośli wyruszyliby na podbój świata… i ich życie zakończyłoby się tuż za rogiem, gdzie znaleziono by ich idealne zwłoki. Polegliby o kilka metrów oddaleni od swojego ideału, pozbawieni szans na przeżycie w otoczeniu, które można posądzać o wszystko, tylko nie o doskonałość. Zginęliby przede wszystkim z przyczyn biologicznych, ponieważ ich układ odpornościowy nigdy nie byłby wcześniej stymulowany do obrony. Organizm, który chroniono przed wszystkim, nie byłby w stanie zaadaptować się do funkcjonowania w otoczeniu wirusów i bakterii. I tak, nie domknąwszy jeszcze walizek, z którymi mieli opuścić rodziców i swoje idealne życie, poumieraliby, ponieważ ich ciała nie potrafiłyby walczyć z patogenami. A gdyby dziwnym trafem oparli się atakom wirusów i chorób, polegliby na planie psychologicznym. Te nieszczęsne dzieci musiałyby się wreszcie zmierzyć z otoczeniem społecznym i uruchomić swoje zasoby psychologiczne, zarządzać interakcjami z innymi: konfliktami, odrzuceniem, przemocą, frustracją, wszystkim tym, co w gruncie rzeczy charakteryzuje stosunki międzyludzkie, z czym jednak one nigdy się nie konfrontowały. Jeśli więc nie zabrałyby ich z tego świata wirusy i choroby, czekałyby je izolacja, depresja, a w końcu samobójstwo.
Idealni rodzice to tak naprawdę koszmar, którego nie należy życzyć nikomu, ponieważ ich działania stanowią antytezę całego procesu adaptacyjnego. Tymczasem procesy przystosowawcze są nieodłączną częścią człowieczeństwa, ponieważ nasz organizm, ciało i mózg od zamierzchłych czasów zorientowane są na jeden cel, a jest nim właśnie adaptacja. Dotyczy to zarówno całego gatunku, jak i wyjątkowych jednostek, którymi jesteśmy. Jeśli otoczenie przesadnie dostosowuje się do nas, następuje swego rodzaju regres naszych kompetencji psychologicznych i w efekcie możemy nie być w stanie podołać wyzwaniom, jakie życie nieuchronnie przed nami stawia albo postawi w przyszłości. Oczywiście odwrotna sytuacja – zbyt wymagające środowisko najeżone trudnościami i przeszkodami, którymi musimy nieustannie stawiać czoła – również nie jest dla nas dobre. Można jednak powiedzieć, że – poza wyjątkowymi przypadkami – zbyt duże dostosowanie do nas otoczenia zaburza nasze zdolności adaptacyjne i najczęściej prowadzi do nieszczęścia.
Kompleks Harry’ego Pottera albo jak ukryć przemoc
Nawet wytwórnia Disneya nigdy nie odważyła się wyprodukować filmu opartego na historii o idealnej rodzinie. Królewna Śnieżka, Mała Syrenka, Śpiąca Królewna i wiele innych produkcji są wszak opowieściami o bohaterach, których życie nie oszczędzało. By sięgnąć do nowszych postaci – Harry Potter, bohater Joan K. Rowling, również słono zapłacił za swoją sławę. Przypomnijmy, że pokój, w którym chłopca często zamykano na klucz, był tak naprawdę pełnym pająków schowkiem pod schodami z okratowanym przez wujka okienkiem i klapką w drzwiach służącą do podawania posiłków. A do tego był ujmujący kuzyn Dudley, który traktował Harry’ego jak worek treningowy. Chłopca uznano za bezwartościowego i po prostu odmawiano mu prawa do istnienia. A kiedy Dursleyów odwiedzali „ważni goście”, miał pozostawać w swoim „pokoju” i udawać, że go nie ma. Przypomnijmy, że rodzina nazywała go „mizernym”, „karłowatym”, „nieznośnym kłamczuchem” i „ciężarem”.
Bohater cyklu Rowling raczej nie miał dobrego startu w życie. Oczywiście Harry Potter jest tak naprawdę czarodziejem, który przeżywa niezwykłe przygody w fantastycznym świecie, ale czy ten bohaterski chłopiec nie jest w gruncie rzeczy po prostu straumatyzowanym dzieckiem, którego życie nie oszczędzało? Najważniejszym elementem tej „traumatycznej bajki” jest zapewne fakt, iż nasz młody bohater jako niemowlę w strasznych okolicznościach stracił rodziców i został umieszczony w niechętnej mu rodzinie zastępczej. To właśnie ten kontekst ostatecznie doprowadził do fantasmagorii: stworzenia wyobrażonego świata, dzięki któremu chłopiec mógł poradzić sobie z niemożliwą do zaakceptowania rzeczywistością. Prawdziwa sytuacja Harry’ego została zastąpiona zaczarowanym, baśniowym uniwersum, ukrywającym przed czytelnikami, jak i przed samymi bohaterami, okrutną, brutalną rzeczywistość, w której dzieci są dręczone i doświadczają traum.
Harry’ego Pottera nikt nie postrzega jako maltretowanego dziecka. Wręcz przeciwnie. Świadczą o tym całe pokolenia czytelników, którzy się z nim utożsamiają; którzy chcą być jak on i należeć do Gryffindoru, najszacowniejszego skrzydła dziecięcego szpitala psychiatrycznego o nazwie Hogwart. To dość dobrze potwierdza naszą zdolność do przekształcania i upiększania rzeczywistości, którą trudno nam zaakceptować. Bardzo chcielibyśmy mieć takie moce jak Harry i tak jak on umieć uciekać od brutalności i cierpień, które spotykają nas w życiu. Powszechna sympatia czytelników do tej postaci ukazuje, jak wielką mamy skłonność do fantazjowania na temat naszego dzieciństwa. Kiedy opowiadamy sobie własną historię, kiedy wracamy do niej myślami, to tak naprawdę fantazjujemy. Często te nasze fantazje są jak bajki na dobranoc: różnią się całkowicie od tego, co przeżyliśmy naprawdę. Żeby nasza historia miała ręce i nogi, zapominamy, zmieniamy, uzupełniamy, ukrywamy i wymyślamy jej różne aspekty. To, co mówimy o naszym dzieciństwie, jest więc stworzoną przez nas opowieścią, dzięki której staje się ono możliwe do zniesienia.
Na Harry’ego Pottera można by więc patrzeć jako na straumatyzowanego chłopca zamkniętego w swoich urojeniach, w świecie wyobraźni, co sugerowałoby skłonność do paranoi i dysocjacji. Ale nic z tych rzeczy. W świadomości zbiorowej jest on i pozostanie współczesnym bohaterem, zdolnym przeciwstawić się złu i posiadającym magiczne moce, których wszyscy mu zazdroszczą. Skoro potrafimy przeinaczyć prawdę o rzeczywistości Harry’ego, by zrobić z niego superbohatera, to równie łatwo zastosujemy podobną strategię w stosunku do siebie, by nasze życie było dla nas łatwiejsze do zniesienia. Wszyscy postępujemy z bohaterem Rowling tak, jak z własnym życiem. Było ono, nawet dla tych najmniej doświadczonych spośród nas, pełne trudnych czy wręcz traumatycznych chwil. Innymi słowy, nie oszczędzało nas. Jednych tylko trochę pohuśtało na wertepach, inni przeżyli trzęsienie ziemi. Oczywiście nie można porównywać tych dwóch sytuacji, ale co ciekawe, obie one mają pewne cechy wspólne.
Uznanie traumy psychicznej wciąż wzbudza opory
Jedną z licznych zasług Sigmunda Freuda jest to, że jako pierwszy ustalił związek zaburzeń psychicznych swoich pacjentek z traumatycznymi zdarzeniami w ich życiu. Już w okresie pisania swoich pierwszych prac Freud spotkał się z problematyką traumy seksualnej i twierdził – chwała mu za to – że może być ona wynikiem procesów czysto psychicznych. Doświadczenie przemocy, a zwłaszcza przemocy seksualnej, miało być głównym powodem pojawienia się w wieku dorosłym nerwicy histerycznej³: zaburzenia „modnego” pod koniec XIX wieku. Co istotne, w 1897 roku Freud całkowicie zrewidował to stanowisko, uznając, że opowieści pacjentek to tylko wytwory ich fantazji, uznał bowiem, że przytaczane przez nie sceny wykorzystania seksualnego w dzieciństwie nie mogą być prawdziwe. Austriacki mistrz był przekonany, że są one produktem ich wyobraźni; od tego czasu również jego następcy psychoanalitycy przestali wierzyć wyznaniom pacjentów. W całym XX wieku odgrywano więc smutną komedię: dzieci, młodzież i dorośli zwierzali się ze swoich nieszczęść i doświadczonych w dzieciństwie nadużyć seksualnych profesjonalistom, którzy całkiem jawnie stwierdzali, że są to tylko wytwory ich wyobraźni, w najlepszym wypadku fantazje, których źródło należy zbadać – ale wiadomo, że leży ono w nieświadomych pragnieniach pacjentów. Ofiary cierpiały więc podwójnie: nie tylko znęcano się nad nimi w dzieciństwie, ale w dodatku w lecznicach, w których miały zostać wysłuchane i otrzymać pomoc, nikt nie wierzył ich słowom. Możemy sobie wyobrazić, jak bardzo tą głupią, godną potępienia teorią psychoanaliza przyczyniła się do utrzymywania w nieświadomości ogromnych szkód, jakie wyrządza przemoc seksualna, zwłaszcza gdy ma ona miejsce w dzieciństwie. Alice Miller w swojej książce _Zniewolone dzieciństwo_ wytknęła ten błąd najwybitniejszym psychoanalitykom i dowiodła, że taki pogląd nie może pomóc osobom, które w dzieciństwie doznały traumy seksualnej i fizycznej. „Czy lęki pacjenta, nad którym znęcano się we wczesnych latach życia, można tłumaczyć stłumionym popędem, nie interesując się tym, jak w rzeczywistości wyglądało jego dzieciństwo?”⁴. Miller zarzuciła psychoanalizie bycie „przeszkodą” zamykającą ofierze dostęp do odczuwanych emocji – przerażenia, nienawiści, poczucia bezradności – związanych z traumatycznymi wydarzeniami w jej życiu. Ale dwa najcelniejsze i najpoważniejsze zarzuty autorki wobec psychoanalityków dotyczą ich bycia współwinnymi „czarnej pedagogiki”, polegającej na podporządkowaniu – siłą, jeśli trzeba – dziecka woli dorosłego oraz na zmowie milczenia, która jeszcze niedawno otaczała temat maltretowania i wykorzystywania seksualnego dzieci: „Dopóki analityk broni teorii, które ukrywają oczywiste nadużycia i im zaprzeczają, dopóty uniemożliwia on uświadomienie sobie tych nadużyć zarówno swoim pacjentom, jak i społeczeństwu. Przyczynia się do zbiorowego wyparcia zjawiska, którego skutki dotykają bezpośrednio każdego z nas”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Według dr Borisa Cyrulnika _nisza sensoryczna_ to najbliższe środowisko, z którym dziecko wchodzi w interakcje poprzez zmysły. Zubożenie tego kontaktu powoduje brak poczucia bezpieczeństwa i wpływa negatywnie na rozwój dziecka. Zob. M. Anaut, B. Cyrulnik, _Résilience. De la recherche à la pratique_, Odile Jacob, 2014, s. 39–52 (przyp. red.).
2.
S. Milgram, _Psychological Maps of Paris_, w _Environmental Psychology: People and Their Physical Settings_, ed. H.M. Proshansky, W.H. Ittelson, L.G. Rivlin, 2nd ed., New York: Holt, Rinehart & Winston, 1976.
3.
Współcześnie termin ten jest używany głównie w kontekście historycznym lub w mowie potocznej, a w jego miejsce pojawiły się inne jednostki diagnostyczne. Patrz: E.H. Reynolds, _Hysteria, conversion and functional disorders: a neurological contribution to classification issues_, „British Journal of Psychiatry” 2012, z. 201(4), s. 253–254 (przyp. red.).
4.
Cytaty z K. Miller, _Zniewolone dzieciństwo_, w tłumaczeniu własnym (przyp. tłum.).