Jane Austen. Dzieła Zebrane - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
20 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Jane Austen. Dzieła Zebrane - ebook
Zbiór powieści Jane Austen, jednej z największych pisarek wszech czasów. Rozważna i romantyczna, Emma, Opactwo Northanger.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-384-7 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I
Rodzina Dashwoodów mieszkała w Sussex od dawna. Ich majątek był duży, a rezydencja znajdowała się w Norland Park, w jego centralnej części, gdzie od pokoleń wiedli żywot nobliwy, zasługując w pełni na szacunek, jakim cieszyli się wśród sąsiadów. Ostatnim właścicielem majątku był stary kawaler, który dożył sędziwego wieku, przez wiele lat mając za jedyną towarzyszkę życia siostrę doglądającą jego gospodarstwa. Kiedy zmarła – na dziesięć lat przed nim – w domu zaszły wielkie zmiany. Aby zrekompensować sobie tę stratę, właściciel majątku zaprosił bowiem do siebie pana Henry’ego Dashwooda – bratanka, który miał odziedziczyć po nim Norland zgodnie z prawem oraz wolą właściciela. Starszy pan żył odtąd wygodnie, ciesząc się towarzystwem bratanka, jego żony i dzieci. Z czasem jego przywiązanie do krewnych rosło. Pan i pani Dashwood dbali o niego nadzwyczaj troskliwie, kierując się przy tym nie wyrachowaniem, ale szczerą dobrocią, która nakazywała im zapewnić stryjowi wszelką opiekę, jakiej wymagał jego wiek; zaś obecność radosnych, żywych dzieci dodawała barw jego egzystencji.
Pan Henry Dashwood miał syna z poprzedniego małżeństwa, zaś obecna jego małżonka obdarzyła go trzema córkami. Syn, rozważny i dojrzały młody człowiek, rozporządzał dużym majątkiem – z chwilą dojścia do pełnoletności przypadła mu połowa fortuny jego zmarłej matki. Wstępując niedługo później w związek małżeński, wzbogacił się tym bardziej. Nie dbał więc o Norland tak dalece jak jego siostry; ich majątek, nie licząc tego, co mogłyby dostać, gdyby ich ojciec został spadkobiercą posiadłości stryja, był bowiem bardzo skromny. Ich matka nie posiadała niczego, ojciec zaś dysponował sumą zaledwie siedmiu tysięcy funtów; pozostała część fortuny jego pierwszej żony została zapisana synowi, z zastrzeżeniem procentów przypadających dożywotnio na wdowca po zmarłej.
Wreszcie starszy pan zmarł, a jego ostatnia wola przyczyniła spadkobiercom tyleż samo radości, co rozczarowania. Nie okazał się wprawdzie tak niesprawiedliwy ani tak niewdzięczny, by pozbawić bratanka majątku, pozostawił mu go jednak na warunkach, które uczyniły spadek dużo mniej wartościowym. Pan Dashwood liczył na zapis bardziej dla żony i córek niż dla siebie czy syna; tymczasem okazało się, że majątek ma przypaść temu właśnie synowi, po którym miał go odziedziczyć jego syn, podówczas czteroletni, przy czym postanowienia testamentu uniemożliwiały spadkobiercy zabezpieczenie losu tych, które były mu najdroższe, a które najbardziej potrzebowały wsparcia, czy to przez zaciągnięcie długu, czy przez sprzedaż choćby części cennych lasów. Całość zabezpieczono na korzyść dziecka, które odwiedzając Norland z rzadka wraz z rodzicami, zdołało zdobyć serce sędziwego krewniaka w sposób właściwy dzieciom dwu- lub trzyletnim: nieporadnym gaworzeniem, uporem w stawianiu na swoim, figlami i mnóstwem hałasu – wszystko to przeważyło nad troskliwością, jaką okazywały mu przez lata żona bratanka i jej córki. Starzec nie chciał jednak okazać się niewdzięczny, i w dowód przywiązania dla każdej z trzech dziewcząt pozostawił im po tysiąc funtów.
Pan Dashwood był zrazu srodze rozczarowany; będąc jednak z natury pogodnym optymistą, zakładał, że może pożyć jeszcze wiele lat, zaś rozważne gospodarowanie pozwoli mu z pewnością nie tylko pomnożyć niemałe dochody z majątku, ale i odłożyć z nich znaczną kwotę. Jednak posiadłość, którą objął po tak długim oczekiwaniu, pozostała w jego rękach zaledwie przez rok. Tylko o tyle przeżył bowiem swego stryja, zaś wdowie i córkom pozostawił jedynie dziesięć tysięcy funtów, wliczając w to ostatnie zapisy.
Wiedząc, że zostało mu niewiele życia, pan Dashwood posłał po swego syna i zaklinał go z całą mocą, na jaką było go stać w chorobie, by zadbał o interesy macochy i sióstr przyrodnich.
Pan John Dashwood, choć mniej uczuciowy niż reszta rodziny, zdawał się jednak poruszony okolicznościami i żarliwością tej prośby, przyrzekł więc, że zrobi wszystko, co zdoła, aby zapewnić krewniaczkom wygodne życie. Ojciec uspokoił się, słysząc tę deklarację, zaś pan John Dashwood bezzwłocznie jął rozważać, w jakim stopniu jego działania w tej sprawie powinien ograniczyć zdrowy rozsądek.
Młodzieniec ten nie miał złego charakteru – o ile można określić tak człowieka raczej oschłego i skupionego na sobie – sumienność i obowiązkowość zyskały mu powszechny szacunek. Być może, gdyby ożenił się z kobietą o milszym charakterze, cieszyłby się szacunkiem tym większym, a może i sam przejawiałby sympatyczniejsze cechy; zawarł bowiem małżeństwo jako człowiek bardzo młody i ogromnie zakochany w swej wybrance. Pani Johnowa Dashwood była jednak niczym karykatura swego męża, jeszcze bardziej od niego samolubna i ograniczona.
Składając ojcu wiadomą obietnicę, w duchu obiecał sobie, że powiększy majątek sióstr, ofiarując każdej z nich po tysiąc funtów. Był przekonany, że stać go na taki gest. Perspektywa powiększenia rocznego dochodu, jaki mu przypadł po matce, o cztery tysiące funtów rocznie ogrzała mu serce i wzmogła jego szczodrość. Tak, podaruje im trzy tysiące – to piękna i szczodra decyzja! Dzięki tej kwocie będą żyły dostatnio i wygodnie. Trzy tysiące funtów! Mógł sobie pozwolić na wydanie takiej kwoty, nie odczuwając tego zbytnio. Myślał o tym przez cały dzień, a potem przez wiele kolejnych dni, i nie żałował podjętej decyzji.
Zaledwie pogrzeb jej teścia dobiegł końca, pani Johnowa Dashwood przybyła z dzieckiem i służbą do majątku, nie uprzedzając teściowej. Nikt nie mógł zakwestionować jej prawa do przyjazdu – dom należał wszak do jej męża od chwili, gdy jego ojciec zszedł z tego świata. Jednak niedelikatność tego postępku, w dodatku wobec kogoś, kto znalazł się w tak trudnej sytuacji, byłaby niemiła nawet osobie o przeciętnej wrażliwości. Tymczasem starsza pani Dashwood była ogromnie czuła na punkcie honoru i miała usposobienie tak romantyczne, że wszelką nieuprzejmość brała sobie głęboko do serca. Rodzina nigdy nie przepadała za wybranką Johna, choć dotychczas nie miała ona okazji dowieść, jak dalece potrafi zlekceważyć uczucia i wygodę innych, gdy jest jej to na rękę.
Starsza pani Dashwood odczuła to lekceważenie tak boleśnie, i powzięła do synowej tak ogromną niechęć, że była zdecydowana opuścić dom na stałe, i zrobiłaby to, gdyby nie perswazja najstarszej z córek, która zdołała przekonać ją do zmiany decyzji, jak i gorąca miłość do wszystkich trzech dziewcząt, nie chciała bowiem narażać ich na ochłodzenie stosunków z bratem.
Najstarsza z nich – Eleonora, której argumenty okazały się tak przekonujące – choć zaledwie dziewiętnastoletnia, była osóbką mądrą i powściągliwą w osądach, dzięki czemu nieraz potrafiła powstrzymać matkę przed pochopnym działaniem, które niewątpliwie miałoby opłakane skutki. Miała przy tym bardzo dobre serce, była serdeczna i szczera w uczuciach, umiała jednak nad nimi panować. Pod tym względem jej matka mogła wiele się od niej nauczyć, zaś jedna z sióstr nie rokowała nawet i takiej nadziei.
Pod wieloma względami Mariannie nie brakowało cnót Eleonory. Była rozważna i inteligentna, działała jednak zbyt pochopnie i nie znała umiaru w radości ani w rozpaczy. Była szczodra, miła w obejściu, interesująca w rozmowie; nie można też było z pewnością określić jej mianem nieśmiałej. Cechowało ją także uderzające podobieństwo do matki.
Eleonora myślała o nadmiernej egzaltacji siostry z niepokojem, panią Dashwood napawała ona jednak radością i dumą. Teraz matka i Marianna wspólnie pogrążyły się w gwałtownej rozpaczy. Przejęte początkowo nieprzepartym żalem, gdy przygasł, zaczęły podsycać go w sobie nawzajem wciąż na nowo, bez końca. Oddawały mu się całkowicie, szukając coraz to nowych powodów do smutku i znajdując je w każdej, nawet najbardziej niewinnej uwadze, zdecydowane już nigdy nie pozwolić się pocieszyć. Eleonora również cierpiała głęboko; nie zatracała jednak w bólu zdolności działania. Potrafiła zdobyć się na rozmowę z bratem, powitała bratową po jej przyjeździe i traktowała ją z należytym szacunkiem; zdołała także nakłonić matkę do przyjęcia podobnej postawy.
Trzecia z sióstr, Małgorzata, była pogodnym i uprzejmym dziewczęciem; jednak romantyzmu nie równoważył w jej przypadku rozsądek właściwy Mariannie. Miała lat trzynaście i nic nie wskazywało na to, by miała dorównać siostrom pod względem przymiotów charakteru, osiągnąwszy ich wiek.Rozdział II
Pani Fanny Dashwood, małżonka Johna, wprowadziła się do Norland jako prawowita właścicielka majątku, zaś jej teściowa i bratowe zostały zdegradowane do roli gości. Traktowała je jednak z milczącą uprzejmością, zaś jej mąż okazywał im serdeczność na tyle, na ile potrafił żywić ciepłe uczucia wobec kogokolwiek poza sobą samym, własną żoną i synem. Nalegał stanowczo, by czuły się w Norland jak u siebie, a ponieważ pani Dashwood nie miała innego wyjścia, jak tylko pozostać we dworze do czasu, gdy znajdzie dla siebie odpowiedni dom w okolicy, propozycja ta została przyjęta.
Dalsza egzystencja w miejscu, gdzie wszystko przypominało jej minione szczęście, była jak najbardziej po jej myśli. W dawnych, lepszych czasach była znana z wesołego charakteru, jak i umiejętności ufnego i pogodnego spoglądania w przyszłość, co samo w sobie jest radością. Jednakże tak samo jak niegdyś radości dziś oddawała się rozpaczy, i nic nie mogło jej pocieszyć, tak jak dawniej żaden smutek nie był w stanie zepsuć jej nastroju.
Pani Johnowa Dashwood nie pochwalała w najmniejszym stopniu planów swego męża wobec jego sióstr. Zdawało jej się, że uszczuplenie fortuny należnej jej najdroższemu synkowi o całe trzy tysiące funtów strąci go w przepaść ubóstwa. Błagała więc małżonka, by jeszcze raz przemyślał tę kwestię. Jak będzie mógł spojrzeć sobie w oczy, jeśli obrabuje własne dziecko, w dodatku jedyne dziecko, z tak ogromnej kwoty? Panny Dashwood zaś, jedynie jego siostry przyrodnie, co ona sama uznawała za żadne pokrewieństwo, nie powinny rościć sobie prawa do aż tak wielkiej szczodrości brata. Każdy przecież wie, że dzieci tego samego mężczyzny, pochodzące z różnych małżeństw, nie żywią do siebie ciepłych uczuć, dlaczego więc miałby rujnować siebie i swego biednego, małego synka, oddając wszystkie pieniądze siostrom przyrodnim?
– Taka była ostatnia prośba mego ojca – odparł jej mąż. – Chciał, abym pomógł wdowie i sierotom po nim.
– Śmiem twierdzić, że twój ojciec nie wiedział, co mówi. Z pewnością już wtedy majaczył. Gdyby był przy zdrowych zmysłach, przez myśl by mu nie przeszło błagać cię, abyś odebrał własnemu dziecku połowę jego majątku.
– Nie wymienił konkretnej sumy, droga Fanny. Poprosił tylko ogólnie, abym im pomógł i uczynił ich życie łatwiejszym, niż on sam był w stanie to zrobić. Być może powinien był pozostawić tę kwestię wyłącznie mojemu sumieniu. Nie przypuszczał chyba, że pozwolę, aby stała im się krzywda. Ponieważ jednak domagał się przyrzeczenia, musiałem mu je dać; tak w każdym razie wówczas uznałem. Obietnica została zatem złożona i musi zostać spełniona. Należy zrobić coś dla nich, kiedy opuszczą Norland, żeby urządzić się w nowym domu.
– No cóż, zatem zróbmy coś dla nich; jednak to „coś” nie musi oznaczać trzech tysięcy funtów. Zważ – dodała – że kiedy raz rozstaniesz się z pieniędzmi, nigdy ich już nie zobaczysz. Twoje siostry wyjdą za mąż i pieniądze przepadną. Ach, gdyby można było odzyskać je dla naszego biednego maleństwa…
– No cóż, oczywiście – odparł jej mąż ponuro – to z pewnością zrobiłoby wielką różnicę. Być może przyjdzie czas, gdy Harry będzie żałował, że rozstaliśmy się z tak ogromną sumą. Gdyby, na przykład, założył liczną rodzinę, z pewnością okazałaby się nader przydatna.
– Co do tego nie ma wątpliwości.
– Być może byłoby zatem lepiej dla wszystkich, gdyby zmniejszyć tę sumę o połowę. Pięćset funtów i tak zwiększy znacznie ich stan posiadania!
– I to jeszcze jak! Żaden brat nie zrobiłby choćby połowy tego dla swoich sióstr, nawet gdyby to były jego prawdziwe siostry! Te zaś są tylko siostrami przyrodnimi! Ty jednak jesteś tak hojny!
– Nie chcę zrobić niczego niegodziwego – powiedział. – W takich przypadkach lepiej zrobić zbyt wiele niż zbyt mało. Nikt nie może w każdym razie pomyśleć, że nie zrobiłem dla nich dość dużo; nawet one nie mogłyby oczekiwać więcej.
– Nikt nie wie, czego mogłyby oczekiwać – odparła jego żona – ale nie mówimy tu o ich oczekiwaniach. Pytanie brzmi, na co możesz sobie pozwolić.
– Oczywiście; myślę więc, że mogę pozwolić sobie na to, aby dać im po pięćset funtów. Nawet gdyby nic ode mnie nie dostały, każdej z nich przypadnie około trzech tysięcy funtów z chwilą śmierci ich matki. To bardzo przyzwoita sumka dla młodej kobiety.
– Z pewnością przyzwoita; kiedy tak o tym myślę, wydaje mi się, że być może nie oczekują niczego więcej. Będą miały dziesięć tysięcy funtów do podziału. Jeżeli wyjdą za mąż, ich przyszłość będzie zabezpieczona, jeśli zaś nie, mogą całkiem wygodnie żyć z procentów od tych dziesięciu tysięcy.
– Masz całkowitą rację; wobec tego nie wiem, czy w takim razie nie lepiej byłoby wesprzeć w tej chwili ich matkę. Może na przykład dać jej dożywotnią rentę? Moje siostry także by na tym skorzystały. Sto funtów rocznie z pewnością wystarczyłoby im aż nadto.
Żona jednak zawahała się zamiast mu przyklasnąć.
– Bez wątpienia – rzekła – lepsze to, niż oddać od razu tysiąc pięćset funtów. Jeśli jednak pani Dashwood pożyje jeszcze piętnaście lat, będziemy na tym stratni.
– Piętnaście lat! Moja droga Fanny, ona nie przeżyje i połowy tego.
– Zapewne nie; można jednak zauważyć, że ludzie żyją w nieskończoność, gdy ktoś im płaci rentę, ona zaś jest krzepka i zdrowa, a do tego ledwo po czterdziestce. Renta to poważna sprawa; trzeba ją płacić co roku i nie ma sposobu, by tego uniknąć. Nie zdajesz sobie sprawy, co chcesz zrobić. Ja natomiast wiem, jak kłopotliwe bywają renty. Moja matka latami borykała się z obowiązkiem wypłacania renty trzem zgrzybiałym starcom, służącym mego ojca, który zapisał im dożywocie w testamencie, i nie wyobrażasz sobie, jak się z tym męczyła. Renty trzeba było wypłacać dwa razy do roku; już samo dostarczanie ich do adresatów nastręczało trudności. Potem przyszła wiadomość, że jeden z nich umarł, po czym okazało się, że nic takiego się nie zdarzyło. Matka miała tego najzupełniej dosyć. Mówiła, że nie może czuć się panią własnych dochodów, na które nałożono takie obciążenia; źle to świadczy o moim ojcu, w przeciwnym razie bowiem pieniądze znalazłyby się w wyłącznej dyspozycji matki bez jakichkolwiek ograniczeń. Ja natomiast nabrałam przez to wszystko wielkiej niechęci do rent dożywotnich i za żadne skarby świata nie związałabym sobie rąk ich wypłacaniem.
– Z pewnością – przyznał pan Dashwood – taki coroczny drenaż przychodów to nic przyjemnego. Twoja matka trafnie to określiła: człowiek przestaje być panem własnych pieniędzy. Związanie się obowiązkiem regularnych wypłat to nic pożądanego; to by nam odebrało całą niezależność.
– Bez wątpienia; a przy tym nikt by ci nawet nie podziękował. Uznałyby, że są zabezpieczone, że zrobiłeś to, co do ciebie należy, i że nie muszą być ci wdzięczne. Na twoim miejscu pozostawiłabym sobie całkowitą swobodę wyboru. Nie przyjęłabym żadnych corocznych zobowiązań. W niektórych latach wydanie choćby setki, a nawet pięćdziesięciu funtów może okazać się trudne.
– Z pewnością masz rację, moja droga, lepiej będzie nie wikłać się w rentę; to, co im z własnej woli ofiaruję od czasu do czasu, pomoże im na pewno bardziej niż coroczna renta, gdyby bowiem miały gwarancję wyższych dochodów, zachęciłoby je to niepotrzebnie do życia na wyższej stopie, zaś z końcem roku nie byłyby bogatsze i o sześć pensów. Bez wątpienia tak będzie najlepiej. Jeśli od czasu do czasu podaruję im po pięćdziesiąt funtów, pozwoli im to nie martwić się nigdy o pieniądze, a mnie wypełnić należycie obietnicę daną ojcu; tak przynajmniej sądzę.
– Z pewnością tak. Prawdę mówiąc, jestem przekonana, że twój ojciec w ogóle nie chciał, żebyś dawał im pieniądze. Myślę, że mówiąc o wsparciu, miał na myśli to, czego można od ciebie oczekiwać w granicach rozsądku; na przykład, abyś pomógł im znaleźć wygodny, nieduży domek, przenieść się doń ze wszystkimi rzeczami, abyś posyłał im prezenty: ryby, dziczyznę i inne specjały, stosownie do pory roku. Dałabym głowę, że nie mógł mieć na myśli nic innego; byłoby to zaiste dziwne, wręcz nierozsądne, gdyby było inaczej. Pomyśl tylko, drogi mężu, jak wygodnie twoja macocha i jej córki mogłyby żyć z odsetek od siedmiu tysięcy funtów, nie licząc tysiąca na każdą z dziewcząt, co daje im pięćdziesiąt funtów rocznie; oczywiście, mogą z tego płacić matce za swoje utrzymanie. Razem będą miały pięćset funtów rocznie, a po cóż więcej czterem kobietom? Mogą przecież żyć bardzo tanio! Nie będą ponosiły prawie żadnych kosztów. Bez powozu, bez koni, bez nadmiaru służby, bo nie będą także bywały w towarzystwie, a więc ich wydatki będą bardzo niskie! Pomyśl tylko, jak to się dobrze składa! Pięćset funtów rocznie! Trudno sobie wyobrazić, na co miałyby wydać choćby połowę tej sumy; dawać im więcej to absurd. Już prędzej to one będą mogły dać coś tobie.
– Doprawdy – powiedział pan Dashwood – sądzę, że masz zupełną rację. Mój ojciec z pewnością myślał właśnie tak, jak mówisz. Teraz doskonale to rozumiem i wypełnię swoje obowiązki, okazując im pomoc i serdeczność, tak jak to przedstawiłaś. Kiedy macocha przeniesie się do własnego domu, będę jej służył wsparciem w urządzeniu się. Z pewnością przyda jej się wówczas jakiś prezent, może coś z mebli.
– Z pewnością – odparła pani Johnowa Dashwood. – Musisz jednak pamiętać o jednej rzeczy. Kiedy twoi rodzice przeprowadzili się do Norland, meble ze Stanhill wprawdzie sprzedano, jednak cała porcelana, srebra stołowe i obrusy ocalały, teraz zaś przypadły twej macosze. Wynika z tego, że gdy znajdzie nowy dom, będzie mogła w pełni go sobie urządzić.
– To rzeczywiście zmienia postać rzeczy. Istotnie, cóż za drogocenny spadek! A przecież przynajmniej część tych nakryć doskonale by nam się tutaj przydała.
– Właśnie, a jej zastawa śniadaniowa jest dużo ładniejsza niż komplet, który mamy na wyposażeniu. O wiele za ładna, moim zdaniem, jak na miejsce, na które one będą mogły sobie teraz pozwolić. No ale tak już jest. Twój ojciec myślał tylko o nich. Muszę to powiedzieć: nie jesteś mu winien szczególnej wdzięczności ani też nie musisz tak bardzo troszczyć się o wypełnienie jego woli; wiemy doskonale, że gdyby mógł, zostawiłby im niemal wszystko.
To był argument nie do odparcia. Pod jego wpływem pan Dashwood nie wahał się dłużej z podjęciem decyzji, stwierdzając, że nie tylko nie jest konieczne, ale byłoby wręcz całkowicie niestosowne, gdyby udzielił wdowie i sierotom po swym ojcu jakiegokolwiek wsparcia ponad sąsiedzką pomoc, jak poradziła mu żona.Rozdział III
Pani Dashwood pozostała w Norland przez kilka kolejnych miesięcy, co nie oznacza, że widok znajomych miejsc przestał budzić w niej gwałtowne wzruszenia. Gdy bowiem otrząsnęła się nieco z rozpaczy, a jej umysł stał się zdolny do czegokolwiek poza melancholijnym snuciem wspomnień, nie mogła doczekać się wyjazdu i nie ustawała w wysiłkach, by znaleźć odpowiedni dom w pobliżu Norland – bowiem osiedlenie się daleko od ukochanych zakątków było ponad jej siły. W pobliżu nie było jednak siedziby, którą uznałaby za dość wygodną, a która zarazem spełniałaby wymagania jej najstarszej córki, ta bowiem, kierując się zdrowym rozsądkiem, odrzuciła już kilka domów zbyt okazałych jej zdaniem jak na ich możliwości, choć matka nie podzielała jej opinii.
Pani Dashwood wiedziała od męża o uroczystej obietnicy, jaką złożył mu syn, zapewniając ojcu spokój w ostatnich godzinach życia. Wierzyła w szczerość jego intencji równie mocno jak on sam, i z zadowoleniem uznała, że los jej córek zostanie zabezpieczony; co do niej samej, była pewna, że bez trudu utrzyma się za odsetki od kwoty siedmiu tysięcy funtów. Obietnica pasierba cieszyła ją również jako dowód jego dobroci i wyrzucała sobie srodze niesprawiedliwość żywionego wcześniej przekonania, że młody człowiek jest niezdolny do okazania szczodrości. Jego troskliwość wobec niej samej i sióstr przyrodnich utwierdziła ją w mniemaniu, że pasierb dba solennie o ich dobro, i przez długi czas żyła wiarą w szczerość jego intencji.
Niechęć, jaką żywiła od początku znajomości dla synowej, wzrosła znacznie z czasem, gdy poznała lepiej niemiłe cechy jej charakteru, mieszkając z nią przez pół roku pod jednym dachem. Być może niechęć ta przeważyłaby nad uprzejmością i uczuciami matczynymi, sprawiając, że obie panie uznałyby dalsze przebywanie razem za niemożliwe, gdyby nie pewna szczególna okoliczność, która zdaniem pani Dashwood uzasadniała w pełni przedłużony pobyt jej córek w Norland.
Okolicznością tą stała się bliższa znajomość pomiędzy najstarszą z córek i bratem pani Johnowej Dashwood – uprzejmym i miłym młodym człowiekiem, którego przedstawiono dziewczętom niebawem po przyjeździe jego siostry do Norland, a który od tej pory spędzał w posiadłości większość czasu.
Niejedna matka zachęcałaby zapewne córkę do zacieśnienia tej znajomości ze względów czysto materialnych, ponieważ Edward Ferrars był najstarszym synem nieżyjącego już bogacza; niejedna zaś starałaby się zapewne zapobiec zbliżeniu młodych z ostrożności, ponieważ z wyjątkiem niewielkiej sumki, cała jego fortuna była uzależniona od woli jego matki. Pani Dashwood nie miała jednak na względzie żadnej z tych kwestii. Wystarczało jej w zupełności, że młody człowiek wydaje się miły, że kocha jej córkę, a Eleonora odwzajemnia jego uczucie. Założenie, że różnica w stanie majątkowym powinna rozdzielić zadurzoną w sobie młodą parę, którą łączy podobieństwo charakterów, było jej całkowicie obce, a myśl, że ktokolwiek, kto poznał Eleonorę, mógłby nie uznać jej zalet, nawet nie zaświtała w jej głowie.
Edward Ferrars nie przekonał jej do siebie szczególnym urokiem czy zaletami charakteru. Nie był przystojny, a z jego sposobem bycia trzeba było się oswoić, aby móc uznać go za przyjemny. Był zbyt nieśmiały, by umieć pokazać się z korzystnej strony, kiedy jednak przełamał wrodzoną wstydliwość, znać było, że ma otwarte i czułe serce. Miał też wrodzoną inteligencję, wyćwiczoną dzięki solidnej edukacji. Nie posiadał jednak ani zdolności, ani predyspozycji, które pozwoliłyby mu spełnić oczekiwania matki i siostry, chcących za wszelką cenę, aby się wyróżnił, choć nie miały pojęcia, w jakim charakterze. Chciały jedynie, aby w taki czy inny sposób został ważną figurą. Matka życzyła sobie, by zainteresował się polityką, dostał się do parlamentu lub nawiązał bliższą znajomość z jakimś mężem stanu. Pani Johnowa Dashwood miała podobne oczekiwania; tymczasem jednak, dopóki się one nie spełnią, byłaby zadowolona, widząc brata na koźle eleganckiego powozu. Edward nie zdradzał jednak zainteresowania mężami stanu ani powozami. Chciał jedynie cieszyć się zaciszem domowych pieleszy i spokojnym życiem. Na szczęście miał też młodszego brata, który okazał się bardziej obiecujący.
Edward przemieszkał w domu kilka tygodni, zanim pani Dashwood zwróciła na niego uwagę; była bowiem tak pochłonięta rozpaczą, że nie zauważała tego, co działo się wokół. Początkowo dostrzegła jedynie, że jest cichy i skromny, co wzbudziło jej sympatię. Nie przeszkadzał jej w rozpamiętywaniu smutku, próbując nawiązać z nią rozmowę. Po raz pierwszy zyskał jej baczniejszą uwagę i aprobatę, gdy pewnego dnia Eleonora wspomniała, jak bardzo Edward różni się od siostry. Stwierdzenie to sprawiło, że jej matka natychmiast nabrała do niego sympatii.
– Wystarczy – rzekła – powiedzieć, że nie jest taki jak Fanny. To może świadczyć jedynie na jego korzyść. Już czuję, że go kocham.
– Przypuszczam, że go polubisz – odrzekła Eleonora – gdy nieco lepiej go poznasz.
– Polubię? – odparła jej matka z uśmiechem. – Kiedy ktoś budzi moją aprobatę, obdarzam go miłością.
– Może go mama szanować.
– Do tej pory nie nauczyłam się oddzielać szacunku od miłości.
Pani Dashwood zadała sobie więc trud bliższego poznania Edwarda. Jej ujmujący sposób bycia sprawił, że młody człowiek szybko wyzbył się rezerwy. Od razu poznała się na jego zaletach, czemu sprzyjało być może przekonanie co do względów, jakie żywił dla Eleonory. Była jednak przekonana, że ma dobry charakter, i nawet jego powściągliwość, sprzeczna z wszelkimi jej wyobrażeniami o manierach młodych mężczyzn, nie wydawała się nudna, jeśli poznało się jego gorące serce i serdeczne usposobienie.
Dostrzegłszy niebawem pewne oznaki świadczące o jego uczuciu wobec Eleonory, uznała łączący ich związek za poważny i oczekiwała rychłych oświadczyn i ślubu.
– Za kilka miesięcy, moja droga Marianno – mówiła – Eleonora z pewnością ułoży sobie życie. Będziemy za nią tęsknić, ale będzie szczęśliwa.
– Och! Mamusiu, co my bez niej zrobimy?
– To nie będzie przecież prawdziwa rozłąka, kochanie. Będziemy mieszkać o kilka mil od siebie i widywać się codziennie przez całą resztę życia. A ty zyskasz brata, prawdziwego, kochającego brata. O sercu Edwarda mam jak najlepsze zdanie. Wyglądasz jednak na smutną, Marianno, czy nie pochwalasz wyboru swojej siostry?
– Być może – odrzekła Marianna – wydaje mi się on nieco zaskakujący. Edward jest bardzo miły i kocham go ogromnie. A jednak… To nie jest młody człowiek, który… czegoś mu brak. Jest niepozorny… brakuje mu gracji, jakiej oczekiwałabym po młodzieńcu, który zyskałby poważne zainteresowanie mej siostry. W jego oczach brakuje tego ducha, tego ognia, który znamionuje zarazem cnotę i inteligencję. Poza tym, mamo, obawiam się, że brak mu gustu. Muzyka nie budzi jego zainteresowania, a rysunki Eleonory – wprawdzie je chwali, ale nie darzy ich zachwytem człowieka, który potrafiłby docenić ich wartość. Nietrudno zauważyć, że choć często przygląda się jej w trakcie rysowania, w rzeczywistości nie ma o tym pojęcia. Podziwia jej rysunki jak człowiek zakochany, a nie jak znawca przedmiotu. Co do mnie, te cechy muszą łączyć się ze sobą, jeśli miałabym być zadowolona. Nie potrafiłabym znaleźć szczęścia u boku mężczyzny, którego gust nie byłby pod każdym względem zbieżny z moim. Musi znać wszystkie moje uczucia; zachwycać się tymi samymi książkami, tą samą muzyką. Och, mamo! Jak monotonnie i drętwo Edward czytał nam wczoraj wieczorem! Współczułam mojej siostrze z całego serca. Znosiła to jednak z takim spokojem, jakby niczego nie zauważyła. Ledwo mogłam usiedzieć na miejscu. Słuchać tych pięknych wersów, które tylekroć poruszały moją duszę, wymawianych z takim nieprzeniknionym spokojem, z taką straszliwą obojętnością!
– Z pewnością lepiej poszłoby mu czytanie prozy. Tak właśnie wczoraj pomyślałam; ale ty oczywiście musiałaś dać mu Cowpera.
– Ależ, mamo, skoro nawet Cowper nie wzbudził w nim emocji!… Cóż, musimy się pogodzić z tym, że są różne upodobania. Eleonora nie jest tak uczuciowa jak ja, a więc być może nie zwraca na to uwagi i będzie z nim szczęśliwa. Ja miałabym jednak złamane serce, gdybym go kochała, i usłyszałabym, jak czyta, nie wkładając w to ani odrobiny serca. Im więcej wiem o świecie, mamo, tym bardziej jestem przekonana, że nigdy nie znajdę mężczyzny, którego mogłabym prawdziwie pokochać. Oczekuję tak wiele! Musiałby mieć wszystkie zalety Edwarda, zarazem zaś urok osobisty i maniery zdobiące jego dobroć w każdy możliwy sposób.
– Pamiętaj, kochanie, że nie masz jeszcze siedemnastu lat. Za wcześnie, żeby tracić nadzieję, że znajdziesz swego wybranka. Dlaczego miałabyś mieć mniej szczęścia niż twoja matka? Niech tylko pod jednym względem twój los będzie odmienny od tego, który stał się moim udziałem!Rozdział IV
– Jaka szkoda, Eleonoro – powiedziała Marianna – że Edward nie przepada za rysunkiem.
– Nie przepada za rysunkiem? – powtórzyła Eleonora. – Dlaczego tak sądzisz? Rzeczywiście, on sam nie rysuje, czerpie jednak ogromną przyjemność z obserwowania, jak robią to inni, i zapewniam cię, że nie brakuje mu naturalnego pociągu do rysowania, choć nie miał nigdy okazji doskonalić się w tym względzie. Gdyby kiedykolwiek uczył się rysować, jestem pewna, że robiłby to doskonale. Nie wierzy własnym osądom w takich kwestiach do tego stopnia, że nie lubi wydawać opinii o rysunkach; ma jednak naturalnie dobry gust i ceni prostotę, a to wystarczy w zupełności, by mógł kierować się osobistą oceną.
Marianna zamilkła, obawiając się, że powie coś, co może zabrzmieć obraźliwie; jednak opisany przez Eleonorę sposób wyrażania aprobaty dla cudzych rysunków wydał jej się zbyt daleki od energicznego zachwytu, który jej zdaniem zasługiwał na miano gustu. Choć jednak uśmiechała się w duchu na myśl o tej pomyłce, ślepa lojalność wobec Edwarda, która kazała Eleonorze mówić o nim w taki sposób, budziła jej szacunek.
– Mam nadzieję, Marianno – ciągnęła Eleonora – że nie uważasz go za człowieka pozbawionego gustu. Myślę, że zapewne nie, ponieważ zachowujesz się wobec niego serdecznie, a gdyby taka była twoja opinia, jestem pewna, że nie zdobyłabyś się wobec niego na uprzejmość.
Marianna nie wiedziała, co powiedzieć. Nie chciała urazić uczuć siostry, ale też nie chciała wyrażać opinii sprzecznej ze swoimi przekonaniami. Wreszcie odparła:
– Nie obraź się, Eleonoro, jeśli moja opinia o nim nie dorównuje twojemu przeświadczeniu o jego zaletach. Nie miałam tak wielu jak ty okazji, aby ocenić szczegółowo przymioty jego umysłu i upodobania; jestem jednak bezwzględnie przekonana o jego dobroci i rozsądku. To najzacniejszy i najmilszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałam.
– Jestem pewna – odparła Eleonora z uśmiechem – że nawet najwierniejszy przyjaciel Edwarda byłby zadowolony, słysząc taką o nim opinię. Nie mogłabyś wyrazić się o nim bardziej ciepło.
Marianna ucieszyła się, widząc, jak łatwo udało jej się zadowolić siostrę.
– Jeśli chodzi o jego rozsądek i dobroć – kontynuowała Eleonora – przypuszczam, że nikt, kto widywał go na tyle często, by wdać się z nim w swobodną rozmowę, nie mógłby w nie wątpić. Jego zalety umysłowe, jak i zasady, którym jest wierny, przesłania jedynie nieśmiałość, która sprawia, że zbyt często nie zabiera głosu. Znasz go jednak dość dobrze, by przyznać mu posiadanie tych zalet. Co do zaś tych przymiotów jego umysłu, które jak się wyraziłaś, są ci mniej znane, ja miałam okazję, aby się z nimi zapoznać. Tak się złożyło, że spędziliśmy razem sporo czasu, kiedy ty, czuła i kochająca córka, byłaś bez reszty zajęta naszą matką. Widywałam go często, poznałam dobrze jego opinie na temat literatury, upodobania i gusta; mogę zatem powiedzieć, że ma umysł światły, czytanie książek sprawia mu niezwykłą przyjemność, jego wyobraźnia jest żywa, spostrzeżenia – prawe i rzetelne, zaś gust jego jest delikatny i czysty. Jego zdolności pod każdym względem zyskują przy bliższym poznaniu, podobnie jak jego maniery i postać. Na pierwszy rzut oka z pewnością nie robi wielkiego wrażenia; trudno też nazwać go przystojnym, może poza spojrzeniem jego oczu, w których odzwierciedla się dobroć jego duszy i słodycz charakteru. Obecnie znam go tak dobrze, że wydaje mi się prawdziwie przystojny, a w każdym razie – prawie. Co na to powiesz, Marianno?
– Z pewnością, Eleonoro, jeśli dotąd nie dostrzegłam, że jest przystojny, z pewnością niedługo się to stanie. Skoro tylko powiesz mi, że mam kochać go jak brata, przestanę dostrzegać niedoskonałości jego urody, podobnie jak nie dostrzegam ich już w jego sercu.
Eleonora zaniepokoiła się tym oświadczeniem, żałując żarliwości, z jaką wypowiadała się o Edwardzie. Czuła, że ma o nim bardzo wysokie mniemanie. Wierzyła, że to uczucie jest odwzajemnione; musiała jednak zdobyć w tym względzie większą pewność, aby ucieszyło ją wyrażone przez Mariannę przekonanie, że tak jest w istocie. Wiedziała, że Marianna, jak i jej matka, od przypuszczeń przechodzą płynnym krokiem do niezachwianego przekonania – że w ich przypadku życzyć sobie czegoś oznaczało mieć na to nadzieję, a mieć nadzieję – oczekiwać, że zostanie spełniona. Spróbowała nakreślić swojej siostrze prawdziwy obraz sytuacji.
– Nie próbuję zaprzeczać – rzekła – że mam o nim bardzo dobrą opinię… że ogromnie go cenię i lubię.
Marianna wydała okrzyk oburzenia.
– Cenisz go! Lubisz! Ty nie masz serca! Ach! Jeszcze gorzej! Ty wstydzisz się mówić o swoich uczuciach. Jeśli użyjesz tych słów jeszcze raz, po prostu wyjdę z pokoju.
Eleonora nie zdołała powstrzymać śmiechu.
– Wybacz – odparła – i pamiętaj, że nie chciałam cię urazić, mówiąc tak powściągliwie o moich uczuciach. Możesz być pewna, że są silniejsze, niż to zadeklarowałam; krótko mówiąc, możesz uwierzyć, że są tak mocne, jak uzasadniają to jego zalety, jak i podejrzenie… nadzieja na jego wzajemność. Nie możesz jednak posuwać się dalej. Nie mam żadnej pewności co do jego uczuć wobec mnie. Chwilami wątpię w ich siłę; a dopóki nie zyskam pewności, nie możesz się dziwić, że nie chcę umacniać się we własnym uczuciu, nazywając je lub wierząc, że jest ono czymś więcej, niż jest w istocie. W głębi serca nie mam niemal żadnych wątpliwości co do jego stosunku do mnie. Są jednak inne względy oprócz jego skłonności ku mnie, które należy tu wziąć pod uwagę. Bardzo daleko mu do niezależności. Nie wiemy, jaka jest naprawdę jego matka; sądząc jednak ze wzmianek o jej zachowaniu i opiniach, jakie wygłasza Fanny, zapewne nie zdołałybyśmy jej polubić; i raczej nie mylę się, sądząc, że Edward zdaje sobie sprawę z olbrzymich trudności, jakie pojawią się na jego drodze, jeśli zdecyduje się poślubić kobietę nieposiadającą wielkiej fortuny i znakomitego pochodzenia.
Marianna była zdumiona, stwierdziwszy, jak dalece wyobraźnia jej samej i matki wykroczyła poza rzeczywistość.
– A więc nie jesteście zaręczeni! – rzekła. – Jednak z pewnością niebawem to nastąpi. Z tego opóźnienia zaś płyną dwie korzyści. Po pierwsze, nie stracę cię niebawem; po drugie, Edward będzie miał szansę doskonalić swe upodobania w twojej ulubionej dziedzinie, co z pewnością jest warunkiem koniecznym waszego przyszłego szczęścia. Ach! Gdyby twój geniusz podziałał na niego na tyle, żeby sam zaczął rysować, jakież to byłoby wspaniałe!
Zwierzenia, jakie poczyniła Eleonora siostrze, były szczere. Nie mogła uważać wzajemności Edwarda za tak pewną, jak bezsporną zdawała się ona Mariannie. Zdarzało mu się popadać w melancholię, która zdawała się świadczyć o obojętności, a w każdym razie o kruchości jego uczuć. Gdyby wątpił w jej przywiązanie, mógł być z tego powodu co najwyżej niespokojny. Nie popadałby natomiast tak często w przygnębienie. Bardziej prawdopodobną przyczyną mogła być jego zależność od matki, która nie pozwalała mu iść za głosem serca. Eleonora wiedziała, że matka nie ma zamiaru pozwolić mu na założenie w przyszłości własnej rodziny, o ile syn nie zrobi kariery zgodnie z jej życzeniem. Mając tę wiedzę, Eleonora nie mogła uniknąć niepokoju. Daleka była od uznania wzajemności uczuć Edwarda za pewnik, jak to uczyniły jej matka i siostra. Przeciwnie – im więcej czasu spędzali razem, tym bardziej wzajemność ta jawiła jej się jako wątpliwa; niekiedy zaś, przez kilka bolesnych minut, czuła niezłomną pewność, że nie łączy ich nic oprócz przyjaźni.
Gdziekolwiek jednak przebiegały granice ich zażyłości, była ona na tyle widoczna, że zauważyła ją siostra Edwarda – wyraźnie zaniepokojona tym stanem rzeczy, zaczęła okazywać jeszcze większą niż zwykle nieuprzejmość. Korzystając z pierwszej okazji, jaka się nadarzyła, uczyniła teściowej afront, opowiadając rozwlekle o ogromnych oczekiwaniach pani Ferrars wobec obu jej synów, którzy mają za zadanie dobrze się ożenić, jak i o niebezpieczeństwach czyhających na młode kobiety, które mogłyby podjąć próbę ich „złapania”; pani Dashwood nie mogła w tej sytuacji udawać nieświadomości, nie zdołała jednak również zachować spokoju. Udzieliła synowej odpowiedzi, z której jej złość łatwo dała się wyczytać, i natychmiast opuściła pokój, postanawiając, że bez względu na niewygodę lub koszt nagłej przeprowadzki Eleonora nie może spędzić ani tygodnia dłużej w domu, w którym narażona jest na podobne insynuacje.
W tym stanie ducha odebrała dostarczony właśnie list, którego treść doskonale zbiegła się w czasie z jej potrzebami. Była to oferta wynajmu niewielkiego domku na bardzo dobrych warunkach; domek należał do krewnego pani Dashwood, zamożnego właściciela ziemskiego z hrabstwa Devon. List dżentelmena utrzymany był w tonie przyjacielskim i wyrażał chęć pomocy. Jego autor wiedział, że krewniaczka poszukuje mieszkania, i choć mógł zaoferować jej jedynie wiejski domek, zapewnił ją, że zrobi wszystko, co uzna ona za konieczne, jeśli takie rozwiązanie ją zadowoli. Podając szczegóły na temat domu i ogrodu, jego właściciel naciskał, aby pani Dashwood przyjechała wraz z córkami do Barton Park, gdzie znajdowała się jego posiadłość, aby obejrzeć położony w tej samej parafii Barton Cottage i ocenić, czy dom będzie jej odpowiadał, czy też wymaga wprowadzenia jakichkolwiek udogodnień. Wydawało się, że naprawdę mu na tym zależy, a cały list był napisany w tonie tak życzliwym, że sprawił niewątpliwą przyjemność adresatce, zwłaszcza że nadszedł w momencie, gdy cierpiała z powodu zimnego i nieczułego zachowania bliższych jej przecież krewniaków. Nie potrzebowała czasu do namysłu ani nie zadawała pytań. Podjęła postanowienie, zanim zdążyła przeczytać list do końca. Położenie Barton w oddalonym od Sussex hrabstwie Devon, które jeszcze kilka godzin wcześniej skłoniłoby ją, aby porzucić myśl o przeprowadzce, choćby nowe miejsce zamieszkania miało niezliczone zalety, teraz stało się kluczowym argumentem za przenosinami. Wyjazd z Norland przestał być w jej oczach złym rozwiązaniem; stał się błogosławieństwem w porównaniu z gościną w domu synowej, a rozstanie na zawsze z ukochanym miejscem jawiło się jako mniej bolesne niż konieczność zamieszkiwania w nim w czasie, gdy jego panią była ta kobieta. Bezzwłocznie odpisała sir Johnowi Middletonowi, dziękując mu za życzliwość i przyjmując propozycję, potem zaś pospieszyła pokazać oba listy córkom, aby zyskać ich aprobatę przed wysłaniem odpowiedzi.
Eleonora zawsze była zdania, że lepiej dla nich byłoby osiedlić się w pewnej odległości od Norland niż w najbliższej okolicy. Nie mogła więc teraz oponować przeciwko planowanym przez matkę przenosinom do hrabstwa Devon. Ponadto, jak wynikało z opisu sir Johna, dom był niezwykle skromny, a czynsz tak niewielki, że i koszt nie mógł stanowić argumentu przeciwko temu projektowi. Dlatego też, choć obecnie Eleonora wzdragała się zamieszkać tak daleko od Norland, nie podjęła żadnej próby przekonania matki do odrzucenia tej propozycji.Rozdział V
Gdy tylko wysłano odpowiedź, pani Dashwood nie odmówiła sobie przyjemności powiadomienia pasierba i synowej, że oto znalazła dom i nie będzie korzystać z ich gościny dłużej, niż to konieczne, by przygotować się do przeprowadzki. Przyjęli tę wiadomość ze zdumieniem. Pani Johnowa Dashwood nie odezwała się ani słowem, jej mąż natomiast wyraził uprzejmie nadzieję, że panie ulokują się w pobliżu Norland. Macocha odparła z satysfakcją, że przenoszą się do hrabstwa Devon. Słysząc tę wiadomość, Edward obrócił się ku niej gwałtownie, i głosem pełnym zdumienia i troski, co nie było dla niej zaskoczeniem, powtórzył: – Do hrabstwa Devon! Doprawdy? Tak daleko! A do której jego części? – Pani Dashwood udzieliła mu tej informacji. Dom znajdował się w odległości czterech mil na północ od Exeter.
– To tylko wiejski domek – dodała – mam jednak nadzieję przyjmować tam licznych przyjaciół. Bez trudu będzie można dobudować pokój albo dwa; jeśli zaś moi bliscy nie uznają trudu podróży za zbyt wielki, goszczenie ich nie będzie żadnym kłopotem dla mnie.
Na zakończenie bardzo uprzejmie zaprosiła państwa Dashwood, aby odwiedzili ją w Barton, i to samo zaproszenie skierowała do Edwarda, zmieniając przy tym ton na jeszcze milszy. Choć ostatnia rozmowa z synową utwierdziła ją w pragnieniu wyprowadzenia się z Norland najszybciej, jak będzie to możliwe, decyzja ta nie wpłynęła ani o jotę na jej stanowisko w sprawie, która dała jej impuls do przeprowadzki. Nie miała zamiaru rozdzielać Edwarda i Eleonory; chciała też pokazać pani Johnowej Dashwood, kierując tak znaczące zaproszenie do jej brata, jak dalece lekceważy sobie jej dezaprobatę dla związku dwojga młodych.
Pan John Dashwood powtarzał bez końca, jak bardzo mu przykro, że macocha zdecydowała się przyjąć propozycję zamieszkania tak daleko od Norland, co uniemożliwi mu pomoc w przewiezieniu mebli. Istotnie czuł się z tego powodu niezręcznie, ponieważ oznaczało to, że nie wypełni nawet tego cząstkowego obowiązku, który wziął na siebie w związku ze złożoną ojcu obietnicą – meble wysłano bowiem drogą morską. W kufrach znalazły się głównie obrusy, pościel, nakrycia stołowe, porcelana i książki, a także zgrabne pianino, należące do Marianny. Pani Fanny Dashwood nadzorowała załadunek, wzdychając, nie mogła bowiem przeboleć, że mając tak niski dochód w porównaniu z jej własnym, teściowa będzie miała u siebie takie ładne rzeczy.
Dom został wynajęty na rok; był już umeblowany i gotów do zamieszkania. Warunki umowy uzgodniono bez trudu, wystarczyło więc wyekspediować z Norland resztę sprzętów i ustalić liczbę przyszłych służących przed wyruszeniem na zachód, a ponieważ wszystko, na czym jej zależało, pani Dashwood robiła bardzo szybko, uwinęła się z tymi sprawami bez zwłoki. Pozostawione jej przez męża konie sprzedała niedługo po jego śmierci, teraz zaś, za radą najstarszej córki, zdecydowała, że pozbędzie się także powozu. Mając na uwadze wygodę własną i dzieci, gdyby miała samodzielnie podejmować decyzję, zatrzymałaby go, zwyciężył jednak rozsądek Eleonory. Ta ostatnia nakłoniła również matkę, by spośród służby w Norland zabrać jedynie dwie pokojowe i jednego służącego.
Dwoje z nich wyruszyło od razu do hrabstwa Devon, aby przygotować dom na przyjęcie pani Dashwood, ponieważ ta nie znała lady Middleton, najpierw wolała udać się więc do siebie, a potem dopiero odwiedzić ją w Barton Park. Sir John opisał dom w liście tak szczegółowo, że nie czuła potrzeby oglądania go, zanim osiądzie w nim jako gospodyni. Pragnienie, by jak najszybciej opuścić Norland, było spotęgowane zachowaniem synowej, która wyraźnie cieszyła się z planowanego wyjazdu macochy; radość tę próbowała ukryć, dość ozięble proponując opóźnienie podróży. Pojawiła się też sposobność, by pasierb spełnił daną ojcu obietnicę. Ponieważ nie dopełnił tego obowiązku, przejmując majątek, wyjazd macochy wydawał się dawać najlepszą po temu sposobność. Dość szybko jednak pani Dashwood straciła nadzieję, że uzyska cokolwiek, a z ogólnego tonu rozmowy z nim wywnioskowała, że całe jego wsparcie ograniczy się do pokrycia kosztów półrocznego utrzymania jej samej i dziewcząt w Norland. Tak często mówił bowiem o rosnących kosztach utrzymania majątku i nieustannych wydatkach, na jakie narażony jest mężczyzna o jego pozycji, że wydawało się raczej, iż chętniej poprosiłby o materialne wsparcie, niż byłby skłonny go udzielić.
W ciągu zaledwie kilku tygodni od daty otrzymania pierwszego listu sir Johna Middletona, dom został przygotowany na tyle, że pani Dashwood i jej córki mogły rozpocząć podróż.
Przy pożegnaniu z ukochanym domem polały się liczne łzy.
– Drogie, drogie Norland! – powiedziała Marianna, wędrując samotnie po domu ostatniego wieczoru przed wyjazdem. – Kiedy też przestanę za tobą tęsknić! Kiedy poczuję się jak w domu w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi! O szczęśliwy domu, gdybyś wiedział, jak cierpię, patrząc na ciebie teraz z tego miejsca, z którego być może już nigdy cię nie zobaczę! I wy, kochane drzewa! Wy się jednak nie zmienicie. Nawet jeden liść, ani jedna gałązka nie uschnie z powodu naszego wyjazdu, choć nam nie będzie już dane cieszyć się waszym widokiem! Nie. pozostaniecie tutaj, niezmienne, nieświadome radości i smutków, których jesteście przyczyną, obojętne na to, kto spaceruje w cieniu waszych koron. Ale kto tu zostanie, żeby się wami cieszyć?Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Życie towarzyskie na wsi angielskiej kwitło podczas pełni, ponieważ światło księżyca ułatwiało znacząco podróżowanie także po zapadnięciu zmroku (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
2. Karykiel (z ang. _curricle_) – lekki, dwukołowy pojazd spacerowy.
3. Gig – jednokonny powozik dwukołowy.
4. Lucjusz Juniusz Moderatus Kolumella (ur. ok. 4 r. n.e. w Gades, zm. ok. 70 n.e. w Tarentum) – rzymski autor traktatu _O rolnictwie_, w którym wysławiał m.in. przydatność wszechstronnego wykształcenia.
5. Posłom do parlamentu brytyjskiego przysługiwał przywilej darmowego korzystania z poczty.
Rodzina Dashwoodów mieszkała w Sussex od dawna. Ich majątek był duży, a rezydencja znajdowała się w Norland Park, w jego centralnej części, gdzie od pokoleń wiedli żywot nobliwy, zasługując w pełni na szacunek, jakim cieszyli się wśród sąsiadów. Ostatnim właścicielem majątku był stary kawaler, który dożył sędziwego wieku, przez wiele lat mając za jedyną towarzyszkę życia siostrę doglądającą jego gospodarstwa. Kiedy zmarła – na dziesięć lat przed nim – w domu zaszły wielkie zmiany. Aby zrekompensować sobie tę stratę, właściciel majątku zaprosił bowiem do siebie pana Henry’ego Dashwooda – bratanka, który miał odziedziczyć po nim Norland zgodnie z prawem oraz wolą właściciela. Starszy pan żył odtąd wygodnie, ciesząc się towarzystwem bratanka, jego żony i dzieci. Z czasem jego przywiązanie do krewnych rosło. Pan i pani Dashwood dbali o niego nadzwyczaj troskliwie, kierując się przy tym nie wyrachowaniem, ale szczerą dobrocią, która nakazywała im zapewnić stryjowi wszelką opiekę, jakiej wymagał jego wiek; zaś obecność radosnych, żywych dzieci dodawała barw jego egzystencji.
Pan Henry Dashwood miał syna z poprzedniego małżeństwa, zaś obecna jego małżonka obdarzyła go trzema córkami. Syn, rozważny i dojrzały młody człowiek, rozporządzał dużym majątkiem – z chwilą dojścia do pełnoletności przypadła mu połowa fortuny jego zmarłej matki. Wstępując niedługo później w związek małżeński, wzbogacił się tym bardziej. Nie dbał więc o Norland tak dalece jak jego siostry; ich majątek, nie licząc tego, co mogłyby dostać, gdyby ich ojciec został spadkobiercą posiadłości stryja, był bowiem bardzo skromny. Ich matka nie posiadała niczego, ojciec zaś dysponował sumą zaledwie siedmiu tysięcy funtów; pozostała część fortuny jego pierwszej żony została zapisana synowi, z zastrzeżeniem procentów przypadających dożywotnio na wdowca po zmarłej.
Wreszcie starszy pan zmarł, a jego ostatnia wola przyczyniła spadkobiercom tyleż samo radości, co rozczarowania. Nie okazał się wprawdzie tak niesprawiedliwy ani tak niewdzięczny, by pozbawić bratanka majątku, pozostawił mu go jednak na warunkach, które uczyniły spadek dużo mniej wartościowym. Pan Dashwood liczył na zapis bardziej dla żony i córek niż dla siebie czy syna; tymczasem okazało się, że majątek ma przypaść temu właśnie synowi, po którym miał go odziedziczyć jego syn, podówczas czteroletni, przy czym postanowienia testamentu uniemożliwiały spadkobiercy zabezpieczenie losu tych, które były mu najdroższe, a które najbardziej potrzebowały wsparcia, czy to przez zaciągnięcie długu, czy przez sprzedaż choćby części cennych lasów. Całość zabezpieczono na korzyść dziecka, które odwiedzając Norland z rzadka wraz z rodzicami, zdołało zdobyć serce sędziwego krewniaka w sposób właściwy dzieciom dwu- lub trzyletnim: nieporadnym gaworzeniem, uporem w stawianiu na swoim, figlami i mnóstwem hałasu – wszystko to przeważyło nad troskliwością, jaką okazywały mu przez lata żona bratanka i jej córki. Starzec nie chciał jednak okazać się niewdzięczny, i w dowód przywiązania dla każdej z trzech dziewcząt pozostawił im po tysiąc funtów.
Pan Dashwood był zrazu srodze rozczarowany; będąc jednak z natury pogodnym optymistą, zakładał, że może pożyć jeszcze wiele lat, zaś rozważne gospodarowanie pozwoli mu z pewnością nie tylko pomnożyć niemałe dochody z majątku, ale i odłożyć z nich znaczną kwotę. Jednak posiadłość, którą objął po tak długim oczekiwaniu, pozostała w jego rękach zaledwie przez rok. Tylko o tyle przeżył bowiem swego stryja, zaś wdowie i córkom pozostawił jedynie dziesięć tysięcy funtów, wliczając w to ostatnie zapisy.
Wiedząc, że zostało mu niewiele życia, pan Dashwood posłał po swego syna i zaklinał go z całą mocą, na jaką było go stać w chorobie, by zadbał o interesy macochy i sióstr przyrodnich.
Pan John Dashwood, choć mniej uczuciowy niż reszta rodziny, zdawał się jednak poruszony okolicznościami i żarliwością tej prośby, przyrzekł więc, że zrobi wszystko, co zdoła, aby zapewnić krewniaczkom wygodne życie. Ojciec uspokoił się, słysząc tę deklarację, zaś pan John Dashwood bezzwłocznie jął rozważać, w jakim stopniu jego działania w tej sprawie powinien ograniczyć zdrowy rozsądek.
Młodzieniec ten nie miał złego charakteru – o ile można określić tak człowieka raczej oschłego i skupionego na sobie – sumienność i obowiązkowość zyskały mu powszechny szacunek. Być może, gdyby ożenił się z kobietą o milszym charakterze, cieszyłby się szacunkiem tym większym, a może i sam przejawiałby sympatyczniejsze cechy; zawarł bowiem małżeństwo jako człowiek bardzo młody i ogromnie zakochany w swej wybrance. Pani Johnowa Dashwood była jednak niczym karykatura swego męża, jeszcze bardziej od niego samolubna i ograniczona.
Składając ojcu wiadomą obietnicę, w duchu obiecał sobie, że powiększy majątek sióstr, ofiarując każdej z nich po tysiąc funtów. Był przekonany, że stać go na taki gest. Perspektywa powiększenia rocznego dochodu, jaki mu przypadł po matce, o cztery tysiące funtów rocznie ogrzała mu serce i wzmogła jego szczodrość. Tak, podaruje im trzy tysiące – to piękna i szczodra decyzja! Dzięki tej kwocie będą żyły dostatnio i wygodnie. Trzy tysiące funtów! Mógł sobie pozwolić na wydanie takiej kwoty, nie odczuwając tego zbytnio. Myślał o tym przez cały dzień, a potem przez wiele kolejnych dni, i nie żałował podjętej decyzji.
Zaledwie pogrzeb jej teścia dobiegł końca, pani Johnowa Dashwood przybyła z dzieckiem i służbą do majątku, nie uprzedzając teściowej. Nikt nie mógł zakwestionować jej prawa do przyjazdu – dom należał wszak do jej męża od chwili, gdy jego ojciec zszedł z tego świata. Jednak niedelikatność tego postępku, w dodatku wobec kogoś, kto znalazł się w tak trudnej sytuacji, byłaby niemiła nawet osobie o przeciętnej wrażliwości. Tymczasem starsza pani Dashwood była ogromnie czuła na punkcie honoru i miała usposobienie tak romantyczne, że wszelką nieuprzejmość brała sobie głęboko do serca. Rodzina nigdy nie przepadała za wybranką Johna, choć dotychczas nie miała ona okazji dowieść, jak dalece potrafi zlekceważyć uczucia i wygodę innych, gdy jest jej to na rękę.
Starsza pani Dashwood odczuła to lekceważenie tak boleśnie, i powzięła do synowej tak ogromną niechęć, że była zdecydowana opuścić dom na stałe, i zrobiłaby to, gdyby nie perswazja najstarszej z córek, która zdołała przekonać ją do zmiany decyzji, jak i gorąca miłość do wszystkich trzech dziewcząt, nie chciała bowiem narażać ich na ochłodzenie stosunków z bratem.
Najstarsza z nich – Eleonora, której argumenty okazały się tak przekonujące – choć zaledwie dziewiętnastoletnia, była osóbką mądrą i powściągliwą w osądach, dzięki czemu nieraz potrafiła powstrzymać matkę przed pochopnym działaniem, które niewątpliwie miałoby opłakane skutki. Miała przy tym bardzo dobre serce, była serdeczna i szczera w uczuciach, umiała jednak nad nimi panować. Pod tym względem jej matka mogła wiele się od niej nauczyć, zaś jedna z sióstr nie rokowała nawet i takiej nadziei.
Pod wieloma względami Mariannie nie brakowało cnót Eleonory. Była rozważna i inteligentna, działała jednak zbyt pochopnie i nie znała umiaru w radości ani w rozpaczy. Była szczodra, miła w obejściu, interesująca w rozmowie; nie można też było z pewnością określić jej mianem nieśmiałej. Cechowało ją także uderzające podobieństwo do matki.
Eleonora myślała o nadmiernej egzaltacji siostry z niepokojem, panią Dashwood napawała ona jednak radością i dumą. Teraz matka i Marianna wspólnie pogrążyły się w gwałtownej rozpaczy. Przejęte początkowo nieprzepartym żalem, gdy przygasł, zaczęły podsycać go w sobie nawzajem wciąż na nowo, bez końca. Oddawały mu się całkowicie, szukając coraz to nowych powodów do smutku i znajdując je w każdej, nawet najbardziej niewinnej uwadze, zdecydowane już nigdy nie pozwolić się pocieszyć. Eleonora również cierpiała głęboko; nie zatracała jednak w bólu zdolności działania. Potrafiła zdobyć się na rozmowę z bratem, powitała bratową po jej przyjeździe i traktowała ją z należytym szacunkiem; zdołała także nakłonić matkę do przyjęcia podobnej postawy.
Trzecia z sióstr, Małgorzata, była pogodnym i uprzejmym dziewczęciem; jednak romantyzmu nie równoważył w jej przypadku rozsądek właściwy Mariannie. Miała lat trzynaście i nic nie wskazywało na to, by miała dorównać siostrom pod względem przymiotów charakteru, osiągnąwszy ich wiek.Rozdział II
Pani Fanny Dashwood, małżonka Johna, wprowadziła się do Norland jako prawowita właścicielka majątku, zaś jej teściowa i bratowe zostały zdegradowane do roli gości. Traktowała je jednak z milczącą uprzejmością, zaś jej mąż okazywał im serdeczność na tyle, na ile potrafił żywić ciepłe uczucia wobec kogokolwiek poza sobą samym, własną żoną i synem. Nalegał stanowczo, by czuły się w Norland jak u siebie, a ponieważ pani Dashwood nie miała innego wyjścia, jak tylko pozostać we dworze do czasu, gdy znajdzie dla siebie odpowiedni dom w okolicy, propozycja ta została przyjęta.
Dalsza egzystencja w miejscu, gdzie wszystko przypominało jej minione szczęście, była jak najbardziej po jej myśli. W dawnych, lepszych czasach była znana z wesołego charakteru, jak i umiejętności ufnego i pogodnego spoglądania w przyszłość, co samo w sobie jest radością. Jednakże tak samo jak niegdyś radości dziś oddawała się rozpaczy, i nic nie mogło jej pocieszyć, tak jak dawniej żaden smutek nie był w stanie zepsuć jej nastroju.
Pani Johnowa Dashwood nie pochwalała w najmniejszym stopniu planów swego męża wobec jego sióstr. Zdawało jej się, że uszczuplenie fortuny należnej jej najdroższemu synkowi o całe trzy tysiące funtów strąci go w przepaść ubóstwa. Błagała więc małżonka, by jeszcze raz przemyślał tę kwestię. Jak będzie mógł spojrzeć sobie w oczy, jeśli obrabuje własne dziecko, w dodatku jedyne dziecko, z tak ogromnej kwoty? Panny Dashwood zaś, jedynie jego siostry przyrodnie, co ona sama uznawała za żadne pokrewieństwo, nie powinny rościć sobie prawa do aż tak wielkiej szczodrości brata. Każdy przecież wie, że dzieci tego samego mężczyzny, pochodzące z różnych małżeństw, nie żywią do siebie ciepłych uczuć, dlaczego więc miałby rujnować siebie i swego biednego, małego synka, oddając wszystkie pieniądze siostrom przyrodnim?
– Taka była ostatnia prośba mego ojca – odparł jej mąż. – Chciał, abym pomógł wdowie i sierotom po nim.
– Śmiem twierdzić, że twój ojciec nie wiedział, co mówi. Z pewnością już wtedy majaczył. Gdyby był przy zdrowych zmysłach, przez myśl by mu nie przeszło błagać cię, abyś odebrał własnemu dziecku połowę jego majątku.
– Nie wymienił konkretnej sumy, droga Fanny. Poprosił tylko ogólnie, abym im pomógł i uczynił ich życie łatwiejszym, niż on sam był w stanie to zrobić. Być może powinien był pozostawić tę kwestię wyłącznie mojemu sumieniu. Nie przypuszczał chyba, że pozwolę, aby stała im się krzywda. Ponieważ jednak domagał się przyrzeczenia, musiałem mu je dać; tak w każdym razie wówczas uznałem. Obietnica została zatem złożona i musi zostać spełniona. Należy zrobić coś dla nich, kiedy opuszczą Norland, żeby urządzić się w nowym domu.
– No cóż, zatem zróbmy coś dla nich; jednak to „coś” nie musi oznaczać trzech tysięcy funtów. Zważ – dodała – że kiedy raz rozstaniesz się z pieniędzmi, nigdy ich już nie zobaczysz. Twoje siostry wyjdą za mąż i pieniądze przepadną. Ach, gdyby można było odzyskać je dla naszego biednego maleństwa…
– No cóż, oczywiście – odparł jej mąż ponuro – to z pewnością zrobiłoby wielką różnicę. Być może przyjdzie czas, gdy Harry będzie żałował, że rozstaliśmy się z tak ogromną sumą. Gdyby, na przykład, założył liczną rodzinę, z pewnością okazałaby się nader przydatna.
– Co do tego nie ma wątpliwości.
– Być może byłoby zatem lepiej dla wszystkich, gdyby zmniejszyć tę sumę o połowę. Pięćset funtów i tak zwiększy znacznie ich stan posiadania!
– I to jeszcze jak! Żaden brat nie zrobiłby choćby połowy tego dla swoich sióstr, nawet gdyby to były jego prawdziwe siostry! Te zaś są tylko siostrami przyrodnimi! Ty jednak jesteś tak hojny!
– Nie chcę zrobić niczego niegodziwego – powiedział. – W takich przypadkach lepiej zrobić zbyt wiele niż zbyt mało. Nikt nie może w każdym razie pomyśleć, że nie zrobiłem dla nich dość dużo; nawet one nie mogłyby oczekiwać więcej.
– Nikt nie wie, czego mogłyby oczekiwać – odparła jego żona – ale nie mówimy tu o ich oczekiwaniach. Pytanie brzmi, na co możesz sobie pozwolić.
– Oczywiście; myślę więc, że mogę pozwolić sobie na to, aby dać im po pięćset funtów. Nawet gdyby nic ode mnie nie dostały, każdej z nich przypadnie około trzech tysięcy funtów z chwilą śmierci ich matki. To bardzo przyzwoita sumka dla młodej kobiety.
– Z pewnością przyzwoita; kiedy tak o tym myślę, wydaje mi się, że być może nie oczekują niczego więcej. Będą miały dziesięć tysięcy funtów do podziału. Jeżeli wyjdą za mąż, ich przyszłość będzie zabezpieczona, jeśli zaś nie, mogą całkiem wygodnie żyć z procentów od tych dziesięciu tysięcy.
– Masz całkowitą rację; wobec tego nie wiem, czy w takim razie nie lepiej byłoby wesprzeć w tej chwili ich matkę. Może na przykład dać jej dożywotnią rentę? Moje siostry także by na tym skorzystały. Sto funtów rocznie z pewnością wystarczyłoby im aż nadto.
Żona jednak zawahała się zamiast mu przyklasnąć.
– Bez wątpienia – rzekła – lepsze to, niż oddać od razu tysiąc pięćset funtów. Jeśli jednak pani Dashwood pożyje jeszcze piętnaście lat, będziemy na tym stratni.
– Piętnaście lat! Moja droga Fanny, ona nie przeżyje i połowy tego.
– Zapewne nie; można jednak zauważyć, że ludzie żyją w nieskończoność, gdy ktoś im płaci rentę, ona zaś jest krzepka i zdrowa, a do tego ledwo po czterdziestce. Renta to poważna sprawa; trzeba ją płacić co roku i nie ma sposobu, by tego uniknąć. Nie zdajesz sobie sprawy, co chcesz zrobić. Ja natomiast wiem, jak kłopotliwe bywają renty. Moja matka latami borykała się z obowiązkiem wypłacania renty trzem zgrzybiałym starcom, służącym mego ojca, który zapisał im dożywocie w testamencie, i nie wyobrażasz sobie, jak się z tym męczyła. Renty trzeba było wypłacać dwa razy do roku; już samo dostarczanie ich do adresatów nastręczało trudności. Potem przyszła wiadomość, że jeden z nich umarł, po czym okazało się, że nic takiego się nie zdarzyło. Matka miała tego najzupełniej dosyć. Mówiła, że nie może czuć się panią własnych dochodów, na które nałożono takie obciążenia; źle to świadczy o moim ojcu, w przeciwnym razie bowiem pieniądze znalazłyby się w wyłącznej dyspozycji matki bez jakichkolwiek ograniczeń. Ja natomiast nabrałam przez to wszystko wielkiej niechęci do rent dożywotnich i za żadne skarby świata nie związałabym sobie rąk ich wypłacaniem.
– Z pewnością – przyznał pan Dashwood – taki coroczny drenaż przychodów to nic przyjemnego. Twoja matka trafnie to określiła: człowiek przestaje być panem własnych pieniędzy. Związanie się obowiązkiem regularnych wypłat to nic pożądanego; to by nam odebrało całą niezależność.
– Bez wątpienia; a przy tym nikt by ci nawet nie podziękował. Uznałyby, że są zabezpieczone, że zrobiłeś to, co do ciebie należy, i że nie muszą być ci wdzięczne. Na twoim miejscu pozostawiłabym sobie całkowitą swobodę wyboru. Nie przyjęłabym żadnych corocznych zobowiązań. W niektórych latach wydanie choćby setki, a nawet pięćdziesięciu funtów może okazać się trudne.
– Z pewnością masz rację, moja droga, lepiej będzie nie wikłać się w rentę; to, co im z własnej woli ofiaruję od czasu do czasu, pomoże im na pewno bardziej niż coroczna renta, gdyby bowiem miały gwarancję wyższych dochodów, zachęciłoby je to niepotrzebnie do życia na wyższej stopie, zaś z końcem roku nie byłyby bogatsze i o sześć pensów. Bez wątpienia tak będzie najlepiej. Jeśli od czasu do czasu podaruję im po pięćdziesiąt funtów, pozwoli im to nie martwić się nigdy o pieniądze, a mnie wypełnić należycie obietnicę daną ojcu; tak przynajmniej sądzę.
– Z pewnością tak. Prawdę mówiąc, jestem przekonana, że twój ojciec w ogóle nie chciał, żebyś dawał im pieniądze. Myślę, że mówiąc o wsparciu, miał na myśli to, czego można od ciebie oczekiwać w granicach rozsądku; na przykład, abyś pomógł im znaleźć wygodny, nieduży domek, przenieść się doń ze wszystkimi rzeczami, abyś posyłał im prezenty: ryby, dziczyznę i inne specjały, stosownie do pory roku. Dałabym głowę, że nie mógł mieć na myśli nic innego; byłoby to zaiste dziwne, wręcz nierozsądne, gdyby było inaczej. Pomyśl tylko, drogi mężu, jak wygodnie twoja macocha i jej córki mogłyby żyć z odsetek od siedmiu tysięcy funtów, nie licząc tysiąca na każdą z dziewcząt, co daje im pięćdziesiąt funtów rocznie; oczywiście, mogą z tego płacić matce za swoje utrzymanie. Razem będą miały pięćset funtów rocznie, a po cóż więcej czterem kobietom? Mogą przecież żyć bardzo tanio! Nie będą ponosiły prawie żadnych kosztów. Bez powozu, bez koni, bez nadmiaru służby, bo nie będą także bywały w towarzystwie, a więc ich wydatki będą bardzo niskie! Pomyśl tylko, jak to się dobrze składa! Pięćset funtów rocznie! Trudno sobie wyobrazić, na co miałyby wydać choćby połowę tej sumy; dawać im więcej to absurd. Już prędzej to one będą mogły dać coś tobie.
– Doprawdy – powiedział pan Dashwood – sądzę, że masz zupełną rację. Mój ojciec z pewnością myślał właśnie tak, jak mówisz. Teraz doskonale to rozumiem i wypełnię swoje obowiązki, okazując im pomoc i serdeczność, tak jak to przedstawiłaś. Kiedy macocha przeniesie się do własnego domu, będę jej służył wsparciem w urządzeniu się. Z pewnością przyda jej się wówczas jakiś prezent, może coś z mebli.
– Z pewnością – odparła pani Johnowa Dashwood. – Musisz jednak pamiętać o jednej rzeczy. Kiedy twoi rodzice przeprowadzili się do Norland, meble ze Stanhill wprawdzie sprzedano, jednak cała porcelana, srebra stołowe i obrusy ocalały, teraz zaś przypadły twej macosze. Wynika z tego, że gdy znajdzie nowy dom, będzie mogła w pełni go sobie urządzić.
– To rzeczywiście zmienia postać rzeczy. Istotnie, cóż za drogocenny spadek! A przecież przynajmniej część tych nakryć doskonale by nam się tutaj przydała.
– Właśnie, a jej zastawa śniadaniowa jest dużo ładniejsza niż komplet, który mamy na wyposażeniu. O wiele za ładna, moim zdaniem, jak na miejsce, na które one będą mogły sobie teraz pozwolić. No ale tak już jest. Twój ojciec myślał tylko o nich. Muszę to powiedzieć: nie jesteś mu winien szczególnej wdzięczności ani też nie musisz tak bardzo troszczyć się o wypełnienie jego woli; wiemy doskonale, że gdyby mógł, zostawiłby im niemal wszystko.
To był argument nie do odparcia. Pod jego wpływem pan Dashwood nie wahał się dłużej z podjęciem decyzji, stwierdzając, że nie tylko nie jest konieczne, ale byłoby wręcz całkowicie niestosowne, gdyby udzielił wdowie i sierotom po swym ojcu jakiegokolwiek wsparcia ponad sąsiedzką pomoc, jak poradziła mu żona.Rozdział III
Pani Dashwood pozostała w Norland przez kilka kolejnych miesięcy, co nie oznacza, że widok znajomych miejsc przestał budzić w niej gwałtowne wzruszenia. Gdy bowiem otrząsnęła się nieco z rozpaczy, a jej umysł stał się zdolny do czegokolwiek poza melancholijnym snuciem wspomnień, nie mogła doczekać się wyjazdu i nie ustawała w wysiłkach, by znaleźć odpowiedni dom w pobliżu Norland – bowiem osiedlenie się daleko od ukochanych zakątków było ponad jej siły. W pobliżu nie było jednak siedziby, którą uznałaby za dość wygodną, a która zarazem spełniałaby wymagania jej najstarszej córki, ta bowiem, kierując się zdrowym rozsądkiem, odrzuciła już kilka domów zbyt okazałych jej zdaniem jak na ich możliwości, choć matka nie podzielała jej opinii.
Pani Dashwood wiedziała od męża o uroczystej obietnicy, jaką złożył mu syn, zapewniając ojcu spokój w ostatnich godzinach życia. Wierzyła w szczerość jego intencji równie mocno jak on sam, i z zadowoleniem uznała, że los jej córek zostanie zabezpieczony; co do niej samej, była pewna, że bez trudu utrzyma się za odsetki od kwoty siedmiu tysięcy funtów. Obietnica pasierba cieszyła ją również jako dowód jego dobroci i wyrzucała sobie srodze niesprawiedliwość żywionego wcześniej przekonania, że młody człowiek jest niezdolny do okazania szczodrości. Jego troskliwość wobec niej samej i sióstr przyrodnich utwierdziła ją w mniemaniu, że pasierb dba solennie o ich dobro, i przez długi czas żyła wiarą w szczerość jego intencji.
Niechęć, jaką żywiła od początku znajomości dla synowej, wzrosła znacznie z czasem, gdy poznała lepiej niemiłe cechy jej charakteru, mieszkając z nią przez pół roku pod jednym dachem. Być może niechęć ta przeważyłaby nad uprzejmością i uczuciami matczynymi, sprawiając, że obie panie uznałyby dalsze przebywanie razem za niemożliwe, gdyby nie pewna szczególna okoliczność, która zdaniem pani Dashwood uzasadniała w pełni przedłużony pobyt jej córek w Norland.
Okolicznością tą stała się bliższa znajomość pomiędzy najstarszą z córek i bratem pani Johnowej Dashwood – uprzejmym i miłym młodym człowiekiem, którego przedstawiono dziewczętom niebawem po przyjeździe jego siostry do Norland, a który od tej pory spędzał w posiadłości większość czasu.
Niejedna matka zachęcałaby zapewne córkę do zacieśnienia tej znajomości ze względów czysto materialnych, ponieważ Edward Ferrars był najstarszym synem nieżyjącego już bogacza; niejedna zaś starałaby się zapewne zapobiec zbliżeniu młodych z ostrożności, ponieważ z wyjątkiem niewielkiej sumki, cała jego fortuna była uzależniona od woli jego matki. Pani Dashwood nie miała jednak na względzie żadnej z tych kwestii. Wystarczało jej w zupełności, że młody człowiek wydaje się miły, że kocha jej córkę, a Eleonora odwzajemnia jego uczucie. Założenie, że różnica w stanie majątkowym powinna rozdzielić zadurzoną w sobie młodą parę, którą łączy podobieństwo charakterów, było jej całkowicie obce, a myśl, że ktokolwiek, kto poznał Eleonorę, mógłby nie uznać jej zalet, nawet nie zaświtała w jej głowie.
Edward Ferrars nie przekonał jej do siebie szczególnym urokiem czy zaletami charakteru. Nie był przystojny, a z jego sposobem bycia trzeba było się oswoić, aby móc uznać go za przyjemny. Był zbyt nieśmiały, by umieć pokazać się z korzystnej strony, kiedy jednak przełamał wrodzoną wstydliwość, znać było, że ma otwarte i czułe serce. Miał też wrodzoną inteligencję, wyćwiczoną dzięki solidnej edukacji. Nie posiadał jednak ani zdolności, ani predyspozycji, które pozwoliłyby mu spełnić oczekiwania matki i siostry, chcących za wszelką cenę, aby się wyróżnił, choć nie miały pojęcia, w jakim charakterze. Chciały jedynie, aby w taki czy inny sposób został ważną figurą. Matka życzyła sobie, by zainteresował się polityką, dostał się do parlamentu lub nawiązał bliższą znajomość z jakimś mężem stanu. Pani Johnowa Dashwood miała podobne oczekiwania; tymczasem jednak, dopóki się one nie spełnią, byłaby zadowolona, widząc brata na koźle eleganckiego powozu. Edward nie zdradzał jednak zainteresowania mężami stanu ani powozami. Chciał jedynie cieszyć się zaciszem domowych pieleszy i spokojnym życiem. Na szczęście miał też młodszego brata, który okazał się bardziej obiecujący.
Edward przemieszkał w domu kilka tygodni, zanim pani Dashwood zwróciła na niego uwagę; była bowiem tak pochłonięta rozpaczą, że nie zauważała tego, co działo się wokół. Początkowo dostrzegła jedynie, że jest cichy i skromny, co wzbudziło jej sympatię. Nie przeszkadzał jej w rozpamiętywaniu smutku, próbując nawiązać z nią rozmowę. Po raz pierwszy zyskał jej baczniejszą uwagę i aprobatę, gdy pewnego dnia Eleonora wspomniała, jak bardzo Edward różni się od siostry. Stwierdzenie to sprawiło, że jej matka natychmiast nabrała do niego sympatii.
– Wystarczy – rzekła – powiedzieć, że nie jest taki jak Fanny. To może świadczyć jedynie na jego korzyść. Już czuję, że go kocham.
– Przypuszczam, że go polubisz – odrzekła Eleonora – gdy nieco lepiej go poznasz.
– Polubię? – odparła jej matka z uśmiechem. – Kiedy ktoś budzi moją aprobatę, obdarzam go miłością.
– Może go mama szanować.
– Do tej pory nie nauczyłam się oddzielać szacunku od miłości.
Pani Dashwood zadała sobie więc trud bliższego poznania Edwarda. Jej ujmujący sposób bycia sprawił, że młody człowiek szybko wyzbył się rezerwy. Od razu poznała się na jego zaletach, czemu sprzyjało być może przekonanie co do względów, jakie żywił dla Eleonory. Była jednak przekonana, że ma dobry charakter, i nawet jego powściągliwość, sprzeczna z wszelkimi jej wyobrażeniami o manierach młodych mężczyzn, nie wydawała się nudna, jeśli poznało się jego gorące serce i serdeczne usposobienie.
Dostrzegłszy niebawem pewne oznaki świadczące o jego uczuciu wobec Eleonory, uznała łączący ich związek za poważny i oczekiwała rychłych oświadczyn i ślubu.
– Za kilka miesięcy, moja droga Marianno – mówiła – Eleonora z pewnością ułoży sobie życie. Będziemy za nią tęsknić, ale będzie szczęśliwa.
– Och! Mamusiu, co my bez niej zrobimy?
– To nie będzie przecież prawdziwa rozłąka, kochanie. Będziemy mieszkać o kilka mil od siebie i widywać się codziennie przez całą resztę życia. A ty zyskasz brata, prawdziwego, kochającego brata. O sercu Edwarda mam jak najlepsze zdanie. Wyglądasz jednak na smutną, Marianno, czy nie pochwalasz wyboru swojej siostry?
– Być może – odrzekła Marianna – wydaje mi się on nieco zaskakujący. Edward jest bardzo miły i kocham go ogromnie. A jednak… To nie jest młody człowiek, który… czegoś mu brak. Jest niepozorny… brakuje mu gracji, jakiej oczekiwałabym po młodzieńcu, który zyskałby poważne zainteresowanie mej siostry. W jego oczach brakuje tego ducha, tego ognia, który znamionuje zarazem cnotę i inteligencję. Poza tym, mamo, obawiam się, że brak mu gustu. Muzyka nie budzi jego zainteresowania, a rysunki Eleonory – wprawdzie je chwali, ale nie darzy ich zachwytem człowieka, który potrafiłby docenić ich wartość. Nietrudno zauważyć, że choć często przygląda się jej w trakcie rysowania, w rzeczywistości nie ma o tym pojęcia. Podziwia jej rysunki jak człowiek zakochany, a nie jak znawca przedmiotu. Co do mnie, te cechy muszą łączyć się ze sobą, jeśli miałabym być zadowolona. Nie potrafiłabym znaleźć szczęścia u boku mężczyzny, którego gust nie byłby pod każdym względem zbieżny z moim. Musi znać wszystkie moje uczucia; zachwycać się tymi samymi książkami, tą samą muzyką. Och, mamo! Jak monotonnie i drętwo Edward czytał nam wczoraj wieczorem! Współczułam mojej siostrze z całego serca. Znosiła to jednak z takim spokojem, jakby niczego nie zauważyła. Ledwo mogłam usiedzieć na miejscu. Słuchać tych pięknych wersów, które tylekroć poruszały moją duszę, wymawianych z takim nieprzeniknionym spokojem, z taką straszliwą obojętnością!
– Z pewnością lepiej poszłoby mu czytanie prozy. Tak właśnie wczoraj pomyślałam; ale ty oczywiście musiałaś dać mu Cowpera.
– Ależ, mamo, skoro nawet Cowper nie wzbudził w nim emocji!… Cóż, musimy się pogodzić z tym, że są różne upodobania. Eleonora nie jest tak uczuciowa jak ja, a więc być może nie zwraca na to uwagi i będzie z nim szczęśliwa. Ja miałabym jednak złamane serce, gdybym go kochała, i usłyszałabym, jak czyta, nie wkładając w to ani odrobiny serca. Im więcej wiem o świecie, mamo, tym bardziej jestem przekonana, że nigdy nie znajdę mężczyzny, którego mogłabym prawdziwie pokochać. Oczekuję tak wiele! Musiałby mieć wszystkie zalety Edwarda, zarazem zaś urok osobisty i maniery zdobiące jego dobroć w każdy możliwy sposób.
– Pamiętaj, kochanie, że nie masz jeszcze siedemnastu lat. Za wcześnie, żeby tracić nadzieję, że znajdziesz swego wybranka. Dlaczego miałabyś mieć mniej szczęścia niż twoja matka? Niech tylko pod jednym względem twój los będzie odmienny od tego, który stał się moim udziałem!Rozdział IV
– Jaka szkoda, Eleonoro – powiedziała Marianna – że Edward nie przepada za rysunkiem.
– Nie przepada za rysunkiem? – powtórzyła Eleonora. – Dlaczego tak sądzisz? Rzeczywiście, on sam nie rysuje, czerpie jednak ogromną przyjemność z obserwowania, jak robią to inni, i zapewniam cię, że nie brakuje mu naturalnego pociągu do rysowania, choć nie miał nigdy okazji doskonalić się w tym względzie. Gdyby kiedykolwiek uczył się rysować, jestem pewna, że robiłby to doskonale. Nie wierzy własnym osądom w takich kwestiach do tego stopnia, że nie lubi wydawać opinii o rysunkach; ma jednak naturalnie dobry gust i ceni prostotę, a to wystarczy w zupełności, by mógł kierować się osobistą oceną.
Marianna zamilkła, obawiając się, że powie coś, co może zabrzmieć obraźliwie; jednak opisany przez Eleonorę sposób wyrażania aprobaty dla cudzych rysunków wydał jej się zbyt daleki od energicznego zachwytu, który jej zdaniem zasługiwał na miano gustu. Choć jednak uśmiechała się w duchu na myśl o tej pomyłce, ślepa lojalność wobec Edwarda, która kazała Eleonorze mówić o nim w taki sposób, budziła jej szacunek.
– Mam nadzieję, Marianno – ciągnęła Eleonora – że nie uważasz go za człowieka pozbawionego gustu. Myślę, że zapewne nie, ponieważ zachowujesz się wobec niego serdecznie, a gdyby taka była twoja opinia, jestem pewna, że nie zdobyłabyś się wobec niego na uprzejmość.
Marianna nie wiedziała, co powiedzieć. Nie chciała urazić uczuć siostry, ale też nie chciała wyrażać opinii sprzecznej ze swoimi przekonaniami. Wreszcie odparła:
– Nie obraź się, Eleonoro, jeśli moja opinia o nim nie dorównuje twojemu przeświadczeniu o jego zaletach. Nie miałam tak wielu jak ty okazji, aby ocenić szczegółowo przymioty jego umysłu i upodobania; jestem jednak bezwzględnie przekonana o jego dobroci i rozsądku. To najzacniejszy i najmilszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałam.
– Jestem pewna – odparła Eleonora z uśmiechem – że nawet najwierniejszy przyjaciel Edwarda byłby zadowolony, słysząc taką o nim opinię. Nie mogłabyś wyrazić się o nim bardziej ciepło.
Marianna ucieszyła się, widząc, jak łatwo udało jej się zadowolić siostrę.
– Jeśli chodzi o jego rozsądek i dobroć – kontynuowała Eleonora – przypuszczam, że nikt, kto widywał go na tyle często, by wdać się z nim w swobodną rozmowę, nie mógłby w nie wątpić. Jego zalety umysłowe, jak i zasady, którym jest wierny, przesłania jedynie nieśmiałość, która sprawia, że zbyt często nie zabiera głosu. Znasz go jednak dość dobrze, by przyznać mu posiadanie tych zalet. Co do zaś tych przymiotów jego umysłu, które jak się wyraziłaś, są ci mniej znane, ja miałam okazję, aby się z nimi zapoznać. Tak się złożyło, że spędziliśmy razem sporo czasu, kiedy ty, czuła i kochająca córka, byłaś bez reszty zajęta naszą matką. Widywałam go często, poznałam dobrze jego opinie na temat literatury, upodobania i gusta; mogę zatem powiedzieć, że ma umysł światły, czytanie książek sprawia mu niezwykłą przyjemność, jego wyobraźnia jest żywa, spostrzeżenia – prawe i rzetelne, zaś gust jego jest delikatny i czysty. Jego zdolności pod każdym względem zyskują przy bliższym poznaniu, podobnie jak jego maniery i postać. Na pierwszy rzut oka z pewnością nie robi wielkiego wrażenia; trudno też nazwać go przystojnym, może poza spojrzeniem jego oczu, w których odzwierciedla się dobroć jego duszy i słodycz charakteru. Obecnie znam go tak dobrze, że wydaje mi się prawdziwie przystojny, a w każdym razie – prawie. Co na to powiesz, Marianno?
– Z pewnością, Eleonoro, jeśli dotąd nie dostrzegłam, że jest przystojny, z pewnością niedługo się to stanie. Skoro tylko powiesz mi, że mam kochać go jak brata, przestanę dostrzegać niedoskonałości jego urody, podobnie jak nie dostrzegam ich już w jego sercu.
Eleonora zaniepokoiła się tym oświadczeniem, żałując żarliwości, z jaką wypowiadała się o Edwardzie. Czuła, że ma o nim bardzo wysokie mniemanie. Wierzyła, że to uczucie jest odwzajemnione; musiała jednak zdobyć w tym względzie większą pewność, aby ucieszyło ją wyrażone przez Mariannę przekonanie, że tak jest w istocie. Wiedziała, że Marianna, jak i jej matka, od przypuszczeń przechodzą płynnym krokiem do niezachwianego przekonania – że w ich przypadku życzyć sobie czegoś oznaczało mieć na to nadzieję, a mieć nadzieję – oczekiwać, że zostanie spełniona. Spróbowała nakreślić swojej siostrze prawdziwy obraz sytuacji.
– Nie próbuję zaprzeczać – rzekła – że mam o nim bardzo dobrą opinię… że ogromnie go cenię i lubię.
Marianna wydała okrzyk oburzenia.
– Cenisz go! Lubisz! Ty nie masz serca! Ach! Jeszcze gorzej! Ty wstydzisz się mówić o swoich uczuciach. Jeśli użyjesz tych słów jeszcze raz, po prostu wyjdę z pokoju.
Eleonora nie zdołała powstrzymać śmiechu.
– Wybacz – odparła – i pamiętaj, że nie chciałam cię urazić, mówiąc tak powściągliwie o moich uczuciach. Możesz być pewna, że są silniejsze, niż to zadeklarowałam; krótko mówiąc, możesz uwierzyć, że są tak mocne, jak uzasadniają to jego zalety, jak i podejrzenie… nadzieja na jego wzajemność. Nie możesz jednak posuwać się dalej. Nie mam żadnej pewności co do jego uczuć wobec mnie. Chwilami wątpię w ich siłę; a dopóki nie zyskam pewności, nie możesz się dziwić, że nie chcę umacniać się we własnym uczuciu, nazywając je lub wierząc, że jest ono czymś więcej, niż jest w istocie. W głębi serca nie mam niemal żadnych wątpliwości co do jego stosunku do mnie. Są jednak inne względy oprócz jego skłonności ku mnie, które należy tu wziąć pod uwagę. Bardzo daleko mu do niezależności. Nie wiemy, jaka jest naprawdę jego matka; sądząc jednak ze wzmianek o jej zachowaniu i opiniach, jakie wygłasza Fanny, zapewne nie zdołałybyśmy jej polubić; i raczej nie mylę się, sądząc, że Edward zdaje sobie sprawę z olbrzymich trudności, jakie pojawią się na jego drodze, jeśli zdecyduje się poślubić kobietę nieposiadającą wielkiej fortuny i znakomitego pochodzenia.
Marianna była zdumiona, stwierdziwszy, jak dalece wyobraźnia jej samej i matki wykroczyła poza rzeczywistość.
– A więc nie jesteście zaręczeni! – rzekła. – Jednak z pewnością niebawem to nastąpi. Z tego opóźnienia zaś płyną dwie korzyści. Po pierwsze, nie stracę cię niebawem; po drugie, Edward będzie miał szansę doskonalić swe upodobania w twojej ulubionej dziedzinie, co z pewnością jest warunkiem koniecznym waszego przyszłego szczęścia. Ach! Gdyby twój geniusz podziałał na niego na tyle, żeby sam zaczął rysować, jakież to byłoby wspaniałe!
Zwierzenia, jakie poczyniła Eleonora siostrze, były szczere. Nie mogła uważać wzajemności Edwarda za tak pewną, jak bezsporną zdawała się ona Mariannie. Zdarzało mu się popadać w melancholię, która zdawała się świadczyć o obojętności, a w każdym razie o kruchości jego uczuć. Gdyby wątpił w jej przywiązanie, mógł być z tego powodu co najwyżej niespokojny. Nie popadałby natomiast tak często w przygnębienie. Bardziej prawdopodobną przyczyną mogła być jego zależność od matki, która nie pozwalała mu iść za głosem serca. Eleonora wiedziała, że matka nie ma zamiaru pozwolić mu na założenie w przyszłości własnej rodziny, o ile syn nie zrobi kariery zgodnie z jej życzeniem. Mając tę wiedzę, Eleonora nie mogła uniknąć niepokoju. Daleka była od uznania wzajemności uczuć Edwarda za pewnik, jak to uczyniły jej matka i siostra. Przeciwnie – im więcej czasu spędzali razem, tym bardziej wzajemność ta jawiła jej się jako wątpliwa; niekiedy zaś, przez kilka bolesnych minut, czuła niezłomną pewność, że nie łączy ich nic oprócz przyjaźni.
Gdziekolwiek jednak przebiegały granice ich zażyłości, była ona na tyle widoczna, że zauważyła ją siostra Edwarda – wyraźnie zaniepokojona tym stanem rzeczy, zaczęła okazywać jeszcze większą niż zwykle nieuprzejmość. Korzystając z pierwszej okazji, jaka się nadarzyła, uczyniła teściowej afront, opowiadając rozwlekle o ogromnych oczekiwaniach pani Ferrars wobec obu jej synów, którzy mają za zadanie dobrze się ożenić, jak i o niebezpieczeństwach czyhających na młode kobiety, które mogłyby podjąć próbę ich „złapania”; pani Dashwood nie mogła w tej sytuacji udawać nieświadomości, nie zdołała jednak również zachować spokoju. Udzieliła synowej odpowiedzi, z której jej złość łatwo dała się wyczytać, i natychmiast opuściła pokój, postanawiając, że bez względu na niewygodę lub koszt nagłej przeprowadzki Eleonora nie może spędzić ani tygodnia dłużej w domu, w którym narażona jest na podobne insynuacje.
W tym stanie ducha odebrała dostarczony właśnie list, którego treść doskonale zbiegła się w czasie z jej potrzebami. Była to oferta wynajmu niewielkiego domku na bardzo dobrych warunkach; domek należał do krewnego pani Dashwood, zamożnego właściciela ziemskiego z hrabstwa Devon. List dżentelmena utrzymany był w tonie przyjacielskim i wyrażał chęć pomocy. Jego autor wiedział, że krewniaczka poszukuje mieszkania, i choć mógł zaoferować jej jedynie wiejski domek, zapewnił ją, że zrobi wszystko, co uzna ona za konieczne, jeśli takie rozwiązanie ją zadowoli. Podając szczegóły na temat domu i ogrodu, jego właściciel naciskał, aby pani Dashwood przyjechała wraz z córkami do Barton Park, gdzie znajdowała się jego posiadłość, aby obejrzeć położony w tej samej parafii Barton Cottage i ocenić, czy dom będzie jej odpowiadał, czy też wymaga wprowadzenia jakichkolwiek udogodnień. Wydawało się, że naprawdę mu na tym zależy, a cały list był napisany w tonie tak życzliwym, że sprawił niewątpliwą przyjemność adresatce, zwłaszcza że nadszedł w momencie, gdy cierpiała z powodu zimnego i nieczułego zachowania bliższych jej przecież krewniaków. Nie potrzebowała czasu do namysłu ani nie zadawała pytań. Podjęła postanowienie, zanim zdążyła przeczytać list do końca. Położenie Barton w oddalonym od Sussex hrabstwie Devon, które jeszcze kilka godzin wcześniej skłoniłoby ją, aby porzucić myśl o przeprowadzce, choćby nowe miejsce zamieszkania miało niezliczone zalety, teraz stało się kluczowym argumentem za przenosinami. Wyjazd z Norland przestał być w jej oczach złym rozwiązaniem; stał się błogosławieństwem w porównaniu z gościną w domu synowej, a rozstanie na zawsze z ukochanym miejscem jawiło się jako mniej bolesne niż konieczność zamieszkiwania w nim w czasie, gdy jego panią była ta kobieta. Bezzwłocznie odpisała sir Johnowi Middletonowi, dziękując mu za życzliwość i przyjmując propozycję, potem zaś pospieszyła pokazać oba listy córkom, aby zyskać ich aprobatę przed wysłaniem odpowiedzi.
Eleonora zawsze była zdania, że lepiej dla nich byłoby osiedlić się w pewnej odległości od Norland niż w najbliższej okolicy. Nie mogła więc teraz oponować przeciwko planowanym przez matkę przenosinom do hrabstwa Devon. Ponadto, jak wynikało z opisu sir Johna, dom był niezwykle skromny, a czynsz tak niewielki, że i koszt nie mógł stanowić argumentu przeciwko temu projektowi. Dlatego też, choć obecnie Eleonora wzdragała się zamieszkać tak daleko od Norland, nie podjęła żadnej próby przekonania matki do odrzucenia tej propozycji.Rozdział V
Gdy tylko wysłano odpowiedź, pani Dashwood nie odmówiła sobie przyjemności powiadomienia pasierba i synowej, że oto znalazła dom i nie będzie korzystać z ich gościny dłużej, niż to konieczne, by przygotować się do przeprowadzki. Przyjęli tę wiadomość ze zdumieniem. Pani Johnowa Dashwood nie odezwała się ani słowem, jej mąż natomiast wyraził uprzejmie nadzieję, że panie ulokują się w pobliżu Norland. Macocha odparła z satysfakcją, że przenoszą się do hrabstwa Devon. Słysząc tę wiadomość, Edward obrócił się ku niej gwałtownie, i głosem pełnym zdumienia i troski, co nie było dla niej zaskoczeniem, powtórzył: – Do hrabstwa Devon! Doprawdy? Tak daleko! A do której jego części? – Pani Dashwood udzieliła mu tej informacji. Dom znajdował się w odległości czterech mil na północ od Exeter.
– To tylko wiejski domek – dodała – mam jednak nadzieję przyjmować tam licznych przyjaciół. Bez trudu będzie można dobudować pokój albo dwa; jeśli zaś moi bliscy nie uznają trudu podróży za zbyt wielki, goszczenie ich nie będzie żadnym kłopotem dla mnie.
Na zakończenie bardzo uprzejmie zaprosiła państwa Dashwood, aby odwiedzili ją w Barton, i to samo zaproszenie skierowała do Edwarda, zmieniając przy tym ton na jeszcze milszy. Choć ostatnia rozmowa z synową utwierdziła ją w pragnieniu wyprowadzenia się z Norland najszybciej, jak będzie to możliwe, decyzja ta nie wpłynęła ani o jotę na jej stanowisko w sprawie, która dała jej impuls do przeprowadzki. Nie miała zamiaru rozdzielać Edwarda i Eleonory; chciała też pokazać pani Johnowej Dashwood, kierując tak znaczące zaproszenie do jej brata, jak dalece lekceważy sobie jej dezaprobatę dla związku dwojga młodych.
Pan John Dashwood powtarzał bez końca, jak bardzo mu przykro, że macocha zdecydowała się przyjąć propozycję zamieszkania tak daleko od Norland, co uniemożliwi mu pomoc w przewiezieniu mebli. Istotnie czuł się z tego powodu niezręcznie, ponieważ oznaczało to, że nie wypełni nawet tego cząstkowego obowiązku, który wziął na siebie w związku ze złożoną ojcu obietnicą – meble wysłano bowiem drogą morską. W kufrach znalazły się głównie obrusy, pościel, nakrycia stołowe, porcelana i książki, a także zgrabne pianino, należące do Marianny. Pani Fanny Dashwood nadzorowała załadunek, wzdychając, nie mogła bowiem przeboleć, że mając tak niski dochód w porównaniu z jej własnym, teściowa będzie miała u siebie takie ładne rzeczy.
Dom został wynajęty na rok; był już umeblowany i gotów do zamieszkania. Warunki umowy uzgodniono bez trudu, wystarczyło więc wyekspediować z Norland resztę sprzętów i ustalić liczbę przyszłych służących przed wyruszeniem na zachód, a ponieważ wszystko, na czym jej zależało, pani Dashwood robiła bardzo szybko, uwinęła się z tymi sprawami bez zwłoki. Pozostawione jej przez męża konie sprzedała niedługo po jego śmierci, teraz zaś, za radą najstarszej córki, zdecydowała, że pozbędzie się także powozu. Mając na uwadze wygodę własną i dzieci, gdyby miała samodzielnie podejmować decyzję, zatrzymałaby go, zwyciężył jednak rozsądek Eleonory. Ta ostatnia nakłoniła również matkę, by spośród służby w Norland zabrać jedynie dwie pokojowe i jednego służącego.
Dwoje z nich wyruszyło od razu do hrabstwa Devon, aby przygotować dom na przyjęcie pani Dashwood, ponieważ ta nie znała lady Middleton, najpierw wolała udać się więc do siebie, a potem dopiero odwiedzić ją w Barton Park. Sir John opisał dom w liście tak szczegółowo, że nie czuła potrzeby oglądania go, zanim osiądzie w nim jako gospodyni. Pragnienie, by jak najszybciej opuścić Norland, było spotęgowane zachowaniem synowej, która wyraźnie cieszyła się z planowanego wyjazdu macochy; radość tę próbowała ukryć, dość ozięble proponując opóźnienie podróży. Pojawiła się też sposobność, by pasierb spełnił daną ojcu obietnicę. Ponieważ nie dopełnił tego obowiązku, przejmując majątek, wyjazd macochy wydawał się dawać najlepszą po temu sposobność. Dość szybko jednak pani Dashwood straciła nadzieję, że uzyska cokolwiek, a z ogólnego tonu rozmowy z nim wywnioskowała, że całe jego wsparcie ograniczy się do pokrycia kosztów półrocznego utrzymania jej samej i dziewcząt w Norland. Tak często mówił bowiem o rosnących kosztach utrzymania majątku i nieustannych wydatkach, na jakie narażony jest mężczyzna o jego pozycji, że wydawało się raczej, iż chętniej poprosiłby o materialne wsparcie, niż byłby skłonny go udzielić.
W ciągu zaledwie kilku tygodni od daty otrzymania pierwszego listu sir Johna Middletona, dom został przygotowany na tyle, że pani Dashwood i jej córki mogły rozpocząć podróż.
Przy pożegnaniu z ukochanym domem polały się liczne łzy.
– Drogie, drogie Norland! – powiedziała Marianna, wędrując samotnie po domu ostatniego wieczoru przed wyjazdem. – Kiedy też przestanę za tobą tęsknić! Kiedy poczuję się jak w domu w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi! O szczęśliwy domu, gdybyś wiedział, jak cierpię, patrząc na ciebie teraz z tego miejsca, z którego być może już nigdy cię nie zobaczę! I wy, kochane drzewa! Wy się jednak nie zmienicie. Nawet jeden liść, ani jedna gałązka nie uschnie z powodu naszego wyjazdu, choć nam nie będzie już dane cieszyć się waszym widokiem! Nie. pozostaniecie tutaj, niezmienne, nieświadome radości i smutków, których jesteście przyczyną, obojętne na to, kto spaceruje w cieniu waszych koron. Ale kto tu zostanie, żeby się wami cieszyć?Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Życie towarzyskie na wsi angielskiej kwitło podczas pełni, ponieważ światło księżyca ułatwiało znacząco podróżowanie także po zapadnięciu zmroku (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
2. Karykiel (z ang. _curricle_) – lekki, dwukołowy pojazd spacerowy.
3. Gig – jednokonny powozik dwukołowy.
4. Lucjusz Juniusz Moderatus Kolumella (ur. ok. 4 r. n.e. w Gades, zm. ok. 70 n.e. w Tarentum) – rzymski autor traktatu _O rolnictwie_, w którym wysławiał m.in. przydatność wszechstronnego wykształcenia.
5. Posłom do parlamentu brytyjskiego przysługiwał przywilej darmowego korzystania z poczty.
więcej..