Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Jeszcze zimniej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jeszcze zimniej - ebook

Uciekać z domu mogą nieletni. Później, po prostu, się odchodzi, stwierdza Radek, snując opowieść o swojej przeszłości. Ma dwadzieścia cztery lata i od niecałego roku błąka się po Kraju, pracując dorywczo oraz nocując, gdzie tylko może bezpiecznie przymknąć oczy. Towarzyszy mu Witek, poznany w Warszawie, podstarzały bezdomny, targany własnymi, skrytymi demonami. Ostatnia noc ich wspólnej podróży staje się punktem zwrotnym w życiu Radka. Odchodząc, przyjaciel pozostawia mu klucz do zagubionej między szczytami gór Beskidu Makowskiego, drewnianej chaty. Już pierwszej, spędzonej w niej nocy, nawiedza Radka sen o dziwnej dziewczynie. Wraz ze snem, z otchłani czasu odzywają się odgłosy, przez które chłopak uciekł z domu i które powiodą go wkrótce gdzieś, gdzie wiele rzeczy nabierze dla niego sensu bądź ostatecznie straci na znaczeniu.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

– Dla mnie to abstrakcja – powiedziałem, przełykając napływającą do ust ślinę. – Mój ojczym był jedynym prawdziwym rodzicem, jakiego miałem.

Uniosłem do warg kubek z ciepłą wódką i opróżniłem go jednym haustem. Skurczyłem się w sobie odruchowo, jednak atak nudności nie nadszedł. Wziąłem dwa głębsze oddechy, po czym objąłem spojrzeniem okienko, zbrudzone od pyłu, opadów oraz dłoni pasażerów. Na zewnątrz przemykała późna, grudniowa noc. Gdzieś z zawieszonego w górze nieba sypał śnieg, zwiastując zimę, kiedy miało zakończyć się moje pierwsze życie.

Witek zatoczył się, nie wiadomo czy trącony niedoskonałością torów, czy też uderzającą do głowy gorzałką. Łapiąc równowagę, oparł się tyłkiem o grzejnik, naprzeciw mnie; podstarzały, z czerwoną czapką naciągniętą na łysą czaszkę, z odcinającymi się na poczciwej twarzy czarnymi, jakby ufarbowanymi brwiami oraz z tą swoją trochę nazbyt korpulentną sylwetką.

– To przykre, Radek – stwierdził, poprawiając wolną ręką poły grubej, wojskowej kurtki. – Za nic... – Czknął. – Ja akurat za nic w życiu nie zmieniłbym swojego dzieciństwa.

Wziął mały łyczek z kubka. Można było odnieść wrażenie, że delektuje się tym podłym, zaśmierdłym trunkiem.

– Wiem, co sobie myślisz – ciągnął. – W takim razie co się stało? Czemu tak skończyłem? Przecież mówi się – dobre wychowanie, warunkuje świetlaną przyszłość. Bo widzisz, jestem głupcem. Strasznym, parszywym głupcem.

Wpatrzył się we mnie, jakby chciał się upewnić, że nie umknęło mi ani jedno słowo.

– Byłem głupcem wśród dzieci i głupcem wśród dorosłych. Całe życie głupcem. Jedyną winą moich rodziców było, że nigdy mi tego nie uświadomili i musiałem wszystko pojąć na własną rękę. No, ale to rodzice, można ich rozgrzeszyć, prawda? – Uśmiechnął się nieznacznie, jednak nie było w tym grymasie wiele wesołości. – Można. – Zgodził się ze sobą.

– Szkoda, że tak szybko umarli. Wielka, wielka szkoda.

Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc jak odpowiedzieć. Przechyliłem kubek, strzepując na podłogę kilka ostatnich kropel gorzałki; zgniotłem go i wsadziłem sobie do kieszeni.

Witek wzdrygnął się, jakbym wyrwał go tym z zamyślenia.

– Trzeba by było zajrzeć do naszych – powiedziałem, aby przerwać ciszę i nie pozwolić przyjacielowi zatopić się znowu w tym jego wewnętrznym, bliżej nieokreślonym dla mnie świecie. – Choćby dla pozorów.

Zbliżyłem twarz do szyby, dotykając jej czubkiem nosa. Za ciągnącym się wzdłuż torów, kamiennym nasypem, przesuwała się przyprószona śniegiem ściana gołych, czarnych pni oraz gałęzi. Światła pociągu muskały je delikatną, jakby senną, żółtawą poświatą.

Bezskutecznie próbowałem sobie przypomnieć, gdzie właściwie jesteśmy. Pociąg wyjechał jakiś czas temu z Białegostoku, zmierzając w stronę Lublina. Gdzieś tam, za lasem, musiała ciągnąć się granica z Białorusią, z zatraconymi kresami oraz innym, wciąż na poły komunistycznym światem.

– Racja, trzeba by było.

Trzy głębokie zmarszczki wyryte na czole Witka nieco się pogłębiły. Obejrzał się na drzwi, prowadzące do wnętrza wagonu.

– Powiem ci coś o Jacku. Wydaje się, że to przyjemny facet, prawda? Dobrze jest się z takim napić i pogadać o różnych tam pierdołach. Ale słuchaj mnie. Po prawdzie, jest z niego ostatnia świnia. – Czknął, ocierając zawilgocone oczy. – To jeden z tych dupków, co dosiadają się do Bogu ducha winnych ludzi, upijają ich, a potem, albo ogrywają w karty na pieniądze, albo zwyczajnie okradają.

Spojrzałem na niego pytająco, jednak w tej chwili doszedł nas szum spłukiwanej wody. Drzwi od ubikacji otwarły się, wypuszczając w powietrze falę smrodu kojarzącego się z moczem oraz chemią sanitarną. Z pomieszczenia wyszedł wciśnięty w czarny garnitur mężczyzna w średnim wieku, z okularami w grubej oprawce. Unikając naszego wzroku, jak gdyby zawstydzała go konieczność bliskiego obcowania z równie podejrzanym towarzystwem, zniknął w drzwiach wagonu pierwszej klasy. Tam to rozpościerały się ziemie niedostępne dla nam podobnych.

– Jesteś ze mną, więc nie powinien się ciebie czepiać, ale i tak lepiej na niego uważaj – Witek najwyraźniej nadal mówił o Jacku. – I nigdy nie graj z nim w karty, rozumiesz?

Jacek Dronowiz wydawał mi się wtedy jeszcze poczciwym i potwornie zabawnym człowiekiem. Takim, z którym dobrze jest się napić, pożartować i zwymyślać cały boży świat. Razem ze swoim tęgim, małomównym kolegą, dosiadł się do nas w Olsztynie i z miejsca zaskarbił sobie moją sympatię.

– Gdybym miał jeszcze co przegrać – zażartowałem, ale widząc minę Witka, zapewniłem szybko, że wezmę sobie jego radę do serca.

Nie sposób było zaprzeczyć, że Witek, od pewnego czasu zachowywał się dość zagadkowo, żeby nie rzec depresyjnie. Stan ten nasilał się z każdym kolejnym dniem, więc siłą rzeczy, coraz częściej zaczynałem się o niego martwić. Zdarzało mu się milknąć w trakcie rozmowy i nie odzywać przez długie minuty. Na jego zaokrąglonej twarzy coraz częściej gościł nieokreślony wyraz, może nie smutku, ale swego rodzaju melancholii. Więcej mówił też o swojej przeszłości, o której wcześniej albo zupełnie nie chciał gadać, albo wydzielał mi z niej niewielkie, oderwane od siebie fragmenty, jakby wspominanie dawnych czasów potwornie go męczyło. No i ta dziwna rozmowa sprzed… „Właściwie, kiedy to było? Godzinę? Piętnaście minut temu? – zamyśliłem się”.

Potrząsnąłem głową, przerywając gonitwę myśli i rozejrzałem się wokół. Wskazałem palcem niedomknięte drzwi ubikacji.

– No, Wiciu, seniorzy przodem.

Mężczyzna uśmiechnął się smętnie, pogroził mi palcem, ale odepchnął się tyłkiem od grzejnika. Przez chwilę bezskutecznie próbował zatrzasnąć za sobą drzwi. Wreszcie poddał się, rzucił w powietrze kilka przekleństw i zawołał, żebym w razie czego, nikogo nie wpuszczał do środka.

Drzwi od wagonu drugiej klasy rozsunęły się z głośnym sykiem. Kilka osób przemaszerowało obok mnie, krzywiąc się od smrodu i znikając zaraz w wejściu naprzeciw. Poczułem lekkie ukłucie zimna, toteż schowałem dłonie w kieszeniach od kurtki. W jednej z nich, obok znajomego kształtu notesu, wyczułem metalowy przedmiot.

– A, tak – mruknąłem, przypominając sobie o kluczu do tego całego kościoła, czy jakiejś tam innej świątyni, który Witek wcisnął mi wcześniej w dłoń, prosząc, bym go dla niego przechował.

W innej sytuacji pewnie bym się od tego wymówił, bo nie lubiłem brać na siebie podobnych zobowiązań, ale kiedy napomknął w tej swojej historii o jakiejś zaginionej i tragicznie zmarłej grupie drwali, coś we mnie drgnęło. Na moment zbudziły się w mojej pamięci wspomnienia, do których nie wracałem od wielu miesięcy. Mimo że nie potrafiłem wtedy zrozumieć, czemu Witek tak bardzo upierał się przy przekazaniu mi tego klucza, to jednak w końcu go przyjąłem. „Ostatecznie – pomyślałem – będę mógł mu go oddać, kiedy trochę się prześpi i przetrzeźwieje”.

„Ja też musiałbym wreszcie przetrzeźwieć – westchnąłem w duchu, ogniskując spojrzenie na swoim odbiciu w szybie”. Zbliżał się styczeń, a wraz z nim, nieubłaganie, koniec tej niemal rocznej podróży. „Co dalej? – przemknęło mi przez myśl pytanie, na które nie potrafiłem znaleźć w głowie żadnej sensownej odpowiedzi”. Nadal brakowało mi jakiegoś rozsądnego pomysłu na siebie.

Coś drapnęło w poszycie pociągu, pewnie gałąź drzewa. Wystarczyło to jednak, by odciągnąć moją uwagę od nieprzyjemnych myśli.

– Wiciu, jak tam? – spytałem głośno, bo wydało mi się, że nie ma go już trochę zbyt długo.

Nie odpowiedział. Po kilkudziesięciu sekundach zaszumiała spłukiwana woda, skrzypnęły drzwi i mężczyzna wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, naprzeciw mnie. Stał znowu bez słowa, patrząc pustym wzrokiem w okno i wodząc palcami prawej dłoni po konturach kieszeni od kurtki.

Uczepiona sufitu, ograbiona z klosza żarówka zamigotała, ale nie zgasła. Wydawało się tylko, że utraciła nieco jasności.

Przez dłuższą chwilę nie przychodziło mi na myśl nic, co mógłbym powiedzieć, toteż obaj staliśmy, popychani lekko w tę i we w tę wódczaną magią oraz ruchami wagonu, patrząc przez szyby i milcząc.

– Zawsze najbardziej lubiłem zimę – powiedział w którymś momencie Witek. – Śnieg, cisza. Dobrze by było, gdyby mogło tak zostać.

Popatrzyłem na niego sceptycznie, ale nie skomentowałem. „ Moja kolej”, mruknąłem tylko, bo i mnie przydałoby się zajrzeć do ubikacji.

– Masz ten klucz, prawda? – Witek nagle zerwał się i chwycił mnie dłonią za rękaw kurtki.

– Jasne, jasne. Co ci? – zdziwiłem się. – Już oddaję.

Pokręcił głową, puszczając mnie.

– Nie, masz go trzymać. Pamiętaj, co ci mówiłem.

Przewróciłem oczami, zapewniając, że nie jestem jeszcze aż tak pijany. Oczywiście blefowałem, bo mimo wszystko, jakoś tam docierało do mojej świadomości, jak niewiele brakuje, bym następnego dnia nie pamiętał tej rozmowy.

– To dobrze. – Zrobił krok w tył i ponownie przywarł do wydzielającego skąpe ciepło grzejnika.

Wszedłem do ubikacji i mocnym pchnięciem domknąłem niesforne drzwi. Rozpiąłem spodnie, a potem wsparty jedną dłonią o ścianę i pochylony nad blaszaną, miniaturową muszlą, zacząłem sikać. Z jakiegoś powodu, mocno zakręciło mi się w głowie. Przymknąłem na moment oczy, opierając głowę o ścianę i nagle jakby opadło na mnie całe nagromadzone przez ostatnie dni, poalkoholowe zmęczenie. W jedną, którą chwilę, tak jak stałem, zasnąłem.

Zbudziła mnie jakaś zmiana, czy to w ruchu, czy w brzmieniu cielska pociągu. Uniosłem twarz, a potem kręcąc głową nad swoim zbydlęceniem, zapiąłem spodnie i spłukałem wodę w muszli. Wydało mi się, że pociąg zwalnia, i rzeczywiście, po chwili rozległ się wizg metalu trącego o metal i skład powoli wyhamował. Podszedłem do umywalki, spoglądając w swoje odbicie w zasyfionym lustrze.

„Pijany jak świnia – podsumowałem. – Jak to się dzieje, że nie wydając złamanego grosza, zawsze kończę w ten sam sposób?”. Wystające spod czapki, jasne włosy, potrzebowały przycięcia i mycia. Mętne spojrzenie od zawsze sinych oczu zdawało się jeszcze bardziej dzikie niż poprzedniego dnia.

Za drzwiami coś głośno trzasnęło, ale nim zdążyłem się nad tym zastanowić, w powietrzu rozległ się zniekształcony, pokryty szumem głos kierownika pociągu. Wyglądało na to, że w związku z nieprzejezdnością torów, mieliśmy tak postać przez kolejne pół godziny. Po komunikacie, przez dłuższą chwilę unosił się w powietrzu denerwujący syk radia.

Wyszedłem z ubikacji i momentalnie owiało mnie przenikliwe zimno. Ktoś otworzył drzwi wyjściowe, i tak je zostawił, zdaje się, chcąc przewietrzyć smród płynący z ubikacji. Do pociągu wpadały i topniały zaraz na podłodze zabłąkane płatki śniegu. Witek zdążył gdzieś zniknąć – pewnie wrócił do wagonu, zaczerpnąć w żyły więcej alkoholu.

Zapiąłem zamek od kurtki i postawiłem kołnierz, po czym podszedłem do otwartych drzwi. Wspierając się na ramie, wyjrzałem na zewnątrz.

Wypływająca z okien pociągu żółtawa łuna, niknęła gdzieś za kamiennym nasypem, gdzie niskie, skulone do ziemi i obsypane śniegiem krzewy, przechodziły już w strzelające ku niebu pnie sosen i buków. Sypiący prawie pionowo w dół śnieg pokrywał szumem nocny krajobraz i naszło mnie, potęgowane krążącą w żyłach wódką, wrażenie, że spoglądam na jakieś malowidło z epoki romantyzmu. Zacząłem podgwizdywać po cichu, na modłę Witka, jakąś melodię z lat osiemdziesiątych. Uśmiechnąłem się i w otumanieniu, wodziłem szeroko rozwartymi oczami to w lewo, to w prawo, jakbym chciał wchłonąć ten obraz i zachować go w pamięci na nadchodzące dni.

Wtem wydało mi się, że coś, tam, w mroku, się poruszyło. Niedaleko, za nasypem, tuż przy granicy widoczności. Jakiś dziwnie ludzki kształt, znikający szybko w ciemności. Potarłem dłońmi oczy, mrugnąłem kilka razy, ale sylwetka rozpłynęła się już w nocnej, leśnej czerni. Wzruszyłem ramionami, uznając, że mi się zwidziało. Pijaństwo rządziło się swoimi prawami. Spoglądałem jeszcze przez kilka minut na las, aż w końcu całkiem przemarzłem.

– Gdyby się tak trochę przespać – mruknąłem pod nosem.

Zatrzasnąłem drzwi, po czym strzepałem z ramion oraz głowy śnieg i podreptałem do przedziału.

Podczas naszej nieobecności, do Jacka i jego cichego kolegi, dosiadł się jakiś nieprzyjemny z twarzy młodzik, taki, jakich spotkać można było czasem pod dyskotekami w małych miasteczkach. Z mocno nażelowanymi włosami, gładko ogoloną twarzą i krótkim, spłaszczonym nosem boksera. Przywitałem się z nowym współpasażerem, po czym rozpiąłem kurtkę, nie zdejmując jej jednak. Chłód zimowej nocy dał mi się trochę we znaki.

– A gdzie Wiciu? – spytałem, kiedy Jacek wyciągał z torby nowy, plastikowy kubek i odmierzał mi porcję gorzałki.

– P rzecież wyszedł z tobą – odparł. – Puścić was gdzieś na moment i zaraz się tracicie.

– Prawda – westchnąłem . – Jak duże, pijane dzieci.

Podniosłem kubek do ust, zrobiłem mały łyk, a potem oparłem się wygodniej o czerwone, miękkie siedzenie. Tymczasem ten nowy, rozgadał się o jakichś swoich niedawnych narkotykowych ciągach i wynikających z tego przygodach. Słuchałem go jednym uchem, czując, jak wzbiera we mnie zmęczenie.

W którejś chwili mój wzrok opadł na dłonie Jacka. Akurat dolewał wszystkim wódki. Przypomniałem sobie, co Witek o nim mówił. O tym, że trzeba się przy nim pilnować z alkoholem. Gdy podniosłem wzrok na jego twarz, zauważyłem, że ten spogląda na mnie z nieokreślonym uśmiechem. Czy domyślał się, co chodziło mi po głowie? Trudno było powiedzieć.

Opróżniłem szybko kubek, ziewnąłem, zasłaniając usta dłonią, a potem przetarłem oczy.

– Dobra, i dę poszukać Witka – powiedziałem, z trudem podnosząc się z siedzenia. – Głupio tak, żeby go kolejki omijały.

Donośny śmiech odprowadził mnie na korytarz, aż ucięły go zasuwające się drzwi. Przespacerowałem się w jedną i drugą stronę wagonu, zaglądając do kolejnych przedziałów, ale nigdzie nie było śladu przyjaciela. Zaszedłem do sąsiedniego wagonu, ale w naszym przedziale siedziała jedynie starsza kobieta z wnuczkiem. Dosiadła się jakiś czas temu, uparcie ignorując nasz lekki stan ducha. Kiedy spytałem, czy nie widziała mojego kolegi, wzruszyła jedynie ramionami.

„Może znowu zaszedł do konduktorów? – zastanowiłem się. – Jeśli tak, pewnie niedługo go wygonią”. Taki to już był witkowy rytuał.

Przeszedłem na zaciemniony łącznik między wagonami drugiej klasy, sprawdziłem, czy w pobliżu nie ma żadnego postronnego pasażera i wyciągnąłem z papierośnicy jedną z ostatnich fajek. Przez moment bawiłem się nią, nie do końca pewien, czy rzeczywiście chce mi się teraz palić, a potem westchnąłem, włożyłem ją do ust i rozpaliłem zapałką. Oparłem się plecami o kaloryfer i przymknąłem oczy, czując, jak dym wypełnia mi płuca.

Nie minęła minuta, kiedy podłoga zadrżała, rozległ się gwizd i pociąg powoli ruszył do przodu.

„A gdybym wrócił na święta? – przemknęła mi przez głowę myśl skażona jakimś durnym optymizmem. – Może nikt nadal tam o niczym nie wie? Matka by mnie chyba jakoś zniosła. Na pewien czas mogłoby to wystarczyć”.

Zerwałem się na nogi, bo poczułem, jak grawitacja ściąga mi głowę ku ziemi. Papieros wypadł mi spomiędzy palców i tlił się na podłodze. Zastanowiłem się, czy go nie podnieść i dokończyć, ale wsiąkająca w filtr, brudna woda po stopionym śniegu, skutecznie mnie do tego zniechęciła. Przygasiłem go butem, od niechcenia kopnąłem w szparę pod drzwiami i poszedłem do przedziału, który zajmowaliśmy z Witkiem. Przyjaciel nadal nie wracał, ale czułem się już zbyt zmęczony, by dalej go szukać. Usiadłem pod oknem, naprzeciw kobiety ze śpiącym wnuczkiem, po czym okryłem się kurtką i zasnąłem.

Niewiele pamiętam z tamtego snu, ale snuł się w pięknej, zimowej scenerii, przypominającej mi o dzieciństwie i tych jednych, jedynych feriach, spędzonych u dawno nieżywych już dziadków. Zupełnie jakbym wniknął w którąś z tych amerykańskich, świątecznych widokówek w stylu „vintage”. Wydaje się, że bardzo nie chciałem się z tego snu budzić. Kiedy przemocą wyrwał mnie zeń ruch za drzwiami, było jeszcze ciemno. Pociąg wjeżdżał już w granice Lublina i pasażerowie zbierali się powoli do wyjścia. W nagłym uderzeniu paniki przypomniałem sobie o sylwetce, którą widziałem w nocy na granicy lasu, kiedy pociąg oczekiwał na przejazd, w jakimś zagubionym, nieznanym mi miejscu.

„To był Witek – zerwałem się z miejsca, ogarnięty całkowicie trzeźwą pewnością”. Błyskawicznie zalała mnie fala strachu. Chciałem gdzieś biec, zrobić coś, kogoś o coś prosić; ale gdzie, co i kogo?

Świat miał już niedługo świtać i również mi w głowie świtało niewyraźne jeszcze przekonanie, że więcej, tego poczciwego, starzejącego się mężczyzny, w życiu już nie będzie mi dane zobaczyć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: