- promocja
Joga – sztuka życia - ebook
Joga – sztuka życia - ebook
To książka, która przenosi praktykę jogi poza matę, do codziennego życia, oraz tworzy z niej powszechną filozofię.
Donna Farhi, opierając się na jogasutrach Patańdżalego, prezentuje transformującą moc jogi. Czyni z niej kompletną życiową praktykę znacznie wykraczającą poza rutynowe ćwiczenie asan. Pokazuje jogę jako drogę do głębszej samoświadomości i wskazuje wszelkie pułapki i obietnice poruszania się po duchowej praktyce.
Książka napisana jest w przystępny i wciągający sposób, a dzięki wieloletnim doświadczeniu autorki w pracy własnej i z uczniami jest odpowiednia zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych praktyków jogi.
Poznaj wnikliwe podejście do jogi i uczyń z niej duchowe przewodnictwo w codziennym życiu.
„Praktyka jogi nie kończy się wraz z zakończeniem sesji na macie, praktyka jogi w życiu codziennym pozwala z radością, wrażliwością, świadomością i jasnością przejść przez to życie (…) w sposób najpełniejszy z możliwych”.
Fragment książki
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8382-164-1 |
Rozmiar pliku: | 894 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Donnę Farhi poznałam dzięki jej książkom. Kilka lat temu przypadkowo kupiłam _Yoga Mind, Body & Spirit_, a nazwisko autorki nic mi nie mówiło. Jak się okazało w trakcie czytania, książka prezentowała jej własne podejście do praktyki asan, trochę różne od metody, według której praktykowałam. Dowiedziałam się z niej wielu ciekawych rzeczy, na które dotychczas nie zwracałam uwagi ani ja, ani nikt z moich ówczesnych nauczycieli. Zaczęłam szukać informacji na temat Donny i dowiedziałam się, że nie jest to jedyna jej publikacja. Wcześniej ukazała się _The Breathing Book_, a potem niniejsza książka _Bringing Yoga to Life_. Oczywiście zdobyłam obie.
Po przeczytaniu tej ostatniej zapragnęłam poznać autorkę, która tak wnikliwie podchodzi do sztuki jogi, z wielką wrażliwością pisze o człowieku i znajduje harmonię pomiędzy ciałem, umysłem i duszą. Przede wszystkim chciałam się przekonać, czy jest prawdziwa w tym, co pisze. Tak łatwo jest używać pięknych słów o tym, jacy powinniśmy być i jak pracować nad sobą, a dużo trudniej jest to wykonać, doświadczyć na sobie i żyć zgodnie z tym, co się mówi. Z takim sceptycznym, ale jednak pełnym nadziei nastawieniem pojechałam na swój pierwszy warsztat z Donną.
To było niesamowite doświadczenie. Okazała się osobą bardzo ciepłą, a jednocześnie zdecydowaną i chociaż niewielkiej postury, to wielkiego ducha. Czułam, że wszystko, co nam przekazywała, płynęło z jej wieloletniego doświadczenia z pracy z ludźmi, z jej przemyśleń z pracy nad sobą, z wnikliwej i refleksyjnej obserwacji, ze zrozumienia natury człowieka i z głębi serca. Wszystkie asany, z którymi pracowaliśmy na warsztacie, były bardzo proste, ale dzięki temu mogliśmy lepiej poznać własne ograniczenia, pomyśleć nad ich przyczynami i wraz z miękkim prowadzącym oddechem rozpuszczać bloki i rozwiązywać supły powstałe w psychice i w ciele. Donna zapewniała każdemu uczestnikowi przestrzeń i czas na bycie sam na sam ze sobą, na odnalezienie siebie.
To były książka i warsztat, które zmieniły moje nastawienie do jogi. Od tej pory zaczęłam traktować ją jako ścieżkę pracy nad sobą, a nie jako sposób na osiągnięcie idealnej asany. Jak mówi Donna: „Nieważne, jaką pozycję robisz na macie, ważne, jakim jesteś człowiekiem”. Mam nadzieję, że ta książka również dla Was będzie odkrywaniem siebie.
_Maria Szczuchniak_Rozdział 1
Tu zaczynamy
W poniedziałkowe wieczory w studiu są zajęcia dla początkujących. Dziś, chociaż jest dopiero piąta trzydzieści, zimowe niebo ściemnia się w miarę, jak przychodzą uczniowie. Niektórzy wyglądają na niezdecydowanych. Ci, którzy przyszli w rozgadanych parach, najwyraźniej nawzajem mobilizowali się do przybycia. Inni przemykają ukradkiem. Nie są pewni, czy wchodząc do szkoły jogi, należy zachowywać się w jakiś szczególny sposób. Robin trochę się spóźnia i nerwowo szuka jak najdalszego kąta, żeby schować się za innymi uczestnikami. „Dlaczego tu jesteś?”, pytam, kiedy się sobie przedstawiamy. Robin, z nutką cynizmu, który nauczyłam się rozpoznawać jako zgrubiałą skórę, skrywającą coś znacznie bardziej czułego, oświadcza, że chce trochę schudnąć, może też nauczyć się relaksować. „Joga wydała mi się lepszym pomysłem niż taniec towarzyski”, stwierdza zadowolona z siebie, a kilka zaciekawionych osób unosi brwi.
Po kilku tygodniach Robin zaczyna przesuwać się w sali do przodu i pyta o sztywność, którą odczuwa w plecach. „Może ma to coś wspólnego z moją pracą”, mówi bez zastanowienia. „Bywają dni, kiedy prawie nie mogę złapać tchu”. Pod koniec pierwszego kursu Robin zapisuje się na następny. A potem na kolejny. Miesiące przechodzą w lata. Odsłania przede mną swoje życie: ambicja, kariera, nieudane małżeństwo, dzieciństwo, które dokładnie przeanalizowano na terapii. A potem nurtujące pytania: Jak takie życie może odzyskać świeżość? Jak zeskrobać skorupę, która chroni ją przed światem? Jak pozbyć się smutku rozczarowania? Któregoś lata Robin po usilnych namowach zbiera się na odwagę i postanawia wziąć udział w siedmiodniowym odosobnieniu z jogą. Pewnego wieczora, po długiej i cichej medytacji, przychodzi do mnie powiedzieć dobranoc. Gdy patrzymy sobie w oczy, następuje wymiana czegoś nieuchwytnego. Obie rozumiemy, że wydarzyło się coś ważnego. Na moment Robin pozbywa się swojego ochronnego pancerza, ja zaś wyczuwam ciepło i wrażliwość, które przeczą jej wystudiowanej brawurze. Choć jej podróż trwała długo, to miejsce, do którego dotarła, zawsze czekało na jej przybycie.
W ciągu dwóch dekad nauczania wielokrotnie byłam świadkiem mocy jogi, umiejącej zmienić pozornie nienaruszalne, negatywne schematy, przebudzić ciało, umysł i serce, otworzyć je na nowe możliwości. Niezależnie od tego, kim jesteśmy i od jak dawna tkwiliśmy w niszczących nas zachowaniach, poprzez codzienną praktykę jogi możemy rozwijać obecność wobec naszej fundamentalnej dobroci i dobroci innych. Uświadomienie sobie, kim jesteśmy w środku naszego jestestwa, otwiera drogę doświadczaniu naszego najbardziej elementarnego połączenia z innymi. Owo połączenie leży w sercu praktyki jogi. Życie w stanie jedności nie jest pojęciem ezoterycznym, nie jest też nieuchwytną, wyższą sferą, do której aspirować mogą tylko ludzie wybitnie zdolni. Jest otwarciem serca, uwolnieniem w nim przestrzeni dla takich odczuć jak wrażliwość, radość, ale też smutek, który wcale nie powoduje zamknięcia. Jest otwarciem umysłu na uważność – obejmującą, a nie wykluczającą. Jest zaskakującym rozpoznaniem, że na elementarnym poziomie wszyscy jesteśmy jednakowi. Jest praktyką jasnej obserwacji, wyraźnego wsłuchiwania się i umiejętnego reagowania na chwilę z jak największym współodczuwaniem. I wreszcie jest powrotem do siebie, odbywającym się w ciele i prowadzącym do ciała, ponieważ tylko w nim możemy to wszystko osiągnąć.
Inaczej niż wiele poradników psychologicznych, zawierających siedmiopunktowe programy naprawcze i szybkie recepty na każdy problem, starożytna nauka jogi nawet nie udaje, że jest prosta, szybka albo łatwa. To praktyka, która z szacunkiem rozważa istotę niezwykle nieuporządkowanego i złożonego zjawiska zwanego człowiekiem i rozprawia się z równie ambitnym wyzwaniem – codziennym życiem. Jest jednak coś, co joga obiecuje – że przez szczerze oddaną, umiejętną i konsekwentną praktykę każdy może osiągnąć spokój, szczęście i wolność. Dla niej nie ma znaczenia, kim jesteś ani za kogo się uważasz. Nie ma też znaczenia, co działo się z tobą w przeszłości ani w jakim miejscu znajdujesz się teraz. Każdy, kto naprawdę chce się przebić przez własne ograniczenia i paraliżujące schematy swoich myśli i zachowań, dzięki jodze może znaleźć – i znajdzie – wolność. Niezależnie od tego, czy jesteś początkujący, czy zaawansowany, w chwili, gdy zaangażujesz się w praktykę jogi, odkryjesz, że sama w sobie jest ona nagrodą. Spokój umysłu, pozbycie się lęku i prawdziwe skupienie są w niej pewne i nieuchronne. Takie zmiany mają dla ciebie natychmiastowe konsekwencje. Od razu poczujesz, że życie staje się prostsze, że jesteś w stanie z łatwością przystosować się do wszelkich zmian. A nowa witalność i jasność umysłu odmienią twoje relacje w domu, w pracy i na świecie.
Głównym problemem, z którym metodycznie rozprawiamy się podczas praktyki jogi, jest postrzeganie samych siebie jako odłączonych i odizolowanych od innych, ponieważ owo fałszywe poczucie odrębności przysparza wiele cierpienia nie tylko nam, lecz także naszemu otoczeniu. Zaczynamy od wygospodarowania sobie trochę czasu każdego dnia, aby móc z premedytacją zwolnić, i dzięki temu odnaleźć bardziej naturalny, spokojny rytm, korzystny dla dobrego samopoczucia. To pozwoli nam oddać się refleksji, zamiast od razu reagować, zmięknąć, zamiast stwardnieć, i jasno zobaczyć, jak się mają obecne sprawy, zamiast rozwodzić się nad przeszłością lub zamartwiać o przyszłość. To wszystko w jodze osiągamy prostymi środkami. Poprzez praktykę pozycji uwalniamy skumulowane napięcia, które nagromadziły się w naszym ciele, i doskonalimy nasze fizyczne zmysły, aż staniemy się wrażliwi, elastyczni i odporni. Jednocześnie powracamy do świadomości cyklicznej natury naszego oddechu i jego powiązania ze zmysłową mądrością naszego ciała. Uczymy się pełnych wdechów i otwieramy się na nowe doświadczenia. Uczymy się pełnych wydechów i pozbywamy się zbędnych napięć i naszej przeszłości. I wreszcie uczymy się odpoczywać w przerwach cyklu wzrastania i rozpuszczania. Niczym surfer na falach oceanu zaczynamy dostosowywać się do przypływów i odpływów życia, zamiast z nimi walczyć. Stopniowo zaczynamy dostrzegać, że między wzlotami i upadkami, między przychodzeniem i odchodzeniem istnieje macierz spokoju, będąca tłem wszystkich zjawisk.
Poprzez ćwiczenia ciała metodycznie i drobiazgowo przeprogramowujemy umysł, by pracował dla nas, a nie przeciwko nam. Uczymy się skupiać na jednej rzeczy, dzięki czemu do końca i skutecznie wypełniamy nasze codzienne zadania i obowiązki. Wreszcie, gdy zaczynamy przebudzać się w tym, co rzeczywiście dzieje się tu i teraz, powoli zauważamy, że pod powierzchnią naszych codziennych doświadczeń, w nich samych oraz pomiędzy nimi istnieje coś niezmiennego i niezawodnego. A jeśli uda nam się wytrwać z tą świadomością, nie damy się znów wplątać w sprawy, które nas wcześniej nękały i nie dawały nam spokoju. Właśnie to ciche, lecz jednocześnie wibrujące życiem, wszechobecne tło odkrywa przed nami namacalne połączenie pozornie odmiennych elementów. Odszukanie tego połączenia jest charakterystyczną cechą doświadczenia jogi.
Gdy zagłębimy się w ów bardziej naturalny rytm, w którym jest miejsce, by się zatrzymać, oddychać, czuć i jasno postrzegać, zobaczymy wyraźnie najcenniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek jesteśmy w stanie posiąść: życie samo w sobie. Być może zauważymy także, że podczas gdy życie odbywało się w nas, my byliśmy nieobecni w jego doświadczaniu. Tylko co właściwie się z nami stało i w jaki sposób możemy wrócić do bogatszego życia, które teraz jest dla nas dostępne?
Nawet jeśli roztrwoniliśmy nasze dziedzictwo jako ludzie, praktyka jogi okaże się dla nas pełna wybaczenia i współczucia. Już pierwsze próby mogą przynieść nam nagrodę w postaci natychmiastowego odczucia spokoju, pogody i powrotu do siebie. Ogrom nowych odczuć i inspiracji zachwyci nas i jednocześnie przytłoczy. Jak to zwykle bywa w przypadku powrotów, zdamy sobie także sprawę z tego, co zapomnieliśmy, co się wydarzyło w czasie naszego wygnania i co teraz należy odzyskać. Niczym dziecko, które zbyt długo czekało na spóźnionego rodzica, możemy poczuć złość lub smutek, że przez tyle czasu siebie zaniedbywaliśmy. „Nie możemy uwierzyć, że pozwoliliśmy na to, aby doprowadzić się do takiego stanu”, mówią uczniowie, zaszokowani odkryciem, że w stosunkowo młodym wieku 20 lub 30 lat mają ciała przypominające leżaki, które zostawiono na zewnątrz na długą zimę. Często wydaje się nam, że nasze ciało jest jednolitą masą jakiejś stałej substancji, a my, choć jesteśmy jego właścicielami, ledwo je rozpoznajemy. Widzimy, że nasze serca stwardniały i zgorzkniały, a nasze umysły są ustawicznie rozproszone.
W pierwszych spotkaniach z długo zaniedbywanym sobą nie ma nic szczególnie romantycznego ani przyjemnego. Możemy mieć mgliste pojęcie, że do kogoś wracamy, ale do kogo? I jak? Zapomnijmy lepiej o zwodniczych obietnicach czakr wirujących w precyzyjnej harmonii i kundalini wspinającym się wzdłuż linii kręgosłupa. Mówimy raczej o bolesnym ciągnięciu pod kolanami, o plecach, które wyginają się tam, gdzie nie trzeba, o ramionach, które męczą się, gdy podniesiemy je nawet na kilka sekund, i umyśle, który rozprasza się już przy trójce, kiedy próbujemy w skupieniu doliczyć do dziesięciu. Wciąż próbujemy ustalić, gdzie właściwie są nasze stawy biodrowe i jak nimi poruszyć, podczas gdy nauczyciel zagłębił się już w szczegóły. Mamy zwrócić uwagę na wdechy i wydechy, ale wkrótce okazuje się, że nie potrafimy odróżnić jednych od drugich. Dlatego – niezależnie, czy dopiero zaczynamy, czy praktykujemy od lat – solidna dawka humoru i dobrze pojęta samoakceptacja niezwykle nam pomogą w uporaniu się z tak głębokim doświadczaniem samego siebie. To, co przeżywamy, jest absolutnie przewidywalne i normalne. Dopiero zaczynamy się przebudzać, a jak mówi stare porzekadło hydraulików, woda, która na początku płynie z kranu, nie jest krystalicznie czysta.
Jeśli na osobistym wygnaniu jesteśmy od dawna, na początku przebudzania się doznamy zapewne przejmującej tęsknoty za tym, co straciliśmy. Gdy nasz nauczyciel ze zwinnością kota będzie demonstrował jakąś pozycję, my przypomnimy sobie czasy, kiedy sami byliśmy elastyczni i czuliśmy naturalne połączenie z życiem. Z czego zrezygnowaliśmy, gdy stawaliśmy się odpowiedzialnymi, dorosłymi ludźmi? Jak bardzo nawarstwiające się doświadczenia i ogłupiający cynizm świata przyćmiły nasze naturalne zachwyt i radość? W miarę uwalniania długo gromadzonego napięcia odkopiemy także stare wspomnienia oraz negatywne wzorce myślenia i zachowania, które nękały nas przez całe życie. Nawet jeśli jesteśmy dobrze zakorzenieni w praktyce duchowej, możemy nagle z przerażeniem stwierdzić, że sami dla siebie wykreowaliśmy coś nieprawdziwego, a z czasem nasze złudzenia stają się coraz trudniejsze do obrony. Pamiętajmy jednak, że podobnie jak nie byliśmy w stanie wyobrazić sobie puszki Pandory, której otwarcie niechybnie nas czekało, zanim zapisaliśmy się na pierwsze zajęcia jogi, tak też nie mogliśmy wyobrazić sobie łatwości i lekkości bycia, jakie odczuwamy po zaledwie kilku godzinach tej niezwykłej praktyki.
Możemy także zdać sobie sprawę, że większość życia spędziliśmy na inwestowaniu czasu i sił w pielęgnowanie oraz zabezpieczanie uczucia lekkości i dobrego samopoczucia. A może potwierdzenia własnej wartości szukaliśmy w opiniach innych ludzi lub w dobrach materialnych? Kiedy zaniechamy tych źle ukierunkowanych wysiłków, będziemy mogli poświęcić energię na poszukiwanie trwałego pokoju i szczęścia. To krzepiąca wiadomość, bo oznacza, że każdy z nas ma tyle czasu, ile potrzebuje, aby wkroczyć na ścieżkę pokoju. Dzięki technikom jogi uczymy się, jak skupić i wyzwolić naszą energię, a następnie skierować ją w stronę pozytywnego stylu życia.
Na czym polega pozytywny styl życia? Na tym, że w pełni panujemy nad swoimi zdolnościami fizycznymi, psychicznymi i emocjonalnymi oraz całkowicie władamy sobą, zaczynamy żyć bez strachu oraz otwierać się na nowe doświadczenia i nowe wyzwania. Energia, którą wcześniej marnotrawiliśmy, aby bronić ograniczonego pojęcia siebie i je umacniać, mobilizuje się wtedy, aby wyrazić nasze unikatowe talenty i zdolności. Zdolności te mogą zostać wykorzystane w taki sposób, aby wypełnić nasze osobiste przeznaczenie. Dorastamy do zadania, jakie mamy przed sobą, a zadaniem tym jest nasze życie. Praktyka jogi nie eliminuje wyzwań i trudności ani też nie dostarcza nam drzwiczek, przez które możemy uciec od życiowych rozterek. Joga daje nam narzędzia, dzięki którym stawimy życiu czoła z godnością i opanowaniem.
Książkę tę napisałam dla ludzi, którzy przestali się łudzić, że szczęście zależy od przypadku i korzystnego zbiegu okoliczności, i zrozumieli, że wartościowe i spełnione życie wynika z umiejętnego wykorzystania odpowiednich środków oraz zdecydowanego działania. Coraz więcej ludzi nie znajduje pocieszenia ani wsparcia w szybkich kuracjach i najnowszych terapiach oczyszczających. Gdy tylko wypróbują tak uproszczone strategie, natychmiast stwierdzają ich niedoskonałości. Ludzie ci gotowi są zaangażować się w ścieżkę oferującą zmiany, które pogłębiają się stopniowo, o ile będziemy w nie inwestować przez całe życie. Są to jednak zmiany prawdziwe, takie, które przetrwają. Joga ma do zaoferowania autentyczną, sprawdzoną praktykę, której skuteczność od wieków potwierdzają osoby takie jak ty i ja – zupełnie zwykłe, prowadzące normalne życie i zmagające się z niezwykłymi wyzwaniami. Joga oferuje praktykę, która jest pragmatyczna, możliwa do realizacji i pomaga nam stawić czoła najtrudniejszym nawet sytuacjom z odwagą, spokojem ducha i opanowaniem. Joga nie sprawia, że uciekamy od rzeczywistości i codziennych obowiązków. Przeciwnie – pozwala nam mocno, śmiało i zdecydowanie postawić stopy na ziemi, na praktycznym gruncie doświadczenia. Nie uciekamy od życia, my wracamy do życia, które wcześniej porzuciliśmy w złudnej nadziei na coś lepszego.
Często właśnie źle pojęta tęsknota za czymś lepszym oddala nas coraz bardziej od naszego prawdziwego ja. W części pierwszej zapraszam cię zatem do głębokiego przyjrzenia się owej tęsknocie i zdefiniowania źródła twojego pragnienia. W tym pragnieniu znajdziesz swoją motywację do praktyki jogi. Odnajdując zaś motywację, otworzysz drogę dla wyklarowania się intencji, tak abyś życie, którym zostałeś obdarowany, mógł wykorzystać z radością i z pożytkiem dla innych. Co ważniejsze, będziesz w stanie rozpoznać, czy praktykę jogi wykorzystujesz, aby przyjrzeć się swemu życiu, czy by od niego uciec.
W części drugiej badamy sposoby osiągnięcia jasnego wglądu, za przewodnik przyjmując zaproponowaną przez Patańdżalego ośmiostopniową ścieżkę asztangajogi¹. Patańdżali był hinduskim mistykiem i filozofem, który żył w trzecim wieku przed Chrystusem. Przypisuje mu się jeden z wielkich tekstów hinduskich, _Jogasutry_, zbiór 196 aforyzmów przedstawiających zarys ośmiu stopni² w praktyce jogi. Stopnie te pokazują nam, jakie odniesienie praktyka jogi może mieć do codziennego życia. Dwa pierwsze stopnie, jamy i nijamy, czyli etyczne reguły dobrego życia, stanowią centrum, z którego wyrastają pozostałe. Zobaczymy w szczególności, że praktyka asan, czyli pozycji fizycznych, które w ostatnich latach zyskały taką popularność, może zaowocować głębokimi zmianami jedynie wtedy, gdy praktykuje się je w szerszym kontekście. Ujrzymy także, że joga ma mniej wspólnego ze staniem na głowie niż ze staniem na dwóch nogach, a fizyczne ćwiczenia pozostają jedynie mechaniczną gimnastyką, dopóki poprzez naszą intencję nie nabiorą mocy oczyszczania, klarowania umysłu i otwierania serca. Wstępne zasady określane przez jamy i nijamy stanowią fundamenty, które będą nam służyły w każdym aspekcie życia – zarówno na macie czy poduszce do medytacji, jak i poza nimi.
Po zbadaniu, jakie postawy i zachowania wspierają autentyczną praktykę jogi u jej podstaw, w części trzeciej przyjrzymy się przeszkodom i zakłóceniom, które niewątpliwie pojawią się na naszej drodze. Wystąpienie trudności często jest koniecznym elementem wszelkich poważnych wysiłków na drodze rozwoju duchowego. Przeciwności są okazją do starcia się z tym, co zwykle jest dla nas trudne i niewygodne, i nie pozwalają posługiwać się praktyką jako sposobem ucieczki. Zmaganie się z wyzwaniami nie jest znakiem tego, że zawodzimy w praktyce duchowej, ale że pogłębiamy swoje człowieczeństwo i tym samym wykuwamy dla siebie kotwicę, która mocno trzyma nas w realnym świecie, tu i teraz.
Na zakończenie odejdziemy od skupiania się na wnętrzu, co było tak konieczne, aby ustanowić praktykę jogi. Stwierdzimy wówczas, że to, co rozpoczęliśmy jako osobistą praktykę, może zmienić charakter codziennego życia każdego z nas i szerzej wpłynąć na świat, w którym żyjemy. Odkryjemy, że refleksyjna podróż w głąb siebie nie sprawiła, że nasz świat jest mniejszy i bardziej hermetyczny, ale raczej zburzyła nasze poczucie alienacji. Ta nowa świadomość pozwala nam zobaczyć, że niezależnie od tego, jak różni możemy się wydawać na zewnątrz, wszyscy uczestniczymy w tym samym życiu.
Dowiemy się także, że nawet jeśli utwierdziliśmy się w swoich przekonaniach, zawsze możemy rozpatrzyć inne ich aspekty. Tak bezbronne ja może wyłonić się tylko w procesie wewnętrznej pracy nad sobą. Na tym właśnie polega paradoksalna zaleta codziennej praktyki: hartujemy się i wzmacniamy, a jednocześnie uwalniamy naszą zdolność bycia wrażliwymi, delikatnymi i otwartymi. Świat rozpaczliwie potrzebuje takich cech.
W nauczaniu jogi wiele jest opisów nadzwyczajnych stanów świadomości oraz nadludzkich wyczynów wytrzymałości i opanowania. Napisano o nich mnóstwo mądrych książek, pozwalając nam zerknąć na inny świat. I choć osiągnięcie nadświadomości może mieć pewną wartość, znacznie większą mają nasze starania, nawet te nieporadne, o więcej uprzejmości i współczucia w codziennym życiu. Dlatego też w książce tej skupiłam się na tym, jak względny charakter ma praktyka duchowa, a opisując to, próbowałam przyjrzeć się pogmatwanym i bolesnym zmaganiom, jakie my, ludzie, toczymy z naszym istnieniem. Koncentruję się nie na oświeceniu jako sposobie dojścia do transcendencji, ale – jak to ujął Vekatesananda, tłumacz _Jogasutr_ – na „oświeceniu w życiu codziennym”. Zapraszam was zatem do świętej nauki i praktyki jogi. Oby przywiodła was do domu.Rozdział 2
Motywacja: co nas tutaj sprowadza?
_Z pragnień jest Purusza uczyniony,_
_Co zapragnie, to postanowi,_
_Co postanowi, taki czyn wypełnia,_
_Jaki czyn wypełnia, taki osiąga._
Upaniszada Brihadaranjaka IV.4.5³
Źródłem niemal każdego działania jest bodziec duchowy. Choć wydaje się to dziwne, po głębszym zastanowieniu można dojść do wniosku, że wszystkich ludzi motywuje to samo – dążenie do szczęścia. Jego głębokie pragnienie może zostać na poziomie podświadomej tęsknoty, rzadko bowiem zdajemy sobie sprawę, jak bardzo chcemy poczuć, że naprawdę żyjemy i mamy w sobie pokój. Mimo to głód szczęścia może nas nękać na jawie i we śnie, niczym ledwie słyszalna piosenka, wybrzmiewająca w oddali, zawsze odrobinę za daleko, byśmy zrozumieli jej słowa. I nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, że coś nas wzywa, nie jesteśmy w stanie rozpoznać, co to jest. Żyjemy więc z dnia na dzień, zajmując się zwykłymi sprawami, nieustannie podejrzewając, że do osiągnięcia pełni życia brakuje nam jakiejś niezwykle istotnej części.
Impuls do ciągłego odkrywania, zdobywania wiedzy i dążenia do odzyskania boskości wydaje się cechą wszystkich ludzi i jest ich udziałem od zarania dziejów. Już sama jego obecność stanowi wyraźny znak, iż podejrzewamy, jaki skarb ukryty jest w naszym wnętrzu. Ale dopóki tęsknota za jego odkryciem pozostaje ulotną myślą ukrytą w ciemnych zakamarkach podświadomości, jest mało prawdopodobne, aby nasze czyny i ich owoce zaspokoiły tak głębokie pragnienie. W intuicyjnym dążeniu do szczęścia tu i ówdzie próbujemy zarzucić sieć i usiłujemy złapać w nią coś równie efemerycznego jak tęcza – obietnicę lepszego życia, którym będziemy się cieszyć nie przez krótką chwilę, ale zawsze.
Nasze poszukiwania mają wyłącznie słuszne przyczyny, ale – o ironio – mogą spowodować, że będziemy wypatrywać trwałego spełnienia w rzeczach, które są do tego zupełnie nieodpowiednie: w pracy, karierze, dobrach materialnych, związkach, seksie, a w przypływie rozpaczy niestety także w jedzeniu, narkotykach lub alkoholu. Niewykluczone, że aby wzmocnić pewność siebie i zaspokoić ambicje, posłużymy się również materialnymi przejawami naszej praktyki duchowej. Choć niektóre z naszych prób uchwycenia szczęścia same w sobie mogą być szlachetne, zapewnią nam tylko chwilową ulgę od wewnętrznej tęsknoty. I to niezależnie od rozmiaru sukcesów w życiu zawodowym, niezależnie od tego, jak wycyzelujemy nasz wygląd i jakie dobra materialne zdołamy zgromadzić. Nasza niezdolność uzyskania trwałego szczęścia może spowodować, że zainwestujemy jeszcze więcej energii w podobne działania, chociaż mamy dowody, że uzyskane z nich profity wcale nie zaspokoją naszych oczekiwań. Myślimy, że pewnie poczulibyśmy się dobrze, gdybyśmy tylko bardziej przyłożyli się do pracy, zarobili więcej pieniędzy, schudli o kolejne pięć kilogramów albo wreszcie znaleźli idealnego partnera. Jednak nawet jeśli to zrobimy, i tak dojdziemy do stwierdzenia, że nasze wysiłki okazały się nieskuteczne. Podobnie jak dziecko, które w wigilijny wieczór pozdzierało opakowania ze wszystkich prezentów, zaś chwilę później wpatruje się w nie ze znudzeniem i zmieszaniem, odkryjemy, że sprawy zewnętrzne nie potrafią na długo nas ożywić.
Poszukiwanie szczęścia nie jest niczym nowym, nowy jest jednak kontekst kulturowy, w którym się ono odbywa. Nigdy wcześniej ludzie nie byli bowiem tak bezlitośnie bombardowani przez propagandę reklamy i mediów, które wykorzystują ich podświadome potrzeby duchowe, aby służyć bogom konsumpcji i chciwości. Owszem, możemy szczerze pragnąć żyć etycznie i znaleźć moralnie słuszny sposób zarabiania na życie, tylko jak mamy zrealizować to pragnienie w panującym klimacie współzawodnictwa, w świecie bezpardonowej walki, w którym wszyscy twierdzą, że dobrzy ludzie docierają do mety ostatni? Jak pogodzić przekonanie, że należy żyć prościej, z sytuacją kiedy, pięcioletnie dziewczynki odmawiają pójścia gdziekolwiek bez błyszczących butów na obcasach w stylu Barbie? Gdy zauważamy zmarszczki na twarzy i zmiany w ciele, które przychodzą z wiekiem, rozpaczliwie pragniemy akceptować siebie takimi, jacy jesteśmy, jednak najnowsza kampania reklamowa kliniki chirurgii plastycznej pozostawia w nas subtelne, lecz niezaprzeczalne wątpliwości co do naszej wewnętrznej wartości. Inspirują nas tacy ludzie jak Martin Luther King Jr., wzruszamy się przy uduchowionych tekstach, a jednak kiedy słuchamy wiadomości, okazuje się, że bohaterami naszego społeczeństwa są raczej mistrzowie sportu, celebryci i supermodelki. Trudno jest żyć w świecie, który utracił swój wewnętrzny kompas, jednak dopóki nie zrozumiemy naszego impulsu duchowego i nie przejmiemy nad nim kontroli, pozostaniemy narażeni na moce, które chcą, byśmy służyli patologii naszej kultury, a robiąc to, sami stawali się jej częścią.
Aby praktyka duchowa nie stała się przedłużeniem naszych wcześniejszych dążeń donikąd, musimy zrozumieć, jak podstępne są wpływy współczesnej kultury. Jeśli nam się to nie uda, okaże się, że po prostu zamieniliśmy jeden rodzaj sterowanej z zewnątrz pogoni za szczęściem na inny. Że zrezygnowaliśmy z idealnego wystroju domu, ale teraz ogarnęła nas obsesja osiągnięcia idealnej postawy w jodze. Przestaliśmy toczyć boje na zebraniach zarządu, ale w myślach strofujemy siebie na poduszce do medytacji. Jeżeli nasza praktyka duchowa wynika z potrzeby zyskania poczucia pewności siebie i bezpieczeństwa, spotka nas bolesny zawód. Bo niestety, często te same siły, które kiedyś napędzały nasze dążenia do posiadania dóbr materialnych, teraz kierują naszymi dążeniami duchowymi. Jeśli więc u źródła naszej praktyki duchowej są strach i potrzeba ustalenia poglądów na świat, poprowadzą nas one dobrze znaną drogą ku cierpieniu.
Jeżeli życie wydaje nam się mało satysfakcjonujące, a nie jesteśmy gotowi przyjrzeć się, dlaczego tak jest, ucieczką mogą być wakacje i weekendy. Niestety, nie zmienią one wiele, z czego zdajemy sobie sprawę już w chwili rozpakowywania bagaży. Wiele lat temu prowadziłam zajęcia z jogi w kurorcie na Jamajce. Co tydzień miejscowość ta na nowo wypełniała się samotnymi mężczyznami i kobietami (niekoniecznie wolnego stanu), którzy po przyjeździe do raju początkowo sprawiali wrażenie nieco oszołomionych. Przez tydzień mieli się pławić w zawieszonej w niebycie rzeczywistości bezustannych rozrywek, picia alkoholu, przypadkowych i częstych przygód seksualnych, a wieczorem organizowano dla nich najróżniejsze rozrywki, gry i zabawy, tak pomyślane, aby pomóc im wyzbyć się zahamowań. Pewna kobieta skomentowała to z entuzjazmem: „Nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego w Chicago”. Tydzień prowokowanej rozpusty szybko dobiegał końca. W dniu wyjazdu uczestnicy nagle musieli zdać sobie sprawę, że wracają do prawdziwego życia. Skończyło się zawieszone w próżni ożywienie, a oni musieli wrócić do piekła biur w Chicago lub do bagna swoich małżeństw. W takie dni często panował pogrzebowy nastrój, mocno kontrastujący z humorem oszołomionych rajem gości z następnego turnusu. Początkowo miałam obiekcje, czy w takie miejsce można wprowadzać świętą sztukę jogi. Ale po prawie każdych zajęciach kilku uczestników zostawało, aby zapytać, jak pogłębić swoją praktykę jogi, kiedy wrócą do domu. Z czasem zaobserwowałam, że są to te same osoby, które przez kilka dni przymierzały się do hedonizmu, a jednak nadal smutne i zakłopotane siedziały przy basenie. Po przybyciu do raju wciąż czuły się jak w piekle.
Nieważne, czy uzależniliśmy się od jedzenia, alkoholu, narkotyków, seksu, pieniędzy, pracy, czy sławy, impuls zagubienia się w nałogu można uznać za bodziec duchowy. Mówiąc „bodziec duchowy”, mam na myśli żarliwą chęć doświadczenia lekkości bytu i transcendencji, która nie oddala nas od doświadczenia codzienności, lecz istnieje wewnątrz tego doświadczenia. Przecież tęsknimy nie za jakimś światem poza naszą rzeczywistością (to dla większości z nas oznaczałoby śmierć), lecz za szczęściem w pogmatwanej zagadce codziennego życia. Wystarczy poczytać wspomnienia ludzi leczących się z nałogów, by zobaczyć, że pod powłoką choroby kryje się mistyczna nostalgia, równie autentyczna i silna jak ta, która kieruje każdym pielgrzymem. Podobnie jest z imprezowaniem, głodzeniem się, ostrymi ćwiczeniami fizycznymi, piciem, halucynacjami, szczytowaniem i kupowaniem – wszystko to przesłania nam poszukiwanie drogi do siebie. Im dłużej pozostawaliśmy na wygnaniu od naszego prawdziwego ja, tym bardziej rozpaczliwa jest nasza tęsknota i tym bardziej ekstremalne sposoby osiągania przyjemności.
Dla wielu z nas motywacja do rozpoczęcia, kontynuowania i pogłębiania praktyki duchowej przychodzi w chwili, gdy próbujemy uporządkować nasze życie wewnętrzne. W miarę przeglądania doświadczeń zauważymy pewnie, że wciąż pozwalamy, aby to, co pilne, brało górę nad tym, co ważne. Prawdopodobnie mamy głęboko zakorzeniony nawyk, by najwięcej czasu, energii i zaangażowania poświęcać rzeczom, które w ostatecznym rozrachunku nie są ważne. To sprawia, że czerpiemy z nich niewiele długotrwałej satysfakcji. Dlatego możemy czuć się tak, jakbyśmy pracowali u nieznanego nam, lecz wymagającego szefa, który wciąż nie wystawił nam czeku z zapłatą. Taka ścieżka nieuchronnie prowadzi do wewnętrznego bankructwa. Nawet jeśli osiągnęliśmy już poziom głębokiego braku satysfakcji, trudno wydostać się z rutyny inwestowania najlepszej energii w dążenia zewnętrzne. Dlatego właśnie potraktowanie serio praktyki duchowej może nie być łatwe i zająć nam wiele lat.
Gdy usiłujemy porządkować własne wnętrze, zaczynamy definiować wartości i ustawiać priorytety. Jeśli mamy zwyczaj sporządzania listy rzeczy do zrobienia, na ich szczycie zaczynamy umieszczać dbanie o spokój umysłu. O ile wcześniej nie mieliśmy odwagi, by wpisać na nią siebie, teraz być może zdobędziemy się na debiutancki występ. Kiedy zrozumiemy, że istota zwana mną jest niczym izba rozrachunkowa, w której rozliczane jest wszystko, co robimy w życiu, uświadomimy sobie też, że troska o wewnętrzną higienę tej istoty jest najważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić. Nareszcie jesteśmy przygotowani do wyruszenia w długą drogę. Uznaliśmy, że jesteśmy gotowi dorosnąć, i osiągnęliśmy orzeźwiającą świadomość, że nasze życie należy do nas, a my jesteśmy jedyną osobą, która może nad nim pracować.
Podobnie jak ptak, który co roku instynktownie przemierza tysiące mil, aby zagnieździć się na tej samej gałęzi tego samego drzewa, jakaś część nas zawsze szuka powrotu do domu. Część ta zna dokładne położenie własnego miejsca odpoczynku. Słowo „nostalgia” pochodzi od greckiego zwrotu „ból za domem”: _noste_ znaczy „rodzina” lub „dom”, natomiast _algia_ – „ból”. Konsekwencją bycia na wygnaniu jest coraz większa nostalgia, bolesna tęsknota za domem. Tęsknota ta skłania nas do znalezienia takiego sposobu na życie, dzięki któremu poczujemy, że znowu jesteśmy częścią rodziny, od której się oddaliliśmy.
Chociaż podczas poszukiwań może się wydawać, że błądzimy, nie są one ani bezowocne, ani niepotrzebne. Testowanie tysięcy strategii, które się nie sprawdzają, skłania nas do zadania podstawowych pytań. Dzięki temu wkrótce zdamy sobie sprawę, że nie szukamy miejsca, osoby ani rzeczy, lecz sposobu na lepsze przeżycie swojego życia. Kiedy doznamy owego olśnienia, pojmiemy, że poszukujemy intymnej relacji z potężną i paradoksalnie niemożliwą do poznania ożywczą siłą, która powołała nas do życia. _De facto_ każdy z nas jest żywym dowodem jej istnienia. Co więcej, szukając jej wszędzie, gdzie tylko się dało, oddaliliśmy się od niej, zamiast się do niej zbliżyć.
Joga to nauka zgłębiająca techniki, dzięki którym możemy pozbyć się iluzorycznej zasłony stojącej między nami a ożywczą siłą życia. Przetrwała ona liczącą wieki próbę czasu i stanowi empirycznie ugruntowaną praktykę, która w drobiazgowy sposób przygotowuje nas do radosnego życia z pełną świadomością naszej przyrodzonej boskości. Transcendencja, lekkość bytu, wolność i szczęście nie są czymś, co możemy zdobyć, lecz tym, czym się stajemy i czym jesteśmy. Czym zawsze byliśmy i zawsze będziemy. Właśnie teraz, gdy twoje oczy prześlizgują się od słowa do słowa, twoje ciało jest nadzwyczajnym dowodem istnienia tej siły życia. Dowodem tak skomplikowanym i tajemniczym, że najwięksi naukowcy na świecie nie potrafią skonstruować repliki jednego z twoich oczu, nie mówiąc o twojej umiejętności zrozumienia tych słów i formułowania refleksji na ich temat. Poprzez praktykę jogi stopniowo zmieniamy swoją perspektywę, aż zaczynamy postrzegać ogromną, wibrującą żywotność pierwotnej macierzy, której zawdzięczamy nasze życie.
Ten majestatyczny widok rzadko stanowi motywację do rozpoczęcia wypraw w świat jogi. Naszą ciekawość pobudza raczej fakt, że coś zasłania nam widok. Podobnie jak w teatrze – wiemy, że na scenie odbywa się wspaniałe przedstawienie, ale niewiele widzimy, ponieważ mamy miejsce za kobietą w wysokim kapeluszu. Kręcimy się na boki i od czasu do czasu udaje nam się przelotnie dojrzeć, co się dzieje na scenie, ale te chwilowe przebłyski jeszcze bardziej nas denerwują. Dopiero kiedy mamy już całkowicie dosyć tak słabego miejsca, przychodzi nam do głowy, żeby się przesiąść i zmienić punkt widzenia. Ta chęć jaśniejszego widzenia zmusza wielu z nas, by zacząć praktykować jogę.
A może coś nas boli i mamy tego absolutnie dosyć. Wciąż musimy rozprawiać się z tymi samymi trudnościami i czujemy, że stan naszego umysłu ma coś wspólnego z tym ciężkim położeniem. Bo choć to niezwykle irytujące, ludzie znacznie większą motywację czerpią z bólu niż z radości – i to właśnie ów ból prowadzi nas do praktyki jogi. Wiele osób czuje potrzebę praktykowania jej w wyniku kryzysu takiego jak rozwód, bankructwo ich firmy lub poważna kontuzja, jednak znacznie więcej zaczyna z pozornie błahych powodów: chcą stracić na wadze, poradzić sobie ze stresem albo po prostu spędzić kilka chwil z dala od zgiełku domu rodzinnego. Żaden z tych powodów nie jest ani lepszy, ani gorszy od pozostałych, ale prawie na pewno im większy twój ból, im trudniejsza twoja sytuacja, tym większą będziesz mieć motywację do praktyki. Jeśli mamy szczęście, to dzięki pomocy nauczyciela i niezmiernej skuteczności samej nauki jogi spostrzeżemy, że nawet w najbanalniejszym zainteresowaniu kryje się silna potrzeba uzdrowienia i szczęścia.
Doskonale pamiętam pierwszy dzień pewnego intensywnego kursu jogi, który prowadziłam w Auckland w Nowej Zelandii. Na początku tempo tego typu seminariów zawsze jest celowo wolne, aby uczestnicy mogli się zrelaksować, otworzyć na szersze postrzeganie i rozpocząć proces introspekcji. Ale jedną z kobiet tak wolne tempo wyraźnie denerwowało. Chociaż pierwsze zajęcia trwały dopiero trzydzieści minut, nie mogła wytrzymać i zaczęła przerywać pytaniami o to, kiedy zaczniemy robić więcej ćwiczeń i jak dynamiczna będzie reszta kursu. „Dlaczego tak się tym martwisz?”, zapytałam. „Hmm…”, zacięła się, „dzięki ćwiczeniu jogi codziennie muszę spalić pewną liczbę kalorii”. Są chwile, kiedy nauczyciel jasno widzi istotę problemu ucznia. Wtedy działanie bywa posunięciem radykalnym, ale powstrzymanie się od niego oznaczałoby stratę wybornej szansy. „Zastanawiam się”, odparłam, biorąc ją na bok, „czy gdybyś nieco zwolniła i na chwilę pogrążyła się w ciszy, nie zaczęłabyś rozumieć, co skłania cię do objadania się”. Do jej oczu napłynęły łzy. Wyznała mi, że do tej pory jej praktyka jogi wynikała ze strachu przed tym, że utyje. A gdyby tak zechciała spojrzeć nieco głębiej na skłaniający ją do praktyki impuls, którym jest szukanie wewnętrznego uzdrowienia?
Kiedy sama zaczynałam praktykę jogi w wieku 16 lat, od roku cierpiałam na niezdiagnozowane zaburzenia odżywiania, które zaczęły się od anoreksji, a rozwinęły się w szeroko pojęte problemy z jedzeniem. Był to początek choroby, która stała się przekleństwem mojego życia jeszcze długo po tym, jak skończyłam 20 lat. W ów brzemienny w skutki dzień, kiedy w naszym liceum ogłoszono, że jednym z przedmiotów fakultatywnych będzie joga, nie wiedziałam, dlaczego się zapisałam, dlaczego zajęcia mi się spodobały ani dlaczego zaczęłam codziennie po południu ćwiczyć sama w domu. Z perspektywy czasu widzę, że udział w tamtych zajęciach jogi uratował mi życie. Moja rodzina od dawna ciężko krwawiła od wewnątrz z powodu kryzysu, który niegdyś boleśnie dotknął każdego z jej członków, a teraz, kilka lat później, rozpadała się. Byliśmy świeżymi emigrantami ze Stanów Zjednoczonych na dalekich wyspach Nowej Zelandii. Czułam się całkowicie samotna. Nie miałam dokąd pójść, aby poczuć, że jestem bezpieczna i ktoś mnie chroni. Wtedy odkryłam, że codziennie po południu, kiedy za zamkniętymi drzwiami sypialni praktykowałam jogę, czułam rzadki u siebie spokój, wyraźną kontrolę nad sobą i coś dobrego w ciele, co dawało mi głębokie pocieszenie. Jestem pewna, że gdybym nie była tak samotna, nie czułabym potrzeby szukania tego ukojenia. W czystej naiwności, będącej darem młodych, zapoczątkowałam dialog z tą częścią siebie, która wydawała się być poza zasięgiem mojej bolesnej codzienności. Byłam jak zauroczona – podczas praktyki jogi nie odczuwałam strachu ani bólu. Choć nie miałam świadomości ani wiedzy o tym, co robię, każdego dnia zaczęłam kontaktować się z tą wewnętrzną częścią mnie, która bez słów mówiła zrozumiałym dla mnie językiem. Zaczęłam czuć wsparcie mojego wewnętrznego przyjaciela, którego towarzystwo mogłam w cudowny sposób wyczarować, uspokajając i regulując oddech, powoli się rozciągając i trwając w bezruchu. I co najbardziej niesamowite, pomimo okoliczności mojego życia zaczęłam doznawać niewytłumaczalnego poczucia przynależności. Stało się to mimo braku jakichkolwiek lekcji na temat filozoficznych aspektów jogi, co stanowi dowód skuteczności praktyki. Nie musimy rozumieć jogi, która tak jak wszechświat, będzie funkcjonować niezależnie od tego, czy znamy i rozumiemy rządzące nim prawa.
Praktyka jogi pozwala nam połączyć się z tą częścią siebie, która zawsze pozostaje nietknięta i dziewicza, z tym miejscem w nas, które nigdy nie może ulec zniszczeniu. Choć ból może być katalizatorem przyczyniającym się do rozpoczęcia praktyki jogi, angażujemy się w nią poprzez radość. Gdy przebłyski spokoju i jasności stają się częstsze, gdy coraz wprawniej reagujemy na wyzwania niesione przez życie, chcemy praktykować nie tylko po to, by wydobyć się z tarapatów, lecz także po to, by wzmocnić połączenie z fundamentalnym stanem zadowolenia. Radość, o której mówię, nie jest uczuciem szczytowego haju, które kojarzymy z podnieceniem lub stymulacją, ale głębokim poczuciem szacunku i podziwu potrafiącym przeniknąć najzwyklejsze rzeczy i chwile. Radość ta wypływa z naszej wewnętrznej natury i nie zależy od okoliczności zewnętrznych. Dlatego jeden z najwyższych stopni tego stanu, samadhi, tłumaczy się nie jako starogreckie _ex-stasis_, co oznacza „stanąć poza zwykłym sobą”, ale _en-stasis_, co oznacza „stanąć wewnątrz Jaźni”⁴. Jak zauważa Georg Feuerstein w swojej książce _The Yoga Tradition_, w pewnym sensie oba tłumaczenia są prawidłowe, ponieważ dopiero kiedy wyzwolimy się od ograniczonego punktu widzenia ego, możemy skorzystać z panoramicznych możliwości bogatszego, pełniejszego i bardziej prawdziwego życia, które jest w naszym zasięgu.
Pewien niezwykle godny szacunku kolega opowiadał mi, że udało mu się kiedyś zaoszczędzić tyle pieniędzy, że stać go było na urlop od obowiązków służbowych i rodzinnych, by całkowicie poświęcić się praktyce jogi. Po kilku miesiącach jego ciało nabrało siły i elastyczności. Potrafił wykonywać zaawansowane postawy, które przedtem wydawały mu się niewykonalne. Powoli opanowywał bardzo trudne techniki oddechowe i doświadczał nowych głębi medytacji. Ale kiedy urlop zbliżał się ku końcowi, zauważył u siebie subtelny, lecz głęboki niepokój. Wiedział, że kiedy wróci do pracy, raczej nie będzie mógł kontynuować praktyki zaawansowanych asan i pranajamy, które opanował podczas urlopu. Zrozumiał wtedy, że utożsamiając się w swojej praktyce z tym, co można stracić, zawsze będzie narażony na strach. Opieranie się na tym wszystkim, co może być odebrane przez chorobę, starzenie się albo okoliczności życiowe, nie jest mądre. Prawdziwe bezpieczeństwo możemy sobie zapewnić jedynie wtedy, gdy wykorzystamy praktykę jogi, aby zakotwiczyć naszą świadomość w niezmiennej istocie bytu. Jedyną rzeczą, która w rdzeniu nas samych nie ulega zmianie, jest bowiem promiennie żywy, stale wibrujący puls życia. Kiedy przybędziemy do tego miejsca, stwierdzimy, że nie ma ono ani środka, ani peryferiów. Że w rzeczywistości nie mamy żadnych granic.
W miarę jak nasza praktyka się pogłębia, nabieramy odwagi i pewności siebie, nabieramy również ochoty, by doświadczać owego uczucia lekkości. Zaczynamy tęsknić za bardziej wyzwolonym i otwartym odczuwaniem samych siebie i chętniej puszczamy poręcze, których się dotąd kurczowo trzymaliśmy. Jesteśmy już niemal całkowicie zdecydowani dążyć do prawdziwej wolności, a jednocześnie uczymy się ostrożnie podchodzić do tego, co obiecuje wolność, bo często są to czcze obietnice. Dojście do tego miejsca może zająć lata pełnej wyzwań praktyki. Zyskamy jednak ogrom wewnętrznej wolności, dającej nam życie bogatsze i pełniejsze niż cokolwiek, co moglibyśmy sobie wyobrazić. Wtedy naprawdę czujemy, że żyjemy.
Joga mówi nam, że dusza nieuchronnie dąży do tego, co najbardziej odsłoni jej naturę. Jeśli potrafimy rozpoznać, że naszym bodźcem rzeczywiście jest impuls duchowy, a dzięki wyostrzonej świadomości umiemy ten impuls ukierunkować, możemy mieć pewność, że znajdziemy swoją drogę do domu: taką samą jak migrujące ptaki, które z łatwością odnajdują gniazdo. Nie znaczy to, że do miejsca wspólnoty i przynależności zbliżamy się w drodze postępu, ponieważ nie możemy robić postępów w czymś, czym już jesteśmy. Dzięki praktyce powoli zdajemy sobie sprawę, jak blisko jest nasze wyzwolenie.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
_aszta_ – osiem, _anga_ – człony (przyp. tłum.).
2.
W języku polskim zwanych także członami, poziomami lub płatkami. Sugestywny termin „osiem płatków jogi” znajdziemy w książce Bellura Krishnamachara Sundararai Iyengara _Joga światłem życia_ (tłum. Anna Klajs), Galaktyka 2005, s. 9., gdzie czytamy: „Nazywamy je płatkami, gdyż jak płatki lotosu łączą się ze sobą, by stworzyć piękną całość” (przyp. tłum.).
3.
_Upaniszady,_ tłum. Marta Kudelska, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2004, s. 115.\ Dla porównania – dosłowne tłumaczenie przekładu, który zamieściła w swojej książce Donna Farhi:\ „Jesteś tym, co nurtujące cię głębokie pragnienie.\ Twoje pragnienie staje się twoją wolą. Twoja wola staje się czynem.\ A twój czyn twoim przeznaczeniem”;\ na podst.: _The Upanishads_, tłum. Eknath Easwaran, Niligiri Press, Tomales (CA) 1998, s. 65.
4.
Georg Feuerstein, _The Yoga Tradition_, Prescott, Holm Press, Prescott (AZ) 1998, s. 9.
5.
Za zezwoleniem autora przełożył Witold Hulewicz, nakładem i drukiem L. Chomińskiego, Wilno 1935, s. 98.