Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kanibale - ebook

Dzięki tej prawdziwej kryminalnej opowieści o kanibalistycznych mordercach zanurzysz się w umysłach potworów w stylu Hannibala Lectera.

Ta książka jest czymś więcej niż tylko mrożącymi krew w żyłach historiami. To zbiór dogłębnych portretów psychologicznych najbardziej zdeprawowanych jednostek w historii ludzkości – 14 kanibalistycznych zabójców, m.in.:

ALBERTA FISHA, który spędził dziewięć dni ucztując na szczątkach niewinnej dziewczynki;

JEFFREYA DAHMERA, którego lodówka była wypełniona częściami ciał 17 ofiar;

ANDRIEJA CZIKATIŁO, który brutalnie zamordował i poćwiartował 53 osoby w południowo-wschodniej Rosji;

FRITZA HAARMANNA, który pił krew swoich ofiar i sprzedawał ich mięso na czarnym rynku;

STANLEYA BAKERA, który wyciął serce młodego człowieka i zjadł je, gdy jeszcze biło;

JOACHIMA KROLLA, który gotował gulasz z marchwi, ziemniaków i rączki małego dziecka.

Christopher Berry-Dee (ur. 1948) – brytyjski kryminolog, dziennikarz śledczy i autor, któremu sławę przyniosły książki z seriiRozmowy z psychopatami i seryjnymi mordercami. Jest byłym komandosem, służył w szeregach „Zielonych Beretów” Królewskiej Marynarki Wojennej. Jednak jego prawdziwym powołaniem okazała się kryminologia. W wieku 49 lat został właścicielem i redaktorem naczelnym „The Criminologist”, najbardziej szanowanego i najstarszego na świecie czasopisma poświęconego właśnie tej dyscyplinie. W 2005 r. został mianowany dyrektorem „Instytutu Badań Kryminologicznych” (CRI). Ma w swoim dorobku ponad 30 publikacji książkowych, przede wszystkim wywiadów z seryjnymi mordercami odbywającymi kary w więzieniach na całym świecie. Pojawia się często jako ekspert w programach telewizyjnych i filmach dokumentalnych.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-466-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Podzię­ko­wa­nia są jedyną czę­ścią książki, w którą, jak świat świa­tem, żaden redak­tor nie ośmiela się inge­ro­wać. To wła­śnie tutaj autor – czyli ja – może wyra­zić wdzięcz­ność wobec wszyst­kich tych, któ­rzy na różne spo­soby wspie­rali go przez dłu­gie mie­siące żmud­nej pracy, uczest­ni­cząc w pro­ce­sie twór­czym i przy­go­to­wa­niach.

Mogę zatem powie­dzieć, że dobrze spo­żyt­ko­wa­łem każdą chwilę. No i co dalej?

Mam na kon­cie dwa­dzie­ścia cztery tytuły, a moi wierni czy­tel­nicy ocze­kują ode mnie cze­goś nie­ocze­ki­wa­nego, więc tym razem pozwo­li­łem sobie na odro­binę sza­leń­stwa. Zaan­ga­żo­wa­łem cały swój zawo­dowy poten­cjał w stwo­rze­nie książki trak­tu­ją­cej o ludziach, któ­rzy zja­dali innych ludzi.

Pra­gnę podzię­ko­wać każ­demu, kto przy­czy­nił się jakoś do powsta­nia tej książki, i zacznę od Robina Odella, bez wąt­pie­nia świa­to­wej klasy histo­ryka i autora ksią­żek true crime, który współ­pra­co­wał ze mną i podob­nie jak Joe Gaute był moim men­to­rem, gdy sta­wia­łem pierw­sze kroki jako pisarz.

Mam ogromny dług wdzięcz­no­ści wobec Fra­sera Ash­forda, twórcy dwu­na­sto­od­cin­ko­wego serialu doku­men­tal­nego _Serial Kil­lers_ – to dzięki niemu mogłem prze­pro­wa­dzić wywiady z naj­bar­dziej odra­ża­ją­cymi seryj­nymi mor­der­cami w histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych i wnik­nąć w głąb ich umy­słów.

Dzię­kuję moim wydaw­com, od naj­star­szego, lon­dyń­skiego W.H. Allen, które póź­niej prze­obra­ziło się w Vir­gin Books, poprzez Smith Gry­phon, aż po John Blake Publi­shing z sie­dzibą w Lon­dy­nie oraz jego ame­ry­kań­skiego wspól­nika Ulys­ses Press z Ber­ke­ley w Kali­for­nii. Dzię­kuję także Keithowi Rie­ger­towi i całemu jego zespo­łowi oraz mojemu redak­to­rowi Richar­dowi Har­ri­sowi, który cier­pli­wie nada­wał kształt tej książce.

Gru­pom medial­nym Two­Four Pro­duc­tions z Ply­mo­uth i Sep­tem­ber Films z Lon­dynu jestem wdzięczny za dłu­go­let­nie wspar­cie i współ­pracę. Moją wdzięcz­ność zaskar­bił sobie Eamonn Hol­mes – z przy­jem­no­ścią znowu zapre­zen­tuję w tele­wi­zji śnia­da­nio­wej pro­fil psy­cho­lo­giczny jakie­goś seryj­nego mor­dercy, jeżeli cena będzie odpo­wied­nia.

Na bar­dziej oso­bi­stym grun­cie pra­gnę podzię­ko­wać moim przy­ja­cio­łom, któ­rzy zawsze byli gotowi mnie wysłu­chać, gdy pra­co­wa­łem nad tą książką. Mam tu na myśli przede wszyst­kim towa­rzy­stwo z Monks Bar przy High Street w Old Por­ts­mouth – Neila (wła­ści­ciela lokalu), Arthura, Andy’ego Dervana (z jego nie­ska­zi­tel­nym jagu­arem) i Marka Has­sego (zna­ko­mi­tego szefa kuchni) oraz całą klien­telę, zwłasz­cza Keitha, Chrisa i Timmy’ego, któ­rzy ostat­nim razem z taką ser­decz­no­ścią przy­jęli Vic­to­rię, współ­au­torkę tej książki.

Na koniec chciał­bym zazna­czyć – czym bez wąt­pie­nia ura­duję zarówno swo­ich wydaw­ców, jak i czy­tel­ni­ków – że gdy­bym nie spo­tkał Vic­to­rii Red­stall, nie zna­la­zł­bym w sobie natchnie­nia, by coś jesz­cze napi­sać.

Dzię­kuję ci, Vic­to­rio, raz jesz­cze.PRZEDMOWA

_Pytano mnie, czy zabi­ja­łem. Tak, zde­cy­do­wa­nie za czę­sto jak na jed­nego czło­wieka. Mówili, że jadłem ludz­kie mięso. A jak było w pra­daw­nych cza­sach? Oka­zuje się, że wtedy ludzie polo­wali na innych ludzi (i wciąż to czy­nią w odle­głych zakąt­kach świata). A takie zwie­rzęta jak świ­nia albo dzik? Czemu nie­które księgi nie pozwa­lają jeść ich mięsa? Bo sma­kuje jak ludz­kie. Pokosz­to­wa­łem mięsa męż­czyzn i kobiet. Więc jeśli następ­nym razem zasią­dzie­cie do stołu, żeby zjeść bekon, szynkę, soczy­stą duszoną wie­przo­winę albo kotlet scha­bowy, pomy­śl­cie o smaku ludz­kiego mięsa._

Z listu Arthura Johna Shaw­crossa
do Chri­sto­phera Berry-Dee

Był smętny piąt­kowy ranek 1994 roku, gdy zasia­dłem w sali widzeń nowo­jor­skiego zakładu kar­nego Sul­li­van, by prze­pro­wa­dzić ostatni z trzech wywia­dów z Arthu­rem Shaw­cros­sem, bez wąt­pie­nia jed­nym z naj­bar­dziej osła­wio­nych ame­ry­kań­skich seryj­nych mor­der­ców, któ­rzy dopusz­czali się aktów kani­ba­li­zmu. Było to żmudne zada­nie, jed­nak mój wysi­łek się opła­cił, ponie­waż Shaw­cross przy­znał się wresz­cie przed kamerą do zamor­do­wa­nia swo­jej pierw­szej ofiary, dzie­się­cio­let­niego Jacka Blake’a. Dzięki tym wywia­dom Depar­ta­ment Poli­cji w Roche­ster mógł rów­nież zamknąć nie­roz­wią­zaną sprawę śmierci głu­cho­nie­mej Kim­berly Logan, która, jak podej­rze­wano, padła ofiarą Shaw­crossa w listo­pa­dzie 1989 roku.

Przez wiele godzin słu­cha­łem, jak ten opa­sły mito­man prze­chwala się naj­bar­dziej szo­ku­ją­cymi aktami kani­ba­li­zmu, do jakich doszło w cza­sach nowo­żyt­nych. Jego boha­ter­skie wyczyny pod­czas wojny w Wiet­na­mie, gdzie rze­komo jadł czę­ści ciała mło­dych bojow­ni­czek Wiet­kongu, oka­zały się zmy­ślone, lecz nie kła­mał, wspo­mi­na­jąc o tym, że „wypre­pa­ro­wał i spo­żył pochwę” jed­nej z ofiar zamor­do­wa­nej w Roche­ster w sta­nie Nowy Jork. Kiedy snuł swoją opo­wieść, cały czas obli­zy­wał wargi i mia­łem wra­że­nie, że wciąż delek­tuje się słod­ka­wym sma­kiem ludz­kiego mięsa.

Pod­czas naszego ostat­niego wywiadu ner­wowo poru­szał dłońmi, a jego wod­ni­ste świń­skie oczka strze­lały dookoła, jakby się oba­wiał, że ktoś sprząt­nie mu sprzed nosa tacę z wię­zien­nym lun­chem.

Ska­zany na 250 lat wię­zie­nia Potwór znad Gene­see – bo tak ochrzciły go media – miał spę­dzić resztę życia za kra­tami. Wciąż roz­ko­szo­wał się swoją złą sławą i pra­co­wał nad książką kuchar­ską, którą zamie­rzał sprze­da­wać w inter­ne­cie. Ode­tchną­łem z ulgą, kiedy skoń­czy­li­śmy serię wywia­dów dla tele­wi­zji. Ni­gdy wię­cej go nie zoba­czy­łem.

W pią­tek 7 listo­pada 2008 roku Shaw­cross zaczął się skar­żyć na ból nogi. Nie dostał wózka inwa­lidz­kiego, ponie­waż per­so­nel medyczny i straż­nicy uwa­żali, że symu­luje. Nie symu­lo­wał i w ponie­dzia­łek 10 listo­pada został prze­wie­ziony do Albany Medi­cal Cen­ter, gdzie doznał ataku serca. Zmarł o 21.50. Został skre­mo­wany, a pro­chy prze­ka­zano jego córce.

Wię­cej uwagi poświę­ci­łem kwe­stii spo­ży­wa­nia ludz­kiego mięsa, dopiero kiedy usły­sza­łem o nie­miec­kim kani­balu Armi­nie Meiwe­sie. Swoją „dobro­wolną” ofiarę, Bernda Bran­desa, poznał na forum inter­ne­to­wym dla osób zafa­scy­no­wa­nych prak­ty­kami kani­ba­li­stycz­nymi. Zapro­sił go do swo­jego wiej­skiego domu pod Roten­bu­giem, gdzie obciął mu penisa, któ­rego obaj pró­bo­wali zjeść, popi­ja­jąc czer­wo­nym winem. Potem zajął się lek­turą książki, a po paru godzi­nach dobił cio­sem noża nie­przy­tom­nego Bran­desa, który wykrwa­wiał się, leżąc w wan­nie. Wszystko od początku do końca zare­je­stro­wał na taśmie wideo. Ciało swo­jej ofiary roz­ka­wał­ko­wał i zamro­ził. Do grud­nia 2002 roku, kiedy został aresz­to­wany, zjadł około czte­rech¹ kilo­gra­mów ludz­kiego mięsa. W pierw­szym pro­ce­sie zapadł sto­sun­kowo łagodny wyrok – tylko osiem i pół roku wię­zie­nia – ponie­waż do zabój­stwa doszło za zgodą ofiary, jed­nak po ponow­nym roz­pa­trze­niu sprawy sąd uznał go za win­nego mor­der­stwa i ska­zał na doży­wo­cie.

Wkrótce prze­ko­na­łem się, że ist­nieją setki stron inter­ne­to­wych poświę­co­nych antro­po­fa­gii, czyli dosłow­nie zja­da­niu ludzi. W ciągu kilku zarwa­nych nocy odkry­łem, że przed­sta­wi­ciele naszego gatunku od nie­pa­mięt­nych cza­sów zja­dają się nawza­jem – gotują mięso swo­ich ofiar, smażą, gril­lują, opie­kają na roż­nie, duszą, pieką albo pod­grze­wają w kuchence mikro­fa­lo­wej.WSTĘP

Jestem prze­ko­nany, że gdy czło­wiek stwo­rzy cywi­li­za­cję wyż­szą od tej zme­cha­ni­zo­wa­nej, ale wciąż pry­mi­tyw­nej, którą ma teraz, jedze­nie ludz­kiego mięsa sta­nie się dopusz­czalne. Wtedy bowiem czło­wiek wyzbę­dzie się wszyst­kich prze­są­dów i irra­cjo­nal­nych tabu.

Diego Rivera

Jak wynika z odkryć arche­olo­gicz­nych, przy­naj­mniej część naszych przod­ków żyją­cych w jaski­niach żywiła się ludz­kim mię­sem. Nie­któ­rzy antro­po­lo­dzy suge­rują, że kani­ba­lizm wśród ludzi był powszech­nym zja­wi­skiem w cza­sach poprze­dza­ją­cych okres gór­nego pale­olitu, który roz­po­czął się około 40 tysięcy lat przed naszą erą. Pod­stawą tej teo­rii, do któ­rej przy­chyla się Tim D. White, pale­oan­tro­po­log z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego w Ber­ke­ley, jest ogromna liczba „ludz­kich kości noszą­cych ślady kawał­ko­wa­nia” zna­le­zio­nych w Nean­der­thalu oraz innych miej­scach zamiesz­ki­wa­nych przez spo­łecz­no­ści wcze­snego i środ­ko­wego pale­olitu. Według rela­cji histo­rycz­nych ple­miona Abo­ry­ge­nów z dużym praw­do­po­do­bień­stwem były kani­ba­lami – zawsze zja­dały zabi­tych wro­gów oraz zmar­łych śmier­cią natu­ralną pobra­tym­ców sły­ną­cych z walecz­no­ści, „aby oka­zać żałobę i posza­no­wa­nie dla ciała”. Zapisy kopalne z epoki kamie­nia łupa­nego oraz nie­które malo­wi­dła naskalne dowo­dzą, że w okre­sie od około 3 milio­nów lat do 18 tysięcy lat p.n.e. dostar­czy­cie­lem nie­zbęd­nych pokar­mów biał­ko­wych był patriar­cha. Zyski­wał on prze­wagę nad kobietą, pozo­sta­wia­jąc ją w miej­scu, które wyda­wało się naj­bar­dziej dla niej odpo­wied­nie – w jaskini – sam nato­miast wyru­szał na łowy zbrojny w długi zaostrzony kij i worek pełen krze­mien­nych narzę­dzi, żeby zapew­nić swoim bli­skim poży­wie­nie. Dzięki roli myśli­wego cie­szył się nie­kwe­stio­no­wa­nym sza­cun­kiem gra­ni­czą­cym z czcią należną boha­te­rom. Jego kobieta patrzyła na niego z podzi­wem, gdy wra­cał do domu znu­żony pogo­nią za kudła­tym mamu­tem. Przy­rzą­dzała posi­łek swo­jemu panu i władcy, który jadł pierw­szy, po czym rzu­cał jej i dzie­ciom resztki, za co ocze­ki­wał należ­nej wdzięcz­no­ści. Kiedy w oko­licy bra­ko­wało czwo­ro­noż­nych stwo­rzeń, ojciec rodziny doraź­nie roz­wią­zy­wał pro­blemy apro­wi­za­cyjne, zabi­ja­jąc sąsiada, któ­rego można było zjeść zamiast zwie­rzyny.

Reli­gijni czy­tel­nicy mogą być zszo­ko­wani, dowie­dziaw­szy się, że w Dru­giej Księ­dze Kró­lew­skiej (2 Kr 6,25-29) znaj­duje się wzmianka o dwóch kobie­tach, które pod­czas oblę­że­nia Sama­rii zawarły pakt i posta­no­wiły zjeść swoje dzieci, ale tylko jedna dotrzy­mała słowa, nato­miast druga ukryła syna, gdy przy­szła jej kolej. Rów­nież pod­czas oblę­że­nia Numan­cji przez Rzy­mian w II wieku p.n.e. wygło­dzeni miesz­kańcy mia­sta żywili się ludz­kim mię­sem. Gdy­by­śmy nato­miast chcieli przyj­rzeć się zja­wi­sku kani­ba­li­zmu w szer­szym zakre­sie, nie musimy szu­kać dalej niż w dzie­łach Józefa Fla­wiu­sza, czło­wieka dobrze obe­zna­nego z ówcze­snymi zwy­cza­jami, który pisał bez ogró­dek, że na wielu ucztach w sta­ro­żyt­nym Rzy­mie ser­wo­wano pół­mi­ski pełne ludz­kiego mięsa.

Sąsiedz­two wiel­kiej rzeki nie zawsze gwa­ran­tuje obfite zbiory. Mię­dzy 1073 a 1064 rokiem p.n.e. poziom wody w Nilu był wyjąt­kowo niski i nie docho­dziło do regu­lar­nych wyle­wów, które nawad­niały pola. Wysu­szona zie­mia nie dawała plo­nów, a żywy inwen­tarz padał z pra­gnie­nia. Nie­uchron­nym rezul­ta­tem była klę­ska głodu i ludzie zaczęli spo­glą­dać na swych bliź­nich jak na poten­cjalne źró­dło kalo­rii.

Zgod­nie z przy­sło­wiem „Kto nie mar­nuje, temu nie bra­kuje”, egip­scy szar­la­tani pod­czas plą­dro­wa­nia gro­bow­ców, w któ­rych znaj­do­wały się tysiące mumii, wpa­dli na chy­try pomysł. Starte na pro­szek zmu­mi­fi­ko­wane ludz­kie szczątki sprze­da­wali jako cudowny lek na wszystko, który cie­szył się ogrom­nym popy­tem. Inte­res kwitł od cza­sów wypraw krzy­żo­wych aż do końca XVI wieku, dopóki nie wyszło na jaw, że zamiast sta­ro­żyt­nych mumii na rynek tra­fiają odpo­wied­nio spre­pa­ro­wane zwłoki nie­dawno stra­co­nych ska­zań­ców albo osób zmar­łych w szpi­ta­lach.

W kla­sycz­nym dziele medy­cyny alter­na­tyw­nej, szes­na­sto­wiecz­nej chiń­skiej far­ma­ko­pei, znaj­duje się wzmianka o zdro­wot­nych walo­rach meli­fi­ko­wa­nego czło­wieka zwa­nego rów­nież ludz­kim cukier­kiem – cudow­nego pana­ceum, które sto­so­wano na Pół­wy­spie Arab­skim do lecze­nia ran i zła­mań. Były to zmu­mi­fi­ko­wane ciała męż­czyzn w pode­szłym wieku, któ­rzy poświę­cali się, prze­cho­dząc na dietę zło­żoną wyłącz­nie z miodu. (Miód od nie­pa­mięt­nych cza­sów sły­nie z lecz­ni­czych i odżyw­czych wła­ści­wo­ści szcze­gól­nie pomoc­nych dla osób cier­pią­cych z powodu ane­mii, astmy, łysie­nia, wycień­cze­nia orga­ni­zmu, nie­płod­no­ści, uką­szeń owa­dów, para­liżu i oste­opo­rozy). Ze względu na prze­czysz­cza­jące wła­ści­wo­ści miodu była to jed­nak dla nich zabój­cza dieta pro­wa­dząca do śmierci z odwod­nie­nia. Ich skry­sta­li­zo­wane zwłoki umiesz­czano w kamien­nych sar­ko­fa­gach wypeł­nio­nych mio­dem, w któ­rym mary­no­wały się przez sto lat. Według innych źró­deł nie były to ciała altru­istycz­nych ochot­ni­ków z Bli­skiego Wschodu, lecz bir­mań­skich mni­chów, które jakiś przed­się­bior­czy far­ma­ceuta posta­no­wił prze­ro­bić na uni­wer­salny lek. Tak czy ina­czej, był to nie­zwy­kle docho­dowy inte­res – sama sło­dycz – przy­naj­mniej do pew­nego czasu.

Moira Mar­tin­gale w swo­jej książce _Can­ni­bal Kil­lers_ pisze, że „chiń­ski cesarz Shi Hu, który pano­wał w latach 336–349, wyda­wał na swoim dwo­rze uczty dla setek, a może nawet tysięcy gości, czę­stu­jąc ich spe­cja­łami przy­rzą­dzo­nymi z mięsa mło­dych nie­wol­nic”.

Od tysiąc­leci zja­damy sie­bie nawza­jem, kiedy bra­kuje poży­wie­nia, czy­nimy to z pobu­dek reli­gij­nych, sek­su­al­nych czy poli­tycz­nych; spo­ży­wamy nawet ciała naszych zmar­łych krew­nych albo zabi­tych wro­gów, żeby zespo­lili się z nami na wieki.

Co naj­mniej do połowy XIX wieku na Kara­ibach i w nie­któ­rych czę­ściach Ame­ryki Połu­dnio­wej rdzenni miesz­kańcy prak­ty­ko­wali kani­ba­lizm. Nie­któ­rzy zapład­niali nie­wol­nice, a potem zja­dali ich dzieci. Cza­sami przy­tomne ofiary patrzyły, jak oprawcy odci­nają im koń­czyny i przy­rzą­dzają z nich posi­łek – przynaj­mniej według rela­cji euro­pej­skich misjo­na­rzy, któ­rzy skwa­pli­wie przed­sta­wiali Indian jako okrut­nych bar­ba­rzyń­ców.

Trzy­na­sto­wieczny podróż­nik Marco Polo oraz euro­pej­scy i arab­scy kupcy wspo­mi­nają o tybe­tań­skich mni­chach, któ­rzy zja­dali ciała stra­co­nych ska­zań­ców. Nic nie wska­zuje jed­nak na to, by któ­ryś z ludzi Zachodu był naocz­nym świad­kiem takich rytu­ałów, nato­miast sam Polo – który swoją drogą twier­dził, że Tybe­tań­czycy mają ogony – czę­sto kolo­ry­zo­wał rze­czy­wi­stość we wspo­mnie­niach.

Naj­pierw podano obcięte głowy na zło­tych pół­mi­skach. Stę­żałe twa­rze mło­dych nie­wol­nic o pozba­wio­nych życia mig­da­ło­wych oczach wciąż urze­kały swoją urodą i świe­żo­ścią. Męż­czyźni śli­nili się na myśl, że za kilka minut jako hono­rowi goście skosz­tują ich deli­kat­nego słod­kiego mięsa.

Moira Mar­tin­gale, _Can­ni­bal Kil­lers_

W Afryce ludo­żer­cze ple­miona tuczyły nie­wol­ni­ków i sprze­da­wały jak bydło rzeźne. Człon­ków takich ple­mion można było łatwo roz­po­znać po spi­ło­wa­nych na szpic zębach. Ist­nieją podej­rze­nia, że w dzi­siej­szych cza­sach wciąż docho­dzi do aktów kani­ba­li­zmu w Kongu, Ugan­dzie i Kenii. W latach sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku Jean-Bédel Bokassa, przy­wódca Cesar­stwa Środ­ko­wo­afry­kań­skiego, podobno zja­dał ciała stra­co­nych bun­tow­ni­ków, a ugan­dyj­ski dyk­ta­tor Idi Amin robił to samo ze szcząt­kami swo­ich prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych, lecz aku­rat za te zbrod­nie żad­nego z nich nie pocią­gnięto do odpo­wie­dzial­no­ści.

W odizo­lo­wa­nych wyspiar­skich kul­tu­rach połu­dnio­wego Pacy­fiku kani­ba­lizm prze­trwał do XIX wieku, a na nie­któ­rych wyspach Mela­ne­zji popyt na ludz­kie mięso podobno utrzy­muje się do dziś. Na archi­pe­lagu Fidżi było ono cenione bar­dziej od zwie­rzę­cego i jako wielce pożą­dany towar miało nawet spe­cjalną nazwę – _puaka balava_, co ozna­cza „długą świ­nię”.

Jesz­cze pod koniec lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku rdzenni miesz­kańcy Papui-Nowej Gwi­nei zja­dali japoń­skich żoł­nie­rzy schwy­ta­nych pod­czas II wojny świa­to­wej. Jak wynika ze współ­cze­snych badań antro­po­lo­gicz­nych poświę­co­nych ple­mie­niu Koro­wai – jed­nemu z nie­licz­nych, które wciąż prak­ty­kuje kani­ba­lizm w for­mie obrzę­dów – mięso Japoń­czy­ków ucho­dziło w tam­tym regio­nie za naj­smacz­niej­sze. Nato­miast człon­ko­wie ple­mie­nia Fore, rów­nież zamiesz­ku­ją­cego Nową Gwi­neę, w ramach obrzę­dów pogrze­bo­wych posu­wali się do endokani­ba­lizmu – zja­dali ciała swo­ich zmar­łych krew­nych – jed­nak porzu­cili te prak­tyki, dowie­dziaw­szy się, że mogą być przy­czyną śmier­tel­nych cho­rób neu­ro­de­gra­da­cyj­nych.

Roz­bit­ko­wie, któ­rzy oca­leli z kata­strof mor­skich albo lot­ni­czych i wal­czyli o prze­trwa­nie na nie­przy­ja­znym odlu­dziu, rów­nież trak­to­wali swo­ich bliź­nich jako poży­wie­nie. W 1727 taki wła­śnie los spo­tkał grupę bry­tyj­skich mary­na­rzy na Atlan­tyku. Sta­tek han­dlowy Luxbo­ro­ugh Gal­ley, który dostar­czył afry­kań­skich nie­wol­ni­ków do hisz­pań­skich kolo­nii w Ame­ryce Łaciń­skiej i pły­nął do Europy, zato­nął w pobliżu Baha­mów, gdy w ładowni wypeł­nio­nej becz­kami rumu wybuchł pożar. Dwu­dzie­stu dwóch człon­ków załogi zdo­łało się ura­to­wać i przez dwa tygo­dnie dry­fo­wało po oce­anie. Stło­czeni w cia­snej sza­lu­pie męż­czyźni cią­gnęli losy, aby zde­cy­do­wać, który z nich pierw­szy zosta­nie zabity i zje­dzony. Na szczę­ście oka­zało się, że zabój­stwo nie jest konieczne, ponie­waż zaczęli umie­rać z przy­czyn natu­ral­nych, zanim głód stał się nie do wytrzy­ma­nia. Począt­kowo mary­na­rze pró­bo­wali wyko­rzy­stać ludz­kie mięso jako przy­nętę na ryby i ptaki, ale nie udało im się niczego upo­lo­wać, więc osta­tecz­nie zaczęli zja­dać swo­ich mar­twych towa­rzy­szy. Dwu­na­stu jesz­cze żyło, kiedy zna­leźli ich rybacy, ale podróż do naj­bliż­szego portu prze­trwało tylko pię­ciu.

Gdy w lipcu 1816 roku u wybrzeży Mau­re­ta­nii zato­nęła fran­cu­ska fre­gata La Méduse, część załogi i pasa­że­rów, która dry­fo­wała na pro­wi­zo­rycz­nie skle­co­nej tra­twie, ucie­kała się do kani­ba­li­zmu. Ich udrękę uwiecz­nił Théodore Géricalult na obra­zie _Tra­twa Meduzy_.

W 1845 roku bry­tyj­ski podróż­nik i badacz Ark­tyki kapi­tan sir John Fran­klin wyru­szył na swoją czwartą i ostat­nią wyprawę w poszu­ki­wa­niu Przej­ścia Pół­nocno-Zachod­niego. Żaden ze 129 uczest­ni­ków eks­pe­dy­cji nie prze­żył – wszy­scy prze­pa­dli bez wie­ści. Cha­rak­te­ry­styczne ślady cięć na ludz­kich kościach zna­le­zio­nych w 1997 roku na Wyspie Króla Wil­liama dowo­dzą, że nie­któ­rzy z zagi­nio­nych nie­szczę­śni­ków skoń­czyli w żołąd­kach swo­ich głod­nych towa­rzy­szy. Szcze­gó­łowy prze­bieg tej tra­gicz­nej wyprawy już na zawsze pozo­sta­nie tajem­nicą. Na pomniku kapi­tana Fran­klina w jego rodzin­nym mia­steczku Spilsby wid­nieje napis _Odkrywca Przej­ścia Pół­nocno-Zachod­niego_, cho­ciaż do 1906 roku nikomu nie udało się prze­pły­nąć tej drogi.

W 1884 roku czte­ro­oso­bowa załoga jachtu Migno­rette, który zato­nął pod­czas sztormu na połu­dnio­wym Atlan­tyku, zna­la­zła się w poważ­nych tara­pa­tach. Po bli­sko dwóch tygo­dniach dry­fo­wa­nia w małej sza­lu­pie, zaopa­trzo­nej jedy­nie w dwie puszki mary­no­wa­nej rzepy, kapi­tan Tho­mas Dudley zabił chłopca pokła­do­wego, sie­dem­na­sto­let­niego Richarda Par­kera, który pocho­ro­wał się po wypi­ciu mor­skiej wody i był w cięż­kim sta­nie. Roz­bit­ko­wie posi­lali się cia­łem Par­kera, a gdy cztery dni póź­niej zostali ura­to­wani, Dudley przy­znał się do mor­der­stwa. Bry­tyj­ski sąd ska­zał całą trójkę na karę śmierci obo­wią­zu­jącą usta­wowo w takich sytu­acjach, jed­nak ze względu na oko­licz­no­ści prze­stęp­stwa zmie­nił wyrok na sześć mie­sięcy wię­zie­nia.

Pod koniec I wojny świa­to­wej ame­ry­kań­ski sta­tek han­dlowy Dumaru prze­wo­żący ładu­nek amu­ni­cji zato­nął tra­fiony pio­ru­nem na połu­dnio­wym Pacy­fiku. Wszy­scy człon­ko­wie załogi zdo­łali się ura­to­wać, ale zanim dopły­nęli do Fili­pin, spę­dzili na oce­anie około trzech tygo­dni i w tym cza­sie jedli ciała zmar­łych towa­rzy­szy. Ich histo­rię opi­sał legen­darny dzien­ni­karz Lowell Tho­mas w książce _The Wreck of Dumaru_ (Kata­strofa Dumaru).

Naj­słyn­niej­szy przy­pa­dek kani­ba­li­zmu wiąże się z kata­strofą lot­ni­czą, do któ­rej doszło 13 paź­dzier­nika 1972 roku. Samo­lot wyczar­te­ro­wany od Uru­gwaj­skich Sił Powietrz­nych roz­bił się na ośnie­żo­nym stoku w Andach na wyso­ko­ści około 3500 m n.p.m. Zanim nade­szła pomoc, roz­bit­ko­wie byli zmu­szeni prze­trwać 72 dni w bar­dzo cięż­kich warun­kach bez zapa­sów żyw­no­ści i cie­płej odzieży. Nie­któ­rzy jedli ciała tych, któ­rzy zgi­nęli w kata­stro­fie albo zmarli póź­niej. Spo­śród czter­dzie­stu pię­ciu osób znaj­du­ją­cych się na pokła­dzie – załogi, dru­żyny rug­by­stów z col­lege’u w Mon­te­vi­deo oraz człon­ków ich rodzin – prze­żyło tylko szes­na­stu. W 1974 roku Piers Paul Read opi­sał histo­rię oca­lo­nych w książce _Alive: The Story of the Andes Survi­vors_ (Oca­leni – histo­ria roz­bit­ków w Andach)_,_ która 19 lat póź­niej docze­kała się ekra­ni­za­cji zaty­tu­ło­wa­nej _Alive, dra­mat w Andach_.

W listo­pa­dzie 2008 roku migranci z Domi­ni­kany pły­nący do Por­to­ryko zgu­bili się na morzu i byli zmu­szeni żywić się cia­łami zmar­łych z odwod­nie­nia towa­rzy­szy, zanim po dwóch tygo­dniach ura­to­wał ich patrol ame­ry­kań­skiej Straży Przy­brzeż­nej. Nie­chlubna tra­dy­cja mor­skiego kani­ba­li­zmu wciąż jest żywa.

Na prze­ło­mie 1846 i 1847 roku ame­ry­kań­scy pio­nie­rzy nale­żący do tak zwa­nej Kara­wany Don­nera w dro­dze do Kali­for­nii musieli spę­dzić zimę w górach Sierra Nevada. Przed­wcze­sne i obfite opady śniegu unie­moż­li­wiały dal­szą podróż, więc grupa osiem­dzie­się­ciu pię­ciu męż­czyzn, kobiet i dzieci pod wodzą ambit­nego Geo­rge’a Don­nera musiała zało­żyć obóz w miej­scu, w któ­rym obec­nie znaj­duje się miej­sco­wość Truc­kee. Osad­nicy wznie­śli chaty z sosno­wych bali po jed­nej na każdą rodzinę i mieli tam prze­zi­mo­wać. Kiedy wyczer­pały się zapasy żyw­no­ści, zabili i zje­dli ostat­nie zwie­rzęta, a potem zaczęli wal­czyć mię­dzy sobą o resztki poży­wie­nia. Nie wia­domo, co się stało z Geo­rge’em Don­ne­rem, ale idę o zakład, że zasia­da­jąc do stołu, najadł się nie tylko wstydu. Tak czy ina­czej, za sprawą kani­ba­li­zmu jego nazwi­sko prze­szło do histo­rii i figu­ruje na mapach – został patro­nem jeziora i prze­łę­czy w oko­licy, w któ­rej utknęła jego wyprawa.

Cho­ciaż na temat aktów kani­ba­li­zmu wśród osad­ni­ków krąży wiele pogło­sek, do pierw­szego potwier­dzo­nego incy­dentu doszło jed­nak pod koniec lutego 1847 roku, mię­dzy przy­by­ciem dru­giej i trze­ciej wyprawy ratun­ko­wej. Moira Mar­tin­gale pisze, że seria mor­derstw zaczęła się, gdy Lewis Kese­berg – nie­miecki imi­grant podró­żu­jący z żoną i dwójką dzieci – „pew­nego wie­czoru wziął ze sobą do łóżka małego chłopca, a ran­kiem następ­nego dnia dał innym jego ciało do roz­ka­wał­ko­wa­nia”. Nie wia­domo, co stało się z chłop­cem, jed­nak więk­szość świad­ków była prze­ko­nana, że padł ofiarą mor­derstwa.

Nie­któ­rzy z osad­ni­ków, a wśród nich rodzina Don­ne­rów i Kese­berg, zostali w obo­zie, pod­czas gdy dwie eks­pe­dy­cje ratun­kowe zabrały ze sobą czter­dzie­ści pięć osób, które mogły samo­dziel­nie iść. Gdy w kwiet­niu przy­była na miej­sce ostat­nia, czwarta eks­pe­dy­cja, żył już tylko Kese­berg, który leżał wśród oka­le­czo­nych szcząt­ków, a obok niego goto­wały się w garnku ludz­kie płuca i wątroba – gwoli ści­sło­ści to, co zostało z pani Don­ner. Kese­berg pod­czas pro­cesu twier­dził, że posu­nął się do kani­ba­li­zmu, aby pozo­stać przy życiu, ale jadł tylko ciała zmar­łych. Zło­żył pozew cywilny prze­ciw jed­nemu z człon­ków wyprawy ratun­kowej, któ­rzy zarzu­cali mu, że zabi­jał swoje ofiary, i roz­po­wszech­niali krzyw­dzące plotki na jego temat. Sąd osta­tecz­nie przy­znał mu odszko­do­wa­nie w wyso­ko­ści jed­nego dolara, ale z braku wia­ry­god­nych dowo­dów nie uznał go za win­nego mor­der­stwa. Póź­niej Kese­berg imał się róż­nych zajęć, mię­dzy innymi pro­wa­dził restau­ra­cję.

Ni­gdy nie jadłem niczego tak wybor­nego.

Lewis Kese­berg o Tam­sen Don­ner

Jesie­nią 1873 roku Alfred Pac­ker wraz z grupą innych poszu­ki­wa­czy złota wyru­szył z Salt Lake City w kie­runku gór San Juan, masywu wzno­szą­cego się w połu­dniowo-zachod­niej czę­ści stanu Kolo­rado. Cho­ciaż tubylcy ostrze­gali go przed nad­cho­dzącą srogą zimą, nie chciał zawieść swo­ich towa­rzy­szy, a gorączka złota wzięła górę nad ostroż­no­ścią. Na początku lutego 1874 roku popro­wa­dził pię­ciu zde­spe­ro­wa­nych męż­czyzn w zasy­pane śnie­giem góry. Oka­zało się, że nie tylko ich zawiódł, ale rów­nież zjadł.

W poło­wie kwiet­nia wró­cił w poje­dynkę do mia­steczka u pod­nóża gór. Popi­ja­jąc whi­sky w salo­onie, żalił się, że towa­rzy­sze go porzu­cili. Wszy­scy przy­glą­dali mu się podejrz­li­wie. Inni prze­wod­nicy, któ­rzy go znali, zwró­cili uwagę na to, że wygląda na zdrow­szego i lepiej odży­wio­nego niż przed dwoma mie­sią­cami, kiedy wyru­szał na szlak. Byli rów­nież skon­ster­no­wani, gdy zoba­czyli w jego jukach sprzęty, które nale­żały do zagi­nio­nych uczest­ni­ków wyprawy.

W końcu India­nie zna­leźli ciała i oka­zało się, że czte­rej męż­czyźni mają roz­trza­skane czaszki i praw­do­po­dob­nie zgi­nęli we śnie, nato­miast piąty został zastrze­lony. Zwłoki ofiar były cał­ko­wi­cie lub czę­ściowo ogo­ło­cone z mięsa.

Powstań, Alfre­dzie Pac­ke­rze, ty nie­na­sy­cony par­szywy ludo­żerco! W hrab­stwie Hins­dale mie­li­śmy tylko sied­miu demo­kra­tów, a ty pożar­łeś pię­ciu z nich!

Sędzia Melvile Green, z mowy na pro­ce­sie Alfreda Pac­kera

Pac­ker pod­pi­sał pro­to­kół, w któ­rym przy­zna­wał się do winy, ale póź­niej uciekł z aresztu i przez dzie­więć lat ukry­wał się w Wyoming pod przy­bra­nym nazwi­skiem. Kiedy w końcu go schwy­tano, został oskar­żony o zabój­stwo i ska­zany na czter­dzie­ści lat cięż­kich robót. Wyszedł na wol­ność po sie­dem­na­stu latach na mocy zwol­nie­nia warun­ko­wego. Legenda głosi, że w ostat­nich latach życia został wege­ta­ria­ni­nem. Prze­żył sześć­dzie­siąt pięć lat i cho­ciaż zmarł w zapo­mnie­niu, dziś każde dziecko w Kolo­rado uczy się o nim na lek­cjach histo­rii. Pamięć o nim prze­trwała w dzie­siąt­kach pio­se­nek, mię­dzy innymi _Comin’ Back for More_ C.W. McCalla, oraz fil­mach takich jak _Can­ni­bal! The Musi­cal_, czarna kome­dia w reży­se­rii Treya Par­kera, współ­twórcy serialu _Mia­steczko South Park_. W 1968 roku stu­denci Uni­wer­sy­tetu Kolo­rado w Boul­der prze­pro­wa­dzili ofi­cjalne gło­so­wa­nie w spra­wie nazwy uczel­nia­nego bufetu – Alfred Pac­ker Memo­rial Grill – która prze­trwała do dziś. Hasło rekla­mowe lokalu brzmi „Przy­ja­ciel na lunch – tylko u nas”.

W latach osiem­dzie­sią­tych XIX wieku w górach Mon­tany żył pewien tra­per, nie­jaki John John­son, czło­wiek zajęty swo­imi spra­wami, który nikomu nie wcho­dził w drogę. Oże­nił się z Indianką, która uro­dziła mu dziecko. Pew­nego dnia, kiedy był w lesie, India­nie z ple­mie­nia Kru­ków zamor­do­wali mu rodzinę.

John­son poprzy­siągł im zemstę. Ile­kroć natra­fiał na obo­zo­wi­sko Kru­ków, ata­ko­wał ich, zabi­jał wszyst­kich, któ­rych udało mu się dopaść, po czym kawał­ko­wał ich zwłoki i z jakie­goś nie­wy­tłu­ma­czal­nego powodu zja­dał tylko wątroby. Przez pra­wie dwa­dzie­ścia lat w poje­dynkę pro­wa­dził wojnę prze­ciwko całemu ple­mie­niu. Zyskał sobie przy­do­mek John­son Wątro­bo­żerca, ale jego skąd­inąd odra­ża­jące prak­tyki nie spo­ty­kały się z potę­pie­niem. Został sze­ry­fem w Coul­son w sta­nie Mon­tana, gdzie przez kilka lat stał na straży prawa i porządku, zanim znów zaszył się w górach. Jego wyczyny stały się inspi­ra­cją dla twór­ców filmu _Jere­miah John­son_, w któ­rym tytu­łową rolę zagrał Robert Red­ford.

Ludzie zja­dają się nawza­jem powo­do­wani wszel­kimi moż­li­wymi moty­wami, jakie mógłby wymy­ślić głodny psy­cho­log albo szef kuchni czte­ro­gwiazd­ko­wej restau­ra­cji. Gdy opro­wa­dzę was teraz po odra­ża­ją­cych mean­drach kani­ba­li­zmu, cał­kiem moż­liwe, że już ni­gdy nie będzie­cie mieli ochoty na sma­ko­witą pie­czeń wie­przową.

Cri­sto­pher Berry-Dee
Były dyrek­tor Insty­tutu Badań Kry­mi­no­lo­gicz­nych
Redak­tor „The New Cri­mi­no­lo­gist”Roz­dział 1

KRÓTKA HISTORIA KANIBALIZMU – FAKTY I MITY

Słowo _kani­ba­lizm_ pocho­dzi od hisz­pań­skiego _caniba_, znie­kształ­co­nej nazwy _Cariba_, któ­rej wyspiar­skie ple­mię Tainów uży­wało na okre­śle­nie swo­ich sąsia­dów Kara­ibów, według Krzysz­tofa Kolumba sły­ną­cych z tego, że swoją dietę zło­żoną z ryb i owo­ców wzbo­ga­cali o ludz­kie mięso. Wywo­dzący się z doliny rzeki Ori­noko Kara­ibo­wie pod koniec XV wieku zamiesz­ki­wali więk­szość wysp w archi­pe­lagu Małych Antyli oraz wybrzeże dzi­siej­szej Wene­zu­eli – tery­to­ria, z któ­rych wyparli łagod­niej uspo­so­biony lud Ara­wa­ków. Kara­ib­scy męż­czyźni nade wszystko cenili sobie boha­ter­skie wyczyny w walce. Nie two­rzyli struk­tur hie­rar­chicz­nych pod­po­rząd­ko­wa­nych wodzowi, tylko w nie­zor­ga­ni­zo­wa­nych gru­pach napa­dali inne ple­miona. Podobno tor­tu­ro­wali i zja­dali poj­ma­nych męż­czyzn, a kobiety brali do nie­woli.

Wielu chrze­ści­jań­skich misjo­na­rzy pró­bo­wało odwieść tubyl­ców od takich bar­ba­rzyń­skich prak­tyk. Było to jed­nak bar­dzo nie­bez­pieczne przed­się­wzię­cie. Po dłu­gich mie­sią­cach prze­dzie­ra­nia się przez parną dżun­glę, bro­dze­nia w bagnach, nad któ­rymi uno­szą się chmary koma­rów, i wio­sło­wa­nia w górę rzek peł­nych kro­ko­dyli i pira­nii uzbro­jo­nego jedy­nie w kostur i Biblię księ­dza spo­ty­kała czę­sto męczeń­ska śmierć. Nawra­ca­nie nie­wier­nych było ryzy­kow­nym zaję­ciem.

Lecz jest to tylko jedna strona medalu, jak się nie­ba­wem prze­ko­namy. Przez kolejne stu­le­cia przy­by­sze ze Sta­rego Świata wyrzą­dzili kara­ib­skiej lud­no­ści wiele szkód.

Jak wiemy z histo­rycz­nych prze­ka­zów, pew­nego jesien­nego ranka 1492 roku Krzysz­tof Kolumb, sto­jąc na plaży Hispa­nioli (obec­nie Haiti), pró­bo­wał się poro­zu­mieć z przed­sta­wi­cie­lami lokal­nego ple­mie­nia Tainów. Dowie­dział się od pół­na­gich tubyl­ców, że poło­żone na połu­dnio­wym wscho­dzie wyspy (dziś Małe Antyle) zamiesz­kują _Kani­bo­wie_, wojow­ni­czy ama­to­rzy ludz­kiego mięsa, któ­rzy regu­lar­nie napa­dają spo­koj­nych sąsia­dów. Według mito­lo­gii Tainów ple­mię to miało powią­za­nia z zaświa­tami.

Kapi­tan Kolumb wysłu­chał także innych rela­cji na temat napa­stli­wych wyspia­rzy. Cho­ciaż ni­gdy nie widział żad­nego z nich, pod­czas pobytu na Kubie w czwar­tek 4 listo­pada 1492 roku zano­to­wał w swoim dzien­niku: „Kani­bo­wie mają psie pyski i tylko po jed­nym oku”. Jak się oka­zało w trak­cie póź­niej­szej kolo­ni­za­cji Indii Zachod­nich, zamiast fan­ta­stycz­nych stwo­rów na tam­tej­szych wyspach żyli poru­sza­jący się na dwóch nogach, wypo­sa­żeni w dwoje oczu i pozba­wieni ogo­nów rdzenni Ame­ry­ka­nie.

Lud ów bar­dzo nie­wprawny jest w tocze­niu boju. Nawet pięć­dzie­się­ciu mężów łatwo sobie pod­po­rząd­ko­wać i skło­nić do wyko­ny­wa­nia roz­ka­zów².

Krzysz­tof Kolumb

Prze­glą­da­jąc stare zapi­ski doty­czące Kara­ibów, antro­po­log Robert Myers odkrył, że fak­tycz­nie mieli oni w zwy­czaju napa­dać na Wyspy Nawietrzne i brać nie­wol­ni­ków, jed­nak nie natra­fił na żaden wia­ry­godny dowód świad­czący o ich rze­ko­mym upodo­ba­niu do ludz­kiego mięsa. Nie­mniej z czy­sto finan­so­wych powo­dów donie­sie­nia o dzi­ko­ści i okru­cień­stwie tego ple­mie­nia przez stu­le­cia wpły­wały na hisz­pań­ską poli­tykę. Poma­gały one w roz­strzy­ga­niu kon­flik­tów mię­dzy kle­rem zabie­ga­ją­cym o rato­wa­nie dusz a kolo­ni­za­to­rami, któ­rym zale­żało na nie­wol­ni­czej sile robo­czej.

Wydany w 1511 roku edykt okre­ślał Kara­ibów jako „Indian, któ­rzy są wrogo nasta­wieni do Euro­pej­czy­ków, ucie­kają się do prze­mocy i spo­ży­wają ludz­kie mięso”. Według tej nie­zwy­kle korzyst­nej cha­rak­te­ry­styki byli także pozba­wieni dusz, zatem nic nie stało na prze­szko­dzie, aby uczy­nić z nich nie­wol­ni­ków.

Kim byli miesz­kańcy Małych Antyli nazy­wani też Wyspiar­skimi Kari­bami? Odpo­wie­dzi na to pyta­nie z pew­no­ścią potra­fił udzie­lić ojciec Ray­mond Bre­ton, żyjący w XVII wieku fran­cu­ski misjo­narz, który spę­dził wśród nich wiele lat swo­jego życia.

Uro­dzony w Baune w 1609 roku Bre­ton w wieku sie­dem­na­stu lat wstą­pił do zakonu domi­ni­ka­nów, któ­rzy wysłali go do Paryża, aby tam w słyn­nym klasz­to­rze św. Jakuba zdo­był wykształ­ce­nie w dzie­dzi­nie filo­zo­fii i teo­lo­gii. Po ukoń­cze­niu stu­diów wątły i nad wyraz pobożny młody zakon­nik wyru­szył wraz z trzema innymi bra­cisz­kami do Fran­cu­skich Indii Zachod­nich, gdzie dotarł w 1635 roku. Poświę­cał się pracy misjo­nar­skiej przez bli­sko dwie dekady, z czego dwa­na­ście lat spę­dził na wyspie San Domingo (obec­nie Haiti). Choć żył zupeł­nie sam wśród rdzen­nych miesz­kań­ców, nie spadł mu włos z głowy (i to nie dla­tego, że był pra­wie łysy).

Przez resztę czasu Bre­ton odwie­dzał różne wyspy archi­pe­lagu, naucza­jąc i ewan­ge­li­zu­jąc tubyl­ców w ich wła­snych języ­kach. Ponie­waż opa­no­wał wiele lokal­nych narze­czy, mógł póź­niej oświad­czyć jako nie­pod­wa­żalny auto­ry­tet, że kobiety i męż­czyźni Kali­nago – jak mówili o sobie Wyspiar­scy Kari­bo­wie – posłu­gi­wali się oddziel­nymi języ­kami. Jego zda­niem taki sys­tem był następ­stwem pod­boju Małych Antyli – Bre­ton uwa­żał, że przy­byli z Ame­ryki Połu­dnio­wej Kari­bo­wie wymor­do­wali lub spro­wa­dzili do roli nie­wol­ni­ków męż­czyzn mówią­cych w języku Ara­wa­ków i brali sobie za żony miej­scowe kobiety, zatem męski język Kali­nago wywo­dzi się od mowy najeźdź­ców.

Nie udało się odna­leźć pozo­sta­ło­ści arche­olo­gicz­nych, które potwier­dza­łyby hipo­tezę inwa­zji. W latach sześć­dzie­sią­tych XX wieku Ripley Bul­len, arche­olog z Uni­wer­sy­tetu Flo­rydy, zasu­ge­ro­wał, że ist­nieje zwią­zek mię­dzy inwa­zją Kari­bów a cera­miką z kul­tury Suazoid – cywi­li­za­cji indiań­skiej, która roz­wi­nęła się w XII wieku na wyspach poło­żo­nych na połu­dnie od Mar­ty­niki. Inni bada­cze liczą się z jego teo­rią. Louis Allare z Uni­wer­sy­tetu Alberty oraz holen­der­ski arche­olog Arie Boomert zna­leźli podo­bień­stwo mię­dzy naczy­niami cera­micz­nymi z wyko­pa­lisk na Małych Anty­lach i w Guja­nie, lecz ich odkry­cia są zbyt nie­pełne, aby mogły cze­go­kol­wiek dowo­dzić.

Rela­cja Bre­tona nie jest pozba­wiona nie­ści­sło­ści, a teo­ria na temat pocho­dze­nia Wyspiar­skich Kari­bów może się opie­rać na innym niż dzi­siej­sze poj­mo­wa­niu prze­sła­nek histo­rycz­nych i lin­gwi­stycz­nych. Jak dowie­dli Berend Hoff z uni­wer­sy­tetu w Lej­dzie i ame­ry­kań­ski lin­gwi­sta Douglas Tay­lor, język męż­czyzn Kali­nago był w grun­cie rze­czy pidży­nem – miał ogra­ni­czone słow­nic­two i uprosz­czoną struk­turę gra­ma­tyczną. Jeśli posia­dał taką samą genezę jak inne pidżyny, jest bar­dziej praw­do­po­dobne, że sta­nowi odzwier­cie­dle­nie poko­jo­wych inte­rak­cji mię­dzy Kari­bami przy­by­łymi z Ame­ryki Połu­dnio­wej i Ara­wa­kami zamiesz­ku­ją­cymi Małe Antyle. Taka hipo­teza suge­ruje, że Wyspiar­scy Kari­bo­wie nie byli potom­kami najeźdź­ców z kon­ty­nentu, lecz wywo­dzili się od Ara­wa­ków. A jeśli rze­czywiście jadali ludz­kie mięso, rela­cje doty­czące roz­miaru takich prak­tyk były wyol­brzy­mione. Mimo ota­cza­ją­cej ich złej sławy Bre­ton naj­wy­raź­niej ni­gdy nie był świad­kiem aktu kani­ba­li­zmu. Wpraw­dzie Wyspiar­scy Kari­bo­wie mieli repu­ta­cję czar­nej owcy na tle innych ludów zamiesz­ku­ją­cych Indie Zachod­nie, jed­nak nale­żeli do tego samego stada.

Na tym przy­kła­dzie widać, że kani­ba­lizm był czę­sto narzę­dziem słu­żą­cym do demo­ni­zo­wa­nia okre­ślo­nych grup etnicz­nych. Podobny los spo­tkał Żydów, któ­rzy w chrze­ści­jań­skiej kul­tu­rze śre­dnio­wie­cza funk­cjo­no­wali jako ama­to­rzy nie­mow­lę­cej krwi. Ale cho­ciaż antro­po­lo­dzy pod­cho­dzą dosyć scep­tycz­nie do takich rela­cji, w dzie­jach ludz­ko­ści nie bra­kuje potwier­dzo­nych przy­pad­ków kani­ba­lizmu, zarówno o pod­łożu rytu­al­nym, jak i wyni­ka­ją­cego z walki o prze­trwa­nie.

W kul­tu­rze Azte­ków zamiesz­ku­ją­cych tereny dzi­siej­szego Mek­syku kani­ba­lizm sta­no­wił część obrzę­dów reli­gij­nych pole­ga­ją­cych na skła­da­niu ofiar z jeń­ców wojen­nych. Zgod­nie z pier­wot­nymi wie­rze­niami rytu­alne spo­ży­wa­nie czę­ści ciała zabi­tego wroga pozwala na zawład­nię­cie jego duszą. Nato­miast prak­tyki kani­ba­li­styczne w ramach rytu­ałów pogrze­bo­wych miały zapew­nić nie­śmier­tel­ność duszy zmar­łego, na przy­kład sza­no­wa­nego członka klanu. Azte­kowi czcili tyle krwio­żer­czych bóstw, że w zasa­dzie co tydzień kapłani poświę­cali im jakieś nie­winne dziecko, mło­dego męż­czy­znę lub kobietę albo wzię­tego do nie­woli wroga. Aby zjed­nać sobie łaska­wość boga słońca, który zapew­niał obfite plony, nale­żało unieść ku niebu wciąż bijące serce wyrwane z piersi żywej ofiary. Następ­nie ciało zabi­tego roz­dzie­lano mię­dzy zgro­ma­dzony tłum, który je zja­dał, nie tyle z łakom­stwa, ile ze względu na sym­bo­likę reli­gijną.

Lud­ność Mar­ki­zów, archi­pe­lagu wcho­dzą­cego w skład Poli­ne­zji Fran­cu­skiej, tło­czyła się w wąskich doli­nach. Wal­czące ze sobą ple­miona cza­sami zja­dały ciała zabi­tych wro­gów. Ame­ry­kań­ski histo­ryk Wil­liam D. Rubin­stein pisze: „Człon­ko­wie zamiesz­ku­ją­cego Mar­kizy ple­mie­nia Taipi uwa­żali spo­ży­cie ludz­kiego ciała za prze­jaw wiel­kiego triumfu. Trak­to­wali poj­ma­nych wro­gów z nie­sły­cha­nym okru­cień­stwem. Nie zabi­jali ich od razu, tylko łamali im nogi, by zapo­biec ucieczce, tym samym ska­zu­jąc nie­szczę­śni­ków na roz­my­śla­nia o nie­uchron­nej śmierci. Podob­nie jak inne ple­miona bar­dzo cenili sobie mięso mło­dych kobiet”.

Z innych rela­cji wynika, że wyspia­rze z połu­dnio­wego Pacy­fiku zja­dali ciała zabi­tych wro­gów, a ponie­waż każde ple­mię wal­czyło ze swo­imi sąsia­dami, układ sił w regio­nie był bar­dzo nie­sta­bilny.

Gdy w 1820 roku ame­ry­kań­ski sta­tek wie­lo­ryb­ni­czy Essex zato­nął na Pacy­fiku sta­ra­no­wany przez kasza­lota, kapi­tan wraz z oca­la­łymi człon­kami załogi zde­cy­do­wał się pły­nąć sza­lu­pami pod wiatr w kie­runku odda­lo­nego o pra­wie 5000 kilo­me­trów wybrzeża Chile, zamiast obrać kurs na Mariany znaj­du­jące się o połowę bli­żej, ponie­waż wie­dział, że może tam tra­fić na kani­bali. Jak na iro­nię pod­czas dłu­giego rejsu wielu roz­bit­ków posi­lało się cia­łami zmar­łych towa­rzy­szy, żeby unik­nąć śmierci gło­do­wej.

Nikt nie znał się tak dobrze na wie­lo­ry­bach tara­nu­ją­cych statki jak autor _Moby Dicka_, ame­ry­kań­ski pisarz Her­man Melville. Ale czy nie zro­bi­li­śmy złej prasy rdzen­nym miesz­kań­com Mar­ki­zów? Melville żył wśród naj­bar­dziej wojow­ni­czych ple­mion zamiesz­ku­ją­cych archi­pe­lag i podob­nie jak ojciec Bre­ton wyszedł z tej przy­gody bez szwanku. Jed­nak w swo­jej auto­bio­gra­ficz­nej powie­ści _Taipi_ wspo­mina o wypre­pa­ro­wa­nych ludz­kich gło­wach i przy­wód­cach ple­mien­nych, któ­rzy po walce zja­dali ciała zabi­tych wro­gów.

W fol­de­rach daw­nych biur podróży na próżno byłoby szu­kać wzmianki o tym, że w nie­któ­rych czę­ściach Mela­ne­zji jesz­cze na początku XX wieku docho­dziło do aktów kani­ba­li­zmu. Takie prak­tyki miały wiele przy­czyn, jak na przy­kład chęć odwetu, upo­ko­rze­nia zabi­tego wroga albo prze­ję­cia jego cech. Ratu Udre Udre, żyjący w XIX wieku fidżyj­ski wódz, podobno zjadł osiem­set sie­dem­dzie­siąt dwie osoby i figu­ruje w Księ­dze rekor­dów Guin­nessa jako naj­bar­dziej wydajny kani­bal. Dla upa­mięt­nie­nia swo­jego wyczynu usy­pał kopiec z kamieni, z któ­rych każdy sym­bo­li­zo­wał jedną ofiarę. Cał­kiem zro­zu­miałe, że wie­ści o tych zwy­cza­jach szybko dotarły do euro­pej­skich żegla­rzy, któ­rzy skwa­pli­wie omi­jali Fidżi, nazy­wa­jąc je Wyspami Ludo­żer­ców.

Nie było roku, by jakiś podróżny powra­ca­jący z odle­głych zakąt­ków świata nie opo­wia­dał histo­rii o kani­ba­li­zmie; nale­żał do nich brat Diego de Landa będący świad­kiem takich zwy­cza­jów na Juka­ta­nie. Ama­to­rami ludz­kiego mięsa oka­zali się rów­nież żyjący w kolum­bij­skich górach India­nie, któ­rych opi­suje angiel­ski duchowny i podróż­nik Samuel Pur­chas. Nor­we­ski misjo­narz Hans Egede wspo­mina o Inu­itach z Gren­lan­dii, któ­rzy zabili cza­row­nicę i zje­dli jej serce.

Szcze­gól­nie maka­brycz­nym zwy­cza­jom hoł­do­wali miesz­kańcy bra­zy­lij­skiego stanu Ser­gipe, któ­rzy spo­ży­wali ludz­kie mięso przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji i nie gar­dzili także nie­do­no­szo­nymi pło­dami.

W 1903 roku bry­tyj­ski dyplo­mata Roger Case­ment po powro­cie znad jeziora Man­tumba w Wol­nym Pań­stwie Kongo napi­sał w liście, że nie­mal każdy, na kogo się natknął, upra­wiał kani­ba­lizm. Dodał rów­nież, że jesz­cze ni­gdy nie widział takich „dzi­wo­lą­gów”, i wspo­mniał o ple­mie­niu nizioł­ków zwa­nym Batwa, które zamiesz­ki­wało dżun­glę i też jadało ludz­kie mięso. Jed­nak Batwa nie mogli czuć się bez­piecz­nie, bo gdy nad­cho­dziły cięż­kie czasy, polo­wali na nich bar­dziej rośli kani­bale. „To nie są bajki, mój drogi Cow­pe­rze, lecz prze­ra­ża­jąca rze­czy­wi­stość tego bied­nego, pogrą­żo­nego w ciem­no­cie i dzi­kiego kraju” – pisał Case­ment. Adre­sat listu, Fran­cis H. Cow­per, urzęd­nik kró­lew­ski na pla­cówce kon­su­lar­nej w Lizbo­nie, nie zapi­sał w swoim skąd­inąd skru­pu­lat­nym dzien­niku, czy tego dnia z ape­ty­tem zjadł kola­cję.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych i Kana­dzie przez wiele lat krą­żyły legendy o dziw­nym stwo­rze­niu zwa­nym Wen­digo. Poko­le­nia myśli­wych i tra­pe­rów, któ­rzy zapusz­czali się w głąb lasów pół­noc­nej Min­ne­soty, opo­wia­dały o spo­tka­niach z tym potwo­rem. Podobno był tak deli­kat­nie zbu­do­wany, że jego syl­wetkę dało się zoba­czyć tylko z bar­dzo bli­ska. Sły­nął z nie­na­sy­co­nego ape­tytu na ludz­kie mięso; gdy miesz­kańcy jakiejś wio­ski zni­kali z nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach, winą obar­czano Wen­digo.

Rdzenni Ame­ry­ka­nie rów­nież mieli z nim stycz­ność. Algon­ki­no­wie oraz inne ple­miona z pogra­ni­cza Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Kanady okre­ślali tę tajem­ni­czą bestię róż­nymi nazwami, mię­dzy innymi Wen­digo, Witigo, Witiko oraz Wee-Tee-Go. Wszyst­kie można tłu­ma­czyć jako „zły duch, który pożera ludzi”. Pewien nie­miecki badacz usta­lił, że słowo to ozna­czało kani­bala w języku ple­mion zamiesz­ku­ją­cych oko­lice Wiel­kich Jezior. Według przy­ję­tych wśród Indian wyobra­żeń Wen­digo mie­rzył pra­wie pięć metrów wzro­stu. Kie­dyś był czło­wie­kiem, ale za sprawą magii zamie­nił się w istotę nad­przy­ro­dzoną. Mimo róż­nic w opi­sach jego wyglądu, na ogół we wszyst­kich wystę­puje para ogrom­nych świe­cą­cych oczu, ostre kły i odra­ża­jąco długi język. Więk­szość tych stwo­rów miała bladą żół­tawą skórę, inne zaś były pokryte wło­sami i podobne do wil­ko­ła­ków. Góro­wały nad ludźmi i napę­dzał je nie­na­sy­cony głód.

Zda­rzało się, że obar­czano je winą za akty kani­ba­li­zmu popeł­nione w rze­czy­wi­sto­ści przez ludzi – były zatem wygod­nymi kozłami ofiar­nymi i pozwa­lały prze­zwy­cię­żyć wstręt wobec takich prak­tyk, czę­sto będą­cych spo­so­bem na prze­trwa­nie. Uwa­żano, że jeśli ktoś jadł ciała swo­ich bliź­nich, mógł się naba­wić tego odra­ża­ją­cego upodo­ba­nia do ludz­kiego mięsa poprzez „dotyk Wen­digo”.

W 1879 roku pocho­dzący z ple­mie­nia Kri tra­per Katist Chen, czyli Żwawy Bie­gacz, pod­czas wyprawy myśliw­skiej zamor­do­wał i zjadł matkę, żonę, brata oraz sze­ścioro dzieci. Pod­czas pro­cesu oświad­czył, że został opę­tany przez Wen­digo. Począt­kowo utrzy­my­wał, że jego rodzina umarła z głodu, lecz ani taka wer­sja wyda­rzeń, ani próba zrzu­ce­nia odpo­wie­dzial­no­ści na demona nie tra­fiły do prze­ko­na­nia sądu, który uznał go za win­nego mor­der­stwa. Póź­niej wyznał księ­dzu, że Wen­digo nawie­dzał go w celi i tor­tu­ro­wał, żeby zmu­sić do skła­da­nia fał­szy­wych zeznań. Jedy­nie mówiąc prawdę, jak twier­dził, mógł się uwol­nić od napa­stli­wego ducha. Żwawy Bie­gacz zawisł na szu­bie­nicy, czym zapi­sał się w histo­rii jako pierw­szy ska­za­niec stra­cony przez Kana­dyj­ską Kró­lew­ską Poli­cję Konną.

W hin­du­skiej mito­lo­gii wystę­pują potężne złe istoty zwane _asura_ i _rak­shasa_, które miesz­kają w lesie, dys­po­nują wie­loma mocami i posu­wają się do róż­nych potwor­no­ści, mię­dzy innymi poże­rają przed­sta­wi­cieli wła­snego gatunku. Można je uznać za hin­du­istyczny odpo­wied­nik demo­nów.

Tym­cza­sem Abo­ry­geni prak­ty­kują coś, co ucho­dzi za łagod­niej­szą formę kani­ba­li­zmu, czyli endo­ka­ni­ba­lizm pole­ga­jący na zja­da­niu ciał krew­nych lub przy­ja­ciół. Według ich wie­rzeń rytu­alne spo­ży­wa­nie ciała zmar­łego przez naj­bliż­szych miało zapew­nić jego duszy wieczne życie.

Znamy także z histo­rii wiele przy­kła­dów kani­ba­li­zmu, do któ­rego docho­dziło pod­czas klęsk głodu albo w innych poważ­nych sytu­acjach kry­zy­so­wych.

W więk­szo­ści kra­jów, także w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, spo­ży­wa­nie ludz­kiego mięsa samo w sobie nie jest prze­stęp­stwem. Spraw­ców zwy­kle karze się za mor­der­stwo albo, jeśli ofiara już nie żyje, za zbez­czesz­cze­nie zwłok. Sądy zwy­kle uznają stan wyż­szej koniecz­no­ści za oko­licz­ność wyłą­cza­jącą winę, ale tylko w tym dru­gim wypadku.

Na pozio­mie mito­lo­gicz­nym matka zja­da­jąca wła­sne dzieci ura­sta do rangi naj­wyż­szej zwierzch­no­ści, czego przy­kła­dem jest hin­du­ska bogini śmierci Kali zwana rów­nież Panią Kosmosu. Według wie­rzeń zara­tusz­triań­skich, które wnio­sły swój wkład w mito­lo­gię Zachodu, usta są bramą pie­kieł. Zgod­nie z kato­lic­kim dogma­tem chleb i wino, które ksiądz roz­daje wier­nym, ule­gają prze­isto­cze­niu w ciało i krew Chry­stusa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: